-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2016-12-30
2016-12-27
Życie niestety nie chce się układać tak jak sobie to zaplanujemy. Nie inaczej też jest w życiu Poldarków. Czwarty tom serii jest tego najlepszym przykładem. Na kornwalijskim wybrzeżu zapanowała złowróżbna cisza. Wszystko zdaje się oczekiwać ta nieuniknione tragedie i dramaty. Mimo, że początkowo nie wiemy w co tym razem uderzy podmuch wichrów losu: czy będzie to wątła stabilność finansowa, ryzykowna działalność górnicza, delikatna nić małżeńska lub kruche czyjeś życie? , cały czas czujemy, że nie uda się zapobiec najgorszemu.
Winston Graham nie oszczędza bohaterów. Stawia ich w obliczu najcięższych dramatów i zmusza do kroków, które rujnują i niszczą wszystko dokoła. Dużo tym razem będą musieli przeżyć aby zrozumieć co jest najważniejsze i na czym powinni się koncentrować. Wyraźnie widać powolny i trudny proces dojrzewania postaci. Z każdym kolejnym tomem Demelza i Ross stają się bardziej żywi. Tak prowadzone są ich losy aby coraz bardziej wnikać w ich duszę i dostrzegać w nich to co najlepsze ale i to co najgorsze. Ross to już nie ideał, ani nie dzielny heros walczący z przeciwnościami. Nagle, przez jeden czyn, stał się człowiekiem z krwi i kości, słabym, chwiejnym, który podporządkował się emocjom i głupim zapędom. Ale i w Demelzie objawiły się pokłady zazdrości, złości, mściwości. Pokazała na co ją stać oraz, że to ona a nie Elizabeth jest godną i równą Rossowi partnerką.
,,Warleggan" nie ustępuje poziomem poprzednim tomom, wręcz przeciwnie jeszcze bardziej wciąga w kornwalijską rzeczywistość. Jak zawsze, jest to nie tylko świetna opowieść społeczno-obyczajowa ale i doskonała powieść historyczna. Tym razem dosyć mocno skupiona na Wielkiej Historii. Razem z bohaterami, z niepokojem patrzymy na Francję ogarniętą rewolucją. Te fragmenty, nadal są bardzo żywe i aktualne, szczególnie obecnie chyba możemy zrozumieć takie doniesienia i przenieść je na nasz współczesny grunt.
Tych, którzy dali się porwać historii Rossa Poldarka i jego rodziny nie muszę przekonywać do sięgnięcia. A resztę zachęcam do rozpoczęcia i kontynuowania przygody. Polecam gorąco!
Życie niestety nie chce się układać tak jak sobie to zaplanujemy. Nie inaczej też jest w życiu Poldarków. Czwarty tom serii jest tego najlepszym przykładem. Na kornwalijskim wybrzeżu zapanowała złowróżbna cisza. Wszystko zdaje się oczekiwać ta nieuniknione tragedie i dramaty. Mimo, że początkowo nie wiemy w co tym razem uderzy podmuch wichrów losu: czy będzie to wątła...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-23
Jestem zagorzałym czytelnikiem, czytam wszystko jak leci. Niektórych pisarzy cenię bardziej i sięgam po nich częściej, są i tacy, których obiecałam sobie omijać szerokim łukiem. Nie trafiłam jednak jeszcze na książkę, która przewartościowałaby całe moje życie. Nie znalazłam bohatera, z którym mogłabym się całkowicie utożsamiać. Albo dla niego zabić. Co innego Morris Bellamy.
Jako nastolatek, w latach 70-tych, przeczytał trylogię o Uciekinierze, Jimmy'm Goldzie. Powieść ta była głosem jego pokolenia. Tak ściśle się z nią utożsamiał, że gdy dotarł do ostatniego tomu gdzie rebeliant zostaje wtłoczony w ramy szarego życia postanowił napaść i zabić autora za zrujnowanie życia fikcyjnemu bohaterowi. Przy okazji kradnie też notesy z niepublikowanym dalszym ciągiem, nie przeczyta ich jednak bo wkrótce trafi na ponad 30 lat do więzienia.
King to mistrz stopniowego budowania grozy. Nawet w banalnej opowieści o maniakalnym fanatyku literatury da się odczuć jego styl. Coś co z założenia miało być kryminałem, przekracza narzucone ramy i staje się hybrydą różnych gatunków. Trochę tu powieści obyczajowej, trochę thrillera, ociupina powieści sensacyjnej pojawia się i nuta horroru. To co zaczyna się leniwie i sennie nagle nabiera rumieńców. Z każdą kolejną stroną napięcie rośnie. King nie bawi się w zgadywanie, od początku wiemy kto jest dobry a kto zły. Ba, nawet zakończenie można zgadnąć ale to nie jest ważne. Ważne jest to, że ta opowieść wciąga, pochłania, zajmuje czas i uparcie popycha aby jak najszybciej ją skończyć i poznać wszystkie jej sekrety.
,,Znalezione nie kradzione" to ta odsłona Stephena Kinga, którą lubię najbardziej. Podoba mi się jak bierze na warsztat pozornie błahe zdarzenie, jak w tym przypadku fascynację literaturą, i buduje świetną opowieść.
Jestem zagorzałym czytelnikiem, czytam wszystko jak leci. Niektórych pisarzy cenię bardziej i sięgam po nich częściej, są i tacy, których obiecałam sobie omijać szerokim łukiem. Nie trafiłam jednak jeszcze na książkę, która przewartościowałaby całe moje życie. Nie znalazłam bohatera, z którym mogłabym się całkowicie utożsamiać. Albo dla niego zabić. Co innego Morris...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-21
O tym co wydarzyło się w trakcie II wojny światowej można mówić i pisać bez końca. O ludziach, działaniach wojennych, zdarzeniach, miejscach. Można opowiadać o wzniosłych uczuciach, pierwotnych instynktach, o aktach heroizmu ale i bestialstwa. Ale w tej przestrzeni miejscem najbardziej odczłowieczonym pozostają obozy koncentracyjne.
Martin Amis umiejscowił tam banalną historię miłosną - jeden z hitlerowskich oficerów zakochuje się w żonie komendanta obozu i robi wszystko żeby się do niej zbliżyć. Budzi to zazdrość Dolla, który opętany szaleństwem pragnie zemsty.
Nawet najbardziej dokładne streszczenie fabuły nie oddaje prawdziwej treści książki. Całość tworzą trzy przeplatające się narracje: Gola Thomsena, komendanta Dolla oraz członka Sonderkommando Szmula. Z połączenia tych trzech, zupełnie różnych punktów widzenia wyłania się przerażający, pozbawiony jakichkolwiek ludzkich uczuć i wartości świat - świat krematoriów. Ludzkie życie nie ma tam najmniejszego znaczenia. Kolejne śmierci są statystykami wykonanych zadań. Niczym w fabryce mówią o zaangażowaniu i pracowitości. Każdy musi wyrzec się własnych ideałów jeśli pragnie przeżyć trochę dłużej lub tylko zdobyć trochę większą porcję żywieniową.
,,Strefa interesów" to trudna w odbiorze powieść. Nie tylko w warstwie fabularnej, która zmusza do odświeżenia wiedzy o tym co działo się w obozach koncentracyjnych ale przede wszystkim w warstwie psychologiczno-moralnej. Zmusza do zderzenia się z przerażającymi faktami i odkrywania na nowo ciemnych kart historii. Mistrzowsko kreśli obraz nieludzkiego, pozbawionego dobrych stron i pozytywnych bohaterów świata. Pozwala odczuć narastające w Rzeszy szaleństwo i dążenie do ,,Ostatecznego rozwiązania". Nie próbuje odpowiedzieć na pytanie ,,Dlaczego?" bo na to nie ma odpowiedzi. Zachęcam!
O tym co wydarzyło się w trakcie II wojny światowej można mówić i pisać bez końca. O ludziach, działaniach wojennych, zdarzeniach, miejscach. Można opowiadać o wzniosłych uczuciach, pierwotnych instynktach, o aktach heroizmu ale i bestialstwa. Ale w tej przestrzeni miejscem najbardziej odczłowieczonym pozostają obozy koncentracyjne.
Martin Amis umiejscowił tam banalną...
2016-12-19
Pierwsze wrażenie... ogromna ulga. Udało mi się dotrzeć do ostatniej strony. Niewątpliwy talent Diany Gabaldon do budowania bardzo szczegółowej fabuły osiągnął tutaj swój punkt kulminacyjny. Gdyby ktoś się uparł i zdecydował na napisanie planu wydarzeń całej 1244-stronnicowej powieści, raczej nie wyszedłby za 10 punktów. Cały czas (niestety!) czuć, że powieści brakuje jednego głównego wątku, który stanowiłby o sile napędowej akcji. Zamiast tego mamy rozdrobnienie na miliardy szczególików, z których większość kręci się albo wokół dzieci albo chorób. Oczywiście, wszystko dokładnie zaprezentowane - momentami zastanawiałam się czy przypadkiem nie czytam zamiast piątego tomu powieści historyczno-przygodowej, podręcznika do biologii. Straszne!
Całość chyba najbardziej ratują bohaterowie, szczególnie Jamie i Roger. Ten pierwszy wyrasta na prawdziwego przywódcę małej społeczności Fraser's Ridge. Silny, zdecydowany, lojalny, opiekuńczy - widać determinację by chronić najbliższych ale i by cały czas pozostać wiernym swoim zasadą. Autorka kreuje z niego ideał mężczyzny ale nie odrywa go od rzeczywistości. Często pozwala nam zerknąć za żelazną fasadę, i wtedy widzimy trochę zmęczonego, czasem niepewnego pięćdziesięciolatka. Zupełnie inny jest Roger, który dopiero uczy się jak przeżyć w XVIII wieku. Jego główną umiejętnością jest śpiew, który nie na wiele się zda gdy przyjdzie chronić najbliższych. Roger będzie musiał nauczyć się wiele i jeszcze więcej odkryć w sobie. Chyba najciekawszym jest obserwowanie procesu jego dojrzewania z zakochanego podróżnika w czasie do kochającej głowy rodziny.
,,Ognisty krzyż" to wyzwanie dla każdego fana serii. Gabaldon zrobiła wszystko aby wystawić czytelnika na ciężką próbę. Dostarczyła nam takiej wiedzy o osiemnastowiecznej Ameryce, że spokojnie możemy sobie ją wyobrazić i poczuć jak żyło się kolonistą. Zginął jednak w tym duch przygody i pasji, gdzieś zawieruszyła się tajemnica i chęć przezwyciężania przeszkód. Została tylko szara rzeczywistość i babranie się w pleśni. Na pewno sięgnę po kolejny tom ale mam nadzieję, że tam już będzie lepiej.
Pierwsze wrażenie... ogromna ulga. Udało mi się dotrzeć do ostatniej strony. Niewątpliwy talent Diany Gabaldon do budowania bardzo szczegółowej fabuły osiągnął tutaj swój punkt kulminacyjny. Gdyby ktoś się uparł i zdecydował na napisanie planu wydarzeń całej 1244-stronnicowej powieści, raczej nie wyszedłby za 10 punktów. Cały czas (niestety!) czuć, że powieści brakuje...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-18
Isa i Victor bardzo krótko mogli cieszyć się małżeńskim szczęściem. Wkrótce intryga bliskich dziewczyny doprowadza do ich rozstania. Spotykają się ponownie dziesięć lat później. Ona jest uznaną ale bardzo tajemniczą rzemieślniczką, specjalizującą się w imitacjach klejnotów. On - książęcym detektywem, badającym sprawę na zlecenie pewnej baronowej. Spotkanie po latach nie będzie łatwe, najpierw muszą wyjaśnić sobie wiele spraw i ponownie nauczyć się ufać sobie nawzajem.
Sabrina Jeffries to dla mnie jeszcze całkiem nieznane nazwisko. Szybko jednak przekonałam się, że warto je zapisać i do niego powracać. Z dużą łatwością buduje ciekawą i pełną akcji oraz romantycznych wzruszeń fabułę. Pomysł na bohaterów przypomina trochę serię Lisę Kleypas o detektywach z Bow Street ale na szczęście na tym podobieństwo się kończy. W idealnych proporcjach wymieszane są wątki sensacyjne i romansowe, delikatnie nakreślone historyczne podkreśla obraz postaci i nadaje im realności. A i każda czytelniczka, która lubi trochę adrenaliny będzie usatysfakcjonowana.
,,Gdy wiarołomca powraca" to całkiem udany romans historyczny. Przyjemnie spędza się z nim czas, idealny żeby odpocząć i się zrelaksować przy filiżance herbaty. Dodatkowy plus to fakt, że to drugi tom czterotomowej serii, mamy więc pewność, że jeszcze będziemy mogli spotkać bohaterów.
Isa i Victor bardzo krótko mogli cieszyć się małżeńskim szczęściem. Wkrótce intryga bliskich dziewczyny doprowadza do ich rozstania. Spotykają się ponownie dziesięć lat później. Ona jest uznaną ale bardzo tajemniczą rzemieślniczką, specjalizującą się w imitacjach klejnotów. On - książęcym detektywem, badającym sprawę na zlecenie pewnej baronowej. Spotkanie po latach nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-16
W przypadku kogoś takiego jak Stephanie Plum nie istnieje pojęcie ,,łatwej sprawy". Nasza ulubiona łowczyni nagród działa jak magnez na wszystkie skomplikowane i szalone sprawy. Nie inaczej jest i tym razem. Prościutkie zadanie doprowadzenie przed oblicze sądu Maxine Nowicki, która ,,pożyczyła" samochód swojego chłopaka nagle zmienia się w misję pełną znikających ludzi, bomb, podpaleń, trupów i odciętych palców. A miało być tak pięknie... Oczywiście Stephanii musi mieć problemy też z samochodem, włosami i ...facetem. W chaosie, który wokół niej panuje robi jednak to co mimo wszystko jej wychodzi czyli ściga niestawiających się podsądnych i dobrze jej to wychodzi.
,,Zaliczyć czwórkę" jak na razie nie odbiega poziomem od poprzednich tomów. Ferajna zwariowanych bohaterów powiększa się o transwestytę Sally'ego więc można być pewnym, że komicznych scen i całej gamy pomyłek nie zabraknie. Dodatkowo Evanovich zaserwowała nam niespodziewany progres na linii Plum-Morelli. Każdy kto kibicuje temu zestawieniu będzie zadowolony.
Jeśli szukacie lekkiej ale mega zabawnej, świetnie napisanej powieści sensacyjnej to chyba Wasz wybór nie może być inny - ,,Zaliczyć czwórkę" rządzi. Polecam!
W przypadku kogoś takiego jak Stephanie Plum nie istnieje pojęcie ,,łatwej sprawy". Nasza ulubiona łowczyni nagród działa jak magnez na wszystkie skomplikowane i szalone sprawy. Nie inaczej jest i tym razem. Prościutkie zadanie doprowadzenie przed oblicze sądu Maxine Nowicki, która ,,pożyczyła" samochód swojego chłopaka nagle zmienia się w misję pełną znikających ludzi,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-13
,,Ritterowie" to powieść, która nie do każdego trafi, nie do każdego przemówi. Musi trafić na odpowiedni czas i nastrój aby móc zostać właściwie odczytana i odebrana.
Historia mazurskiego rodu wywodzącego się od pastora Martina płynie niespiesznie. Narracja jest pełna liryzmu i melancholii podkreślając specyfikę tego dziwnego regionu zamieszkałego zarówno przez Niemców jak i Polaków. W świecie, który koncentruje się na jednej maleńkiej wiosce zagubionej gdzieś na Mazurach obserwujemy kolejne następowanie po sobie pokoleń, nad którymi czuwa spokojne i dobre oko pastora. To ona musi znieść najwięcej - śmierci, odejścia, zawieruchy Wielkiej Historii. Trwa niezmiennie na swojej plebanii będąc opoką i ostoją. Dopiero gdy go zabraknie i nastaną obcy, sami będą musieli odkryć niezmienne prawdy o życiu i zrozumieć co jest najważniejsze.
,,Ritterowie" to nostalgia i trudna świadomość przeszłości. Uświadamia, że nie da się uciec przed tym co było. Bo przeszłe zdarzenia kształtują współczesność i przyszłość, wyznaczają kolejne zdarzenia. To także opowieść o wyobcowaniu, brutalnej pogardzie i poszukiwaniu własnej tożsamości. Dla mnie ta powieść stała się niezwykła, metafizyczną podróżą przez Mazury w czasie i przestrzeni, pełną duchów, tych którzy odeszli. Wędrówką po świecie już nieistniejącym. Zachęcam do lektury!
,,Ritterowie" to powieść, która nie do każdego trafi, nie do każdego przemówi. Musi trafić na odpowiedni czas i nastrój aby móc zostać właściwie odczytana i odebrana.
Historia mazurskiego rodu wywodzącego się od pastora Martina płynie niespiesznie. Narracja jest pełna liryzmu i melancholii podkreślając specyfikę tego dziwnego regionu zamieszkałego zarówno przez Niemców...
2016-12-12
Samotność to taka straszna trwoga, ogarnia mnie, przenika mnie... tak kiedyś śpiewał Rysiek Riedel. Haruki Murakami też doskonale zdaje sobie z tego sprawę i pisze o tym opowiadania. Jego bohaterami są mężczyźni, którzy na własnej skórze przekonują się co znaczy żyć bez kobiet, bez drugiej połowy, z którą można rozumieć się bez słów. Są samotni pośród ludzi, wyobcowani i pozbawieni ciepła. Ta męska samotność jest bolesna i przerażająca, pokazuje jak kruche są mury skrywające cierpienie i ból. A gdy ta tama pęknie nie pozostaje już nic co mogłoby trzymać ich przy życiu i być siłą napędową.
Murakami tak prosto mówi o trudnych sprawach. Rysuje jasne i bardzo uniwersalne obrazy czytelne dla każdego. Jego zwyczajność wkradają się przemilczane problemy i sprawy, o których nie chcemy myśleć i pamiętać.
,,Mężczyźni bez kobiet" jako zbiór opowiadań jest bardzo różnorodny. Każdą z historii inaczej się odbiera i inaczej można interpretować. Różnie padają w nich akcenty, dzięki czemu łatwo można dopasować je do własnych doświadczeń i przemyśleń. To zbiór, po który można sięgać wielokrotnie i za zawsze odnaleźć coś innego. Bo tematy takie jak samotność, poczucie niezrozumienia i pustki, wyobcowanie i brak nadziei niestety nigdy nie chcą odejść w zapomnienie. Polecam!
Samotność to taka straszna trwoga, ogarnia mnie, przenika mnie... tak kiedyś śpiewał Rysiek Riedel. Haruki Murakami też doskonale zdaje sobie z tego sprawę i pisze o tym opowiadania. Jego bohaterami są mężczyźni, którzy na własnej skórze przekonują się co znaczy żyć bez kobiet, bez drugiej połowy, z którą można rozumieć się bez słów. Są samotni pośród ludzi, wyobcowani i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-10
Jest lepiej, a przynajmniej w porównaniu z poprzednią czytaną przeze mnie książką Remigiusz Mroza. ,,W cieniu prawa" zapowiadała się dobrze ale na zapowiedziach i oczekiwaniach się skończyło. Tym razem też autor wziął na warsztat przeszłość - Dwudziestolecie Międzywojenne i na tym tle zbudował opowieść o byłym bokserze, który przypadkowo trafia do warszawskiego przestępczego półświatka.
,,Świt, który nie nadejdzie" to zgrabnie napisana opowieść. Jednak i w niej pojawia się kilka zgrzytów. Historia Ernesta Wilmańskiego przypomina mi trochę opowieść o pudełkach, którą mój fizyk z liceum serwował każdemu kolejnemu rocznikowi. O co chodzi? W trakcie lektury nie opuszczało mnie poczucie, że w którymkolwiek momencie bym przerwała i odłożyła książkę będzie dobrze. Fabuła sprawia wrażenie trochę na siłę dopisywanej i rozbudowywanej. Nie wiem czy to było celowe działanie czy przypadkiem tak wyszło ale efektem jest poczucie nudy.
Pomysł na bohaterów był całkiem udany - policjantka i ,,dobry" gangster. Dwa różne światy i dwa różne spojrzenia. Taki zestaw w założeniu powinien gwarantować fajerwerki i dużo akcji. I nawet sporo się dzieje, akcja pełna jest niespodziewanych zwrotów ale tracą na tym postaci. W szale wydarzeń gubi się ich charakter i zaczynają sprawiać wrażenie sztucznych, wyidealizowanych lalek, które cało wychodzą z najgorszych opresji.
Czytanie początkowo szło mi bardzo opornie ale w pewnym momencie dałam się wciągnąć. Chyba to czar mojego ulubionego Dwudziestolecia tak zadziałał. Mrozowi udało się uchwycić specyfikę tego okresu, rzetelnie zbudować tło i wpleść w to całkiem niezłą historię sensacyjną. Nie udało mu się w prawdzie uniknąć potknięć ale nie narzekam (bardziej niż zazwyczaj:) ). Przyzwoita lektura, którą można pochłonąć w jeden weekend.
Jest lepiej, a przynajmniej w porównaniu z poprzednią czytaną przeze mnie książką Remigiusz Mroza. ,,W cieniu prawa" zapowiadała się dobrze ale na zapowiedziach i oczekiwaniach się skończyło. Tym razem też autor wziął na warsztat przeszłość - Dwudziestolecie Międzywojenne i na tym tle zbudował opowieść o byłym bokserze, który przypadkowo trafia do warszawskiego...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-12-02
Dotychczas czytałam tylko jedną książkę Anity Shreve ,,Wyznanie". Wtedy zaskoczył mnie mocny psychologiczny i obyczajowy wydźwięk powieści. Przyznaję, że czegoś podobnego spodziewałam się i tym razem, szczególnie, że autorka przeniosła fabułę do czasów II wojny światowej.
,,Skradziony czas" koncentruje się na maleńkim skrawku okupowanej Belgii, gdzie rozbija się amerykański bombowiec. Jeden z rannych żołnierzy trafia do domu Claire i Henri'ego. Tam ukrywany jest przed Niemcami. Splot wydarzeń sprawia, że Henri zostawia żonę a sam musi uciekać przed okupantem. Wtedy między młodą Belgijką a Amerykaninem rozwija się romans od początku pozbawiony przyszłości.
Powieść ma bardzo mocno skoncentrowaną formę. Zaledwie jeden główny wątek - rodzące się uczucie między Claire i Tedem. Wyraźnie za to rysuje się tło - czasy niemieckiej okupacji, działalność ruchu oporu, represje ale przede wszystkim trudne codzienne życie. Autorka dała posmakować wszystkiego dzięki zaledwie jednemu wojennemu epizodowi. Buduje bardzo subiektywny i personalny obraz okupacji.
Daleko tej powieści do innych książek, których akcja toczy się w czasie II wojny światowej. Za mało się danych historycznych, realiów wojennych czy opowieści o ludziach. Brakło też pogłębienia psychologicznego, które zainteresowało by fabułą. Dosyć przewidywalny przebieg akcji lekko rozczarowuje. Do końca nie doczekałam się na coś co mogłoby wyróżnić z tłumu podobnych akurat ten tytuł.
Dotychczas czytałam tylko jedną książkę Anity Shreve ,,Wyznanie". Wtedy zaskoczył mnie mocny psychologiczny i obyczajowy wydźwięk powieści. Przyznaję, że czegoś podobnego spodziewałam się i tym razem, szczególnie, że autorka przeniosła fabułę do czasów II wojny światowej.
,,Skradziony czas" koncentruje się na maleńkim skrawku okupowanej Belgii, gdzie rozbija się...
2016-11-27
Jak wielu rzeczy nie widzimy? A jak wielu nie chcemy widzieć? Jak często patrzymy powierzchownie, unikając głębszego zaangażowania? Każdy indywidualnie musi sobie odpowiedzieć na te pytania. Na szczęście (lub nieszczęście) istnieje Justyna Kopińska, dziennikarka i socjolog, która wyciąga na wierzch brudy i wszelkie te sprawy, które najchętniej zamiotło by się pod dywan.
,,Polska odwraca oczy" to zbiór szesnastu reportaży. Poruszają one wiele trudnych i niewygodnych tematów. Jeszcze raz zostaje przypomniana sprawa siostry Bernadetty ale i poruszony zostaje temat nadużyć w policji, manipulacji statystykami, umarzania spraw dotyczących gwałtu czy błędów i nadużyć w służbach więziennych. Wszystkie te tematy szokują i otwierają oczy. Bo błędy, nadużycia władzy, przekręty i przestępstwa są wszędzie wokół nas. Sprawiedliwość jest ślepa, a prawo nie sięga tak daleko. Wydaje się, że szary, zwykły człowiek zawsze jest krzywdzony i nikt na to nie reaguje. Na wolność tak po prostu wypuszczani są zbrodniarze i mordercy a gwałciciele chodzą z podniesioną głową podczas gdy ich ofiary kulą się w kącie. Kopińska to wszystko mówi głośno. Reaguje tam, gdzie nikt nie chce. Oddaje głos ofiarom i pokrzywdzonym. Próbuje zażądać dla nich sprawiedliwości.
Nie wiem czy się cieszyć, że ta książka powstała bo mówi prawdę czy być przerażoną, że tego jest tak dużo. To taki społeczny wyrzut sumienia, wyrywający nas ze spokojnych kokonów komfortu. Brutalnie otwiera oczy na krzywdę społeczną. Kopińska nie bazuje na sensacji czy medialnym temacie ale drąży głębiej, pokazuje cały obraz. Jest obiektywna, rzeczowa, konkretna ale i w tym zawiera duże pokłady empatii i zrozumienia. Chce wiedzieć dlaczego. Doskonale daje mam odczuć to o czym pisze. Jej reportaże nie należą do łatwych ale warto się z nimi zapoznać i przestać odwracać oczy. Polecam!
Jak wielu rzeczy nie widzimy? A jak wielu nie chcemy widzieć? Jak często patrzymy powierzchownie, unikając głębszego zaangażowania? Każdy indywidualnie musi sobie odpowiedzieć na te pytania. Na szczęście (lub nieszczęście) istnieje Justyna Kopińska, dziennikarka i socjolog, która wyciąga na wierzch brudy i wszelkie te sprawy, które najchętniej zamiotło by się pod...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-26
Zawsze gdy oglądam bądź czytam wywiady ze sportowcami, muzykami, artystami, który odnieśli sukces uderza mnie jedna rzecz. Wszyscy twierdzą, że przeszli długą drogę, pokonali wiele przeciwności i musieli wiele poświęcić żeby znaleźć się akurat w takim a nie innym miejscu swojej kariery. Większość mówi to w taki sposób, żeby odbiorca odniósł wrażenie że oni zawsze byli i są biedni i pokrzywdzeni a wszyscy mamy im współczuć. Zazwyczaj wtedy wybucham śmiechem. Bo chyba osiągnięcie sukcesu oznacza że jest to trudne i przeznaczone dla nielicznych wytrwałych a budowanie kolejnego poziomu sławy na ,,byłem biedny/a" tylko irytuje.
Są jednak osoby, których historia to prawdziwy motywator i zachęta do pracy nad sobą. Jedną z takich osób jest Jakub Błaszczykowski. Jako piłkarz i sportowiec imponował mi od dawna. Podziw budził jego profesjonalizm i precyzja na boisku, waleczność, poświęcenie dla drużyny i to umiejętność budowania jedności w drużynie. Dodatkowo nie straszy z każdego rogu - nie zadręcza ludzi kolejnymi reklamami, nie ma go na portalach plotkarskich, nie udziela się jako ekspert od wszystkiego. Sprawia wrażenie normalnego faceta, podchodzącego poważnie do pracy jaką wykonuje. Dopiero stosunkowo niedawno dowiedziałam się, że ten wizerunek skrywa tragedię rodzinną. Mama Kuby zginęła zabita przez męża a świadkiem tego był mały Błaszczykowski.
,,Kuba. Autobiografia" to w zamiarze miał być pierwszy, szczery i dogłębny wywiad z Jakubem Błaszczykowskim. Wreszcie miał opowiedzieć o tragedii, sobie i roli piłki nożnej w swoim życiu. I po części książka spełnia tę rolę. Częściowo poznajemy drogę jaką przeszedł mały chłopiec od rozpaczy, przez chuligaństwo do stania się prawdziwym mężczyzną. Poznajemy jego relacje rodzinne, to co o im mówią inni: brat, babcia, przyjaciele, żona. Nie jest to biografia sportowca ale głównie człowieka. Kuba nie jest osobą wylewną, wszystko trzeba z niego wyciągać ale i tak był to materiał na zapierając dech w piersiach opowieść, które mogłaby zagrzewać do walki innych.
Niestety, czegoś tutaj brakło. Przede wszystkim denerwowała mnie Małgorzata Domagalik, która zamiast być tłem i obserwatorem na siłę wbija się na drugiego bohatera wywiadu. Drażnią i wybijają z rytmu także niepotrzebne powtórzenia i w kółko krążenie wokół mało istotnych rzeczy. Brakło tutaj też piłki nożnej. Za mało tutaj tej pasji i prawdziwego sportowego gniewu. A już zupełnie nie rozumiem idei ostatniego rozdziału. Może był pisany pod wpływem chwili i emocji ale wyszło z tego sztuczne pompowanie Błaszczykowskiego na kryształowego, niesłusznie skrzywdzonego bohatera.
,,Kuba. Autobiografia" to ciekawa i warta przeczytania biografia. Można sporo dowiedzieć się o Kubie, zrozumieć co na prawdę znaczą trudy w dojściu do celu, przyglądnąć mu się prywatnie ale trzeba uzbroić się w cierpliwość i wyrozumiałość dla formy książki bo to niestety najsłabsza strona tej niezwykłej historii.
Zawsze gdy oglądam bądź czytam wywiady ze sportowcami, muzykami, artystami, który odnieśli sukces uderza mnie jedna rzecz. Wszyscy twierdzą, że przeszli długą drogę, pokonali wiele przeciwności i musieli wiele poświęcić żeby znaleźć się akurat w takim a nie innym miejscu swojej kariery. Większość mówi to w taki sposób, żeby odbiorca odniósł wrażenie że oni zawsze byli i są...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-24
Lauren i Shane byli parą w szkole. Przeżywali swoją pierwszą miłość gdy pewnego dnia kres jej położyła tragiczna śmierć siostry dziewczyny, piętnastoletniej Abby. Chłopak staje się głównym podejrzanym o jej zabicie i mimo braku dowodów i uniewinnienia Lauren nie umie mu tego wybaczyć. Trzynaście lat później oboje wracają nad Zatokę Aniołów. Oboje chcą uporządkować swoje życia i wyjaśnić w zagadkę śmierci Abby. Nie wiedzą, że jest ktoś komu nie podoba się to co się dzieje, prawdziwemu mordercy.
,,Na ciernistej plaży" to bardzo sympatyczne połączenie powieści obyczajowej z lekkim kryminałem. W przeciwieństwie do pierwszej części cyklu mniej tutaj jest interwencji anielskich. Zdecydowany nacisk położony jest na wzajemne relacje między głównymi bohaterami. Oboje są boleśnie doświadczeni przez los, nauczyli się chować uczucia i myśli pod grubą skorupą, którą teraz muszą zburzyć by ponownie móc zaznać szczęścia. Ważnym elementem jest wybaczenie, tym którzy tak boleśnie ich skrzywdzili. Nie zabrakło oczywiście delikatnego wątku romansowego nadającego przyjemny koloryt całej fabule.
Jednak największym plusem całej powieści jest sama Zatoka Aniołów. Ponownie w tle obserwujemy znanych bohaterów takich jak Charlotte, Kara i Colin, komendant Joe ale dołączają do nich nowi, równie sympatyczni, ciepli i przepełnieni pozytywnymi emocjami. Wręcz trudno uwierzyć, że w takich sceneriach mogło dojść do zabójstwa.
Jak na razie bardzo pozytywnie odbieram cykl o Zatoce Aniołów. Idealna lektura, uprzyjemniająca jesienne i zimowe wieczory. Zachęcam.
Lauren i Shane byli parą w szkole. Przeżywali swoją pierwszą miłość gdy pewnego dnia kres jej położyła tragiczna śmierć siostry dziewczyny, piętnastoletniej Abby. Chłopak staje się głównym podejrzanym o jej zabicie i mimo braku dowodów i uniewinnienia Lauren nie umie mu tego wybaczyć. Trzynaście lat później oboje wracają nad Zatokę Aniołów. Oboje chcą uporządkować swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-22
Elizabeth Pisani może bardzo dużo opowiedzieć o Indonezji. Spędziła tam w końcu sporo czasu. Najpierw jako młoda dziewczyna na przełomie lat 80-tych i 90-tych, potem już jako dziennikarka współpracująca z agencją Reutera oraz epidemiolożka zajmująca się problematyką HIV/AIDS.
Reportaż ,,Indonezja itd" stanowi zbiór jej wspomnień przede wszystkim z ostatniej wyprawy do tego niezwykłego kraju, jaką odbyła w latach 2012/2013. Trzynastomiesięczna wędrówka w trakcie której odwiedziła cztery największe wyspy: Sumatrę, Celebes, indonezyjską część Nowej Gwinei oraz Borneo obfituje w wiele ciekawych zdarzeń i zaskakujących faktów. Autorka nie tylko pokazuje ludzi i miejsca ale snuje opowieść o historii tego niejednorodnego zbioru wysp. Próbuje pokazać liczne zamieszkujące je plemiona, ich kulturę, tradycje. Za pomocą różnorodności zaprezentować jednolitość. Z racji tego, że jej praca zawsze była silnie uwarunkowana od polityki, po cały czas przebija się z narracji. Dużo miejsca poświęca przywódcą i ich ustawodawstwu, podkreślając co zrobili a co chcieli.
Najciekawsze są jednak detale w reportażu. Zawsze wtedy gdy wyciąga z natłoku zdarzeń jedno specyficzne, wyróżniające takie jak zwyczaje ślubne, pogrzebowe. Gdy mówi o szkołach, pojedynczych ludziach czy opisuje sposób pojmowania religii czy przeprowadzania wyborów. Mnie najbardziej zadziwił Bank Śmieci (idea godna pochwały i przeszczepienia nawet na nasze środowisko). To właśnie to jest największym plusem i wspaniale oddaje klimat. Na to każdy czytelnik czeka.
,,Indonezja Itd." to ciekawe spojrzenie na ten egzotyczny i mało znany kraj. Autorka jest dobrym gawędziarzem dzięki czemu lekko i z humorem przedstawia to co sama widziała i doświadczyła. Głęboko przeniknęła do indonezyjskiego środowiska co spowodowała, że mogła dać odczuć klimat tego miejsca. Na szczęście nie pisze o nim w samych superlatywach, mówi o problemach, trudnościach czy nawet tematach zapalnych. To sprawia, że cały zaprezentowany obraz nabiera głębi o=i realności. Reportaż ten to solidna dawka wiedzy i faktów, którą spokojnie mogę polecić każdemu.
Elizabeth Pisani może bardzo dużo opowiedzieć o Indonezji. Spędziła tam w końcu sporo czasu. Najpierw jako młoda dziewczyna na przełomie lat 80-tych i 90-tych, potem już jako dziennikarka współpracująca z agencją Reutera oraz epidemiolożka zajmująca się problematyką HIV/AIDS.
Reportaż ,,Indonezja itd" stanowi zbiór jej wspomnień przede wszystkim z ostatniej wyprawy do...
2016-11-20
Cejlon, początek XX wieku. Młodziutka Gwen przybywa na wyspę jako świeżo upieczona małżonka. Już w pierwszych dniach swojego pobytu zderza się z zupełnie nową rzeczywistością i odmiennymi zasadami niż te z jakimi miała dotychczas do czynienia w Anglii. Adaptację w nowym środowisku nie ułatwia jej mąż, który nagle staje się w stosunku do niej chłodny i milczący ani jego panosząca się wszędzie siostra. Dziewczyna powoli poznaje otaczający ją świat oraz okrywa rzeczy, które budzą tylko pytania...
,,Żona plantatora herbaty" to pasjonująca podróż w czasie do okresu przełomów. Nadal jeszcze panuje angielki imperializm ale powoli czuć jego zmierzch. Na tym tle autorka umieściła pełną rodzinnych sekretów, trudnych wyborów i tragicznych zdarzeń historię młodej kobiety. Gwen staje się naszą przewodniczką po czasie i miejscach, które tchną niezwykłym duchem - czuć wyraźne podmuchy egzotycznego klimatu, obserwujemy niezwykły świat kolonialnych potentatów, ich sposób życia, pracy ale przede wszystkim widzimy też szerokie tło społeczne. Zaczynają się rysować narastające problemy społeczne takie jak walka mieszkańców Cejlonu o własny język czy w szerszej perspektywie Wielki Kryzys lat 30-tych. Wszystkie te składniki zebrane w jedną całość dają powieść, od której trudno się oderwać. Do ostatnich stron z niecierpliwością czekamy aby poznać i zrozumieć prawdę, która tak drastycznie wpłynęła na życie wielu osób.
Jestem pod wrażeniem powieści. Autorka barwnie i plastycznie opowiada, dzięki czemu z przyjemnością przewraca się strony. Polecam gorąco!
Cejlon, początek XX wieku. Młodziutka Gwen przybywa na wyspę jako świeżo upieczona małżonka. Już w pierwszych dniach swojego pobytu zderza się z zupełnie nową rzeczywistością i odmiennymi zasadami niż te z jakimi miała dotychczas do czynienia w Anglii. Adaptację w nowym środowisku nie ułatwia jej mąż, który nagle staje się w stosunku do niej chłodny i milczący ani jego...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-19
Chyba nie jest zbyt dużym zaskoczeniem, że i ja skusiłam się żeby jeszcze raz wrócić do magicznego świata Harrego Pottera. Nigdy nie była jego zagorzałą fanką ale przeczytałam kiedyś wszystkie tomy i tak jak większość byłam pod ich urokiem. Jednak lata lecą, ja się zmieniłam, mój gust literacki tym bardziej ale i tak ciekawość zwyciężyła i postanowiła zerknąć za zasłonę, którą uchyliła J.K.Rowling.
,,Harry Potter i Przeklęte Dziecko" w każdy możliwy sposób odbiera od tego co było w kanonicznej siedmiotomowej serii. To już nie powieść ale scenariusz sztuki teatralnej. Bohaterowie też są inni. Harry, Ron i Hermiona to nie pełne szalonej odwagi, błyskotliwości i nadzwyczajnej fantazji dzieciaki ale trochę zmęczeni czterdziestolatkowie. Ich miejsce w wielkiej przygodzie mają zająć syn Harry'ego - Albus i potomek Draco Malfoya - Scorpius. Tylko, że to już nie jest to TA WIELKA PRZYGODA, zapierające dech w piersiach wyzwanie to zaledwie maleńka eskapada. Wszystkim tym, którzy przeżywali każdy krok z wcześniejszymi bohaterami, trudno się z tym pogodzić. Pewnie, że nie dorównuje ale daje lekki posmak tego co było i pozwala na chwilkę wrócić.
Nie chcę pisać, że ósma część mnie zachwyciła lub rozczarowała bo tak nie było. Ale był to trudny powrót bo przede wszystkim Harry jest straszy, dojrzalszy a co za tym idzie inny. A jeśli on, bohater z którym dorastałam tak się zmienił to i ja. Inaczej mi się odbierało treść. Duży wpływ na to miała też forma. Przez to, że jest to sztuka teatralna wszystko dzieje się szybko i nie ma miejsca na stopniowe budowania kreacji świata czy bohaterów.
Chyba nie jest zbyt dużym zaskoczeniem, że i ja skusiłam się żeby jeszcze raz wrócić do magicznego świata Harrego Pottera. Nigdy nie była jego zagorzałą fanką ale przeczytałam kiedyś wszystkie tomy i tak jak większość byłam pod ich urokiem. Jednak lata lecą, ja się zmieniłam, mój gust literacki tym bardziej ale i tak ciekawość zwyciężyła i postanowiła zerknąć za zasłonę,...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-16
Stara dobra Nora Roberts, w swoim sztandarowym stylu.
Naomi to młoda kobieta obarczona traumatycznymi doświadczeniami z przeszłości. Dotychczas próbowała o wszystkim zapomnieć często zmieniając miejsca zamieszkania i nie próbując nawiązać żadnych więzi. Wszystko zmienia się gdy kupuje stary zrujnowany dom na skarpie i zaczyna jego remont. Powoli i z pewnymi oporami wtapia się w lokalną społeczność, znajdując także mężczyznę, który jest nią bardzo zainteresowany. Nie wie jednak, że jeszcze raz będzie musiała zmierzyć się z demonami przeszłości gdy w miasteczku dojdzie do straszliwej zbrodni.
Właściwie ta powieść nie wnosi nic nowego. Bez problemu można dostrzec w niej kopiowanie schematów znanych z wcześniejszych powieści Roberts jak ,,Świadek" (młoda,obca kobieta w miasteczku), ,,Księżyc nad Karoliną" (wyraźny konflikt na linii rodzic-dziecko), ,,Ciemna strona księżyca" (dochodzenie do siebie po traumie) i wielu, wielu innych. ,,Obsesja" stanowi zlepek wcześniejszych pomysłów ale nie jest to jakaś wielka wada. Autorka ma niewątpliwy talent do budowania ciekawej i wciągającej akcji właściwie z niczego. Od początku można przewidzieć bieg zdarzeń ale i tak z zainteresowaniem brniemy dalej. Największa zasługa leży w kreacji bohaterów. Nie są to sztuczne, idealne kreatury ale ludzie z krwi i kości. Pełni wad, potknięć i niedociągnięć ale równocześnie ciepli, życzliwi i tacy z jakich pragniemy mieć koło siebie. Trochę podkolorowany jest tylko główny męski bohater, Xander - jakby wyłonił się z kobiecych snów. Ale w końcu docelowymi czytelnikami są kobiety więc chyba trudno się dziwić.
Wątek kryminalny w ,,Obsesji" wypada zdecydowanie najsłabiej w porównaniu do innych. Bardzo powierzchownie poprowadzony i bezsensownie rozwiązany. Stanowi tylko słaby dodatek do sympatycznej powieści obyczajowej.
Każdy kto lubi powieści Nory Robert w wydaniu sensacyjno-romantycznym powinien przyjemnie spędzić czas i ma szansę się zrelaksować. To idealne rozwiązanie na jesienno-zimowe wieczory.
Stara dobra Nora Roberts, w swoim sztandarowym stylu.
Naomi to młoda kobieta obarczona traumatycznymi doświadczeniami z przeszłości. Dotychczas próbowała o wszystkim zapomnieć często zmieniając miejsca zamieszkania i nie próbując nawiązać żadnych więzi. Wszystko zmienia się gdy kupuje stary zrujnowany dom na skarpie i zaczyna jego remont. Powoli i z pewnymi oporami wtapia...
2016-11-14
Evie, trzecia z bohaterek cyklu Wallflowers, jest chyba najbardziej z nich zdesperowana. Do tego stopnia, że jedynym wyjściem jakie widzi jest zaproponowanie ślubu zdeklarowanemu rozpustnikowi i byłemu porywaczowi Lillian, lordowi St.Vincent. A i on nagle dostrzega w tym rozwiązaniu plusy - w końcu pozbędzie się problemów finansowych. Dramatyczna ucieczka przed pazernymi krewnymi dziewczyny, pośpieszny ślub a potem ... no właśnie, każde miało żyć po swojemu ale coś w planie poszło nie tak i żadne z nich nie upiera się przy rozstaniu.
,,Zimowy ślub" to trzeci tom cyklu, trochę inny od wcześniejszych. Więcej w nim jest akcji a mnie humoru. Ale i sytuacja głównych bohaterów jest zgoła odmienna. Nie spotykają się na sali balowej czy w ogrodzie ale ich wybory podyktowane są przez dramatyczną przeszłość. Evie, ucieka od dręczącej i znęcającej się nad nią rodziny a Sebastian, nagle musi przewartościować i na nowo ułożyć swoje życie. Skoro to romans historyczny, to mamy pewność, że po pokonaniu wszelkich przeciwności losu (a trochę się tego zbierze) bohaterowie będą cieszyć się upragnionym ,,happy endem". Ale zanim to nastąpi czytelnik musi uzbroić w cierpliwość i szybciej przewracać strony.
Lisa Kleypas to pisarka do której przyjemnie się wraca i tym razem nie rozczarowuje. Daje nam lekką ale dobrze napisaną opowieść, od której trudno się oderwać. Dodatkowym smaczkiem dla wszystkich jej fanek na pewno będzie wiadomość, że jedną z postaci drugoplanowych jest młodziutki Cam Rohan, późniejszy główny bohater powieść ,,Wyjdź za mnie" otwierającej cykl o rodzinie Hathaway.
Evie, trzecia z bohaterek cyklu Wallflowers, jest chyba najbardziej z nich zdesperowana. Do tego stopnia, że jedynym wyjściem jakie widzi jest zaproponowanie ślubu zdeklarowanemu rozpustnikowi i byłemu porywaczowi Lillian, lordowi St.Vincent. A i on nagle dostrzega w tym rozwiązaniu plusy - w końcu pozbędzie się problemów finansowych. Dramatyczna ucieczka przed pazernymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-11-12
Czy sny mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie? A jeśli tak, to czy niosą za sobą jakieś ukryte znaczenie? Przed tymi zagadnieniami stanie młoda pracownica domu aukcyjnego. Ekscytujące wyzwanie zawodowe zmusi ją do powrotu w rodzinne strony. Tam odkryje nie tylko bibliotekę pełną skarbów przeszłości ale również fascynującą historię młodej kobiety żyjącej pod koniec XVIII wieku o której wszyscy zapomnieli. Jedynie cieniem rzuca się na Jude sen jej siostrzenicy, identyczny z tym który sama śniła jak była dzieckiem oraz dziwnie zbieżny z badaną historią.
,,Pod nocnym niebem" nieźle się zaczyna. Jest i zagadkowa historia Esther, którą powoli odkrywamy, ale są i sprawy bardziej współczesne - próba pogodzenia się ze śmiercią bliskiej osoby, trudne i skomplikowane relacje siostrzane, powoli kiełkujące nowe uczucie oraz zakopane, trochę wstydliwe i bolesne wspomnienia, z którymi trzeba się w końcu rozprawić. Trzeba przyznać, że to wszystko razem wymieszane, szczególnie gdy doda się jeszcze szczyptę konkretnych danych historycznych stanowi materiał na fascynującą powieść. I taka jest w większości.
Bardzo powoli i niespiesznie, tak jak lubię, budowany jest klimat. Stopniowo coraz bardziej wciągamy się w splątane historie wszystkich bohaterek. Pozwalamy aby zawładnął nami pęd do rozwiązania tajemnic. Czekamy na wielki finał. I tutaj jest największy zgrzyt. W porównaniu z całością, z tym misternym tkaniem sieci wątków i domysłów co naprawdę się stało, zakończenie to ewidentne i trochę denerwujące pójście na skróty. Rażą nieprawdopodobne zbiegi okoliczności i prostota rozwiązania, które nagle idealnie splata wszystko w jedną całość. Perfekcyjny, cukierkowy i zupełnie nie przekonywujący happy end.
Czuję pewien niedosyt. Rozczarowało mnie zakończenie. Jednak to nie znaczy, że uważam powieść za nie wartą uwagi. Jej wielowątkowość i dobrze nakreślone tło obyczajowe sprawiają, że przyjemnie się ją czyta. Wystarczy obniżyć oczekiwania co do zakończenia i można spokojnie czytać.
Czy sny mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie? A jeśli tak, to czy niosą za sobą jakieś ukryte znaczenie? Przed tymi zagadnieniami stanie młoda pracownica domu aukcyjnego. Ekscytujące wyzwanie zawodowe zmusi ją do powrotu w rodzinne strony. Tam odkryje nie tylko bibliotekę pełną skarbów przeszłości ale również fascynującą historię młodej kobiety żyjącej pod koniec...
więcej mniej Pokaż mimo to
Przyzwyczailiśmy się do myślenia o okresie PRL-u jako o epoce absurdu. Czasem z przymrużeniem oka lub raczej politowaniem patrzymy na współczesność. A jak jest z okresem Międzywojnia? Patrzymy na nie przez pryzmat marszałka Piłsudskiego, gwałtownego rozwoju gospodarczego, niesamowitych artystów zapominając o tym, że wtedy też działy się rzeczy mniej lub bardziej dziwne.
Remigiusz Piotrowski przekopał się przez zachowane materiały prasowe i wybrał wszystko to co niezwykłe, kuriozalne lub absurdalne. Powstała z tego lekka, zabawna i wciągająca opowieść. Obejmuje przekrój przez niemal każdy aspekt codziennego życia. Bo i jest tam trochę o jedzeniu, piciu, polityce, sporcie, handlu, reklamie. Są i ,,istotne" porady życiowe (przy wyborze kandydata na męża mam kierować się kształtem jego głowy i ...brzucha :) ) jak i ciekawostki statystyczne. Wszystko to napisane ciekawie i pozbawione niepotrzebnego moralizowania czy nudnych historycznych przynudzań.
,,Absurdy i kurioza przedwojennej Polski" to pozycja obowiązkowa dla każdego zainteresowanego tym okresem historii. Dużo umiejętnie dobranych faktów tak aby pokazać to co było ,,najlepsze". Nie ośmiesza, nie robi czarnego PR-u ale podkreśla odmienność i specyfikę. Forma książki pozwala na dawkowanie sobie przyjemności bo można czytać ją na raty. Jedynym, choć niewielkim minusem, przynajmniej dla mnie, jest mała liczba fotografii. W wielu miejscach brakowało mi trochę odpowiedniego materiału, który ilustrowałby prezentowane fakty.
Spędziłam z tą książką kilka fantastycznych wieczorów. Bawiłam się fantastycznie, czytając do czego zdolni byli nasi dziadkowie, dlatego polecam ją wszystkim.
Przyzwyczailiśmy się do myślenia o okresie PRL-u jako o epoce absurdu. Czasem z przymrużeniem oka lub raczej politowaniem patrzymy na współczesność. A jak jest z okresem Międzywojnia? Patrzymy na nie przez pryzmat marszałka Piłsudskiego, gwałtownego rozwoju gospodarczego, niesamowitych artystów zapominając o tym, że wtedy też działy się rzeczy mniej lub bardziej...
więcej Pokaż mimo to