-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1158
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać413
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński23
Biblioteczka
2015-05-09
Thrillery mają w sobie to szczególne coś, które ciągnie mnie do siebie niezależnie od tego, że na co dzień przywykłam raczej czytać romanse. Oczywiście najlepszym przykładem rzucającego na kolana przedstawiciela tego gatunku jest seria Millenium Larssona, która przewyższa pod każdym względem większość książek powstałych kiedykolwiek na tej planecie (i wcale nie rzucam słów na wiatr!), ale moje serce zdołało sobie zaskarbić także kilku innych autorów. Jeśli chodzi o słynnego Harlana Cobena, to niejednokrotnie miałam możliwość czytania jego dzieł, ale jakoś z niej nie korzystałam. Aż do momentu, kiedy jedno z owych dzieł przypadkiem pojawiło się w moim domu, a wraz z nim pytanie: czy ktoś chce oddać mi inne książki Cobena?
Przyjaciółka Kat - nowojorskiej detektyw - zakłada jej konto na portalu randkowym. Kobieta trafia na nim na profil swojego byłego narzeczonego - Jeffa, który porzucił ją 18 lat wcześniej, i którego wciąż nie przestała kochać. W tym samym czasie o rozmowę prosi ją nastolatek, który twierdzi, iż Jeff porwał jego matkę. Kobieta nie chce mu wierzyć, ale rozpoczyna śledztwo, jednocześnie tropiąc prawdziwego zabójcę jej ojca. Czy zbrodnie są ze sobą powiązane?
Mimo że to moja pierwsza powieść Cobena, to nie miałam żadnego problemu z przywyknięciem do jego stylu pisania. Fabuła jest przejrzyście przedstawiona, dialogi nieskomplikowane i pełne humoru, a wątki ściśle ze sobą zazębione. Tęsknię za tobą czyta się błyskawicznie jeszcze nawet przed wciągnięciem się w wątek porwania matki Brandona. Wszystko dzięki świetnej kreacji głównej bohaterki, która zmaga się z widmami przeszłości w postaci dawnego ukochanego i pozornego mordercy jej ojca. Kat jest niesamowicie prawdziwa, a przy tym sympatyczna. Nie sposób nie kibicować jej w prowadzonym śledztwie.
Wątki kryminalne, wbrew rekomendacjom na okładce, niestety nie wniosły jednak niczego nowego do świata literatury. Nie wyróżniają się specjalnie od przestępstw w innych thrillerach, z tą różnicą, że z jakiegoś powodu dzieło Cobena czyta się lepiej, przyjemniej i szybciej. Poza tym, jak wspomniałam, nawet jeżeli bez powiewu świeżości, wciąż są mistrzowsko skonstruowane - a to wystarczająco dużo, aby nazwać książkę bardzo dobrą.
Z przyjemnością przeczytam dalsze książki Harlana Cobena, kiedy tylko będę miała taką możliwość. Nie wątpię, że podobnie jak Tęsknię za tobą, będą to spójne, śmiałe i intrygujące thrillery - ostatnie, którym można by powiedzieć "wcale za wami nie tęsknię". Polecam!
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Thrillery mają w sobie to szczególne coś, które ciągnie mnie do siebie niezależnie od tego, że na co dzień przywykłam raczej czytać romanse. Oczywiście najlepszym przykładem rzucającego na kolana przedstawiciela tego gatunku jest seria Millenium Larssona, która przewyższa pod każdym względem większość książek powstałych kiedykolwiek na tej planecie (i wcale nie rzucam słów...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-12
nie odbiega poziomem od poprzednich części, czyta się szybciutko i z przyjemnością. nic, tylko szukać kolejnego tomu!
nie odbiega poziomem od poprzednich części, czyta się szybciutko i z przyjemnością. nic, tylko szukać kolejnego tomu!
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-04-26
Love, Rosie całkowicie mnie oczarowała - przedstawianą historią, ale także jej nietypową listową formą. Musicie jednak wiedzieć, że losy Rosie nijak nie mogą równać się z tymi Jasmine! Czemu? Różni je przede wszystkim poziom zaawansowania fabuły. Ta w Love, Rosie jest dość zwykła, nawet jeśli niesamowicie przyjemna w odbiorze. Nie sposób jej jednak równać z zawiłym i wielowarstwowym ciągiem zdarzeń w Kiedy cię poznałam. Poza tym najnowsza powieść Ahern porusza o wiele poważniejsze tematy - między innymi alkoholizm, czy Zespół Downa. Postacie Jasmine i Matta są też lepiej wykreowane niż Rosie i Alexa - bardziej skomplikowane, ludzkie. W większym stopniu zaprzeczają same sobie, pokazując, co dzieje się z zagubionym człowiekiem.
Przy tym wszystkim zauważcie, że Love, Rosie w końcu niezmiernie mi się podobała! Zostawmy jednak "techniczne" aspekty. Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, dlaczego zakochałam się w Kiedy cię poznałam, odpowiedziałabym: za nutę szaleństwa. Niejednokrotnie można odnieść wrażenie, że działania Jasmine i jej sąsiada nie mają za wiele wspólnego z tą znaną nam, szarą rzeczywistością. Wydaje mi się jednak, że podobnych bohaterom sytuacjach, niejeden z nas spędzałby noce w ogródku sąsiada. Poza tym, czyż nie tylko wariaci są coś warci? To własnie za tę nieracjonalność i jednoczesną magię pokochałam Kiedy cię poznałam. Dzięki nim książkę pochłonęłam w dwa dni, a w ich ciągu zyskałam nowe spojrzenie na sens życia, postać drugiego człowieka i pojęcie "dobra literatura".
Możecie mi wierzyć, że z przyjemnością przeczytałabym Kiedy cię poznałam raz jeszcze, ale zwyczajnie jest mi szkoda na to czasu, kiedy wciąż mam do przeczytania kilka pozostałych książek Cecelii Ahern! Kiedy cię poznałam jest genialna, bardzo życiowa, od razu zdobywa serce czytelnika. Jestem pewna, że zakochacie się w niej, nawet jeśli nie jesteście pracoholikami jak Jasmine. W końcu spodobała się nawet takiemu leniowi jak ja!
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Love, Rosie całkowicie mnie oczarowała - przedstawianą historią, ale także jej nietypową listową formą. Musicie jednak wiedzieć, że losy Rosie nijak nie mogą równać się z tymi Jasmine! Czemu? Różni je przede wszystkim poziom zaawansowania fabuły. Ta w Love, Rosie jest dość zwykła, nawet jeśli niesamowicie przyjemna w odbiorze. Nie sposób jej jednak równać z zawiłym i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Requiem
Walka. Zapewne dla większości pierwszym skojarzeniem będzie tu wojna, bitwa. Jednak kolejnym może być już ciężki przeciwnik, jakim jest życie. Bo przecież całe życie to ciągła walka - głównie o zaznanie szczęścia, ale też o własne przekonania, czy.. możliwość wyboru. A w dwóch ostatnich przypadkach walka ta nie zawsze musi mieć tylko charakter przenośni.
Ruch oporu rośnie w siłę. "Zombie" też nie dają o sobie zapomnieć. Odmieńcy nie są już tylko stworami z legend, wobec czego trzeba ich pozabijać. Wszystko przeistacza się w otwartą i krwawą wojnę. A pośrodku tego wszystkiego stoi Lena - rozdarta między uczuciem do Juliana, a miłością do Aleksa.
W tym samym czasie Hana Tate przygotowuje się do ślubu z nowym burmistrzem - Fredem Hargrove'm, do zwieńczenia oczyszczania jej życia. Dziewczyna zaczyna jednak dostrzegać, że jej zabieg nie udał się w pełni. Nie mówi o tym nikomu, bo wie, do czego zdolny byłby jej przyszły mąż, gdyby się dowiedział...
"Musisz być większy, silniejszy i twardszy. Przenika mnie zimno, a w mojej piersi kawałek po kawałku wyrasta ściana. On mnie nie kocha. Nigdy mnie nie kochał. To wszystko było kłamstwem. - Tamta Lena nie żyje - odpowiadam, a potem mijam go i ruszam do obozu. Każdy krok jest trudniejszy od poprzedniego. Całe moje ciało staje się dziwnie ciężkie, a kończyny zamieniają się w ołów. Musisz ranić albo zostaniesz zraniony."
"Delirium" przez długi czas było moją ulubioną książką - obecnie znajduje się na drugim miejscu, ale zdecydowanie pierwszym, jeśli chodzi o książki młodzieżowe. Nikogo więc pewnie nie zdziwi, że miałam bardzo wysokie wymagania do "Requiem". Czy autorka stanęła na wysokości zadania?
Książka została podzielona na części z perspektywy Leny oraz jej (byłej?) najlepszej przyjaciółki - Hany. Podział nie sprawiał jednak trudności w czytaniu (jakie miałam w "Pandemonium"), w pewien sposób części te dopełniały się. Oczywiście w pewnym momencie losy obu dziewczyn z powrotem się splotły.
"Amor deliria nervosa to nie jest choroba miłości. To choroba egoizmu."
[fight for love] Przede wszystkim muszę tu wspomnieć o przemianie głównej bohaterki. Myślę, że niemal każda jej fikcyjna rówieśniczka, znajdująca się w sytuacji podobnej do Leny, opowiadałaby czytelnikom jak bardzo cierpi. Ale nie Lena. Ona powtarzała tylko bezwiednie słowa Raven "Przeszłość jest martwa" i dzielnie próbowała odnaleźć się w nowym położeniu i nie oglądać się za siebie. Podziwiam, bo nie każdy to potrafi.
Jeśli jednak mówimy już o zmianach, to wielu z bohaterów zaznało mniejszej lub większej metamorfozy. Oliver genialnie opisała odczucia Leny i Hany, a także dała wyobrażenie o tym, co dzieje się w środku innych bohaterów.
"Nie przestaje mnie zdumiewać, że ludzie są nowi każdego dnia. Że nigdy nie są tacy sami. Trzeba ich ciągle wymyślać. Zresztą oni też muszą ciągle wymyślać samych siebie."
[I love revolution] "Requiem" - podobnie jak cała seria "Delirium" - skłania do refleksji o miłości, życiu, wolności. Kolejną zaletą byłoby otwarte nazywanie miłości po imieniu: rodzaj obsesji i egoistycznego uzależnienia od drugiej osoby. A jednocześnie coś pięknego i niezastąpionego, coś, bez czego życie nie będzie życiem, a szarym i jednostajnym pasmem..
"Taka jest właśnie przeszłość: unosi się, potem osiada i gromadzi warstwami. Jeśli się straci czujność, pogrzebie cię."
[amor deliria nervosa] Im bardziej zbliżałam się końca (a działo się to niesamowicie szybko - po rozpoczęciu "Requiem" po prostu trzeba dokończyć tę książkę, żeby nie wybuchnąć z ciekawości!), tym byłam smutniejsza - zbliżałam się bowiem nieuchronnego końca. I faktycznie, bo ostatnim zdaniu zalałam się łzami, myśląc tępo "to koniec. koniec.". Samo zakończenie uważam jednak za zbyt chaotyczne i niejasne.
Drugą i ostatnią wadą jaką dostrzegam w "Requiem" jest nadmiar wzmianek o ruchu oporu. Właściwie to cała fabuła drugiego i trzeciego tomu serii opiera się na tym ruchu (trzeba jednak przyznać, że nareszcie bohaterka książki nie jest symbolem powstania, alleluja!). Prawdziwie poświęcony miłości był tylko tom pierwszy.
[live free or die] Seria "Delirium" jest moją ulubioną serią i z pewnością przeczytam ją całą jeszcze nie raz. Tom trzeci uważam za jej dobre zwieńczenie, choć nie ukrywam, że mogłoby być też trochę lepsze. Część pierwsza wciąż pozostaje moją ulubioną. Mimo to muszę przyznać, że "Requiem" jest ciekawe, zapiera dech w piersiach, wzrusza, wyciska łzy, wywiera wrażenie dynamiczną akcją, dzięki której bez przerwy coś się dzieje; daje do myślenia. Książka napisana jest lekko i z wyczuciem, autorka nie nadużywa kolokwializmów. Jest zaskakująca, a jej fabuła - nieschematyczna i nietuzinkowa. Czytając możemy słyszeć swoje bijące serce. Od "Requiem" nie da się oderwać, a tym bardziej zapanować nad szybkością zapoznawania się z dalszymi losami bohaterów.
O całej serii powiedziałabym tyle: tego jeszcze nie było.
"Requiem" oceniam na 10/10 - jest to zarazem ocena całej serii.
Będzie mi brakować Leny.
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Requiem
Walka. Zapewne dla większości pierwszym skojarzeniem będzie tu wojna, bitwa. Jednak kolejnym może być już ciężki przeciwnik, jakim jest życie. Bo przecież całe życie to ciągła walka - głównie o zaznanie szczęścia, ale też o własne przekonania, czy.. możliwość wyboru. A w dwóch ostatnich przypadkach walka ta nie zawsze musi mieć tylko charakter przenośni.
Ruch oporu...
2012-10-27
Od początku planowałam czytać "Pandemonium" stopniowo, delektując się. Przez pierwszych kilkadziesiąt stron może i faktycznie udawało mi się to, ale w pewnym momencie mój plan diabli wzięli - koniec końców książkę przeczytałam w cztery dni (włącznie z tym, że byłam chora, z pękającą głową).
"Pandemonium" zostało podzielone na dwie części: "teraz" i "wtedy".
WTEDY - akcja zaczyna się tu od samotnego dotarcia Leny do Głuszy. Dziewczyna opowiada swoim powolnym przystosowywaniu się do nowego środowiska, warunków, do braku ukochanego.
TERAZ - Lena mieszka obecnie w Nowym Yorku, zlecono jej ważną misję dla ruchu oporu.
"Teraz" jest na początku niezrozumiałe. Ochotę ma się prawie wyłącznie na "wtedy".
W pewnym momencie, kiedy akcja nabiera tempa, "wtedy" jest już nieważne, czytać chce się tylko o "teraz".
Te dwie opowieści z biegiem czasu łączą się w jedną - ostatnie kilkadziesiąt stron to już tylko "teraz".
Pandemonium to stolica piekła. Piekła, czyli Ameryki bez miłości, gdzie ludzie to roboty bez uczuć. Głusza i Odmieńcy już nie są elementami bajek dla niegrzecznych dzieci, żyją naprawdę i trzeba się ich pozbyć. Zatruwają porządek społeczeństwa - tak się mówi na ludzi "zarażonych" amor deliria nervosa.
Książka jest sprzedawana pod hasłem "A jeśli pokochasz największego wroga?", więc chyba nic się nie stanie, jeśli powiem, że między Leną, a synem szefa AWD (Ameryki Wolnej od Delirii), Julianem Fineman'em coś zaiskrzy.
Lena będą z początku dręczyły wyrzuty sumienia. Z czasem miną.
A jeśli chodzi o mnie, to nie wybaczyłam jeszcze autorce zakończenia "Delirium".
Nie lubię Juliana, to powinien być Alex! :/
A koniec - elektryzujący, osłupiający i wszystko co najlepsze.
Po cichu, w głębi duszy, tak naprawdę na to liczyłam, ale i tak całkowicie mnie zaskoczył.
"Pandemonium" kończyłam koło północy, wiecie jak to jest, końcowe strony już są spokojne, po punkcie kulminacyjnym nie ma już nie nieprzewidywalnego.
W tej książce (przynajmniej według mnie) nie było żadnego punku kulminacyjnego, sama ostatnia strona postawiła mnie na nogi tak, że nie mogłam spać nie wiadomo ile czasu. Serce zaczęło mi walić i mimo dość późnej pory stałam się zupełnie rozbudzona.
Po skończeniu "Pandemonium" wydaje się wręcz NIEMOŻLIWE, że na na "Requiem" - kolejną i ostatnią część trylogii - trzeba będzie czekać jakiś rok (premiera oryginału w marcu). Nie wiem jak ja to przeżyję.
Dwie pierwsze części Trylogii Delirium to najlepsze książki, jakie w ostatnim czasie czytałam.
Polecam wszystkim!!!
Pandemonium oceniam na 37 na 10 możliwych! :))))))))
"Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi. Zanurzam się w wodzie, która ma płowy kolor rozkopanej gleby. Każdy oddech dusi. Nie ma niczego, czego można by się przytrzymać, niczego, w co można by się wbić pazurami. Nie ma wyjścia, trzeba odpuścić. Odpuścić. Poczuć wokół siebie ciężar, poczuć kurczenie się płuc, powoli narastające ciśnienie. Pozwolić sobie na to, by opaść głębiej. Nie ma nic, tylko dno. Nie ma nic, tylko smak metalu, echo dawnego życia i dni, które zlewają się w ciemność.”
zapraszam na swojego bloga, wpapierowymswiecie.blogspot.com :)
Od początku planowałam czytać "Pandemonium" stopniowo, delektując się. Przez pierwszych kilkadziesiąt stron może i faktycznie udawało mi się to, ale w pewnym momencie mój plan diabli wzięli - koniec końców książkę przeczytałam w cztery dni (włącznie z tym, że byłam chora, z pękającą głową).
"Pandemonium" zostało podzielone na dwie części: "teraz" i "wtedy".
WTEDY - akcja...
2014-07-05
O Pretty Little Liars było już głośno, kiedy dwa lata temu dołączyłam do blogosfery, a z tego co wiem, było o niej głośno jeszcze na dłuugo przed tym. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że szum dookoła serii pani Shepard rośnie współmiernie do ilości wydawanych jej tomów. Nie miałam jednak szczęścia, jeśli chodzi o możliwość zapoznania się z pierwszym tomem. Najpierw bezskutecznie przez ponad rok wyczekiwałam nań w bibliotece, natomiast kiedy wreszcie pojawiła się okazja wymiany, nie byłam już taka pewna, czy książka mi się spodoba. Trzeba to jasno ustalić: od jakiegoś czasu nie trawię młodzieżówek. Zwykle uważam je za puste, bezsensowne i mdłe. I z Kłamczuchami poniekąd nie było inaczej... z tym, że jakimś cudownym sposobem, mam wielką ochotę na kolejny tom! Co się stało? Zobaczcie sami!
Aria, Spencer, Emily, Hanna i Ali są najlepszymi przyjaciółkami. Najładniejsze i najpopularniejsze w szkole, całowane przez najprzystojniejszych chłopców i zapraszane na najfajniejsze imprezy. Wszystko dzięki Alison - każdy chce być taka jak ona. Do czasu aż znika w tajemniczych okolicznościach...
Mijają trzy lata. Drogi zrozpaczonych przyjaciółek rozchodzą się. Wszystkie rozpoczynają nowe życia, ale jednocześnie nie zapominają o sekretach powierzonych Ali. Sekretach, które ktoś wydaje się znać i przypomina im o tym w zagadkowych smsach. Ale przecież Alison zniknęła, to nie może być ona. A może wcale nie zniknęła?
Jak wspomniałam, jest to typowa młodzieżówka. Nie usłyszycie ode mnie tego, że jest inaczej, bo byłoby to kłamstwem. Prawda jest taka, że Kłamczuchy w znacznej mierze to tylko seks, cycki i markowe ubrania. Zdaję sobie z tego sprawę. Ale jednocześnie książka ta działa jak potężny magnez, który uniemożliwia ci oderwanie się od niej, aż poznasz ostatnie słowo. Liczne brudne sekrety, miłość, nienawiść, nieciekawe nałogi... wszystko to idealnie odzwierciedla rzeczywistość współczesnej młodzieży. Bohaterki wydają się przez to czasem wyjątkowo bezmyślne i irytujące, ale z drugiej strony wiem też, że ja i moi znajomi często sami nie jesteśmy lepsi. I dlatego to pogubienie młodziutkich przecież dziewcząt wzbudzało niejednokrotnie moje współczucie.
Każda z bohaterek jest zupełnie inna. Aria marzy o towarzyskim życiu, odpowiadającym temu, jakiego zaznała w trakcie pobytu w Islandii. Życie Spencer to jedna wielka rywalizacja ze starszą siostrą. Emily czuje, że nie ma prawa do podejmowania własnych decyzji, bo o wszystkim decydują za nią rodzice. Hanna panicznie boi przytycia i wrócenia do dawnej figury. O Ali natomiast nie wiemy prawie nic, poza tym że nieźle namieszała w życiu swoich przyjaciółek. I że znała ich największe tajemnice, które albo musiała wyjawić komuś przed swoim zniknięciem, albo...
Muszę przyznać, że do gustu najbardziej przypadła mi Aria, a zaraz za nią - Spencer. Nie znaczy to jednak, że o losach Emily i Hanny nie czytało mi się ciekawie. Wręcz przeciwnie! Akcja pędzi tu na każdej stronie, a wszystkie wątki poprowadzone są w sposób tak interesujący, że nie ma tu ani chwili na nudę. Naprawdę, jest to jeden z tych tytułów, które czyta się na raz.
Kłamczuchy niesamowicie mnie zaskoczyły! Byłam przekonana, że książka zupełnie mi się nie spodoba, a skończyło się na tym, że mam przeogromną ochotę na tom drugi - Bez skazy. Prawdę mówiąc wątpię, żebym przeczytała całą tę serię, ale na kilka tomów na pewno się skuszę. Seria wydaje mi się zdecydowanie przyjemna, wakacyjna, niesztampowa i godna polecenia.
recenzja z mojego bloga: http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
O Pretty Little Liars było już głośno, kiedy dwa lata temu dołączyłam do blogosfery, a z tego co wiem, było o niej głośno jeszcze na dłuugo przed tym. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że szum dookoła serii pani Shepard rośnie współmiernie do ilości wydawanych jej tomów. Nie miałam jednak szczęścia, jeśli chodzi o możliwość zapoznania się z pierwszym tomem. Najpierw...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-05
Dobrze wiecie, że po literaturę typowo młodzieżową sięgam stosunkowo rzadko. A kiedy już sięgam, to zwykle są to książki Greena lub Quicka, którzy mają chwalebny zwyczaj pisania o inteligentnych nastolatkach. Natomiast seria Pretty Little Liars jest chyba ostatnią, o której kiedyś pomyślałabym, że mi się spodoba. Jednak, jak widać, ciekawie pisać można także o zupełnie przeciętnych amerykańskich przyjaciółkach!
Do Rosewood powraca Toby, który przypomina dziewczynom o Sprawie Jenny. Śledztwo odnośnie śmierci Alison przybiera nieoczekiwany obrót. Nastolatki nie przestają dostawać dziwnych smsów od A. Co więc im pozostaje? Połączenie sił, wyjawienie sobie starych sekretów i przede wszystkim - zaufanie.
Mocną stroną obu poznanych przeze mnie powieści Sary Shepard jest przede wszystkim pomysł. Chociaż życie codzienne i problemy Arii, Spencer, Emily oraz Hanny nie należą do najciekawszych pod słońcem (a w każdym razie nie najoryginalniejszych), to napędzane przez tajemnicze wiadomości, zaczynają się jawić się czytelnikowi groźnie, a nawet trochę kryminalnie. Ekscytujący jest też fakt, że wszyscy bez wyjątku (chyba nawet sam narrator!) tu kłamią. Komu wierzyć? Kto najlepiej potrafi kłamać? Jaki może mieć w tym interes? Kiedy zacznie się gubić we własnych słowach? Odpowiadanie sobie na takie pytania jest fantastyczne! Poza tym ze względu na to, że bohaterki są nastolatkami, to prawie nigdy nie działają logicznie i sensownie. To także urozmaica akcję, bo nigdy nie wiadomo, co zaraz zrobią (tak, to również może być zaletą!), kogo oszukają. I w jakiej sprawie. Jeśli chodzi o wątki romantyczne, to zdecydowanie nie są zbyt głębokie, ale i tak trzymają poziom. Na pewno spełniają swoje zadanie - interesują czytelnika i dają dziewczynom powody do dalszego nieskładnego, destrukcyjnego działania, które motywuje A. do pisania kolejnych smsów.
Irytująca jest tylko nieustanna zmiana narracji. Autorka umyślnie kończy rozdziały w najciekawszych momentach, z którymi czytelnik żegna się z żalem, ale zaraz zostaje wynagrodzony przeskokiem do równie intrygującego wątku innej postaci. Przyznaję, że Shepard umiejętnie podtrzymuje napięcie i nie pozwala emocjom opaść, ale i tak żałuję, że rozdziały są tak krótkie. Nie pozwala to w pełni nasycić się adrenaliną danej sytuacji. Inna sprawa, że gdyby były one dłuższe, to pewnie łatwiej byłoby się nimi szybko znudzić, a w konsekwencji - bezproblemowo przerwać lekturę. Tymczasem dynamika powieści jest tak olbrzymia, że to absolutnie niemożliwe.
Oczywiste jest także że przy sporej liczbie postaci jednych obdarza się większą sympatią, a innych mniejszą. Gdybym miała wybrać, to najbardziej zafascynowały mnie wątki Arii oraz Emily. Z przyjemnością przeczytałabym książki poświęcone wyłącznie tym dwóm bohaterkom, ale nie tracę też nadziei, że w kolejnych tomach bardziej zaciekawią mnie też postacie Hanny i Spencer. A trzecia część jest już w drodze do mnie!
Opisanie w kilku słowach Bez skazy nie jest trudne: lekka, niewymagająca, wyraźnie skierowana do nastolatek i cholernie intrygująca. Bardziej wciągająca, niż można to sobie wyobrazić! Powinna spodobać się wszystkim fanom serialu, dziewczynom poniżej dwudziestego roku życia i osobom, które chcą nauczyć się lepiej kłamać. Serdecznie polecam!
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Dobrze wiecie, że po literaturę typowo młodzieżową sięgam stosunkowo rzadko. A kiedy już sięgam, to zwykle są to książki Greena lub Quicka, którzy mają chwalebny zwyczaj pisania o inteligentnych nastolatkach. Natomiast seria Pretty Little Liars jest chyba ostatnią, o której kiedyś pomyślałabym, że mi się spodoba. Jednak, jak widać, ciekawie pisać można także o zupełnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-27
Nie przepadam za recenzowaniem poszczególnych tomów różnych serii. Jeżeli seria jest dobra, wszystkie części będą prezentowały podobny poziom, przez co trudno je będzie zrecenzować (złe serie omija się rzecz jasna szerokim łukiem). Pisarze rzadko uczą się na swoich błędach, więc ich książki - nawet nie niezwiązane ze sobą fabułowo - charakteryzują się jednakowymi zaletami i wadami. Sprawa staje się zaś jeszcze cięższa, gdy mowa jest o tych samych bohaterach oraz zdarzeniach.
Nie ukrywam, że recenzja trzeciego tomu sagi Pretty Little Liars nie będzie łatwa do napisania, natomiast już zupełnie nie wyobrażam sobie recenzji części czternastej czy piętnastej. Jaki jednak będę miała wybór, kiedy książki Sary Shepard są tak wciągające?
Do mediów wycieka stare nagranie Emily, Hanny, Arii, Spencer oraz Ali. Jednocześnie wszystkie sekrety dziewczyn zaczynają wychodzić na jaw. To koniec ich dobrej reputacji? A może... koniec A.?
Musicie wiedzieć, że chociaż sytuacje rodzinne i towarzyskie nastolatek z Rosewood ulegają zmianie, to nie wpływają jednak na ich charaktery i postawy. Tutaj bez zmian: nadal największą sympatią darzę bezpretensjonalną Arię, a najmniej lubię irytującą Hannę. W Doskonałych nie dowiadujemy się o kolejnych sekretach przyjaciółek: skupiamy się raczej na tym, że wszystkie znane nam wpłynęły na wierzch. Obserwujemy, jak różne są reakcje dziewczyn na to. Zastanawiamy się, jaki będzie kolejny krok A. Nie można narzekać na nudę!
Nowe zdarzenia w Rosewood dotyczą jednakże bezpośrednio dynamiki akcji. Przez to, że zamiast zajmować się nowymi wątkami, autorka generalnie wałkuje jedynie te stare, Doskonałe nie są już tak wciągające jak dwie jej poprzedniczki. Nie zrozumcie mnie źle: pochłonęłam tę książkę dosłownie w moment. Ale już nie zachowywałam się, jakby dalsza lektura zależała od mojego życia. Mam nadzieję, że to niesamowite uczucie powróci w kolejnych tomach.
Trzeci tom PLL na pewno mnie nie rozczarował, ale zostawił z poczuciem, że autorkę stać na więcej. Jestem jednak pewna, że rozwinie ona swój potencjał w kolejnych tomach. W końcu już nie raz sprawiła, że mocniej zabiło mi serce, prawda? Wam z pewnością też - a jeśli nie, koniecznie musicie to zmienić. Doskonałe są książką dla Was, jeśli tylko Wasza chęć na dobrą lekturę jest silniejsza niż wstręt kłamstwem. Gorąco polecam!
Nie przepadam za recenzowaniem poszczególnych tomów różnych serii. Jeżeli seria jest dobra, wszystkie części będą prezentowały podobny poziom, przez co trudno je będzie zrecenzować (złe serie omija się rzecz jasna szerokim łukiem). Pisarze rzadko uczą się na swoich błędach, więc ich książki - nawet nie niezwiązane ze sobą fabułowo - charakteryzują się jednakowymi zaletami i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-23
pośród wszystkich książek Diane Chamberlain największe zainteresowanie wzbudziła we mnie właśnie Tajemnica Noelle. Połączenie "zagadkowy list" i "samobójstwo" zawsze działają na mnie jak magnes. Odkąd pamiętam intrygowali mnie bohaterowie-desperaci, zmagający się z życiem i nierzadko przegrywający z nim. Jest w tym coś rozpaczliwego, beznadziejnego. Tragizm sytuacji wynagradza jedynie fakt, że jest niemal zawsze jest on równoznaczny z materiałem na kawał dobrej literatury. A co jest jej fundamentem? Oczywiście doskonale wykreowany główny bohater! I rzeczywiście, Noelle - choć nieobecna w czasie postępów w akcji - jest niesamowitą postacią o gorącym sercu, olbrzymiej determinacji i ogromie tajemnic. Chamberlain nie skupia się jednak wyłącznie na tytułowej bohaterce: w Tajemnicy Noelle liczba postaci równa się prawie tej w Mistrzu i Małgorzacie, a przy tym wszystkie są od siebie różne, ludzkie i interesujące. Warto wspomnieć, że równie duża jest też liczba perspektyw narracji. Akcja dzieje się naprawdę wielotorowo, dzięki czemu nie można narzekać na brak dynamiki czy świeżych elementów w fabule. Swój udział w płynnym czytaniu ma jednak też nienaganny styl pisania Diane Chamberlain. Losy Noelle, Tary i Emerson poznaje się nie tylko w błyskawicznym tempie, ale i z prawdziwą przyjemnością.
Jedyną rzeczą, której żałuję, jest to, iż nie zdołałam pokochać Tajemnicy Noelle tak, jak Sekretnego życia CeeCee Wilkes. Pierwsza z nich jest książką bardzo dobrą, ale nie rewelacyjną. Druga sprawiła, że moje serce biło kilka razy szybciej i na kilka godzin nadała mojemu życiu o wiele żywszych barw. Różnica między nimi polega przede wszystkim na tym, że Sekretne życie wciąż mnie zaskakiwało, natomiast większość tajemnic Noelle zdołałam szybko przewidzieć. Nie zepsuło mi to radości z lektury, ale zniszczyło element zaskoczenia. Na pewno rozumiecie, co mam na myśli.
Jestem zadowolona z lektury Tajemnicy Noelle. Nawet jeśli nie była najlepszą przeczytaną przeze mnie pozycją w tym roku, to i tak trzymała poziom. Poza tym to dopiero moja druga spośród dziewięciu wydanych w Polsce książek Diane Chamberlain. Jedna z pozostałych siedmiu gości już nawet na mojej półce! Mam nadzieję, że będzie równie porywająca. Może nawet dorówna historii CeeCee? A może przebije tę poznawaną przez Tarę oraz Emerson? Muszę jak najszybciej się tego dowiedzieć. A Wy koniecznie musicie poznać sekrety skrywane przez Noelle. Uwierzcie, że mimo wszystko, są one naprawdę warte uwagi!
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
pośród wszystkich książek Diane Chamberlain największe zainteresowanie wzbudziła we mnie właśnie Tajemnica Noelle. Połączenie "zagadkowy list" i "samobójstwo" zawsze działają na mnie jak magnes. Odkąd pamiętam intrygowali mnie bohaterowie-desperaci, zmagający się z życiem i nierzadko przegrywający z nim. Jest w tym coś rozpaczliwego, beznadziejnego. Tragizm sytuacji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-03-16
Kiedy ostatni raz byłeś naprawdę szczęśliwy?
Nie mówię o uśmiechu ukrytym pod nosem czy cichym zachichotaniu. Mam na myśli radość tak wypełniającą twoje płuca, że chce ci się się latać, skakać i krzyczeć!
Sama doświadczam tego uczucia regularnie - kiedy tylko zakładam na siebie regionalny strój lubelski i wraz z zespołem idę podbijać scenę. Mam wtedy wrażenie, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi.
A Ty? Kiedy ostatni raz pomyślałeś, że świat może ci zazdrościć?
Nie pamiętasz? Może czas na lekturę Jesteś cudem!
Zbiór pięćdziesięciu felietonów pióra Reginy Brett jest czymś zupełnie innym od książek, które przeczytałam do tej pory. Przede wszystkim przypomina coś na kształt autobiografii skupiającej się tylko na określonych aspektach życia pisarki. Jakkolwiek wszelkie biografie nie są moim ulubionym gatunkiem literackim, to felietony Brett czytało mi się naprawdę dobrze: szybko, z zaciekawieniem i chęcią na kolejne życiowe lekcje. Może nawet na inne książki autorki?
Jako nauczycielka pani Regina spisuje się nieźle. Trafnie wskazuje wartości i zalety życia, na które powinno się zwrócić uwagę i bardziej je docenić. Podkreśla, że wszystko wynika z dobroci. Nie używa protekcjonalnego tonu, a w jej słowach czuć autentyczną ufność i miłość do ludzi, świata, Boga. Owa religijność Jesteś cudem trochę przerażała mnie przed rozpoczęciem lektury, ale koniec końców nie było tak źle. Jedynym minusem książki była generalnie jej monotematyczność: autorka wciąż powołuje się na kilka krzyżujących się ze sobą swoich życiowych doświadczeń (głównie pokonanie raka piersi) oraz ludzi, których poznała. Bynajmniej nie zapomina o Bogu, ale na szczęście nie w stopniu większym niż inne poruszane przez nią tematy. Po jakimś czasie robi się to dość nudne - wprowadzanie nowych elementów do swoich felietonów zdaje się zastępować utrwalaniem tych poznanych już.
Żeby wynieść coś z Jesteś cudem wystarczy minimalna chęć. Może nie podobać ci się sposób pisania Reginy Brett czy nawet poruszane przez nią tematy, ale w żaden sposób nie uchronisz się przed zatrzymaniem się na chwilę, podumaniem, przeanalizowaniem wszystkiego, co cię otacza i w jakiś sposób jest dobre. Książkę możesz czytać zarówno jako niepoprawny optymista, jak i skończony pesymista. Nie masz nic do stracenia, a do wygrania szeroki uśmiech i spokój ducha. Tylko się nie bój! Może lekcje pani Brett akurat pozwolą ci zdać życie na piątkę z plusem?
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Kiedy ostatni raz byłeś naprawdę szczęśliwy?
Nie mówię o uśmiechu ukrytym pod nosem czy cichym zachichotaniu. Mam na myśli radość tak wypełniającą twoje płuca, że chce ci się się latać, skakać i krzyczeć!
Sama doświadczam tego uczucia regularnie - kiedy tylko zakładam na siebie regionalny strój lubelski i wraz z zespołem idę podbijać scenę. Mam wtedy wrażenie, że jestem...
2015-03-10
Ze stalkingiem jest trochę jak z chorobą: ma się świadomość, że istnieje; wie się, iż jest to coś strasznego; nie chce się mieć nic z tym do czynienia. A już na pewno nie na własnej skórze! Mnie jednak zawsze intrygowały podobne sprawy, więc doszłam do wniosku, że książka o tej tematyce może być bardzo ciekawa. Zwłaszcza, że chociaż pojęcie jest stosunkowo nowe, to na pewno nie jest takie samo zjawisko - przecież szaleńcy chodzili po świecie zarówno 50, jak i 500 lat temu. A czyż jest coś ciekawszego do opisywania, niż niewytłumaczalne i prześladujące ludzkość od zarania dziejów postępowania?
Rafe jest wszędzie, gdzie Clarissa się obejrzy. Kobieta czuje się zagrożona, ale wie, że aby policja poważnie potraktowała zgłoszenie nękania, musi przygotować przekonujący materiał dowodowy. W tym celu zaczyna pisać dziennik, w którym opisuje wszystkie - rzekomo pełne miłości - zachowania stalkera.
Fabuła jest najmocniejszą stroną Wiem o tobie wszystko. Wiedziałam to już od pierwszych stron, które choć nie należały do najbardziej pasjonujących, to miały w sobie coś bardzo mrocznego i intrygującego. Co? Oczywiście historię Clarissy i Rafe'a! Ilekroć mężczyzna pojawiał się na scenie, nie można było narzekać na brak napięcia. Poza tym akcję stale napędzały jego podarunki, czy też, jak możecie się domyślać, groźby. Jest więc obsesja, jest ślepa, niebezpieczna miłość; jest też strach ofiary... i oczywiście ciekawość odbiorcy. Czytelnik w całkiem naturalny sposób staje się swego rodzaju uczestnikiem tej groteskowej zabawy w kotka i myszkę.
Warto też wspomnieć, że akcja dzieje się dwutorowo. Obserwujemy rozpaczliwe zmagania głównej bohaterki z Rafe'em, a w międzyczasie jesteśmy świadkami procesu sądowego pewnej uprowadzonej i zgwałconej dziewczyny. Clarissa zasiada w ławie przysięgłych i szybko zaczyna dostrzegać powiązania między sprawą Carlotty, a własnymi problemami. Poza oczywistym brakiem nudy należy pochwalić więc także wielowątkowość powieści Claire Kendal. Jeśli wziąć pod uwagę wszystkie aspekty życia Clarissy (a do czynienia mamy zarówno z romansem, marzeniami o macierzyństwie, jak i miłością do baśni i szycia) oraz porwania Carlotty, można ujrzeć naprawdę wielowarstwową i złożoną powieść. Rzecz jasna - godną polecenia.
Na pierwszy rzut oka Wiem o tobie wszystko nie różni się specjalnie od innych thrillerów psychologicznych, ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że fabuła zupełnie nie odbiega od konkurencyjnych pozycji tego typu. Książka może nie zapiera tchu w piersiach, ale z pewnością umożliwia zapomnienie o bożym świecie. I oczywiście naukę, jak poruszać się po mieście niezauważonym. Polecam!
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Ze stalkingiem jest trochę jak z chorobą: ma się świadomość, że istnieje; wie się, iż jest to coś strasznego; nie chce się mieć nic z tym do czynienia. A już na pewno nie na własnej skórze! Mnie jednak zawsze intrygowały podobne sprawy, więc doszłam do wniosku, że książka o tej tematyce może być bardzo ciekawa. Zwłaszcza, że chociaż pojęcie jest stosunkowo nowe, to na pewno...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-22
Moje uczucia względem twórczości Antonii Michaelis nie są najpozytywniejsze. Jakkolwiek Dopóki śpiewa słowik przeczytałam z krótkotrwałym zainteresowaniem, to niesamowicie popularny Baśniarz mocno mnie rozczarował. Właściwie to nie wiem, co skłoniło mnie do sięgnięcia po kolejną książkę autorki. Zwłaszcza, że uplasowała się ona dokładnie pośrodku między dwoma pozostałymi jej powieściami. Tygrysi księżyc jest oryginalną i klimatyczną, ale niestety całkiem przeciętną historią.
Tematyka Indii nigdy nie jest złym wyborem. Przedstawienie kraju, w którym bogowie o wielu rękach są celebrowani na równi z przechadzającymi się po ulicach krowami, okazało się najmocniejszą stroną książki! Jest tu ukazane wszystko: od życia biednych uliczników, po przepych i bogactwo najzamożniejszych radżów. Podróż do Indii, nawet jedynie dzięki barwnie napisanej powieści, jest świetnym doświadczeniem. Szkoda więc, że autorka nie wykorzystała w pełni swojego potencjału do zastosowania lepszej narracji... Zdaję sobie sprawę, że miała być to baśń, więc język siłą rzeczy musiał być jak najprostszy. Chodzi jednak o to, że wszystkie powieści Michaelis są do siebie tak podobne, iż zaczyna to być irytujące. Zbliżone do siebie fabuły to jedno, ale identyczny sposób opisywania wszystkiego to drugie. Pani Antonia próbuje być jednocześnie poetycka, baśniowa, ale i groteskowa oraz świetnie władająca czarnym humorem. Moim zdaniem średnio jej to wychodzi. W końcu nie każdy może być Zafonem - także pod względem budowania napięcia. Akcja pozostawia wiele do życzenia zarówno pod względem dynamiki, jak i przewidywalności. I znowu: tak, to miała być baśń. Ale miała być nią także Dopóki śpiewa słowik, a jednak kilka razy zdołała mnie porządnie zaskoczyć. Samo wykreowanie sympatycznego, ale jednocześnie nie najbystrzejszego głównego bohatera, nie jest kluczem do napisania dobrej powieści.
Nie jestem zadowolona z trzeciego spotkania z Antonią Michaelis. Nie był to czas całkiem stracony, ale lektura dłużyła mi się i na pewno mogłabym wykorzystać spędzane nad nią godziny lepiej... Mimo wszystko uważam jednak też, że fani Baśniarza pokochają i indyjską jego wersję. W końcu opowieść jest drogą ucieczki. Choćby i do Indii.
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Moje uczucia względem twórczości Antonii Michaelis nie są najpozytywniejsze. Jakkolwiek Dopóki śpiewa słowik przeczytałam z krótkotrwałym zainteresowaniem, to niesamowicie popularny Baśniarz mocno mnie rozczarował. Właściwie to nie wiem, co skłoniło mnie do sięgnięcia po kolejną książkę autorki. Zwłaszcza, że uplasowała się ona dokładnie pośrodku między dwoma pozostałymi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-11
Są książki, które czyta się bez zainteresowania; takie, które czyta się przyjemnie, ale bez większej fascynacji i wreszcie te, które pochłania się za jednym zamachem, nie bacząc na świat wokół. Ostatnia kategoria to prawdziwa rzadkość. Całe szczęście nazwisko Webb jest właściwie jej synonimem. Dziedzictwo, podobnie jak Echa pamięci, jest niesamowicie wciągające. Wszystko za sprawą mistrzowsko skonstruowanej wymyślnej fabuły oraz niezwykle dynamicznej akcji. Jakkolwiek język zdecydowanie nie należy do banalnych i wydawać by się mogło, że nuta poezji zawarta w nim może utrudniać płynne zapoznawanie się z losami Calcottów, to nic bardziej mylnego! 500-stronicową książkę pożera się w kilka godzin, a wyjątkowo barwne pióro autorki jest dodatkowym przepysznym daniem na uczcie literackiej, jaką jest Dziedzictwo.
Narracja znowu prowadzona jest dwutorowo. Nie przepadam za taką formą, gdyż bardzo łatwo jest wypaść z rytmu, ale pani Webb świetnie sobie z nią radzi. Nie sposób wskazać, która z historii - Eriki czy Caroline - jest ciekawsza. W jednej i drugiej atmosfera jest napięta do granic możliwości, a w powietrzu wisi gorzka woń nienawiści wymieszanej z gorącą miłością. Jednak chociaż na brak emocji z całą pewnością nie można narzekać, to niechętnie muszę przyznać, że Echa pamięci obfitowały w jeszcze większą dozę namiętności. Czytelnik wraz z bohaterami unosił się do samego nieba w euforii i razem z nimi spadał na samo dno. Dziedzictwo zdominowało raczej współczucie dla postaci, które radzić muszą sobie z sytuacjami bez wyjścia i zmagać się z wypalającym uczuciem nienawiści; zalążkami szaleństwa. Oczywiście, są czyny, dla których nie ma usprawiedliwienia, ale Bóg mi świadkiem, że Katherine Webb potrafi tak omotać swojego odbiorcę, że ten jest w stanie pokochać nawet największe z wykreowanych suk! A choć fabuła Dziedzictwa może wydawać się nieco naciągana, to jestem przekonana, że niejeden taki scenariusz napisało życie. Szkoda tylko, że wielu jego aspektów nietrudno się jest domyślić. To jedyna wada debiutu pani Webb - i to wada niebagatelna, gdyż to właśnie element zaskoczenia był jedną z mocniejszych stron cudownych Ech pamięci. Na szczęście to chyba dowodzi tylko, jak fantastyczną pisarką jest pani Katherine - skoro wychwalam jej dzieło pod niebiosa, a połowę tajemnic bez trudu rozwiązałam.
Nie czytałam tak fenomenalnej książki od czasów ostatniego tomu Marii Antoniny! Poza tym upewniłam się tylko, że wszystko co wyjdzie spod pióra Katherine Webb jest pierwszorzędne. Oczywiście pani Webb wskakuje na moją listę ulubionych autorów, a jej dwie inne książki - The Unseen i The Misbegotten - na listę książek, na których wydanie mam gorącą nadzieję. Serdecznie polecam!
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Są książki, które czyta się bez zainteresowania; takie, które czyta się przyjemnie, ale bez większej fascynacji i wreszcie te, które pochłania się za jednym zamachem, nie bacząc na świat wokół. Ostatnia kategoria to prawdziwa rzadkość. Całe szczęście nazwisko Webb jest właściwie jej synonimem. Dziedzictwo, podobnie jak Echa pamięci, jest niesamowicie wciągające. Wszystko za...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-29
Jakiś czas temu zorientowałam się, że recenzja każdej kolejnej czytanej przeze mnie książki Nicholasa Sparksa jest coraz trudniejsza do napisania. Co tu dużo mówić, wszystkie jego dzieła są po prostu do siebie podobne. A warto wspomnieć, że za mną jest już całe osiem tytułów! Do tej pory nie myślałam jednak, że trudniejsze okaże się także... czytanie tych książek.
Czyżby popularna I wciąż ją kocham okazała się słabsza od swoich 'sióstr'? A może po prostu Sparks mi się przejadł? Zapraszam na recenzję!
Poznanie Savannah - miłej, łagodnej dziewczyny, która od razu podbiła serce Johna (z wzajemnością!), było najlepszą rzeczą w jego życiu. Lepszą nawet niż wstąpienie do wojska! Jednak nic nie może trwać wiecznie i wkrótce mężczyzna musi wracać do armii. Obiecuje, że miłość jest w stanie pokonać odległość. Savannah przyrzeka czekać, ale... jak długo?
Jak zwykle fabuła na pierwszych stronach wybucha i chwilowo oszałamia czytelnika. Nikogo to nie dziwi. Poza tym jest schematycznie: on chuligan, a ona pobożna i ambitna. Nikt nawet nie mruga. Miłość kwitnie oczywiście od pierwszego wejrzenia. Okej, tak musi być u Sparksa. Tylko dlaczego tym razem nie porwało mnie to tak, jak powinno? Nigdy nie twierdziłam, że romanse pana Nicholasa wyróżniają się czymś szczególnym, ale zawsze widziałam w nich to 'coś'. Natomiast teraz walczyłam jedynie z irytacją na Savannah, która cały czas czuła poczucie winy za wszelkie zło świata i nieustannie sprowadzała rozmowę na temat Boga. Po pierwsze, nie jestem specjalnie religijną osobą, więc możecie się domyślać, że nie wywoływało to u mnie najcieplejszych odczuć. A poza tym nie opuszczało mnie wrażenie, że gdzieś to już gdzieś widziałam. Wspominałam już, że wszystkie dzieła Sparksa są do siebie zbliżone, ale dawno nie spotkałam się z dwoma tak podobnymi książkami jak I wciąż ją kocham i Jesienna miłość! Z tym, że ta ostatnia mnie w pewnym stopniu poruszyła, natomiast historia Johna... tak, na pewno może pochwalić się świetną kreacją bohaterów i mistrzowsko dopracowanymi detalami, ale zdecydowanie nie odznacza się pod względem atrakcyjności dla czytelnika. Czyta się ją dość wolno i bez większego zainteresowania. Niestety.
Ani trochę nie cieszy mnie krytykowanie autora jednej z moich ulubionych książek, ale pocieszam się myślą, że w końcu musiała nadejść ta chwila. Faktem jest, że I wciąż ją kocham porządnie mnie rozczarowała, ale jednocześnie wciąż jest ładną, romantyczną powieścią. Na pewno spodoba się komuś, kto wcześniej ze Sparksem nie miał do czynienia. Natomiast komuś, kto - jak ja - jest sparksowym weteranem, polecam raczej ewentualną ponowną lekturę Pamiętnika - akurat tę książkę autora można czytać bez końca!
Jakiś czas temu zorientowałam się, że recenzja każdej kolejnej czytanej przeze mnie książki Nicholasa Sparksa jest coraz trudniejsza do napisania. Co tu dużo mówić, wszystkie jego dzieła są po prostu do siebie podobne. A warto wspomnieć, że za mną jest już całe osiem tytułów! Do tej pory nie myślałam jednak, że trudniejsze okaże się także... czytanie tych książek.
Czyżby...
2015-01-21
Love, Rosie to chyba jedna z tych książek, które albo się kocha, albo nienawidzi. Naprawdę trudno jest znaleźć złoty środek przy tak dużej popularności. Sama nigdy nie zastanawiałam się, do której z grup sama będę należeć - nawet nie spodziewałam się, że kiedykolwiek sięgnę po tę pozycję. Lektura jest zasługą wyłącznie świeżutkiej ekranizacji... a nawet nigdy jej nie widziałam! Czy było warto? Zdecydowanie tak. Z przyjemnością stwierdzam, że właśnie dołączyłam do fanów historii Rosie Dunne!
Rosie i Alex zawsze trzymali się razem - jako siedmiolatkowie siedzący razem w szkolnej ławce; dziesięciolatkowie, którzy trochę wstydzili się przyjaźni z płcią odmienną; szesnastolatkowie upijający się do nieprzytomności. Uważali, że całe życie będą trzymać się razem. Wtedy jednak Alex wraz z całą rodziną przeprowadził się do Bostonu, a wkrótce po wyjechaniu przyjaciela na drugi koniec świata Rosie dowiedziała się, że jest w ciąży. Bynajmniej nie z Alexem. Zaczęły pojawiać się pytania: czy ich przyjaźń przetrwa? I czy rzeczywiście nic nigdy nie stanie jej na przeszkodzie?
Chyba każdy, kto w jakikolwiek sposób zetknął się z Love, Rosie, usłyszał też, że składa się ona wyłącznie z korespondencji (mailami, smsami, listami, chatem internetowym itd.) między bohaterami. Kiedy o tym pomyślę, to ktoś mówił mi o tym wcześniej, ale i tak otwierając książkę potężnie się zdziwiłam. Mój cały optymizm odnośnie popularnej powieści Ahern w sekundę się rozwiał, ustępując miejsca sceptycyzmowi. "Listy, poważnie?", myślałam. "Książka bez dialogów?!". Jednak nie martwcie się. Prawdziwie utalentowany pisarz poradzi sobie nawet z taką formą wypowiedzi! Listy nie przeszkadzają w swobodnym zapoznawaniu się z historią Rosie Dunne - przeciwnie nawet, ułatwiają je. Już dawno nie czytałam powieści, którą pochłaniałabym w tak błyskawicznym tempie - niczym ulubiony smakołyk! Jeśli jednak zastanowić się głębiej, Love, Rosie rzeczywiście należy do mojego ukochanego, specyficznego gatunku. Mamy bowiem do czynienia z dużą dozą gorzkiej zazdrości, nie zawsze słodkiej miłości oraz przyjaźni nie typowej, bo damsko-męskiej. A odwieczny spór o istnienie takiej przyjaźni okazuje się być wdzięcznym tematem do naprawdę dobrej książki!
Love, Rosie to także zabawne połączenie ironii i charakterystycznego poczucia humoru, godnego samej Helen Fielding. Wiele razy śledząc losy Rosie miałam wrażenie, że czytam Dziennik Bridget Jones i prawie tyle samo razy co przy lekturze tej jednej z moich ulubionych książek, parskałam śmiechem. A chociaż wesołych momentów jest tyle, że nie sposób się nudzić, to nie brak też chwil poważnych i refleksyjnych. Pani Fielding, ma pani poważną konkurentkę w osobie Cecelii Ahern!
Love, Rosie może być zarówno fantastyczną, relaksującą odskocznią od rzeczywistości, jak i wzruszającą, niepowtarzalną historią, która wyciśnie z ciebie łzy, jeśli tylko odpowiednio się wczujesz. Jeśli wciąż się wahasz, odpowiedz sobie na pytanie: czym jest dla ciebie cisza? Czy lubisz rozmawiać z kimś bez słów? A może nie masz osoby, z którą możesz tak wymownie pomilczeć? W takim wypadku Love, Rosie jest książką dla ciebie. Przecież nikt nie zna ciszy bardziej magicznej, niż tej panującej podczas zaczytywania się w doskonałej powieści!
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Love, Rosie to chyba jedna z tych książek, które albo się kocha, albo nienawidzi. Naprawdę trudno jest znaleźć złoty środek przy tak dużej popularności. Sama nigdy nie zastanawiałam się, do której z grup sama będę należeć - nawet nie spodziewałam się, że kiedykolwiek sięgnę po tę pozycję. Lektura jest zasługą wyłącznie świeżutkiej ekranizacji... a nawet nigdy jej nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-14
Oskar i pani Róża - brzmi znajomo, co?
Jest to książka określana jako poruszająca, niesamowita, nieśmiertelna, "na miarę Małego Księcia". Dla mnie natomiast to po po prostu pozycja, która mieszkała na mojej półce od co najmniej roku, a w sercu od dobrych kilku. Bynajmniej nie dlatego, że nie miałam na nią ochoty. Wiedziałam po prostu, że w trzeciej klasie przyjdzie mi ją omawiać w szkole, a nie przepadam za ponownym czytaniem książek (chyba, że autor ma na nazwisko Musierowicz). A że piszę te słowa, to chyba oczywiste, że wyczekiwany moment już nadszedł.
I co? Mocna? Wzruszająca? Rzeczywiście porównywalna do Małego księcia?
Zobaczcie sami.
Oskar ma 10 lat i białaczkę. Potajemnie kocha się w swojej szpitalnej sąsiadce, nie przepada za swoimi rodzicami i uwielbia Ciocię Różę, która stara się go przekonać do istnienia Boga. Wymyśla ona rodzaj zabawy, w której jeden dzień odpowiada dziesięciu latom. Jednak czy można przeżyć całe życie w dwanaście dni?
Są książki cienkie, średnie, grube, a także takie liczące zaledwie 80 stron, których nie można zakwalifikować nawet do tej pierwszej kategorii. A jak można napisać sensowną recenzję powieści, która skończyła się, zanim na dobre się zaczęła? Jest trudno, nie ukrywam. Ale parę spójnych zdań powinno udać mi się sklecić.
Oskar i pani Róża składa się z listów do Boga, pisanych przez nieufnego, cierpiącego, naiwnego chłopca. Choć tematyka choroby pojawiała się już nieraz, to musicie przyznać - nigdy z tej perspektywy. Nigdy oczami kogoś tak młodego; nierozumiejącego, dlaczego właśni rodzice okazują się tchórzami wobec choroby. A to robi wrażenie. Tak samo jak szybki, prostolinijny opis całego ludzkiego życia spędzanego w skróconej formie w szpitalu. Trwającego 12 dni, ale czy różniącego się aż tak bardzo od tych prawdziwych? Przez 12 dni można przecież doznać zarówno miłości, jak i cierpienia; przebaczenia i strachu.
Jest bardzo, ale to bardzo refleksyjnie.
Zwłaszcza, że pojawia się też temat wiary. Ale nie takiej - wybaczcie mi określenie - ślepej, lecz traktowanej właśnie z dystansem i nieufnością. I może właśnie przez to bardziej przekonującej?
Oskar i pani Róża to trochę nietypowa książka. Na pewno też bardzo dobra. Jednak czy wzruszająca?Może trochę. Ale nie aż tak bardzo. Określiłabym ją raczej - zastanawiająca. Tutaj się trochę rozczarowałam, bo w końcu miały być fontanny łez! No i co? Wyszło na to, że beztroski Mały Książę wzruszył mnie bardziej niż chory chłopiec? Coś jest chyba nie tak.
Ciekawe czy z książką, czy ze mną.
Jednak nie przeszłam obok niej obojętnie, to na pewno. Tego jednego się nie da.
I jestem pewna, po raz pierwszy od dawna, że akurat tę książkę przeczyta cała moja klasa.
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Oskar i pani Róża - brzmi znajomo, co?
Jest to książka określana jako poruszająca, niesamowita, nieśmiertelna, "na miarę Małego Księcia". Dla mnie natomiast to po po prostu pozycja, która mieszkała na mojej półce od co najmniej roku, a w sercu od dobrych kilku. Bynajmniej nie dlatego, że nie miałam na nią ochoty. Wiedziałam po prostu, że w trzeciej klasie przyjdzie mi ją...
2015-01-14
Jakiś czas temu bardzo interesowałam osobą Kuby Rozpruwacza. Przeczytałam masę artykułów na jego temat i kiedy wydawało mi się, że już nic więcej nie znajdę, natrafiłam na kryminał, który miał być inspirowany jego właśnie zbrodniami. Jak możecie się domyślać, od razu zapragnęłam go przeczytać.
Miał on wdzięczny tytuł Giń.
Fabuła? Właściwie taka sama. Tylko - współczesna. I umiejscowiona na ulicach Berlina, a nie Londynu. Tym razem mamy do czynienia z Wypruwaczem, który poluje na kobiety niskiego wzrostu i o półdługich ciemnych włosach (wcale nie prostytutki). Tylko jednej z nich udaje się uciec. Ale Wypruwacz tak łatwo się nie poddaje. Zrobi wszystko, żeby dorwać Larę Simons.
Pierwsze strony można opisać niemal jako prawdziwy wybuch bomby. Emocje, adrenalina, napięcie. I naprawdę ogromna przyjemność z czytania! Wówczas byłam przekonana, że Hanna Winter odda cały dramat historii Kuby. Niestety... przeliczyłam się. Jak się okazało, z początku porywająca historia berlińskiego Rozpruwacza przypomina raczej płytką kałużę aniżeli jezioro pełne podniecających scen, a same dialogi - bardziej niezobowiązującą pogawędkę przy kawie niż rzeczywiste rozmowy autentycznie przerażonych ludzi. Poza tym dawno nie spotkałam się z tak beznamiętną narracją. Słownictwo było wyjątkowo nijakie, bez jakiegokolwiek wyrazu. Nawet sformułowania w stylu "zniszczenie życia" brzmiały tak nieprzekonująco, że na ich widok można było tylko unieść brwi. Ale jak można było wczuć się w historię Lary, skoro prawie nic o niej nie wiadomo? Czytelnikowi oszczędzono jakichkolwiek dłuższych opisów, nawet tych ważnych scen. Jak sądzę, celem miała być większa dynamika akcji. Wyszło niestety tak, że główna bohaterka była odbiorcy zupełnie obca. Zupełnie inaczej niż Wypruwacz! Bo choć pojawiał się rzadko, to trzeba przyznać, że sam pomysł na jego postać i złożoność jego osobowości trzymały poziom. Kiedy tylko pojawiał się, akcja od razu nabierała charakteru! Szkoda tylko, że działo się to tak rzadko... Może w innym wypadku byłabym bardziej zajęta czytaniem, a mniej myśleniem? A w konsekwencji nie przewidziałabym z taką łatwością końcówki? Ona też mnie rozczarowała. Nie dość, że przewidywalna, to jednocześnie - bezsensowna.
Prawda jest taka, że książka Hanny Winter pozostawia wiele do życzenia - zarówno jako kryminał, thriller, a także zwykła powieść. Kogoś mniej oczekującego powinna pewnie zadowolić, jednak osobom złaknionych historii na miarę Kuby Rozpruwacza, polecam raczej artykuł Wikipedii na jego temat. Jest o wiele bardziej emocjonujący.
Jakiś czas temu bardzo interesowałam osobą Kuby Rozpruwacza. Przeczytałam masę artykułów na jego temat i kiedy wydawało mi się, że już nic więcej nie znajdę, natrafiłam na kryminał, który miał być inspirowany jego właśnie zbrodniami. Jak możecie się domyślać, od razu zapragnęłam go przeczytać.
Miał on wdzięczny tytuł Giń.
Fabuła? Właściwie taka sama. Tylko - współczesna. I...
2015-01-12
Lęk.
Czuję go przede wszystkim w ciemnościach, ale towarzyszy mi także w trakcie lotu samolotem. Paraliżuje, gdy czeka mnie niemiły dzień. Przychodzi wraz z myślą o utracie bliskich.
Czasem jednak przyjmuje też moje uroczyste zaproszenie i składa mi elegancką wizytę w garniturze i z kwiatami - wtedy, kiedy włączam w komputerze horror czy słucham historii o duchach...
Albo otwieram książkę Stephena Kinga.
Paul Sheldon budzi się, czując tylko ból. Wie, że jest jednym z najpopularniejszych pisarzy w kraju, a także, że miał wypadek prowadząc auto po pijaku. Nie zdaje sobie sprawy natomiast, że dom Annie Wilkes - jego najwierniejszej fanki, która go znalazła, uratowała i sprowadziła do siebie - stanie się szybko jego koszmarem i piekłem. A wszystko zaczyna się, gdy Annie wraca z miasta z najnowszą książką Paula.
Po czterech przeczytanych książkach Kinga, nawet przez sen mogłabym wymieniać ich cechy charakterystyczne. Zaczynając od bardzo długiego, skomplikowanego dla czytelnika wstępu, a kończąc na rozwiniętych, obfitych w szczegóły wątkach - nawet tych najmniejszych. Stephen to niezła gaduła! Pewnie właśnie dlatego poziom dynamiki jest zawsze umiarkowany. Ale kiedy zacznie się już coś dziać, czytelnik zaczyna błogosławić czarny humor autora - pozwala na szybkie odetchnięcie. Tak na marginesie, to ironia w Misery jest rozwinięta, jak nigdy przedtem! Prychałam śmiechem kilkakrotnie razy częściej niż w Lśnieniu, Doktorze sen i Miasteczku Salem razem wziętych. A tak poza tym, to znowu pojawiają się ulubione nawiasy Mistrza. Tak naprawdę nie wiadomo, o co dokładnie z nimi chodzi, ale z pewnością nadają smaczku narracji prowadzonej, rzecz jasna, przez zmęczonego życiem bohatera; i jeszcze większej grozy całej historii.
Nowości nie ma zbyt wiele. Ściśle mówiąc, jest tylko jedna. Nazywa się Annie Wilkes.
Uwielbiam czytać o szaleńcach. Kocham rozgryzać ich podłoża emocjonalne, analizować motywacje działań. Jednak zdążyłam już zapomnieć, że bohater literacki może być tak precyzyjnie wykreowany! Tu chyba kryje się odpowiedź na pytanie, dlaczego główne postacie powieści Kinga zawsze są do siebie w jakiś sposób podobne: jego cała energia idzie na kreślenie wizerunków wariatów. Uwierzcie, że nietuzinkowa osobowość Annie nieraz potrafi sprawić, że czytelnika przejdzie niemiły dreszcz. Wiele razy zadawałam sobie pytanie, co ona właściwie wyrabia. Mamy do czynienia zarówno z najbardziej drastycznymi, psychodelicznymi zachowaniami, jak i słodkimi, niewinnymi i siejącymi potężne wątpliwości. Wrażeń jest mnóstwo! Zwłaszcza, że to właśnie szaleństwo jest tym najbardziej przerażającym aspektem wszelkich horrorów. Strach przed potworami jest niczym w porównaniu ze spojrzeniem w lustro i uczciwym odpowiedzeniem sobie na pytanie "czy we mnie też kryje się nieobliczalna bestia?".
Drogie osoby ze słabymi nerwami, to nie jest książka dla was! Choć czasem przewidywalna, Misery jest naprawdę mocna. Wstrząsa, przeraża, zachwyca i jest ostatnią pozycją, o której można by powiedzieć: nędzna.
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Lęk.
Czuję go przede wszystkim w ciemnościach, ale towarzyszy mi także w trakcie lotu samolotem. Paraliżuje, gdy czeka mnie niemiły dzień. Przychodzi wraz z myślą o utracie bliskich.
Czasem jednak przyjmuje też moje uroczyste zaproszenie i składa mi elegancką wizytę w garniturze i z kwiatami - wtedy, kiedy włączam w komputerze horror czy słucham historii o duchach...
Albo...
Nicholas Sparks to pisarz z pokaźnym dorobkiem literackim - może nie tak ogromnym jak Stephen King, ale wystarczającym, aby czytelnik bez wysiłku mógł przewidzieć następne zwroty akcji w książce czy niewypowiedziane jeszcze słowa bohaterów. Chociaż na początku nie zgadzałam się z opinią, że jego dzieła są banalne i przewidywalne, to po przeczytaniu ośmiu, nabrałam jednak przekonania co do jej słuszności. Nie wierzyłam, że autor, którego tak długo ceniłam i którego pokochałam za napisanie jednej z moich ulubionych powieści - Pamiętnika, może mnie czymś jeszcze zaskoczyć. Wszystko zmieniło się wraz z lekturą Najdłuższej podróży, której ekranizacja wchodzi do kin właśnie dzisiaj.
Ira spędził swoje długie i szczęśliwe życie u boku żony, którą kochał nad życie. Dzielił z nią swoje myśli, codziennie od nowa oddawał jej swoje serce i wspólnie z nią kolekcjonował obrazy. Zrobił już właściwie wszystko, co miał zrobić, ale i tak nie chce umierać. Rzeczywistość jednak chce inaczej. Ira po wypadku samochodowym utyka w śnieżnej zaspie, niewidoczny dla ludzi, niezdolny do opuszczenia zniszczonego samochodu. Czeka na ratunek, powoli tracąc siłę i nadzieję.
Jakiś czas przed tym wydarzeniem, trafiają na siebie Sophia i Luke. Ona jest studentką historii sztuki. Próbuje zapomnieć o byłym chłopaku, który wielokrotnie ją zdradził. On pomaga matce w prowadzeniu rancza; zawodowo ujeżdża byki. Czy może połączyć ich miłość wielka jak Iry i jego żony Ruth?
Kiedy weźmie się do ręki Najdłuższą podróż, pierwszym, co rzuca się w oczy, jest jej niewiarygodna grubość. 500 stron to coś, czego u preferującego dwustustronicowe powieści Sparksa jeszcze nie było. Z czasem okazuje się jednak, że najnowsza pozycja pisarza jest jednocześnie najbardziej spośród wszystkich jego dzieł złożona. Oferuje zarówno więcej różnorodnych ciekawych postaci, jak i więcej wątków, zgrabnie się ze sobą zazębiających i łączących. Stanowi doskonałe przeciwieństwo Nocy w Rodanthe, których akcja toczyła się jednotorowo, a dalsze zdarzenia nie były zaskoczeniem chyba nawet dla samych bohaterów powieści. Tu jest inaczej: Najdłuższa podróż, jak na Sparksa, jest niewyobrażalnie dynamiczna i nieprzewidywalna. Oczywiście nie sposób nie odgadnąć przebiegu kilku wybranych wątków, ale największą tajemnicą i tak owiane jest samo zakończenie. Kreując je, pan Nicholas przeszedł sam siebie. Pozostawił czytelnika z nostalgicznym uśmiechem na twarzy i myślą, że już dawno nie czytał tak dojrzałej i dobrej książki.
Najdłuższa podróż opowiada zarówno o śmierci i trudnych wspomnieniach, jak cudzie powstania nowej, głębokiej i wiecznej miłości. Niesamowicie wzrusza i gra na uczuciach niespodziewającego się niczego odbiorcy. Jest lekturą obowiązkową dla wiernych fanów autora, a także dla tych, którzy do tej pory z uporem powtarzali, że Sparks to jedynie mdłe romansidła. Zastanawiam się, ilu z nich po przeczytaniu najnowszej jego powieści, nie krzyknęłoby "to było genialne!'. Ciekawe, czy przyjmą wyzwanie?
Gorąco polecam!
http://wpapierowymswiecie.blogspot.com/
Nicholas Sparks to pisarz z pokaźnym dorobkiem literackim - może nie tak ogromnym jak Stephen King, ale wystarczającym, aby czytelnik bez wysiłku mógł przewidzieć następne zwroty akcji w książce czy niewypowiedziane jeszcze słowa bohaterów. Chociaż na początku nie zgadzałam się z opinią, że jego dzieła są banalne i przewidywalne, to po przeczytaniu ośmiu, nabrałam jednak...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to