-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać2
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński23
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2022-09-12
2022-09-12
2020-11-05
2020-12-24
Cieszyłam się na ponowne spotkanie z Anetą Nowak, bo całkiem polubiłam ją w poprzedniej książce Ryszarda Ćwirleja. Po lekturze "Szybkiego szmalu" nie mogę jednak nie zauważyć, że styl autora raczej nie ewoluuje, skutkiem czego do rąk czytelnika trafia świetnie skonstruowana fabuła z dość papierowymi i jednowymiarowymi postaciami.
Zaczyna się od przysłowiowego trzęsienia ziemi. W prologu cofamy się do lat 80., kiedy to w domu dziecka we Wronkach wybucha potężny pożar. Jego przyczyny nie są jasne, jednak policja postanawia zamknąć sprawę, tłumacząc tragedię wieloletnimi zaniedbaniami władz placówki. A ponieważ dyrektor w obliczu zagrożenia poświęca się, by ratować podopiecznych, nikt nie chce mówić o nim jako o złym zarządcy. Tymczasem ponad trzydzieści lat później we własnym mieszkaniu powieszony zostaje jeden z dawnych wychowawców tego domu dziecka. Czy śmierć staruszka była samobójstwem, czy też miała związek z wydarzeniami tragicznej nocy z roku 1984? I jaki związek ze sprawą ma tajemniczy magazyn farb i lakierów w wielkopolskiej wsi?
Pozornie te trzy wątki wydawałyby się niemożliwe do połączenia, jednak na scenę u Ćwirleja z przytupem wpada Aneta Nowak. Pod zwyczajnym do bólu nazwiskiem kryje się piekielnie inteligentna, seksowna i oddana pracy policjantka, która przez osobiste animozje została zesłana do rodzinnej miejscowości, choć świetnie zapowiadała się w komendzie wojewódzkiej. Towarzyszą jej zdecydowanie mniej rozgarnięci koledzy, którzy jednak doceniają to, że przy wszystkich swoich zaletach pozostała lekko nonszalancką dziewczyną z sąsiedztwa. W policyjnym światku znajdziemy także kilku przedstawicieli poprzedniej epoki, którzy wydają się zmierzać ku słonecznej emeryturze, ale potrafią jeszcze pokazać, jakimi są twardzielami. W opozycji do nich stoją natomiast przestępcy, stereotypowo prymitywni, z jednym ogarniętym bandziorem w roli mózgu operacji. Czy mają szansę w starciu z młodą ambitną policjantką? No właśnie.
Czytając "Szybki szmal", miałam wrażenie, że bestsellerowy autor pokusił się o ułożenie łamigłówki, ale konstrukcję postaci powierzył aspirującemu nastolatkowi z kursu kreatywnego pisania dla początkujących. Ten dysonans był tak niewiarygodny, że bardzo ciężko mi ocenić tę książkę. Na plus przemawia bez wątpienia fabuła, bo nie mogłam się doczekać odkrycia, co zdarzy się w kolejnym rozdziale. Na minus bohaterowie i kwieciste opisy pasujące raczej do Jane Austen. Jest to jednak dobra pozycja na zimowe wieczory, bo zwłaszcza w końcówce dynamizm akcji nieco przykrywa inne niedoróbki. Może Ryszardowi Ćwirlejowi dobrze zrobiłaby współpraca z innym pisarzem, który lepiej orientuje się w psychologii?
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu MUZA.
Cieszyłam się na ponowne spotkanie z Anetą Nowak, bo całkiem polubiłam ją w poprzedniej książce Ryszarda Ćwirleja. Po lekturze "Szybkiego szmalu" nie mogę jednak nie zauważyć, że styl autora raczej nie ewoluuje, skutkiem czego do rąk czytelnika trafia świetnie skonstruowana fabuła z dość papierowymi i jednowymiarowymi postaciami.
Zaczyna się od przysłowiowego trzęsienia...
2020-10-23
To kolejna na rynku wydawniczym pozycja przedstawiająca krewkich seniorów, którzy ani myślą zasiąść w fotelu z robótką. Ostatnimi czasy autorzy coraz częściej starają się odczarować motyw starości i przestają łączyć go wyłącznie z melancholią, zniechęceniem czy pompatyczną powagą. Efektem tych wysiłków są pełne radości życia, ciepłe powieści, w sam raz na jesienną chandrę. Należy do nich także najnowsza powieść Richarda Osmana, choć jej tytuł sugeruje, że trup może ścielić się gęsto i w istocie tak się dzieje.
Luksusowe osiedle dla seniorów położone na terenie dawnego klasztoru gdzieś w Wielkiej Brytanii z pozoru może być uznane za oazę spokoju. Podzielone na kilka kompleksów w zależności od stopnia samodzielności rezydentów, oferuje wszelkie wygody, które pomagają spędzić jesień życia w możliwie komfortowy sposób. Działają tam liczne oficjalne kluby i koła zainteresowań, a także nieafiszujący się Czwartkowy Klub Zbrodni. Jego członkowie to niezwykle charyzmatyczni i energiczni emeryci, którzy w życiu niejedno przeżyli. Aby dostarczyć sobie rozrywki, w każdy czwartek zasiadają do akt nierozwikłanych zagadek kryminalnych i, korzystając z dawnych doświadczeń zawodowych, starają się znaleźć winnego. Kiedy więc deweloper ich osiedla zostaje zamordowany w tajemniczych okolicznościach, czują, że to doskonała okazja, by wykazać się w prawdziwym śledztwie. Dzięki unikalnej mieszance wdzięku, bezczelności i myląco niewinnej aparycji, wkradają się w łaski miejscowej policji i niezmordowanie dążą do prawdy. Często przyprawiając przy tym nowych znajomych o chroniczny ból głowy.
Od tej dynamicznej powieści nie sposób się oderwać. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, czy dobrze zarządzany ośrodek opieki może być czymś więcej niż tylko ponurą przechowalnią i umieralnią, zdecydowanie powinien po tę książkę sięgnąć. Główni bohaterowie skradli moje serce swoim charakterem, wrażliwością i życiową mądrością. Najbardziej podoba mi się to, że autor nie umieścił ich w konwencji dobrotliwych staruszków, lecz stworzył postaci, których charakterystyka wypływa wprost z tego, kim byli w młodości latach aktywności zawodowej. To doprawdy wielka sztuka, wiarygodnie pokazać bohaterów przez pryzmat tego, jak ukształtowało ich długie życie, a nie tylko jako postaci istniejące w danym momencie istotnym dla fabuły. Myślę, że największym atutem tej powieści jest właśnie świat przedstawiony i bohaterowie. Zagadka kryminalna bardzo ładnie wpisuje się w całość i zapewnia ciągłość historii, ale raczej nie zadowoli fanów mocnych psychologicznych thrillerów.
Dla mnie to była bardzo satysfakcjonująca przygoda, pełna optymizmu pomimo dość makabrycznych okoliczności, w jakich poznajemy bohaterów. Myślę, że premiera tej książki nie mogła przypaść na lepszy okres, bo właśnie teraz na całym świecie potrzebujemy takich przebłysków ciepła i radości życia. Nawet z morderstwami w tle.
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję wydawnictwu MUZA.
To kolejna na rynku wydawniczym pozycja przedstawiająca krewkich seniorów, którzy ani myślą zasiąść w fotelu z robótką. Ostatnimi czasy autorzy coraz częściej starają się odczarować motyw starości i przestają łączyć go wyłącznie z melancholią, zniechęceniem czy pompatyczną powagą. Efektem tych wysiłków są pełne radości życia, ciepłe powieści, w sam raz na jesienną chandrę....
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10
Książka, która stała się bestsellerem, zanim jeszcze pojawiła się na sklepowych półkach. Szeroko rozreklamowana, kusiła wielkimi oczekiwaniami. W końcu nazwisko autora zobowiązuje, a historia Kingsbridge, odkąd została sfilmowana, zawładnęła umysłami nie tylko książkoholików. Sama spodziewałam się ogromnie dużo i nie zawiodłam się. Podczas czytania podróżowałam ku nowym lądom, odkrywałam historię Europy, o której miałam tylko mgliste pojęcie, a przede wszystkim wczułam się w sytuację głównych bohaterów. I smakowałam jak dobre wino znakomity styl autora.
Katedra w Kingsbridge stoi i góruje nad miastem, niezmienna od kilku wieków, odkąd ostatnie witraże zostały obsadzone w oknach przez Toma Budowniczego i Jacka Jacksona. W tej powieści katedra ta tworzy jednak jedynie tło dla wydarzeń i jest kością niezgody między katolikami i protestantami. Przedstawicielami dwóch wyznań tej samej wiary, którzy w imię tego samego Boga dopuszczają się okropności nieprzystających ludziom rozumnym. Na tronie ma zasiąść królowa Elżbieta, a główny bohater powieści, Ned Willard, odkrywa, że jego ukochana Margery została wbrew swej woli obiecana wicehrabiemu Shiring. Zrozpaczony Ned postanawia zaciągnąć się na służbę do królowej, by chronić ją przed sabotażem. W tym samym czasie w całej Europie narasta zjawisko fanatyzmu religijnego, Hiszpania staje się bastionem katolicyzmu, a we Francji hugenoci z narażeniem życia rozpowszechniają Biblię po francusku. Powieść jest na tyle wielowątkowa, że trudno wyodrębnić w niej główną oś fabularną czy głównych bohaterów, Postaci pierwszoplanowe pochodzą ze wszystkich liczących się w owych czasach krajów, a ich losy nieustannie się ze sobą przeplatają, co jest dla Folletta bardzo charakterystyczne. I za co jak zwykle chylę czoła, bo to prawdziwa sztuka, nie pogubić się w skomplikowanych koligacjach.
Nie wiem, czy to właściwe określenie, ale ja Folletta nazwałabym pisarzem feministycznym i to bynajmniej nie ze względu na jego zainteresowanie sufrażystkami. Po prostu w jego powieściach najlepiej skonstruowanymi postaciami zawsze są kobiety i tak jest też tym razem. Na pierwszy plan wybijają się wspomniana już Margery oraz paryżanka Sylvie. Jedna z nich to katoliczka, druga zaś jest protestantką, ale łączy ich nieustraszoność w szerzeniu swej wiary. Również dwie królowe, Elżbieta i Maria, zapadają w pamięć. Nie da się ich jednoznacznie przypisać do postaci pozytywnych lub negatywnych, bo narrator nie sprzyja żadnej ze stron. Follett jak zawsze doskonale przygotował się do pisania kolejnej powieści historycznej i w wiarygodny sposób przedstawia realia opisywanych czasów. Dzięki temu czytelnik, zagłębiając się w kolejne rozdziały, sam ma szanse wyrobić zdanie o przedstawionych wydarzeniach.
Trudno mi jednak myśleć o tej powieści jako o kontynuacji "Filarów Ziemi". Nie jest to trylogia w stylu "Stulecia", gdzie cała akcja toczy się wokół losów kilku rodzin na przestrzeni XX wieku. Tutaj nie ma żadnego powiązania z poprzednimi częściami, a jedynym spoiwem jest pojawiające się kilka razy miasteczko Kingsbridge. Jest to lekkie rozczarowanie, bo chociaż wydarzenia dzieli ogromna przepaść czasowa, to liczyłam przynajmniej na poznanie potomków bohaterów tamtych powieści. Moim zdaniem najlepiej potraktować "Słup ognia" jako osobną powieść i po prostu cieszyć się kolejną znakomitą pozycją w domowej biblioteczce.
Książka, która stała się bestsellerem, zanim jeszcze pojawiła się na sklepowych półkach. Szeroko rozreklamowana, kusiła wielkimi oczekiwaniami. W końcu nazwisko autora zobowiązuje, a historia Kingsbridge, odkąd została sfilmowana, zawładnęła umysłami nie tylko książkoholików. Sama spodziewałam się ogromnie dużo i nie zawiodłam się. Podczas czytania podróżowałam ku nowym...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-09
Jednym z filarów dobrego filmu katastroficznego jest postać naukowca, który jako jedyny dostrzega symptomy zbliżającej się katastrofy. Próbuje przed nią ostrzec ludzkość, ale jego głos nie przebija się do masowej świadomości, a przez rządzących zostaje zignorowany. Takie było moje pierwsze skojarzenie z postacią doktora Osterholma, kiedy dowiedziałam się o jego książce wydanej po raz pierwszy w 2017 roku. W której przewidział pandemię groźnego wirusa z Chin i której prawie nikt wtedy nie przeczytał.
Do czasu. Dziś nasza rzeczywistość przypomina nieco film katastroficzny, tylko że zamiast fotogenicznych klęsk żywiołowych mamy niewidoczne drobnoustroje. Dla autorów tej książki był to doskonały moment, żeby wznowić publikację, uzupełniając drugie wydanie o przedmowę z komentarzem do SARS-COV-2 i zamieszania, jakie ten wirus spowodował. Poza tym jednak treść nie uległa prawdopodobnie zasadniczym modyfikacjom i w ogóle nie porusza tematu COVID-19. Dzięki temu zamiast medialnej sieczki i panicznych ruchów miejscowych i zagranicznych przywódców, otrzymujemy potężną dawkę wiedzy o bakteriach, wirusach i chorobach, które wywołują. O tym, jak staramy się z nimi walczyć i na których polach zdecydowanie przegrywamy. Taka wiedza pozwoli nam bardziej świadomie zabierać głos i kierować swoimi poczynaniami w pandemii oraz po niej.
Język, którym posługują się autorzy, jest bardzo przyjazny nawet dla czytelników, którym z biologią było nie po drodze. Cierpliwie wyjaśniają kwestie być może oczywiste dla lekarzy i innych obeznanych z tematem. Widać, że Mark Olshaker i Michael Osterholm starali się zachować równowagę pomiędzy laboratoryjnymi faktami i przerażającymi opowieściami ze scen walki z epidemiami. Czytelnik nie czuje się przytłoczony ilością fachowej wiedzy, lecz odkrywa kolejne niewygodne fakty z zainteresowaniem, a do każdego twierdzenia ma podany przykład z historii lub trafną analogię, która pozwala wyobrazić sobie konkretne zjawiska. Dodatkowy plus należy się za bardzo kompleksowe ujęcie wszelkich zjawisk i przedstawienie ich z punktu widzenia zarówno naukowców, rządzących, producentów szczepionek i społeczności dotkniętych poszczególnymi chorobami. Autorzy bezlitośnie odsłaniają patologie w systemie ochrony zdrowia publicznego i proponują rozwiązania, które w przyszłości mogłyby ten system uzdrowić. Obalają przy tym wiele szkodliwych mitów i zwracają uwagę na drobiazgi, które pozostają przez nas niezauważone.
Jedynym, co nieco uwierało mnie podczas czytania, było święte przekonanie autorów o roli ich kraju w globalnych działaniach na rzecz zwalczania epidemii. Jestem w stanie wybaczyć im to, że rozważania dotyczące ochrony zdrowia oparli na systemie amerykańskim, choć to dość bezużyteczne dla czytelnika z Europy czy Azji. Ale już peany pochwalne pod adresem Stanów Zjednoczonych jako naszej nadziei i globalnego lidera niosącego jedyny kaganek oświaty innym narodom, uwierają dość mocno. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy wiele europejskich korporacji staje z Amerykanami w szranki w zakresie innowacyjności, a społeczeństwa azjatyckie udowadniają, że to im należy się palma pierwszeństwa, gdy idzie o organizację. Za ten nieuzasadniony amerykoncentryzm odejmuję jedną gwiazdkę, jednak rekomenduję tę książkę każdemu, bez względu na indywidualne podejście do pandemii A.D. 2020.
Za możliwość zrecenzowania książki dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.
Jednym z filarów dobrego filmu katastroficznego jest postać naukowca, który jako jedyny dostrzega symptomy zbliżającej się katastrofy. Próbuje przed nią ostrzec ludzkość, ale jego głos nie przebija się do masowej świadomości, a przez rządzących zostaje zignorowany. Takie było moje pierwsze skojarzenie z postacią doktora Osterholma, kiedy dowiedziałam się o jego książce...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-29
Krótki reportaż o życiu w Finlandii, który mimo niewielkiej objętności momentami wydawał mi się za długi. Autorka zawarła w niej sporo ciekawych informacji, ale też zbyt dużo miejsca poświęciła na nieistotne i mało zajmujące szczegóły. Tak jakby nie mogła się zdecydować, czy chce pokazać całościowy obraz tego kraju, czy przekazać jakieś przesłanie poprzez historie jednostek. To pierwsze wyszło jej na tyle ciekawie, że nie uważam spędzonego na czytaniu czasu za zmarnowany. Żeby jednak nie polec w tym drugim, trzeba mieć pióro wybitnego reportażysty, którym Małgorzata Sidz na razie nie może się pochwalić.
Finlandia geograficznie wydaje się bliska, ale mentalnie jest dla nas bardziej obca niż niektóre cywilizacje pozaziemskie. Pewne elementy ich kultury, jak pełne równouprawnienie czy brak jakiegokolwiek tabu (zwłaszcza związanego z cielesnością) wydają się dla nas nie do przyjęcia. Na sposób życia Finów na pewno ma wpływ przyroda - niegościnne tereny i długa ciemna zima, która musi pozostawiać trwałe ślady w psychice. Przybyszom z zagranicy nie jest łatwo przystosować się do tego rytmu. Do tego ten do bólu przejrzysty kraj nie jest wcale tak krystaliczny, jak mogłoby się to wydawać. Fińskiemu społeczeństwu nieobca jest dyskryminacja i krzywdzące stereotypy. Wprost przyznają się do niechęci wobec Szwedów, Rosjan, Polaków i przedstawicieli wielu innych narodowości. Niemałym problemem wydaje się także nadużywanie alkoholu, zarówno zimą w zaciszu ciepłego domu, jak i latem na hucznych imprezach.
Autorka stara się poruszyć wszystkie te wątki, od dorobku kulturowego i cywilizacyjnego Finów po rasizm i niechęć wobec obcych. Książka całkiem zmyślnie podzielona została na dwie części, które odpowiadają rocznemu rytmowi życia według dwóch pór roku. Całkiem solidna bibliografia dodaje reportażowi wiarygodności, jednak brak charyzmy i umiejętności gawędziarstwa u autorki nie zachęca zbytnio do odkrywania kolejnych stron. Mam też wrażenie, że treść wywietrzała mi już częściowo z głowy, a przecież dopiero niedawno skończyłam czytać "Kocie chrzciny". Nie mogę więc dać wyższej oceny, choć bardzo lubię tego typu publikacje, udowadniające, że egzotyka kryje się nie tylko w lasach deszczowych.
Krótki reportaż o życiu w Finlandii, który mimo niewielkiej objętności momentami wydawał mi się za długi. Autorka zawarła w niej sporo ciekawych informacji, ale też zbyt dużo miejsca poświęciła na nieistotne i mało zajmujące szczegóły. Tak jakby nie mogła się zdecydować, czy chce pokazać całościowy obraz tego kraju, czy przekazać jakieś przesłanie poprzez historie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-14
Książki Rachel Abbott poleciła mi mama, wielka fanka wszelkiego rodzaju thrillerów i kryminałów. Po przeczytaniu kilku jej powieści stwierdziła, że nie jest w stanie rozwikłać zagadki po 10 stronach, a to bardzo poważna rekomendacja. Kiedy więc nadarzyła się okazja, sięgnęłam po "Zamknij drzwi", nie zrażając się informacją, że jest to dziewiąty tom serii.
Naturalne w tej sytuacji obawy, że nie złapię wątku, okazały się nieuzasadnione. Historia detektywa przewijającego się przez kolejne tomy jest na tyle nienachalna, że bez problemu można się w niej odnaleźć nawet bez znajomości ośmiu poprzednich książek. To duży plus, bo dominujące nad zagadką życie uczuciowe bohaterów serii zniechęciło mnie już do kilku poczytnych twórców. Nie zmienia to faktu, że mimo wszystko w tym gatunku preferuję pojedyncze książki jako zamkniętą całość i to na pewno wpływa na moją ocenę.
Przyjemnie spędziłam czas na lekturze "Zamknij drzwi", jednak nie była to tak pasjonująca lektura, jakiej się spodziewałam. Autorce nie udało się utrzymać równego napięcia przez całą powieść, przez co końcówka wydała mi się dość rozwleczona i nijaka, choć przecież zawierała kulminacyjny moment. Znużeniu na szczęście dość skutecznie przeciwdziałały krótkie rozdziały i narracja poprowadzona z perspektywy kilku postaci. O dziwo, w pierwszej chwili dość szybko zaczęłam podejrzewać, kto stoi za dramatem w rodzinie Jo, jednak w miarę czytania kilkukrotnie skłaniałam się ku innym opcjom. To świadczy o solidnie zbudowanej zagadce, zwłaszcza biorąc pod uwagę dość kameralne grono podejrzanych.
Myślę, że tym, co odrobinę pogorszyło odbiór książki, były słabo umotywowane działania wszystkich bohaterów i to, że nie wzbudzali oni szczególnej sympatii. Począwszy od czarnego charakteru, cała fabuła jest grubymi nićmi szyta, a środowisko artystów z kręgu znajomych głównej bohaterki, dość nijakie i niewiele wnoszące. Niewykluczone, że w innych powieściach autorki ten element lepiej zgra się z dobrym warsztatem.
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Filia.
Książki Rachel Abbott poleciła mi mama, wielka fanka wszelkiego rodzaju thrillerów i kryminałów. Po przeczytaniu kilku jej powieści stwierdziła, że nie jest w stanie rozwikłać zagadki po 10 stronach, a to bardzo poważna rekomendacja. Kiedy więc nadarzyła się okazja, sięgnęłam po "Zamknij drzwi", nie zrażając się informacją, że jest to dziewiąty tom serii.
Naturalne w tej...
2020-09-04
Zwykle zwlekam dość długo z zabraniem się za bestsellery, które widzę dosłownie wszędzie. Tak było z Zafonem, Follettem, a teraz z Kirsten Hannah. Nie wierzę, że ktokolwiek nie kojarzy jej nazwiska, przepięknych okładek i niewiele mówiących tytułów książek. Prawdę mówiąc, sięgając po "Słowika" nie miałam zielonego pojęcia, na co się nastawić, bo nie przeczytałam opisu książki. I myślę, że to nawet dobrze.
Powiedzieć o fabule, że jest oklepana, to jak nic nie powiedzieć. Temat bohaterów ruchu oporu w czasach II wojny światowej został przewałkowany przez tylu pisarzy i filmowców, że od jakiegoś czasu odczuwam dość mocny przesyt tego typu wytworów kultury. Zwłaszcza że im później są tworzone, tym bardziej tracą na autentyczności i trącają banałem. Hannah pisze jednak na tyle dobrze, że wybaczam jej tę tematykę. W tych niezbyt odkrywczych ramach potrafiła stworzyć bohaterów z krwi i kości, którym nie zawsze wszystko się udaje i którzy nie są kryształowi. To duży plus, bo prosty podział na dobrych Francuzów i złych Niemców byłby zdecydowanie zbyt nużący. Tym jednak, co przekonało do pani Hannah rzesze fanów na świecie, jest moim zdaniem sposób prowadzenia narracji. Tempo rozwoju akcji przez całą książkę doskonale dopasowała do okoliczności. Dzięki temu czytelnik nie nuży się i z równym zainteresowaniem odkrywa kolejne strony i perypetie zwyczajnych ludzi rzuconych w wojenną zawieruchę.
Nieprzekombinowany styl, obrazowe opisy i wyraziste postaci składają się na dobrą książkę, choć nie tak wybitną, jak sugerowałyby niezwykle pochlebne opinie. Chętnie sięgnę po inną powieść Kirsten Hannah, ale tylko taką, która nie będzie dotyczyła tematu II wojny światowej.
Zwykle zwlekam dość długo z zabraniem się za bestsellery, które widzę dosłownie wszędzie. Tak było z Zafonem, Follettem, a teraz z Kirsten Hannah. Nie wierzę, że ktokolwiek nie kojarzy jej nazwiska, przepięknych okładek i niewiele mówiących tytułów książek. Prawdę mówiąc, sięgając po "Słowika" nie miałam zielonego pojęcia, na co się nastawić, bo nie przeczytałam opisu...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-02-02
Nie lubię zostawiać niedokończonych książek. Ale sama myśl, że miałabym przebrnąć jeszcze przez prawie trzysta stron tej powieści, budzi we mnie skojarzenia z drogą przez mękę.
To typ powieści, którego nie cierpię - mam wrażenie, że autor za wszelką cenę chciał przekazać coś głębokiego i rozprawić się z przeszłością, postanowił więc ubrać to w płaszczyk naiwnej historii pełnej nijakich postaci. Bo chociaż męczyłam się niezmiernie przez kilka tygodni, nie zapamiętałam ani imion, ani cech charakterystycznych głównych bohaterów, prawdopodobnie dlatego, że ich nie mają. Beznadziejne opisy obrzydziły mi nawet tytułowy kabriolet. Tak więc przyszedł czas na decyzję, nie przeczytałam i prawdopodobnie nie przeczytam. Na szczęście książka wygląda jak nowa i znakomicie nada się na prezent. Dla kogoś, za kim nie przepadam.
Nie lubię zostawiać niedokończonych książek. Ale sama myśl, że miałabym przebrnąć jeszcze przez prawie trzysta stron tej powieści, budzi we mnie skojarzenia z drogą przez mękę.
To typ powieści, którego nie cierpię - mam wrażenie, że autor za wszelką cenę chciał przekazać coś głębokiego i rozprawić się z przeszłością, postanowił więc ubrać to w płaszczyk naiwnej historii...
2014-07-24
Chociaż próba przeczytania tej książki zakończyła się niepowodzeniem, po dwustu stronach mogę stwierdzić, że była bardzo słaba. Moje rozczarowanie jest tym większe, że po absolutnie zachwycającej "Przepowiedni dla Romanowów" oczekiwałam kolejnej, co najmniej tak samo ciekawej, powieści. Tymczasem długotrwałe zmagania nie dały mi jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto jest właściwie kim, patrząc na nazwiska głównych bohaterów miałam wrażenie, że widzę je po raz pierwszy.
Poza tym, choć książka miała być fascynującą i pełną intryg historią, skłaniała mnie jedynie do ziewania. Musiałam niestety stwierdzić, że to żadna fabuła, jedynie zbitek przypadkowych nieprawdopodobnych wydarzeń i biegających chaotycznie po świecie postaci. A przecież kiedyś czytałam "Dziedzictwo templariuszy", więc przynajmniej Cotton Malone powinien być mi dobrze znany.
Czarę goryczy przelała jednak najprawdopodobniej kropla narracji prowadzonej w stylu podrasowanego podręcznika do historii Bliskiego Wschodu. Owszem, lubię z literatury dowiadywać się nowych rzeczy, z niejednej książki wyniosłam więcej niż ze szkolnej ławy, ale to, co zrobił z dobrym materiałem Steve Berry, było ponad moje siły. Jeśli dorzucić do tego przesadną dozę mądrości życiowych i głębokich cytatów - katastrofa gotowa.
Być może całość pod koniec składa się w zgrabną całość, wcale tego nie wykluczam, ale nie jestem na tyle zdesperowana, żeby przekonać się na własne oczy.
Chociaż próba przeczytania tej książki zakończyła się niepowodzeniem, po dwustu stronach mogę stwierdzić, że była bardzo słaba. Moje rozczarowanie jest tym większe, że po absolutnie zachwycającej "Przepowiedni dla Romanowów" oczekiwałam kolejnej, co najmniej tak samo ciekawej, powieści. Tymczasem długotrwałe zmagania nie dały mi jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kto jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-09-12
Źle się dzieje, kiedy pod intrygującym tytułem ukrywa się książka, której fabuła nie jest w stanie zainteresować nawet po dwustu stronach. Z resztą, o jakiej fabule mówimy, skoro to zbitek opowiadań o kolejnych wcieleniach kilku dusz zagubionych w cyklu reinkarnacji zwanym sansarą. Muszę przyznać, że pomysł przedni, zwłaszcza jako sposób na ukazanie kilkuset letniej historii alternatywnej, ale wykonanie bardzo słabe.
Historia alternatywna musi mieć jakieś uzasadnienie, nie tylko opierać się na wymyśleniu zarazy jako przyczyny odwrócenia układu sił na świecie. Czytając kolejne opowiadania, nie wiedziałam zbyt dobrze, w jakim okresie historycznym się znajduję i co wtedy działoby się w naszej rzeczywistości. Przede wszystkim to sprawiło, że nie miałam ochoty nawet doczytać książki do końca. Również mapy przed poszczególnymi rozdziałami nie pomagały w orientacji, bo zaznaczone były miejsca zupełnie niezwiązane z treścią. Nie można też mówić o rozwoju akcji, bo wszystko kręciło się wokół kolejnych wcieleń, a dusze regularnie spotykały się w buddyjskim odpowiedniku Sądu Ostatecznego.
Nie polecam i zapewne nie zapamiętam.
Źle się dzieje, kiedy pod intrygującym tytułem ukrywa się książka, której fabuła nie jest w stanie zainteresować nawet po dwustu stronach. Z resztą, o jakiej fabule mówimy, skoro to zbitek opowiadań o kolejnych wcieleniach kilku dusz zagubionych w cyklu reinkarnacji zwanym sansarą. Muszę przyznać, że pomysł przedni, zwłaszcza jako sposób na ukazanie kilkuset letniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-29
Nie wiem, dlaczego ta książka tak długo zalegała nieprzeczytana w pamięci mojego czytnika, że zapomniałam, jakiego tematu dotyczy. Należę do tej niewielkiej części europejskiego społeczeństwa, która zna historię koreańskich comfort women, kobiet zmuszanych do prostytucji w przybytkach japońskiej armii. Może dlatego wypierałam "Córki smoka" ze swojej świadomości, aż w końcu zupełnym przypadkiem wybrałam tę powieść z katalogu. I uważam, że powinna być szeroko popularyzowana na całym świecie, nawet jeśli nie jest dopracowana w każdym detalu.
Pod względem kompozycji jest moim zdaniem naprawdę dobrze. Anna to kobieta adoptowana jako dziecko do Stanów Zjednoczonych, która po śmierci adopcyjnej matki postanawia poznać swoje koreańskie korzenie i wyrusza w podróż do Seulu. Podobnie jak inni uczestnicy tej podróży, ma się tam spotkać z biologiczną matką i dowiedzieć się, dlaczego została porzucona. Na miejscu odkrywa, że matka zmarła podczas porodu, jednak jest ktoś, kto chce opowiedzieć jej swoją historię. To Hong Jae-hee, pełna godności staruszka, która przedstawia się jako babcia Anny i na wstępie przekazuje jej niezwykle kunsztowną pamiątkę. Zaintrygowana Anna udaje się do seulskiego mieszkania pani Hong, gdzie poznaje historię wojny, okrucieństwa, głodu i determinacji, która drzemie nie tylko w rodzinie Hong, lecz w całym narodzie, i która odmieniła losy Koreańczyków. A przynajmniej połowy z nich.
Przyznaję, że momentami styl kuleje i jakby nie przystaje do powagi opisywanych wydarzeń. Niektóre wątki dotyczące współczesności zostały też opisane w sposób niezbyt przemyślany, bo nadal nie wiem, dlaczego właściwie tajemniczy grzebień w kształcie smoka wzbudził takie poruszenie wśród koreańskich służb. Ważniejsze jest jednak to, że ta książka przekazuje w świat niewygodną prawdę historyczną. O ile o zbrodniach wojennych Niemców wiedzą wszyscy, na każdej szerokości geograficznej, o tyle okrucieństwo Japończyków zostało zręcznie zatuszowane.. Rzeź Nankinu. Kolej Birmańska. Masakra w Manili. Eksperymenty medyczne. I wreszcie koreańskie (ale też chińskie, wietnamskie czy filipińskie) kobiety do towarzystwa. Gdziekolwiek Japończycy się pojawiali, pozostawiali po sobie spaloną ziemię i trupy. Od Niemców różni ich natomiast to, że nigdy nie pochylili głów w hołdzie swoim ofiarom, ba, nawet nie przyznali się, że owe wydarzenia miały miejsce. Nadal żyją w przeświadczeniu o wyższości swojej rasy, co prowadzi do nieustannych napięć w regionie. A żyjące comfort women wystają przed japońską ambasadą, domagając się zadośćuczynienia i przeprosin.
Kolejne wartościowe wątki powieści to tragiczna w skutkach wojna domowa rozpętana przez dwa mocarstwa na terytorium Korei i niezwykła przemiana Południa z kraju, gdzie ludzie umierali z głodu, w jedenastą gospodarkę świata. Ta książka stanowi bardzo dobre źródło wiedzy o wojnie w Azji Wschodniej i procesach, które doprowadziły Koreę do obecnej dominacji. A przy tym, mimo drobnych niedoróbek stylistycznych, czyta się ją szybko i z zaciekawieniem.
Nie wiem, dlaczego ta książka tak długo zalegała nieprzeczytana w pamięci mojego czytnika, że zapomniałam, jakiego tematu dotyczy. Należę do tej niewielkiej części europejskiego społeczeństwa, która zna historię koreańskich comfort women, kobiet zmuszanych do prostytucji w przybytkach japońskiej armii. Może dlatego wypierałam "Córki smoka" ze swojej świadomości, aż w końcu...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-25
2020-08-19
Rodzą się w Europie lub przybywają tu z rodzicami jako małe dzieci. Od najmłodszych lat korzystają ze wszystkich przywilejów państw wysoko rozwiniętych. Dorastają w środowiskach pełnych możliwości, a wojnę, biedę i brak podstawowych środków do życia znają tylko z opowiadań i telewizji. Są drugim pokoleniem imigrantów, ich pierwszym językiem jest język nowej ojczyzny. A potem w wieku kilkunastu lat zakładają nikab lub zapuszczają brodę i wyruszają na dżihad tam, skąd ich rodzice uciekali z narażeniem życia. Dlaczego tak się dzieje i jak temu zapobiec? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Asne Seierstad w kolejnym rewelacyjnym reportażu.
Tytułowe dwie siostry to Ayan i Leila, córki imigrantów z Somalilandu mieszkające w Norwegii. Na pozór wraz z rodzicami i braćmi tworzą normalną rodzinę, chodzą do szkoły, udzielaja się w sporcie, świetnie posługują się norweskim. Pewnego dnia lokalną społecznością wstrząsa informacja, że wyjechały do Syrii, by tam wziąć udział w dżihadzie i tworzeniu kalifatu zgodnie z planami ISIS. Reportaż poświęcony tej historii śledzi proces ich radykalizacji i poczynania zrozpaczonego ojca, który za wszelką cenę - nawet za cenę własnego życia - postanawia sprowadzić córki z powrotem do bezpiecznej Norwegii, choćby wbrew ich woli. A płynące z tej opowieści wnioski niestety nie są zbyt optymistyczne.
To moje drugie spotkanie z twórczością Asne Seierstad i teraz mogę już z całą pewnością powiedzieć, że jej nazwisko gwarantuje naprawdę produktywnie spędzony czas z książką. Nie boi się tematów trudnych, które jednocześnie są tak często wałkowane przez media, że trudno uniknąć banału. Jest dociekliwa i wie, w jaki sposób przedstawić zgromadzony materiał, żeby zaciekawił i poruszył. Nie odczłowiecza swoich bohaterów, choć na ich przykładzie omawia szersze zjawiska społeczne. "Dwie siostry" wywołały we mnie niemal tyle samo emocji co "Jeden z nas". Wielokrotnie czułam przemożną chęć interakcji z rodziną tytułowych sióstr, żeby powstrzymać ich ojca przed kolejnymi desperackimi krokami albo mocno potrząsnąć ich matką i wykrzyczeć jej w twarz, że to ona doprowadziła do ucieczki córek. Bo jeden ze smutnych wniosków płynących z tego reportażu jest taki, że brak chęci integracji rodziców z nowym krajem to jeden z istotnych czynników radykalizacji dzieci. Oczywiście sprytni naganiacze i czynniki środowiskowe również mają ogromny wpływ na to zjawisko, jednak w tym przypadku dżihad zaczął się w domu, bo to matka nienawidziła wszystkiego, co norweskie, z wyjątkiem koron. A na taką postawę nie pomoże choćby najbardziej gościnne przyjęcie ani zapewnione najlepsze warunki do integracji.
Doprawdy nieczęsto zdarza się reportaż, który do tego stopnia angażuje mnie emocjonalnie. Warto zapoznać się z tą pozycją, zwłaszcza w połączeniu z rewelacyjnym szwedzkim serialem "Kalifat", gdzie decydujące okazują się czynniki środowiskowe sprzyjające ekstremizmowi.
Rodzą się w Europie lub przybywają tu z rodzicami jako małe dzieci. Od najmłodszych lat korzystają ze wszystkich przywilejów państw wysoko rozwiniętych. Dorastają w środowiskach pełnych możliwości, a wojnę, biedę i brak podstawowych środków do życia znają tylko z opowiadań i telewizji. Są drugim pokoleniem imigrantów, ich pierwszym językiem jest język nowej ojczyzny. A...
więcej mniej Pokaż mimo to
Są takie książki, od których nie możemy się odebrać, które wręcz pochłaniamy, a tydzień później pamiętamy z nich tylko ogólny zarys fabuły. Są arcydzieła, do których wracamy wielokrotnie, tak że w pewnym momencie możemy całe strony cytować z pamięci. I są książki, które zostają w nas na długo już po jednokrotnym przeczytaniu, choć czasem nie potrafimy sprecyzować powodu. Dziś, świeżo po odłożeniu na półkę, mam wrażenie, że "Belcanto" dołączy u mnie do tego trzeciego typu.
Późny wieczór, w willi wiceprezydenta któregoś z biednych krajów Ameryki Łacińskiej odbywa się przyjęcie nielicujące z sytuacją zwykłych obywateli. Międzynarodowe grono możnych tego świata słucha z zapartym tchem wybitnej śpiewaczki operowej sprowadzonej tam specjalnie dla jubilata, bogatego japońskiego inwestora, z którym kraj wiąże ogromne nadzieje. Gdy gaśnie światło, akompaniator całuje śpiewaczkę i w tym właśnie momencie do salonu wdzierają się terroryści, biorąc uczestników przyjęcia na zakładników. Następuje zderzenie dwóch zupełnie różnych światów, w którym po raz pierwszy w życiu w interakcję wchodzą przedstawiciele elit i najniższych warstw społecznych. Gdy okazuje się, że żadna ze stron nie może osiągnąć pierwotnego celu, długotrwały impas sprawia, że granice między wrogimi obozami zaczynają zacierać się w zupełnie nieprzewidziany sposób.
Ta powieść urzeka na wielu płaszczyznach, jednak pierwszym, co zwróciło moją uwagę, był język, którym posługuje się autorka. Jej styl jest niebywale plastyczny i obrazowy, ale przy tym pozbawiony dłużyzn i miejscami zwięzły. Nie należy się tego obawiać, trawy nie bujają się przez dziesięć stron. Czytając, miałam wrażenie, że siedzę w tym samym salonie, przez te same okna spoglądam na tropikalną mgłę i kątem oka obserwuję lufy karabinów. Te doznania wizualne towarzyszyły mi przez pierwszych kilkadziesiąt stron, potem zaś ich miejsce zajęła muzyka. Podobno łagodzi ona obyczaje i tę właśnie starą prawdę materializuje w swojej ksiażce Ann Patchett. To śpiew zgromadził ich w tym dziwnym więzieniu i to muzyka była pierwszym wspólnym językiem ludzi z różnych kultur i klas. Trzecim elementem, który dominuje szczególnie w ostatniej części powieści, jest proces, jaki przechodzą wszyscy zgromadzeni w willi. Dzień po dniu, słowo po słowie, zaczynają tkać cienkie nici porozumienia, które stopniowo zmieniają się w nierozerwalne więzy. Choć pierwsze noce wydają im się koszmarem, stopniowo przystosowują się do nowej rzeczywistości, a pozbawieni perspektywy powrotu, oddalają się coraz bardziej od świata za murem. Ich droga wzbudziła we mnie dwa skojarzenia - pierwsze z Robinsonem Cruzoe, który także stopniowo budował swoje życie tam, gdzie rzucił go los. Drugie z nami wszystkimi w marcu 2020 roku, gdy zamknięci w domach zostaliśmy nagle oderwani od zwykłego pędu, nie wiedząc, czy jeszcze do niego powrócimy. Podobnie jak bohaterowie Ann Patchett, przeżywaliśmy wtedy ciężkie chwile w nieustannym poczuciu zagrożenia, ale też w wielu przypadkach odkryliśmy siebie na nowo. To, że elementy powieści sprzed dwudziestu lat można porównać do zachowań ludzkich w czasach pandemii, świadczy o wybitnych zdolnościach autorki do odczytywania ludzkiej natury.
Przyznaję, że początkowo miałam pewne obawy, czy poza ambitną analizą psychologiczną "Belcanto" okaże się satysfakcjonującą lekturą. Poważnie zastanawiałam się, czy można stworzyć interesującą fabułę, mając do dyspozycji monotonne dni spędzane przez bohaterów na małej przestrzeni. Okazało się, że tak, bo choć przez ponad trzysta stron ani razu nie opuszczamy willi i przyległego do niej ogrodu, to nieustannie podróżujemy po meandrach umysłów i kultur, przywiązując się do bohaterów i życząc im bez wyjątku szczęśliwego zakończenia, nawet gdyby szczęściem miało być pozostanie na zawsze w willi wiceprezydenta.
Za możliwość przedpremierowego przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Znak.
Są takie książki, od których nie możemy się odebrać, które wręcz pochłaniamy, a tydzień później pamiętamy z nich tylko ogólny zarys fabuły. Są arcydzieła, do których wracamy wielokrotnie, tak że w pewnym momencie możemy całe strony cytować z pamięci. I są książki, które zostają w nas na długo już po jednokrotnym przeczytaniu, choć czasem nie potrafimy sprecyzować powodu....
więcej Pokaż mimo to