-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
Wielu czytelników lubi uwielbiać bohaterów - pieścić ich w swych sercach, głaskać, czule obejmować i pochylać się nad nimi z tkliwością, drżąc, aby okrutne pióro autora nie przekreśliło losów ulubieńców jednym ruchem. Inni kochają nienawidzić bohaterów, może raczej powinnam powiedzieć - antybohaterów. Im więcej skondensowanego zła skrywa się w atramentowych komorach i smolistych przedsionkach serc postaci, tym lepiej, bo łatwiej usprawiedliwić przed sobą błogi uśmiech towarzyszący mściwemu "należało mu się!". A co z tymi, którzy lubią się poznęcać nad bohaterami, choć wcale ich nie nienawidzą, a wręcz mogą znaleźć niejeden powód, aby ich lubić? A tym właśnie mogę z czystym sumieniem polecić "Sapere Aude".
Mamy do czynienia z Meksykiem i historią ostrą jak chorizo: Michael van Horn, człowiek sukcesu i filantrop (ale nie idźmy za bardzo w stronę klimatów z "Iron Mana", bo ich tu nie będzie), niejednemu już zdołał zaleźć za skórę. Obwiniać można nie jego skłonność do płomiennych romansów z cudzymi żonami, bo tego schematu w książce na szczęście nie uświadczymy, a jego upór w dążeniu do niesienia pomocy innym oraz niezłomność charakteru, która momentami ociera się o arogancję. Istotną informacją może być to, że Michael próbuje poprawić byt dzieci, zabiegając o stworzenie azylów, co nie wszystkim przypada do gustu. Przy tej okazji wyjaśni się także tytuł książki, ale ja więcej zdradzać nie będę, napiszę tylko, że to wcale nie problem miejscowych przestępców z azylami jest tym, co sprawi, że van Horn będzie musiał walczyć o życie i zredefiniować pojęcie "ciężkiego dnia". I nawet nie wiecie, jak bardzo ciężkiego...
Zacznijmy od zastrzeżeń mniejszych i większych: korekta bardzo dobra, choć znalazło się parę drobiazgów, naprawdę nie ma na co narzekać. Natomiast część postaci posiada mnóstwo potencjału, ale niestety potencjału w chwili obecnej nierozwiniętego (np. Cecilia czy jedynie wspominana Blanka). Sprawia to wrażenie, że niektóre z postaci są odrobinę papierowe, ale myślę, że spokojnie da się to naprawić w kolejnej części. Czasem prawdopodobieństwo pozostawia wiele do życzenia, mowa np. o członkach gangu zwracających się do małolata "dupku" albo o młodziutkiej Meksykance, która zna angielski, ale nie wiemy właściwie, jakim cudem, gdzie się go nauczyła. Czytelnikom analiz blogowych może się nie spodobać scena z głównym bohaterem, który podziwia się przed lustrem, a miłośnikom sportów walki... w porządku, nie będę rzucać spojlerami. Ogólnie nie są to jednak rzeczy, które sprawiają, że książki nie można czytać z przyjemnością - ot, takiego Larssona, na przykład, da się skrytykować za choćby plastikowe elementy w przedstawionym świecie (co zresztą już zrobiłam), natomiast mowa o pewnych niedociągnięciach (być może w pewnych sytuacjach pozornych), na które można mimo wszystko przymknąć oko i czytać z zapałem. Nie ma tu uniwersum Katarzyny Michalak, w którym wszystko się rozpada i rozchodzi w szwach, są pewne sytuacje, w których dobry wcale nie jest aż taki kryształowo czysty, a jest i taka, która wyzwala w złym resztki empatii czy też świadomość potrzeby wroga do posiadania godności, ostatecznej granicy, której nie powinno się przekraczać.
Kontrast postaci może uchodzić za przerysowany, ale sprawia wrażenie kreowanego świadomie, antagonista nie pożera małych kotków i nie kradnie dzieciakom lizaków, jest postacią mocno negatywną, ale nie kosmicznie niewiarygodną.
Teraz plusy, czyli to, na co każdy czeka. Wspomniałam już o potencjale, sama możliwość wyobrażenia sobie, dokąd to wszystko może zaprowadzić postaci odstawione na boczny tor, stanowi ogromną przyjemność. Kto się dopiero pojawi, kto wróci i zaprezentuje coś niespodziewanego? Sceneria także może dostarczyć wielu smaczków, w końcu to Meksyk! Ciekawym tego, dlaczego nie dostarczyła w tym tomie, radzę zajrzeć do środka, uzasadnienie będę zaskakująco bolesne. A skoro już o bólu mowa, uwielbiam dręczonych bohaterów. Wprawdzie nie skończyłam "Sapere Aude" tak wymęczona, jak "Dziewczyny z sąsiedztwa" (choć w drugim przypadku dużą rolę odgrywała świadomość, że autor inspirował się prawdziwym przypadkiem), ale było całkiem nieźle, także poczułam się zmęczona psychicznie, choć w perwersyjnie pozytywny sposób. Jeśli mieliście nadzieję, że bohaterowi oszczędzone zostaną upokorzenia i ból, to niestety muszę napisać, że ostatni bastion został zdobyty, co brzmi może przewrotnie, ale ma sens po lekturze, bo bynajmniej nie chodzi tu o zwieńczenie powieści śmiercią bohatera, tyle Wam mogę obiecać. A jednak nie będzie miło i grzecznie, nie będziemy głaskali Michaela po włoskach, będziemy się zastanawiać, ile jeszcze wytrzymamy. Aż do samego końca i w tym miejscu pochwała - powieść kończy się na tyle okrutnym dla czytelnika cliffhangerem, że byłam prawie oburzona, ale to można poczytać tylko za ogromny plus.
Mogłabym napisać o wiele więcej, ale mam wrażenie, że pisać bardzo dużo trzeba wtedy, gdy koniecznie chcemy komuś książkę odradzić (Michalak! Felicjańska!), by nie marnował czasu, a ja tę chcę polecić. Zajrzyjcie, spróbujcie, rozsmakujcie się w cudzych cierpieniach, leniwie popijając herbatę po ciężkim dniu w pracy. I poszukajcie tam jeszcze czegoś więcej, co Wy na to?
Wielu czytelników lubi uwielbiać bohaterów - pieścić ich w swych sercach, głaskać, czule obejmować i pochylać się nad nimi z tkliwością, drżąc, aby okrutne pióro autora nie przekreśliło losów ulubieńców jednym ruchem. Inni kochają nienawidzić bohaterów, może raczej powinnam powiedzieć - antybohaterów. Im więcej skondensowanego zła skrywa się w atramentowych komorach i...
więcej mniej Pokaż mimo toAbsolutnie cudowna. Gorzka i przezabawnie ponura jednocześnie. Nie wierzycie w takie połączenie? W takim razie pora przeczytać tę książkę.
Absolutnie cudowna. Gorzka i przezabawnie ponura jednocześnie. Nie wierzycie w takie połączenie? W takim razie pora przeczytać tę książkę.
Pokaż mimo to
To nie był Golding, jakiego się spodziewałam i jakiego pamiętałam z "Władcy Much", pewnie dlatego, że w tym utworze w mroczną melodię została wpleciona także nuta seksualności.
Niepokojąca i dziwaczna książka, jakby cała wyrwana z kontekstu i na pewien sposób szalona. Nie rozwiązuje nic i zostawia czytelnika w ciekawym stanie osłupienia podobnym do tego, w jaki na początku historii wpadli ratujący Matty'ego mężczyźni. Pełna tragicznych i rozdartych postaci, niepełnych i niepewnych powodów swojego istnienia.
To nie był Golding, jakiego się spodziewałam i jakiego pamiętałam z "Władcy Much", pewnie dlatego, że w tym utworze w mroczną melodię została wpleciona także nuta seksualności.
Niepokojąca i dziwaczna książka, jakby cała wyrwana z kontekstu i na pewien sposób szalona. Nie rozwiązuje nic i zostawia czytelnika w ciekawym stanie osłupienia podobnym do tego, w jaki na początku...
Czytałam ją z prawdziwą przyjemnością. Zanim zaczęłam lekturę, ktoś o wiele bardziej doświadczony ode mnie stwierdził, że książka jest kiczowata. Nieco się oburzyłam, zaczęłam czytać i... mogę tylko przyznać rację. Jest kiczowata, tak samo zamierzenie kiczowata, jak Jaromil zamierzenie jest kabotynem. Piękny ten kicz, bo złośliwy, prawdziwy i w innych okolicznościach często kiczem by nie był, tak potrafią chyba tylko wybitni.
Nie zgadzam się z opinią, że książka jest "skłamana". Kwestia konwencji. A narracja stanowi kolejny atut, bo dzięki niej obserwujemy bohatera przez lupę lub mikroskop, tak jak powinniśmy - bo czym właściwie jest nasz poeta, jeśli nie stworzeniem wyhodowanym, eksperymentem matczynej miłości? Ile na świecie istnieje takich egzaltowanych osób, które zachwycają się własną, zazwyczaj nieistniejącą, głębią?
Oczywiście, można tu też opowiadać o odwołaniach dotyczących postaci z pola literackiego (naprawdę ciekawe) i pewnych oznacznikach historycznych (pouczające), natomiast ja skupiłam się najbardziej nie na tragizmie poety, a maminsynka, bo jednak ten wątek wydaje się być rzadziej poruszany.
A zatem - gdzie tak naprawdę jest życie?
Czytałam ją z prawdziwą przyjemnością. Zanim zaczęłam lekturę, ktoś o wiele bardziej doświadczony ode mnie stwierdził, że książka jest kiczowata. Nieco się oburzyłam, zaczęłam czytać i... mogę tylko przyznać rację. Jest kiczowata, tak samo zamierzenie kiczowata, jak Jaromil zamierzenie jest kabotynem. Piękny ten kicz, bo złośliwy, prawdziwy i w innych okolicznościach często...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka jest dosyć interesująca i chwilami nawet zaskakująca, a więc zasłużyłaby na wyższą notę, gdyby nie kilka niedociągnięć. Autor nie tylko przeprowadza studium przypadku, ale i usiłuje wyjaśniać, jak wyglądały pewne kwestie prawne w NRD. Uwaga wrażliwi, pojawiają się zdjęcia, fakt, że czarno-białe, ale można na nich zobaczyć np. odcięte dłonie i stopy.
Co w takim razie poszło nie tak? Niestety, parę rzeczy. Szumnie zapowiadany na okładce kanibal ma zachęcić spragnionego wrażeń odbiorcę (w końcu infotainment), aby sięgnął po książkę, natomiast właśnie dwa przypadki kanibali są ze wszystkich zdecydowanie najmniej godne uwagi.
Rozbawiło mnie także zmienianie nazwisk ofiar, które w pewnych momentach i tak WIDAĆ na wycinkach prasowych. Odrobinę nieprofesjonalne, albo podajemy pełne informacje, albo dbamy o to, żeby dobrze ukryć to, czego nie chcemy lub nie powinniśmy pokazywać czytelnikowi.
Ostatni słaby punkt - słownictwo. Niemiłosiernie duża liczba powtórzeń, pewne zwroty jestem w stanie wyrecytować bez zająknięcia. Niby dobrze, kiedy czyta się książkę w obcym języku, ale po jakimś czasie ograniczone słownictwo nuży. Najbardziej rozzłościł mnie jednak słowniczek - w porządku, rozumiem, że skróty przeróżnych jednostek policyjnych z tamtego czasu należałoby wyjaśnić, bo nie są każdemu znane, ale inne terminy... Poczułam się zażenowana. Dlaczego autor zakłada, że druga osoba jest idiotą i nie zna słów takich jak "etiologia", "ekshibicjonista" czy "amnezja"? Czyżby miał tak niskie mniemanie o swoich rodakach?
Książka jest dosyć interesująca i chwilami nawet zaskakująca, a więc zasłużyłaby na wyższą notę, gdyby nie kilka niedociągnięć. Autor nie tylko przeprowadza studium przypadku, ale i usiłuje wyjaśniać, jak wyglądały pewne kwestie prawne w NRD. Uwaga wrażliwi, pojawiają się zdjęcia, fakt, że czarno-białe, ale można na nich zobaczyć np. odcięte dłonie i stopy.
Co w takim...
Książkę czytałam w wersji niemieckiej ("Der Bronzedrache", wyd. Heyne), ale angielska wersja była łatwiejsza do znalezienia i dodania, tak więc ocena może odrobinę odbiegać od tej, którą wystawiłabym, gdybym czytała książkę w oryginale - ale tylko nieznacznie.
Kto spodziewa się, że skoro mowa o smokach, to dostaniemy i elfy oraz świat przypominający w zbliżeniu średniowiecze, ten się myli. Także się pomyliłam. Oryginalność można zapisać autorce na plus, ostateczne rozwiązanie - na minus, przynajmniej jak dla mnie. Nie będę zdradzać ze szczegółami, w którą stronę wszystko poszło, ale nie przepadam za wstawkami sf.
Początek jest wciągający i dość przykuwający uwagę, dalej jest niestety gorzej. Nie oznacza to, że fatalnie, ale rewelacyjnie też nie, po prostu przeciętnie.
I tu właśnie uwaga do tłumaczenia, Niemcy są (przynajmniej w mojej opinii, zaznaczmy to) mistrzami niepotrzebnych rozwiązań. Naprawdę nie wydaje mi się, że lekarz w szpitalu i rówieśniczka siedemnastolatka będą się zwracać do chłopaka z użyciem formy "pan". Nasi tłumacze nie popełniliby takiego błędu - niby drobnego, ale irytującego. To były lata mniej więcej siedemdziesiąte, ale wersję niemiecką wydano dopiero w połowie lat osiemdziesiątych, jestem przekonana, że nikt by się w taką bufonadę nie bawił.
Przeczytać można, jeśli komuś wpadnie w ręce, niech zajrzy, ale jeśli nie jest to podyktowane ciekawością albo chęcią kontaktu z językiem, naprawdę, są ciekawsze rzeczy.
Książkę czytałam w wersji niemieckiej ("Der Bronzedrache", wyd. Heyne), ale angielska wersja była łatwiejsza do znalezienia i dodania, tak więc ocena może odrobinę odbiegać od tej, którą wystawiłabym, gdybym czytała książkę w oryginale - ale tylko nieznacznie.
Kto spodziewa się, że skoro mowa o smokach, to dostaniemy i elfy oraz świat przypominający w zbliżeniu...
Jak to przy autobiografiach, trudno powiedzieć, gdzie leży granica między prawdą a fikcją, ale ta książka to mocna rzecz.
Bardzo intymna, pochłaniająca uwagę, napisana barwnym, żywym językiem, często ściskająca za serce (a wrażliwych może i za żołądek). Warta uwagi z wielu względów, ale i dlatego, że pokazuje, ile twarzy może mieć ofiara - bo ofiarami byli nie tylko Andreas, jego rodzeństwo i matka, ale nawet i ojciec.
Jak to przy autobiografiach, trudno powiedzieć, gdzie leży granica między prawdą a fikcją, ale ta książka to mocna rzecz.
Bardzo intymna, pochłaniająca uwagę, napisana barwnym, żywym językiem, często ściskająca za serce (a wrażliwych może i za żołądek). Warta uwagi z wielu względów, ale i dlatego, że pokazuje, ile twarzy może mieć ofiara - bo ofiarami byli nie tylko...
Sporo spośród tych opowiadań powtarza się w zbiorku "Opowiastki do pociągu".
Najbardziej przypadło mi do gustu "Marta i Jan", boleśnie prawdopodobne i jakoś tak mało prześmiewcze jak na twórczość Viana, natomiast "Mordercę" uznaję za irytującego. Ogólnie polecam, ale tym, którzy lubią utwory z przymrużeniem oka i nieco retro w swoim łobuzerskim tonie.
Sporo spośród tych opowiadań powtarza się w zbiorku "Opowiastki do pociągu".
Najbardziej przypadło mi do gustu "Marta i Jan", boleśnie prawdopodobne i jakoś tak mało prześmiewcze jak na twórczość Viana, natomiast "Mordercę" uznaję za irytującego. Ogólnie polecam, ale tym, którzy lubią utwory z przymrużeniem oka i nieco retro w swoim łobuzerskim...
W zasadzie mogłabym napisać wiele rzeczy, ale napiszę to, co najbardziej do mnie przemówiło - książka o człowieku, który nie umiał kochać. Szalenie aktualne. W pewien sposób "Mariamne" jest tylko dodatkiem, ale nie do końca, bo ona i Herod definiują siebie nawzajem. Ona jest aż tak szlachetna tylko ze względu na niego, a on tak potworny tylko przez stosunek wobec niej.
W zasadzie mogłabym napisać wiele rzeczy, ale napiszę to, co najbardziej do mnie przemówiło - książka o człowieku, który nie umiał kochać. Szalenie aktualne. W pewien sposób "Mariamne" jest tylko dodatkiem, ale nie do końca, bo ona i Herod definiują siebie nawzajem. Ona jest aż tak szlachetna tylko ze względu na niego, a on tak potworny tylko przez stosunek wobec...
więcej mniej Pokaż mimo toPrzeszłość odległa i zapomniana oraz nieco bliższa, o której chcielibyśmy zapomnieć, splecione w jedno. Przyznam, że ta dalsza przeszłość podobała mi się bardziej, jej złowroga atmosfera tchnęła większą baśniowością. Skandynawowie nieco inaczej, nie tacy bezkrwiści, wygładzeni, choć znacznie bardziej aryjscy, niż byśmy chcieli. I kat. Bardzo dobra książka.
Przeszłość odległa i zapomniana oraz nieco bliższa, o której chcielibyśmy zapomnieć, splecione w jedno. Przyznam, że ta dalsza przeszłość podobała mi się bardziej, jej złowroga atmosfera tchnęła większą baśniowością. Skandynawowie nieco inaczej, nie tacy bezkrwiści, wygładzeni, choć znacznie bardziej aryjscy, niż byśmy chcieli. I kat. Bardzo dobra książka.
Pokaż mimo to
Nędza. Właściwie czuję się po tym szóstym tomie oszukana i mam wrażenie, że bardzo, ale to BARDZO pozawyżałam ocenę poprzednich. Wiadomo, że mamy tu taki trochę fantasy odmóżdżacz na wolne popołudnie, ale myślałam, że może to chociaż dokądś prowadzi. Otóż owszem, prowadzi, do ślepego zaułka, na ścianie którego ktoś nabazgrał farbą "frajer".
Dora nie uczy się niczego. Nadal jest cudownie zakłamana i martwi się tylko o swoje cudowne ciacha, nadal wychodzi z każdej opresji bez szwanku.
Przy okazji to niesamowite, jak bardzo Jadowska się zapomina, mówiąc nam, że postaci są takie szlachetne i uczuciowe, a pokazując coś zupełnie innego - Dorę, rzekomo wielką miłośniczkę istot niewinnych i znajdujących się w nieciekawym położeniu, guzik obchodzi los elfiego chłopaka, Kaja. Bez jakichkolwiek głębszych emocji bohaterka przypatruje się temu, co go spotyka (nie będę spojlerować). Joshua, ogromny empata, który rozdarłby świat na strzępy i oddał swoje życie, byle tylko chronić wiedźmę, dość beznamiętnie przyznaje, że jeśli będzie zmuszony, to zabije dziewczynę, w której się zakochał (a która, oczywiście, jest tylko makietą - poza Dorą w książkach Jadowskiej występują praktycznie tylko trzy rodzaje kobiet - nienawidzące głównej bohaterki zawistne suki, potężne istoty traktujące Wilk z pełną mniejszej lub większej czułości pobłażliwością i kobiety-rekwizyty). Nie no, rewelacyjne świadectwo o postaciach wykreowanych przez autorkę.
Dlaczego wiedźmie się wszystko udaje? Jedynym wytłumaczeniem, jak dla mnie, jest takie, że Jadowska, podobnie jak pisujące blogi nastolatki, tworzy ze swojej bohaterki projekcję swoich najgłębszych marzeń - pożądaną, lubianą, pełną cnót wszelakich, tępioną wyłącznie przez osobników o bardzo dyskusyjnej moralności, inteligencji i urodzie. Pewnie ci, którzy przeczytali poprzednie tomy, zdają sobie sprawę z tego, jakie napięcie pojawiło się na linii Dora-Miron-Varg. I oczywiście, że Dora nie musiała się poświęcić, bo wyjście z sytuacji się znalazło. Nawet z takiej odrobiny dramatyzmu trzeba było odrzeć tę postać, przecież nie może podjąć ciężkiej decyzji i wybrać mniejszego zła, bo to takie w złym guście, żeby Mary Sue nie zgarnęła wszystkiego.
No i oczywiście epilog, który dobija - nie dość, że miejsce tandetne jak w hollywoodzkiej komedii(choć z pewnym potencjałem), to jeszcze nawet w końcówce nie oszczędzono nam trybu ratowania świata. Trybu, który przyczynił się tylko do tego, by w każdym kolejnym tomie znaleźć kolejnego przystojnego/uroczego/dobrze się prezentującego sojusznika. Jestem zła i na autorkę, i na siebie - o naiwności, trochę już żyję na świecie, a jeszcze się nie nauczyłam, że ludzie nie uczą się na błędach, a w nich pogrążają z każdym kolejnym tomem, tfu, czynem.
A, jeszcze jedno - nawet do języka miałam tym razem zastrzeżenia, na ogół kalki z angielskiego nie przeszkadzają mi zbyt mocno, tym razem jednak było ich tyle, że wielokrotnie czułam się zniesmaczona. Podobnie porównywaniem różnych warunków do obozów - eskalacja całkowicie fikcyjnej przemocy jest okej, pomysł na snuffa z nadnaturalnymi bardzo przypadł mi do gustu, ale pewnych tematów się unika, żeby nie powodować uczucia żenady u swoich czytelników. Niezależnie od tego, co Jadowska twierdzi na swój temat (a domyślam się, że wystawia sobie pieczołowicie laurki), po lekturze ostatniego tomu stwierdzam, musi się jeszcze bardzo dużo nauczyć, bo jak na doktora nauk humanistycznych to jest jednak źle, każdy powiew świeżości w jej stylu zostaje przytłumiony smrodkiem niestosownych porównań i dosłownych tłumaczeń idiomów angielskich.
Nędza. Właściwie czuję się po tym szóstym tomie oszukana i mam wrażenie, że bardzo, ale to BARDZO pozawyżałam ocenę poprzednich. Wiadomo, że mamy tu taki trochę fantasy odmóżdżacz na wolne popołudnie, ale myślałam, że może to chociaż dokądś prowadzi. Otóż owszem, prowadzi, do ślepego zaułka, na ścianie którego ktoś nabazgrał farbą "frajer".
Dora nie uczy się niczego. Nadal...
Fantastycznie dramatyczna. Całość przyprawiona jedynie szczyptą makabry (lodowisko) i zwieńczona cudownym zakończeniem.
Tak naprawdę to bardzo smutna książka, bo zupełnie niejednoznaczna - można ją odczytać całkowicie po vianowsku, a można i potraktować jako metaforę koszmarnie prawdziwych problemów (np. obsesyjny kolekcjoner dzieł podobny do hazardzisty lub narkomana, kwiat w płucach jako metafora raka).
Fantastycznie dramatyczna. Całość przyprawiona jedynie szczyptą makabry (lodowisko) i zwieńczona cudownym zakończeniem.
Tak naprawdę to bardzo smutna książka, bo zupełnie niejednoznaczna - można ją odczytać całkowicie po vianowsku, a można i potraktować jako metaforę koszmarnie prawdziwych problemów (np. obsesyjny kolekcjoner dzieł podobny do hazardzisty lub narkomana,...
Smutna, gorzka, ciemna - nie dlatego, że dzieje się w ciemnym kraju, a z tego względu, że to ludzka dusza staje się takim krajem, mrocznym, pozbawionym słońca, jałowym i nieprzyjaznym, zdradliwym.
Najbardziej żal mi zwierząt - i już sama nie wiem, czy mam tu na myśli rzeczywiście zwierzęta, czy już ludzi.
Smutna, gorzka, ciemna - nie dlatego, że dzieje się w ciemnym kraju, a z tego względu, że to ludzka dusza staje się takim krajem, mrocznym, pozbawionym słońca, jałowym i nieprzyjaznym, zdradliwym.
Najbardziej żal mi zwierząt - i już sama nie wiem, czy mam tu na myśli rzeczywiście zwierzęta, czy już ludzi.
Rewelacja! Na długie miesiące odłożyłam tę książkę, myśląc, że jest zbyt dziecinna i przy tym nudnawa. Nic bardziej mylnego.
Gdy tylko akcja się odrobinę rozkręciła, nie mogłam przestać czytać. Mieville ma nieskończoną fantazję, czegoś takiego absolutnie się nie spodziewałam, co więcej, autor perfekcyjnie gra słowem. Postaci są barwne, niebanalne, absolutnie zwariowane! Czytelnik może spotkać m. in. wojowników binja (znające sztuki walki ożywione śmietniki) czy parasole (umbrellas), które stają się swoim przeciwieństwem (unbrellas), a na końcu prawdziwymi rebeliantami (rebrellas) - a to dopiero początek. Jeśli nie potrafiliście sobie wyobrazić krwiożerczych żyraf z alternatywnej rzeczywistości, koniecznie sięgnijcie po tę książkę.
Już od dawna nie zaliczam się do grona nastolatek, a książka naprawdę mnie urzekła, podejrzewam, że ktoś młodszy mógłby mieć jeszcze większą przyjemność z czytania. Teraz tylko zostaje mi zmierzyć się z bardziej "dorosłymi" pozycjami autora.
Rewelacja! Na długie miesiące odłożyłam tę książkę, myśląc, że jest zbyt dziecinna i przy tym nudnawa. Nic bardziej mylnego.
Gdy tylko akcja się odrobinę rozkręciła, nie mogłam przestać czytać. Mieville ma nieskończoną fantazję, czegoś takiego absolutnie się nie spodziewałam, co więcej, autor perfekcyjnie gra słowem. Postaci są barwne, niebanalne, absolutnie zwariowane!...
"Kraina Chichów" przez te kilka dni całkowicie zawładnęła moim życiem. Chociaż zupełnie nie miałam ostatnio czasu na czytanie, kiedy nie czytałam tej książki, obsesyjnie o niej myślałam. Kilka razy prawie przegapiłam swój przystanek i zupełnie nie miałam pojęcia, jakim cudem tak szybko dotarłam na miejsce. Ta książka ma tak niesamowity i unikatowy klimat, jest przy tym tak zaskakująca, niebanalna i dziwaczna, że dosłownie do ostatniej strony nie miałam pojęcia, jak opowieść się zakończy - a ostatnie kilkanaście stron naprawdę szokuje i otwiera oczy na sporo wskazówek, które łatwo było przeoczyć podczas lektury. Urzekła mnie też mnogość odwołań do innych tekstów i autorów, najbardziej ucieszyło mnie nawiązanie do Borgesa. Wracając do "Krainy Chichów" - doskonała, specyficzna, przewrotna, nieszablonowa powieść, diabelnie wciągająca, po prostu inna niż wszystkie. Na pewno nie jest to koniec mojej przygody z twórczością J. Carrolla. Pozostaje tylko jedno "ale" - niezaspokojone pragnienie, aby do moich rąk trafiła książka Marshalla France'a, choć przecież zdaję sobie sprawę z faktu, że ta postać nie istnieje...
"Kraina Chichów" przez te kilka dni całkowicie zawładnęła moim życiem. Chociaż zupełnie nie miałam ostatnio czasu na czytanie, kiedy nie czytałam tej książki, obsesyjnie o niej myślałam. Kilka razy prawie przegapiłam swój przystanek i zupełnie nie miałam pojęcia, jakim cudem tak szybko dotarłam na miejsce. Ta książka ma tak niesamowity i unikatowy klimat, jest przy tym tak...
więcej mniej Pokaż mimo toVonnegut to momentami pisarz trudny do scharakteryzowania pod względem stylu i intencji. Źle, że kończyłam "Kocią kołyskę" po Nabokovie, gdy już wsiąkłam w styl "Lolity", bo być może zaniżyło to nieco moją ocenę. Trzeba jednak przyznać, że siła pierwszej z wymienionych książek tkwi w trafnych spostrzeżeniach, ironii i wyraźnym odbijaniu piłeczki z pozornie niemym czytelnikiem będącym na pozycji obserwatora. Kolejna pozycja, którą postawiłabym na półce opatrzonej napisem "nie dla każdego".
Vonnegut to momentami pisarz trudny do scharakteryzowania pod względem stylu i intencji. Źle, że kończyłam "Kocią kołyskę" po Nabokovie, gdy już wsiąkłam w styl "Lolity", bo być może zaniżyło to nieco moją ocenę. Trzeba jednak przyznać, że siła pierwszej z wymienionych książek tkwi w trafnych spostrzeżeniach, ironii i wyraźnym odbijaniu piłeczki z pozornie niemym...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czytałam powieść w oryginale i w sumie zastanawia mnie jej ciepłe przyjęcie przez użytkowników lubimyczytac.pl. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że książka jest kiepska, bo nie jest - chodzi o to, że towarzyszy mi wiele mieszanych uczuć i powiedziałabym wręcz, że te złe (ale przeplatające się z fascynacją) przeważają. Z tego powodu bardzo jestem ciekawa tłumaczenia, bo zastanawiam się, czy kwestia mojego gustu, czy przekładu.
W tej książce wszystko, ale to wszystko jest na opak. Prawie każde uczucie i relacja są jak całkowity rewers tej właściwej. Efekt niemal krzywego zwierciadła, tak adekwatny do tematyki.
Pojawia się mnóstwo toksycznych, nieakceptowanych społecznie postaw i wybitnie niesmaczne wątki oraz opisy. Mimo wszystko nie tylko nie są one w stanie zburzyć jakiegoś mrocznego i pokracznego czaru tej historii, a wręcz go potęgują.
W zasadzie większości bohaterów nie lubiłam, z żadnym się nie zgadzałam, ale jest to przedziwna antypatia, gdzieś na graniczu sympatii i akceptacji - to się nie zdarza przy innych książkach, nie w taki sposób.
Jeśli chodzi o kwestię arturyzmu - gdzieś wyczytałam, że miało być to swoiste nawiązanie do masowego samobójstwa w Jonestown - jeśli rzeczywiście tak jest, powieść zyskuje kolejną głębię.
Na bardzo wielkie uznanie Dunn zasługuje nie tylko ze względu na miotanie czytelnikiem jego własnej po skali etycznej i balansowanie na granicy dobrego smaku w iście mistrzowski sposób, ale i za styl. Lubię pisarki, które mają styl wyrazisty i ostry, rozbudowane słownictwo, autorki, które nie boją się tematów tabu. Lubię ironię, brutalność, bezpardonowość i groteskę w wydaniu kobiecym.
Najdziwniejsza książka, jaką przeczytałam - i za to ją polecam. Można jej nienawidzić, ale zostaje w pamięci.
Czytałam powieść w oryginale i w sumie zastanawia mnie jej ciepłe przyjęcie przez użytkowników lubimyczytac.pl. Nie chodzi mi bynajmniej o to, że książka jest kiepska, bo nie jest - chodzi o to, że towarzyszy mi wiele mieszanych uczuć i powiedziałabym wręcz, że te złe (ale przeplatające się z fascynacją) przeważają. Z tego powodu bardzo jestem ciekawa tłumaczenia, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka bardzo specyficzna i zdecydowanie nie dla każdego. Istotną rolę odgrywa tu krytyka konsumpcjonizmu i pragnienie wyrwania się z rutyny wpychającej w pełen bylejakości świat bez marzeń.
Pod względem stylu przypomina nieco "Trainspotting" i "American Psycho" - surowy, nieco groteskowy, często epatujący brzydotą, każda z wymienionych pozycji stanowi także krytykę społeczeństwa lub pewnych jego warstw.
Świetne zakończenie. Jeśli ktoś nie widział filmu ani nie słyszał konkretnych spojlerów, zakończenie nie powinno być zresztą jedyną zaskakującą czytelnika kwestią...
Książka bardzo specyficzna i zdecydowanie nie dla każdego. Istotną rolę odgrywa tu krytyka konsumpcjonizmu i pragnienie wyrwania się z rutyny wpychającej w pełen bylejakości świat bez marzeń.
Pod względem stylu przypomina nieco "Trainspotting" i "American Psycho" - surowy, nieco groteskowy, często epatujący brzydotą, każda z wymienionych pozycji stanowi także krytykę...
Zapada na długo w pamięć, nie tylko z powodu szokującej fabuły, ale i wspaniałego stylu autora. Ta książka to doskonały przykład nurtu znanego jako splatterpunk, ale przesiąknięty niezwykle lirycznymi, dokładnymi opisami, co sprawia, że można określić ją jako wyjątkową. Obawiam się, że wielu osobom może nie przypaść do gustu, jako że znajduje się w niej sporo makabry, grozy, opowieść momentami balansuje na granicy dobrego smaku, porusza także tematy tabu, jednak zdecydowanie warto. Umiłowanie brzydoty i jednocześnie drzemiącego w niej piękna, apoteoza zbrodni, triumf siły, rozkład człowieczeństwa, równowaga między życiem i śmiercią, sztuka dążenia do celu, plugawa i zarazem uświęcona miłość - oto, czym jest i o czym jest ta książka.
Zapada na długo w pamięć, nie tylko z powodu szokującej fabuły, ale i wspaniałego stylu autora. Ta książka to doskonały przykład nurtu znanego jako splatterpunk, ale przesiąknięty niezwykle lirycznymi, dokładnymi opisami, co sprawia, że można określić ją jako wyjątkową. Obawiam się, że wielu osobom może nie przypaść do gustu, jako że znajduje się w niej sporo makabry,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Uwielbiam norweskich (i ogółem skandynawskich) autorów, nie potrafię się nie wzruszać tym, jaki obraz norweskiego społeczeństwa pokazują w swoich powieściach: surowy wizerunek ludzi pracowitych i uczciwych, niejednokrotnie nękanych namiętnościami, ale jednocześnie świadomych swoich zobowiązań wobec rodziny i grupy. Jest to proza nie pozbawiona pewnego wdzięku i słodyczy, może chwilami nieco naiwna, ale w cudownie kojący i staroświecki sposób. Bardzo przemawia język, jakim posługuje się Hamsun: zapewne dla niektórych ocierający się delikatnie o kicz, ale mnie się podoba. Miłość jak wietrzyk pośród róż, rozkoszne. I wcale nie kpię.
Opowieść krótka i bynajmniej nie trzymająca w napięciu, ale interesująca i smutna. Znów jestem poirytowana tym, że nie dostaliśmy na końcu odpowiedzi, co dalej z Jankiem, bo bardzo chciałabym wiedzieć, biorąc pod uwagę fakt, czym skończyła się książka. Co do perypetii głównych bohaterów, to czasem tak niestety jest, że wszystko skazane jest na porażkę przez czyjeś zobowiązania wobec innych osób albo czysty, ośli upór, więc tym bardziej przykre wydają się dzieje dwojga zakochanych. Książeczka nie jest rewelacyjna, ale jest urocza i pełna słodyczy w swojej smutnej, pełnej melancholii wymowie.
Uwielbiam norweskich (i ogółem skandynawskich) autorów, nie potrafię się nie wzruszać tym, jaki obraz norweskiego społeczeństwa pokazują w swoich powieściach: surowy wizerunek ludzi pracowitych i uczciwych, niejednokrotnie nękanych namiętnościami, ale jednocześnie świadomych swoich zobowiązań wobec rodziny i grupy. Jest to proza nie pozbawiona pewnego wdzięku i słodyczy,...
więcej Pokaż mimo to