Kentuki
- Kategoria:
- literatura piękna
- Tytuł oryginału:
- Kentukis
- Wydawnictwo:
- Sonia Draga
- Data wydania:
- 2020-01-29
- Data 1. wyd. pol.:
- 2020-01-29
- Data 1. wydania:
- 2018-10-01
- Liczba stron:
- 320
- Czas czytania
- 5 godz. 20 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788381108829
- Tłumacz:
- Tomasz Pindel
Wstrząsająca powieść o pułapkach nowych technologii.
Dzielą się na podglądaczy i podglądanych. Użytkownicy kentuki, nowej technologicznej zabawki, mogą usiąść przed ekranem w Berlinie i obserwować kuchnię rodziny z Sidney, swobodnie przemieszczając się po obcym domu. Ci, którzy decydują się wpuścić anonimowego człowieka do własnego życia, w teorii sami decydują o tym, co dokładnie chcą pokazać światu. Kentuki to atrakcyjne wirtualne przytulanki, do których nie dołączono instrukcji obsługi.
Ta opowieść przypomina odcinek serialu Czarne lustro – z niezwykłą precyzją mówi o skomplikowanych relacjach ludzkiej cywilizacji z technologią i pyta o granice naszej intymności oraz zaufania.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Technika, która nie działa
Swego czasu, drodzy Państwo, pewien rodzaj literatury nazywało się fantastyką bliskiego zasięgu. Mam wrażenie, że termin ten spotyka się dziś dużo rzadziej. Może dlatego, że niegdysiejsze przyszłe problemy stały się dzisiejszymi? Proza – a szerzej: kultura – traktująca o zagrożeniach technicznych, czyli jednym z głównych tematów wspomnianego gatunku, stała się ważnym elementem głównego nurtu, czego najlepszym dowodem jest popularny serial „Czarne lustro”. A fantastyka bliskiego zasięgu, skupiona wokół majaczącej już na horyzoncie przyszłości? Cóż, jej znamiona aktualnie wyczerpuje literatura (post)apokaliptyczna, więc nie ma tego złego – lub też jest, w zależności od indywidualnych poglądów na koniec świata.
Co łączy „Kentukiego” z „Czarnym lustrem”? Bodaj wszystko poza medium, w tym względzie blurb jest całkowicie szczery. Problem w tym, że – jak wiedzą wszyscy z Państwa, którzy serial śledzą – jego poziom trudno uznać za równy. Zdarzają się w nim odcinkowe perełki (to te nawiedzane przez ducha Philipa K. Dicka),zdarzają się też, niestety, poważne pomyłki. Różne względy rzutują na ich jakość, ale absolutnie najważniejszy zdaje się pomysł, bo te najlepsze bronią się nawet opakowane w niedoskonałą formę, natomiast tych słabych nie ratuje żaden poziom formalnego wyrafinowania. Powieści Samanty Schweblin, jeśli uznać ją za literacki odpowiednik epizodu „Czarnego lustra”, bliżej do drugiego przypadku.
Nie kupuję, drodzy Państwo, wizji przytulanki, którą człowiek kupuje po to, żeby umożliwić anonimowej osobie obserwowanie jej życia – a do tego sprowadza się wizja tytułowych kentukich. Ten pomysł ma dwie zasadnicze wady: pierwszą dyskwalifikującą, drugą natomiast nieco bardziej utylitarną, ale bliską mojemu inżynierskiemu umysłowi. Do rzeczy: razi przede wszystkim absurd tej idei. Razi mnie, a uznaję się za osobę wytrenowaną w zawieszaniu niewiary do poziomów tytanicznych (fantastyka literacka była dla mnie zaledwie wstępem do komiksowej). Co w takim razie z bardziej ortodoksyjnymi miłośnikami literatury pięknej, którą reprezentuje „Kentuki”? W rzeczywistości Schweblin granice prywatności zostają dobrowolnie zniesione na masową skalę, czego autorka w żaden sposób nie uzasadnia. Faktem pozostaje to, że ludzie dziś znacznie chętniej pozwalają obcym na dostęp do własnego życia przy pomocy mediów społecznościowych. Ale przecież to przede wszystkim kreacja, w której nawet najbardziej intymne doświadczenia podlegają świadomej – inna sprawa, czy właściwej i udanej – moderacji. Mało kto chce być oglądany w toalecie, a jeśli już, to w celu wzbudzenia kontrowersji. Tymczasem kentuki znoszą wszelkie rozróżnienia i odbierają obserwowanemu możliwość jakiegokolwiek sterowania przekazem. Czy znaleźliby się ludzie gotowi na podjęcie tak radykalnych kroków? Z pewnością. Czy byłoby to zjawisko globalne? W żadnym wypadku. Tym bardziej że kentuki nie jest tylko biernym obserwatorem – Schweblin idzie dalej, zmieniając followersa totalnego z abstrakcyjnego sieciowego bytu w rzeczywistą fizyczną manifestację, co dodatkowo zaburza równoważny w założeniach stosunek obserwowany–obserwujący na korzyść tego drugiego. Wszystko sprowadza się do tego, że w kentukich ciężko uwierzyć, co znacząco dezawuuje moc powieści.
Drugą kwestią przeszkadzającą mi podczas lektury, choć bardziej subiektywną, jest wymyślność wizji w kontekście współczesnych problemów związanych z techniką. Są ich tysiące, o czym można łatwo się przekonać choćby dzięki innym lekturom: „Wszyscy kłamią” Setha Stephensa-Davidowitza czy „Homo Deus. Krótkiej historii jutra” Yuvala Noah Harariego (czy też którejś pozostałej z jego książek). Tymczasem Schweblin podejmuje decyzję nienaturalną, karkołomną – niby chce zaprząc literaturę do rozwiązywania na wskroś nowoczesnych problemów, ale boi się postawić na realizm. Zamiast niego wybiera szytą grubymi nićmi abstrakcję, której funkcja budzi spore wątpliwości: teoretycznie powinna pozwolić autorce na więcej w sensie artystycznym, w praktyce wydaje się asekuracyjnym odcięciem od wymagającego tematu.
Słabość wyjściowego pomysłu boli tym bardziej, że w kwestiach formalnych „Kentuki” wypada świetnie. Schweblin ma bardzo ciekawy pomysł na poprowadzenie narracji, która idealnie sprawdza się nie jako opis losów grupy bohaterów – nie da się żadnego nazwać wiodącym – a opis zjawiska. Krótkie rozdziały dotyczą pojedynczych wydarzeń, w których główne role odgrywają tytułowe maskotki, a perspektywa zmienia się co kilka stron. To doskonale podkreśla powszechność zachodzących w świecie zmian. W konkretnych wątkach autorka stawia na intensywne emocje, krótkie, celne uderzenia, a przy tym zachowuje kontrolę, dzięki czemu nawet mocne sceny rzadko zamieniają się w bezpardonowe szarże. Powieść została bardzo dobrze zaplanowana, założenia formalne współgrają z założeniami treściowymi w pięknej harmonii i gdyby nie przekombinowana wizja, to można by tu mówić o wielkiej literaturze.
„Kentuki” poważnie mnie zawiódł. Uwielbiam prozę traktującą o konsekwencjach rozwoju techniki, a szczególnie ciekawa jest dla mnie ta, którą piszą autorzy niekojarzeni z kręgami fantastycznonaukowymi. Samanta Schweblin to uznana pisarka (o czym świadczy choćby tegoroczna nominacja do międzynarodowego Bookera),a swój talent literacki bez wątpienia w książce udowadnia, ale tym razem zadaniu nie sprostała. Weszła na pole, którego nie odważyła się zgłębić, przez co jej książka budzi poważny dysonans: próbuje szokować, a pachnie asekuranctwem.
Bartek Szczyżański
Książka na półkach
- 129
- 83
- 12
- 10
- 8
- 4
- 2
- 2
- 2
- 2
Cytaty
Więc jeśli w jej życiu miało się wydarzyć coś naprawdę nowego, nawet jeśli wydawać by się mogło to jakąś głupotą, tak jak właśnie odkrycie tych dziwnych kentukich, musiała zachować to dla siebie, w każdym razie dopóki nie będzie pewna, że rozumie, co właściwie robi. (…) bez przerwy stawia sobie pytania, co począć ze swoim życiem, żeby nuda i zazdrość nie doprowadziły jej ostate...
Rozwiń
OPINIE i DYSKUSJE
1. Dlaczego?
Na spotkanie MKC zadane „Ptaki”, zbiór opowiadań tej autorki, a ja lubię czytać pisarzy całościowo. To druga z wysłuchanych przeze mnie książek Schweblin.
2. I jak?
Dobrze się słucha, pewnie dobrze się czyta. Ładnie poprowadzone i wykorzystane do ukazania raczej ludzkich słabości niż zagrożeń związanych z technologiami. Przedstawiona przez Schweblin wizja jest tak bliska, tak możliwa do zrealizowania, tak w zasięgu ręki… Zabawne, pewnie ładne maskotki, bardzo interaktywne, łączące ze sobą ludzi na sposób przypadkowy i stały w pary obserwowany/obserwujący z założeniem „celowej ulotności”. I bohaterowie wpuszczają je do swojego świata. Dopuszczają do siebie w sytuacjach nawet najbardziej intymnych. Ta ładność, ta pozorna bezbronność sprawiają, że bezbronni stają się użytkownicy, i to z obu stron. Schweblin kilkakrotnie (w wątku Grigora) podkreśla, że wzrost popularność kentukich jest szybszy niż tempo wprowadzania odpowiednich regulacji prawnych. Hmm, ludzie chyba rzeczywiście są raczej bezmyślni, niemądrzy i ufni i przez to narażeni na ogół niebezpieczne konsekwencje. Trzeba nas bronić przed nami samymi. A kentuki biorą ludzkość najbardziej oczywistym podstępem. Są ładne, są sympatyczne, nie mogą być groźne! Czyżby wystarczyło opakować pistolet w różowe futerko, by przestał być śmiercionośnym narzędziem? Kentuki nikomu nic nie zrobią. To ludzie sami załatwią. Przestaną się uczyć, pozwolą sobie na sadystyczne zachowania, pokażą światu beżowe majtki, wykorzystają prywatność najbliższych dla osiągnięcia zawodowego sukcesu. A mogło być tak pięknie. Mogły pomagać samotnym, wspierać rodziców w opiece nad dziećmi, służyć zawiązywaniu przyjaźni, poprawiać nasze bezpieczeństwo, ułatwiać naukę języków obcych, zwalczyć nudę. Mogły. Ale to w ludziach siedzą nuda, zazdrość, złośliwość, agresja, gniew, frustracja.
No tak, sprawne to, ale i bardzo dydaktyczne. Ach, wszyscy wiemy, jak to działa, i co z tego. Kolejne gadżety, kolejne aplikacje, kolejne błędy.
3. Dokąd to mnie prowadzi?
Pewnie ciut ograniczę Facebooka.
4. Podobne, moim zdaniem lepsze: opowiadanie Teda Chianga „Cykl życia oprogramowania” (tom „Wydech”)
1. Dlaczego?
więcej Pokaż mimo toNa spotkanie MKC zadane „Ptaki”, zbiór opowiadań tej autorki, a ja lubię czytać pisarzy całościowo. To druga z wysłuchanych przeze mnie książek Schweblin.
2. I jak?
Dobrze się słucha, pewnie dobrze się czyta. Ładnie poprowadzone i wykorzystane do ukazania raczej ludzkich słabości niż zagrożeń związanych z technologiami. Przedstawiona przez Schweblin wizja...
Sorry, ale ani jedno zdanie napisane w tej książce "nie zagadało". Do mnie.To tyle. No. Raczej.
Sorry, ale ani jedno zdanie napisane w tej książce "nie zagadało". Do mnie.To tyle. No. Raczej.
Pokaż mimo toTa książka była tak nieprzyjemnie głupia, że przewracałam strony by się upewnić, że autorce naprawdę brakuje finezji i umiejętności. Jakkolwiek poprzednia praca (Bezpieczna odległość) miała potencjał (chwytliwy pomysł),tak ten miernie napisany i niepociągający twór okazał się być rozcieńczoną komplikacją historii z buraczanymi kleksami typu "lancz".
Nic mnie nie obchodziło to czy Marvin "zobaczy śnieg" swoim "wyzwolonym" kentukim, ani to czy Grigorowi uda się "ocalić" porwaną dziewczynę.
Wszystkie postacie były nudne, wtórne i nieprzekonujące. Ot, charaktery ułożone z patyków, same podstawowe kolory. Durne toto i infantylne. Brzdęk.
Ta książka była tak nieprzyjemnie głupia, że przewracałam strony by się upewnić, że autorce naprawdę brakuje finezji i umiejętności. Jakkolwiek poprzednia praca (Bezpieczna odległość) miała potencjał (chwytliwy pomysł),tak ten miernie napisany i niepociągający twór okazał się być rozcieńczoną komplikacją historii z buraczanymi kleksami typu "lancz".
więcej Pokaż mimo toNic mnie nie obchodziło...
Kentuki to elektroniczne zabawki. Właściciel takiego pluszaka wpuszcza go do swojego życia ale nie kontroluje. Anonimowa osoba posiadająca kod dostępu widzi oczami zabawki i steruje nią za pomocą tableta. Autorka pokazuje różne historie ludzi posiadających zabawki i tych, którzy podglądają życie innych. Ciekawe spojrzenie na to co jesteśmy skłonni odsłonić, jakie mamy relacje z bliskimi, czy zawsze rozumiemy nasze zachowanie.
Kentuki to elektroniczne zabawki. Właściciel takiego pluszaka wpuszcza go do swojego życia ale nie kontroluje. Anonimowa osoba posiadająca kod dostępu widzi oczami zabawki i steruje nią za pomocą tableta. Autorka pokazuje różne historie ludzi posiadających zabawki i tych, którzy podglądają życie innych. Ciekawe spojrzenie na to co jesteśmy skłonni odsłonić, jakie mamy...
więcej Pokaż mimo to"Kentuki" nie mówi o niczym nowym, ale trochę inaczej przygląda się coraz większej dominacji mediów społecznościowych w kontaktach międzyludzkich. Pojawiają się różni bohaterowie w bardziej lub mniej epizodycznych scenkach, podglądający lub podglądani, stawiający większe czy mniejsze granice wglądu do swojego życia. Kentuki to tandetna zabawka na kółkach, przypominająca maskotkę, spod pluszu wyziera jednak chłodny metal. Może dawać namiastkę bliskości, wszak obnażamy się tylko przed bliskimi i tylko bliscy dopuszczają nas do swoich sekretów. Bywa, że kentuki ratuje komuś życie, ale przede wszystkim obnaża podłość charakterów, frustrację i agresję, pozwala przeżyć przygodę, oderwać się od codziennej rutyny, zapełnia pustkę, nudę albo samotność i tęsknotę za bliskością. Samanta Schweblin stawia pytanie, dlaczego w człowieku jest tak ogromna ciekawość obcego życia, a bliscy są mu obojętni i oddalają się coraz bardziej. Zakończenie przedstawiające instalację artystyczną wciska w fotel. Jakiego wstrząsu potrzeba coraz liczniejszym uczestnikom mediów społecznościowych, by swoją uwagę przekierowali na swoich bliskich, rozpaczliwie poszukujących zainteresowania i czułości?
"Kentuki" nie mówi o niczym nowym, ale trochę inaczej przygląda się coraz większej dominacji mediów społecznościowych w kontaktach międzyludzkich. Pojawiają się różni bohaterowie w bardziej lub mniej epizodycznych scenkach, podglądający lub podglądani, stawiający większe czy mniejsze granice wglądu do swojego życia. Kentuki to tandetna zabawka na kółkach, przypominająca...
więcej Pokaż mimo toNo za płaskie. Taki pomysł powinien mieć drugie, trzecie dno! To mnożenie przykładów niepotrzebne. Z taką fabułą to wystarczyłoby obszerniejsze opowiadanie.
No za płaskie. Taki pomysł powinien mieć drugie, trzecie dno! To mnożenie przykładów niepotrzebne. Z taką fabułą to wystarczyłoby obszerniejsze opowiadanie.
Pokaż mimo toKsiążkę Schweblin czytałam z zainteresowaniem, choć do doskonałości jej daleko. Przede wszystkim przeszkadza niedopracowana konstrukcja: niektóre historie kończą się po jednym rozdziale, innym przydałaby się puenta. Czuć, że pod koniec autorce zabrakło pomysłu na zgrabny finał, niekoniecznie wystrzałowy. Mimo niedosytu nie spisuję Kentuki na straty, jest coś świeżego w tej prozie.
Pełny tekst tu:
https://czytankianki.blogspot.com/2020/09/kentuki.html
Książkę Schweblin czytałam z zainteresowaniem, choć do doskonałości jej daleko. Przede wszystkim przeszkadza niedopracowana konstrukcja: niektóre historie kończą się po jednym rozdziale, innym przydałaby się puenta. Czuć, że pod koniec autorce zabrakło pomysłu na zgrabny finał, niekoniecznie wystrzałowy. Mimo niedosytu nie spisuję Kentuki na straty, jest coś świeżego w tej...
więcej Pokaż mimo toBardzo dobry pomysł na powieść, z wielkim potencjałem, który niestety nie został do końca wykorzystany.
Powieść dobrze się czyta, ale brakuje tu 'efektu wow', nie ma żadnego punktu kulminacyjnego, który by tę historię dopełnił. I tego mi najbardziej brakowało.
Bardzo dobry pomysł na powieść, z wielkim potencjałem, który niestety nie został do końca wykorzystany.
Pokaż mimo toPowieść dobrze się czyta, ale brakuje tu 'efektu wow', nie ma żadnego punktu kulminacyjnego, który by tę historię dopełnił. I tego mi najbardziej brakowało.
Od pewnego czasu z wielką chęcią sięgam po książki podejmujące tematykę rozwoju technologicznego, nowych wynalazków i ich wpływu (z reguły negatywnego) na życie człowieka. Niewiele się zastanawiałam, gdy w moje ręce wpadło „Kentuki” — książka jak mi się zdawało dokładnie w typie tych, po które w ostatnim czasie zwykłam sięgać. Okazało się, że bardzo się pomyliłam.
Po lekturze „Kentuki” zaczynam zastanawiać się czy coś jest ze mną nie tak, czy być może jakimś cudem mój egzemplarz książki omyłkowo opakowano w inną okładkę, z innym opisem. Moje oczekiwania względem tej pozycji okazały się być zupełnie inne niż rzeczywistość. „Kentuki” aż do mnie krzyczało, że będzie mroczną i nieco perwersyjną książką. Na początku będzie miło i przyjemnie, czytelnik dowie się, jak działają kentuki, jak wiele dobrego czynią, aż tu nagle, w kulminacyjnym momencie okaże się, że maszyny te to zło wcielone. Tak działa ten motyw i dokładnie tego się spodziewałam. W tym przekonaniu utwierdziło mnie dodatkowo porównanie do popularnego serialu „Black Mirror”, którego każdy odcinek pokazuje niebezpieczeństwa, z jakimi wiąże się postęp technologiczny, a apetyt zaostrzały hasła z okładki typu: „wstrząsająca powieść” czy „przerażające i wspaniałe”. Ale to nie wszystko. Sama okładka moim zdaniem wprowadza w błąd. Jest czarna, matowa, widnieje na niej intrygująca, drapieżna kobieta z maską królika — dość przerażającą i wyglądającą na zakrwawioną. Wszystko to wskazuje na mocną książkę z wyraźnym punktem kulminacyjnym, zapadającą w pamięć i dającą do myślenia. Zamiast tego powieść była raczej… ciepła i otulająca.
Broniłam się wszelkimi sposobami przed tym, żeby nazwać „Kentuki” książką o niczym, ale myślę, że nie mam innego wyjścia. Powieść jest podzielona na wiele rozdziałów, podczas których poznajemy kilkoro kentukich, czyli osób, które przed ekranami tabletów obserwują życie swoich „Panów” oraz osoby, które kentuki kupiły i są przez nie obserwowane. I to w zasadzie tyle. Mimo ogromnego spektrum możliwości, jakie mają obydwie strony, w książce nie dzieje się w właściwie nic, co wykraczałoby poza życie codzienne bohaterów. Mamy tutaj emerytkę Emilię, która obserwuje życie młodej Evy mieszkającej w Niemczech, chłopca o imieniu Marvin, który choćby pod postacią kentuki pragnie dotknąć śniegu, Alinę — niezbyt szczęśliwą żonę artysty, która pragnie urozmaicić swoje życie kupując kentuki czy Grigora, który w powstaniu kentukich widzi szansę na biznes Owszem, to dość różnorodne postacie i każda z nich prowadzi zupełnie inne życie, ale biorąc pod uwagę możliwości, jakie dają kentuki, myślę, że autorka, mogła zdecydowanie bardziej urozmaicić tę powieść. Gdy przeczytałam, że kentuki to zabawki np. pluszowe smoki, króliki, kruki czy krety, mające zainstalowane kamery i mogące się poruszać zgodnie z wolą osoby, która się z nimi połączyła, od razu pomyślałam o możliwych zagrożeniach. Przecież to doskonała okazja choćby do tego, żeby wiedzieć, jak bez większego problemu włamać się do domu właściciela zabawki, poznać jego sekrety czy wykraść ważne dane. Autorka niestety nie skupiła się na tym wymiarze. Bohaterowie koniec końców odczuwają na własnej skórze złe strony posiadania maskotki czy sterowania nią, ale są to raczej niezbyt spektakularne osobiste tragedie, których możliwości wystąpienia powinni być świadomi.
„Kentuki” zaostrzyło mój apetyt na dawkę znanych mi i lubianych emocji. Nie mogę powiedzieć, bym nic nie odczuła, ale były to zupełnie inne emocje niż te, na które liczyłam. Do lektury powracałam niejako z sentymentem, by sprawdzić co porabiają znane mi już postacie, by zobaczyć jak dbają o siebie wzajemnie kentuki i jego Pan oraz jak rozwijają się między nimi przyjaźnie. Oczywiście nie obyło się bez rozczarowań po obydwóch stronach, lecz jak wspomniałam nie było to nic, czego bohaterowie nie byliby świadomi. Połączenie jest nawiązywane losowo, nie da się wybrać, którą zabawką chciałoby się kierować. Jasną sprawą jest, że trzeba być świadomym, że nie można przewidzieć, co zrobi osoba obserwowana oraz kim jest obserwujący. Wygląda na to, że bohaterowie książki przez moment o tym zapomnieli, stąd ich rozczarowania. Niemniej wszystko to, co wydarzyło się w powieści, to nic w porównaniu choćby z kilkoma minutami serialu „Black Mirror”. To zupełnie inne emocje, inne sytuacje i znacznie poważniejsze konsekwencje postępu technologicznego niż to, co propozycji Schwemblin. Choć lekturę wspominam dość miło, książkę czytało się lekko i szybko, niestety bardzo się na niej zawiodłam.
Od pewnego czasu z wielką chęcią sięgam po książki podejmujące tematykę rozwoju technologicznego, nowych wynalazków i ich wpływu (z reguły negatywnego) na życie człowieka. Niewiele się zastanawiałam, gdy w moje ręce wpadło „Kentuki” — książka jak mi się zdawało dokładnie w typie tych, po które w ostatnim czasie zwykłam sięgać. Okazało się, że bardzo się pomyliłam.
więcej Pokaż mimo toPo...
IG @angelkubrick
Tytułowe kentuki to kolejna elektroniczna zabawka, która ma służyć człowiekowi dla jego własnej przyjemności, czymkolwiek by ona nie była. Małe, pluszowe zwierzątka dopiero zdobywają popularność i nikt tak naprawdę nie wie, jakie zagrożenia niesie ze sobą to technologiczne novum. Urządzenie, po aktywowaniu karty, łączy się za pomocą sieci komórkowej ze swoim "Panem". Jedyną czynnością na którą może sobie pozwolić, to spacer i wnikliwa obserwacja otoczenia. Zapytacie, gdzie ta innowacja? Otóż kentuki to nic innego jak chodzące kamery, którymi sterują ludzie, a to oznacza, że siedząc w upiornie gorącym pokoju w Afryce, można obserwować kogoś, kto mieszka na Islandii, jedząc śniadanie w Nowej Zelandii, obserwować przygotowania do kolacji w Hiszpanii, siedząc na wygodnym fotelu w Botswanie patrzeć na seks na bajkowych Hawajach. Tak, dobrze widzisz, nie ma ograniczeń. Kentuki to jedna wielka niewiadoma, trochę jak tykająca bomba z opóźnionym zapłonem, nikt nie jest w stanie przewidzieć końca historii.
W książce śledzimy losy podglądaczy i podglądanych. Coraz większa popularność elektornicznej zabawki każe się zastanowić, w jakiej kondycji jest społeczeństwo, dlaczego tak wiele ludzi chce dobrowolnie uczestniczyć w życiu zupełnie obcych sobie osób? Dlaczego tak łatwo, bez głębszego zastanowienia, ludzie wpuszczają pod swój dach kogoś, kto nigdy nie ujawni swojej tożsamości? Nowa, technologiczna zabawka sprzyja demoralizacji, w siłę rośnie voyeryzm, który osłabia tradycyjny związek, ludzie przestają sobie wystarczać. Samanta Schweblin opisała ciekawą rzeczywistość, ale nie wyszła poza pewien schemat. Czytelnik jest świadkiem różnych zachowań kentuki a kiedy kończy się opowieść, nie zostaje nic. Zakończenie jest mało szokujące, szkoda, bo temat miał potencjał.
IG @angelkubrick
więcej Pokaż mimo toTytułowe kentuki to kolejna elektroniczna zabawka, która ma służyć człowiekowi dla jego własnej przyjemności, czymkolwiek by ona nie była. Małe, pluszowe zwierzątka dopiero zdobywają popularność i nikt tak naprawdę nie wie, jakie zagrożenia niesie ze sobą to technologiczne novum. Urządzenie, po aktywowaniu karty, łączy się za pomocą sieci komórkowej ze...