-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2010-02-02
2010-06-01
2010-08-01
2010-08-04
Taka mała książeczka, a ile w niej zamieszania. Początek mojej z nią przygody zaczął się ciekawie - niby bajka, ale dla dorosłych; niby surrealizm, ale względny i do przyjęcia. Według mnie zaczęło się trochę jak w "Alicji w krainie czarów" Carrolla, główny bohater mając już dość życia zwykłego pracownika przy produkcji gwoździ pragnie znaleźć dla siebie inny, ciekawszy i lepszy świat. Kiedy znajduje własne serce, przez wiele lat starannie ukrywane w komodzie przez własną żonę, postanawia zostać pisarzem. Twierdzi bowiem, że prześladują go Egipcjanie (w tym słynny Sinuhe), którzy nalegają, by stworzył dzieło o Starożytnym Egipcie. Mężczyzna postanawia więc opuścić dom i wyruszyć na poszukiwanie czegoś w rodzaju weny.
I tu - jak dla mnie - kończy się interesująca część książki i wszystko zaczyna się komplikować, oczywiście na niekorzyść akcji. Otóż mężczyzna między innymi zaczyna rozmawiać ze zwierzętami, i to nie tylko z psem czy kotem, ale też między innymi z leszczami, sową oraz innymi ptakami. Jego przyjaciółmi stają się trzy koguty oraz indor. A wszystko to dzieje się w jak najbardziej realnym świecie, w którym jeżdżą autobusy i istnieją inni ludzie.
Pod koniec tej minipowieści (czy też opowiadania) zaczynają się dziać rzeczy wręcz niewytłumaczalne, bohater prosi bowiem dzikiego kota, by doprowadził go do miejsca, w którym znajdzie składniki do magicznej mikstury - pojawia się więc także czarna magia... "Im dalej w las, tym więcej drzew" mówi polskie przysłowie. W tym przypadku im dalsza strona, tym większe męki nad dobrnięciem do końca. Gdyby nie ilość stron, porzuciłabym czytanie już w połowie. Ogólnie rzecz ujmując - nie wiem o czym była ta książka, zupełnie nie nadążałam za myślą autora i wydarzeniami. Przyłapywałam się wręcz na tym, że czytałam książkę i myślałam o zupełnie innych strawach więc nie byłam w stanie przypomnieć sobie niektórych fragmentów. A taką miałam ochotę sięgnąć po "Egipcjanina Sinuhe" tegoż autora... Naprawdę długo będę się zastanawiać, czy warto.
Taka mała książeczka, a ile w niej zamieszania. Początek mojej z nią przygody zaczął się ciekawie - niby bajka, ale dla dorosłych; niby surrealizm, ale względny i do przyjęcia. Według mnie zaczęło się trochę jak w "Alicji w krainie czarów" Carrolla, główny bohater mając już dość życia zwykłego pracownika przy produkcji gwoździ pragnie znaleźć dla siebie inny, ciekawszy i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-08-02
Mam kompletną pustkę w głowie. Zupełnie nie wiem od czego zacząć, na czym się skupić, co opisać, a co przemilczeć. Tyle w tej książce samotności, pustki, żalu, miłości, nienawiści, obojętności; tyle wspomnień i luźnych myśli. Myśli, które krążyły w głowie autora zapewne od czasu opuszczenia rodzinnego kraju. Narrator i główny bohater w jednym stara się opowiedzieć kim była i co przeżyła jego matka, próbuje zmierzyć się przeszłością, która snuje się za nim jak cień i której nie ma zamiaru porzucić, bo to ona daje mu siłę i powód do tego, by żyć. Sam, w tłumie obcych sobie Kanadyjczyków zdających się mówić słowem i gestem "No tak, wy - Europejczycy...".
Urodzony tuż po II wojnie światowej, główny bohater wyrasta w domu pełnym strachu przed tym, co było i przed tym, że TO wróci. Kochająca lecz twardo stąpająca do ziemi matka (narrator, co ciekawe, nigdy nie mówi o niej "mama") uczy go jak istnieć w świecie, w którym nie można już nikomu ufać i trzeba twardo walczyć o swoje. Lecz w końcu i ona odchodzi. Gdy pozostaje mu jedynie pusty dom i wojna domowa wokoło, postanawia opuścić rodzinne strony i odgrodzić się od nich oceanem. Tylko czy aby na pewno mu się to udało...?
Krótka powieść z jednym zaledwie akapitem to próba sklejenia wszystkiego, co pojawia się w myślach autora. Przeszłość miesza się z teraźniejszością, poszczególne fakty łączą się ze sobą mimo braku spójności. Nagrane na taśmach magnetofonowych wypowiedzi matki narrator próbuje złożyć w całość i na ich podstawie stworzyć powieść biograficzną. Jednak twierdzi niezmiennie, że nie potrafi pisać. I rzeczywiście, ma się wrażenie totalnego chaosu i braku jakiejkolwiek koncepcji na powstanie książki. Ale to tylko złudzenie, bowiem poszczególne zdania wyrażały więcej niż cała historia. Właśnie - w tej powieści nie liczy się wątek, całość, lecz pojedyncze myśli. Z nich właśnie należy czerpać emocje i do nich przywiązywać największą wagę.
Bardzo żałuję, że nie mogłam przeczytać "Mamidła" jednym tchem. Gdy już oderwałam się od czytania, nie miałam ochoty wracać. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Być może bałam się ponownego wciągnięcia w tę dziwną relację między mną a narratorem, uwikłania w sieć dziwnych i niemożliwych do opisania emocji. Nie wiem. Lecz gdy tylko zmuszałam się do przeczytania nowego zdania - magia powracała. I trwa do tej pory. Mimo, że nie potrafię napisać o czym była ta historia, to jednak wciąż czuję niepokój i potrzebę ciągłego rozmyślania nad tym, co przekazał mi autor.
Nie sądzę, by ta proza trafiła do każdego. Z początku sama wątpiłam w szczęśliwe zakończenie mojej przygody z Davidem Albaharim. Mimo wszystko sądzę, że każdy powinien podjąć wyzwanie i zmierzyć się z tym, co zawarte jest między myślą, czynem oraz ich konsekwencjami. POLECAM. Po prostu.
Mam kompletną pustkę w głowie. Zupełnie nie wiem od czego zacząć, na czym się skupić, co opisać, a co przemilczeć. Tyle w tej książce samotności, pustki, żalu, miłości, nienawiści, obojętności; tyle wspomnień i luźnych myśli. Myśli, które krążyły w głowie autora zapewne od czasu opuszczenia rodzinnego kraju. Narrator i główny bohater w jednym stara się opowiedzieć kim była...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-08-13
pisarzem był Michaił Bułhakow każdy wie lub przynajmniej słyszał o nim wiele pochlebnych opinii. Dlatego też kiedy zauważyłam "Powieść teatralną" w atrakcyjnej cenie na jednym z portali, bez zastanowienia zakupiłam tę pozycję. Czy było warto...?
Niestety. Znudziła mnie ta książka i zaskoczyła - oczywiście negatywnie. Już w przedmowie dowiadujemy się, że powieść ta jest historią Siergieja Leontiewicza Maksudowa - samobójcy, który marzył o karierze pisarza. Jednak po licznych dziwnych perypetiach skończył jako dramaturg. Jego sztukę zakupił (za grosze) Teatr Niezależny, jeden z najsłynniejszych w mieście. I od tej pory zaczyna się prawdziwa przygoda Maksudowa.
W książce opisany jest teatr rosyjski od podszewki, czyli z drugiej strony sceny. Nie przeczę, ze ciekawie było dowiedzieć się, w jaki sposób zarządzano teatrem, w jaki sposób odbywały się próby czy też jak dobierano aktorów do sztuki. A zaciekawiło mnie to o tyle, że kilka lat temu miałam okazję przebywać przez rok za kulisami i przemierzać liczne korytarze, zakradać się do tysięcy zakamarków i podróżować windą w niedozwolone dla mnie miejsca w teatrze. To był niesamowita przygoda i nie dziwię się bohaterowi, że tak chłonął każdy dzień pobytu w teatrze. Mimo wszystko liczyłam na coś więcej. Na bardziej wartką akcję, ciekawszą narrację. Po prostu na coś lepszego. Nie świadczy to absolutnie o braku kunsztu pisarza, każdemu zdarza się gorsza powieść. Na pewno kiedyś sięgnę po inne dzieła Bułhakowa, natomiast o "Powieści teatralnej" chcę jak najszybciej zapomnieć.
pisarzem był Michaił Bułhakow każdy wie lub przynajmniej słyszał o nim wiele pochlebnych opinii. Dlatego też kiedy zauważyłam "Powieść teatralną" w atrakcyjnej cenie na jednym z portali, bez zastanowienia zakupiłam tę pozycję. Czy było warto...?
Niestety. Znudziła mnie ta książka i zaskoczyła - oczywiście negatywnie. Już w przedmowie dowiadujemy się, że powieść ta jest...
2010-11-27
Colas, Colas, ze świecą szukać dziś takiego jak ty! Szczęśliwego dziadka, kobieciarza, spryciarza i mistrza w swym fachu. W dzisiejszych czasach zapewne umarłbyś z głodu lub wygryzłaby cię konkurencja, lecz patrząc na czasy, w których żyłeś, niejeden mógłby ci pozazdrościć wesołego i szczęśliwego żywota, oj niejeden...
Romain Rolland przedstawił nam historię pewnego poczciwego staruszka, rzeźbiarza z małego francuskiego miasteczka Clamecy. Człowieka uwielbiającego psoty, dobre wino, dużo wolnego czasu i swobodę. Mężczyznę rozbawiającego do łez, sprytnego jak lis i po prostu po ludzku mądrego. Stworzył postać, której w dzisiejszych czasach już się nie uraczy. A szkoda.
Colas Breugnon pewnego mroźnego zimowego dnia (2 lutego, w święto Matki Boskiej Gromnicznej) postanowił spisać ciekawe przygody, które spotykają go na co dzień. W ten sposób powstało czternaście niezwykłych historii. Historii wesołych, lubieżnych, krwistych, haniebnych, smutnych, spokojnych i mądrych. Dzięki tej lekturze poznać możemy chociaż kilka chwil z życia XVII-wiecznego mieszczaństwa francuskiego. dysputy i kłótnie pomiędzy katolikami, hugonotami i ewangelikami, relacje między królem, księciem i ich poddanymi, poglądy zwykłych szarych ludzi na tematy mniej i bardziej ważne.
Sądzę, że nie warto opisywać poszczególnych historyjek, którymi raczy nas kochany Colas, dlatego też wciąż posługuję się ogólnikami i hasłami przewodnimi występującymi w lekturze. Po prostu każdemu polecam tę książkę na poprawę humoru, na jesienną depresję, zimowe mrozy. Niech wezmą ją do ręki ci, którzy życie biorą zbyt serio. Colas nauczy Was jak patrzeć na otaczający nas świat z przymrużeniem oka nic na tym nie tracąc. To piękna i mądra lektura. Nie sądziłam, że literatura klasyczna może wywołać u mnie tak szeroki uśmiech na twarzy. Vive la France! Vive Colas!
Zapomniałabym wspomnieć o jeszcze jednej nieocenionej cesze książki - pięknych ilustracjach Jana Marcina Szancera*. Już pierwsze ilustracje (a jest ich w całej książce 30) przypomniały mi książki z dzieciństwa. Piękne czarno-białe szkice jakby wyryte na kremowych stronicach. Mimo wieku książki i kilku błędów drukarskich czytanie tej pozycji stało się dla mnie przyjemnością nie tylko ze względu na treść, ale i szatę graficzną. Nie wyobrażam sobie czytać "Colasa Breugnon" mając w ręku świeżutkie śnieżnobiałe kratki zapełnione nowoczesną czcionką i współczesnymi ilustracjami. Rada więc dla tych, którzy jeszcze po lekturę Rollanda nie sięgnęli - szukajcie starych zniszczonych i poplamionych wydań tego dzieła, a dopiero wtedy poczujecie klimat dacie się porwać przygodom Colasa.
*Opisuję tu książkę wydaną przez PIW w 1966 roku, w tłumaczeniu Franciszka Mirandoli
[recenzja umieszczona wcześniej na moim blogu]
Colas, Colas, ze świecą szukać dziś takiego jak ty! Szczęśliwego dziadka, kobieciarza, spryciarza i mistrza w swym fachu. W dzisiejszych czasach zapewne umarłbyś z głodu lub wygryzłaby cię konkurencja, lecz patrząc na czasy, w których żyłeś, niejeden mógłby ci pozazdrościć wesołego i szczęśliwego żywota, oj niejeden...
Romain Rolland przedstawił nam historię pewnego...
2010-11-30
Czytanie tej mini książeczki zajęło mi dwa miesiące. Można się zdziwić, patrząc na ilość stron i wiedząc, że książka ta wielkością przypomina notes do zapisek. Jednak to, co znajduje się w środku nie mogło zostać pożarte w jeden wieczór. Treścią tą trzeba było się delektować jak najlepszym winem podczas degustacji. Sączyć słowo za słowem, ważyć je i niekiedy przełykać cierpki smak, by w końcu wydobyć z niego to, co najcenniejsze.
Nie jestem w stanie wskazać ulubionej bajki. Każda z dziewięciu opowieści wniosła coś nowego i kompletnie zburzyła moje dotychczasowe postrzeganie uczuć. Najwięcej wzruszeń dostarczyła mi chyba bajka "Olbrzym - Samolub". Najkrótsza i najbardziej do mnie przemawiająca. Pozwólcie, że opiszę ją pokrótce (kto nie ma na to ochoty, może pominąć cały akapit):
W opuszczonym ogrodzie Olbrzyma rosły piękne drzewa, kwiaty i pięknie śpiewały kwiaty, nic więc dziwnego, ze w drodze powrotnej do domu dzieci uwielbiały tam przesiadywać. Po siedmiu latach pobytu u kuzyna Ludojada Olbrzym wrócił i wypędził z ogrodu wszelkie żywe stworzenie - jak to Olbrzym-Samolub. Od tej pory dzieci nie miały się gdzie bawić, a w ogrodzie panowała wieczna zima (wiosna po prostu o nim zapomniała). Olbrzym dziwił się takim obrotem sprawy, nie zdawał sobie jednak sprawy, dlaczego zima tak polubiła jego ogród. Inne pory roku uznały go bowiem za wielkiego samoluba i omijały z daleka. Lecz pewnego dnia Olbrzym usłyszał piękny ptasi śpiew w głębi ogrodu i gdy podążył za dźwiękami, ujrzał na gałęziach drzew dzieci, które przedostały się przez dziurę w murze. Tam, gdzie usiadło dziecko, drzewo obrastało kwieciem. Samolub zadowolony rozglądał się po ogrodzie i wzrok jego padł na kąt ogrodu, w którym panowała jeszcze zima - pod drzewem stał bowiem mały chłopczyk i nie mógł wspiąć się na gałęzie. Stał tak i płakał. Olbrzym postanowił podejść bliżej i w tym momencie wszystkie dzieci uciekły. Wszystkie oprócz tego jednego, małego, zapłakanego chłopca, który nie widział nic przez łzy. Samolub podszedł do niego, posadził do na gałęzi, a on uśmiechnął się i oplótł ramionami szyję wielkoluda. Gdy ujrzały to pozostałe dzieci, wróciły i odtąd były już stałymi bywalcami ogrodu. Mały chłopczyk jednak już więcej nie powrócił. Olbrzym tęsknił za nim i czekał całymi latami, aż nadszedł cudowny dzień spotkania. Samolub zauważył chłopca, zauważył także jego rany na dłoniach i stopach - rany miłości, powiedział chłopczyk i dodał: "Raz pozwoliłeś mi pobawić się w twoim ogrodzie, dziś pójdziesz ze mną do mojego ogrodu, a ten mój ogród - to Raj."*
Bajki Wilde'a mają w sobie magiczną moc. Oplatają myśli cienką lecz trwałą nicią i od chwili spotkania nie pozwalają o sobie zapomnieć. Autor porusza w nich wiele ważnych nawet w dzisiejszych czasach tematów (mimo iż pisane były w XIX wieku). Pycha, chciwość, rozrzutność, władza, siła spotykają się ze swymi przeciwieństwami - miłością, szczerością, dobrocią, pomocą, braterstwem. Wilde znakomicie lawiruje pomiędzy skrajnymi uczuciami ubierając w słowa wiele niewypowiedzianych myśli i odczuć. Liczne alegorie i porównania sprawiają, że zupełnie inaczej postrzegamy to, co spotykamy na co dzień, to, co wydaje się takie banalne.
Nie są to bajki dla dzieci. Być może sto lat temu czytano takie mądrości młodym damom z wyższych sfer, nie sądzę jednak, by mogły one uchwycić sens każdej z tych historii. Ja nie ośmieliłabym się czytać ich do snu moim dzieciom. Uważam, że to wspaniałe bajki stworzone dla ludzi dorosłych i do nich kierowane. Opowiadania mające poruszyć i zmuszające do refleksji nad tym, co nas otacza. Sięgnijcie więc po "Bajki" Wilde'a w chwilach zwątpienia i czerpcie zachętę do dalszego życia, choćby miało być smutne, szare i mało wartościowe.
* O. Wilde "Bajki", tłum. W. Lewik, wyd. PTWK, Warszawa 1988, s. 136.
Czytanie tej mini książeczki zajęło mi dwa miesiące. Można się zdziwić, patrząc na ilość stron i wiedząc, że książka ta wielkością przypomina notes do zapisek. Jednak to, co znajduje się w środku nie mogło zostać pożarte w jeden wieczór. Treścią tą trzeba było się delektować jak najlepszym winem podczas degustacji. Sączyć słowo za słowem, ważyć je i niekiedy przełykać...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-12-08
2010-12-21
Pierwszy dzień grudnia. Dzień, w którym dzieci odliczają czas do świąt otwierając okienka na kalendarzu bożonarodzeniowym. Tymczasem Joachim jeszcze nie ma czego otwierać - nie miał czasu na kupno swojego kalendarza. Chodzi więc z tatą od sklepu do sklepu i wszędzie dowiaduje się, że towaru brak. Ostateczne docierają do starej księgarni, gdzie odnajdują jedyny w swoim rodzaju, ręczni stworzony kalendarz. Właściciel księgarni sam dziwi się obecnością dziwnego przedmiotu i daje go Joachimowi w prezencie. Opowiada też chłopcu, kim jest osoba, która prawdopodobnie podrzuciła do księgarni owo dzieło. W ten sposób rozpoczyna się niezwykła przygoda, magiczna wędrówka pielgrzymów do Ziemi Świętej, do miasta Betlejem, do dnia narodzin Jezusa.
Pewnie dziwi was, jak to możliwe. Rzeczywiście, historia jest nieco skomplikowana i niewiarygodna, nie sposób jej wytłumaczyć, ale opisać pokrótce spróbuję :) otóż Joachim odkrywa niezwykłość swego kalendarza już pierwszego dnia - pod każdym okienkiem znajduje bowiem malutką karteczkę z fragmentami niezwykłej historii rozpoczynającej się w następujący sposób:
Pewnego dnia Elisabet Hansen wybrała się z mamą do domu towarowego po zakupy świąteczne. Nagle spostrzegła małego pluszowego baranka, który uciekł ze sklepowej półki, bo nie mógł już znieść odgłosu kas. Pobiegła więc za nim. Po krótkim czasie znalazła się na pięknej zielonej łące z mnóstwem kwiatów. Tam spotkała także anioła Efiriela, który zdradził jej wielką tajemnicę - Elisabet jest jednym z pielgrzymów udających się do Betlejem na spotkanie z narodzonym Jezusem i jego rodziną. Podczas podróży czas biegnie wstecz, a każdego dnia na swej drodze spotykać będą kolejne postacie dołączające do orszaku.
Joachim początkowo zachowuje niezwykłość swego kalendarza w tajemnicy, jednak po kilkunastu dniach rodzice dowiadują się o karteczkach i od tej pory każdego dnia z coraz większym zaciekawieniem śledzą losy Elisabet i jej towarzyszy. Wkrótce okazuje się, że w roku 1948 zaginęła ośmioletnia dziewczynka o imieniu Elisabet. Natomiast tajemniczy twórca kalendarza o imieniu Jan zostawia w księgarni fotografię, na której widnieje dwudziestokilkuletnia kobieta oraz napis "Elisabet". Historia z kartek zaczyna mieszać się z rzeczywistością. Czy to zbieg okoliczności, czy prawdziwa opowieść...?
Książka ciekawa, napisana typowym dla Gaardera filozoficznym językiem, który bardzo łatwo się przyswaja i trafia do młodszych i starszych czytelników. Dodatkowym atutem jest mnogość informacji na temat postaci biblijnych, obiektów historycznych oraz liczne ciekawostki dotyczące wiary chrześcijańskiej i ważnych momentów w historii Europy. Orszak wędruje z Norwegii do Betlejem zaledwie w ciągu dwudziestu czterech dni, mijając po drodze najsłynniejsze budowle chrześcijańskie oraz miejsca, w których odbywały się ważne dla Jezusa i Jego wyznawców wydarzenia (jak np. Ogród Oliwny czy jezioro Genezaret). To jest wielki atut książki. A mimo to nie przekonała mnie historia stworzona przez Gaardera. Zbyt dużo tu przypominania kto, kiedy i którędy biegnie do Betlejem, zbyt duże zainteresowanie rodziców Joachima tematem. Przyznam szczerze, że pod koniec książki strasznie się męczyłam i liczyłam strony do zakończenia. Ciekawy i zaskakujący pomysł, niestety trochę udziwniony i przekombinowany.
W jednym elemencie Gaarder zasłużył na pochwałę - wywołał we mnie od dawna nieobecne oczekiwanie na Boże Narodzenie. I nie chodzi tu o prezenty, wigilijną kolację czy spotkanie z bliskimi, lecz rzeczywiste oczekiwanie na przyjście Małego Jezusa, który co roku w grudniu przybywa, by wskazać nam drogę, umocnić w postanowieniach i pomóc w przebrnięciu trudnych czasami życiowych dróg.
Pewnie dziwi was, jak to możliwe. Rzeczywiście, historia jest nieco skomplikowana i niewiarygodna, nie sposób jej wytłumaczyć, ale opisać pokrótce spróbuję :) otóż Joachim odkrywa niezwykłość swego kalendarza już pierwszego dnia - pod każdym okienkiem znajduje bowiem malutką karteczkę z fragmentami niezwykłej historii rozpoczynającej się w następujący sposób:
Pewnego dnia Elisabet Hansen wybrała się z mamą do domu towarowego po zakupy świąteczne. Nagle spostrzegła małego pluszowego baranka, który uciekł ze sklepowej półki, bo nie mógł już znieść odgłosu kas. Pobiegła więc za nim. Po krótkim czasie znalazła się na pięknej zielonej łące z mnóstwem kwiatów. Tam spotkała także anioła Efiriela, który zdradził jej wielką tajemnicę - Elisabet jest jednym z pielgrzymów udających się do Betlejem na spotkanie z narodzonym Jezusem i jego rodziną. Podczas podróży czas biegnie wstecz, a każdego dnia na swej drodze spotykać będą kolejne postacie dołączające do orszaku.
Joachim początkowo zachowuje niezwykłość swego kalendarza w tajemnicy, jednak po kilkunastu dniach rodzice dowiadują się o karteczkach i od tej pory każdego dnia z coraz większym zaciekawieniem śledzą losy Elisabet i jej towarzyszy. Wkrótce okazuje się, że w roku 1948 zaginęła ośmioletnia dziewczynka o imieniu Elisabet. Natomiast tajemniczy twórca kalendarza o imieniu Jan zostawia w księgarni fotografię, na której widnieje dwudziestokilkuletnia kobieta oraz napis "Elisabet". Historia z kartek zaczyna mieszać się z rzeczywistością. Czy to zbieg okoliczności, czy prawdziwa opowieść...?
Książka ciekawa, napisana typowym dla Gaardera filozoficznym językiem, który bardzo łatwo się przyswaja i trafia do młodszych i starszych czytelników. Dodatkowym atutem jest mnogość informacji na temat postaci biblijnych, obiektów historycznych oraz liczne ciekawostki dotyczące wiary chrześcijańskiej i ważnych momentów w historii Europy. Orszak wędruje z Norwegii do Betlejem zaledwie w ciągu dwudziestu czterech dni, mijając po drodze najsłynniejsze budowle chrześcijańskie oraz miejsca, w których odbywały się ważne dla Jezusa i Jego wyznawców wydarzenia (jak np. Ogród Oliwny czy jezioro Genezaret). To jest wielki atut książki. A mimo to nie przekonała mnie historia stworzona przez Gaardera. Zbyt dużo tu przypominania kto, kiedy i którędy biegnie do Betlejem, zbyt duże zainteresowanie rodziców Joachima tematem. Przyznam szczerze, że pod koniec książki strasznie się męczyłam i liczyłam strony do zakończenia. Ciekawy i zaskakujący pomysł, niestety trochę udziwniony i przekombinowany.
W jednym elemencie Gaarder zasłużył na pochwałę - wywołał we mnie od dawna nieobecne oczekiwanie na Boże Narodzenie. I nie chodzi tu o prezenty, wigilijną kolację czy spotkanie z bliskimi, lecz rzeczywiste oczekiwanie na przyjście Małego Jezusa, który co roku w grudniu przybywa, by wskazać nam drogę, umocnić w postanowieniach i pomóc w przebrnięciu trudnych czasami życiowych dróg.
Pierwszy dzień grudnia. Dzień, w którym dzieci odliczają czas do świąt otwierając okienka na kalendarzu bożonarodzeniowym. Tymczasem Joachim jeszcze nie ma czego otwierać - nie miał czasu na kupno swojego kalendarza. Chodzi więc z tatą od sklepu do sklepu i wszędzie dowiaduje się, że towaru brak. Ostateczne docierają do starej księgarni, gdzie odnajdują jedyny w swoim...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-12-16
Od dawna wiadomym jest, że Roland Topor to mój ulubiony "tekściarz". Nie wiem, czy można nazwać go pisarzem, ponieważ wielkich i obszernych form nie miał w zwyczaju tworzyć, a i z zawodu był raczej grafikiem i scenografem. Jednak opowiadania, które stworzył, niezmiennie zadziwiają mnie i doprowadzają do łez - ze śmiechu oczywiście!
Każdy, kto choć raz zetknął się z twórczością Topora, mógł poznać jego sposób na podbicie serca czytelnika lub reakcję wręcz odwrotną. Czarny humor, krwawe sceny, cięty język, lecz wszystko to opisane tak pięknie, zwyczajnie, po ludzku, że człowiek czyta, czyta, czyta i zaczyna wierzyć w to, że pracodawca zabiega o względy swego poddanego tylko po to, by na końcu zabrać mu.. kończynę. I to dosłownie zabrać. Czytelnik wie, że są to surrealistyczne historie wyssane z palca, lecz mimowolnie śledzi akcję z napięciem i ciekawością po to, by poczuć zupełnie zaskoczenie finałem opowiadania. Żeby nie rzucać słów na wiatr, przybliżę pierwszą (i moim zdaniem najlepszą) przygodę tego zbiorku - "Sznycel górski"
Trzech kolegów uwięzionych na górskim szlaku. Znikąd pomocy. Na dodatek jeden z nich, Phil, odmroził sobie nogę. Mijają kolejne godziny, a oni nadal tkwią w miejscu. Zaczynają odczuwać głód, postanawiają więc zatrzymać się na skalnej półce, rozpalić ognisko i przemyśleć swoją nieciekawą sytuację. Dwudniowy odpoczynek nie nakarmił ich ani trochę, więc w akcie desperacji jeden z dwójki zdrowych kolegów, Henryk, wpadł na świetny pomysł i podszepnął go Jurkowi. Ten początkowo protestował, lecz ostatecznie nie mieli innego wyboru. A więc Henryk zajrzał pod koc śpiącego przy ognisku Phila i... wyciął kilka plasterków mięsa z odmrożonej nogi kumpla. Gdy nieszczęśnik obudził się i zobaczył ogrom poniesionych strat, zaczął szaleć z wściekłości. Jednak argumenty kolegów przemówiły do niego, przyłączył się nawet do uczty. Noga przez kilka dni dostarczała im pożywienie . Niestety nadszedł smutny dzień, w którym skonsumowali ją w całości. Kilka dni postu zmusiło pełnosprawnych kompanów do sprawdzenia przydatności drugiej nogi Phila. Ten jednak zapewniał ich, że ostatnia dolna kończyna jest w pełni sprawna. Henryk i Jurek nie dali za wygraną i co wieczór sprawdzali (niby przypadkiem) poziom wrażliwości nogi Phila. Pewnej nocy nie wytrzymali i postanowili zobaczyć, jak się "sprawa" ma. I ku wielkiemu zdziwieniu odkryli rzecz okrutną, niedorzeczną i absolutnie egoistyczną: "Z drugiej nogi zostały już tylko resztki. Ten świntuch Phil zeżarł ją po kryjomu!"*
Pewnie uznacie mnie za osobę niespełna rozumu, ale uśmiałam się przy tym opowiadaniu strasznie. I to siedząc w autobusie. Puenta rozbroiła mnie zupełnie. Napisana została tak, jakby chodziło o cukierki zbierane skrupulatnie przez dłuższy okres czasu, które ktoś zjadł po kryjomu nie dzieląc się z nikim. Wiem, że większości osób nie bawią takie zabawy słowem i sposobem budowania całego opowiadania. Ja niezmiennie bawię się przy tych "tworach" wybornie!
Zachęcam do sięgnięcia po którykolwiek zbiór opowiadań Rolanda Topora. W tym, który opisuję, znajdują się 43 historie - niektóre zawierają dwa zdania, inne mieszczą się na kilkunastu stronach. Oczywiście nie wszystkie opowiadania czytałam z zapartym tchem, nie wszystkie też powaliły mnie na kolana, ale większość z nich zaliczam do bardzo udanych i godnych polecenia.
* R. Topor, "Cztery róże dla Lucienne", tłum. T. Matkowski, wyd.WL 1985, s.10
Od dawna wiadomym jest, że Roland Topor to mój ulubiony "tekściarz". Nie wiem, czy można nazwać go pisarzem, ponieważ wielkich i obszernych form nie miał w zwyczaju tworzyć, a i z zawodu był raczej grafikiem i scenografem. Jednak opowiadania, które stworzył, niezmiennie zadziwiają mnie i doprowadzają do łez - ze śmiechu oczywiście!
Każdy, kto choć raz zetknął się z...
2010-01-01
2010-01-01
2010-01-01
2010-02-01
Żyła raz sobie Baba-Jaga, która potrafiła spać tylko wtedy, kiedy wokół panowało straszne zamieszanie (s. 5). A że Baba-Jaga od dłuższego czasu nie zmrużyła oka, postanowiła zmienić życie pewnej rodziny w koszmar. Wleciała więc przez okno domu i zasiała smutek w sercu mamusi. Zaczarowała też okulary i kapelusz tatusia - po założeniu okularów sprzed oczu znikał cały świat, a kapelusz na głowie powodował, że to tata stawał się niewidoczny. Baba-Jaga nie oszczędziła też dzieci: Maciek, który nie mógł już porozumieć się ani z mamą, ani z tatą, przeniósł się do komputera i stał się jednym z bohaterów gry; Ania, która uwielbiała czytać w parku, otrzymała od tajemniczej starszej pani o chrapliwym głosie "Cukierki marzeń", dzięki którym przenosiła się do cudownej i kolorowej krainy... Ale czy to już koniec szczęśliwej rodziny? Czy można odczynić złe czary i pokonać czarownicę...?
Tak banalnej książeczki dla dzieci długo już nie czytałam. Sztampowa bajeczka z happy endem, ze złą wiedźmą, kochającą się rodziną i babcią na dokładkę. Autorka nie wysiliła się i nie wniosła nic nowego do prozy dziecięcej. Opowiadanie jest nudne, styl pisania też nie powalił mnie na kolana, ilustracje czarno-białe bez polotu. Nie chcę być okrutna, ale nasuwa mi się tylko jedno: kiedy ktoś jest od wszystkiego, to jest do niczego... Choć przesłanie bajki jest odpowiednie (problemy w rodzinie, brak czasu dla dzieci, próba odbudowania relacji itp.), to jednak sposób przekazu i pomysł realizacji okazał się totalną porażką.
Zastanawiam się ponadto, do jakiej kategorii wiekowej można by tę pozycję zaliczyć. Dla przedszkolaków opowiadanie jest zdecydowanie zbyt długie i o niczym, po pięciu minutach zaczęłyby si wiercić i marudzić. Natomiast dla dzieci starszych tematyka absolutnie nietrafiona, banalna i słabo zachęcająca do czytania książek. A dla mnie właśnie to powinno być w pozycjach dla dzieci najważniejsze. Jeśli faszerujemy młode pokolenie tym, co słyszą już od najmłodszych lat - wróżkami, czarownicami, złymi czarami i szczęśliwym zakończeniem, to ni dziwmy się, że przestają się interesować czytaniem. często same są w stanie wymyślić coś o wiele ciekawszego, niesamowicie oryginalnego, śmiesznego i wciągającego słuchacza.
Nie polecam tej książki ani rodzicom, ani ich pociechom. Sama zakupiłam tę książkę po śmiesznie niskiej cenie (1,80) i mam zamiar jak najszybciej się jej pozbyć. Nie takich bajek szukam.
Żyła raz sobie Baba-Jaga, która potrafiła spać tylko wtedy, kiedy wokół panowało straszne zamieszanie (s. 5). A że Baba-Jaga od dłuższego czasu nie zmrużyła oka, postanowiła zmienić życie pewnej rodziny w koszmar. Wleciała więc przez okno domu i zasiała smutek w sercu mamusi. Zaczarowała też okulary i kapelusz tatusia - po założeniu okularów sprzed oczu znikał cały świat, a...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-04-01
2010-04-01
2010-05-01
Zaciekawienie
Niepewność
Obawa
Lęk
Strach
Przerażenie
Zdziwienie
Zadziwienie
Te wszystkie uczucia kolejno rodziły się i krążyły mi w głowie podczas i po przeczytaniu Siostry Małgorzaty Saramonowicz. A stało się tak dlatego, że nie przeczytałam wcześniej żadnej recenzji, opinii ani nawet notatki w okładce książki i zupełnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać. Sądziłam, że będzie to powieść psychologiczna z elementami dramatu (czy raczej nostalgii). A tu takie zaskoczenie...
Jest to thriller psychologiczny ukazujący losy zgodnego i kochającego się małżeństwa: Marii i Jakuba. Ona zachodzi w ciążę, on się cieszy, planuje zapewne pokoik dziecięcy i resztę życia we trójkę. Nagle dzieje się coś, co zmienia jego życie w koszmar - Maria zapada w śpiączkę, lekarze zmuszają go do podjęcia decyzji o przerwaniu ciąży ze względu na zdrowie żony. Na dodatek zmuszony jest do spotkań w psychiatrą Anną Baum, która podziela obawy lekarzy. Jakub jest zupełnie zdezorientowany, nie potrafi znaleźć sobie miejsca w domu, na uczelni, na której wykłada filozofię. Jedyne, co wie na pewno, to fakt, że nie pozwoli, by ktokolwiek skrzywdził jego dziecko i żonę. Zaczyna zastanawiać się, co spowodowało letarg u Marii. Dowiaduje się, że jako 6-letnia dziewczyna, przeżyła to samo. Dowiaduje się także, że łączyły ją bardzo silne więzy w ojcem - lekarzem, specjalistą w dziedzinie ortopedii, który często wyjeżdżał za granicę, by wykładać na tamtejszych uczelniach wyższych (a były to czasy komuny). Łączyły, ponieważ ojciec zmarł przed kilkoma miesiącami. Czy to był powód śpiączki? Czy Maria nie potrafiła zdusić w sobie strachu wywołanego stratą najbliższego jej człowieka? Anna Baum twierdzi, że powodem jest lęk przed posiadaniem dziecka - Jakub nie wierzy jednak w ani jedno jej słowo...
Oprócz fabuły pojawiają się także liczne monologi, zaznaczane kursywą lub pogrubieniem. Wprowadzają nas one w zupełnie inny, odrealniony świat; brutalny, niedostępny, tajemniczy. Oba monologi można odczytywać jako dialog pomiędzy Marią a tajemniczym głosem, który usłyszeć może tylko ona. Głosem, łączącym ją ze światem zewnętrznym. Głosem, który w bardzo subiektywny i wygodny dla siebie sposób tłumaczy jej to, co dzieje się poza nią. Kim jest ów tajemniczy głos? Tego dowiadujemy się dopiero na ostatnich stronach książki (aczkolwiek można domyślić się tego wcześniej).
Zaczyna się walka z czasem. Jakub szuka, główkuje, znajduje coraz to dziwniejsze ślady; wokół niego dzieją się niezwykłe i wstrząsające zarazem rzeczy. Wszystko narasta w trakcie czytania, kumuluje się w głowie czytelnika - nie sposób odłożyć książki i zająć się innymi sprawami. "Siostra" pochłania czytelnika od początku do końca, trzyma w napięciu, przekazuje informacje, których nie jest on w stanie zinterpretować, mrozi krew w żyłach. Przede wszystkim jednak udowadnia, jak bardzo przeszłość może wpłynąć na dalsze życie. Jak bardzo należy szanować okres dzieciństwa, uważać, by nie zabierać i nie niszczyć go dziecku. Bo to może doprowadzić do tragicznych w skutkach zdarzeń.
Książka magiczna, niesamowita i zupełnie ZASKAKUJĄCA. Niestety nie wszystko wydało mi się takie czytelne i logiczne (przede wszystkim wspomniane wcześniej monologi) i mam wrażenie, że nie do końca zrozumiałam w jaki sposób Jakub dotarł do prawdy. Najważniejsze jednak, że zrozumiałam przesłanie i końcówka dała mi wiele do myślenia. Bardzo polecam tę książkę.
Uważam, że jako debiut Małgorzaty Saramonowicz "Siostra" zasługuje na wielkie uznanie. Chylę czoła przed pomysłem i sposobem wciągnięcia czytelnika w historię od pierwszej do ostatniej strony. Jak najwięcej takich powieści!
Zaciekawienie
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNiepewność
Obawa
Lęk
Strach
Przerażenie
Zdziwienie
Zadziwienie
Te wszystkie uczucia kolejno rodziły się i krążyły mi w głowie podczas i po przeczytaniu Siostry Małgorzaty Saramonowicz. A stało się tak dlatego, że nie przeczytałam wcześniej żadnej recenzji, opinii ani nawet notatki w okładce książki i zupełnie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać....