-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel16
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać2
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2016-06-07
2016-05-27
2016-01-24
2016-01-29
2012-07-06
2015-06-21
2012-02-20
"Trzęsawisko" książka w której dobra jest hmmm okładka? Guy'a N. Smitha mimo wszystko pokochałem w pewien sposób. Chyba za odwagę, oraz dar do tworzenia bezsensownych sytuacji. W tej książeczce jest ich trochę, na przykład:
Bohaterka przyjeżdża do leśnej chatki, by odwiedzić wuja, jednak zastaje go martwego... Czego oczekujemy po takiej sytuacji? Szoku bohaterki? Tego, że niezwłocznie zawiadomi ona władze, że będzie przeżywać śmierć członka rodziny którego pokochała? Ależ skąd! Bohaterka spędzi noc w chatce, w towarzystwie trupa, przeszukując stare graty jej wuja, a policje zawiadomi jutro. Śmierć jedynego członka jej rodziny ( tak wywnioskowałem ) przyjmuje nawet nie ze stoickim spokojem, tylko z obojętnością, chłodem. Później oczywiście następuje w niej przemiana na gorsze i tak dalej i tak dalej...
Dlaczego nie dałem 1? Cóż, między innymi dlatego, bo na książkę wydałem niespełna 5 złotych w antykwariacie, na taką cenę mogę się zgodzić. Poza tym czytałem już rzeczy gorsze i droższe, więc zestawienie z nimi tej pozycji, która po prostu jest słaba, ale po jej przeczytaniu nie masz ochoty zamordować sprzedawcy u którego zakupiłeś to "znakomite dzieło", jest zwyczajnie niesprawiedliwe. Nie zaczynasz także tworzyć planów dorwania autora, więc jest nieźle.
Guy N. Smith jest postacią o tyle ciekawą, że na jego pozycje nie natrafiłem w księgarni ( no poza książką "11 cięć", ale tam mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań różnych autorów). Jego książki można nabyć w antykwariacie, co daje do myślenia. Niemniej jednak jest to postać tak ciekawa, że na pewno przeczytam coś jeszcze. Dla samego uśmiechu na twarzy. Bo oczywiście o strachu nie ma i nie może być tu mowy.
"Trzęsawisko" książka w której dobra jest hmmm okładka? Guy'a N. Smitha mimo wszystko pokochałem w pewien sposób. Chyba za odwagę, oraz dar do tworzenia bezsensownych sytuacji. W tej książeczce jest ich trochę, na przykład:
Bohaterka przyjeżdża do leśnej chatki, by odwiedzić wuja, jednak zastaje go martwego... Czego oczekujemy po takiej sytuacji? Szoku bohaterki? Tego, że...
2012-02-22
Książka na podstawie filmu, albo film na podstawie gry, to nie ma prawa się udać, a przynajmniej jest to bardzo trudne. Niemniej jednak takie dzieła powstają. Koszmar z Elm Street... Ulicy Wiązów (jak już tłumaczyć to wszystko!), jako fan wszelkiej maści filmowych morderców, ( Jason Voorhees number 1! :) nie mogłem przejść obojętnie, gdy w antykwariacie, na jednej z półek, dostrzegłem znajome oblicze pana w wigilijnym sweterku, z równie ciętym poczuciem humoru, jak jego wierna rękawica. Książka wywołała radość w moim sercu, gdyż takie pozycje nawet jeśli słabe, są mega gratką dla slasherowych maniaków. Za niewielkie pieniądze stała się ozdobą mojej kolekcji. Co do samej książki autor bezmyślnie skopiował to co było w filmie. Opisał całą jego fabułę, czego można się było spodziewać więc to nie wada. Jeśli oglądałeś film to książkę możesz sobie darować, bo nie ma w niej nic nowego. 6/10 z sentymentu do tego poparzonego psychola.
Książka na podstawie filmu, albo film na podstawie gry, to nie ma prawa się udać, a przynajmniej jest to bardzo trudne. Niemniej jednak takie dzieła powstają. Koszmar z Elm Street... Ulicy Wiązów (jak już tłumaczyć to wszystko!), jako fan wszelkiej maści filmowych morderców, ( Jason Voorhees number 1! :) nie mogłem przejść obojętnie, gdy w antykwariacie, na jednej z półek,...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-01-02
2014-12-13
Napisałem tą mini recenzję w 2010 roku i mimo iż minęło tyle czasu, to czasami ją aktualizuję. Jakoś nie mogę pozbyć się tego strasznego gniota z pamięci.
UWAGA SPOILERY!
Mam na imię Kuba. Mam 18 lat. Ta książka nazywa się "Instytut". Dwanaście godzin temu skończyłem ją czytać. Ta książka mym więzieniem. Nie mogę do niej wrócić. Niech nikt po nią nie sięga. Bo nic już nie będzie takie samo...
Wszystko zaczęło się w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Przechadzałem się po mieście i jak to mam w zwyczaju zajrzałem do księgarni. Tam moją uwagę przykuła książka Jakuba Żulczyka "Instytut". Graficy spisali się wręcz na medal projektując okładkę, która przyciąga spojrzenia amatorów horrorów takich jak ja. Od razu skojarzyłem książkę z takimi filmami jak "Piła", której jestem wielkim fanem. Oto mamy grupę ludzi, którzy zostali zamknięci we własnym mieszkaniu i uczestniczą w jakieś sadystycznej grze, a przynajmniej tak wywnioskowałem z opisu fabuły. Jednak rzeczywistość była zupełnie inna...
Mamy oto siedmiu "wspaniałych" bohaterów:
-Agnieszkę, główną bohaterkę i właścicielkę Instytutu, nieodpowiedzialną matkę, która myśli że ma ciągle 20 lat,
-Igę, rozwrzeszczaną i irytującą punkówę, która jest równie infantylna co główna bohaterka,
-Sebastiana, typowego dresa, który najpierw bije potem pyta,
-Jacka, znanego również jako Rumun, człowieka genialnego jak całe Laboratorium Dextera, absolwenta SGH, który mimo iż zarabia krocie, trzyma się z marginesem i wygląda jak dziad,
-Weronikę, dziwną dziewczynę o której wiadomo tyle, że jest wróżką,
-Roberta i Ankę, znajomych Weroniki, parę nudziarzy, a zarazem jedynych, którzy nie mieszkają w Instytucie. Poza tym, że zostali zabici, nic ciekawego się z nimi nie działo.
Cała siódemka mogłaby cało wyjść z opresji już po pierwszych 60 stronach książki i oszczędzić mi bólu związanego z wielkim rozczarowaniem, jakiego doznałem po przeczytaniu tej lektury. Straciłbym też mniej czasu na czytanie tego gniota. Jakub Żulczyk budując pseudo-oryginalne postacie zapomniał dać im najważniejszą rzecz, mianowicie mózg. Czytając "Instytut" miałem wrażenie, że obcuję z jakąś bandą rozhisteryzowanych i upośledzonych dzieci, które na wieść, że ktoś ich zamknął wpadają w gigantyczną panikę. Zupełnie jakby napadł ich morderca w masce hokejowej - Jason Voorhees. Potem jedno z nich wpada w szał i bije bez zastanowienia niewinnego gościa z pizzeri, który wyskakuje nagle niczym diabeł z pudełka. Mógł im pomóc, ale tak go wystraszyli, że ich olał. To jedno z najbardziej bezsensownych zdarzeń, ponieważ pizzę do mieszkania zamówili najpewniej oprawcy. Po co? To przecież jest bez sensu.
Główna bohaterka jest naiwna jak małe dziecko. Zaprasza do wspólnego mieszkania każdego, kogo zna dłużej niż tydzień, a potem bezgranicznie każdemu wierzy i jeszcze się dziwi, gdy jeden z domowników okazuje się zdrajcą. Przejście Jacka na ciemną stronę mocy to chyba najlepsza część książki, ale samo wyjaśnienie przyczyny zamknięcia bohaterów jest równie bez sensu, co ich zachowanie. Okazuję się, że wszystkim rządzą tajemniczy "Oni", którzy wiedzą wszystko o wszystkich i wszyscy wiedzą, że oni są. Rumun wie i kochana babcia Agnieszki wie, ale sama Agnieszka nie wie. Oni mogą wszystko, nad wszystkim panują i tak dalej i tak dalej. No więc skoro tak jest i zależało im na tym mieszkaniu (w sumie to nie wiadomo po co, ale Oni wiedzą), a Agnieszka nie chciała im go sprzedać, to mogli je odebrać na 1000 innych sposobów i spośród nich wybrali ten najgłupszy. Cóż, główni antagoniści wcale nie byli geniuszami zła.
Już pominę fakt idiotycznych i niepotrzebnych dla rozwoju akcji wtrąceń o przeszłym życiu głównej bohaterki oraz związanym z tym kretyńskim sposobie narracji, który doprowadzał mnie do szału. Rozdziały na temat jej życia można z czystym sumieniem pominąć i nie straci się zupełnie nic.
Jedynie do warstwy językowej nie mam zastrzeżeń. Język prosty, żeby nie powiedzieć prymitywny, styl potoczny. Literatura masowa nie wymaga niczego więcej, więc nie jest to jakieś szczególne osiągnięcie. Zdenerwowało mnie jednak nawiązanie do debilnego filmiku z serwisu Youtube, swego czasu bardzo popularnego w internecie, na którym to jeden pajac wspinał się na piorunochron i krzyczał, że "jest hardcorem." Tutaj mamy podobną sytuację podczas ucieczki Rumuna z mieszkania. Jakby i bez tego książka nie była wystarczająco głupia. Powieści literatury masowej nie są może przełomowymi dziełami, ale jakiś poziom powinny jednak trzymać.
Po raz kolejny sprawdziło się stare porzekadło " Nie oceniaj książki po okładce", jednak co z opisem fabuły? Sugeruje przecież, że mam do czynienia z sytuacją podobną jak w "Pile". Nastawiłem się na tortury uczestników gry, genialny plan i charyzmatycznego antagonistę. Zostałem także zapewniony, że książka jest podobna do filmów "The Ring" i "Cube", że przeczytam ją jednym tchem i nie będę mógł spać. Zamiast tego wszystkiego dostałem dużą porcję rozczarowania. Wyrzuciłem 30 złotych w błoto. Po przeczytaniu oddałem mój egzemplarz do skupu makulatury. Kto wie, może dzięki temu uratowałem drzewo? Książek z reguły się nie pozbywam, ale uznałem, że papier, na którym wydrukowano tego gniota, przyda się bardziej do innych celów. Czy może być większa antyreklama?
Podsumowując, książka nie trzyma w napięciu, nie chwyta za gardło. Wszelkie zabiegi autora, aby stworzyć mroczny klimat są po prostu żenujące."Instytut" pełen jest bezsensownych zdarzeń i dennych dialogów. Bohaterowie są tak szablonowi, jak to tylko możliwe, płascy, nudni i nieoryginalni, a braki osobowości nadrabiają brakiem rozsądku. Książka zdecydowanie nie jest warta swojej ceny, ani tej aktualnej, ani żadnej. To jednak nie wszystko, bowiem jest jeszcze jeden, bardzo irytujący fakt.
Jakub Żulczyk, jak informuje notka biograficzna, jest uznawany za polskiego Stephena Kinga. Kto tak uważa? Chyba tylko sam autor. Ten pan nawet do pięt nie dorasta królowi. Ech... jaki kraj taki Stephen King. I to właśnie najbardziej mnie denerwuje. Próba reklamy gniota nazwiskiem sławnego pisarza, który zapewne nawet nie wie o istnieniu takiej książki. Według mnie to cios poniżej pasa, ale tak właśnie działa dobra reklama, sprzeda nawet najgorszy szajs. Szkoda, że tylko promocja tej książki to jedyna dobra w niej rzecz.
Jedno jest pewne, po lekturze "Instytutu", będącego, jak głosi reżyser "Rewersu" Borys Lankosz, "Najlepszą powieścią Żulczyka", nie zamierzam nigdy więcej sięgać po jakąkolwiek pozycję tego autora. Nie chcę nawet myśleć jaką książką może być najgorsza powieść Żulczyka, skoro ta uznawana za najlepszą jest takim gniotem. Boże uchowaj.
Napisałem tą mini recenzję w 2010 roku i mimo iż minęło tyle czasu, to czasami ją aktualizuję. Jakoś nie mogę pozbyć się tego strasznego gniota z pamięci.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toUWAGA SPOILERY!
Mam na imię Kuba. Mam 18 lat. Ta książka nazywa się "Instytut". Dwanaście godzin temu skończyłem ją czytać. Ta książka mym więzieniem. Nie mogę do niej wrócić. Niech nikt po nią nie sięga. Bo nic już...