-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel5
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant8
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2024-04-12
2024-04-04
Czy życie może być bardziej podle? Młoda nowojorska kelnerka dochodzi do siebie po rozstaniu z długoletnim chłopakiem. Współlokatorki postanawiają ją wyrwać z marazmu i namawiają na wspólny wypad do klubu. Pomysł ten mógłby skończyć się nawet dobrze, bo w klubie Leaf wpada w oko przystojniakowi, z którym decyduje się na one night stand tylko, że ... No właśnie przystojniak jest demonem, oczekującym od niej czegoś zdecydowanie innego niż szybki numerek. Jednak nic nie idzie tak jak powinno i gdy Leaf się budzi, okazuje się, że jest w lochu i w wyniku nieudanego opętania dzieli ciało z demonem. Wtedy też poznaje zupełnie nowe oblicze świata - nie jest on taki jednowymiarowy i kryje w sobie wiele tajemnic. Jedną z nich jest istnienie egzorcystów i ich Black Bird Akademy zlokalizowanej na jednej z nowojorskich wysp. Leaf nie jest już człowiekiem ale nie jest też demonem - jest zagadką i czymś co nie wszystkim pasuje. Jej obecność w murach akademii wywołuje poruszenie i niechęć, jednak szkolenie się zaczęło i jej opiekunem zostaje Falco, w którym dziewczyna budzi wiele sprzecznych emocji.
Z pewnością, sama nigdy bym nie sięgnęła po książkę ,,Black Bird Academy. Zabij Mrok". Miałam, w swojej czytelniczej przeszłości, epizody z podobnymi książkami ale zdecydowanie nie jest to moja stylistyka. Traktuję je z przymrużeniem oka raczej jako odskocznię od tego co normalnie czytam oraz okazję do sprawdzenia co w piszczy w innych kręgach niż moje. Dlatego gdy dostałam tę do recenzji podeszłam do niej na luzie i bez oczekiwań. I to chyba zdecydowało o tym, że bawiłam się świetnie w trakcie lektury.
Powieść mocno oparta jest na schematach. Młoda, niewinna dziewczyna, która trafia nie tam gdzie powinna i musi zawalczyć o siebie. Mroczna, gotycka, tajemnicza akademia zarządzana przez ludzi sterujących światem. Świat, który nie jest taki jakby się wydawało i skrywa swoje drugie oblicze pełne monstrum i zła. Tajemniczy, niechętny, gburowaty bohater, skrywający swoje cieplejsze oblicze. Nie mówcie, że to wszystko nie brzmi znajomo. Jednak to wcale nie jest krytyka bo książka ma świetne tempo, świetne wyczucie postaci, całe pokłady ironicznego humoru oraz w całkiem niezły sposób buduje poczucie niepokoju i zagrożenia co sprawia, że czyta się to jednym tchem. Autorka wykorzystała wiele znanych i popularnych motywów w zaskakujący sposób tworząc coś świeżego i interesującego. Ani przez chwilę nie czuć nudy. Jest mrocznie, intensywnie, niebezpiecznie, emocjonująco i seksownie a zarazem wszystko podszyte jest ironią.
Nie umiem podejść to tej książki na poważnie ale to nie znaczy, że ją źle oceniam. Może po prostu mam więcej lat niż grupa docelowa ale i tak bawiłam się świetnie. Jak dla mnie jest to przykład dobrze napisanej literatury rozrywkowej, które garściami korzysta ze schematów popkulturalnych jednak w zupełnie nowy sposób. Szybka, pełna zwrotów akcja, bardzo dobrze wykreowane postacie i mroczne tło - czy trzeba czegoś więcej? Mimo, że nadal nie uważam się za fana motywu ,,dark academy" czy ,,romantasy" to chyba za jakiś czas sprawdzę co dalej z bohaterami bo czuję się zaintrygowana zakończeniem.
Czy życie może być bardziej podle? Młoda nowojorska kelnerka dochodzi do siebie po rozstaniu z długoletnim chłopakiem. Współlokatorki postanawiają ją wyrwać z marazmu i namawiają na wspólny wypad do klubu. Pomysł ten mógłby skończyć się nawet dobrze, bo w klubie Leaf wpada w oko przystojniakowi, z którym decyduje się na one night stand tylko, że ... No właśnie przystojniak...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-27
Darwin został wychowany w duchu rastafariańskim, więc jedną z rzeczy, które powinien unikać są zmarli. Cmentarz, zmarli, pogrzeb to wszystko jest mu obce, jednak rzeczywistość zmusza go do podjęcia pracy jako grabarz. Jego przeciwieństwem jest Yejide, młoda dziewczyna dorastająca z wiedzą, że kiedyś, tak jak wszystkie kobiety w jej rodzinie, będzie musiała podjąć się specyficznej misji - zostanie przewodniczką zmarłych, na zawsze zawieszoną pomiędzy światami. Tych dwoje, tak różnych młodych ludzi, spotyka się w dramatycznych okolicznościach. Od pierwszej chwili czują, że połączyła ich specyficzna więź i ich losy się dopełniają.
,,Kiedy byłyśmy ptakami" to powieść przepełniona magią. W piękny, poruszający sposób opowiada o wierności wielopokoleniowej tradycji ale równocześnie o jej łamaniu by znaleźć własną drogę. To historia miłości silniejszej niż śmierć i przekraczającej jej granice. Ale i samej śmierci, która wcale nie jest końcem. Tutaj śmierć to tylko chwila przejścia pomiędzy dwoma równorzędnymi, współistniejącymi światami. Bohaterowie jako ci, którzy widzą, są na ich pograniczu i muszą zdecydować czy podejmą się wielkiej odpowiedzialności. Mimo, że autorka snuje baśniową narrację to równocześnie z tła wyłania się rzeczywistość karaibska. Pojawia się miasto, które pochłania, które zabija, gdzie ludzie znikają i nikt ich nie szuka, nikt nie zadaje pytań. Z niedomówień kreśli się obraz miasta zdominowanego przez bezprawie, przemoc i niebezpieczeństwo. Bohaterowie stają się głosem zmarłych zagubionych i zapomnianych. Dbają o nich i się nimi opiekują.
,,Kiedy byłyśmy ptakami" to cudowny ale trudny przykład realizmu magicznego. Zanurzony w klimacie i tradycji Karaibów oswaja śmierć i zmarłych. Ale to też znacznie więcej niż pełna grozy opowieść o przejściu. Jest także poruszającą historią miłości od pierwszego wejrzenia i decyzji, które zaważą na całym życiu, tęsknoty i nadziei. Odkrywa świat, który z europejskiej perspektywy jest inny i obcy ale gdy się w nim zanurzy fascynuje, zadziwia i mimo nuty egzotyki niesie w sobie uniwersalny przekaz. Polecam!
Darwin został wychowany w duchu rastafariańskim, więc jedną z rzeczy, które powinien unikać są zmarli. Cmentarz, zmarli, pogrzeb to wszystko jest mu obce, jednak rzeczywistość zmusza go do podjęcia pracy jako grabarz. Jego przeciwieństwem jest Yejide, młoda dziewczyna dorastająca z wiedzą, że kiedyś, tak jak wszystkie kobiety w jej rodzinie, będzie musiała podjąć się...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-24
To miał być kolejny, zwyczajny kurs chociaż umówiony z wyprzedzeniem. Artur nie zdawał sobie sprawy, że jedno spotkanie ze staruszką, która wyrusza z jedną walizką w ostatnią podróż swojego życia, tak bardzo wpłynie na życie jego i jego rodziny. Sabina wie, że ma ograniczony czas i już nie może polegać na własnej samodzielności, dlatego przed przeprowadzką do hospicjum wysyła list, z nadzieją, że dotrze on do rąk wnuczki, której nigdy nie poznała. Dwie rodziny, dwie linie czasowe, tajemnice, które dzielą i tylko jedna nadzieja, że jest jeszcze czas by coś naprawić.
Mimo, że ,,Ostatnia tajemnica" to dziewiąta powieść Anny Ziobro, to dla mnie była to absolutna nowość. Zupełnie nie wiedziałam czego mogę się spodziewać i dlatego dałam się zaskoczyć. Pozytywnie, oczywiście! Powieść pozornie ma bardzo prostą i przewidywalną budowę. Od początku, łatwo można przewidzieć jak potoczą się losy bohaterów, jednak wcale to nie oznacza, że historia jest banalna i pozbawiona zaskoczeń. Jest to opowieść przepełniona uczuciami i emocjami, opowiadająca o zwykłych ludziach i zwykłych problemach, które przez nieumiejętną komunikację narastają i rozdzielają budując bariery, które trudno pokonać. Błędy i tajemnice z przeszłości kosztują bardzo wiele, ciągną się latami, sprowadzając ból i osamotnienie. Powieść dotyka trudnej i bolesnej strony życia jednak nie jest smutna, jest ciepła, pozytywna, dająca nadzieję i otuchę. Pięknie, ze spokojem, wrażliwością i szacunkiem opowiada o przygotowaniu do odejścia i samej śmierci.
Przyznam, że sądziłam, że ,,Ostatnia tajemnica" będzie powieścią, którą przeczytam i odłożę z myślą, że była sympatyczną obyczajówką umilającą jeden lub dwa wieczory. I w pewien sposób to się sprawdziło ale równocześnie ta historia ma w sobie coś więcej. Sięga w przeszłość i porusza ważne tematy, otula wrażliwością, wprowadza spokój i nadzieję. Jest prosta ale nie jest naiwna. W bardzo przystępny sposób mówi o tym co ważne i z ogromnym szacunkiem oswaja śmierć. To po prostu dobra i ciepła historia, idealna na trudne czasy. Polecam!
To miał być kolejny, zwyczajny kurs chociaż umówiony z wyprzedzeniem. Artur nie zdawał sobie sprawy, że jedno spotkanie ze staruszką, która wyrusza z jedną walizką w ostatnią podróż swojego życia, tak bardzo wpłynie na życie jego i jego rodziny. Sabina wie, że ma ograniczony czas i już nie może polegać na własnej samodzielności, dlatego przed przeprowadzką do hospicjum...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-09
Dzisiaj sobie uświadomiłam, że Nicholas Sparks to autor, którego czytam z zaskakującą regularnością. Dokładnie jedna książka rocznie. Właściwie nie wiem, co mnie do niego ciągnie bo zazwyczaj przed rozpoczęciem lektury wiem, że będzie romantycznie, ckliwie i będę się zastanawiać, czemu ja po raz kolejny daję się na to nabrać. Szczególnie, że najczęściej spotykamy się z podobnymi motywami. A gdy jeszcze dawno, dawno temu widziałam ekranizację to jestem prawie pewna, że nic nie jest mnie w stanie zaskoczyć.
Początkowo ,,I wciąż ją kocham" to banalna historia. Właściwie pierwsze pół książki to opowieść o spotkaniu i zakochaniu się w sobie dwójki zupełnie zwyczajnych młodych ludzi. John, wrócił do domu na przepustkę, Savannah przyjechała do miasteczka aby budować domy dla ubogich. Jedna chwila, jedno małe zrządzenie losu i losy tych dwojga się przetną. I nie jest to opowieść o pokonywaniu przeciwności losu - to słodka, urocza, zwyczajna historia dwójki zakochanych. Jednak urlop dobiega końca, John wraca do jednostki a Savannah na uczelnię. I wtedy zaczyna się ta trudniejsza część historii. Związek na odległość nigdy nie jest łatwy, szczególnie że okoliczności tego też nie ułatwiają.
,,I wciąż ją kocham" to opowieść pozbawiona ładunku emocjonalnego, który znamy na przykład z ,,Pamiętnika" czy ,,Dla Ciebie wszystko". Jest bardzo zwyczajna i chyba dlatego bardzo bliska. Tutaj nie ma wielkich tragedii (chociaż przeciwności losu i dramaty są obecne) raczej kolejny raz Sparks pokazuje, że życie nie toczy się tak jakbyśmy chcieli to zaplanować w wieku dwudziestu lat. Przykład bohaterów pokazuje, że czasem wielka miłość nie wystarczy bo trzeba brać pod uwagę także innych ludzi oraz okoliczności. Trzeba wybierać i coś poświęcić, kogoś zranić. To też opowieść, że można kochać na wiele sposobów i nie zawsze nasze uczucia są najważniejsze. Ta powieść może tak nie wzrusza, nie oddziałuje na emocje ale z pewnością uspokaja, przywraca nadzieję i zapewnia zastrzyk optymizmu. To po prostu dobra, zwyczajna historia pokazująca jak nieoczywistymi drogami biegnie prawdziwa miłość.
Dzisiaj sobie uświadomiłam, że Nicholas Sparks to autor, którego czytam z zaskakującą regularnością. Dokładnie jedna książka rocznie. Właściwie nie wiem, co mnie do niego ciągnie bo zazwyczaj przed rozpoczęciem lektury wiem, że będzie romantycznie, ckliwie i będę się zastanawiać, czemu ja po raz kolejny daję się na to nabrać. Szczególnie, że najczęściej spotykamy się z...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-25
Po kilkuletniej przerwie wracam na wyspę Camino i do księgarni Bay Books w, najbardziej dramatycznym z możliwych, momencie. Zamiast wyczekiwanego spotkania autorskiego nad wyspę nadciąga huragan i stanie się on idealną przykrywką dla zbrodni (prawie) doskonałej. W trakcie szalejącego żywiołu ginie jeden z rezydujących na wyspie pisarzy. Coś co ma wyglądać jak wypadek budzi wątpliwość najpierw dorabiającego w księgarni studenta a następnie dobrze nam znanego Bruce'a Cable'a. Zdając sobie sprawę, że po szaleństwie jakie nawiedziło wyspę, służby będą mało skuteczne, sami zaczynają prywatne śledztwo, które poprowadzi ich w nieoczekiwanym kierunku, a tropem będzie ...oczywiście ...książka.
,,Wichry Camino" to trochę inne oblicze Johna Grishama ale paradoksalnie, mam wrażenie, że bardzo spójne, z jego całą twórczością. Właściwie można nakreślić granicę podziału i pokazać dwa zupełnie odmienne oblicza całej opowieści. Pierwsza połowa to trochę zabawa, parodia kryminału i powieści detektywistycznej. Trzech domorosłych śledczych - pisarz, księgarz i student, próbują rozwikłać zagadkę śmierci czwartego. Obok nich niespecjalnie ogarnięci policjanci i cała ferajna barwnych mieszkańców Camino, na tle żywiołu. Nie sposób się nie uśmiechnąć i nie traktować tego z przymrużeniem oka. Potem jednak zaczyna robić się poważniej i wtedy zaczyna dochodzić go głosu Grisham - celny obserwator społeczny. Po raz kolejny na tapecie znajdują się kontrowersyjne tematy społeczne, aktualne z perspektywy mieszkańca Stanów Zjednoczonych, ubrane jednak w sensacyjny i trochę przerysowany kostium. Akcja nabiera tempa, jest bardziej sensacyjna, niebezpieczna i nieoczywista. Budzi niepokój i próbuje pokazać co tkwi wewnątrz wielkiej korporacyjnej maszynerii. Czy jednostka może podjąć skuteczną walkę?
,,Wichry Camino" to nie jest thriller prawniczy jakiego spodziewalibyśmy się po Grishamie. Jest pewną kompilacją wątków i stylów ubraną w lżejszą, bardziej rozrywkową formę. Niejednoznaczni bohaterowie, nieprzewidywalne zachowania ale nadal walka z systemem i wciągająca fabuła. Grisham z ironią i sarkazmem komentuje rzeczywistość ale nadal jest bardzo celny w swoich opiniach. Niby trochę puszcza oko do czytelnika ale mimo to doskonale oddaje ważne problemy społeczne i opisuje przekręty jakich można się dopuścić by szybko zarobić kosztem najsłabszych. Ubrane w lekką rozrywkę są poważne dylematy moralne, które dają do myślenia. I chyba za to właśnie najbardziej lubię Grishama bo nie musi silić się na moralizatorstwo, może przymknąć oko a i tak będzie ciekawie. Polecam!
Po kilkuletniej przerwie wracam na wyspę Camino i do księgarni Bay Books w, najbardziej dramatycznym z możliwych, momencie. Zamiast wyczekiwanego spotkania autorskiego nad wyspę nadciąga huragan i stanie się on idealną przykrywką dla zbrodni (prawie) doskonałej. W trakcie szalejącego żywiołu ginie jeden z rezydujących na wyspie pisarzy. Coś co ma wyglądać jak wypadek budzi...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-06
Właściwie chciałam przeczytać ,,Hacjendę" od momentu gdy tylko usłyszałam o niej na jednym z profili instagramowych. Wcześniej czytałam ,,Mexican Gothic" i byłam przekonana, że to pomieszanie grozy, kobiecości oraz meksykańskiej kultury to jest właśnie to czego zawsze szukałam w literaturze. Czy znalazłam?
,,Hacjenda" to opowieść o młodej kobiecie, Beatriz, która decyduje się na szybkie małżeństwo z mężczyzną, którego właściwie nie zna, po to tylko by zapewnić sobie i (kiedyś) matce, dom. Jej ojciec został stracony w trakcie rewolucji meksykańskiej a ona musiała znosić upokorzenia w domu ciotki. Zdaje sobie sprawę, że nie pasuje do kanonu piękna obowiązującego wśród elit. Ma ciemniejszą karnację, co, oraz losy ojca, dyskwalifikuje ją jako idealną kandydatkę na żonę. Więc gdy trafia się ktoś, kto chce ją poślubić, nie zadaje zbyt wielu pytań i trafia na oddaloną hacjendę San Isidro. To miejsce od początku jawi się jako dziwne. Zamieszkuje je władcza Juana, siostra męża a sąsiedzi ledwie pobąkują o poprzedniej żonie. Szybko Beatriz przekonuje się, że w domu nie jest sama. Zaczynają ją nękać wizje i głosy a potężny dom sprawia wrażenie, że nie jest zachwycony z pojawienia się nowej pani. Bojąca się coraz bardziej o swoje życie i zdrowie Beatriz prosi o pomoc lokalnego księdza, Andreasa, który jako jedyny zdaje się wiedzieć co naprawdę dzieje się w hacjendzie San Isidro.
,,Hacjenda" mimo, że osadzona fabularnie w podobnych czasach jak ,,Mexican Gothik" ma zdecydowanie inny klimat. Mimo, że przepełniona grozą iście gotycką to raczej budzi zaciekawienie, fascynację niż strach. Czuć wyraźnie, że zupełnie inaczej położone są akcenty. Strachy, duchy i wizje są bardziej namacalne, dosłowne. Autorka nie buduje napięcia przez niedopowiedzenia. Zamiast tego jej opowieść wnika głęboko w meksykański folklor, gdzie wszystko staje się bardziej oczywiste. Duchy nie są niedopowiedzeniem, tam one naprawdę żyją i ingerują w losy żyjących. Mogą odczuwać uczucia: złość, nienawiść, niepokój i pokazują to bardzo wyraźnie. Także miejsca nabierają głębi. Dom to nie tylko mury, to przestrzeń na której odciskają się lata emocji, konfliktów, radości, niepokojów. Dom to wszystko zbiera a potem oddaje. To wszystko widziane przez pryzmat meksykańskiego czarownika staje się żywe, prawdziwe, niebezpieczne nie tylko w przenośni ale też w rzeczywistości.
Jednak nie tylko gotycka groza dominuje w opowieści. Dużo miejsca poświęca się tutaj poszukiwaniu wolności. Beatriz wybiera małżeństwo bo tylko w nim widzi drogę do wolności i samostanowienia o sobie. Andreas wstępuje na ścieżkę kapłaństwa po to tylko by na widoku ukryć swoją prawdziwą naturę i zapewnić bezpieczeństwo innym. Wszyscy bohaterowie wiedzą, że krępują ich więzy konwenansów, czasów w których przyszło im żyć, nierówności społecznych ale i tak na swój własny sposób walczą by się wyrwać i znaleźć swoją drogę ku wolności.
,,Hacjenda" nie straszy, jeśli kogoś to interesuje ale i tak jest to pasjonująca opowieść, którą się pochłania. Jest tak wiele wątków, że każdy znajdzie coś interesującego. Autorka misternie konstruuje tło, dzięki czemu już od pierwszych stron wnikamy w gotycki klimat a potem zanurzamy się w opowieści o świecie mściwych duchów, nawiedzonych, odczuwających domów oraz ludzi targanych zakazanymi uczuciami wszystko w dusznym klimacie meksykańskiego folkloru. Ja czuje się kupiona!
Właściwie chciałam przeczytać ,,Hacjendę" od momentu gdy tylko usłyszałam o niej na jednym z profili instagramowych. Wcześniej czytałam ,,Mexican Gothic" i byłam przekonana, że to pomieszanie grozy, kobiecości oraz meksykańskiej kultury to jest właśnie to czego zawsze szukałam w literaturze. Czy znalazłam?
,,Hacjenda" to opowieść o młodej kobiecie, Beatriz, która decyduje...
2023-10-23
Bułgaria to kraj, który nadal kojarzy się z PRLowskimi wczasami. Nadmorski kurort, który miał być namiastką wielkiego świata. Obecnie też wiele osób wybiera urlop na plażach Słonecznego Brzegu ale czy właściwie wiemy cokolwiek o samej Bułgarii? Ja przyznaję, że nie wiedziałam nic. Gdzieś po głowie przebiegała mi myśl, że w kryminałach czasem pojawia się bułgarska mafia ale raczej nie jest to skojarzenie, z którym ten kraj chciałby być łączony w pierwszej kolejności. Dlatego z ogromną ciekawością sięgnęłam po książkę Magdaleny Genow.
Dla Autorki Bułgaria to druga ojczyzna. Jako córka Polki i Bułgara na Bałkanach miała swoją rodzinę i swoje miejsce. I właśnie ta perspektywa wyznacza tor całej książce. Genow opowiada o babci, rodzinie, wakacjach spędzonych w okolicach Warny. Jest opowieść przesycona smakami dzieciństwa, obserwacją bliskich, szczególnie dziadków, oraz naturalnym zanurzeniem się w kulturze. Magdalena Genow pokazuje Bułgarię od środka by potem stopniowo wychodzić na zewnątrz i opowiadać o rzeczach, zjawiskach bardziej ogólnych. Opowiada o historii, kulturze, polityce. Pokazuje jak wielki wpływ miała ponad ośmiusetletnia turecka okupacja. Jej Bułgaria to miejsce styku, przenikania się kultur. Miejsce barwne, ciekawe, znacznie bardziej fascynujące i oferujące coś poza plażami i wakacyjnymi kurortami. Dużo miejsca w książce poświęca się też jedzeniu i piciu. Rakija zajmuje znaczące miejsce w bułgarskiej świadomości i oczywiście nie można jej pominąć. Autorka świetnie opowiada o bułgarskiej mentalności i bułgarskich zachowaniach.
,,Bułgaria. Złoto i rakija" to świetna opowieść wprowadzają w klimat Bułgarii, pokazująca jej trochę bardziej intymne oblicze. Autorka próbuje być obiektywna ale cały czas przebija jej miłość i tęsknota za dziadkami. W pewien sposób ta książka to bardziej pomnik ich życia, niż obraz całego kraju. Jednak nawet poprzez tę bardzo personalną perspektywę widać specyfikę, wyjątkowość i piękno Bułgarii. Jednak nostalgiczna atmosfera nie przysłania tej ciemniejszej, trudniejszej strony. Genow zwraca także uwagę na problemy i trudności w obliczu, których stanęła współczesna Bułgaria ale robi to na spokojnie, z troską i wyczuciem.
Z pewnością ,,Bułgaria. Złoto i rakija" zmienia spojrzenie oraz pokazuje kraj z zupełnie innej perspektywy. Zachęca do odwiedzenia, poszerzania wiedzy i do odkrywania kultury. To idealny wstęp, jeśli tak jak ja, nic wcześniej o Bułgarii nie wiedzieliście. Polecam!
Bułgaria to kraj, który nadal kojarzy się z PRLowskimi wczasami. Nadmorski kurort, który miał być namiastką wielkiego świata. Obecnie też wiele osób wybiera urlop na plażach Słonecznego Brzegu ale czy właściwie wiemy cokolwiek o samej Bułgarii? Ja przyznaję, że nie wiedziałam nic. Gdzieś po głowie przebiegała mi myśl, że w kryminałach czasem pojawia się bułgarska mafia ale...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-08
Czytana w wydaniu z lat 90tych jako ,,Teksas! Lucky"
Sandra Brown i seria Teksas! to jedno z moich absolutnych czytelniczych ,,guilty pleasure". Tak, seria ma wiele wad i gdy czyta się ją w 2023 to widać jak bardzo się postarzała. Ale to nie zmienia faktu, że ją lubię i lubię do niej wracać, żeby odpocząć.
Lucky Tyler jest tym, którego wszyscy znają w miasteczku. Kobiety do niego wzdychają ale żadnej nie dał się usidlić. Mężczyźni raczej nie widzą powodu aby wchodzić mu w paradę. Jednak ten wieczór w miejscowym barze na zawsze zmieni jego życie. Stanie w obronie tajemniczej piękności, pobije się z miejscowymi opryszkami a potem spędzi noc z tajemniczą kobietą. Niby sytuacja jest prosta ale dokładnie tej samej nocy ktoś podpali warsztat, który jest własnością jego rodziny. Jako że rodzina od pewnego czasu ma kłopoty finansowe to właśnie Lucky staje się głównym podejrzanym. On jednak twierdzi, że ma alibi ... tylko że tajemnicza nieznajoma znikła o świcie a on nawet nie zna jej imienia.
,,Teksas! Lucky" to pierwszy tom trylogii romansowej opowiadającej o rodzeństwie Tylerów. Na pierwszy ogień idzie średni z rodzeństwa - impulsywny i kochliwy ale bardzo honorowy i oddany Lucky. Dotychczas wszystkie napotkane kobiety mdlały i padały jak muchy przed nim, więc gdy spotyka taką, która jest wyzwaniem jedno jest pewne - będzie ciekawie, szczególnie że oprócz zabiegania o względy ukochanej musi jeszcze pokonać przeciwności, których wcale jest nie mało, opory kobiety i rozwiązać zagadkę podpalenia. Wcale nie mało jak na stosunkowo krótką historię.
Czytając ,,Teksas! Lucky" w 2023 roku mamy sporo momentów kiedy popatrzymy na tę historię z politowaniem. Bo to typowe dziecko przełomu lat 80/90tych. Pełno tam stereotypów, jak facet to w typie macho, kobieta musi być idealną panią domu. Iskierki zmian, które mają nadejść pojawiają się w tle ale są nadal bardzo delikatne. Nawet sama fabuła jest tak zbudowana, że chociaż pozornie wydaje się, że to Devon ma uratować Lucky'ego ale mimo wszystko to on cały czas czuwa nad nią. Ale mimo, że Brown mocno korzysta ze schematów i uproszczeń fabularnych to jednak jej bohaterowie nie są do końca tacy jednoznaczni. Wykraczają poza margines, są bardziej świadomi i zaczynają wkraczać w nową epokę, która nadchodzi. Przełamują schematy ale nie robią tego w sposób drastyczny, raczej łagodnie pokazują, że nie da się ich tak do końca zaklasyfikować. Dzięki czemu mamy przyjemny romans, który zapada w pamięć i nawet po latach świetnie się do niego wraca.
Czytana w wydaniu z lat 90tych jako ,,Teksas! Lucky"
Sandra Brown i seria Teksas! to jedno z moich absolutnych czytelniczych ,,guilty pleasure". Tak, seria ma wiele wad i gdy czyta się ją w 2023 to widać jak bardzo się postarzała. Ale to nie zmienia faktu, że ją lubię i lubię do niej wracać, żeby odpocząć.
Lucky Tyler jest tym, którego wszyscy znają w miasteczku. Kobiety...
2023-08-22
Win, czyli Windsor Horne Lockwood III, to jedna z wielu postaci literackich, które uwielbiałam. Tajemniczy milioner, przyjaciel Myrona Bolitara, ma specyficzne poczucie humoru i pojawia się zawsze tam gdzie są kłopoty. Wiecznie w cieniu, do konca nie wiadomo czy jest dobry czy zły. Człowiek-zagadka. Harlan Coben w swoich powieściach z cyklu o skłonnym do pakowania się we wszelkie tarapaty Myronie, doskonale rozgrywał postać Wina. Budził on ciekawość i zainteresowania poprzez to czego czytelnik nie wiedział. Teraz gdy seria dobiegła do swojego naturalnego końca czas by oddać głos Winowi. Tylko czy to naprawdę dobry pomysł?
W apartamentowcu zostają znalezione zwłoki tajemniczego mężczyzny. Mimo, że mieszkał tam od wielu lat, nikt go nie znał. Zawsze wychodził w środku nocy a samo mieszkanie przemienił w swoisty magazyn zbieracza. Jest tam tam mnóstwo śmieci ale policja znajduje także dwa przedmioty, które jednoznacznie łączą się z Winem Lockwoodem i jego rodziną. Zaginęły przed laty w tragicznych, niejasnych okolicznościach. Teraz znowu się pojawiły i otwarły drzwi do sekretów, które na zawsze powinny pozostać w ukryciu. Win zaczyna drążyć aby dotrzeć do prawdy i dowiedzieć się co łączy jego rodzinę z zamachem terrorystycznym sprzed ponad 40 lat.
,,Mów mi Win" to z jednej strony cudowna niespodzianka dla fanów serii o Myronie, a przede wszystkim Wina, jak również spore rozczarowanie. Bo Win był idealny jako partner stojący w cieniu, trochę szalony psychopata, hedonista korzystający z życia garściami, przeciwwaga dla rozsądnego i bardzo zwyczajnego Myrona. Wtedy się uzupełniali, byli tandemem skrzącym się humorem ale i partnerami zwalczającymi zło i przeciwności losu. Siła Wina tkwiła w niedopowiedzeniach, i tym co sobie wyobrażamy. Gdy to on został bohaterem pierwszoplanowym nagle opadł. Niby nadal jest sobą. Nadal jest inteligentnym, bezwzględnym, wyrachowanym facetem, który wymierza sprawiedliwość po swojemu ale brakuje tej tajemniczości i enigmatyczności. Jest zbyt dosłowny a przez to traci swoje najlepsze atuty.
Poznajmy również pełną zawirowań, tragedii i tajemnic historię jego rodziny. Pewne jest, że jak każda bogata, stara rodzina tutaj także poupychane są trupy po szafach i tylko czekają żeby wypaść. A Win jak to on, wygrzebie je, oglądnie a potem ... zakopie jeszcze głębiej przy okazji skopiąc kilka tyłków i zaliczając kilka kobiet.
,,Mów mi Win" to rozrywka na jaką od dawna czekałam. Pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji, rodzinnych sekretów, bandziorów i niebezpieczeństw. Każda postać ma swoje własne interesy, chce ugrać jak najwięcej równocześnie ukrywając własne brudy, a pośrodku tego jest on - król życia, sławny Win. Jedynie żałuję, że aby to wszystko mogło się zdarzyć to trzeba Wina wyciągnąć z cienia i postawić w centrum akcji a to zabiera mu mroczną aurę tajemniczości i niebezpieczeństwa, którymi zawsze się otaczał.
Win, czyli Windsor Horne Lockwood III, to jedna z wielu postaci literackich, które uwielbiałam. Tajemniczy milioner, przyjaciel Myrona Bolitara, ma specyficzne poczucie humoru i pojawia się zawsze tam gdzie są kłopoty. Wiecznie w cieniu, do konca nie wiadomo czy jest dobry czy zły. Człowiek-zagadka. Harlan Coben w swoich powieściach z cyklu o skłonnym do pakowania się we...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-23
Ana Garcia-Brest powraca! Wydawać by się mogło, że poprzednia przygoda, poszukiwanie obrazu ,,Astrologa" to była zaledwie jednorazowa akcja. Potem miała nastąpić normalność. Jednak nic nie jest takie jak powinno. Wielka miłość gdzieś się rozdrobniła, kariera nie wystartowała a i nastrój gdzieś podupadł. Jednak przeszłość nie daje tak łatwo o sobie zapomnieć. Zagadki historii czekają żeby je rozwiązać. Ana chcąc czy nie chcąc zostaje wplątana w intrygę, która stanie się śmiertelnym zagrożeniem oraz pokaże jej obraz przeszłości jakiego zupełnie się nie spodziewała. Tajemniczy Martin ponownie pojawi się w jej życiu i razem podejmą się poszukiwać ,,Ognistego medalionu" - antycznego artefaktu, który ma mieć mistyczną moc. Ich poszukiwania skoncentrują się na Berlinie w ostatnich dniach II wojny światowej gdzie los rzuci trójkę pozornie przypadkowych ludzi: młodego Hiszpana Ramona, niemieckiego naukowca Erica, sowiecką żołnierkę Katję. Ich tropem podąża ktoś jeszcze, ktoś kto jest zabójczo zdeterminowany.
,,Ognisty medalion" to kontynuacja ,,Szmaragdowej tablicy" która kilka lat temu była wydawniczym hitem. Przyznam, że wtedy ta powieść jakoś specjalnie mnie nie zachwyciła. Lubię jednak styl Carli Montero więc teraz, po kilku latach, nie wahałam się żeby powrócić do bohaterów, chociaż, nie pamiętałam zbyt dokładnie fabuły pierwszego tomu. Ale to zupełnie nie przeszkadza aby doskonale spędzić czas z ,,Ognistym medalionem". Po raz kolejnym Montero umieszcza swoją powieść na dwóch planach czasowych: współczesnym i w przeszłości a dokładnie w Berlinie podczas wiosny 1945 roku. I ten drugi plan jest zdecydowanie ciekawszy. Bardzo plastycznie przestawia chaos i niepewność tego okresu. Niemcy już upadli, Sowieci wkroczyli do miasta. Wszędzie panuje marazm, niepewność jutra, zagrożenie oraz powolne przyzwyczajanie się do nowej rzeczywistości. Żadna ze stron nie do końca wie co powinna zrobić. I to pogrążone w chaosie miasto staje się areną gdzie jedni próbują się chować a drudzy na nich polują. Szaleństwo przeplata się trwogą. I właśnie tam spotyka się trójka młodych ludzi, których losy splatają się z tajemniczym artefaktem. Mają go chronić tak jak robili to inni przed nimi. Jednak ich śladem idzie ktoś jeszcze, ktoś ogarnięty manią i zdeterminowany do wszystkiego.
Carla Montero stworzyła niesamowitą opowieść gdzie historia, przygoda, tajemnica oraz porywy uczuć przeplatają się ze sobą. Nic nie jest oczywiste i nikt nie jest do końca tym za kogo się podaje. Główna bohaterka zostaje wciągnięta w intrygę zaplanowaną i poprowadzoną przez strony dużo potężniejsze i bardziej bezwzględne. Musi kluczyć, manewrować pomiędzy nimi, nie mając pewności komu i na ile może zaufać. Zadanie nie ułatwia jej fakt, że obok niej miejsce zajmuje dwóch mężczyzn, których uczucia i motywacje nie są tak przejrzyste. To opowieść, którą czyta się jednym tchem. Więc jeśli ktoś lubi opowieści o tajemnicach z przeszłości, mrocznych cieniach sterujących teraźniejszością i bystrych bohaterkach po środku to będzie usatysfakcjonowany. Idealna powieść na urlop!
Ana Garcia-Brest powraca! Wydawać by się mogło, że poprzednia przygoda, poszukiwanie obrazu ,,Astrologa" to była zaledwie jednorazowa akcja. Potem miała nastąpić normalność. Jednak nic nie jest takie jak powinno. Wielka miłość gdzieś się rozdrobniła, kariera nie wystartowała a i nastrój gdzieś podupadł. Jednak przeszłość nie daje tak łatwo o sobie zapomnieć. Zagadki...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-06
Wawel to niewątpliwie jedno z najbardziej znanych miejsc w Polsce. Symbol. Miejsce, obok którego nie można przejść obojętnie. Siedziba królów oraz świadek dziejów. Dzisiaj gdy wchodzimy na dziedziniec arkadowy wydaje nam się, że taki wygląd zamku był zawsze. Nic bardziej błędnego. Wawel zmieniał się, upadał, powstawał, dostosowywał się do dynamicznych czasów ale najważniejsze, zawsze trwał nad Krakowem. Zrujnowany czy w pełnej krasie był symbolem trwałości państwa.
Kamil Janicki zabiera czytelnika w fascynującą podróż przez czas aby poznać koleje jednego z najstarszych i najważniejszych obiektów w Polsce - zamku na wawelskiej skale. Zaczyna od czasów legendarnych, sięgając aż do starodawnego państwa Wiślan, przechodząc przez czasy Piastów, najwięcej miejsca poświęcając okresowi świetności za panowania ostatnich Jagiellonów aż do upadku i ruiny w XVII i XVIII wieku, kończąc na II wojnie światowej. Wawel zawsze odgrywał ważną rolę. Był symbolem władzy, siedzibą władcy, twierdzą, skarbcem. Tam mieściły się najważniejsze urzędy, decydowano o najważniejszych sprawach państwa. Ale był też domem, domem dla króla i świadkiem zmiennych kolei losu państwa polskiego. Janicki barwnie opowiada o kolejnych zmianach, rozbudowach ale i pożarach i niszczeniu, przedstawiając Wawel jako żywy, dynamiczny organizm. Mimo, że obecna forma zamku jest tworem całkiem nowym, to nadal da się odnaleźć ślady przeszłości, zarówno tej dobrej jak i złej. Widać blizny bo ranach zadanych przez kolejnych okupantów, widać braki które przypominają o grabieżach i zniszczeniach, ale jest też pomnikiem przypominającym o okresie świetności i mocy.
,,Wawel. Biografia" czyta się jak najlepszą powieść. To nie suchy przewodnik przeprowadzający czytelnika od komnaty do komnaty. To opowieść pełna dynamiki, zwrotów akcji, pełnokrwistych bohaterów, dramatyzmu i splendoru. To historia nie miejsca ale Państwa, społeczeństwa i ludzi. Pokazuje zupełnie nowe oblicze Wawelu, nadaje mu znaczenia oraz przypomina, że jest to coś zdecydowanie większego niż tylko mury. Z pewnością warto sięgnąć i przeczytać bo to książka od której trudno się oderwać. W bardzo prosty przystępny sposób przybliża wieki polskiej historii. Polecam!
Wawel to niewątpliwie jedno z najbardziej znanych miejsc w Polsce. Symbol. Miejsce, obok którego nie można przejść obojętnie. Siedziba królów oraz świadek dziejów. Dzisiaj gdy wchodzimy na dziedziniec arkadowy wydaje nam się, że taki wygląd zamku był zawsze. Nic bardziej błędnego. Wawel zmieniał się, upadał, powstawał, dostosowywał się do dynamicznych czasów ale...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-28
Ta seria od wydawnictwa Replika to chyba jedna z ciekawszych publikacji jakie pokazały się w ostatnich latach na polskim rynku. Książki w niej prezentowane wbrew pozorom nie są nowościami. To przypomnienie prac badawczych, które powstawały na przestrzeni lat (pierwsze wydania niektórych to lata 50 i 60te XX wieku) a dotyczyły różnych aspektów kultury, ze szczególnym uwzględnieniem słowiańszczyzny. Już kilka publikacji mam za sobą i sięgając po tą także byłam przekonana, że głównym jej tematem jest przybliżenie religii starodawnych Słowian, szczególnie że projekt okładki dokładnie to sugeruje. Jak później się okazało w trakcie lektury, zakres tematyczny jest znacznie szerszy.
,,Śladami pierwotnych wierzeń" to kompleksowy przegląd wiedzy na temat tego jak kształtowały się kulty i religie. Autor wychodzi od najstarszych form kultu jak toteizm czy animizm po to by dojść do współczesnych religii monoteistycznych. Próbuje prześledzić cały proces jaki przeszły cywilizacje. Co mogło być przyczyną takiego stanu oraz pokazać to co najbardziej charakterystyczne dla poszczególnych kultów bądź religii. Mimo, że okładka sugeruje koncentracje na obszarze słowiańszczyzny, zakres jest znacznie szerszy. Jako przykłady autor przywołuje odniesienia do m.in ludów Nowej Zelandii, Afryki, religie Greków i Rzymian. Jest to ciekawe spojrzenie na kulty i wierzenia jako całość procesu. Pokazuje ewolucję wiedzy oraz podejście człowieka do otaczającego go świata.
Pierwsze wydanie te publikacji ukazało się w 1963 roku i są momenty kiedy da się to odczuć w trakcie lektury. Autor, naukowiec pracujący i publikujący w czasach komunizmu, między wierszami przemyca odwołanie właśnie do komunizmu i odrzucenia religii w ogóle. Jednak są to tylko drobne przykłady, które można obecnie potraktować jako dodatkową ciekawostkę historyczną. Nie zmienia ona faktu, że książka jest ciekawym, napisanym prostym, przystępnym przeglądem systemów wierzeń. Segreguje wiedzę i dostarcza wielu nowych informacji, pozwalających trochę inaczej spojrzeć na życie duchowe przodków. Polecam!
Ta seria od wydawnictwa Replika to chyba jedna z ciekawszych publikacji jakie pokazały się w ostatnich latach na polskim rynku. Książki w niej prezentowane wbrew pozorom nie są nowościami. To przypomnienie prac badawczych, które powstawały na przestrzeni lat (pierwsze wydania niektórych to lata 50 i 60te XX wieku) a dotyczyły różnych aspektów kultury, ze szczególnym...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-29
Chyba najlepsze w książkach i czytaniu jest to, że zawsze pojawi się taka, która nas zaskoczy. Szczególnie gdy chodzi o kryminały. Wydaje mi się często, że większość pomysłów już wykorzystano. Zawsze można próbować zaszokować ale zaskoczenie pojawia się bardzo rzadko. Jednak ,,Siódmy koci żywot" zaskoczył i to nieźle. Niby sztampowy policyjny kryminał ale co gdyby nagle okazało się, że pomocnikiem śledczych jest ... kot, a właściwie kotka, obdarzona bardzo zdecydowanym charakterem.
Jovan, właściciel kotki Sheili zostaje zamordowany w swoim mieszkaniu. Wszystko wskazuje na to, że znał swojego morderce. W ostatnich przedśmiertnych chwilach wypycha swoją kotkę na balkon tak aby nie była świadkiem spotkania. Ta jednak widzi coś co pozwala jej zidentyfikować zabójcę. Wkrótce trafia pod opiekę oficer śledczej, która odpowiada za sprawę Jovana. Kotka Sheila wykorzysta cały swój spryt aby podsunąć jak najwięcej śladów policji by mogli zidentyfikować sprawcę. Zaczyna się śledztwo zupełnie inne niż wszystkie, w którym (prawie dosłownie) ster przejmie kot.
,,Siódmy koci żywot" to kryminał z przymrużeniem oka. Mocno specyficzny. Ja początkowo miałam sporą trudność aby wejść w jego klimat. Wydawałoby się, że powinna to być lekka, wciągająca zagadka kryminalna opowiedziana z perspektywy kotki. Jednak wydaje mi się, że początkowo sami autorzy mieli trudność, żeby złapać odpowiedni rytm opowieści. Dopiero w okolicach połowy opowieść się krystalizuje i można zacząć czerpać z niej rozrywkę. Wątek kryminalny nie jest specjalnie rozbudowany, dosyć szybko pojawiają się podejrzani, potem następuje łączenie wątków by mógł nastąpić wielki finał. Cały czas ogromną rolę odrywa kotka Sheila, część opowieści prowadzona jest z jej, pierwszoosobowej perspektywy. To ona podsuwa wskazówki, co budzi lekką konsternację u policjantki, którą się nią zaopiekowała.
,,Siódmy koci żywot" to zarówno moje pierwsze spotkanie z Beatą i Eugeniuszem Dębskimi, jak i tak specyficzną formą komedii kryminalnej. Jeśli potraktować to w ramach eksperymentu czy żartu to bardzo przyjemny. Lekki, spójny, zaskakujący. Z pewnością bardzo przemawiający do wszelkich kociarzy. Ja koty lubię tylko u kogoś :) więc niespecjalnie jestem grupą docelową i raczej nie wrócę. Ale jako czytadło na pierwsze majówkowe opalanie jak znalazł.
Chyba najlepsze w książkach i czytaniu jest to, że zawsze pojawi się taka, która nas zaskoczy. Szczególnie gdy chodzi o kryminały. Wydaje mi się często, że większość pomysłów już wykorzystano. Zawsze można próbować zaszokować ale zaskoczenie pojawia się bardzo rzadko. Jednak ,,Siódmy koci żywot" zaskoczył i to nieźle. Niby sztampowy policyjny kryminał ale co gdyby nagle...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-15
Lubię opowieści nieoczywiste, takie o których nic nie wiem, niczego się po nich nie spodziewam, a one i tak mnie zaskakują. Lubię też gdy opowieść jest prosta, naturalna ale ma w sobie to coś. I właśnie ,,Z nieba spadły trzy jabłka" idealnie łączy te elementy.
Mimo, że Armenia nie jest krajem egzotycznym i dalekim to nosi w sobie ogrom tajemniczości. Chyba niewiele osób może o tym kraju powiedzieć coś pewnego. Gdzieś pojawia się przebłysk o wojnie, o rzezi Ormian, jednak to nie jest temat, który zajmował by wiele miejsca w społecznej świadomości. Spychane na margines, wypierane ze światowej pamięci. Dlatego cieszę się, że trafiłam na książkę, która zmusiła mnie do poszukiwań i otworzyła na zupełnie nową kulturę.
,,Z nieba spadły trzy jabłka" to historia fikcyjnego miasteczka Maran. Obecnie wyludnione, zapomniane, zamieszkałe przez grupę staruszków, którzy właściwie już na niewiele liczą. W swoim życiu doświadczyli wiele. Wojna, głód, kolejne tragedie, śmierci zahartowały ich i zmusiły do surowego patrzenia na rzeczywistość. Jednak bolesne doświadczenia i surowy los nie zabrał im iskierki humoru i zdrowego rozsądku. I właśnie to będzie zaczynkiem do zupełnie nieoczekiwanych wydarzeń, które rozbudzą nadzieję, pokażą, że nigdy nie jest za późno na drugą szansę a los to jednak bywa przewrotny.
Czytając opowieść Narine Abgarjan miałam bardzo silne skojarzenie z opowiadaniami o don Camillo. Czułam tę samą wrażliwość, delikatność w opowiadaniu o najboleśniejszych wydarzeniach w życiu człowieka bez popadania w patos czy przesadny dramatyzm. Tak życie jest trudne, bolesna, odbiera to co najcenniejsze ale równocześnie otwiera drzwi do czegoś nowego. Trzeba tylko dać temu szansę, zaakceptować to i świadomie to przyjąć. ,,Z nieba spadły trzy jabłka" to piękna, uniwersalna, trochę baśniowa opowieść, która przemyca w swojej treści znacznie więcej niż historyczne rozprawy. Mówi o trudnych historiach zwyczajnie, naturalnie, zachowując miejsce na emocje, które trzeba przeżyć aby móc iść dalej. To opowieść, która w nieoczekiwany sposób porusza duszę. Wzrusza ale także daje ukojenie i napełnia optymizmem. Nie chcę się wymądrzać bo nie znam historii Ormian ale ta książka zmusiła mnie do poszukiwań, pokazała, że obok nas żyją ludzie z niesamowitą kulturą, bogatą tradycją, trudną historią, o których właściwie nic nie wiem. Trochę o nich zapomnieliśmy a ta książka przywróciła im głos.
Gdyby to było możliwe, chciałabym jeszcze raz, po raz pierwszy ją przeczytać. Aby po raz kolejny mnie zaskoczyła, otuliła, wywołała uśmiech na twarzy i żeby znowu pociekła mi z oka łza wzruszenia i smutku. Polecam gorąco!
Lubię opowieści nieoczywiste, takie o których nic nie wiem, niczego się po nich nie spodziewam, a one i tak mnie zaskakują. Lubię też gdy opowieść jest prosta, naturalna ale ma w sobie to coś. I właśnie ,,Z nieba spadły trzy jabłka" idealnie łączy te elementy.
Mimo, że Armenia nie jest krajem egzotycznym i dalekim to nosi w sobie ogrom tajemniczości. Chyba niewiele osób...
2023-03-05
Nie jestem fanką poradników ani tzw. ,,szkoleń miękkich". Często są one zbitkiem oczywistych oczywistości i absurdalnych pomysłów, które w sekundzie powinny poprawić jakość naszego życia. Jednak praca oraz jej środowisko czasem na mnie wymusza udział w takich właśnie szkoleniach. Dlatego w zalewie pseudonaukowego bełkotu doceniam, te książki i szkolenia, które rzeczywiście mogą coś wnieść. Nie muszą być bardzo odkrywcze, nie muszą obiecywać, że moje życie radykalnie się zmieni a ja zostanę milionerką lub nagle książę na białym koniu padnie u moich stów. Wystarczy, że delikatnie (delikatnie, powtarzam) wyciągną mnie poza moją strefę komfortu albo chociaż pozwolą mi w inny sposób spojrzeć na to co dobrze znam.
Dokładnie taką książką jest ,,Geniotyp. Odkryj geniusz, który jest w tobie." Autor zbiera i segreguje zachowania i postawy osobiste i dokonuje ich podziału. Nie szuka elementów niezwykłych, raczej koncentruje się na zachowaniach i postawach naturalnych. Co to znaczy? Posłużę się przykładem samej siebie. Od zawsze byłam typem, który lubił powtarzalne prace: lepienie pierogów ?(nie ma sprawy, zrobię zapas na miesiąc), krojenie sałatki? prasowanie? sprawdzanie i opisywanie miliona dokumentów? Spokojnie wszystko to można mi dać do zrobienia. Nie wymyślę lekarstwa na raka, nie zaśpiewam czy zatańczę, nie narysują nawet prostej kreski ale spokojnie podzielę pracę i zaplanuje strategię działania. Natomiast moja przyjaciółka to typ, który szybko nawiązuje interakcje międzyludzkie, jest kreatywna, ma milion pomysłów na sekundkę i paradoksalnie najszybciej się męczy jak ma siedzieć pół godziny przy biurku. Teraz można by się zastanowić, która z nas jest ,,geniuszem"? Tony Estruch daje jednoznaczną odpowiedź - każda z nas! Tylko w różnych obszarach.
Jego książka nie zmusza do zmiany życia, nie obiecuje gwiazdki z nieba. Raczej zmusza do trochę innego spojrzenia na samego siebie. Pomaga zidentyfikować i oswoić się ze swoimi mocnymi i słabymi stronami oraz dopasować to tego jaki jest nasz indywidualny charakter. Często podążamy za innymi, na przekór samym sobie. Chcemy być kreatywni, aktywnie działający, dynamiczni i wydaje nam się że pragniemy ciągłych zmian bo inni tacy są. Bo to głupio przyznać, że nam jednak odpowiada spokój i rutyna. Estruch głównie koncentruje się na aspektach zawodowych bo to one są jednym z najważniejszych pól, gdzie postępujemy przeciw własnemu ,,ja". Udziela wskazówek jak dostosować swoje możliwości do ścieżki zawodowej i jak najlepiej to wykorzystać. Cóż, uczciwie mówi, że są takie geniotypy, które milionów nie przyniosą. Jednak mogą zapewnić personalne zadowolenie i życie w zgodzie z sobą.
,,Geniotyp" to może nie praca odkrywcza ale w pewien sposób zaskakująca. Porządkuje to co wiemy od zawsze, nadaje temu kształt i nie wartościuje ludzi. Nie mówi, że jeden geniotyp jest ważniejszy id drugiego. Wszystkie są ważne, wszystkie się dopełniają i dopiero zebrane w całość pozwalają sprawnie funkcjonować społeczeństwu. Ta książka raczej pomaga uświadomić sobie nasze mocne strony i je jak najlepiej wykorzystać. Nie trzeba być pilotem odrzutowca żeby być ,,geniuszem", można być księgową, kierowcą czy rolnikiem. Trzeba to robić na swój sposób, z własną dynamiką i własnymi emocjami. Wszyscy jesteśmy geniuszami i to jest najpiękniejsze przesłanie tej książki! Musimy się tylko dowiedzieć (lub sobie uświadomić) w jakim obszarze. Polecam!
Nie jestem fanką poradników ani tzw. ,,szkoleń miękkich". Często są one zbitkiem oczywistych oczywistości i absurdalnych pomysłów, które w sekundzie powinny poprawić jakość naszego życia. Jednak praca oraz jej środowisko czasem na mnie wymusza udział w takich właśnie szkoleniach. Dlatego w zalewie pseudonaukowego bełkotu doceniam, te książki i szkolenia, które rzeczywiście...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-19
,,Wróć przed zmrokiem" było czytelniczym fenomenem chyba rok temu. Gdziekolwiek się obejrzałam, gdzie zaglądnęłam widziałam nazwisko Riley Sager i właśnie tę okładkę. Hipnotyzująco zielona, intrygujący tytuł i elektryzujący opis z tyłu. Chyba nie muszę mówić, że już na tym etapie byłam kupiona. Oczywiście spodziewałam się wiele, miałam nadzieję, że horror (bo tak jest ta powieść zaklasyfikowana), który wzbudzi we mnie gęsią skórkę i który łatwo nie da się zapomnieć. Cóż, jak zwykle moje oczekiwania były zbyt wysokie i się srodze przeliczyłam. ,,Wróć przed zmrokiem" ma wiele elementów horroru ale to przede wszystkim sprawnie napisany thriller, który parę razy zaskoczy ale z pewnością nie przerazi.
Maggie Holt po latach wraca do domu, który jej rodzina dawno temu opuściła w popłochu. Powodem miało być rzekome nawiedzenie. Rodzice byli o tym przekonani do tego stopnia, że nigdy już tam nie wrócili. A jedynym dokumentem z tego okresu jest książka napisana przez ojca, która stała się ogólnokrajowym bestsellerem. Dorosła już Maggie jest przekonana, że wszystko było kłamstwem. Dlatego decyduje się wrócić do domu, wyremontować go i sprzedać z zyskiem. Tylko, że dom pamięta i ma swoje sekrety, które nie powinny wyjść na światło dzienne.
Gdyby rozłożyć tę powieść na kawałki to mamy tutaj całe mnóstwo dobrze znanych motywów. Rzekomo nawiedzony dom, który postanawia zbadać mocno stąpająca po ziemi racjonalistka, klątwa, która przechodzi na kolejnych właścicieli, rodzinne sekrety i dysfunkcyjne rodziny, które nie umieją wyjść z kryzysu, małe miasteczko, gdzie niby wszyscy wszystkich znają ale nie chcą dzielić się swoimi sekretami z obcymi. Mnóstwo motywów, które autor wymieszał i połączył na nowo, tworząc thriller intrygujący, stopniowo dawkujący emocje i trzymający w napięciu cały czas aż do momentu gdy zaskakuje nieoczekiwanym zwrotem akcji. To właściwie dwie historie, które się przenikają i uzupełniają, ale nie wiadomo gdzie w nich przebiega granica pomiędzy prawdą a celowym kłamstwem. Jest wiele niedopowiedzeń, błędnych tropów i złudzeń, które podsyca rozbuchana wyobraźnia.
,,Wróć przed zmrokiem" z pewnością nie jest horrorem i nie przerazi jeśli właśnie na to liczymy. Jest jednak niezłym połączeniem wielu gatunków i konwencji, które mogą zaskoczyć, zaintrygować i skutecznie przykuć uwagę. Właściwie od początku sporo jest jasne ale równocześnie widać jak łatwo oszukać zmysły, otoczenie i samego siebie jeśli tylko da się odpowiedni pretekst. Myślę, że każdy kto nastawi się po prostu na odgadywanie zagadek i poznawanie sekretów, kryjących się w mrokach starego domostwa będzie zadowolony bo ta powieść ma potencjał, chociaż nie do końca taki jak sugeruje wydawca.
,,Wróć przed zmrokiem" było czytelniczym fenomenem chyba rok temu. Gdziekolwiek się obejrzałam, gdzie zaglądnęłam widziałam nazwisko Riley Sager i właśnie tę okładkę. Hipnotyzująco zielona, intrygujący tytuł i elektryzujący opis z tyłu. Chyba nie muszę mówić, że już na tym etapie byłam kupiona. Oczywiście spodziewałam się wiele, miałam nadzieję, że horror (bo tak jest ta...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-07
Wojska Obroty Terytorialnej czyli WOT to jedna z najmłodszych formacji wojskowych w Polsce. Powołana do życia w 2015 roku. Przyznaję, że do zeszłego roku nie miałam nawet pojęcia, że coś takiego funkcjonuje. Dopiero gdy jeden z moich znajomy postanowił dołączyć, dowiedziałam się trochę więcej podpytując go. WOT cechuje się tym, że ma być blisko i reagować najszybciej. Nie jest wojskiem skoszarowanym, regularnym ale zasilają go ochotnicy, którzy spotykają się na ćwiczeniach raz w miesiącu by podnosić swoje umiejętności.
I właśnie takie comiesięczne ćwiczenia stają się tłem dla thrillera Agnieszki Pietrzyk ,,Terytorium". Teren, na którym wojsko odbywa ćwiczenia powinien być opuszczony, jednak żołnierze natykają się na stojącego golfa. Gdy podchodzą, jednemu z żołnierzy wydaje się, że ktoś mierzy do niego z broni. Spanikowany oddaje strzał. Wtedy okazuje się, że mężczyzna w golfie nie żyje a przy nim nie ma żadnej broni. Czy żołnierz z zimną krwią zastrzelił niewinnego i nieuzbrojonego człowieka? Jedynym świadkiem jest kobieta, która także była w samochodzie. I która dosyć szybko zaczyna zmieniać zeznania. Na miejsce zostają wezwani policjanci. Dostrzegają nieścisłości i dziwne luki w zeznaniach zarówno żołnierzy jak i świadka. Zaczyna się niebezpieczna gra. Każda ze stron chce udowodnić swoje racje i zademonstrować siłę. Dodatkowo pojawia się też możliwość do wykorzystania zaistniałej sytuacji zdecydowanie inaczej niż nakazywałaby litera prawa. To wszystko staje się zarzewiem konfliktu na linii WOT-policja. Sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna, niejednoznaczna i jedno jest pewne, to musi wybuchnąć.
,,Terytorium" intrygowało tak mniej więcej do połowy. Gdybym tylko tyle przeczytała i na tym etapie, ktoś zapytał by mnie o zdanie, powiedziałabym, że jest bardzo dobrze. Zagmatwanie, emocjonująco, zagadkowo, czuć pulsujące emocje i skaczący testosteron w obu jednostkach mundurowych. Jest trochę typowej policyjnej roboty, śledztwa, analizy danych i podążania za tropami. Typowy thriller do którego w żaden sposób nie można się przyczepić. Lawiruje między tropami i prowadzi w zupełnie nieoczekiwane miejsca. I tak było do połowy książki, może dwóch trzecich. Potem coś się stało i nagle fabuła stała się dziwna. Nieoczekiwane znalezisko, urażona ambicja i głupie pomysły po obu stronach, zarówno WOT jak i policji, sprawiły, że zrobiło się dziwnie i absurdalnie. Nagle wszystko eksplodowało w kosmos i zrobiło się przerysowane. Gdzieś rozumiem zamysł, akceptuje takie zamknięcie ale mimo wszystko mam poczucie nierealności i zbytniego pójścia w stronę filmów sensacyjnych klasy B. Zakończenie stworzyło Wielkiego Złego Wilka, przed którym nie ma ucieczki. Tylko, że jest zupełnie oderwanego od początku i tych momentów, gdzie było bardzo dobrze.
Książka zostawia mnie z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony całkiem przyzwoity kawał literatury sensacyjnej dodatkowo opierający się o coś, co jeszcze za mocno nie zaistniało w społecznej świadomości. Wykorzystuje stereotypy, odwieczną rywalizację na linii wojsko-policja by stworzyć thriller, w którym poszukiwanie prawdy na temat zabójstwa schodzi na drugi plan, ustępując miejsca czemuś większemu i zdecydowanie bardziej rozpalającemu wyobraźnię. Pokazuje zupełnie inne, bardzo różniące się postawy i motywacje. Zagłębia się lekko w psychikę, dzięki czemu niektóre postacie nabierają zupełnie innego wydźwięku. Ale także jest to powieść przerysowana, wyolbrzymiona, podkreślająca to co złe i słabe w służbach mundurowych. Dodatkowo końcówka to już totalne science fiction, która, przynajmniej w moim odczuciu, bardziej zepsuła całość niż dodała jej dodatkowych emocji.
Po ,,Terytorium" można sięgnąć, można przeczytać i trzeba pamiętać, że to jest przede wszystkim literatura rozrywkowa a nie reportaż czy publicystyka. Ma zapewniać emocje i zapewnia. Plącze ślady, zbija z tropu i zaskakuje nie raz. Trochę przeraża swoją bezwzględnością. Czyli prawie wszystko się udało. A to co nie wyszło, radzę przymknąć oko :)
Wojska Obroty Terytorialnej czyli WOT to jedna z najmłodszych formacji wojskowych w Polsce. Powołana do życia w 2015 roku. Przyznaję, że do zeszłego roku nie miałam nawet pojęcia, że coś takiego funkcjonuje. Dopiero gdy jeden z moich znajomy postanowił dołączyć, dowiedziałam się trochę więcej podpytując go. WOT cechuje się tym, że ma być blisko i reagować najszybciej. Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-24
Miniony rok stał pod znakiem opowieści o kobietach, które odkrywają przeszłość swojej rodziny i dzięki temu same się zmieniają, nabywając nową siłę, energię czy pewność siebie. W tym roku pierwszą książką, która kontynuuje ten trend jest ,,Włoska balerina".
Powieść rozgrywa się na dwóch planach: współcześnie oraz w trakcie II wojny światowej. W trakcie wojny do Włoch trafia młody amerykański sanitariusz. Mężczyzna zdecydował się wyruszyć na front bo jego życie prywatne to jeden wielki bałagan. Skłócony z ojcem, odtrącony przez ukochaną, nie potrafiący podjąć decyzji co do przyszłości. W trakcie jednej z kampanii na Półwyspie Apenińskim zostaje ranny co powinno stać się dla niego automatycznym biletem powrotnym do kraju. On jednak nie chce wracać tam gdzie nic na niego nie czeka. Zamiast tego uparcie dąży do powrotu do oddziału. Jeszcze nie wie, że ta szalona i w gruncie rzeczy nieodpowiedzialna decyzja zmieni życie wielu osób. Przypadkowo uratuje życie małej dziewczynki i ponownie zostanie ranny i trafi do szpitala, który jest zupełnie inny niż może się wydawać na pierwszy rzut oka. Tam, losy jego, jego dowódcy i małej dziewczynki przetną się z losami Julii Bradbury, wybitnej angielskiej primabaleriny, którą odkłada na bok baletki i zakłada pielęgniarki fartuch.
,,Włoska balerina" bardzo powoli odsłania swoje tajemnice, które pokazują nowe sposoby walki z nazistowskim okupantem. Wydawałoby się, że biblioteczne i księgarskie półki uginają się pod ciężarem książek poświęconych tematyce II wojny światowej. Gdy mamy już wrażenie, że powiedziano wszystko, wtedy kolejny mały okruch wychodzi na światło dzienne. Kristy Cambron zbudowała fikcyjną opowieść wokół autentycznych wydarzeń, pokazując determinację, poświęcenie i pomysłowość, tak pomocne by ratować innych. Główni bohaterowie Courth, AJ i Julia są tylko literackim odzwierciedlenie prawdziwych, teraz już anonimowych bohaterów. Ale w swojej postawie przekazują prawdę o drzemiącej w ludziach chęci pomocy, desperackiej determinacji by ratować innych oraz o szansie jaką dają niespodziewane spotkania.
Powieść wciąga i porusza ale cały czas czułam pewien niedosyt. Czegoś zabrakło aby móc powiedzieć, że jest to opowieść na zawsze zapadająca w pamięć. Jest tajemnica, która zmienia wszystko, jest niebezpieczeństwo, jest akcja i ogrom emocji. Widać dbałość o szczegóły i dążenie do zbudowania odpowiedniego tła psychologicznego. Wszystkie elementy są na swoim miejscu ale, chyba najbanalniej mówiąc, brakuje chemii. Nie mogę powiedzieć, że to źle bo powieść nie jest zła. Porusza ważny temat i daje głos, tym o których już zapomniano. Czyta się ją na jednym oddechu i czeka na finał, chociaż z pewnym niepokojem. Jednak mam wrażenie, że wszystkie uczucia, myśli i emocje, które powinny nami targać się rozmywają. Gubią się skonfrontowane z wydarzeniami współczesnymi, które są nijakie i tak bardzo zwyczajne.
Chyba mogę powiedzieć, że z ,,Włoską baleriną" poprawnie zaczęłam nowy rok. Jest dobrze ale czekam na więcej i mam nadzieję, że to więcej wkrótce nastąpi. Polecam!
Miniony rok stał pod znakiem opowieści o kobietach, które odkrywają przeszłość swojej rodziny i dzięki temu same się zmieniają, nabywając nową siłę, energię czy pewność siebie. W tym roku pierwszą książką, która kontynuuje ten trend jest ,,Włoska balerina".
Powieść rozgrywa się na dwóch planach: współcześnie oraz w trakcie II wojny światowej. W trakcie wojny do Włoch...
2023-01-21
,,Czy znów mu się uda? Jakich magicznych słów lub zwrotów może użyć, by ocalić klienta?"
,,Czas łaski" to już trzecie spotkanie z jednym z najbardziej znanych bohaterów powieści Johna Grishama, Jackiem Brigance'm. Po raz trzeci też wracamy do Clanton, w okręgu Ford. Miasteczkiem kolejny raz wstrząśnie a w samym epicentrum znajdzie się ponownie Jack.
Jeden z zastępców szeryfa zostaje zabity we własnym domu. Nie jest to jednak napad ani porachunki gangów. Stuart Kofer ginie od kuli wystrzelonej przez szesnastoletniego syna kochanki. Zdesperowany chłopak po kolejnej awanturze, przekonany, że pobita matka nie żyje, pociąga za spust. Od tego momentu całe jego życie, życie matki i siostry ulega zmianie. Trafia do celi, oskarżony o przestępstwo, za które obowiązuje kara śmierci. Początkowo nikt nie chce podjąć się obrony chłopaka. Dopiero sędzia Noose podstępem zmusza Jacka do reprezentowania oskarżonego. Zaczyna się wyścig z czasem, dowodami i opinią publiczną by ocalić nastolatka.
,,Czas łaski" tak jak wcześniejsze powieści z Jackiem Brigancem nie jest jednoznaczny. Z jednej strony, z każdą kolejną stroną rośnie sympatia do oskarżonego, jego zachowanie wydaje się być usprawiedliwione, w świetle kolejnych ujawnianych faktów. Z drugiej strony: litera prawa mówi coś zupełnie przeciwnego. Chyba każdy spotkał się z powiedzeniem, że ,,sprawiedliwie to nie znaczy po równo". Tutaj można by to sparafrazować i powiedzieć ,,sprawiedliwie to nie znaczy według prawa". Jack jest przyparty do muru, osamotniony i jak zawsze zdesperowany by ocalić. Tym razem Clanton nie dzieli się na białych i czarnych. Tym razem Clanton stoi przeciwko Jackowi, bo ośmielił się bronić mordercę lubianego policjanta, nawet jeśli ten policjant prywatnie był potworem i oprawcą. Tło zbrodni porusza i szokuje i paradoksalnie czysto po ludzku usprawiedliwia to co się stało. Ale w świetle prawa morderstwo jest morderstwem i nie ma od niego usprawiedliwienia.
Grisham po raz kolejny tworzy świetny thriller prawniczy, który trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Ale równocześnie wywołuje dyskusję o amerykańskim systemie prawnym. Kto właściwie jest tam ofiarą a kto winnym? Czy wszystko musiało się wydarzyć? Jak mocno ulega się pozorom nie zauważając tego co leży poniżej? Czy wyświadczenie przysługi kumplowi nie jest usprawiedliwianiem i chronieniem kata? Tak jak zawsze w przypadku Grishama nie ma prostych odpowiedzi i prostych rad. Jest wyboista, trudna, zawiła droga, którą wygra ten, kto lepiej radzi sobie z manewrowaniem pomiędzy przepisami i znajdzie lepsze słowa do przekonania przysięgłych. Jak zawsze polecam!
,,Czy znów mu się uda? Jakich magicznych słów lub zwrotów może użyć, by ocalić klienta?"
,,Czas łaski" to już trzecie spotkanie z jednym z najbardziej znanych bohaterów powieści Johna Grishama, Jackiem Brigance'm. Po raz trzeci też wracamy do Clanton, w okręgu Ford. Miasteczkiem kolejny raz wstrząśnie a w samym epicentrum znajdzie się ponownie Jack.
Jeden z zastępców...
Ostatnią książką Schmitta, którą przeczytałam, prawie równo rok temu, była ,,Noc ognia". Wtedy opowiadał on o początkach swojej wiary. O momencie gdy z agnostyka, wręcz ateisty, stał się człowiekiem wierzącym a przynajmniej poszukującym. Dziś skończyłam czytać ,,Sen o Jerozolimie", książkę która jest zapisem pielgrzymki po Ziemi Świętej odbytej w 2022 roku. I dopiero teraz widać jak bardzo te dwie książki się dopełniają. ,,Noc ognia" rozpoczyna coś, co dopiero w ,,Śnie o Jerozolimie" znajdzie swoje dopełnienie.
Schmitt wyrusza na pielgrzymkę po Ziemi Świętej jako zwykły uczestnik. Dołącza do grupy by odwiedzić najważniejsze miejsca, związane z religią chrześcijańską. Fizycznie odwiedza Nazaret, Kafarnaum, Betlejem by finalnie dotrzeć do Jerozolimy. Razem z nim odwiedzamy miejsca na mapie. Jednak jest też drugie, ważniejsze oblicze też pielgrzymki - wędrówka duchowa. Schmitt wchodzi głębiej i dla niego kolejne punkty na mapie są przyczynkiem do rozważań na temat wiary i odkrywania jej roli w jego życiu. Cały czas odwołuje się do swoich wcześniejszych utworów, w tym najmocniej do ,,Nocy ognia", by podkreślić jak długą i ważną drogę przeszedł.
,,Sen o Jerozolimie" to poruszająca wędrówka. Medytacyjna, bardzo intymna, pełna rozważań i przemyśleń, które zanurzone są w filozofii i Biblii. Zmusza do refleksji na temat obrazów z Pisma Świętego, które mamy zakorzenione, wobec których już zobojętnieliśmy. Schmitt patrzy na to z nowej perspektywy. Fizyczna droga, realne obrazy i miejsca są dla niego wyzwalającym doświadczeniem, które nasuwa mu nowe wnioski, otwiera drogę do nowej interpretacji symboli oraz co najważniejsze - zbliżenia się do Tajemnicy. Ta książka to wskazówka i zachęta do poszukiwań, do nowego spojrzenia, do bycia otwartym na chrześcijańskie życie.
,,Sen o Jerozolimie" dopełnia ,,Noc ognia" i pokazuje dwa odmienne punkty na drodze wiary, bez których nie da się odkrywać Boga. Jest punkt przełomu i punkt dopełnienia. Tylko poprzez osiągnięcie ich obu można zbliżyć się do Tajemnicy. One otwierają, zmuszają do poszukiwań, wyciągają poza sferę komfortu. A nikt, tak jak Schmitt, nie umie tego ubrać w słowa i zmusić do głębszego spojrzenia. Polecam!
Ostatnią książką Schmitta, którą przeczytałam, prawie równo rok temu, była ,,Noc ognia". Wtedy opowiadał on o początkach swojej wiary. O momencie gdy z agnostyka, wręcz ateisty, stał się człowiekiem wierzącym a przynajmniej poszukującym. Dziś skończyłam czytać ,,Sen o Jerozolimie", książkę która jest zapisem pielgrzymki po Ziemi Świętej odbytej w 2022 roku. I dopiero teraz...
więcej Pokaż mimo to