Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Czasem nawet Śmierć potrzebuje wakacji. Tylko jedno może mu dać chwilę wytchnienia: Wybiera więc sobie Morta – chłopca gorliwie pragnącego zdobyć wiedzę, której stanowczo posiadać nie powinien. Wprawdzie Mort szybko opanowuje techniki nowego fachu, to jednak sprawa się komplikuje, kiedy zostaje wysłany po „życie”, pięknej młodej księżniczki. Czy niniejsza powieść dała mi frajdę z czytania? Czy fabularnie powieść jest błyskotliwa? I czy podobała mi się kreacja głównych bohaterów? Muszę na wstępie przyznać, że moja relacja z twórczością brytyjskiego pisarza Terrego Pratchrtta, znacząco się ochłodziła. Nie wiem czy to jest spowodowane. Może pewnym zmęczeniem materiału. Bowiem początek mojej przygody z Światem Dysku, był pełen entuzjazmu, pasji, i apetytu na więcej. Jednak to się zmieniło, i w pewnym sensie już z takim zainteresowaniem i przyjemnością nie zanurzam się w fabułę. „Mort” to powieść, która dla mnie miała pewne fazy. Zwłaszcza pierwsza część powieści bardzo przypadła mi do gustu. Jednak z biegiem czasu, powieść fabularnie się rozjechała. Oczywiście nadal doceniam bogactwo uniwersum. Jej wyjątkowość, niepowtarzalność, i unikatowość. Ale w tym wszystkim wkradł się pewien fałsz, który sprawił, że czytanie niniejszej powieści nie sprawiało mi przyjemności. Nawet humor z którego znany jest cykl, tym razem nie trafił do mojego przekonania. Chciałbym zaznaczyć, że to typowy brytyjski humor, który jest dość skomplikowany i specyficzny. Który może nie przypaść wszystkim do gustu. Natomiast, powieść w pewnym sensie ratuje kreacja bohaterów. Zwłaszcza personifikacja Śmierci to element powieści, która w pewnym stopniu powinien okazać się dla czytelnika atrakcyjna. Terry Pratchett przedstawił i wykreował to indywiduum w sposób bardzo ciekawy, złożony i pomysłowy. Jej rola w Świecie Dysku jest nieodzowna i ostateczna. W mojej ocenie fabuła oparta na tym aspekcie trzyma się stabilnie, a książka w odbiorze jest całkiem niezła. Ale dla najważniejszą postacią książki jest oczywiście terminator Śmierci Mort. Jego postać wręcz ewoluuje. W sposób widowiskowy, niepowtarzalny, i popisowy. Ale czy rozwój postaci głównego bohatera, podążył w dobrym kierunku? To właśnie ten motyw definiuje powieść, która powinna być wysoko oceniona, przez zagorzałych fanów, i nie tylko . Również nieodłącznym elementem cyklu brytyjskiego pisarza jest oczywiście wątek romantyczny. Nie chce za dużo zdradzać, ale kierunek w jakim rozwinie się ten wątek, może nie jednego mola książkowego zaskoczyć. Reasumując, „Mort”, to nie będzie ulubiona pozycja z cyklu, ale też nie zaliczę jej, też do nieudanej. Pozycja obowiązkowa dla fanów serii, ale również dla tych czytelników, którzy chcą zacząć przygodę z cyklem. Dla mnie trochę zabrakło błysku, ale to zmienia faktu, że na pewno kolejne książki ze Świata Dysku, będą przeze mnie pochłaniane i czytane.

Czasem nawet Śmierć potrzebuje wakacji. Tylko jedno może mu dać chwilę wytchnienia: Wybiera więc sobie Morta – chłopca gorliwie pragnącego zdobyć wiedzę, której stanowczo posiadać nie powinien. Wprawdzie Mort szybko opanowuje techniki nowego fachu, to jednak sprawa się komplikuje, kiedy zostaje wysłany po „życie”, pięknej młodej księżniczki. Czy niniejsza powieść dała mi...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Tajemnica zamku grozy Robert Arthur, Alfred Hitchcock
Ocena 6,9
Tajemnica zamk... Robert Arthur, Alfr...

Na półkach: ,

Większość z nas z sentymentem i nostalgią wraca do czasów dzieciństwa. Gdzie wszystko wydawało się łatwiejsze i prostsze. Początki naszej przygody z literaturą, którą zapamiętamy do końca życia. To wtedy życie wielu z nas bezpowrotnie się zmieniło. Był to moment, który ukształtował nas jako ludzi. Można z pewną swobodą wysnuć tezę, że mole książkowe odbierają rzeczywistość, w inny sposób. Z większą empatią i wrażliwością. Nasze synapsy, a przede wszystkim wyobraźnia to beneficjent, niesamowitej pasji jaką jest czytanie. Czasem wracamy myślami do lektur, które zrobiły na nas wrażenie. Często sięgamy po nie jeszcze raz, aby sobie przypomnieć i poczuć jak kiedyś było się dzieckiem. Porwać się ponownie przygodzie. Która powinna nieść za sobą pewną intensywność, magię i urok. W moim przypadku, tak sprawa się ma między innymi z niniejszym cyklem, opowiadającym o trójce przyjaciół: Jupiterze, Peterze i Bobie. Jakie są moje wrażenia po moim powrocie do serii ? Czy inaczej odbieram niniejsza pozycję? I czy mogę polecić tą powieść młodszym czytelnikom? Mała książeczka pod tytułem „Tajemnica zamku grozy”, to przede wszystkim literatura dziecięca, w której nie można się dopatrywać większej logiki. Podczas ponownej lektury uzmysłowiłem sobie, że konstrukcja fabularna opowiadania jest bardzo prosta, banalna i nieskomplikowana. Nawet bym powiedział, że infantylna. Dialogi nie są najmocniejszą stroną książki. Pierwsza część powieści nie dała mi większej przyjemności. Wykreowane postacie, a zwłaszcza trójka nastolatków, którzy samozwańczo nazwali się detektywami, okazały się płytkie, karykaturalne i sztampowe. Również narracja nie stała na najwyższym poziomie. Ale te wszystkie elementy, niedociągnięcia i negatywy tak naprawdę nie grają decydującej roli. Bowiem książka jest przeznaczona przede wszystkim dla młodszych czytelników. Jako trzydziestolatek nie mam prawa w pełni oceniać książeczki zbyt surowo. Moja opinia na dobrą sprawę nie jest obiektywna. Ale muszę przyznać, że jednak druga część książki, i jej rozwój fabularny, zawiązywanie się wątków, i rozwiązanie szarady, to wartość dodatnia powieści. Smaczku opowiadania dodaje niewątpliwie, element dreszczyku, który momentami pojawiał się w opowiadaniu. Książeczkę bardzo szybko się czyta. Krótkie rozdziały mają niewątpliwie na to wpływ. Może trochę dla mnie seria straciła blask, i raczej nie będę jej kontynuował, ale warto było na nowo zanurzyć się w świat zagadek, łamigłówek i szarad. Podsumowując, opowiadanie przeznaczone przede wszystkim dla najmłodszych. Uspokajam rodziców, w powieści nie ma nadmiernej przemocy, ani treści, które nie były by przeznaczone dla naszych pociech. Pozycja może nie okazała się wielką ucztą czytelniczą, ale nie żałuje czasu spędzonego przy lekturze. Miła odmiana od poważniejszych pozycji.

Większość z nas z sentymentem i nostalgią wraca do czasów dzieciństwa. Gdzie wszystko wydawało się łatwiejsze i prostsze. Początki naszej przygody z literaturą, którą zapamiętamy do końca życia. To wtedy życie wielu z nas bezpowrotnie się zmieniło. Był to moment, który ukształtował nas jako ludzi. Można z pewną swobodą wysnuć tezę, że mole książkowe odbierają rzeczywistość,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Panna Marple. 12 nowych historii Naomi Alderman, Leigh Bardugo, Alyssa Cole, Lucy Foley, Elly Griffiths, Natalie Haynes, Jean Kwok, Val McDermid, Karen M. McManus, Dreda Say Mitchell, Kate Mosse, Ruth Ware
Ocena 7,2
Panna Marple. ... Naomi Alderman, Lei...

Na półkach: ,

Panna Marple. Błyskotliwa starsza pani, która jako detektyw amator pomagała stróżom prawa rozwiązywać nawet najbardziej zawiłe i skomplikowane sprawy. Postać stworzona przez brytyjską królową kryminału Agatę Christie, wystąpiła w dwunastu powieściach. Jej intelekt nie jednego inspektora by zawstydził. Bowiem ta niepozorna staruszka, przeważnie na pierwszej linii ognia walczyła z przestępcami. Dla niektórych fanów pisarki, to właśnie postać panny Marple jest najbardziej lubiana. W pewnym sensie nie jest to dla mnie zaskoczeniem. Oczywiście mam inny typ głównego protagonisty, pewnego pana z wąsikiem i jajowatą głową. Ale to kwestia gustu i perspektywy. Mam dla was do zrecenzowania, zbiór dwunastu nowych historii w roli głównej występuje panna Marple. Napisanych przez dwanaście różnych autorek, które podjęły się tego wyzwania. Z jakim rezultatem? Czy czuć ducha brytyjskiej pisarki? I czy zapadły mi w pamięć niektóre z opowiadań w powyższym zbiorze. Na wstępie muszę przyznać, że pisarki bardzo się starały, aby oddać ducha dawnym powieściom pisarki. Jednak muszę przyznać, że z marnym efektem. Podstawowym problemem większości opowiadań, okazała się słaba narracja, która nie przykuła w sposób dostateczny mojej atencji i uwagi. Nie czułem w żadnym pierwiastku sztuki pisarskiej elementu, który by przeczył że to nie był skok na kasę. Niestety tak w istocie sprawa się przedstawia. Trzy, cztery opowiadania stały na niezłym poziomie, ale to za mało, abym ocenił ten zbiór pozytywnie. Te „twory”, bo nie nazwę tego opowiadaniami, były dla mnie drogą przez mękę. Przeważnie bardzo słaba intryga kryminalna, która przeważnie została zbyt płytko przedstawiona, lub zbyt rozciągnięta, nie ułatwiła płynnego czytania. Same postacie, również dalekie od standardów, które powinny być zachowane. Zwłaszcza postać głównej bohaterki panny Marple, okazała się karykaturalna. Może dla innych czytelników, którzy jeszcze nie mieli przyjemności zapoznać się twórczością Agaty Christie, niniejszy zbiór okaże się atrakcyjny. Dla mnie to tani chwyt marketingowy, i wykorzystanie marki. Zauważyłem, że takie podejścia hobbystyczne, do spuścizny znanych autorów są przeważnie chybione, niepotrzebne i bezsensowne. Może jestem zbyt rygorystyczny w swoim osądzie, ale mam nieodparte wrażenie, że takiego typu inicjatywy są z góry skazane na porażkę. Bowiem jak można imitować coś, co jest unikatowe niepowtarzalne i wyjątkowe. Niektórych rzeczy się nie rusza, i nie tyka. Oczywiście czasem, udaje się z tego typu projektach stworzyć coś sensownego i rzetelnego, ale jak historia i doświadczenie uczy, jest do bardzo trudne do zrealizowania. Summa summarum, niniejszy zbiór okazał się przeciętny, z paroma dobrymi rozwiązaniami fabularnymi, ale przeważnie zdominowanymi tanimi sztuczkami, które burzą ogólny obraz. Co o tyle jest smutne, że takie pozycje, maja rację bytu na rynku wydawniczym. Ten zbiór opowiadań daje nam fanom brytyjskiej pisarki do rąk argument, że tylko jedna jest królowa kryminału. Niniejszy zbiór omijać szerokim łukiem. Szkoda czasu.

Panna Marple. Błyskotliwa starsza pani, która jako detektyw amator pomagała stróżom prawa rozwiązywać nawet najbardziej zawiłe i skomplikowane sprawy. Postać stworzona przez brytyjską królową kryminału Agatę Christie, wystąpiła w dwunastu powieściach. Jej intelekt nie jednego inspektora by zawstydził. Bowiem ta niepozorna staruszka, przeważnie na pierwszej linii ognia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czym może jeszcze zaskoczyć powieść fantastyczna ? Jakie „składniki”, są potrzebne, aby powieść zdobyła uznanie? Na jakie akcenty fabularne warto położyć nacisk, aby książka „zaskoczyła”, tworząc zadowalającą całość? Wiele jest odpowiedzi na te pytania. Ale znaleźć złoty środek to już rzecz wymagająca wielkiego warsztatu pisarskiego. Jako fan powieści fantastycznych, najbardziej sobie cenię, kiedy książka posiada balans. Na pewno są ważni sami bohaterowie. Ich kreacja powinna być wyrazista, i zbiegiem czasu ewoluująca. Kolejnym ważny punktem jest wykreowany świat, który powinien swoją głębią i złożonością, przyciągać jak największe grono czytelników. I oczywiście akcja, bowiem czytelnik nie może się zanudzić. Jakie akcenty dominują w powieści Joe Abercrombie „Ostateczny argument”? Czy trzecia część okazała się fantastyką na najwyższym poziomie? I czy w książce są ukryte pewne wartości? Zanim odpowiem na te pytania, chciałbym pokrótce opowiedzieć o fabule pozycji. Logen Dziewięciopalcy musi stoczyć jeszcze jedną walkę. Poprzysiągł sobie, że będą o niej kiedyś rozprawiać i zapisze się ona na kartach historii. Na Północy kraju szaleje wojna. Tylko jeden człowiek może powstrzymać Króla Północy- jego dawny przyjaciel i dawny wróg. Jezal dan Luthar doszedł do wniosku, że ma dosyć ciągłej wojny i walki. Więc porzuca wojaczkę na rzecz życia z kobietą, którą darzy głębokim uczuciem. Okaże się jednak, że miłość także potrafi sprawić ból, a chwała ma w zwyczaju dopadać człowieka wtedy, kiedy najmniej się tego spodziewa… Trzecia część z cyklu „Pierwsze prawo”, to najbardziej napakowana akcją powieść z całej trylogii. Zwłaszcza pierwsza faza „Ostatecznego argumentu”, to jazda bez trzymanki. Powieść sama w sobie jest bardzo brutalna. Dla wrażliwych czytelników, może być nie do przejścia. Autor w sposób bezwzględny opisuje potyczki, bitwy i pojedynki. Co nadaje powieści pewnego perwersyjnego błysku i polotu. Można dywagować, czy pozycja oparta jedynie na akcji, może być uznawana za klasykę gatunku ? Moim zdaniem niekoniecznie. Trochę zabrakło mi balansu, który tak lubię w tego typu powieściach. Ale skupię się na zaletach, bowiem przesłaniają niedostatki powieści. To co najbardziej mi się podobało to kreacja bohaterów. Mogłoby się wydawać, że poziom i częstotliwość opisywanych scen batalistycznych, może ten aspekt przypudrować, ukryć. Powieść broni się ciekawymi kreacjami. Braterstwo, honor, miłość to ważne elementy, które są poruszane w powieści. Bohaterowie są przedstawieni jako persony, których nie oszczędzał los. Gdy, mogłoby się wydawać. że marzenia, plany i pragnienia zostaną ziszczone i spełnione, to jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko zamienia się w pył, gruz i ruinę. Autor nie boi się rzucać swoich bohaterów na głęboką wodę. A skomasowane przeciwności losu nie jednego by przytłoczyły i załamały. Ale w tym wszystkim pisarz przemyca pozytywne emocje, i daje pewien promyk nadziei, który jak wiosenna jutrzenka, może być zwiastunem czegoś dobrego i zgoła odmiennego. W niniejszej powieści, świetnie jest zarysowany konflikt. To właśnie pod tym względem powieść wybija się nad tego typu pozycjami. Na taki stan rzeczy niewątpliwie ma wpływ zabieg wykorzystany przez pisarza. Chodzi mi o wykorzystanie w konstrukcji fabularnej elementu: polityki. Dla niektórych czytelników ten aspekt w powieściach fantastycznych jest najmniej lubiany, ale doceniam tą sferę fabularną, która nadaje historii pewnej głębi, wielowątkowości i złożoności. Reasumując, „Ostateczny argument”, to najlepsza cześć z całego zbioru. Autor jednak nie dokończył wszystkich wątków, zostawiając furtkę na kolejne części. Może nie pokochałem tejże serii, ale powieści, z cyklu „Pierwsze prawo”, dały mi rozrywką na naprawdę niezłym poziomie. Pozycja obowiązkowa dla fanów pisarza, ale również miłośników opisów batalistycznych i poprowadzonej „mocno” narracji. Gorąco Polecam.

Czym może jeszcze zaskoczyć powieść fantastyczna ? Jakie „składniki”, są potrzebne, aby powieść zdobyła uznanie? Na jakie akcenty fabularne warto położyć nacisk, aby książka „zaskoczyła”, tworząc zadowalającą całość? Wiele jest odpowiedzi na te pytania. Ale znaleźć złoty środek to już rzecz wymagająca wielkiego warsztatu pisarskiego. Jako fan powieści fantastycznych,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasami mamy chwilę zwątpienia. Moment gdy tracimy kontrolę nad tym co jest nam drogie i ważne. Wtedy szukamy drogi na skróty, co zazwyczaj prowadzi na manowce. Podejmujemy decyzje kierowani impulsem. Pośpiech nie jest dobrym doradcą. Zdarza się, że wpadamy w złe towarzystwo. Nie mamy sił, ani odwagi, aby wyjść z otoczenia, które może doprowadzić nas do destrukcji. Czujemy się rozdarci co jest dobre, a co złe. Nasze zasady moralne, nie funkcjonują zostawiając nas z tym bałaganem, który sami stworzyliśmy. Wtedy łatwo o błąd i pomyłkę. Jedynym ratunkiem dla nas może się okazać drugi człowiek, który dobrze nam życzy. Wesprze dobrym słowem i radą. To właśnie te wszystkie aspekty poruszone są w monumentalnej powieści „Shantaram” pióra Gregoriego Davida Robertsa. Czy powieść, która swojego czasu była bardzo popularna, również na mnie wywarła piorunujące wrażenie? Czy powieść jest wartościowa Czy kryje w sobie ukryte przesłanie? I czy podobała mi się kreacja głównego bohatera? Zanim odpowiem na te pytania, przybliżę zarys fabularny powieści. Książka opowiada historię młodego Australijczyka, który porzucony przez żonę znalazł pocieszenie w heroinie. Zaczął napadać na banki. Schwytany, został skazany na dwadzieścia lat . W biały dzień uciekł z więzienia i przedostał się do Indii. I tam zaczął nowe życie. Powieść jest oparta na prawdziwych faktach. Co nadaje powieści niesamowitej głębi, a wydarzenia, które na pierwszy rzut oka opisane w książce mogą wydawać się nieprawdopodobne. „Shantaram” to powieść, która wymyka się wszelkim schematom. Przyznaję długo mi zajęło pokonać tę „cegłę”. Nie wynika to bynajmniej z „słabości” powieści, ale z pewnego pietyzmu jaki miałem do pozycji. Każde słowo pochłaniałem z niespotykana estymą. Bowiem zawarte w powieści przesłanie jest nad wyraz „potężne” i obliguje do zapoznania się z lekturą. Ale zanim przejdę płynnie do tego punktu recenzji, chciałbym się zatrzymać nad naszym głównym bohaterem. Jest to postać nietuzinkowa. Powieść można nazwać i potraktować jako swojego rodzaju spowiedź. Nie pełni jednak w tym konkretnym przypadku funkcji oczyszczenia, lub wybielenia. A jest rzetelnym przedstawieniem faktów. Dla niektórych czytelników może być to niewystarczające i płytkie. Ale w mojej interpretacji główny bohater pomimo swego przestępczego życia zyskał moich w oczach. Ktoś mógłby zadać sobie pytanie jak można kibicować człowiekowi, który jest na bakier z prawem, jest uzależniony od heroiny, a jego postawa moralna jest wątpliwa? W literaturze dla mnie jest najważniejsza wiarygodność. Bowiem każdy z nas posiada mocne strony charakteru oraz solidny kręgosłup moralny, ale czasem w naszym życiu, może nastąpić moment, który może nas „skruszyć” i obnażyć. Bowiem nasz charakter, jest tak skonstruowany, że nasze wybory mogą się okazać nie zawsze do końca krystalicznie czyste. Ponieważ, uważam, że w naszym życiu i zasadach moralnych wiele jest odcieni szarości. Ale czy nas ten fakt degraduje nas w hierarchii społecznej? Czy to zamienia nas w złych ludzi? Musimy sobie na te pytania sami odpowiedzieć. Taką postawę reprezentuje główny narrator. Który żył pełnią życia, a jego przygody, można było by obdzielić sporą ilość książek. Powieść niesie ze sobą bardzo ważne wartości. Miłość, przyjaźń i braterstwo to jedne z nich. Kto już raz kogoś pokochał, to wie czym jest to intymne wrażenie. W swojej wyjątkowej konstrukcji jest to silne uczucie, które potrafi wzmacniać, ale również zniszczyć. Miłość nie szuka poklasku, splendoru ani uwagi. To wyjątkowy stan ducha, który definiuje nas jako istoty myślące i czujące. „Shantaram” to powieść , która uczy, jak być cierpliwym. Bowiem jest to cnota, która jest ważna w naszym życiu. Gdy już myślimy, że nic nie wydarzy się w naszym życiu nic dobrego, to dzięki determinacji, która notabene przejawia się na wiele sposobów, może być finalnie wynagrodzona. Ostatnim akordem, który mam w zanadrzu, a który udowadnia, że powieść Gregorego Davida Robertsa jest wyjątkowa, to miejsce akcji powieści, którym jest Bombaj. Miasto w Indiach, pełne kontrastów. Samo w sobie metropolia to jeden z „bohaterów” powieści, który ma wielki wpływ na losy naszych bohaterów. Pełen rozmachu, splendoru i majestatu i różnorodności, a zarazem „Dramatów” przede wszystkim slamsów z ich przepełnieniem, chorobami i przestępczością. Autor w sposób plastyczny ukazał blaski i cienie miasta, w sposób rzetelny bez pudru. Opisał realia życia w tym wielkim mieście. Dzięki czemu czułem się jakbym był na miejscu wydarzeń i jako naoczny świadek poznawał historie bohaterów. Reasumując. „Shantaram” to powieść, która zrobiła w na mnie niesamowite wrażenie. Jej „Wielkość” to nie tylko bezbłędna narracja, ciekawi bohaterowie, oraz egzotyczna otoczka, ale przede wszystkim pewien mistycyzm, który definiuje nasz sens egzystencjalny. Powieść przeznaczona dla szerokiego grona czytelników, którym powinna przypaść do gustu jej wyjątkowość, wielowątkowość i niepowtarzalność. Marcin Meller napisał: „Shantaram to czytelniczy Święty Graal”. I pod tymi słowami jak najbardziej się podpisuje. Bowiem dla mnie niniejsza powieść była intymną podróżą w głąb duszy, która na zawsze odmieniła moje czytelnicze życie. Gorąco Polecam!!!

Czasami mamy chwilę zwątpienia. Moment gdy tracimy kontrolę nad tym co jest nam drogie i ważne. Wtedy szukamy drogi na skróty, co zazwyczaj prowadzi na manowce. Podejmujemy decyzje kierowani impulsem. Pośpiech nie jest dobrym doradcą. Zdarza się, że wpadamy w złe towarzystwo. Nie mamy sił, ani odwagi, aby wyjść z otoczenia, które może doprowadzić nas do destrukcji. Czujemy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Hal, młoda tarocistka, rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy. Nadal nie może pogodzić się ze śmiercią matki. Ponadto, człowiek, od którego pożyczyła sporą sumę, chce odzyskać swoje należności. Gdy Hal otrzymuje tajemniczy list, wydaje się, że jej sytuacja może się poprawić. Dowiaduje się z niego, że jej babcia - Hester Westaway, zmarła. Ale szkopuł w tym, że dziewczyna jest przekonana, że jej dziadkowie dawno zmarli. Hal podejmuje niebezpieczną grę. Czy książka przypadła mi do gustu? Czy suspens i plot twist to wartość dodana powieści? Czy podobała mi się kreacja głównej bohaterki? I czy podobała mi się otoczka powieści? Może zacznę od tego, że to moje drugie spotkanie z brytyjską autorką. „Pod kluczem” delikatnie rzec ujmując nie przypadła mi do gustu. Ale dałem autorce drugą szansę. Z jakim skutkiem? Jeśli chodzi o zarys psychologiczny sylwetki głównej persony, to powieść stoi na naprawdę wysokim poziomie. Hal wiele przeżyła. Kolejne zawirowania życiowe, nie ułatwiły materialnej sytuacji bohaterki. Również jej życie uczuciowe daleko odbiega od normy. Jej defensywna postawa wobec otoczenia, jej brak pewności wynika z trudnych przeżyć, które ukształtowały jej charakter. Podjęła jednak wyzwanie, i wyszła ze swojej strefy komfortu. Wszystko postawiła na jedną kartę. I to dosłownie. Motyw czytanie przyszłości z tarota, nieodparcie kojarzył mi się z powieścią Williama Lindsaya Greshama „Zaułek koszmarów”. Podobieństwa nad wyraz są widoczne. Mogłoby się wydawać, że „Śmierć pani Westaway” to gatunek, który reprezentuje typ literatury, który powinien być napędzany wydarzeniami. Ale sprawa ma się zgoła inaczej. Bowiem akcenty zostały bardziej uwypuklone na obyczaj i kreacje bohaterów. Na czym jednak trochę cierpi suspens. Pierwsza część książki to wstęp i podwalina do wydarzeń, które co prawda przyspieszają, ale jeśli chodzi o napięcie to trochę, tego elementu zabrakło. Natomiast plot twist w sposób umiarkowany mnie zadowolił. Byłem zaskoczony finałem powieści. Ale nie przyprawił mnie o większe emocje. Natomiast było czuć ducha powieści Agaty Christie i Daphne du Maurier . Otoczka powieści bardzo przypadła mi do gustu. Wiktoriańskie klimaty był wyczuwalny w każdym aspekcie książki. Posępna, groteskowa i złowroga posiadłość na szczerych polach, która skrywa swoje tajemnice. Wrzosowiska, torfowiska, bagna. Mgła gęsta jak zsiadłe mleko. To wszystko tworzy klimat, który w pewnym stopniu nadaje powieści pewnych walorów, które powinny przykuć uwagę czytelnika. Sama narracja, miała coś w sobie, hipnotyzującego, bowiem z dużym zaangażowaniem, zainteresowaniem i przejęciem pochłaniałem kolejne strony. Konstrukcja fabuły sama w sobie była ciekawa. Bowiem autorka wplotła w główną treść, krótkie retrospekcje z przeszłości, które dopełniły główny wątek, nadając mu pewnej tajemniczości, niepokoju oraz nieprzewidywalności. Reasumując, „Śmierć pani Westaway”, to może nie kryminał, najwyższych lotów, który by przyprawiał o gęsią skórkę. Ale tak naprawdę zalet powieści, gdzie indziej trzeba upatrywać. Nie mrocznego suspensu i niesamowitego plot twistu, ale przesłania, że nawet gdy wydaje nam, że jesteśmy zagonieni w kozi róg, to jednak czynione dobro, może do nas wrócić z podwójną siłą, w najmniej oczekiwanym momencie. Chociaż takich walorów w powieściach kryminalnych nie szukam, ale szanuje formę i koncept autorki na książkę. Ogółem dobra powieść.

Hal, młoda tarocistka, rozpaczliwie potrzebuje pieniędzy. Nadal nie może pogodzić się ze śmiercią matki. Ponadto, człowiek, od którego pożyczyła sporą sumę, chce odzyskać swoje należności. Gdy Hal otrzymuje tajemniczy list, wydaje się, że jej sytuacja może się poprawić. Dowiaduje się z niego, że jej babcia - Hester Westaway, zmarła. Ale szkopuł w tym, że dziewczyna jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Filozofia. Nauka, która uczy samodzielnego myślenia. Przytaczania faktów, interpretowania i analizowania. Wywodzi się ze starożytnej Gracji. Pierwsi filozofowie koncentrowali swoje zainteresowania na przyrodzie i genezie powstania świata. Wśród najwybitniejszych uczonych możemy wyróżnić: Talesa z Miletu, Platona czy Kartezjusza. Wśród pisarzy moim ulubionym autorem, który w swoich powieściach przemycał i przytaczał zagwozdki filozoficzne, jest Umberto Eco. Więc z otwartą głową podchodziłem do niniejszej powieści francuskiego filozofa i pisarza Denisa Diderota. Czy powieść mi się spodobała? Czy w swojej treści była dla mnie zrozumiała? Czy czuć klimat dawnej epoki? I czy podobała mi się kreacja dwójki bohaterów? „Kubuś fatalista i jego pan” to powiastka filozoficzna wydana w 1796 roku. Która składa się głównie z dialogów. Może zacznę od tego, że mam ambiwalentne odczucie jeśli chodzi o lekturę. Niestety dla mnie nie była to satysfakcjonująca i przyjemna przeprawa. Oczywiście szanuje ambitny zamysł autora. Zabawa konwencją. Puszczanie oka do czytelnika. Niezłe oddanie realiów XVIII wiecznej Francji. Przyzwoite nakreślenie dwójki bohaterów, ale miejscami powieść była dla mnie zupełnie nie zrozumiała. Lubię w powieściach wstawki filozoficzne pod tym kątem nie jestem ignorantem. Nie stronie od zagmatwanych fabuł oraz pomysłów na ich realizowanie. Lubuje się w niejednoznacznej narracji. Ale „Kubuś Fatalista i jego pan” w pewnym stopniu okazał się ciężkim orzechem do zgryzienia. Jedynym punktem, który mój umysł mógł się zaczepić w meandry fabularne, to główne przesłanie autora. A mianowicie, że nasz los jest spisany i przesądzony z góry. Podejmujemy decyzje, które determinują nasze poczynania. Spotykamy osoby na swojej drodze, które mogą odmienić nasze życie. Można snuć teorie nad naszym życiem oraz interpretowaniem światopoglądu, który w sposób detaliczny przedstawił w swej opowiastce francuski filozof. Pisarz prowokuje odbiorcę do samodzielnego interpretowania faktów. Co samo w sobie jest wartością dodaną powieści. Najważniejsze to myśleć podczas czytania, i analizować co w danym fragmencie ma na myśli autor. Natomiast dwójka bohaterów to duet indywiduum, który pomimo mało atrakcyjnej fabuły sprawdził się jako pewna równowaga nad optyką ówczesnego świata. To dźwignia, która ma uzmysłowić czytelnikowi, jaki dany bohater reprezentuje nurt myślowy, który „uzbraja” nas w przemyślenia nad sensem co nas wokół otacza, oraz co się znajduje po drugiej stronie. Oczywiście to wszystko trzeba przesiać przez cienkie sitko, bowiem nie każdy przedstawiony światopogląd w literaturze jest nam bliski i w niego wierzymy. Najważniejsze to być zgodnym z samym sobą, i mieć pewien kodeks moralny, którym się kierujemy i trzymamy przez całe życie. Natomiast wątek miłosny również pojawia się w powieści. Jest to parabola szukania w życiu szczęścia, oszukania przeznaczenia i znalezienia własnej drogi. W tej materii nie tylko jest najważniejsza namiętność, ale dokładne poznania swojej połówki. Nie tylko jej pragnień, ale również marzeń i pełnego zrozumienia. Trochę mi przykro, że w pełni nie zrozumiałem powieści. Po części to moja wina, bowiem nie posiadam instrumentów, lub przymiotów, aby wszystkie niuanse wyłapać, i zrozumieć w tej „Studni mądrości” jaką reprezentował Denis Diderot. Ale pocieszam się tym, że większość moich wyborów czytelniczych jest trafiona, a różne meandry potrafię dobrze zinterpretować i zrozumieć. Summa summarum, klasyka, która tym razem nie trafiła do mojego serca i przekonania. Ale nie traktuje tej powieści jako straconego czasu, ale swego rodzaju nauki, która pomimo wszystko poszerzyła moje horyzonty. Pozycja moim zdaniem dla wąskiego grona. Dla mnie książka, która jednak nie dało mi tego, czego się spodziewałem.

Filozofia. Nauka, która uczy samodzielnego myślenia. Przytaczania faktów, interpretowania i analizowania. Wywodzi się ze starożytnej Gracji. Pierwsi filozofowie koncentrowali swoje zainteresowania na przyrodzie i genezie powstania świata. Wśród najwybitniejszych uczonych możemy wyróżnić: Talesa z Miletu, Platona czy Kartezjusza. Wśród pisarzy moim ulubionym autorem, który w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

14 lipca 1789 roku. Data wybuchu rewolucji francuskiej. Odgłos opadającego ostrza. Gilotyna jako narzędzie ostatecznego rozwiązania. Tłum mieszczan nie okazał litości dla elit. Burżuazja francuska była pacyfikowana w sposób brutalny, okrutny i bezlitosny. Zdobycie bastylii i ścięcie króla Ludwika XVI, to kulminacyjne wydarzenia krwawych rozruchów. Tak obalono dynastię Burbonów. Na tym tle wydarzeń rozpoczęła się wielka kariera Napoleona Bonaparte, który jako pierwszy konsul zakończył działanie Dyrektoriatu. Czy Biografia tego najsławniejszego francuza w historii mnie porwała? Czy dużo informacji i wiedzy z niej wyniosłem? I czy niniejsza pozycja oddała klimat tamtych czasów? Na początku chciałbym poruszyć pewną kwestię. Byłem przygotowany na trochę inna formę narracji. Myślałem, że to będzie bardziej literatura faktu. A dostałem co innego. Bowiem książka Maxa Gallo to biografia bestsellowana. Pierwszy tom dzieła francuskiego pisarza obejmuje młodzieńcze lata głównego bohatera. Jego awans w armii, aż do momentu namaszczenie go jako Cesarza Francji. Pozycje wieńczy słynna bitwa pod Austerlitz. Książka stricte jest dobra i pomimo sporego materiału szybko się czyta. Ale są pewne potknięcia i niedociągnięcia, jakie zaliczył autor. Może zacznę od negatywów. Pisarza w sposób zbyt aptekarski i skrupulatny podszedł do tematu. Pozycja jest zalana datami, co powodowało u mnie pewien mętlik. W niektórych momentach powieść jest trochę nużąca. Niektóre wątki zostały za bardzo rozwleczone i, słabo opisane. Pierwsza część pozycji okazała się w mojej ocenie trochę niedopracowana . Jednak druga część tomu pierwszego zatytułowana „Słońce Austerlitz”, wynagrodziła moją cierpliwość. Pozycja stała się bardziej przejrzystsza, atrakcyjniejsza i płynniejsza. Wątki się zazębiały, a czytanie sprawiało przyjemność. Maxowi Gallo udało się w pewnym stopniu oddać wielkość Napoleona Bonaparte, który wyprzedzał swoje czasy. Był on postacią nietuzinkową, wyjątkową i niepowtarzalną. Mistrz sztuki wojennej musiał stawić czoła obcym mocarstwom, które chciały zdetronizować jego osobę , i sprowadzić państwo francuskie do podmiotu marionetkowego. Silny charakter naszego bohatera nie mógł pozwolić na taki obrót spraw. Czytelnik jest świadkiem wielu bitew, które miały wpływ na dalsze losy Francji. Ale kim naprawdę był Napoleon Bonaparte? Interpretacja pisarza jest niejednoznaczna. Czytelnik musi sam wyciągnąć wnioski. Czy był tyranem, który niszczył swoich wrogów? Czy zbawicielem, który patrząc, z perspektywy naszej ówczesnej historii, mógł nasz naród wyzwolić z jarzma zaborów. Natomiast dla mnie największe wrażenie zrobiła, relacja Bonaparte z jego żoną Józefiną. Ich interpersonalne stosunki były bardzo złożone, niejednoznaczne i trudne. Nazywając rzecz po imieniu, ich związek był toksyczny. Przez fakt, że Józefina nie mogła dać potomka Napoleonowi ich małżeństwo było nie do końca spełnione. Na dodatek małżonka notorycznie zdradzała swego wybranka. Napoleon nie był jej dłużny. Jego liczne romanse były tematem wielu plotek. Ale tak naprawdę w sposób perwersyjny para, nie mogła żyć bez siebie. Była to symbioza, która ograniczała, a jednocześnie rozpalała tlący się ogień namiętności. Również autorowi, udało się przedstawić w sposób rzetelny realia tamtych czasów. Niuanse polityczne i ich machinacje zostały przez historyka wyeksponowane w sposób przejrzysty, składny i przystępny. Jako laik jestem w pewnym stopniu napakowany faktami, które dzięki książce nabyłem i przyswoiłem. Reasumując, w kolejce czeka drugi tom. W mojej ocenie może być jeszcze lepszy niż pierwszy. Mam nadzieję na kolejną dawkę informacji, o epoce, która dla entuzjasty historii powinna, okazać się fascynująca. Tom pierwszy ma pewne wady, ale są jednak przykryte walorami, które nadają książce pewnej rzetelności, solidności, i niezłej narracji. Pozycja obowiązkowa dla miłośników historii, ale również dla czytelników, którzy są cierpliwi i rozumieją kunszt rozwijającej się opowieści. Polecam.

14 lipca 1789 roku. Data wybuchu rewolucji francuskiej. Odgłos opadającego ostrza. Gilotyna jako narzędzie ostatecznego rozwiązania. Tłum mieszczan nie okazał litości dla elit. Burżuazja francuska była pacyfikowana w sposób brutalny, okrutny i bezlitosny. Zdobycie bastylii i ścięcie króla Ludwika XVI, to kulminacyjne wydarzenia krwawych rozruchów. Tak obalono dynastię...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Daphne du Mauriel. Muza Alfreda Hitchcocka. Pisarka u nas znana z powieści „Rebeka” lub „Kozioł ofiarny”. Jej powieści charakteryzują się pewnym mrokiem i niepokojem. Angielska pisarka jest uznawana za mistrzynie suspensu. Udowodniła to nie jeden raz. Moja przygoda z tą pisarką zaczęła się dość niepozornie. Sięgnąłem po „Rebekę”, nie wiedząc, czego się spodziewać. Okazało się, że to był bardzo dobry wybór. Czasami wracam do powieści, myślami. Bowiem historia w niej zawarta utkwiła mi głęboko w sercu i umyśle. Jak sprawa się ma z niniejszą powieścią ? Czy historia mnie porwała? Czy spodobała mi się kreacja bohaterów? Czy powieść jest klimatyczna , Czy suspens jest wyczuwalny”? I czy plot twist to mocny punkt powieści? Zanim odpowiem na te ważkie pytania, wpierw przybliżę zarys fabularny powieści. W życiu dwudziestotrzyletniej Mary Yellan zaszły zmiany. Niedawno pochowała ukochaną matkę i sprzedała podupadającą farmę. Postanawia odwiedzić siostrę matki. Która mieszka na kornwalijskim odludziu, w oberży Jamajka, która prowadzi jej mąż, nieobliczalny Joss Merlyn. I w tym momencie zaczynają się kłopoty naszej bohaterki. Może zacznę od moich wrażeń. Z początku historia mnie zaintrygowała. Byłem ciekaw dalszego przebiegu fabuły. Ale im dalej w las tym napięcie spadało. Niestety nie mogę niniejszej powieści zaliczyć do ulubionych autorki. Na taki stan rzeczy składa się wiele elementów. Niewątpliwie wpływ na taki stan rzeczy miał fakt, że nieco innej spodziewałem się konstrukcji fabularnej. Oczekiwałem rasowego kryminału, a dostałem bardziej klasykę z inklinacjami powieści awanturniczej. W pewnym momencie cała opisana historia stała się dla mnie mało atrakcyjna, satysfakcjonująca i angażująca. Nawet kreacja bohaterów pozostawiała, wiele do życzenia. Byli wykreowani przez pisarkę jednowymiarowo. Trudno było czuć sympatię do jakikolwiek z postaci. Powieść, napędzają, bowiem wydarzenia, niż przeżycia głównych person. Nawet same przygody głównej bohaterki, zostały opisane przez autorkę w sposób mało wyszukany, wręcz sztampowy. Natomiast jeśli chodzi o sam suspens, to tego elementu w powieści, było jak na lekarstwo. Powieść jest pozbawiona i wybrakowana z wszelkich emocji. Paradoksalnie jest to zaskakujące, bowiem książka jest pełna akcji, ale ten pierwiastek fabularny został tak słabo wyeksponowany, że naprawdę trudno o zachwyty. W żadnym momencie czytania, nie czułem stawki, o jaka grają główni bohaterowie. Jest to niewątpliwie wina słabej narracji. Co jest negatywnym zaskoczeniem. Jeśli zaś chodzi o plot twist, to ten aspekt, nawet dobrze zadziałał . W pewnym stopniu byłem zaskoczony rozwiązaniem szarady. Ale ten element, nie zmienił diametralnie mojej ogólnej oceny. Czułem, bowiem pewne zobojętnienie. Natomiast na plus zasługuje klimat powieści, który jest posępny, nieprzyjazny i złowieszczy. Można było wyczuć pewien dyskomfort z kart powieści jaki towarzyszył głównej bohaterce. Rozległe pustkowia, wrzosowiska, torfowiska. Gęsta mgła opadająca na szczera pola, słaba widoczność, i grzęzawiska, oddają pewien ogląd i optykę z jaki przeciwnościami i przeszkodami musiała się mierzyć nasza główna bohaterka. Summa summarum, powieść do przeczytania. Ale bez większych zachwytów. Jest to zdecydowania najgorsza pozycja, jaką dane mi było przeczytać angielskiej autorki. Ale jednak, historia godna zapoznania, i przeczytania. Pozycja, obowiązkowa dla fanów pisarki, ale również dla czytelników, którym nie jest obca klasyka w niezłym wykonaniu. Dla mnie trochę za mało walorów czysto pisarskich. Nie polecam, ani odradzam. Musicie się sami przekonać czy „Oberża na pustkowiu”, to rozrywka na dobrym poziomie, czy też w jak moim przypadku lekkie rozczarowanie.

Daphne du Mauriel. Muza Alfreda Hitchcocka. Pisarka u nas znana z powieści „Rebeka” lub „Kozioł ofiarny”. Jej powieści charakteryzują się pewnym mrokiem i niepokojem. Angielska pisarka jest uznawana za mistrzynie suspensu. Udowodniła to nie jeden raz. Moja przygoda z tą pisarką zaczęła się dość niepozornie. Sięgnąłem po „Rebekę”, nie wiedząc, czego się spodziewać. Okazało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nadchodzi Zima. Zbuntowani władcy na szczęście pokonali szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, zasiadającego na Żelaznym tronie Zachodnich Krain, lecz obalony władca pozostawił po sobie potomstwo, równie szalone jak on sam. Tron objął Robert – najznamienitszy z buntowników. Minęły, już lata pokoju i oto możnowładcy zaczynają grę o tron. Kto nie słyszał o monumentalnym cyklu „Pieść Lodu i Ognia”, czy też serialu HBO na jego podstawie. Seria Georga R.R. Martina to zjawisko społeczne i anomalia na skalę światową. Pięć tomów notabene czekamy na legendarny szósty, w sposób brawurowy wpisało się w nasza popkulturę, zdobywając rzesze fanów na cały świecie. Oczywiście ja też do tego grona się zaliczam. Jest to mój wielki powrót do serii. Poczułem nieodpartą ochotę, aby wrócić do tej mitycznej i niezwykłej krainy. Do bohaterów, którzy zostali wykreowani przez pisarza w sposób fascynujący i niepowtarzalny. I do tej brutalnej walki o władzę. Tak wiele zostało napisane o tym cyklu, więc pewnie nic odkrywczego nie napisze. Po prostu robię to dla siebie, aby podzielić się z wami moimi wrażeniami. Chciałbym zacząć, że pokochałem serie za jej niesamowitą wielowątkowość. Rozpisanie rozdziałów z perspektywy poszczególnych bohaterów, to zabieg, który bardzo mi przypadł do gustu. Rewelacyjna narracja, która broni się w wielu aspektach warsztatu pisarskiego. Przede wszystkim bardzo atrakcyjne zakulisowe rozgrywki, intrygi, spiski. Pod tym względem Martin wie jak zachęcić do czytania. Na uwagę zasługują piękne opisy ubioru i kostiumów poszczególnych bohaterów oraz opisy potraw, dań i pokarmów, które wpisały się zgrabnie w fabułę powieści. Na uwagę zasługują szczegółowe opisy przywilejów, obyczajów i tradycji poszczególnych rodów. Co nadaje historii głębi, niezwykłości i unikalności. Natomiast jest to powieść fantasy, ale nie uświadczymy magicznych zjawisk i wydarzeń w sposób nagminny. Co prawda te elementy pojawiają się w niniejszej powieści, ale ten aspekt stanowi pewien wytrych, który za płaszczykiem powieści fantastycznej, ukazuje przede wszystkim średniowieczne tradycje i realia, w których jak najbardziej fabuła powieści mogła się wydarzyć. Bowiem powieść ta opisuje brutalną, bezpardonową i bezlitosną walkę o władzę. Gdzie honor, dobroć, godność osobista nie jest w cenie. Uwielbiam w powieści amerykańskiego pisarza, pewien zabieg fabularny, który dla głównych bohaterów nie jest przychylny. Oczywiście chodzi mi tu o niektóre rozwiązania fabularne, gdy R.R. Martin nie oszczędza głównych person, rzucając im kłody pod nogi. Postacie rzucone w świat pełen niebezpieczeństw muszą przede wszystkim odnaleźć w sobie siłę, aby podążać drogą, która często jest naznaczona dylematami, cierpieniem i trudnościami. To co Martinowi udało się mistrzowsko zrealizować, to stworzenie bohaterów, którzy nie są do końca ani dobrzy ani źli. Mają swoje grzechy, słabości i ambicje, ale również marzenia, tęsknoty i sny o tym co w duszy i sercu głęboko ukryte. Natomiast trzeba zaznaczyć, że powieść jest dosyć brutalna. Niektóre opisy w pewnym stopniu są dosadne, krwawe i brutalne. Ale to tylko nadaje powieści, pewnej perwersji, która przyciąga kolejne rzesze czytelników. Lektura słusznych rozmiarów, ale zaznaczam, że nie ma czego się obawiać. Bowiem książka jest bardzo wciągająca, a ten aspekt nie powinien okazać się przeszkodą, z zapoznaniu się z lekturą. Zaznaczam, że niniejsza lektura daje wielka frajdę z czytania , ale wymaga od czytelnika wielkiego skupienia i deliberacji. Bowiem łatwo pogubić się w lokacjach, dworach, a zwłaszcza w poszczególnych rodach. Ale jak czytelnikowi uda się wszystko zwizualizować, to radość z czytania, jest ogromna. Reasumując, moje wnioski, które wam moi drodzy wyłożyłem to jedynie czubek góry lodowej. Bowiem „Gra o tron” tyle posiada zalet i mocnych stron, że cały materiał cechuje się na pracę doktorancką. Jako amator, jedynie w pewnym stopniu uwypukliłem walory niniejszej powieści, które mam nadzieje powinny przekonać tych niezdecydowanych, a może również namówić zagorzałych fanów serii do ponownej lektury. Tym bardzie, że kontynuacja i finał serii, stoi pod wielkim znakiem zapytania. Dla mnie arcydzieło. Epicka fantastyka, która nie ma słabych stron. Nie pozostaje mi nic innego jak zachęcić do lektury. Naprawdę warto. Gorąco Polecam !!!

Nadchodzi Zima. Zbuntowani władcy na szczęście pokonali szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, zasiadającego na Żelaznym tronie Zachodnich Krain, lecz obalony władca pozostawił po sobie potomstwo, równie szalone jak on sam. Tron objął Robert – najznamienitszy z buntowników. Minęły, już lata pokoju i oto możnowładcy zaczynają grę o tron. Kto nie słyszał o monumentalnym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Za prekursora powieści kryminalnych, uważa się XIX – wiecznego, nowelistę, poetę i krytyka Edgara Alana Poe. Gatunek ten jest najczęściej czytanym rodzajem literatury pośród czytelników w naszym kraju. Jego popularność ciągle wzrasta. Na najwyższy poziom wzniósł go szwedzki pisarz Stieg Larsson, tworząc legendarną trylogię Millenium. Możemy wyodrębnić kilka pochodnych tego gatunku. Można wyróżnić kryminał psychologiczny z dominującymi wątkami obyczajowymi, oraz krwisty suspens, który charakteryzuje się opisami mrożącymi krew w żyłach. Niektóre serie kryminalne są mniej lub bardziej udane. Na naszym rynku wydawniczym możemy wyróżniać cykle, które kuszą nowymi historiami i bohaterami . Niekiedy ma to sens, bowiem poziom zazwyczaj rażąco nie pikuje. Ale czasem czuć zmęczenie materiału. Jak sprawa się ma już z dziewiątym tomem opowiadającym o adwokat Joannie Chyłce i jej partnerze Kordianie Oryńskim? Czy wątek kryminalny jest mocna stroną powieści? I czy niniejsza powieść broni się jako thriller prawniczy? Zanim odpowiem na te ważkie pytania, pokrótce nakreślę zarys fabularny powieści. Pewnej nocy w domu szczęśliwego małżeństwa rodziny Skalskich, sąsiedzi słyszą krzyk. A kiedy policjanci zjawiają się na miejscu, odnajdują bestialsko zamordowaną matkę i jej dzieci. Jedyny trop wiedzie do głowy rodziny. Chyłka decyduje się bronić oskarżonego, mimo że ten od razu przyznaje się do popełnienia okrutnej zbrodni. Jak już wiadomo „Umorzenie” to kolejny tom z serii o pani adwokat. Cykl miał lepsze lub gorsze momenty. Dla mnie to nadal rozrywka na niezłym poziomie. Można dywagować nad stylem pisarskim autora, ale narracja nadal jest bardzo wciągająca. Jednak jak na dzień dzisiejszy jest to najsłabszy tom serii. Na ten stan rzeczy złożyło się wiele elementów, detali i faktów. Przede wszystkim chciałbym podkreślić, że cała fabuła jest grubymi nićmi szyta. Podczas czytania miałem nieodparte wrażenie, że pisarzowi trochę zabrakło paliwa, do stworzenia historii, która by okazała się oryginalna, pomysłowa i frapująca. Zabrakło tej iskry, która by na nowo rozpaliła ogień fabularny, w moim sercu. Jest to również tom, w którym najmniej jest zwrotów akcji. Wątek obyczajowy jest tu dominujący. Nic nie mam do takiego zabiegu w powieściach kryminalnych, ale odnosiłem wrażenie, że fabuła stoi w miejscu, a kolejne rozdziały nie popychają historii do przodu. Jeśli zaś chodzi o aspekt kryminalny i elementu suspensu. To również w tym względzie mam pewne uwagi. Po prostu powieść nie trzyma w napięciu. Rozwiązanie szarady okazało się mało spektakularne, błyskotliwe i oryginalne. Może ma to ręce i nogi, ale jeśli zaś chodzi o punkt kulminacyjny to powieść nie „dowiozła”. Cykl o Chyłce przede wszystkim jest reklamowany jako seria thrillerów prawniczych, który konkurują z dziełami amerykańskiego pisarza Johna Grishama. „Umorzenie” to powieść, która w tym elemencie, w pewnym stopniu również zawiodła. Tego elementu w niniejszej powieści było jak na lekarstwo. Remigiusz Mróz , nie dał tym razem wielkiego pola do popisu bohaterom. Jest to o tyle dziwne, że poprzednie tomy w sporych „ilościach” w swojej konstrukcji fabularnej zawierały ten element składowy. Jednak w tym wszystkim, i tak z sporą przyjemnością pochłonąłem kolejny tom opowiadający o niezłomnej parze adwokatów. Myślę, że niniejsza powieść pełni role przejściową do kolejnej części, która mam nadzieję będzie bardziej przemyślana. Może moja ocena jest na wyrost, ale to jednak nadal pozycja, która nomen omen reprezentuje pewną klasę. Reasumując, „Umorzenie” to najkrótszy tom serii. Co za tym idzie, jest trochę mniej wszystkiego…, emocji, suspensu i zwrotów akcji. Ale jestem daleki od porzucenia serii. Będę czytał cykl do tej pory, kiedy będzie mi to sprawiało przyjemność. Pozycja obowiązkowa dla fanów serii, i autora. Dla mnie dobre rzemiosło bez błysku. Ale jednak warte przeczytania. Polecam.

Za prekursora powieści kryminalnych, uważa się XIX – wiecznego, nowelistę, poetę i krytyka Edgara Alana Poe. Gatunek ten jest najczęściej czytanym rodzajem literatury pośród czytelników w naszym kraju. Jego popularność ciągle wzrasta. Na najwyższy poziom wzniósł go szwedzki pisarz Stieg Larsson, tworząc legendarną trylogię Millenium. Możemy wyodrębnić kilka pochodnych tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Gdy życie układa się po naszej myśli. Kiedy jesteśmy szczęśliwi. Gdy nic do szczęścia nam nie brakuje. Jesteśmy spełnieni na płaszczyźnie zawodowej i prywatnej. Możemy stwierdzić, że fortuna nam sprzyja. Kiedy jednak kończy się idylla…, jedno niefortunne wydarzenie, pewien kaprys losu, pech, wszystko może się obrócić w gruzy. A nasza radość rozpłynąć jak kamfora. Wtedy kierujemy pytanie do opatrzności dlaczego to nas spotkało? Na to nie ma dobrej odpowiedzi. Powieść Tadeusza Dołęgi- Mostowicza, „Znachor” między innymi ten aspekt naszego życia porusza w swym dziele. Czy powieść mi się podobała? Czy czuć klimat dawnych czasów? I jak podobała mi się kreacja głównych bohaterów? Zanim przedstawię moje argumenty, chciałbym pokrótce przybliżyć zarys fabularny powieści. Akcja powieści rozgrywa się w dwudziestoleciu między wojennym. Słynny chirurg, profesor Rafał Wilczur, zostaje opuszczony niespodziewanie przez żonę i córeczkę. Szuka zapomnienia w alkoholu. Okradziony i skatowany, traci pamięć. Przez lata prowadzi życie włóczęgi. Na posterunku policyjnym, podczas przypadkowego zatrzymania, kradnie akt urodzenia niejakiego Antoniego Kosiby. Po kilkunastu latach znajduje schronienie u wiejskiego młynarza Prokopa. Dzięki przeprowadzeniu udanej operacji jego syna, zyskuje w okolicy sławę znachora. Jako, że wcześniej zapoznałem się z ekranizacją Jerzego Hoffmana, fabuła powieści, jej przebieg i finał nie zaskoczył mnie. Ale gdy przeczytałem pierwszy rozdział , wiedziałem, że dla taki stan rzeczy nie jest istotny. Niesamowicie wciągająca narracja pozwoliła mi zanurzyć się w meandry fabuły. Powieść została napisana przystępnym językiem. W sposób łatwy autorowi udało się przekonać mnie do przedstawionej historii. Pod względem warsztatowym polski pisarz wzniósł się na wyżyny sztuki estetycznej, dając mi niezapomniane przeżycia, doznania i wzruszenia. Powieść została wydana w 1937 roku. Więc na krótko przed wybuchem drugiej wojny światowej. Powieść na trwałe weszła do kanonów klasyki polskiej. Jest to historia jak najbardziej uniwersalna, niepowtarzalna i unikatowa. Jej rys historyczny powinien być atrakcyjny dla miłośników dawnych wydarzeń, którzy lubią poznawać i obcować z czasami przeszłych epok. Dla mnie to był wielka frajda, zanurzyć się w świecie, jak wyglądały realia wsi w okresie międzywojennym. Zapoznanie się z obyczajami, prawami, przyzwyczajeniami czasów minionych, to wartość dodana powieści. Natomiast jeśli zaś chodzi o kreacje bohaterów, to powieść ociera się arcydzieło sztuki pisarskiej. W książce mamy dwa główne wątki. Obyczajowy i miłosny. Uzupełniają się one w sposób idealny. Tworząc zgrabną i nietuzinkową całość. Jej bohaterowie to przede wszystkim persony, które wiele w życiu przeżyły. Wątek miłosny w niniejszej powieści został rewelacyjnie wykreowany. A nasza para zakochanych, musiała stoczyć walkę z całym światem, aby spełnić swoje marzenia. Najbardziej jednak „dotknął” mnie wątek Znachora, który wszystko stracił, w tym pamięć. Jego dobroć, bezinteresowność i empatia poruszyły mnie do głębi. Wspólnym mianownikiem tych dwóch wątków jest zawiść ludzka. W większym lub mniejszy stopniu spotykamy się z nią na co dzień. Jest to nieodłączny atrybut naszego życia. Nie powiem, na naszej drodze możemy spotkać dobrych ludzi, ale na tym świecie również istnieje nikczemność, podłość i zazdrość. W pewnym stopniu niesprawiedliwość, która dotykała naszych bohaterów, mnie złościła i wzbudzała wielkie emocje, notabene na myśl mi przychodziła słynna powieść Aleksandra Dumasa „Hrabia Monte Christo”. Między tymi dwoma dziełami można wyszukać pewne styczne, analogie i podobieństwa. Podsumowując, „ Znachor” to powieść wielowymiarowa, która broni się rewelacyjną narracją, bogatym zarysem historycznym i przesłaniem, które mówi nam, że dobroć, którą jesteśmy w stanie okazać innej osobie, wraca do nas w najmniej oczekiwanym momencie ze zdwojoną siłą. Powieść obowiązkowa dla miłośników polskiej klasyki, ale również dla wszystkich, którzy chcą przeżyć niezapomniane wzruszenia, i przeżycia estetyczne na najwyższym poziomie. Gorąco Polecam!!!

Gdy życie układa się po naszej myśli. Kiedy jesteśmy szczęśliwi. Gdy nic do szczęścia nam nie brakuje. Jesteśmy spełnieni na płaszczyźnie zawodowej i prywatnej. Możemy stwierdzić, że fortuna nam sprzyja. Kiedy jednak kończy się idylla…, jedno niefortunne wydarzenie, pewien kaprys losu, pech, wszystko może się obrócić w gruzy. A nasza radość rozpłynąć jak kamfora. Wtedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Megalomania, mania wielkości, narcyzm. To przymioty, które charakteryzują władców, królów, magnatów większości imperiów, znanych nam z kart historii. Bowiem gdzie władza absolutna, tam wynaturzenie na tle emocjonalnym, duchowym i mistycznym. Wielu pisarzy i autorów posiłkując się czasami przeszłymi, kreuje głównych antagonistów, których są do szpiku źli. Jeżeli jest to przeniesione na gatunek fantastyczny, to autor może pod tym względem puścić wodze fantazji. Jest to przywilej pisarza, który jeśli ma talent narracyjny, może stworzyć świat i szwarccharakterów , w sposób bardzo atrakcyjny dla miłośników nie tylko tego gatunku. Ale z drugiej strony może wpaść w pułapkę. Tworząc jedynie karykaturę, widmo i sztampę prawdziwego antagonisty. Jak pod tym względem sprawa wygląda w powieści „Bóg imperator Diuny”? Jakie są moje odczucia świeżo po lekturze? I czy świat przedstawiony ma wiele do zaoferowania fanom tej odmiany literatury? Zanim odpowiem na te pytania, chciałbym przybliżyć zarys fabularny powieści. Pokonawszy Alię i podporządkowawszy sobie nieustannie knujący intrygi ród Corrinów, Leto II objął rządy w imperium i wprowadził je na swój Złoty Szlak. Trzy i pół tysiąca lat narzuconego spokoju zmieniło jednak niewiele. Bene Gesserit, Tleilaxanie, Ixanie i Gildia Kosmiczna- trzymani w ryzach groźbą odcięcia dostaw życiodajnego melanżu- gotowi są zrobić wszystko, by w końcu pozbyć się człowieka- czerwia. Jeśli chodzi o kreacje głównej persony… syn Paula Atrydy Leto wybrał drogę boskości, skazując się na samotność. Bowiem nikt z żywych nie może go zrozumieć. Pokochać w jego w formie, i nie bać się jego majestatu. Moim zdaniem Leto II to postać tragiczna. Z jednej strony jego boskość jest niepodważalna. Dżihad się spełnił. Uzyskał to co chciał. Poważanie, atencję i szacunek. Ale jednak te przymioty są podszyte strachem, grozą i udręką ludu. Tak naprawdę został więźniem swojego ciała i umysłu. Czy taka istota jest zdolna pokochać? Nie budzić tylko strachu i lęku? I z godnością podążać drogą wyznaczoną przez swojego ojca? Odpowiedź na te pytania jest nie jednoznaczna. Bowiem sama powieść w tej materii jest tak złożona, że nie ma dobrej odpowiedzi. Jeśli zaś o chodzi o zarys świata przedstawionego, to niniejsza powieść ma wiele do zaoferowania odbiorcy. Na płaszczyźnie mistycyzmu, ekologii i detali dorównuje „Władcy Pierścieni” J.R.R. Tolkiena. Frankowi Herberta nie można odmówić wyobraźni. Stworzył świat, który zachwyca swoim ogromem, głębią i bezmiarem. Czytając niniejszą powieść czułem się jakbym zanurzyłbym się w kadzi z aromatycznym zapachem. Paleta doznań jest tak intensywna, że przyjemność z czytania jest przeogromna. „Bóg Imperator Diuny” to klasyka Sci- Fi. Której nie nadgryzł ząb czasu. A wręcz przeciwnie. Uszlachetnił, podrasował i uczynił gatunek fantastyczny jeszcze lepszym. Natomiast, pomimo mniejszej ilości akcji niż w poprzednich tomach to jednak tą część będę pamiętał ciepło i wracał z sentymentem i nostalgią. Bowiem powieść ta dała to mi co od literatury wymagam. Czyli niebanalni bohaterowie, bogaty świat przedstawiony, i ukryte przesłanie, które może być inspirujące i przydatne w życiu. Dla mnie jedna z najlepszych części, która broni się wszystkimi elementami rzemiosła pisarskiego. A rozwiązanie wszystkich wątków fabularnych to swoista wisienka na torcie. Summa summarum, „Bóg imperator Diuny”, to powieść, którą trzeba smakować powoli, aby nacieszyć, zrozumieć, a przede wszystkim rozkoszować się wszystkimi meandrami fabularnymi. Pozycja obowiązkowa dla miłośników cyklu, ale również fanów klasyki Sci-Fi, którzy poszukują pozycji o niesamowicie wielkim ładunku intelektualnym. Gorąco Polecam.

Megalomania, mania wielkości, narcyzm. To przymioty, które charakteryzują władców, królów, magnatów większości imperiów, znanych nam z kart historii. Bowiem gdzie władza absolutna, tam wynaturzenie na tle emocjonalnym, duchowym i mistycznym. Wielu pisarzy i autorów posiłkując się czasami przeszłymi, kreuje głównych antagonistów, których są do szpiku źli. Jeżeli jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Protagoniści we współczesnych powieściach kryminalnych, charakteryzują się pewnymi inklinacjami. Najczęściej jest to nie przerobiona trauma, złamane serce, i słaba samoakceptacja. Jak zazwyczaj bywa na dodatek na głowę spada, trudne, skomplikowane i złożone śledztwo. Wtedy główna persona musi podjąć wyzwania rzucone przez bezwzględnego mordercę. Stoczyć pojedynek nie tylko ten intelektualny, ale również fizyczny. Z takim typem narracji czytelnik ma również przyjemność, zapoznając się z niniejszą powieścią. Czy kolejne spotkanie z prozą Charlotte Link, zaliczę do udanych? Czy powieść trzyma w napięciu? Czy plot twist mnie zaskoczył? I czy podobała mi się kreacja bohaterów? Zanim odpowiem na te nurtujące pytania, wpierw przybliżę zarys fabularny powieści. Na rozległych wrzosowiskach północnej Anglii znaleziono zwłoki zaginionej rok wcześniej czternastoletniej Saski Morris. Niedługo potem ginie kolejna nastolatka, Amelie Goldsby. Czy w obu przypadkach chodzi o tego samego sprawcę? W okolicy, z zamiarem sprzedaży rodzinnego domu, przebywa także sierżant Kate Linville ze Scotland Yardu. Przez przypadek poznaje zrozpaczonych rodziców Amelie i nie z własnej woli rozpoczyna śledztwo. Jest to punkt wyjściowy dla całej fabuły. „Poszukiwanie” to bardzo solidny kryminał. Z dużą ilością opisów. Co jak na kryminał nie jest tak oczywiste. Bardzo przypadła mi sceneria do gustu. Lubię klimaty małomiasteczkowego społeczeństwa. Poczucia zagrożenia, wyobcowania, nieufności i zagrożenia. Tematów tabu, wspólnej podejrzliwości i obiekcji. Książkę bardzo się dobrze czyta. Cała historia jest bardzo angażująca. Narracja stoi na naprawdę wysokim poziomie. Wszystkie składniki rzemiosła pisarskiego są zbalansowane, tworząc swoistą „ucztę” czytelniczą. Natomiast jeśli chodzi o sam suspens i plot twist, może nie jest idealnie notabene zawsze może być lepiej, ale i pod tym względem moje oczekiwania w większym stopniu zostały zaspokojone. Powieść ta nie zawiera w sobie makabrycznych, mocnych i potwornych opisów. Jest to przede wszystkim kryminał psychologiczny. Który również działa na wyobraźnię, i może przyprawić o mocniejsze bicie serca. Kolejnym mocnym punktem powieści są jej bohaterowie. Muszą oni się mierzyć z wieloma niebezpieczeństwami, zagrożeniami i problemami. Ale również z wewnętrznymi „demonami”, które nie dają o sobie zapomnieć. Autorce udało się wykreować postacie z krwi i kości. Z którymi czytelnik powinien się łatwo utożsamić. Ich rozterki, nie spełnione marzenia, trudne przeżycia, zostały plastycznie opisane przez niemiecką pisarkę. W tym wszystkim, autorka nie zostawia naszych bohaterów samym sobie. Bowiem pojawia się iskierka nadziei, która może rozpalić ogień, który rozjaśni mrok. Reasumując, „Poszukiwanie” to bardzo dobry, kryminał. Może nie zmieni nic na rynku wydawniczym, ale na tyle jest angażujący, że powinien przypaść do gustu większości czytelników. Dla mnie to kolejne spotkanie z twórczością niemieckiej pisarki. Na pewno nie ostatnie. Sięgając po kryminały tej autorki, wiem, że dostanę rozrywkę na naprawdę niezłym poziomie. Nic mi nie pozostaje innego jak rekomendować niniejszą powieść. Polecam.

Protagoniści we współczesnych powieściach kryminalnych, charakteryzują się pewnymi inklinacjami. Najczęściej jest to nie przerobiona trauma, złamane serce, i słaba samoakceptacja. Jak zazwyczaj bywa na dodatek na głowę spada, trudne, skomplikowane i złożone śledztwo. Wtedy główna persona musi podjąć wyzwania rzucone przez bezwzględnego mordercę. Stoczyć pojedynek nie tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Mróz, który przenika do kości. Opętańczo wiejący wiatr. Śnieżna biel, która wszystko pochłania. Z takimi warunkami, niekiedy muszą się mierzyć alpiniści, oraz śmiałkowie, którzy eksploatują biegun północny, czy też najbardziej niegościnny kontynent… Antarktyda. W ten sposób chciałbym zobrazować, ogrom wyzwania jaki w XIX wieku, podjęła załoga „Terroru” i „Erebusa”. Oczywiście nie wiadomo co się tak naprawdę stało z członkami ekspedycji, bowiem na kartach tej powieści są przedstawione hipotetyczne scenariusze tej wyprawy, notabene jest to jedynie wymysł i wyobraźnia autora, ale narracja powieści jest tak rzetelna, że sam sobie zadawałem pytanie, czy to tylko fikcja literacka?. Jakie są moje wrażenia na świeżo po lekturze? Czy powieść Dana Simmonsa, która zawiera elementy grozy, trzyma w napięciu? I czy przypadła mi kreacja bohaterów? Zanim odpowiem na te ważkie pytania, wpierw przybliżę zarys fabularny powieści. Rok 1845. Dwa statki „Terror” i „Erebus”, pod dowództwem Johna Franklina, wyruszyły ku północnym wybrzeżom Kanady, celem poszukiwania przejścia Północnego- Zachodniego. To ciąg przesmyków pomiędzy wyspami Archipelagu Arktycznego, gdzie szukano możliwości opłynięcia Ameryki Północnej. Wtedy, w maju 1845 roku, ostatni raz widziano statki w Anglii. Ten niepokojący opis działa na wyobraźnię. To moje pierwsze spotkanie z twórczością amerykańskiego pisarza. Nie wiedziałem czego tak naprawdę się spodziewać. Oczywiście czytałem wiele pochlebnych recenzji i opinii, ale z pewną dozą nieśmiałości podchodziłem do lektury. Ale, gdy przeczytałem pierwszy rozdział, powieść mnie wessała, i nie mogła „puścić”. Jest to zasługa świetnej narracji, oraz plastycznych opisów, które oddają surowy klimat świata przedstawionego. Jego piękno, a zarazem bezwzględność. Na uwagę zasługuje research, jaki przeprowadził autor. Pod tym względem powieść wybija się rzetelnością, skrupulatnością i drobiazgowością warsztatową. Dzięki temu powieść się świetnie czyta, a fabuła jest bardzo angażująca. Miałem nieodparte wrażenie, że znajduje się w centrum wydarzeń. Urzekło mnie również przedstawienie historii z perspektywy wielu bohaterów. Uwielbiam ten zabieg. Jako wielki miłośnik cyklu Georga R.R. Martina „Pieśń Lodu i Ognia” i cyklu historycznego Elżbiety Cherezińskiej, czułem się jak ryba w wodzie. „Terror” to powieść historyczna z elementami grozy, horroru i tajemniczości. Te wszystkie elementy są świetnie zbalansowane. Powieść czyta się jako dziennik pokładowy lub pamiętnik. Książka ma w sobie wiele opisów. Dzięki temu zabiegowi, jeszcze bardziej wsiąkałem w nieprzyjazne otoczenie w jakim musieli żyć i walczyć o przetrwanie bohaterowie powieści. Dan Simmons wie jak „dokręcić śrubę”. Bowiem wątki grozy, są jak najbardziej wyczuwalne, wyeksponowane, widoczne i wyczuwalne. W niniejszej powieści można wyodrębnić cztery elementy, które doprowadzają czytelnika do szybszego bicia serca. Bezlitosny klimat, potwór z mgły, choroby oraz bestie w ludzkiej skórze. Momentami powieść naprawdę przeraża. Czyniąc spustoszenie w psychice odbiorcy. Niektóre opisy, ścinają krew w żyłach, a makabryczne wstawki pobudzają wyobraźnię, i sprawiają pewien dyskomfort podczas czytania. Pod tym względem powieść nie jest przeznaczona dla wrażliwszego czytelnika. Natomiast niesamowitą zaletą powieści są jej bohaterowie. Mamy tu gamę wszelakich charakterów. Pozytywnych person, które razem współpracują, aby przeżyć kolejny dzień w tym mroźnym piekle. Ludzi, których zbliżyło wspólne zagrożenie. Braterstwo, które przetrwa wszystko. Ale również antagonistów, którzy przed niczym się nie cofną, żeby zaspokoić swoje żądze, dewiacje, perwersje, ambicje, i „smak krwi”. „Terror” to również historia, o uczuciu beznadziei i klaustrofobii , która jest tak dojmująca, że może doprowadzić do szaleństwa. Znikąd ratunku i pomocy. Ale instynkt przetrwania jest tak silny. Napędza naszych bohaterów, aby nie dać za wygraną, i ten jeszcze jeden raz powalczyć o kolejny dzień życia. Podsumowując, „Terror” to powieść wielowątkowa, która może w odbiorze nie jest dla wszystkich, ale jest na tyle ważna i unikatowa i niezwykła, że warto się z nią zapoznać. Powieść amerykańskiego pisarza to koktajl literatury ambitnej i rozrywkowej. To połączenie daje wielce smakowitą całość. Raczej to nie moje ostatnie spotkanie z twórczością amerykańskiego pisarza. Dla mnie powieść najwyższych lotów. Gorąco Polecam!!!

Mróz, który przenika do kości. Opętańczo wiejący wiatr. Śnieżna biel, która wszystko pochłania. Z takimi warunkami, niekiedy muszą się mierzyć alpiniści, oraz śmiałkowie, którzy eksploatują biegun północny, czy też najbardziej niegościnny kontynent… Antarktyda. W ten sposób chciałbym zobrazować, ogrom wyzwania jaki w XIX wieku, podjęła załoga „Terroru” i „Erebusa”....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasy dzieciństwa, to coś co wspominamy zazwyczaj dobrze. Jest to okres, który darzymy estymą, a zarazem nostalgią. Jest to czas w naszym życiu beztroski, zabawy i zawiązywania pierwszych znajomości. Ten błogi okres, jednak kiedyś mija. Podobna rzecz ma się z książkami. Niektórzy z nas bardzo dobrze pamiętają swoja pierwszą przeczytaną książkę, która przeniosła nas w krainę wyobraźni, w której do tej pory, uwielbiamy przebywać. Bywa jednak, że nie pamiętamy naszej pierwszej lektury lub czytanki. Ja jako zapalony czytelnik bardzo dobrze sobie pamiętam, lektury narzucane przez oświatę. Oczywiście eksplorowałem literaturę na własną rękę. Czy to za namową nauczyciela języka polskiego czy też pani bibliotekarki. Do czego zmierzam…? Literatura dziecięca powinna moim zdaniem, być skierowana oczywiście do najmłodszych, ale również starszych czytelników, kiedy w książce są zawarte ważne treści i przesłanie. Czy tak jest z powieścią Ernesta T.A. Hoffmanna, „Dziadek do orzechów” ? Czy dobrze została wykreowana główna bohaterka? I jakie są moje wrażenia po lekturze? Zanim odpowiem na niniejsze pytania, przybliżę zarys tego opowiadania. Gdy siedmioletnia Klara w wigilijny wieczór z radością, ogląda upominki, jej uwagę zwrócił niezbyt urodziwy, Drewniany dziadek do orzechów. Od razu poczuła do niego sympatię, nie przeczuwała jednak, że to wydarzenie odmieni jej życie. Tak w telegraficznym skrócie brzmi opis fabularny. Zacznę od moich wrażeń. Niestety ta książeczka, zupełnie mi nie przypadła do gustu. Sam fakt, że czytałem opowiadanie na trzy razy, znamionuje o wielkiej nieatrakcyjności dzieła. Ani fabularnie, ani językowo opowiadanie niemieckiego pisarza mnie nie zachwyciło. Jest to jedna z klasyk dziecięcych, o której chcę jak najszybciej zapomnieć. Moja wrażliwość czytelnicza, zupełnie się rozjechała z namysłem i wizją autora. Moim skromnym zdaniem, książka nie może się spodobać osobie dorosłej. Jest to wykluczone. Chodzi tu przede wszystkim o przekaz, ale również styl powieści. Który jest infantylny, prosty i wręcz „dziecinny”. Zupełnie nie czułem klimatu dawnej epoki. Jest to o tyle smutne, że miałem wobec tej powieści pewne oczekiwania. Tym większe rozczarowanie moje, bowiem książka poległa na wszystkich segmentach literackich. Nawet główna bohaterka, zupełnie mnie do siebie nie przekonała. Klara to dziewczynka, która jak to dziecko wierzy w świętego Mikołaja i czar Bożego Narodzenia. Jej przygody, które można interpretować w dwójnasób, zupełnie mnie nie wciągnęły. Pod tym kątem powieść jest daleka od ideału. Nawet kreacja głównego antagonisty, to totalna porażka. Może przeze mnie przemawia osoba dorosła, i oceniam powieść zbyt surowo. Bowiem za kogo się mam, żeby tak bardzo krytykować klasykę światową. Ale nie będę zakłamywał rzeczywistości. I po prostu pisze to co czuję. Moje pięć gwiazdek, to może zbyt mało dla tego dzieła klasycznego. To moja subiektywna decyzja, i można się z nią nie zgadzać. Zawsze można polemizować. Natomiast moim skromnym zdaniem, pozycja ta ma jedynie racje bytu, gdy czytana jest przez rodzica, szkrabowi do poduszki. Bowiem opowiastka niemieckiego autora to świetny sposób na uśpienie dziecka. Summa summarum, jest to jedna z najgorszych powieści dziecięcych, którą dane mi było czytać. Moją ocenę trochę, podnosi fakt, że jednak dotrwałem do końca. Odradzam niniejszą pozycję, dojrzałemu czytelnikowi, jak i molom książkowym, którzy od tej powieści chcą zacząć przygodę z klasyką, bowiem łatwo można się zrazić. Dla mnie strata czasu. Nie Polecam.

Czasy dzieciństwa, to coś co wspominamy zazwyczaj dobrze. Jest to okres, który darzymy estymą, a zarazem nostalgią. Jest to czas w naszym życiu beztroski, zabawy i zawiązywania pierwszych znajomości. Ten błogi okres, jednak kiedyś mija. Podobna rzecz ma się z książkami. Niektórzy z nas bardzo dobrze pamiętają swoja pierwszą przeczytaną książkę, która przeniosła nas w krainę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Młody Stan Carlise, kuglarz wędrownej trupy, zostaje mentalistą, a na scenie asystuje mu żona. W niedługim czasie Stan awansuje do roli spirytysty pełną gębą. Dogadza gustom bogatych i łatwowiernych klientów w ich wielkopańskich rezydencjach. Ma świat u stóp. Przynajmniej na razie. Jakie są moje wrażenia na świeżo po lekturze? Czy książka trzyma w napięciu? I czy niesie ze sobą głębsze przesłanie? Dowiedziałem się o istnieniu powieści, przy okazji wejścia do kin filmu Guillermo del Toro pod tym samym tytule na kanwie powyżej recenzowanej powieści. Jest to utwór napisany dosyć prostym językiem. Fabuła również nie jest skomplikowana. Zapewne książka nie na długo mi zapadnie w pamięci, ale jest to przykład literatury, którą doceniam, darzę estymą i pewnym przywilejem. Powieść mogła być bardziej porywająca. Ale jest to solidne rzemiosło i pozycja, która dała sławę amerykańskiemu pisarzowi. Trochę liczyłem na coś innego, ale w gruncie rzeczy nie czuje się rozczarowany. Jeśli chodzi o warstwę suspensu, to powieść pomimo dominującego wątku okultystycznego, nie budzi strachu. Niestety nie czuć żadnego napięcia. Na pewno na taki stan rzeczy miała wpływ narracja, która nie przyprawiła mnie o dreszczyk emocji. Opowieści o duchach, zjawach i seansach spirytystycznych to elementy, które pojawiały się na przestrzeni wieków w literaturze. Pobudzały one wyobraźnie kolejnych pokoleń czytelników. „Zaułek koszmarów” to również pozycja, która się cechują taką tematykę. Ale podkreślam, że raczej czytelnikowi szybciej nie zabije serce. Czy to zarzut z mojej strony? raczej nie. Po prostu wątek obyczajowy dominuje, i definiuje całą historię. Natomiast największą wartością powieści stanowi jej parabola. Bowiem „Zaułek koszmarów” to nie jedynie intrygujący tytuł, ale przenośnia, pod którą kryje się „istota” utworu. Czasami jesteśmy zapędzeni w kozi róg. Nie widzimy większych szans na szczęśliwie zakończenie naszych problemów. Ale zawsze po burzy wstaje słońce. Z takimi problemami borykają się bohaterowie powieści. Czytelnik może się z nimi utożsamić, bowiem nam wszystkim nie jest obcy ból, zmartwienia i troski. Ale jednak w tym wszystkim trzeba zachować pogodę ducha i mieć wokół siebie życzliwych osób, ponieważ nasze życie jest zbyt krótkie, aby je marnować na smutki i negatywne emocje. Reasumując, „Zaułek koszmarów” to powieść, która nie jest w swoim gatunku wyjątkowa, ale jest na pewno warta uwagi. Książka o przesłaniu, że nawet największe przeciwieństwo losu nie powinno nas zawrócić z drogi, którą podążamy, ku spełnieniu marzeń. Dzieło dla czytelników, którzy lubią się zagłębić w klimacie dawnej epoki, ale również dla tych, którzy poszukują w powieściach kontrowersyjnego protagonisty i niebanalnego zakończenia. Polecam.

Młody Stan Carlise, kuglarz wędrownej trupy, zostaje mentalistą, a na scenie asystuje mu żona. W niedługim czasie Stan awansuje do roli spirytysty pełną gębą. Dogadza gustom bogatych i łatwowiernych klientów w ich wielkopańskich rezydencjach. Ma świat u stóp. Przynajmniej na razie. Jakie są moje wrażenia na świeżo po lekturze? Czy książka trzyma w napięciu? I czy niesie ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Quentin Tarantino, wizjoner wśród reżyserów. Niedościgniony mistrz w tworzeniu arcydzieł filmowych. Ale przede wszystkim wielki kinoman, który kocha oglądać filmy. To czuć w każdym jego obrazie. Dzieła amerykańskiego reżysera to nie tylko rozrywka na niezwykłym poziomie, ale również spektakl, który przykuwa widzów do fotela. Wyreżyserował on dziewięć filmów i zarzeka się, że dziesiąty projekt będzie jego ostatnim. „Pewnego razu… w Hollywood” to jego jak do tej pory ostatni film reżysera. Ogólnie mi się podobał, ale w moim osobistym rankingu nie zaliczę go to swojego topu. Ale do czego zmierzam, otóż gdy pojawiła się na rynku debiutancka powieść Quentina Tarantino, to pośpieszyłem do księgarni. Nie wiem dlaczego dopiero teraz wziąłem się za tą powieść. I to był mój błąd. Moje wewnętrzne obawy, które nie pozwalały mi na szybsze wzięcie za lekturę były bezpodstawne. Bowiem, powieść „Pewnego razu Hollywood” to kawał niezłej literatury. Ale po kolei. Wpierw nakreślę zarys fabularny powieści. Hollywood rok 1969. Bohaterami filmu jest Rick Dalton, zapomniany aktor, który próbuje uratować swoja karierę. Cliff Booth, kaskader filmowy zastępujący Ricka w niebezpiecznych scenach oraz jeden z ludzi filmu owianych najgorsza sławą, bo możliwe, że uszło mu płazem morderstwo. Sharon Tate, aktorka, która marzy o karierze filmowej. Swoje złote lata spędza na Cielo Drive, na wysokim zboczu Hollywood Hills. Charles Manson, facet po wyroku, stoi na czele naćpanych hippisów, uważając się za ich przywódcę duchowego, ale w każdej chwili jest gotów rzucić ich w cholerę, żeby zostać gwiazdą rocka. To pierwszoplanowe postacie, wokół których kręci się fabuła. Czy powieść przebija film? Jakie są moje wrażenia po lekturze? Czy czuć w niniejszej powieści klimat czasów „Wolnej miłości”? I czy kreacja bohaterów stanowi o sile dzieła? Zanim przejdę do moich wynurzeń, chciałbym poinformować wszystkich ciekawych, powyżej recenzowana powieść jest scenariuszem do dziewiątego filmu Quentina Tarantino. Natomiast moje wrażenia z lektury są niespodziewanie pozytywne. Nie oczekiwałem , może czegoś „Wielkiego”, ale dostałem perełkę, która broni się nie banalna narracją i ciekawym spojrzeniem na panoramę ówczesnego Hollywood. Jak wyżej poinformowałem jest do gotowy scenariusz filmowy, który został opublikowany po wejściu filmu do kin. Kto oglądał obraz, a nie czytał powieści, nic nie straci. Bowiem kolejność może być dowolna. Natomiast powieść pogłębia, uwypukla i rozjaśnia wątki, które nie były rozwinięte w filmie. Mamy tu więcej detali fabularnych, które powinny zainteresować prawdziwych kinomanów, którzy z nostalgią myślą o kinematografii z przed dekad, gdy nie były najważniejsze pieniądze, a ukryte w filmie przesłanie. Które wtedy było wyjątkowe, unikatowe i niezwykłe. Bowiem, wtedy robiono dzieła z sercem, a nie portfelem. Książka „Pewnego razu w Hollywood” to kompendium wiedzy przeszłej kinematografii, która zalewa czytelnika tytułami. Dla niektórych może to być za wiele informacji, ale dla mnie to kopalna wiedzy, którą przyswajałem z wielka przyjemnością. Film i książka razem współgrają, tworząc całość, która powinna być dla postronnego czytelnika i fana popkultury czymś niezwykłym. Amerykańskiemu pisarzowi udało się w sposób wyśmienity oddać klimat dawnych czasów. Gdzie elementem w ówczesnych czasach, był ruch hippisowski, którego członkowie, byli nazywani dziećmi kwiatu, albo dziećmi LSD. Wolna miłość, luzackie podejście do życia i seks bez zobowiązań. To charakterystyczne segmenty dla tego ruchu. Pod względem zarysowania tła społecznego powieść się wybija jako przykład nowej fali, która w pewnym stopniu była zagrożeniem dla uczciwych obywateli. Dzięki pisarzowi czułem się jakbym był w środku akcji. Tarantino w swojej powieści jeszcze bardziej puścił wodze fantazji. Książka fragmentami jest przepełniona opisami erotycznymi, oraz brutalnością, która jeszcze bardzie i dosadnie jest zobrazowana niż w filmie. Uwielbiam jak w swoich filmach amerykański reżyser bawi się płaszczyzną czasową. Ta konwencja również wykorzystana jest w powieści. Dzięki świetnej narracji powieść bardzo się szybko czyta. A kolejne rozdziały dały mi wielką satysfakcję z przebywania z tak nietuzinkową lekturą. Wielką wartością dodaną powieści są jej bohaterowie. Ci na pierwszy rzut oka wydawałoby się pozytywni, maja na sumieniu swoje grzeszki. U Tarantino nic nie jest ani białe ani czarne. Odcienie „szarości” to pod nich się kryją prawdziwi bohaterowi. Którzy zostali wykreowani, w sposób wielowymiarowy. Na kartach tej powieści, egzystują, w sposób dla siebie wygodny. Ale ten przywilej czasami nie daje prawdziwego szczęścia. Zazwyczaj jest to jedynie miraż, majak i echo utraconych marzeń. Bohaterowie gonią za swoimi niespełnionymi marzeniami i ideałami. Nie doceniając to co w danej chwili posiadają. Warto zadać sobie pytanie… Czy warto? Podsumowując, „Pewnego razu w Hollywood” to wyborna powieść, którą świetnie mi się czytało. Książka ta stanowi swoisty „list miłosny” autora, adresowany do czasów minionych, kiedy wszystko wydawało się prostsze, a twórcy pop kultury nie myśleli tylko o sobie, ale przede wszystkim o odbiorcy. Pozycja obowiązkowa dla fanów Tarantino, oraz dla wszystkich, którzy są ciekawi jak sobie poradził twórca w swojej debiutanckiej powieści. Gorąco Polecam.

Quentin Tarantino, wizjoner wśród reżyserów. Niedościgniony mistrz w tworzeniu arcydzieł filmowych. Ale przede wszystkim wielki kinoman, który kocha oglądać filmy. To czuć w każdym jego obrazie. Dzieła amerykańskiego reżysera to nie tylko rozrywka na niezwykłym poziomie, ale również spektakl, który przykuwa widzów do fotela. Wyreżyserował on dziewięć filmów i zarzeka się,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Majestat gór. Niezdobyte tereny. Respekt nie zdobytych wzgórz, które budzą jednocześnie podziw jak i lęk. W tej scenerii rozgrywa się trzeci tom opowiadający o drużynie górskiej z meekhańskiego pogranicza. Wojna się zbliża do wolnych krain. Nikt nie może się czuć bezpiecznym. Zagrożenie czyha na każdym kroku. Tylko najodważniejsi mogą stawić czoła nowej potędze militarnej. Czy powieść „Niebo Ze stali. Opowieści z meekhańskiego pogranicza” to lektura na miarę najlepszych dzieł polskich mistrzów fantastyki? Czy konflikt zbrojny został dobrze zarysowany? Czy kreacja bohaterów stoi na wysokim poziomie I czy świat przedstawiony może być atrakcyjny dla postronnego czytelnika? Może zacznę od tego, że trochę odkładałem w czasie czytanie niniejszej powieści w czasie. Ale nie potrzebnie. Bowiem trzeci tom cyklu, to kawał solidnej literatury. Można odczuć wile odniesień i inspiracji innymi dziełami pisarzy tego gatunku, ale jest to jednak tak zaserwowane przez Roberta M. Wegnera, że czytelnik nie powinien tego odebrać jako słabości warsztatowej autora. Jednym z głównych wątków powieści to wojna. Opis tego aspektu, to jeden z najmocniejszych atutów powieści. Sceny batalistyczne zapierają dech w piersiach. Zwłaszcza druga część powieści to pełen gaz do dechy. Ale w tym wszystkim autor zachował balans. Bowiem w sposób subtelny pisarz wiedział w jakim momencie przystopować, i spowolnić akcję. Dzięki temu zabiegowi literackiemu czytelnik ma więcej czasu na poznanie świata przedstawionego i bohaterów. Na osobny akapit zasługuje kreacja świata przedstawionego, który ma w sobie wiele walorów, zalet i atutów. Krajobraz śnieżny przyprawia o gęsia skórkę. Ten aspekt pełni w powieści rolę nie tylko tła, ale również jest jednym z głównych „bohaterów”. Jest to wartość dodana książki. Wciąga czytelnika jak melasa w głąb króliczej nory. Gdzie co się wydaje na pierwszy rzut oka oczywiste, staje się jedynie mirażem, halucynacją i majakiem sennym . Jak już wspomniałem na wysokim poziomie stoją opisy starć militarnych. W tym momencie chciałbym zaznaczyć, że powieść Robert M. Wegner, jest dosyć brutalna. Książka nie jest przeznaczona dla czytelników o słabych nerwach. Polski pisarz pod względem nie bierze „jeńców”. Ale jednak czytelnik pod tym względem nie powinien odczuć opisów okrucieństwa jako głównego motoru napędowego powieści, a jedynie dodatku, który trzeba zaakceptować. Niesamowicie mocną stroną powieści są również jej bohaterowie. Są w sposób wytrawny, pomysłowo i z rozmachem wykreowani. Można w powieści wyróżnić wiele typów bohaterów. Pierwszo i drugoplanowych. Całą powieść śledzimy z trzech perspektyw. I jak to bywa również u innego znanego amerykańskiego pisarza Brandona Sandersona wraz z kolejnymi rozdziałami, wątki w sposób klarowny, przejrzysty i oczywisty łączą się w większą całość. W powieści polskiego pisarza głównych bohaterów łączy miłość do ojczyzny. Wszystkie ich dążenia mają wspólny cel. Obronić i odzyskać swoje ziemie. Nic nie ma gorszego jak zostać bez własnej przynależności terytorialnej. Bohaterowie muszą znaleźć w sobie siłę i odwagę, aby stanąć przeciwko zbliżającemu się wrogowi i zagrożeniu. Żeby wypełnić swoje przeznaczenie. Podsumowując, powieść broni się jako kawał porządnej fantastyki, z elementami realizmu. Jest to kolejny tom, który udowadnia, że Robert M. Wegner jest mistrzem w tworzeniu eposów gdzie odwaga, mężność i heroizm są w cenie. Pozycja obowiązkowa dla fanów fantastyki, z domieszką wątku militarnego, ale również dla wszystkich czytelników, którzy cenią sobie w tego typu powieściach niesamowity rozmach, i magię słowa pisanego. Gorąco Polecam.

Majestat gór. Niezdobyte tereny. Respekt nie zdobytych wzgórz, które budzą jednocześnie podziw jak i lęk. W tej scenerii rozgrywa się trzeci tom opowiadający o drużynie górskiej z meekhańskiego pogranicza. Wojna się zbliża do wolnych krain. Nikt nie może się czuć bezpiecznym. Zagrożenie czyha na każdym kroku. Tylko najodważniejsi mogą stawić czoła nowej potędze militarnej....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Poczucie winy, może przygnieść. Wyrzuty sumienia nie dawać spokoju. Te aspekty naszego życia, które mogą spotkać, każdego z nas, są nieodłącznym elementem naszej egzystencji. W tym wszystkim warto zachować zdrowy rozsądek. Nawet w trudnych chwilach nie warto się katować się i nie brać wszystkiego do siebie. Bowiem, zbyt wielkie przejmowanie się wszystkim, do niczego nie prowadzi. To właśnie te kwestie, które przed chwilą przedstawiłem są głównym motywem powieści „Śreżoga”, polskiej autorki Katarzyny Puzyńskiej. Pod płaszczykiem intrygi kryminalnej, znajdują się „dramaty”, z którymi muszą się mierzyć i żyć bohaterowie dwunastego tomu kryminalnej sagi o Lipowie. Jakie są moje wrażenia na świeżo po lekturze? Czy zostały zachowane proporcje pomiędzy wątkiem obyczajowym a kryminalnym ? I czy plot twist okazał się udany, frapujący i zaskakujący? O tym za chwilę. Wpierw chciałbym trochę rzucić światła na zarys fabularny powieści. W okolicy Lipowa giną trzy osoby. Ich ciała zostały zmasakrowane. Zamiast dłoni i stóp sterczą za to groteskowe ptasie nóżki. Ale to nie pierwszy raz, kiedy sprawca zabiera ze sobą trofeum. Cienie przeszłości mają niepokojący wpływ na teraźniejszość Czy prawdą jest, że kto usłyszy dźwięk wrzeciona kikimory, ten umrze? Po dramatycznych wydarzeniach z poprzedniego tomu, powoli opada kusz. Ale zło nie śpi, i podnosi „łeb”. Jest najbardziej obszerny tom ze wszystkich pozostałych. Ale narracja na tyle ciekawa, że pozwoliła na szybkie pochłoniecie tego „grubaska”. Oczywiście zdaje sobie sprawę, że powieść posiada pewne mankamenty. Ale również zalety, które w mojej recenzji jak najbardziej zaakcentuje i spróbuję uwypuklić. Może zacznę od tego trochę słabszego „oblicza” powieści. Plot twist to istota powieści kryminalnej, i niestety rozwiązanie szarady to najsłabsza strona powieści. Głównym błędem autorki było zbyt duże nagromadzenie bohaterów i wątków. Jakby autorka, chciała nadać powieści na siłę zbyt wielkiego rozmachu. Suspens niestety był bardzo słabo zaznaczony, namacalny i niepokojący. Miałem wrażenie, że w tej „materii” pisarka, straciła pazur, przez co powieść trochę okazała się „przyciężkawa” i mało ekscytująca. Plot twist okazał się pustą wydmuszką, która nie mogła zaskoczyć. Ale to nie oznacza, że nie czerpałem przyjemności z lektury. Krótkie rozdziały powodowały, że książkę przeczytałem w ekspresowym tempie. Bowiem każdy epizod pobudzał moje zainteresowanie dalszym przebiegiem historii. Natomiast wątek obyczajowy i jego realizacja to wartość dodana powieści. Niektórzy mogą narzekać, że powieść jest za bardzo rozwleczona. Po części się z tym zgadzam, ale z drugiej strony autorka kupiła mnie ciekawymi portretami psychologicznymi bohaterów. Dzięki „głęboko”, zarysowanemu wątkowi obyczajowemu, miałem uczucie podczas czytania, że ich losy nie były mi obojętne. Ich plany, marzenia, sukcesy, ale również porażki, tragedie i traumy to „kwestie”, które w mistrzowski sposób zostały wykreowane, wyeksponowane i przedstawione. Dzięki czemu powieść posiada drugie „dno”. Natomiast został jak najbardziej zachowany balans miedzy wątkiem obyczajowym, a kryminalnym. W tej kwestii nie było dominującego „motywu” fabularnego. Chciałbym jeszcze wspomnieć, o wątku fantastycznym w powieści. Naczytałem się wielu komentarzy i opinii, że ten zabieg nie był trafiony przez pisarkę i źle wykorzystany zwłaszcza w późniejszych tomach. Ale w tym punkcie mojej recenzji chciałbym zaznaczyć, że jako fanowi kryminałów i nie tylko, nie widzę w tym względzie większego mankamentu fabularnego i literackiego. Jestem tego zdania, że kolejne tomy opowiadające o Lipowie są inne i może trochę odbiegają poziomem od początku twórczości autorki, ale w gruncie rzeczy jest to również rozrywka na niezłym poziomie. Reasumując, „Śreżoga”, to pomimo, pewnych nieścisłości, niespójności i nielogiczności to kawał porządnego kryminału, który broni się przede wszystkim ciekawym tłem obyczajowym. Jest to również historia, o daniu sobie drugiej szansy, i wybaczeniu drugiej osobie. Bowiem to co wydaje się z pozoru trudne i zagmatwane, może się okazać, kwestią mało istotną, którą łatwo wyjaśnić i rozwiązać. Pozycja obowiązkowa dla fanów pisarki, ale również czytelników, którzy mają ochotę na literaturę mniej zobowiązującą i ambitną. Z mojej strony deklaruje, że na pewno sięgnę po kolejne tomy, bowiem przy dwunastym tomie o Lipowie dobrze się bawiłem. Polecam.

Poczucie winy, może przygnieść. Wyrzuty sumienia nie dawać spokoju. Te aspekty naszego życia, które mogą spotkać, każdego z nas, są nieodłącznym elementem naszej egzystencji. W tym wszystkim warto zachować zdrowy rozsądek. Nawet w trudnych chwilach nie warto się katować się i nie brać wszystkiego do siebie. Bowiem, zbyt wielkie przejmowanie się wszystkim, do niczego nie...

więcej Pokaż mimo to