-
ArtykułyLiteracki kanon i niezmienny stres na egzaminie dojrzałości – o czym warto pamiętać przed maturą?Marcin Waincetel11
-
ArtykułyTrendy kwietnia 2024: młodzieżowy film, fantastyczny serial, „Chłopki” i Remigiusz MrózEwa Cieślik2
-
ArtykułyKsiążka za ile chcesz? Czy to się może opłacić? Rozmowa z Jakubem ĆwiekiemLubimyCzytać1
-
Artykuły„Fabryka szpiegów” – rosyjscy agenci i demony wojny. Polityczny thriller Piotra GajdzińskiegoMarcin Waincetel2
Biblioteczka
Allie Harper zaczyna życie od nowa. Zostawia za sobą przeszłość w Denver i przenosi się do miasteczka Woodshill. Wynajęcie pokoju od Kadena White'a nieco burzy jej spokój, ale dziewczyna z optymizmem stara się patrzeć w przyszłość. Przynajmniej chwilami. Za to Kaden, mimo wyglądu uroczego złego chłopca, jest istnym wrzodem. Arogancki, gburowaty, z góry określa zasady, których Allie ma się trzymać. Nie spodziewa się jednak zupełnie, że ta z pozoru krucha dziewczyna wywoła w nim uczucia, o których dawno postanowił zapomnieć. I że mają ze sobą więcej wspólnego, niż mogliby się spodziewać. O wiele więcej.
Muszę przyznać, że ta para podbiła moje serce, choć niedawno zastanawiałam się, czy jeszcze jestem w stanie czytać młodzieżowe książki. Mimo lekkiego wydźwięku, autorce udało się wpleść w fabułę ważne tematy. Życie w złotej klatce i ciągłe dostosowywanie się do oczekiwań innych pozostawiło w Allie głęboki ślad. Może dlatego kruszy się niczym porcelana i płacze ze wzruszenia w najdziwnieszych momentach. A jednak po miesiącach walki z samą sobą widzimy, jak ta dziewczyna bierze życie we własne ręce i rozkwita. Kaden, który na pierwszy rzut oka jest oklepanym złym chłopcem z tatuażami, okazuje się kimś zupełnie innym. Ta dwójka wkracza w swoje życia zupełnie niespodziewanie i od pierwszego spojrzenia darzy się niechęcią i nieufnością. Wydaje się, że różnią się wszystkim. A jednak czas pokazuje, jak wiele ich łączy.
Całą historię poznajemy z punktu widzenia Allie. Jej cięty język i wyrzucanie z siebie słów z prędkością karabinu maszynowego od pierwszych stron budzą sympatię. Bohaterowie drugoplanowi nie są tylko tłem, każdy z nich ma jakąś własną historię i cechy, dzięki którym łatwo go zapamiętać. Owszem, jest tu trochę utartych schematów, ale nie przeszkadza to w odbiorze książki. Zdarzyło mi się parsknąć śmiechem (w autobusie!) i wzruszyć. Zatem nie traćcie czasu i biegnijcie po nią, gdy tylko pojawi się w księgarniach.
Allie Harper zaczyna życie od nowa. Zostawia za sobą przeszłość w Denver i przenosi się do miasteczka Woodshill. Wynajęcie pokoju od Kadena White'a nieco burzy jej spokój, ale dziewczyna z optymizmem stara się patrzeć w przyszłość. Przynajmniej chwilami. Za to Kaden, mimo wyglądu uroczego złego chłopca, jest istnym wrzodem. Arogancki, gburowaty, z góry określa zasady,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-12
Joanna Skoczek jest rezydentem w jednym z warszawskich szpitali. Oddział psychiatryczny, na którym pracuje, często pozwala jej na oderwanie od codziennych trosk. Lecz pewnego dnia ostoja, którą był dla niej szpital, zamienia się w miejsce zbrodni. W dodatku lekarka zaczyna dostawać niepokojące listy od anonimowego wielbiciela...
Joanna to kobieta z krwi i kości – użalanie się nad sobą i gadanie do kota przeplata się u niej z noszeniem niebotycznie wysokich szpilek i zaskakującą pewnością siebie. Jest postacią, którą od razu można polubić. Pozostali bohaterowie nie są tylko tłem, każdy z nich jest „jakiś”, ma charakterystyczne cechy, dzięki czemu łatwo ich zapamiętać. Autorka stworzyła całą plejadę postaci, obok których nie da się przejść obojętnie. Nawet jeśli nie wiesz, który z nich jest tym dobrym, a który złym.
Perypetie młodej pani doktor czyta się lekko, często z uśmiechem na ustach. A jednak ciągle gdzieś pod skórą czai się niepokój. Akcja pełna jest zaskakujących zwrotów, przez co odłożenie książki staje się niemal niemożliwe. I choć kilka razy miałam wrażenie, że relacje Joanny z mężczyznami ocierają się o banał, nie zakłóciło mi to odbioru całości. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy to nie był celowy zabieg.
Cały klimat powieści tworzy szpital i warszawska Praga. Ciemne, obskurne podziemia od razu przywodzą na myśl wszystkie horrory, jakie kiedykolwiek się oglądało. I te migoczące świetlówki... Ciarki przechodzą na samą myśl. Do tego dochodzą stare kamienice, zaułki i bramy, w których na każdym kroku może kryć się niebezpieczeństwo. To wszystko sprawia, że przez całą książkę groza dosłownie wisi w powietrzu.
Warto wspomnieć jeszcze o jednym: fakt, że Katarzyna Berenika Miszczuk jest lekarzem widać na każdej stronie Obsesji. Autorka doskonale wie o czym pisze, dzięki czemu cała historia zyskuje na wiarygodności i nie mamy wrażenia, że oglądamy kolejny odcinek Grey’s Anatomy.
Katarzynę Berenikę Miszczuk poznałam za sprawą fantastycznego cyklu Kwiat Paproci. Dlatego ciekawiło mnie, jak sobie poradzi z kryminałem, zwłaszcza osadzonym w realiach polskiego szpitala. I muszę przyznać, że zostałam mile zaskoczona. Oprócz wątku kryminalnego jest domieszka romansu i szczypta komedii. Mam nadzieję, że Obsesja nie zakończy się na jednym tomie. Mimo czterystu stron świetnej powieści pozostał mi spory niedosyt i zdecydowanie chcę więcej.
Joanna Skoczek jest rezydentem w jednym z warszawskich szpitali. Oddział psychiatryczny, na którym pracuje, często pozwala jej na oderwanie od codziennych trosk. Lecz pewnego dnia ostoja, którą był dla niej szpital, zamienia się w miejsce zbrodni. W dodatku lekarka zaczyna dostawać niepokojące listy od anonimowego wielbiciela...
Joanna to kobieta z krwi i kości – użalanie...
2015-02
Sylvia Day długo kazała nam czekać na czwarty tom serii. Data premiery była wielokrotnie przesuwana, aż a końcu autorka poinformowała, że musi ten tom właściwie napisać od nowa. Po takim wyczekiwaniu, spodziewałam się czegoś, co zwali mnie z nóg. I nie ukrywam, że trochę się rozczarowałam.
Eva i Gideon znów wpadli w schemat: awantura, seks na zgodę, sielanka, awantura itd. Stało się to w dużej mierze przez sporą ilość czarnych charakterów, które w "Wyborze Crossa" wypłynęły na powierzchnię. W pewnej chwili ilość gromów, jakie spadały na Evę i Gideona zaczęła mnie męczyć. Zupełnie jakby autorka nie mogła się zdecydować, czy już pozwolić im odetchnąć, czy jeszcze trochę ich pomęczyć. Przez całą książkę czekałam na jakiś spektakularny zwrot akcji, coś co zaskoczy mnie tak, jak zakończenie "Płomienia Crossa". Nic takiego się jednak nie stało. A gdy odświeżające miętusy zaczęły się pojawiać niczym foliowa paczuszka z Grey'a, wzniosłam oczy do nieba.
Nowością jest zmiana narracji i opisywanie części wydarzeń przez Gideona. Z jednej strony bardzo mi się to podobało, bo ciekawie było spojrzeć na świat jego oczami i odkryć kierujące nim motywy. Z drugiej strony mam wrażenie, że przez to cała opowieść straciła coś ze swego uroku, bo jednak łatwiej było wczuć się w sytuację widzianą oczami Evy. Wówczas postępowanie Gideona stanowiło pewną tajemnicę, która fascynowała i czekała na odkrycie. Mimo wszystko jest to powiew świeżości i miła odmiana, która niejednokrotnie rozszerzyła perspektywę i pokazywała wydarzenia w nieco jaśniejszym świetle. Jak to u Sylvii Day, scen seksu jest mnóstwo, niektóre są powtarzane do znudzenia, inne zupełnie nowatorskie i intrygujące. Jest pikantnie, bywa wulgarnie. W tym wszystkim przewija się humor i ironia bijąca zarówno od Evy, jak i od Gideona. Postacie drugoplanowe w tej części nie błyszczą i częściej pojawiają się jako tło dla relacji pary głównych bohaterów. Brakowało mi zwłaszcza ciętego języka Cary'ego, który zaczął się zmagać z własnymi demonami. Fajnie było natomiast zobaczyć Gideona w otoczeniu przyjaciół, którzy nie boją naigrywać się ze znanego, młodego rekina biznesu.
Czyta się szybko, lekko i przyjemnie. Mam jednak wrażenie, że czwarty tom nieco zatracił ten głęboki wydźwięk, który charakteryzował poprzednie części. Zmagając się z mrokami przeszłości, Eva i Gideon próbują razem zbudować przyszłość i wiadomo, że po takich przeżyciach to nie będzie łatwe. Ale pani Day, może już czas po prostu pozwolić im być szczęśliwymi?
Sylvia Day długo kazała nam czekać na czwarty tom serii. Data premiery była wielokrotnie przesuwana, aż a końcu autorka poinformowała, że musi ten tom właściwie napisać od nowa. Po takim wyczekiwaniu, spodziewałam się czegoś, co zwali mnie z nóg. I nie ukrywam, że trochę się rozczarowałam.
Eva i Gideon znów wpadli w schemat: awantura, seks na zgodę, sielanka, awantura itd....
2014-07
Miłość Orfeusza była tak wielka, że zszedł po swoją ukochaną Eurydykę do świata podziemnego. Camryn i Andrew spotykają się przypadkiem, by wkrótce przekonać się, że nie potrafią bez siebie żyć. Jak wiele będą w stanie poświęcić dla swojej miłości?
Camryn ma zaledwie dwadzieścia lat. I czuje, że jej obecne życie powoli ją wykańcza. Wie, że pewnego dnia nie będzie w stanie wziąć oddechu od codzienności. Dlatego pod wpływem chwili wsiada do przypadkowego autobusu.
Andrew żyje, jakby jutra miało nie być, a przeszłość traktuje jak zamknięty rozdział. Chwyta dzień, nie myśląc o konsekwencjach, niczego nie planując.
Tych dwoje spotyka się przypadkiem gdzieś w drodze donikąd. I postanawiają razem zrobić coś szalonego, co nie mieści się w utartych schematach. Wyruszają w podróż przez Stany, nie licząc ani kilometrów, ani dni. Ta podróż zmienia ich życie i uczy siebie nawzajem. Jednak oboje dźwigają ciężki bagaż z przeszłości. Czy ich miłość zdoła pokonać to, co wydaje się nieuniknione?
"Na krawędzi nigdy" to powieść drogi. Nie ma tu utartych schematów, nie ma niepotrzebnych słów. Jest zmierzenie się z szarą codziennością. Zmierzenie się z życiem, ze wszystkimi jego odcieniami. Z radością, szczęściem, z bólem. Camryn szybko zdobyła moją sympatię, będąc bohaterką odważną i pewną swoich przekonań. Mimo ciężkich doświadczeń nie daje się zamknąć w bańce powszedniości. Zawsze pragnęła czegoś więcej i znalazła w sobie siłę, by spróbować spełnić swoje marzenia. Choć nawet nie przypuszczała, kogo los postawi na jej drodze. Andrew ma dwadzieścia pięć lat i na pierwszy rzut oka jest złym chłopcem. Umięśniona sylwetka i liczne tatuaże, w połączeniu z magnetycznymi, zielonymi oczami, sprawiają, że Camryn na jego widok przechodzą ciarki. Jednak optymizm Andrew przyciąga, jego pragnienie chwytania każdej chwili jest zaraźliwe, podobnie jak spontaniczność, z jaką podejmuje decyzje. Gdy ich ścieżki się splatają, oboje zdają sobie sprawę, że nie będzie już nikogo innego.
Jak to w życiu bywa, los szykuje im niespodzianki, które nie zawsze są mile widziane. Autorka zręcznie żongluje uczuciami zarówno bohaterów, jak i czytelników. Camryn i Andrew są postaciami mocno skomplikowanymi, choć świetnie się uzupełniającymi. Mimo lekkiego stylu, powieść nie należy do banalnych lektur. Ma głębokie przesłanie, które dodatkowo potęguje podróż bohaterów i ich odkrywanie, jak intensywne może być życie. Nawiązanie do historii Orfeusza i Eurydyki sprawia, że poza nutką romantyzmu odkrywamy, jak wielka jest miłość Cam i Andrew i że w ich słowniku nie istnieje słowo "niemożliwe".
"Na krawędzi nigdy" przepełnione jest swoistą magią, która bije już z urzekającej, klimatycznej okładki. Rozkwitające uczucie rozwija się powoli, emocje są odpowiednio dozowane, a tajemnica snuje się niemal przez całą książkę. To opowieść o tym, że mimo najcięższych doświadczeń możesz spotkać kogoś, kto znów rozpali w twoim życiu światło. O tym, że warto podążać za swoimi marzeniami i iść swoją własną drogą, nawet wbrew wszystkiemu i wszystkim. O tym, że nie można pozwolić, by inni zamknęli cię w ich własnych wyobrażeniach. I o tym, że nigdy nie wiadomo, kiedy spotkasz swojego Orfeusza lub Eurydykę. Dlatego zawsze trzeba mieć oczy szeroko otwarte i czerpać z życia całymi garściami. Póki wciąż możesz balansować na krawędzi...
Miłość Orfeusza była tak wielka, że zszedł po swoją ukochaną Eurydykę do świata podziemnego. Camryn i Andrew spotykają się przypadkiem, by wkrótce przekonać się, że nie potrafią bez siebie żyć. Jak wiele będą w stanie poświęcić dla swojej miłości?
Camryn ma zaledwie dwadzieścia lat. I czuje, że jej obecne życie powoli ją wykańcza. Wie, że pewnego dnia nie będzie w stanie...
2014-06
Jest córką samego Mortaina, boga śmierci. Lata spędzone w zakonie zrobiły z niej bezwzględną zabójczynię. Nie zna litości. Żyje tylko po to, by się zemścić. Oto Sybella, Jego Nadobna Zabójczyni.
Sybella ma mroczną przeszłość, a głównym celem jej życia jest zemsta. Od lat dziewczyna czeka na moment, w którym będzie mogła zgładzić panoszącego się po Bretanii d'Alberta. Dla zemsty Sybella jest w stanie poświęcić wszystko. Aż do dnia, w którym poznaje barona Benabica de Waroch, rycerza zwanego Bestią. Wtedy jej świat wywraca się do góry nogami, a do życia pełnego spisków i intryg wkrada się promyk nadziei. Ale czy to przesłoni jej pragnienie wzięcia odwetu za wszystkie doznane krzywdy?
Klasztor Świętego Mortaina i jego zabójczynie poznaliśmy w "Posępnej litości", pierwszym tomie serii Jego Nadobna Zabójczyni. W historii Ismae pojawiła się wówczas nieobliczalna Sybella. "Mroczny triumf" jest właśnie jej opowieścią. Pierwszy tom skupiał się w dużej mierze na wydarzeniach historycznych i losach Bretanii. Natomiast tom drugi to porywająca opowieść jednej z najbardziej intrygujących postaci cyklu. Sybella już w "Posępnej listości" przykuła moją uwagę. Dziwna, mroczna, nieokiełznana. Tajemnicza. Jej historia okazała się jednak znacznie badziej skomplikowana, niż przypuszczałam.
Sybella jest bardzo ciekawą bohaterką. Mającą swoje cele i zasady, upartą, cierpliwą i bezwzględną, kontrolującą się na każdym kroku. A jednak pod tym wszystkim kryje się wrażliwa młoda dziewczyna, której życie nie oszczędzało. Jej nieoczekiwane spotkanie z Bestią sprawia, że Sybella odkrywa w sobie emocje, których nigdy nie spodziewała się doświadczyć. Rycerz jest mężczyzną "do rany przyłóż", świetnym przywódcą, który potrafi pociągnąć za sobą ludzi. Jednocześnie zabija bez wahania, a jego bojowy szał owiany jest legendą. Jego obecność działa na dziewczynę kojąco, ale wciąż czekają niewyrównane rachunki, które nie pozwalają jej spokojnie odetchnąć... Oprócz Sybelli w "Mrocznym triumfie" spotykamy postacie znane z poprzedniego tomu: księżną Annę, Ismae i Duvala, a także ksieni. Jednak są oni tylko tłem, a główne skrzypce gra Sybella i jej zemsta.
Losy Ismae i Sybelli zgrabnie się zazębiły, dając wielowymiarowy obraz Bretanii i nękających ją zbrojnych konfliktów i brutalnej polityki. Obecność wątków historycznych, a także świetny portret psychologiczny młodej zabójczyni, targające nią emocje i pragnienia, determinujące jej życie składają się w spójną, porywającą całość. Świat, w którym wydarzenia historyczne zręcznie przeplatają się z dawnymi, potężnymi bogami, a zabójczynie Świętego Mortaina, na przekór zakonowi, znajdują swoje własne ścieżki, zawojował moje serce. To kawał świetnej fantastyki.
Jest córką samego Mortaina, boga śmierci. Lata spędzone w zakonie zrobiły z niej bezwzględną zabójczynię. Nie zna litości. Żyje tylko po to, by się zemścić. Oto Sybella, Jego Nadobna Zabójczyni.
Sybella ma mroczną przeszłość, a głównym celem jej życia jest zemsta. Od lat dziewczyna czeka na moment, w którym będzie mogła zgładzić panoszącego się po Bretanii d'Alberta. Dla...
2014-05
Nastya miała wielkie plany i cały świat u swych stóp. Ale ten świat runął ponad dwa lata temu. Od tamtej pory już nic nie jest takie samo, a blizny nosi zarówno jej ciało, jak i dusza.
Josh stopniowo tracił wszystkich najbliższych, aż został zupełnie sam. A gdy wiesz, jak kruche jest życie, wolisz trzymać się z daleka od kogoś, kto nie ma już nikogo.
Dwoje młodych ludzi, stojących nad przepaściami własnej rozpaczy, łączy zupełny przypadek. A może jednak przeznaczenie? Oboje są pokaleczeni przez przeszłość, oboje odtrącili świat w obawie, że zada im jeszcze więcej bólu. Czy w sercach takich życiowych rozbitków znajdzie się miejsce na odrobinę nadziei, że życie znów może mieć barwy inne niż biel i czerń? Czy pośród cierpienia i zrujnowanych marzeń może zakiełkować miłość?
"Morze spokoju" to książka niezwykła. Mimo, że czyta się ją jednym tchem, nie chce się jej kończyć. Jest pełna emocji, bólu, cierpienia, marzeń obróconych w popiół. Ale również tchnie nadzieją, pozwala uwierzyć, że w życiu wszystko może się zmienić i nawet największa burza nie będzie trwać wiecznie. Bo po deszczu zawsze wychodzi słońce. Nastya jest dość charakterystyczną bohaterką. Wrażliwą duszę kryje pod wyzywającymi strojami i toną makijażu. Josh to typowy outsider, jednak nie do końca z własnego wyboru. Ktoś naznaczony takimi dramatami od razu wzbudza dystans. Obojgu doskwiera samotność, ale zdają sobie z tego sprawę dopiero, gdy się poznają. Ta chwila zmienia wszystko.
O ile historia Josha jest dość jasna, o tyle to, co przydarzyło się Nastyi, przez długi czas pozostaje tajemnicą. Dostajemy tylko strzępki informacji, co bardzo mi odpowiadało, bo autorka dzięki temu dobrze dozowała napięcie. Świetnym zabiegiem okazało się również prowadzenie akcji z dwóch punktów widzenia jednocześnie. Dzięki temu, że raz patrzyłam na wydarzenia oczami Nastyi, a raz Josha, mogłam lepiej zrozumieć pewne zachowania czy emocje. Również język powieści zasługuje na wzmiankę, bo mimo typowo młodzieżowego wydźwięku (a może właśnie dzięki niemu), "Morze spokoju" czyta się bardzo gładko, choć tematyka nie jest lekka.
To nie jest kolejna przesłodzona powieść dla nastolatków. To książka o życiu, o tym, jak jedna chwila może przekreślić nasze plany na zawsze. O nienawiści i złości na cały świat. O chowaniu się we własnej skorupie, żeby zraniona dusza nie musiała już więcej cierpieć. O tym, jak marzenia legną w gruzach i całe światło gaśnie. I nagle pojawia się jeden maleńki promyczek. Taki, dzięki któremu znów można wziąć oddech, uśmiechnąć się i zacząć żyć. Piękna, mądra i poruszająca historia.
Nastya miała wielkie plany i cały świat u swych stóp. Ale ten świat runął ponad dwa lata temu. Od tamtej pory już nic nie jest takie samo, a blizny nosi zarówno jej ciało, jak i dusza.
Josh stopniowo tracił wszystkich najbliższych, aż został zupełnie sam. A gdy wiesz, jak kruche jest życie, wolisz trzymać się z daleka od kogoś, kto nie ma już nikogo.
Dwoje młodych...
2014-07-01
Rysiek nic się nie zmienił. Korzysta ze swojej super mocy, zdarza mu się pomagać innym, ale najbardziej lubi spędzać dnie we własnym mieszkaniu, z alkoholem i kebabami pod ręką. Gdzieś po drodze Dreszczowi udaje się stworzyć własną Ligę Sprawiedliwych, złożoną z kilku dworcowych super - żuli i rozwiązać kilka zagadek. Ale i tak Rysiek najbardziej ceni sobie spokój (czytaj: ostry rock sączący się z głośników) i towarzystwo byłego górnika, potężnego Alojza i swojego kamerdynera, Benjamina, który sprawił, że życie herosa opływa w luksusy.
Ale zło nie śpi. Dreszcz będzie musiał stawić czoła armii węglowych zombi, pojawi się również dawno nie widziany doktor Swarządz. Swoje trzy grosze dorzucą też cienie... Brzmi intrygująco? Owszem! Pomiędzy byciem superbohaterem a byciem żulem (choć mocno ukulturalnionym), Rysiek zaczyna grać z nową kapelą. I kiedy wydaje się, że wszystko świetnie się układa... dostaje cios w samo serce (a my razem z nim). I życie Ryśka Zwierzchowskiego, zwanego Dreszczem, zmienia się na zawsze. Ten szokujący moment zmienia wydźwięk całej historii i otwiera drzwi do stworzenia dalszego ciągu w nieco innym, głębszym wymiarze.
Czytając drugi tom Dreszcza czułam się jakbym jechała na kolejce górskiej. Raz na szczycie, później na samym dole, aż wreszcie znów na szczycie. Były fragmenty, które szły mi ciężko, ale były też takie, które czytałam z wypiekami na twarzy. Przez siedem opowiadań naprawdę sporo się wydarzyło i w końcu nawet w minimalnym stopniu zaczęłam pojmować śląską gwarę ;) Rysiek jest bohaterem, który nie przypadnie do gustu każdemu. Ale właśnie dzięki temu warto się nim zainteresować. Daleko mu do ideału, jego charakter pozostawia wiele do życzenia, ale to niezmiernie fascynująca postać. Wśród książkowych ideałów zdecydowanie się wyróżnia i cieszę się, że to jeszcze nie koniec jego przygód. Gama pozostałych postaci prezentuje się jak zwykle imponująco. Sam Ekumen jest dla mnie strzałem w dziesiątkę, podobnie jak Zawisza Czarny, jedyny prawdziwy (i w dodatku czarny) Polak. Najbardziej pozytywnymi postaciami są Alojz, wierny druh, i Ben, który dla swojego herosa jest w stanie zrobić wszystko i to właśnie oni mają największy wpływ na życie Zwierzchowskiego.
"Dreszcz 2. Facet w czerni" aż tętni od rockowej muzyki i jest przepełniony tym, w czym Kuba Ćwiek jest najlepszy - nawiązaniami do szeroko pojętej popkultury. Po kilku pierwszych stronach w mojej głowie rozkrzyczał się głosik: O rany, mamy tu polską odmianę The Walking Dead! Styl i sam język opowiadań wciąż są lekkie, a jednocześnie dobrze dopasowane do realiów Dreszcza - Śląska, wszechobecnych kopalni i rockowego brzmienia. Jednocześnie komiksowy klimat i bardzo charakterystyczni bohaterowie, a do tego spora dawka humoru sprawiają, że wciąż chce się więcej.
Rysiek nic się nie zmienił. Korzysta ze swojej super mocy, zdarza mu się pomagać innym, ale najbardziej lubi spędzać dnie we własnym mieszkaniu, z alkoholem i kebabami pod ręką. Gdzieś po drodze Dreszczowi udaje się stworzyć własną Ligę Sprawiedliwych, złożoną z kilku dworcowych super - żuli i rozwiązać kilka zagadek. Ale i tak Rysiek najbardziej ceni sobie spokój (czytaj:...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-03-01
I oto nareszcie nadszedł ten dzień. Moja ulubiona wiedźma powróciła. Z przytupem i w świetnym stylu. I choć jej życie po raz kolejny przewraca się do góry nogami, to tym razem wszystko zostaje w rodzinie.
Niepokój Joachima okazuje się w pełni uzasadniony. Tuż po przybyciu do Trójprzymierza i Trumny Dora odkrywa, że w gnieździe Gajusza dzieją się dziwne rzeczy. Depresja wampirów, zwana dogasaniem i skutkująca spotkaniem ze słońcem się zdarza. Ale już jej epidemia jest mocno podejrzana. Jakby tego było mało, wilcze stado również zmaga się z kłopotami, choć jeszcze o tym nie wie. Dora musi rozciągnąć dobę do granic możliwości, żeby zająć się sprawami i wampirów i wilków. Nie jest to łatwe, gdy Gajusz zapomina o wszelkich zasadach dobrego wychowania, a wilki mają problem z zaakceptowaniem wiedźmy jako Alfy. Do tego wszystkiego wewnętrzny, bezpieczny świat Dory zaczyna pękać i u jej boku robi się dziwnie pusto. Ale cóż... trzeba pozamiatać cały ten bałagan, na przekór własnym rozterkom.
"Bad Moon Rising" to piosenka przewodnia książki i rzeczywiście idealnie odzwierciedla jej klimat. "Wszystko zostaje w rodzinie" jest nieco mniej mroczne, niż poprzednie części, ale za to znacznie bardziej skomplikowane. Tym razem nie wystarczy siła pięści. Potrzeba sprytu i pomysłowości, a tego naszej wiedźmie na szczęście nie brakuje. Dora radzi sobie jak może. Dzięki zaufanym wilkom nie musi wciąż oglądać się przez ramię, choć jej nowy ochroniarz, Varg, budzi w niej dziwne uczucia. Wampiry nieoczekiwanie stają się dużo bardziej życzliwe. Wiedźma nie spodziewa się tylko jednego - że w całym tym zamęcie największy cios spadnie z zupełnie niespodziewanej strony. Ale nawet gdy serce jest w kawałkach, kompleks zbawcy nie pozwala o sobie zapomnieć. Dora jedne tyłki ratuje, inne musi mocno skopać. Zjednuje sobie przyjaciół i przysparza śmiertelnych wrogów. Wiedźma, wilcza Alfa i wampirza mistrzyni. Dzięki temu, mimo licznych komplikacji i zakrętów, wszystko może zostać w rodzinie.
Aneta Jadowska zawojowała polską fantastykę przeszło dwa lata temu, gdy na rynku ukazała się pierwsza część heksalogii, "Złodziej dusz". Od tamtej pory z tomu na tom jest coraz lepiej. Podobało mi się, że tym razem do pokręconego drzewa genealogicznego Dory nie doszły kolejne dziedzictwa. Autorka skupiła się na rozbudowywaniu już istniejących więzi, dodając jedynie nowych bohaterów w dobrze już nam znanych kręgach. Miłą odmianą było osadzenie akcji w Trójprzymierzu i przybliżenie tamtejszych wampirów i wilków. Zarówno ich samych, jak i ich tradycji i stylu życia. Dzięki temu łatwiej zrozumieć zachowania pewnych postaci i ich motywy. Wewnętrzne rozterki Dory, tak sprzeczne z jej twardą postawą, były dylematami i przemyśleniami dojrzałej kobiety. Mimo wielu wątpliwości, wiedźma nie zapomniała, co jest najważniejsze. I wiedziała, że nigdy nie można poświęcać samej siebie, nawet jeśli wszystko wokół krzyczy, że jest inaczej. Powieść czyta się w błyskawicznym tempie i myślę, że zawdzięczamy to i dobremu tempu akcji i świetnemu stylowi Anety Jadowskiej. A soczysty humor i ironia nie opuszczają bohaterki na krok.
"Wszystko zostaje w rodzinie" to świetne urban fantasy, osadzone w polskich realiach. To opowieść o tym, co jest najważniejsze. O przyjaźni i zaufaniu, nieraz z trudem wywalczonych. O tym, że nie zawsze siła i pewność siebie oznaczają wygraną. I o tym, że nawet jeśli jest się zdolnym do poświęceń dla innych, nie można nigdy poświęcić siebie i swoich ideałów.
I oto nareszcie nadszedł ten dzień. Moja ulubiona wiedźma powróciła. Z przytupem i w świetnym stylu. I choć jej życie po raz kolejny przewraca się do góry nogami, to tym razem wszystko zostaje w rodzinie.
Niepokój Joachima okazuje się w pełni uzasadniony. Tuż po przybyciu do Trójprzymierza i Trumny Dora odkrywa, że w gnieździe Gajusza dzieją się dziwne rzeczy. Depresja...
2014-06-01
2014-06-01
2014-05-01
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że ten dzień w końcu nadejdzie. I stało się. Stephanie Plum rzuciła pracę. Nie jest już łowcą nagród. Planuje wieść spokojne i nudne życie. Ale wredny los już chiczocze i zaciera ręce. Oj, nie będzie tak łatwo, Steph...
Kiedy pojawia się duch z przeszłości, ewidentnie bawiący się kosztem Steph i żerujący na jej strachu, kobieta uważa, że nie może być już gorzej. A jednak okazuje się, że może. Wystarczy odstawić cukier i przejść na pączkowy odwyk, aby w niebezpieczeństwie znalazł się sam Komandos.
"Słyszałam, co mówił, ale słowa nie miały żadnego znaczenia. Mój mózg bez reszty wypełniały myśli o nagim i spoconym Komandosie.
- Słonko - uśmiechnął się - patrzysz na mnie, jakbym był przekąską.
- Potrzebuję pączka - poskarżyłam się. - Naprawdę, naprawdę potrzebuję zjeść pączka.
- No tak, to by było moje kolejne przypuszczenie."
Jak wszystkie książki z serii, tak i "Najlepszą jedenastkę" czyta się bardzo lekko i szybko (za szybko!). Perypetie Stephanie i jej zwariowanej rodzinki i przyjaciół wciąż trzymają poziom. Cały czas coś się dzieje, akcja niejednokrotnie zawraca, by po chwili wpaść na nowe tory. Styl Janet Evanovich jest lekki, przepełniony humorem. Zawsze jak zaczynam czytać wiem, że pod koniec książki od śmiechu będą mnie bolały policzki. W jedenastym tomie nie ma zbyt wielu nowych bohaterów, autorka skupiła się na dobrze nam znanych postaciach i miejscach. Jest za to dużo ognia i wszelkich "bum!". I jest Stephanie, która nagle ni stąd ni zowąd odkrywa, jak silną ma wolę i jak potrafi być zdeterminowana w swych działaniach. A pierwszoosobowa narracja bardzo dobrze oddaje targające nią emocje.
Przygody Stephanie Plum to jedna w moich ulubionych serii. Mieszanka kryminału i komedii stanowi świetne oderwanie od codzienności. Życiowe perypetie łowczyni czyta się z przyjemnością i uśmiechem na twarzy. Śliwki nie sposób nie lubić, jest kobietą z krwi i kości, świadomą zarówno swoich zalet, jak i wad. Walczącą ze swoimi słabościami i potrafiącą postawić na swoim. Myślę, że taka Stephanie tkwi w każdej z nas, dlatego tak dobrze patrzy się na świat jej oczami :)
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że ten dzień w końcu nadejdzie. I stało się. Stephanie Plum rzuciła pracę. Nie jest już łowcą nagród. Planuje wieść spokojne i nudne życie. Ale wredny los już chiczocze i zaciera ręce. Oj, nie będzie tak łatwo, Steph...
Kiedy pojawia się duch z przeszłości, ewidentnie bawiący się kosztem Steph i żerujący na jej strachu,...
2014-04-01
Lula to duża kobieta, słynąca z miłości do lycry i prawie zawsze mająca przy sobie broń. Wystarczy wyjść z nią na lunch, by wydarzyła się prawdziwa katastrofa. Stephanie jak zwykle jest w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie i wpada w kłopoty po same uszy.
Wszystko zaczyna się od spłonięcia żółciutkiego forda escape'a Steph. A później jest już tylko gorzej. Na łowczynię zostaje wydany wyrok i staje się celem płatnego zabójcy. A to oznacza, że trzeba się ukryć. W grę nie wchodzi ani jej własne mieszkanie (okupowane przez jej siostrę z rodziną), ani dom rodziców ani Morellego. Stephanie przypadkiem wpada na szaleńczy pomysł. Choć wie, że przyjdzie jej za to słono zapłacić, zaszywa się w mieszkaniu Komandosa. I zaczyna wyścig z czasem.
Do jej wesołej ekipy dołącza dawno niewidziany Sally Sweet, najbardziej owłosiona drag queen wszech czasów. I jest mnóstwo babci Mazurowej, w każdej chwili gotowej na wkroczenie do akcji i rozpoczęcie kariery łowczyni nagród. Do tego dochodzi rozchwiana emocjonalnie siostra Steph, Valerie, i jej przygotowania do ślubu. I Lula, która do perfekcji opanowała powalanie zbiegów ruchem zwanym: Pośladkowa Bomba Luli. Humoru jest co niemiara, czytając w środku nocy z trudem powstrzymywałam się przed głośnymi wybuchami śmiechu. Ale oprócz zabawnych sytuacji w życiu Stephanie znów pojawiło się mnóstwo tych stresujących. A na stres, jak wiadomo, najlepsze są pączki. Najlepiej w ilościach hurtowych. Z tego powodu u Śliwki po raz kolejny do głosu zaczęły dochodzić kompleksy, a fałdki tłuszczu spędzają jej sen z powiek. Jak długo łowczyni wytrzyma na diecie (zwłaszcza gdy dieta ta wiąże się z poradami Luli)?
Mimo, że to już dziesiąty tom, perypetie Stephanie Plum wciąż czyta się z przyjemnością. Autorka znów przełamała schemat znany z pierwszych części cyklu i nie skupiła się wyłącznie na NS-ach (zbiegach, których łapie Steph), choć odgrywają oni sporą rolę. Jedni są problematyczni, inni tylko pogubili się w życiu (bo jak inaczej nazwać napad na ciężarówkę pełną chipsów?). Ale największe niebezpieczeństwo spada na łowczynię przez zupełny przypadek. W "Dzięsięciu kawałkach" jest nieco mniej Komandosa (niestety!), ale i tak nie można narzekać. Akcja mknie naprzód, zaskakując i wywołując salwy śmiechu. A zakończenie... tego po prostu nie da się opisać, to trzeba przeczytać :)
Seria o Stephanie Plum należy do moich ulubionych i utwierdzam się w tej miłości z każdym kolejnym tomem. Połączenie humoru i kryminalnych intryg z postacią zwyczajnej, a jednocześnie wyjątkowej kobiety to pasjonująca mieszanka. I strasznie uzależniająca!
Lula to duża kobieta, słynąca z miłości do lycry i prawie zawsze mająca przy sobie broń. Wystarczy wyjść z nią na lunch, by wydarzyła się prawdziwa katastrofa. Stephanie jak zwykle jest w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie i wpada w kłopoty po same uszy.
Wszystko zaczyna się od spłonięcia żółciutkiego forda escape'a Steph. A później jest już tylko gorzej. Na...
2014-01-01
Wyobraź sobie, że kogoś kochasz. Tak bardzo, że brakuje ci tchu w piersiach. Dotyk elektryzuje. Spojrzenie ukochanych oczu rozświetla mrok. Jednak jest jedno ale... Jedna przeszkoda. Czas. Ty żyjesz w XXI wieku, a miłość Twojego życia sto lat wcześniej. Łączą was tylko miejsca, Nowy Jork na przestrzeni wielu lat. I wspólny rytm serc, którego nawet upływ czasu nie potrafi zmienić...
Michele Windsor to na pozór zwyczajna nastolatka z Kalifornii. Mieszka z mamą, chodzi do szkoły i spotyka się z przyjaciółmi. Jednak w wyniku tragicznego wypadku jej życie zmienia się w błyskawicznym tempie. Przeprowadza się do Nowego Jorku, do dziadków, których nigdy nie było dane jej poznać. Przenosi się w świat arystokracji, bogactwa, wspaniałych historii. I odkrywa pewien fascynujący sekret. Jej sny, nawiedzające ją od lat, okazują się rzeczywistością. Tajemniczy nieznajomy o szafirowych oczach istnieje naprawdę, tyle że... w innym czasie. Czy taka miłość w ogóle ma prawo istnieć? Ma. I w dodatku może okazać się tak potężna, że zmieni niejedno życie. Ale jak wiele Michele będzie musiała dla niej poświęcić?
Nie ma co ukrywać, książka jest po prostu piękna. Jej siłę stanowią niesamowite opisy Nowego Jorku - współczesnego, z początku XX wieku oraz z lat 20. i 40. Autorka wykonała kawał świetnej roboty, bo czytając, można dosłownie przenieść się w te miejsca i poczuć ducha tamtych czasów. Imponujące budowle, szczegółowy wystrój wnętrz, których często już nie ma. Dystyngowane lata 10., szalone lata 20., środek II Wojny Światowej i obecne miasto, które nigdy nie śpi. Nowy Jork faktycznie jest zarówno tłem, jak i bohaterem tej książki. Główna bohaterka, Michele, jest postacią, do której szybko pała się sympatią. Miotają nią emocje, ale próbuje się nie poddawać, nawet gdy los stawia jej na drodze kolejne trudności. Philip natomiast to dżentelmen, jak to na faceta z początku XX wieku przystało. Oboje mają w sobie coś takiego, że z miejsca trzyma się za nich kciuki. Ponieważ autorka jest kompozytorką, w książce sporo miejsca poświęciła muzyce. A najlepsze jest to, że piosenki, o których jest mowa, zostały napisane naprawdę i można ich posłuchać. Robi to niesamowite wrażenie.
Mimo wielu opisów "Poza czasem" czyta się bardzo przyjemnie i z łatwością, akcja cały czas wartko mknie naprzód, a tajemnica goni tajemnicę. Fabuła jest dopracowana, a intryga zacieśnia się, aby na koniec mocno zaskoczyć. Między bohaterami iskrzy i nie sposób oderwać się od czytania. To chyba ten romantyzm. Prawdziwa miłość jak z bajki. Taka, która nie zna znaczenia słowa "niemożliwe". Piękna historia, pokazująca jak wiele można poświęcić dla ukochanej osoby. Jestem zachwycona. Dobrze jest czasami poczuć w prawdziwym życiu odrobinę takiej magii.
Wyobraź sobie, że kogoś kochasz. Tak bardzo, że brakuje ci tchu w piersiach. Dotyk elektryzuje. Spojrzenie ukochanych oczu rozświetla mrok. Jednak jest jedno ale... Jedna przeszkoda. Czas. Ty żyjesz w XXI wieku, a miłość Twojego życia sto lat wcześniej. Łączą was tylko miejsca, Nowy Jork na przestrzeni wielu lat. I wspólny rytm serc, którego nawet upływ czasu nie potrafi...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-01
W życiu zdarzają się sytuacje, gdy trzeba wybrać, czy pozostanie się ofiarą, czy też przełamie się zmowę milczenia. Zdarzają się chwile, gdy jedno wydarzenie zmienia całe życie. I zdarza się miłość, która choć nie jest łatwa, zaczyna grać na wszystkich strunach serca.
"Tak blisko" jest powieścią obyczajową skierowaną do młodych kobiet. Porusza bardzo ważny i zarazem delikatny temat, jakim jest gwałt. I choć autorka nie czyni z niego głównego wątku, to jego widmo snuje się przez całą opowieść. Zmowa milczenia wśród studentów staje się przyzwoleniem na brutalne działania Bucka. Wstyd i poczucie winy u napadniętych dziewcząt sprawiają, że napastnik czuje się bezkarny. Tammara Webber pokazuje, jak ważne w takich chwilach jest okazanie wsparcia i uwierzenie osobie, która padła ofiarą gwałtu. I że to wsparcie może nadejść z zupełnie nieoczekiwanej strony.
Główną osią powieści jest wzajemna fascynacja Jaqueline i Lucasa. On sprawia wrażenie niegrzecznego chłopca. Wysoki, wysportowany, z tatuażami pokrywającymi ciało. O czarnych niesfornych włosach i krystalicznie czystym spojrzeniu szaroniebieskich oczu. Z nieodłącznym szkicownikiem w dłoni. Ona natomiast jest zagubiona, porzucona przez chłopaka, studiująca nie tam, gdzie zawsze pragnęła. Jej jedyną ucieczką jest muzyka i gra na kontrabasie. Oboje są wyrazistymi postaciami, a chemia między nimi niemal wypływa z kart książki. Rodzące się uczucie, choć niełatwe, ma szansę odbudować nie tylko ich samych, ale też ich rodzinne relacje. Jaqueline ma silny charakter i nie poddaje się, nawet gdy wydaje się, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. Lucas natomiast musi nauczyć się najtrudniejszej rzeczy - że nie można przez całe życie obwiniać się o coś, czego nie mogło się zmienić.
To opowieść o trudnej miłości, a jednocześnie takiej, która zmienia całe życie. To opowieść o odnajdywaniu siebie, o powrocie do swych marzeń. I o trudnej sztuce wybaczania samemu sobie.
W życiu zdarzają się sytuacje, gdy trzeba wybrać, czy pozostanie się ofiarą, czy też przełamie się zmowę milczenia. Zdarzają się chwile, gdy jedno wydarzenie zmienia całe życie. I zdarza się miłość, która choć nie jest łatwa, zaczyna grać na wszystkich strunach serca.
"Tak blisko" jest powieścią obyczajową skierowaną do młodych kobiet. Porusza bardzo ważny i zarazem...
2014-01-01
Są takie książki, których nie da się ocenić w żaden sposób. Takie, do których się wraca, gdy jest ciężko. Są takie historie, które tlą się gdzieś na dnie serca. I pozwalają uwierzyć, że życie jednak jest piękne.
Oskar ma dziesięć lat. Jest łysy. Mieszka w szpitalu. I umiera. Rodzice boją się jego choroby, lekarze wiedzą, że już nic nie mogą zrobić. Tylko inne dzieciaki rozjaśniają Oskarowi ponure szpitalne dni. I ona, wolontariuszka. Pani Róża, nazywana przez chłopca ciocią. Była zapaśniczka o niezrównanym poczuciu humoru i wielkiej wyobraźni.
Pewnego dnia, gdy Oskar zdaje sobie sprawę, że jego życie, choć ledwie się zaczęło, już zaczyna się kończyć, pani Róża wpada na pewien pomysł. Mówi Oskarowi, żeby od tej chwili każdy dzień traktował jakby to było dziesięć lat. Chłopiec od razu uważa, że to super pomysł, bo dzięki temu przeżyje aż 130 lat. I tak zaczyna się piękna opowieść o tym, jak można przeżyć życie w dwanaście dni.
Książka chwyta za serce już od pierwszych stron. Może dlatego, że pisana jest w formie listów Oskara do "Szanownego Pana Boga". A może dlatego, że dotyczy tak przerażającego tematu, jak śmiertelna choroba dziecka. Oskar, choć drobnej postury, jest chłopcem o wielkim sercu. Chłopcem, który nie może wybaczyć rodzicom, że nie potrafią traktować go jak dawniej, gdy był jeszcze zdrowy. W ciągu tych dwunastu dni przeżywa dzieciństwo, młodość i pierwsze porywy serca, żeni się, adoptuje dzieci, przeżywa kryzys wieku średniego, aż w końcu dopada go starość. Wiem, jak to brzmi, ale właśnie w ten sposób Oskar wyjaśnia swoje codzienne, szpitalne perypetie.
Dzięki cioci Róży, nie tylko Oskar, ale również jego rodzice, a także sama Róża powoli oswajają się z tym, co nieuniknione - ze śmiercią. Z kart książki wypływają refleksje nad życiem, nad upływającym czasem. Listy Oskara są sentymentalne, wzruszające i dotykają strun ukrytych na samym dnie serca. Tylko dziecko potrafi w tak lekki, pozbawiony patosu sposób opowiadać o największych wartościach. Tylko dziecko potrafi być tak odważne w obliczu tego, co nieuchronne.
W wydaniu "Oskara i pani Róży", które mam, jest list autora do polskich czytelników, w którym wyjaśnia okoliczności powstania książki. Eric-Emmanuel Schmitt w krótkich słowach podsumowuje swoją najbardziej znaną opowieść tak: "ważniejsze od tego, by wyzdrowieć, jest nauczyć się godzić z chorobą i śmiercią".
"Oskar i pani Róża" - cieniutka książeczka, licząca zaledwie 90 stron, poruszyła mnie do głębi. Może dlatego, że sama jestem matką. Może dlatego, że nigdy nie był mi obojętny los chorych dzieci. A może dlatego, że Oskar w piękny sposób uczy nas nie tylko tego, jak żyć, ale też jak godnie umierać. I jak ważne jest to, by doceniać życie, nawet jeśli nie jest usłane różami.
Są takie książki, których nie da się ocenić w żaden sposób. Takie, do których się wraca, gdy jest ciężko. Są takie historie, które tlą się gdzieś na dnie serca. I pozwalają uwierzyć, że życie jednak jest piękne.
Oskar ma dziesięć lat. Jest łysy. Mieszka w szpitalu. I umiera. Rodzice boją się jego choroby, lekarze wiedzą, że już nic nie mogą zrobić. Tylko inne dzieciaki...
2014-01-01
Niemagiczne dziecko w magicznej rodzinie. Medium, które nie chce być medium. I w dodatku szamanka od umarlaków, która z duchami wolałaby nie mieć nic wspólnego. Ach, i nie można zapomnieć o Pechu! No naprawdę, czy mogło być gorzej? Mogło. Ida po chwilowym przypływie miłosierdzia zobowiązała się do czegoś niemal graniczącego z cudem. Czasu nie ma zbyt wiele, a stawka jest naprawdę wysoka. Ida może stracić nie tylko życie, ale również duszę. Dziewczyna, żzerana problemami, dosłownie niknie w oczach. Obietnica złożona Karolinie skutkuje nieoczekiwanym zamiłowaniem do gotowania i talentem plastycznym. Koszmary przychodzą niemal co noc, a Gryzak zaczyna pękać w szwach. Wizje zdarzają się w najmniej spodziewanych momentach. Ida nie może jeść, nie może spać i powoli zaczyna się poddawać. Kruchy robi co może, by pomóc jej rozwikłać zagadkę i znaleźć sposób, by zdołała przeżyć. Również Tekla rusza na pomoc, wykorzystując wszystkie dostępne środki. Ida wie, że jedynym ratunkiem jest wejście do lustrzanego świata. Do świata Kusiciela. Demona Luster. I wyciągnięcie stamtąd duszy Mikołaja. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Zwłaszcza, że gdy wszystko się komplikuje, do akcji postanawia wkroczyć Pech. Z zupełnie nieoczekiwanym skutkiem.
Demon Luster" to bezpośrednia kontynuacja "Szamanki od umarlaków". Bardzo udana kontynuacja. Przede wszystkim jej główną zaletą są świetni bohaterowie. Ida, która momentami myśli, że popada w szaleństwo, wciąż ma język ostry jak brzytwa. Kruchy na stałe zagościł w życiu szamanki, wyjadając jej wszystko z lodówki i nie pozwalając się poddać. Jego powiedzonka i sarkastyczne podejście do wielu spraw nieraz ratowały sytuację. To facet, który nigdy nie odpuszcza i walczy, dopóki tli się ostatnia iskierka nadziei. Tekla rozbrajała mnie swoją dobrze znaną zrzędliwością i przydomkiem, który nadała Kruchemu. I pojawiła się jeszcze jedna bardzo oryginalna postać, Kornelia Kwiatuszek, zwana Skittles. Najlepszy dowód na to, jak bardzo pozory potrafią mylić. Ta czwórka nadała całej książce bardzo humorystyczny wydźwięk, choć niepozbawiony nutki ironii.
Oprócz bardzo charakterystycznych bohaterów w "Demonie Luster" niezwykłe są wizje Idy, zwłaszcza te dotyczące Kusiciela. Szarość. A wśród niej czerwona mgła. Biel i fiolet. Wspomnienia. Dziecięcy śmiech. Łzy. Szczęście. Cierpienie. Tęsknota. I kołysanka. Cicha, dobrze znana, a jednak rozrywająca serce. Do tego dochodził wszechobecny zapach pieprzu i imbiru. To właśnie wizje w dużej mierze sprawiały, że chłonęłam kartki coraz szybciej, z coraz większą ciekawością. Styl pisania Martyny Raduchowskiej pozostał lekki, ale stał się zdecydowanie bardziej plastyczny. Autorka świetnie rozwinęła swój pisarski warsztat.
W książce aż roi się od przeróżnych emocji. Banalne problemy przeplatają się z prawdziwymi, osobistymi dramatami. Humor i ironia nieraz okazują się przykrywką dla nieznośnego bólu. A gdy boli najbardziej, dobrze jest mieć kogoś, kto wyciągnie do ciebie dłoń i nie pozwoli upaść. "Nie pomagam ci po to, by uśpić upiory przeszłości, nie jesteś kołysanką dla moich demonów, Ida. Nic z tych rzeczy. Po prostu cię lubię. (...) Nie mam zamiaru siedzieć z założonymi rękami i patrzeć, jak przestajesz istnieć. Dla mnie żaden wyrok ani przepowiednia nie znaczą nic, zanim się nie spełnią. Nie zwykłem brać niczego za pewnik i poddawać się, gdy mam choć cień szansy, by odmienić bieg wydarzeń."
Cieszę się, że mamy na polskim rynku tak świetne autorki. Czytanie takich książek jak "Demon Luster" to czysta przyjemność. Książek, w których fantastyka osadzona jest w polskich realiach, bohaterów się z miejsca ubóstwia, nawet jeśli co chwila ma się ochotę ich ukatrupić, a wszystko osnute jest mroczną zagadką i doprawione szczyptą ironii i całą garścią humoru. To prawdziwa uczta dla wyobraźni. I mam nadzieję, że na "Demonie Luster" się nie skończy i za jakiś czas znów będę mogła się spotkać z Idą i jej osobliwą kompanią :)
Niemagiczne dziecko w magicznej rodzinie. Medium, które nie chce być medium. I w dodatku szamanka od umarlaków, która z duchami wolałaby nie mieć nic wspólnego. Ach, i nie można zapomnieć o Pechu! No naprawdę, czy mogło być gorzej? Mogło. Ida po chwilowym przypływie miłosierdzia zobowiązała się do czegoś niemal graniczącego z cudem. Czasu nie ma zbyt wiele, a stawka jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2014-01-01
Gdy jesteś czarną owcą w magicznej rodzinie, nade wszystko pragniesz żyć po swojemu. Normalnie. W normalnym świecie, wśród normalnych ludzi i mając normalne problemy. Ale cóż... Niektórym normalność po prostu nie jest pisana.
"Szamanka od umarlaków" rozkręca się powoli, jednocześnie stopniowo wciągając czytelnika w całą historię. Początkowo Ida wydawała mi się zwyczajną, zbuntowaną dziewczyną. Jednak z każdą kolejną stroną coraz bardziej oczywiste stawało się, że jest z niej niezłe ziółko, jednocześnie niepozbawione ludzkich uczuć. Niewyparzony język i buntowanie się dla zasady ze względu na swoje pochodzenie, a przy tym niezwykła pracowitość i zawziętość w spełnianiu swych marzeń. Te Idowe cechy rzuciły mi się najbardziej w oczy na samym początku. A potem doszła jeszcze cała gama przeróżnych emocji targających bohaterką i mną, gdyż lektura okazała się nadzwyczaj wciągająca. Ironia, sarkazm i dużo humoru to elementy, które zawsze sobie cenię w książkach, a w "Szamance..." ich nie brakowało.
Z miejsca polubiłam ciotkę Teklę, z jej dziwaczną manierą i zgryźliwym charakterkiem. Ta postać z pewnością dodała kolorów całej opowieści i uczyniła ją zdecydowanie zabawniejszą. Również pozostali bohaterowie są postaciami charakterystycznymi, choć w przypadku niektórych ciężko zdecydować, czy się ich lubi czy też raczej wolałoby się ich udusić. Natomiast sama Ida jest bohaterką, którą z pewnością da się lubić. I ten jej Pech... Bo wiecie, to nie Ida ma Pecha. To Pech ma Idę. I z dziką satysfakcją zaciera ręce, gdy może choć odrobinę skomplikować dziewczynie życie.
Pomysł na fabułę z pewnością był ciekawy i przemyślany, podobnie jak fach głównej bohaterki. Szamanka od umarlaków, toż to fantastycznie brzmi i jak intrygująco prezentuje się na wizytówkach :) Czytało mi się bardzo dobrze, połknęłam ją w jeden dzień i dziękowałam niebiosom, że od razu mogłam sięgnąć po drugi tom. I znów przepadłam wśród kartek...
Gdy jesteś czarną owcą w magicznej rodzinie, nade wszystko pragniesz żyć po swojemu. Normalnie. W normalnym świecie, wśród normalnych ludzi i mając normalne problemy. Ale cóż... Niektórym normalność po prostu nie jest pisana.
"Szamanka od umarlaków" rozkręca się powoli, jednocześnie stopniowo wciągając czytelnika w całą historię. Początkowo Ida wydawała mi się zwyczajną,...
Francuskie lato porównywane jest do książek Jojo Moyes i choć faktycznie tematyka jest zbliżona, to jednak styl Catherine Isaac jest inny. Opowieść jest lekka, momentami zabawna, ale wciąż czujemy na plecach ciężar czającej się gdzieś w mroku tajemnicy. Jest wiele niewiadomych, i choć domyślamy się, że coś tu nie gra, to jednak rozwiązanie okazuje się zaskakujące.
To historia pełna ciepła, wypełniona barwami i zapachami Francji, promieniami słońca i smakiem wina. Słodko-gorzka, gdzie przeplata się miłość, cierpienie i strach. Opowieść kobiety, która myśli, że wszystko co najlepsze jest już za nią, i został jej tylko mrok. A jednak życie okazuje się zaskakujące, nie tylko dla niej, ale i dla jej najbliższych.
Od razu polubiłam bohaterów, choć nie raz miałam ochotę potrząsnąć Jess, żeby miała odwagę sięgnąć po więcej. Adam okazał się człowiekiem tak nieprzewidywalnym, że momentami trudno było uwierzyć, że to ten sam mężczyzna. Ich przyjaciele to cała gama barwnych postaci, jednak zupełnie nie przesłodzonych. I wreszcie matka Jess, kobieta niezłomna, cicha bohaterka tej historii.
Bardzo mi się podobało, dosłownie nie mogłam się oderwać od czytania. Czekam na więcej takich książek. Znalazłam tylko jeden mały zgrzyt - tytuł oryginału You, Me, Everything bardziej oddaje ducha tej opowieści.
Francuskie lato porównywane jest do książek Jojo Moyes i choć faktycznie tematyka jest zbliżona, to jednak styl Catherine Isaac jest inny. Opowieść jest lekka, momentami zabawna, ale wciąż czujemy na plecach ciężar czającej się gdzieś w mroku tajemnicy. Jest wiele niewiadomych, i choć domyślamy się, że coś tu nie gra, to jednak rozwiązanie okazuje się zaskakujące.
więcej Pokaż mimo toTo...