-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2017-06-12
Już jakiś czas temu, gdy zobaczyłam fragment książki Jennette McCurdy, chciałam ją poznać. Po jednym fragmencie, byłam pewna, że to będzie ciekawa lektura. Poza tym, w dzieciństwie lubiłam oglądać iCarly, więc jak mogłam przejść obojętnie obok książki aktorki wcielającej się w Sam, która jest jest autobiografią. Swój początek ma w dzieciństwie Jennette, koniec w mniej więcej teraźniejszości. Język, którym się posługuje autorka jest prosty i zmienia się wraz z dorastaniem Jennette. To mi się bardzo spodobało, gdyż na początku czułam, iż relacje są pisane z punktu widzenia dziecka, oczyma wyobraźni mogłam sobie wyobrazić małą Jannette, która właśnie to, co pisała przeżywała. Dzięki temu też bardziej mogłam wczuć się w położenie bohaterki.
W obecnych czasach zwraca się uwagę na psychikę, co nie zmienia faktu, że każda książka poruszająca tematy chorób psychicznych jest potrzebna. Wydaje mi się, że pod historią Jannette mogłyby się podpisać inne osoby, które wpadły w chorobę bulimii czy anoreksji. Zresztą nie tylko one, gdyż sama mogłabym się podpisać pod niektórymi słowami autorki.
Cieszę się, że Jannette napisała tą książkę. Po pierwsze pokazała, że świat filmowy nie zawsze jest bajkowy. Po drugie, może ta książka uświadomi niektórym, że dzieci powinny spełniać swoje marzenia, a nie marzenia własnych rodziców.
Bardzo ważna książka...
Już jakiś czas temu, gdy zobaczyłam fragment książki Jennette McCurdy, chciałam ją poznać. Po jednym fragmencie, byłam pewna, że to będzie ciekawa lektura. Poza tym, w dzieciństwie lubiłam oglądać iCarly, więc jak mogłam przejść obojętnie obok książki aktorki wcielającej się w Sam, która jest jest autobiografią. Swój początek ma w dzieciństwie Jennette, koniec w mniej...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-28
Clovis LaFay... Clovis LaFay... Clovis LaFay... - powtarzam niczym mantra po przeczytanej lekturze.
Chyba po raz pierwszy mogę powiedzieć, że w pełni zakochałam się w postaci fikcyjnej... i chcę go mieć za męża. Pokochałam Clovisa, ale ciężko go tak naprawdę nie pokochać.
Przenosimy się w czasie, do roku 1872. Wtedy to został otwarty nowy podwydział w policji zwany Podwydziałem Spraw Magicznych Londyńskiej Policji Metropolitarnej. W nim pracuje John Dobson, który ma siostrę Alicję Dobson. Do wydziału trafia również Clovis LaFay - człowiek niezwykle tajemniczy, ale przyciągający do siebie.
Polubiłam alternatywny świat stworzony przez Anne Lange. Podobał mi się fakt, że magia nie musiała pozostawać w ukryciu. Tutaj wszystko jest jasne. Jedni rodzą się z potencjałem magicznym, inni niekoniecznie. Potencjał magiczny bywa dziedziczony w genach, więc niektórzy są magami z pokolenia na pokolenie. W świecie w tym istnieją szkoły, które doszkalają ludzi w sztukach magicznych. Choć przede wszystkim doszkala się mężczyzn. Brakuje równouprawnienia, ale niewiadoma jaka będzie przyszłość.
Ludzie z potencjałem magicznym mogą sobie wybrać kierunek, w którym mogą się dokształcać. Można być kinematem, piromatem albo nekromatą. Każdy kierunek może być dobry lub zły, w zależności od osoby, która z danych czarów korzysta.
Polubiłam bohaterów. Najbardziej Covisa LaFay - jego wręcz pokochałam. To nekromata pochodzący z arystokratycznego rodu. Choć ma rodzinę, jest samotnym człowiekiem. Uwielbia nawiązywać kontakty z duchami. Jest dobry.
John Dobson to policjant, który wcześniej służył w wojsku. Covisa poznał w szkole. Nawiązała się między nimi przyjaźń, która przetrwała czasy, w których każdy poszedł w swoją stronę i rozkwitła podczas wydarzeń z książki.
Wielkim plusem są retrospekcje, które wiele mogą uświadomić czytelnikom. Po każdym rozdziale, pojawia się retrospekcja z młodych lat Clovisa, Dobsona czy innych bohaterów. Wiele one wyjaśniają i są ciekawym rozwiązaniem, by móc poznać bohaterów i zmiany, jakie w nich zaszły trochę inaczej niż zwykle się je poznaje w książkach.
Jeśli chodzi o Clovisa, było wiele momentów, w których wydawało mi się, że jest starszy niż w rzeczywistości. Sprawiał takie wrażenie, przez sposób bycia. Czasem Clovis zachowuje się jak staruszek i dziwak, ale w taki strasznie uroczy sposób.
Książce nie brakuje przygód, zagadek, ale i humoru. Choć jest to powieść detektywistyczna z dużą domieszką magii, to ma w sobie humorystyczne wątki, które tylko dodają smaczku lekturze.
Fabuła wydaje się prosta. Troszkę jest przewidywalna, jednak nie przeszkadza to w odbiorze książki.
Uwielbiam również okładkę książka. Żadna już dawno mnie tak nie zauroczyła. Szczególnie jej tył. który kojarzy się stroną codziennej gazety, choćby takiego The New York Times. Choć tak naprawdę jest wzorowany na "The morning chronicle" - gazecie, która ukazywała się w Londynie w czasach, w których dzieje się fabuła książki.
Zresztą wiele wydarzeń z książki wydarzyło się naprawdę. Autorka na końcu wspomina o swoich inspiracjach. Wydaje mi się, że fakt ten jest dodatkowym smaczkiem, który zachęci do poznania książki.
Muszę przyznać, że jest to moja ulubiona lektura tego roku i pewnie kilku następnych. Chyba najlepsze książka roku 2018, bo już nic lepszego chyba nie przeczytam. I mam ogromną nadzieję, że powstaną następne tomy o Clovisie LaFay i Johnie Dobsonie, bo ogromnie polubiłam tych bohaterów i chciałabym poznać ich nowe przygody.
Będę ją jeszcze "męczyć" kilkanaście razy. Minimum raz w roku, ale na jednym razie na pewno się nie skończy. Będę ją znać na pamięć, lecz i tak każdy kolejny raz będzie dla mnie przyjemnością. Ogromnie polecam.
Clovis LaFay... Clovis LaFay... Clovis LaFay... - powtarzam niczym mantra po przeczytanej lekturze.
Chyba po raz pierwszy mogę powiedzieć, że w pełni zakochałam się w postaci fikcyjnej... i chcę go mieć za męża. Pokochałam Clovisa, ale ciężko go tak naprawdę nie pokochać.
Przenosimy się w czasie, do roku 1872. Wtedy to został otwarty nowy podwydział w policji zwany...
2015-09-20
Świat przyszłości. Ludzie odkryli jak stać się nieśmiertelnym. Ale Rosja wykorzystała tą wiedzę, by ten, kto rządził, był nieśmiertelny. Europa, by nieśmiertelni byli wszyscy. A Panameryka sprzedawała taki lek. Kto zrobił słusznie?
Więcej: http://msmagi18.blogspot.com/2015/09/ksiazka-future.html
Świat przyszłości. Ludzie odkryli jak stać się nieśmiertelnym. Ale Rosja wykorzystała tą wiedzę, by ten, kto rządził, był nieśmiertelny. Europa, by nieśmiertelni byli wszyscy. A Panameryka sprzedawała taki lek. Kto zrobił słusznie?
Więcej: http://msmagi18.blogspot.com/2015/09/ksiazka-future.html
2017-02-05
Droga Jodi,
Twoja książka jest niezwykła, wspaniała, wręcz magiczna. Dzięki niej człowiek może znów uwierzyć w siebie. Ona podnosi na duchu, Ty podnosisz na duchu swoją historią oraz swoim projektem. I za to należą się Ci podziękowania.
Historia Twojego życia jest niezwykła. Nie miałaś łatwo, ale pomimo tego nie straciłaś wiary w ludzi. Wiele razy spotkało Cię coś niemiłego, niesprawiedliwego, a Ty choć miałaś chwile zwątpienia, nie poddałaś się. Jesteś najbardziej niezwykłą osobą, jaką mogła poznać.
Weszłam na chwilę na Twojego bloga (https://onemillionlovelyletters.com/) i włączyłam Twój występ na TED. Wydajesz się niezwykle ciepłą, pozytywną, wspaniałą osobą. Taką samą wydajesz się w książce. Więc pewnie taka jesteś. Niezwykła, to jedyny przymiotnik, który pragnę wciąż używać myśląc o książce "Milion cudownych listów". Myśląc o Tobie.
Wiem już na czym polega Twój projekt. Wcześniej o nim w ogóle nie słyszałam. Robisz dużo dobrego, choć nigdy chyba nie wpadłabym na to, że prosty list może tak bardzo pomóc. Jesteś dobrą osobą.
Sama książka również może wielu osobom pomóc. Mi ona pomogła. Pomogła uwierzyć w siebie. Sprawiła, iż wierzę, że mogę coś osiągnąć, że nie jestem nikim. W chwilach zwątpienia będę wracać do niej.
Zapominamy o innych, żyjemy własnymi problemami. Ty, Jodi udowodniłaś, iż pomoc drugiemu nie zawsze musi być trudna. Czasem wystarczy z kimś usiąść, wysłuchać go, porozmawiać. Czasem wystarczy chwila uwagi, skupienia. Czasem wystarczy zauważyć, iż są wokół nas ludzie, którzy potrzebują rozmowy, potrzebują kogoś, kto postara się zrozumieć ich punkt widzenia.
Każdy z nas chciałby być ważny, choćby dla jednej osoby. Każdy z nas chciałby spełniać swoje marzenia, cele. Czasem życie to uniemożliwia. Czasem musimy przeanalizować nasze życie, cele, marzenia, problemy. Znaleźć drogę, którą będziemy kroczyć. Ty ją znalazłaś, innym również może się to udać.
Twój list na stronie 237 - list dla każdego czytelnika - zrobił na mnie ogromne wrażenie. Każdy z Twoich listów był niezwykły, wspaniały, pisany myślą o osobie, która do Ciebie napisała, zwierzyła Ci się z swoich problemów. Ale ten na stronie 237 był pomyślany o każdym człowieku na świecie, który będzie miał okazję go przeczytać. I choć jest pisany dla każdego, to jednak każdy z czytających go może poczuć się lepiej, wspaniale.
Twoje listy mogą zmienić życie wielu ludzi. To jest najwspanialsza magia, którą można spotkać w prawdziwym życiu.
Jesteś kimś, kogo wszyscy powinni znać, bo robisz coś niezwykłego, pozornie prostego, lecz mogącego coś zmienić, pomóc, sprawić, iż ktoś w potrzebie poczuje się potrzebny, poczuje, iż są osoby, dla których jest ważny.
Myślę, iż jesteś inspiracją dla wielu ludzi na świecie. Dla mnie się ją stałaś. Dzięki Tobie moje życie stanie się lepsze. Wiem to. Jestem tego pewna. Więc dziękuje Ci za to. Dziękuje Ci, że mogłam uwierzyć w siebie.
Dziękuje CI Jodi za książkę, którą napisałaś. Dzięki Tobie poznałam niezwykłą historię i zrozumiałam o wiele więcej niż mogłam. Dziękuje raz jeszcze.
Droga Jodi,
Twoja książka jest niezwykła, wspaniała, wręcz magiczna. Dzięki niej człowiek może znów uwierzyć w siebie. Ona podnosi na duchu, Ty podnosisz na duchu swoją historią oraz swoim projektem. I za to należą się Ci podziękowania.
Historia Twojego życia jest niezwykła. Nie miałaś łatwo, ale pomimo tego nie straciłaś wiary w ludzi. Wiele razy spotkało Cię coś...
2015-05-11
Znowu nie przeczytałam wcześniejszych części. I był to mały błąd, bowiem na początku miałam problem z bochaterami.
Ale, gdy już poznałam świat w krainie Efemery, to pokochałam i ten świat i bochaterów z całego serca. Jest to bowiem ciekawa historia. I choć jest ona gatunku fantasy, relacje bochaterów, ich rozterki, i to, gdzie oni przynależą, można odnieść również do naszego, zwykłego świata.
(Więcej: http://msmagi18.blogspot.com/2015/05/ksiazka-most-marzen.html )
Znowu nie przeczytałam wcześniejszych części. I był to mały błąd, bowiem na początku miałam problem z bochaterami.
Ale, gdy już poznałam świat w krainie Efemery, to pokochałam i ten świat i bochaterów z całego serca. Jest to bowiem ciekawa historia. I choć jest ona gatunku fantasy, relacje bochaterów, ich rozterki, i to, gdzie oni przynależą, można odnieść również do...
Tom Felton to aktor znany przede wszystkim z roli Draco Malfoy'a. Grał i gra w innych filmowych produkcjach (które teraz jakoś zaczęły mnie ciekawić ) oraz napisał autobiografię, którą czyta się z uśmiechem na twarzy. I to jest największy atut książki.
Z jego opowieści wyłoniła się świetna rodzina, w której cudownie byłoby się wychować. Podejście jego rodziców, a przede wszystkim jego mamy do jego pasji było dobre. Tak samo jak to, iż rola Draco nie przeszkodziła mu mieć normalnego dzieciństwa.
Myślałam, że będę się nudzić przy innych rozdziałach niż te o pracy przy Harrym Potterze. Ale tu nie da się nudzić. Za to można się pośmiać, czasem uronić łezkę, a przede wszystkim można dość dobrze poznać Toma jako takiego spoko gościa. Choć jak opisywał wielkie sławy, które zagrały w Poterze to z zaciekawieniem pochłaniałam kolejne strony. Bo poznać Alana Rickmana zza kulis było interesujące.
Podczas całej lektury czułam się jakbym siedziała z Tomem przy kawie, a on opowiadał o swoim życiu. "Po drugiej stronie różdżki. Autobiografia" to nie suche fakty, a ciekawa historia o życiu człowieka, który jako dziecko chciał spróbować bycia aktorem. Człowieka, który wie, czym jest nałóg i jak trzeba z nim walczyć. Człowieka, z którym można się utożsamić i od którego można się czegoś nauczyć...
Tom Felton to aktor znany przede wszystkim z roli Draco Malfoy'a. Grał i gra w innych filmowych produkcjach (które teraz jakoś zaczęły mnie ciekawić ) oraz napisał autobiografię, którą czyta się z uśmiechem na twarzy. I to jest największy atut książki.
Z jego opowieści wyłoniła się świetna rodzina, w której cudownie byłoby się wychować. Podejście jego rodziców, a przede...
2022-11-09
Krótka historia, ale jak bardzo głęboka. I pomyśleć, że miałam nie czytać tej książki, że po samym tytule spisałam ją na straty.
W swoim krótko - długim życiu nigdy tak nie ryczałam przy czytaniu jak przy "Wronach". Przy filmach zdarzyło mi się. Ale "Wrony" to moja pierwsza książka, przy której większość książki przepłakałam.
"Wrony" to opowieść o rodzinie. Rodzice i dwie córki. Rodzina, jakich wiele. Dopóki nie poznajemy ich sekretów. Historię poznajemy z dwóch perspektyw. Z punktu widzenia matki oraz z punktu widzenia córki Basi. Dziewczyny, której tak strasznie było mi szkoda. Dziewczyny, którą możemy spotkać... bo i takie z takimi rodzinami, z pozoru idealnymi, możemy się w życiu zetknąć.
Choć mogłam poznać perspektywę matki to i tak jej nie rozumiem. Nawet nie chce zrozumieć, bo ktoś taki jak ta bohaterka jest według mnie złym człowiekiem. Po prostu złym. Według mnie nie da się jej usprawiedliwić. Ani jej zachowania wobec Basi.
Zresztą nie tylko ona jest czarnym charakterem tej opowieści...
Przepiękne, wzruszające...
Zdecydowanie polecam.
Krótka historia, ale jak bardzo głęboka. I pomyśleć, że miałam nie czytać tej książki, że po samym tytule spisałam ją na straty.
W swoim krótko - długim życiu nigdy tak nie ryczałam przy czytaniu jak przy "Wronach". Przy filmach zdarzyło mi się. Ale "Wrony" to moja pierwsza książka, przy której większość książki przepłakałam.
"Wrony" to opowieść o rodzinie. Rodzice i...
2020-02-22
"Wyobraź sobie przez chwilę sytuację, w której podchodzi do Ciebie człowiek, którego w ogóle nie znasz, i zadaje Ci bardzo proste pytanie: "Czy znasz Jezusa?""
To pierwsze zdanie z książki skojarzyło mi się świadkami Jehowy, którzy chodzą po domach i ewangelizują. Tylko oni mogliby podejść do obcej osoby i zadać pytanie o Boga. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Jednak jest to pytanie interesujące, szczególnie dla wierzącego człowieka, który z pewnością odpowiedziałby "TAK!". Tylko później autor zadaje kolejne pytania, przy których większość z nas poczuje się zakłopotana. Autor za pomocą swojego wstępu pokazuje, iż relacja zbudowana z Jezusem mogłaby być lepsza.
Później (w rozdziale piątym) pojawiają się lekcje, które autor nazywa krokami. Kroków jest dziesięć. Każdy krok poświęcony jest innemu tematowi. W każdym znajdziemy rozwiązania na bariery, które sami sobie tworzymy. Autor mówi wprost" musisz zrobić to i to". Powinieneś rozmawiać z Jezusem, powinieneś czytać Biblię itp. itd.
Bardzo mi się spodobało, że na końcu każdego rozdziału i kroku był cytat z Pisma Świętego. Były to zawsze słowa Jezusa. Plusem jest też uczciwość autora. Sam przyznał otwarcie, iż wcześnie należał do tzw. letnich katolików.
Książkę czyta się bardzo szybko. Napisana jest prostym językiem. Bardzo przyjemna. I choć czyta się ją szybko, to jednak spędziłam z nią więcej czasu. Bo ja naprawdę uwierzyłam autorowi. Naprawdę chciałam wypróbować sposoby, kroki na pogłębienie relacji z Jezusem. I próbowałam każdego kroku. Starałam się bardzo - tak mi się przynajmniej wydaje. I... nie mogę powiedzieć bym pogłębiła swoją relację z Jezusem. Nie mogę też powiedzieć, bym nadal wszystkie kroki stosowała. Choć niektóre pozostały ze mną do dziś.
Jak traktowałam tą książkę? Bardziej jako poradnik. Już sam tytuł zasugerował mi, że to jest poradnik. W ogóle często można zobaczyć tego typu tytuły w poradnikach zza oceanu. A to 10 kroków, a to 5 zasad, czy też 7 rad. Liczba i słowo wyrażające sposoby na zmianę życia czytelników. I cóż...zdarza mi się takie poradniki czytać. Zdarza mi się stosować sposoby na zmianę życia. I szybko rezygnować nie widząc efektów.
W przypadku tej książki, osobiście ja sama efektów nie zauważyłam. Jednak tutaj nie winna jest książka. Przynajmniej nie do końca. Pierwszym krokiem jest wg autora burzenie murów. Chodzi właśnie o brak pewności wiary, bo jak można wierzyć coś, czego nie widać? Autor radzi, by w takim przypadku rozmawiać z Jezusem, prosić Go o pomoc i być cierpliwym. Mi chyba też cierpliwości zabrakło.
W ogólnie jestem zadowolona, iż sięgnęłam po tą lekturę. Pokazała mi ścieżki, z których zaczęłam korzystam. Nie żałuję czasu na kroki, z których po czasie zrezygnowałam. Nie żałuję czasu spędzonego przy tej książce. To była dobra książka z dobrymi lekcjami. Książka, do której na pewno będę powracać.
Jednak muszę równocześnie przyznać, iż ta książka jest skierowana do osób, które wierzą w Boga, ale gdzieś się zagubili. Dla osób wierzących, lecz nie do końca. Dla "letnich" katolików. Dla osób, które miały już coś wspólnego z Jezusem, Bogiem. To nie jest poradnik dla ludzi, którzy szukają Boga, dopiero Go odkrywają. Choć i oni mogą coś z tej lektury wynieść. Ta książka krzywdy im nie zrobi. Nie sprawi, że ktoś całkowicie odsunie się od Boga, od Jezusa, bo stwierdzi, iż autor pisze brednie. Za to może sprawić (ale też nie musi), iż nasza relacja z Jezusem rzeczywiście będzie głębsza.
"Wyobraź sobie przez chwilę sytuację, w której podchodzi do Ciebie człowiek, którego w ogóle nie znasz, i zadaje Ci bardzo proste pytanie: "Czy znasz Jezusa?""
To pierwsze zdanie z książki skojarzyło mi się świadkami Jehowy, którzy chodzą po domach i ewangelizują. Tylko oni mogliby podejść do obcej osoby i zadać pytanie o Boga. Tak mi się przynajmniej wydaje.
Jednak jest...
2017-03-07
Nie myślałam, że kiedykolwiek przeczytam książkę, która jest jednostronna jeśli chodzi o kwestię aborcji. Mogłabym śmiało określić teraz autora jako zwolennika pro life. Szczególnie, gdy trafiłam na fragment przedstawienia aborcji, który nie był zbyt przyjemny.
Nie wiem, czy przy pisaniu opinii, czy też recenzji na temat danej książki, powinnam pisać o swoich przekonaniach. Nie wiem, czy jest to ważne. Na pewno moje postrzeganie świata ma wpływ na to jak postrzegam tą książkę. Zatem uważam, iż powinnam napisać o tym, co czuje moje serce w kwestii tabu jakim jest aborcja. Mianowicie: zawsze byłam za wyborem. Uważam, iż każdy człowiek sam decyduje o swoim ciele i losie. I nikt, naprawdę nikt nie ma prawa go oceniać.
Teraz zaś przejdę do książki.
Głównym bohaterem jest Robert. Człowiek uczony, katolik, który stracił żonę i trochę się stoczył. Zaczął pić, przez co miał wypadek, dzięki któremu znalazł się na chwilę trochę innej przestrzeni. Taki skrót wystarczy, by zachęcić lub zniechęcić do przeczytania książki, więc mogę teraz przejść do mojej oceny, całkowicie subiektywnej oceny.
Na początku napisałam, iż książka jest jednostronna jeśli chodzi o kwestię aborcji. Jednak równocześnie widzę w niej wiele walorów, pozytywnych wartości, o których powinnam, a nawet muszę napisać.
"Anielska etiuda" opowiada o ludziach, którzy na pozór wydają się dobrzy, lecz w głębi serca są źli. I choć mam odmienne zdanie niż autor na pewne kwestie, to jednak dostrzegam (jak każdy) tą dwulicowość ludzi. Każdy z nas zrobił coś złego... małe grzeszki, które zrobimy niechcący, a później o nich nawet nie pamiętamy.
Lektura zaś pokazuje, że warto się starać być dobrym człowiekiem, że zawsze można żałować za to, co się zrobiło oraz zawsze można zacząć od nowa. Jeśli tylko chcemy się zmienić. I to na pewno jest plusem książki.
Plusem też może być fakt, iż nie znajdziemy w książce tradycyjnego obrazu, w którym katolik jest tym, który moralizuje złego ateistę. W powieści bowiem to pewien ateista jest lepszym człowiekiem niż ten właśnie katolik.
Za to aborcja i wrzucenie jej do worka "złych uczynków". Tak łatwa ocena innych ludzi, bohaterów, którzy nie są idealnie (kto jest ideałem)... to już mi niezbyt odpowiadało.
Nie mogę powiedzieć, bym się męczyła przy lekturze. Bowiem książkę czytało się naprawdę szybko. I bardzo zapadła mi w pamięć.
Tak prawdę mówiąc, to jest mi ją dość ciężko oceniać. Bowiem nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobała. Pisarzem pan Robert Gong jest świetnym. Z drugiej zaś strony ta jednostronność, dość poważna ocena człowieka, który zdecydował się na aborcję może być krzywdząca. Ja cały czas będę się upierać za tym, iż my nie mamy prawa oceniać drugiej osoby. Nie mamy prawa oceniać ich wyborów, decyzji. To, że ja bym danej decyzji nie daje mi prawa krytykowania osoby, która by tą decyzję podjęła. Dlatego też ciężko mi oceniać tą książkę.
Jednak wydaje mi się, iż lektura ta może być też początkiem ciekawej debaty na tematy, które powszechnie uważa się za tabu. Dlatego też książkę tą cenić będę i chyba mój egzemplarz pożyczę paru osobom. By też mogli poznać fabułę, i by mogli sami dokonać jej oceny.
Nie myślałam, że kiedykolwiek przeczytam książkę, która jest jednostronna jeśli chodzi o kwestię aborcji. Mogłabym śmiało określić teraz autora jako zwolennika pro life. Szczególnie, gdy trafiłam na fragment przedstawienia aborcji, który nie był zbyt przyjemny.
Nie wiem, czy przy pisaniu opinii, czy też recenzji na temat danej książki, powinnam pisać o swoich...
2016-04-22
Zastanawiam się, co mądrego mogę napisać o tej książce, o bohaterach. Mam tu ten sam problem, co z książką "Miasto ślepców". Uważam, że "Bez mojej zgody" jest świetną książką, którą każdy powinien znać. Ale czy będę potrafiła zachęcić Was do przeczytania książki?
Powieść na pewno porusza etyczne, moralne rozważania. Bo wyobraźmy sobie, że mamy rodzinę - szczęśliwą, kochającą się, w której w pewnym momencie wkrada się choroba i atakuje najmłodsze dziecko. I to nie byle jaka choroba, bo rak - białaczka. Co bylibyśmy w stanie zrobić, by uratować nasze dziecko?
Więcej: http://msmagi18.blogspot.com/2016/04/bez-mojej-zgody-na-wazne-wybory.html
Zastanawiam się, co mądrego mogę napisać o tej książce, o bohaterach. Mam tu ten sam problem, co z książką "Miasto ślepców". Uważam, że "Bez mojej zgody" jest świetną książką, którą każdy powinien znać. Ale czy będę potrafiła zachęcić Was do przeczytania książki?
Powieść na pewno porusza etyczne, moralne rozważania. Bo wyobraźmy sobie, że mamy rodzinę - szczęśliwą,...
2013-07-05
2016-12-01
Jeremi Przybora - człowiek, którego nie trzeba przedstawiać. Mistrz, poeta, Pan B z Kabaretu Starszych Panów, satyryk, pisarz, aktor. Stworzył teatr "Eterek", kabaret starszych panów, napisał wiele piosenek, słuchowisk, listy podróży. Wszystko to znajdziemy w "Dziełach (niemal) wszystkich".
"Dzieła (niemal) wszystkie" są pierwszym tomem, takim wprowadzeniem do świata Mistrza. Na samym początku możemy przeczytać wstęp napisany przez syna Przybory, a następnie... poznawać dzieła.
1. Teatr "Eterek".
Ta gruba księga zawiera trzynaście scenariuszy, które napisał Jeremi Przybory. Na początku możemy przeczytać o powstaniu radiowego teatru "Eterek", a następnie przejść do dzieł.
W teatrze "Eterek" są trzy główne postacie, które raczej zawsze się pojawiają. Mianowicie: profesor Pęduszko, Eufemia, Mundzio. Bohaterów tych nie da się nie lubić.
Profesor Pęduszko jest starszym, mądrym człowiekiem, który dostarcza wielu gagów. Eufemia to kobieta, która samotnie wychowuje syna, Mundzio natomiast jest tym synem.
Teksty są zabawne. W wyobraźni widziałam swoją wersję profesora Pęduszko, Mundzia i Eufemii. Niestety, ale głosy moich wymyślonych bohaterów różniły się od głosów aktorów, którzy rzeczywiście wcielali się w te postacie. Cóż, jestem za młoda i teatru "Eterek" nie miałam przyjemności poznać. Nie mam też pojęcia, czy gdzieś w internecie można go znaleźć. A szkoda, bo posłuchałabym sobie to, co mogłam przeczytać.
2. Kabaret Starszych Panów
Chyba każdy kojarzy Kabaret Starszych Panów oraz piosenki z Kabaretu. Ja widziałam jedynie fragmenty programu, gdy czasem pojawiał się w telewizji, gdy czasem o nim przypominali.
Teraz miałam przyjemność przeczytać skecze kabaretu. Bawiłam się przy tym wyśmienicie. Dużo humoru. Choć wpierw przeczytałam wstęp do rozdziału z skeczami, a następnie garść wspomnień, które powstały na podstawie nagrań rozmów z Jeremim Przyborą.
3. Kabaret jeszcze Starszych Panów.
Trzy wieczory wspomnień. Przypominały one niektóre wcześniejsze skecze, jednak miały w sobie też coś nowego, zmienionego. Przyjemnie się je czytało. Tą ewolucję. Zresztą ewolucję dzieł Przybory widać w wielu teksach. Jest w tym coś pięknego.
4. Listy z podróży.
Zanim zaczęłam je czytać, zastanawiałam się, o co chodzi. Okazało się, iż listy też są równie humorystyczne jak wcześniejsze skecze czy inne scenariusze.
Listy z podróży są z podróży małych, niewielkich, do dzielnic znanych i nieznanych, miejsc ciekawych i niezbyt ciekawych.
Każdy list nie ma również formy takiego typowego listy. Bardziej są to dialogi, które bardzo przyjemnie się czyta.
5. Słuchowiska.
Na końcu znajdują się słuchowiska, które tak jak i inne dzieła Przybory, mają w sobie mnóstwo humoru, ale i lekcji.
Później jeszcze znajdziemy posłowie i spis piosenek, które można znaleźć w tym tomie.
Dodatkowo możemy znaleźć wspaniałe rysunki, które dodają tylko wartości całej książce. Idealnie wpasowują się do tematów i stylu dzieł.
"Dzieła (niemal) wszystkie" to książka, do której się wraca, którą nie da się pochłonąć w jednej chwili, raczej służy do delektowania się i wspominania. Wspaniała dla osób, które miały okazję poznać teatr "Eterek", Kabaret Starszych Panów i inne działa Przybory. Równocześnie wspaniała jest też dla osób, które Przyborę kojarzą, ale nie mogli nigdy poznać jego dzieł... albo poznali, lecz nie wszystkie.
Jest to kompendium, które warto mieć na półce. Przypomina o czasach, które były. Przypomina o człowieku, który wiele dokonał, wiele stworzył. Ja na pewno sobie tom pierwszy zachowam. I postaram się zdobyć kiedyś tom drugi.
Jeremi Przybora - człowiek, którego nie trzeba przedstawiać. Mistrz, poeta, Pan B z Kabaretu Starszych Panów, satyryk, pisarz, aktor. Stworzył teatr "Eterek", kabaret starszych panów, napisał wiele piosenek, słuchowisk, listy podróży. Wszystko to znajdziemy w "Dziełach (niemal) wszystkich".
"Dzieła (niemal) wszystkie" są pierwszym tomem, takim wprowadzeniem do świata...
2015-10-15
2023-05-29
Z największą uwagą śledziłam losy Jona Snow oraz Daenerys czyli dwójki moich ulubionych serialowych bohaterów (coś, wciąż mam do nich słabość ). Nie mogłam się doczekać losów, które pamiętałam i które wywarły na mnie wrażenie. Nawet teraz, podczas lektury to oni byli moim ulubieńcami. Wydaje mi się, że lepiej ich też zrozumiałam. Podobnie jak i innych bohaterów.
Ciekawie było śledzić historię, znając jej finał (znaczy zakończenie pierwszego tomu, pierwszego sezonu). Inaczej mogłam spojrzeć na bohaterów, ich uczynki, motywy. Niektórych bardziej żałowałam, innych jeszcze bardziej znienawidziłam. Niektóre elementy różniły się z serialem i przyznam, bardziej pasowały do całej historii. Choć różnic było niewiele...
Najlepsze cytaty to słowa Tyriona. Ten niepozorny karzeł jest inteligentny, oczytany i sprytny. Potrafi się wykaraskać, gdy napotka problemy. To jeden z tych bohaterów, których cenię. On rozumie grę o tron, zasady rządzące w świecie Westeros. Do dziś nie mogę przeboleć to, co z nim zrobili w ostatnim sezonie mojego ulubionego serialu.
Tym razem nie czułam zaskoczenia podczas kulminacyjnych momentów. Wiedziałam, co się stanie i to tak nie zszokowało. Choć wciąż robiło duże wrażenie i wywoływało odpowiednie emocje (niesprawiedliwości czy bólu).
Historia pisana z punktu widzenia tak wielu bohaterów była żywa. Bohaterowie się od siebie różnią. Niektórzy bardzo, inni mniej. I te różnice widać. Poznajemy bohaterów, który żyją w zgodzie ze sobą, honorem, dla których to sprawiedliwość jest najważniejsza oraz postacie, dla których życie to tytułowa gra, który potrafią tworzyć intrygi czy brać w nich udział. Widzimy wpływ ich charakteru na ich losy.
Z największą uwagą śledziłam losy Jona Snow oraz Daenerys czyli dwójki moich ulubionych serialowych bohaterów (coś, wciąż mam do nich słabość ). Nie mogłam się doczekać losów, które pamiętałam i które wywarły na mnie wrażenie. Nawet teraz, podczas lektury to oni byli moim ulubieńcami. Wydaje mi się, że lepiej ich też zrozumiałam. Podobnie jak i innych bohaterów.
Ciekawie...
2023-08-31
Zastanawiam się, czy za przepis na szarlotkę nie dać maksymalnej oceny. Bo wyszła przepyszna.
Ale (może to wina tłumacza) przepis był nieco zamieszany, więc ta 9 będzie sprawiedliwą oceną.
Jeśli chodzi o główną treść. Dużo wiedzy naukowej o składnikach wszechświata (i szarlotki) podanej w interesujący sposób.
Zastanawiam się, czy za przepis na szarlotkę nie dać maksymalnej oceny. Bo wyszła przepyszna.
Ale (może to wina tłumacza) przepis był nieco zamieszany, więc ta 9 będzie sprawiedliwą oceną.
Jeśli chodzi o główną treść. Dużo wiedzy naukowej o składnikach wszechświata (i szarlotki) podanej w interesujący sposób.
2018-05-26
Raczej nie czytam takich książek. To znaczy, zdarza mi się czytać biografie, lecz nigdy jeszcze nie czytałam książki... biografii o kimś, kto może zostać świętym. Więc książka to była dla mnie czymś całkowicie nowym. Zaś przy lekturze towarzyszyło mi niezwykłe uczucie. Być może dlatego, że czytałam o niezwykłym człowieku.
Od razu też muszę powiedzieć, że nie jestem zbytnio religijną osobą. Choć to bardziej skomplikowane. Mogę spokojnie i szczerze powiedzieć, że wciąż szukam swojej drogi... być może kiedyś ją odnajdę.
Książka opowiada o ojcu Dolindo Ruotolo. Przedstawia ona jego ciężkie dzieciństwo i dorosłe życie, które też nie było za szczęśliwe. W sumie jego całe życie obarczone było cierpieniem, które ofiarował Bogu. Aż mnie zastanawiało, skąd u niego wzięła się tak mocna wiara w Boga. Dlaczego go tak kochał nawet wówczas, gdy Kościół dostarczał mu dodatkowych cierpień?
Na okładce pojawia się też ojciec Pio. Nieprzypadkowo, bowiem pojawia się on w biografii ks. Duolindo pojawia się ojciec Pio. Ks. Dolindo pragnął go poznać, i udało mu się to. Poza tym często wspominał o ojcu Pio.
Książka opowiada również o darach, które posiadał ks Dolindo, wizjach, które otrzymał i o tytułowej modlitwie, która opiera się na prostych pięciu słowach: "Jezu, Ty się tym zajmij". Ks. Dolindo był skromnym człowiekiem. W dzieciństwie miał problemy z nauką i sam mówi o tym, iż to dzięki Matce Bożej otrzymał mądrość, inteligencję, dzięki której mógł skończyć edukacje i zostać księdzem.
Książkę czytałam zafascynowana życiem tego skromnego człowieka, o którym nigdy wcześniej nie słyszałam. Ks. Dolindo to niezwykła postać, która potrafi wiele znieść. Książka mi się bardzo spodobała. Autorka pisała prosto, trzymała się faktów. Opisuje wydarzenia z przeszłości, ale również pisze o swoim pobycie w Neapolu i spotkaniu z osobami, które znały osobiście ks. Dolindo. Przez to książka jest jeszcze bardziej interesująca.
Lektura skłoniła mnie również do osobistych przemyśleń, Trochę sobie dumałam nad o. Dolindo. Trochę dumałam nad swoim życiem. Dużo dumałam nad religią, kościołem i słowami "Jezu, Ty się tym zajmij!", które są równocześnie modlitwą.
Jestem pewna, że szybko o książce nie zapomnę. Pozostanie w moim sercu na długo. Nie jestem pewna, czy coś się w moim życiu zmieni po tej lekturze, choć wydaje mi się, że już zaszły pewne zmiany w myśleniu. Może nie zmiany religijne, ale przy okazji ks. Dolindo i jego sposobie na przebaczanie osobom, które go skrzywdziły (a raczej ich przepraszanie) pomyślałam o swoich kontaktach z ludźmi. I choć raczej nikogo staram się nie krzywdzić, to czasem zdarzy się, że powiem coś, co nie powinnam, coś, czego żałuję. Książka ta skłoniła mnie do poprawy niektórych swoich relacji.
Pozycję tą na pewno każdemu polecam. Nie tylko osobom religijnym, choć im chyba w szczególności. Na pewno też każdy, kto lubi biografie i historie o ciekawych ludziach. Bo przyznać to trzeba - ks. Dolindo był ciekawą postacią. To dobra pozycja też dla osób szukających swojej drogi. Może okazać się w tym pomocna. Zresztą... przekonajcie się sami. :)
Raczej nie czytam takich książek. To znaczy, zdarza mi się czytać biografie, lecz nigdy jeszcze nie czytałam książki... biografii o kimś, kto może zostać świętym. Więc książka to była dla mnie czymś całkowicie nowym. Zaś przy lekturze towarzyszyło mi niezwykłe uczucie. Być może dlatego, że czytałam o niezwykłym człowieku.
Od razu też muszę powiedzieć, że nie jestem zbytnio...
2015-10-15
Głównym bohaterem w powieści jest Artem, który wyrusza z swojego domu (stacja WOGN) do stacji POLIS, by uratować swój dom i całe metro przed potworami z powierzchni, których na stacji WOGN nazywają "Czarnymi". Podczas swojej drogi spotyka wielu różnych ludzi, którzy mu pomagają. Ma szczęście, pecha, przez co podczas czytania towarzyszyły mi różnorodne uczucia.
Na początku swej podróży spotkał człowieka, który miał całkiem inne podejście do życia. Uważał się za wcielenie wielkiego człowieka. Nazywał się Chan i wiedział o rzeczach, których Artem mu nie powiedział. Miał całkiem ciekawe podejście do życia, do czasu, do tego co duchowe. Był człowiekiem niezwykłym. Ale to nie znaczy, iż dalej Artem nie spotykał ludzi niezwykłych. Na przykład pomógł staruszkowi, który miał racjonalne podejście do życia, ale też w pewny sposób był niezwykły. Jego historie, opowieści były niezwykłe, szczególnie, gdy wspominał o życiu na powierzchni.
Więcej: http://msmagi18.blogspot.com/2015/10/ksiazka-metro-2033.html
Głównym bohaterem w powieści jest Artem, który wyrusza z swojego domu (stacja WOGN) do stacji POLIS, by uratować swój dom i całe metro przed potworami z powierzchni, których na stacji WOGN nazywają "Czarnymi". Podczas swojej drogi spotyka wielu różnych ludzi, którzy mu pomagają. Ma szczęście, pecha, przez co podczas czytania towarzyszyły mi różnorodne uczucia.
Na początku...
2015-08-14
Ta książka jest opowieścią arystów, którzy wielką karierę mają już za sobą. Teraz albo nadal grają albo mają inne plany. Opowiadają o tym, co było, co jest i co będzie w ich życiu. Opowiadają jak zaczęła się ich kariera, dlaczego się zainteresowali muzyką. I mają cechę wspólną: każdy z nich z muzyką miał do czynienia od dziecka. Ich rodzice potrafili grać czy śpiewać. Może to jest tajemnicą ich sukcesu? Znali muzykę, przeważnie dobrą muzykę. Uczyli się grać na instrumentach, gdy byli mali.
Więcej: http://msmagi18.blogspot.com/2015/08/ksiazka-muzyka-z-profilu-i-en-face.html
Ta książka jest opowieścią arystów, którzy wielką karierę mają już za sobą. Teraz albo nadal grają albo mają inne plany. Opowiadają o tym, co było, co jest i co będzie w ich życiu. Opowiadają jak zaczęła się ich kariera, dlaczego się zainteresowali muzyką. I mają cechę wspólną: każdy z nich z muzyką miał do czynienia od dziecka. Ich rodzice potrafili grać czy śpiewać. Może...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-15
Książkę tą przeczytałam w ramach wyzwania "Czas na fantastykę". Idealnie wpasowuje się również w wyznanie Martha Oakiss. Bowiem już dawno czytałam jedną z książek o Sookie. Później była następna, teraz jest ta. I tak, choć to ostatni tom, to ja nadal z Sookie jestem do tyłu. Nie przeczytałam tomów pierwszych. Zatem to nie koniec postów z książkami o Sookie.
Muszę przyznać, iż ta część przygód podobała mi się najbardziej. To w niej poza narracją z punktu widzenia Sookie, pojawia się również bezosobowy narrator. To mi się spodobało, bo choć ujawniał nie wiele, to jednak dzięki niemu działo się coś tajemniczego i to dzięki niemu można było snuć różne domysły...
Więcej: http://msmagi18.blogspot.com/2015/12/wyzwanie-czas-na-fantastyke-2-na-zawsze.html
Książkę tą przeczytałam w ramach wyzwania "Czas na fantastykę". Idealnie wpasowuje się również w wyznanie Martha Oakiss. Bowiem już dawno czytałam jedną z książek o Sookie. Później była następna, teraz jest ta. I tak, choć to ostatni tom, to ja nadal z Sookie jestem do tyłu. Nie przeczytałam tomów pierwszych. Zatem to nie koniec postów z książkami o Sookie.
Muszę przyznać,...
Ogromnie chciałam przeczytać tą książkę. Nawet przed zobaczeniem filmu. Prawdę mówiąc, książka zauroczyła mnie jeszcze przed premierą. Później zaś zauroczył mnie film.I prawdę mówiąc, cieszę się, że najpierw poznałam film, a później książkę, bo na pewno całkiem inaczej odbierałabym filmową wersję.
Chyba już każdy wie, o czym jest "Był sobie pies". Głównym bohaterem lektury jest psiak, który nosi różne imiona, bo ma takie szczęście (czy też nieszczęście - w zależności od opinii na ten temat), że na świecie może pobyć trochę dłużej... dzięki reinkarnacji. Co więcej, nasz psiak pamięta poprzednie wcielenia.
W recenzji będę się posługiwać imieniem Bailey, gdyż przez większość lektury to imię on nosi.
Bailey to psiak, który szuka sensu swego istnienia, celu życia. Dość ciężkie zadanie na słodkiego psiaka. Lecz to właśnie sprawia, iż chyba pokochałam go miłością prawdziwą.
Książka jest spojrzeniem na życie z punktu widzenia psa. To pies jest narratorem powieści, przez co język jest prosty, niewyszukany. Jednak chyba nikt nie oczekuje, by pies myślał i mówił jak dorosły człowiek?
Ta lektura też świetnie pokazuje zachowanie ludzi wobec zwierząt, przede wszystkim psów. Bailey miał okazje kilkakrotnie przekonać się, jak wygląda psie życie. I nie zawsze mógł trafić na dobrego właściciela. Uważam więc, że ta lektura może też być świetną lekcją dla nas - jak być lepszymi właścicielami czworonogów.
Muszę przyznać, iż bardziej przypadła mi do gustu książka niż film. Zauważyłam, że niektóre wątki były zmienione, co w filmie familijnym się sprawdziło. Jednak to książka sprawiła, że nie potrafię o niej zapomnieć. Przede wszystkim ze względu na zakończenie. Bardziej kupuję wersję z książki, była według mnie bardziej realistyczna.
Ogromnie się zżyłam z głównym bohaterem. Gdy działa mu się krzywda, chciałam mu pomóc, choć nie mogłam. Trudno mi było czytać fragmenty, w których psiak kończył z swoim życiem. Zawsze te części sprawiały, że miałam łzy w oczach. Chociaż przecież wiedziałam, że to nie koniec historii tego psiaka.
Wydaje się, że w książce nacisk jest na miłość, która wydaje się sensem życia, troszczenie się o drugie stworzenie, czyli, że ma uniwersalne wartości, które prawdę mówiąc, nie są zbyt odkrywcze. Jednak książka przede wszystkim ukazuje jak ważna jest relacja człowiek-pies, dla obu stron tej relacji.
Każdy z lubiących psy powie, że pies jest świetnym pocieszycielem, towarzyszem zabaw i spacerów. Życie z psem jest fajniejsze, ciekawsze, przyjemniejsze i na pewno łatwiejsze. Przynajmniej dla mnie.
Obserwując mojego psa również mogę zauważyć, iż cieszy się z obecności ludzi. Kocha mnie i praktycznie rozumiemy się bez słów. I na pewno też dostaje coś w relacji pies - człowiek.
Przyznam się, że kocham historie, w których to psiak jest głównym bohaterem. Przed "Był sobie pies" widziałam film "Mój przyjaciel Hachiko", po którym przeczytałam więcej na temat Hachiko. Ta prawdziwa historia mnie urzekła, filmowa wzruszyła. Zaś historia z książki i filmu "Był sobie pies" mnie zaczarowała. I sprawiła, że chciałabym poznać inne książki autorstwa W. Bruce Cameron. Z Wikipedii wiem, że ma też inne psie historie... być może kiedyś będą one wydane. Tego bym pragnęła.
Czuję również, iż ta powieść będzie moim ulubieńcem tegorocznym. Bo trudno mi uwierzyć, bym spotkała książkę, która by mnie bardziej zauroczyła...
Ogromnie chciałam przeczytać tą książkę. Nawet przed zobaczeniem filmu. Prawdę mówiąc, książka zauroczyła mnie jeszcze przed premierą. Później zaś zauroczył mnie film.I prawdę mówiąc, cieszę się, że najpierw poznałam film, a później książkę, bo na pewno całkiem inaczej odbierałabym filmową wersję.
więcej Pokaż mimo toChyba już każdy wie, o czym jest "Był sobie pies". Głównym bohaterem lektury...