-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
W mgnieniu oka
Tak szybko przepływa życie ludzi, często bez fajerwerków i tak po prostu. Tak szybko, czyta się również powieść Roberta Seethalera „Całe życie”, jednakże jej zwykła niesamowitość pozostanie w sercu czytelnika na długo.
Andreas Egger od zawsze żył w austriackich Alpach i jedynie wojna zdołała go wyprowadzić daleko na wschód. Zimny, górski klimat oraz napotkani ludzie sprawili, że jest on człowiekiem zamkniętym, chłodnym, odnoszącym się do wszystkich z rezerwą, a jednocześnie choć prosty to mądry życiowo, z zaradnością, którą można mu pozazdrościć. Andreas nie zamierza zmieniać świata, kolejne wydarzenia w swoim życiu przyjmuje jako konieczność, od której nie można się uchylić. Wojny, lawiny, zakochanie się – wszystko na tle malowniczych Alp przykrytych zwałami białego puchu, pięknego i morderczego.
Powieść Seethalera przyciąga swoją zwykłością. W dobie powieści, których bohaterowie muszą być „jacyś” i robić „coś”, a akcja pędzi z każdym rozdziałem na łeb, na szyję, „Całe życie” powoli pokazuje bohatera niewiele różniącego się od czytelnika, który z pozoru wiedzie równie mało istotne życie. Z pozoru, bo przecież Andreas jest świadkiem najważniejszych wydarzeń XX wieku, choć zapewne nie zdaje sobie z tego sprawy. Jego najwierniejszym zaś towarzyszem jest samotność, która tylko czasami, na chwilę go opuszcza, by powrócić jeszcze silniejsza. Bohater uczy się z nią żyć, przyzwyczaja się do niej, by w końcu na stale się z nią związać, aż do końca swoich dni.
Autor niemalże na każdej stronie pokazuje, że każdy człowiek ma swoją historię i to nie obfitość wydarzeń stanowi o jej wartości, a samo to, że pozwala się jej toczyć się w swoim własnym rytmie. W dodatku Seethaler z łatwością maluje obrazy zimnych i bezwzględnych Alp, zachwycających swoim pięknem, tak że niemalże można poczuć pod stopami skrzypiący śnieg czy przeszywające zimno. Spokojny ton świetnie współgra z opisywanymi wydarzeniami, a każde zdanie wydaje się być na swoim miejscu.
„Całe życie” zaskoczy zapewne niejednego czytelnika swoją prostotą, jedni ją za to pokochają, inni odłożą jako książkę „o niczym”. Dla mnie to pozycja bardzo wartościowa w dobie książek, które przypominają niejednokrotnie film akcji. Warto poświęcić jeden wieczór (niecałe 160 stron) i zapoznać się z zupełnie czymś innym.
W mgnieniu oka
Tak szybko przepływa życie ludzi, często bez fajerwerków i tak po prostu. Tak szybko, czyta się również powieść Roberta Seethalera „Całe życie”, jednakże jej zwykła niesamowitość pozostanie w sercu czytelnika na długo.
Andreas Egger od zawsze żył w austriackich Alpach i jedynie wojna zdołała go wyprowadzić daleko na wschód. Zimny, górski klimat oraz...
Na przegranej pozycji
Szkoda, że na całą serię Samanth Shannon trzeba jeszcze długo poczekać, bo zapowiedziane siedem tomów, raczej nie będą wychodziły rok po roku. Trzecia część niestety jest najkrótszą i najsłabszą z wydanych i choć z niecierpliwością czekam na kolejną, to mój zapał trochę ostygł.
Stało się nieuniknione – Paige Mahoney została Zwierzchniczką, jej poplecznicy, czyli Zakon Mimów zdecydował się na walkę z Nashirą i Sajonem. Przegrany Jaxon znajduje swoje miejsce przy boku najzagorzalszych wrogów, zdradzając dotychczasowe tajemnice i pomagając dowódcom mieszać w wszelkich planach Paige. Ta niestety jest naiwna niczym z pierwszej części, nie potrafi przewidzieć dalszych kroków, a cokolwiek nie postanowi zamienia się to w katastrofę. I tak od jednej katastrofy w drugą, od jednego miasta do drugiego obserwujemy jak rebelia zaczyna się cofać, zamiast efektywnie zwalczać Refaitów, by w końcu popędzić na całkiem zaskakujące zakończenie zwiastujące ciekawsze wątki w kolejnych częściach.
Brak pomysłu na Paige jako Zwierzchniczkę to chyba największa bolączka tej książki. Wcale nie chodzi tu jednak o jej dobroć i poświęcenie dla sprawy, a zwykłą głupotę, tak jakby nie nauczyła się kompletnie niczego przy Jaxonie i w Szeolu. Niestety choroba ta przenosi się również na inne postaci, obdzierając je z istotnych cech, sprawiając że jawią się one jako biało czarne. To miejscami tak irytowało, że miałam ochotę odłożyć czytanie na kilka godzin, by nabrać dystansu. Oczywiście przywiązanie do postaci mi na to nie pozwoliło, więc znów przeczytałam ją jednym ciągiem.
„Pieśń jutra” ma wciąż jednak ten urok Sajonu, wiecznego zagrożenia i kolorowych aur, więc złość dość szybko przechodzi. Sprawa, o którą walczą Jasnowidze zatacza nowe kręgi, powoduje tym razem naprawdę realne zagrożenia, głównie z powodu bardzo bezwzględnej Vance. Romans znów jest wyważony, nie zawłaszcza historii choć Naczelnik wydaje się coraz bardziej ludzki, jednych będzie to irytowało, innych zachwycało. Brakuje trochę Emmitów, a wspomnienie tylko w niewielkich fragmentach, kiedy to powinni przecież jeszcze bardziej zagrażać ludziom jest niewystarczające.
Te wszystkie wady rodzą pytania, czy historia Paige Mahoney jest wystarczająca na siedem tomów. Moim zdaniem może to być strzał w stopę, obserwując kompletny brak pomysłu na trzecią część i ryzyko powielania wydarzeń w kolejnych. Czekam z niepokojem i niecierpliwością.
Poświęcę jeszcze jeden akapit komentując polskie wydanie trzech tomów – cykl wydaje się być wydany bardzo pospiesznie z koszmarną korektą, a czasem chyba jej brakiem, w pewnym momencie już odechciało mi się spisywać wszystkie błędy. Mam wrażenie, że jest pewna niekonsekwencja w tłumaczeniu nazw własnych, a Stara Łąka rozbawiła mnie, kiedy w końcu uświadomiłam sobie, że to Oldfield. Większe dopracowanie jeszcze nikogo nie zabiło, a czytelnicy naprawdę są w stanie poczekać na wydanie bez błędów.
Na przegranej pozycji
Szkoda, że na całą serię Samanth Shannon trzeba jeszcze długo poczekać, bo zapowiedziane siedem tomów, raczej nie będą wychodziły rok po roku. Trzecia część niestety jest najkrótszą i najsłabszą z wydanych i choć z niecierpliwością czekam na kolejną, to mój zapał trochę ostygł.
Stało się nieuniknione – Paige Mahoney została Zwierzchniczką, jej...
Pojedynek o SajLo czas zacząć
„Zakon Mimów” Samanthy Shannon to książka, która potwierdziła jakość autorki – wciąga fabułą, zachwyca rozbudowanym światem, ubarwia postaciami, z którymi nie chcemy się rozstać, wprowadza jeszcze więcej tajemniczości i zagadek, co buduje wspaniałą atmosferę. Czego chcieć więcej?
Paige Mahoney ucieka Refaitom i powraca do swojego ukochanego Londynu. Z wiedzą, która nabyła podczas przebywaniu w Szeolu próbuje przekonać najbliższych, jak wielkie niebezpieczeństwo na nich czeka. Niestety wszyscy okazują się być głusi na jej opowieści, a zwłaszcza Jaxon, który nalega na powrót swojej faworyty. W dodatku bohaterka staje się główną poszukiwaną przez władze Sajonu, które robią to, co rozkaże im Nashira. Na ulicy nie może czuć się już bezpiecznie, a z każdego zakątka wyłaniają się postacie gotowe ją zabić. Nikogo nie można obdarzyć zaufaniem, a wrodzy kumulują się z dnia na dzień. Stojąc na rozstaju dróg Paige decyduje się podążyć najniebezpieczniejszą ścieżką i zwołać Eteryczne Stowarzyszenie, by zawalczyć o sprawiedliwość i prawdę. Nigdy jednak nie sądziła, że dojście do celu będzie tak trudne i kosztowne.
Warto zacząć od tego, że druga część jest znacznie lepsza od pierwszej. Nie dlatego, że czytelnik oswoił się już ze wszystkimi dziwnymi nazwami, podziałami i nie musi już zaglądać do słowniczka. Fabularnie powieść jest bardziej skomplikowana, jednocześnie lepiej się zazębiając, mniej podążając schematami, wchodząc głęboko w politykę, co pokazuje wspaniałe mechanizmy działania podziemnego świata. Pokazane zależności, bezwzględność czy dbanie o nabijanie pieniędzy do własnego skarbca są motywem wziętym prosto z życia i udanie przekształconym. Brak sprawiedliwości, brak nawet dążenia do niej, przeraża nie tylko dobre serce głównej bohaterki ale również czytelnika, który może zdać sobie sprawę, że świat wymyślony nie musi tak bardzo odbiegać od rzeczywistości. Za takie pokierowanie historią Samancie Shannon należą się oklaski.
Co do głównych bohaterów – Paige zmądrzała, nie jest już tak naiwna i ucząc się na błędach, zaczyna powoli układać motywy działania antagonistów. Niestety nie zawsze jednak idzie po rozum do głowy, a w tak bezwzględnym świecie kierując się sercem można tylko jeszcze bardziej ucierpieć i więcej stracić, co świetnie pokazane jest na końcu książki. Naczelnika nie mamy tu aż tak dużo, jako że odsłonił swoje motywy w poprzedniej części nie jest też tak tajemniczy, choć cały czas ma się wrażenie, że to właśnie on wyciągnie ostatniego asa z rękawa. Więcej za to mamy postaci drugoplanowych, które są bardziej kluczowe, ich rola nie ogranicza się tylko do bycia ozdobnikiem, każda z nich to odmienny charakter, chociaż każda wydaje się być niesamowicie zagubiona. Oczywiście autorka kontynuuje zapożyczenia z innych książek, choć są one o wiele bardziej subtelne i już tak nie drażnią (a może się przyzwyczaiłam?).
„Zakon Mimów” sprawił, że znów straciłam poczucie czasu, czytając do później nocy historię Paige w walce o sprawiedliwość. Sięgam po III tom pełna nadziei na cudowną kontynuację i coraz bardziej chcąc zobaczyć tę książkę na wielkim ekranie.
Pojedynek o SajLo czas zacząć
„Zakon Mimów” Samanthy Shannon to książka, która potwierdziła jakość autorki – wciąga fabułą, zachwyca rozbudowanym światem, ubarwia postaciami, z którymi nie chcemy się rozstać, wprowadza jeszcze więcej tajemniczości i zagadek, co buduje wspaniałą atmosferę. Czego chcieć więcej?
Paige Mahoney ucieka Refaitom i powraca do swojego ukochanego...
Circus Lumos zaprasza!
Debiut młodej Aleksandry Polak zaskoczy niejednego czytelnika wspaniałym połączeniem świata zwykłego z magicznym, tajemniczością i barwnymi bohaterami. I choć „Król kier” nie jest pozbawiony wad to skłonni będziemy przymknąć oko na pewne niedoskonałości.
Główna bohaterka, licealistka Alicja z utęsknieniem czekała na studniówkę, która miała być jedną z niezapomnianych chwil nastoletniego życia. Niestety, jak to w życiu bywa, bohaterka zostaje upokorzona przez własnego chłopaka - Maksa, więc jej przyjaciółka kilka dni później organizuje wycieczkę do cyrku. Od tego momentu życie Alicji nabiera całkiem nowych barw i obfituje w różne, nie zawsze bezpieczne przygody u boku jakże przystojnego i tajemniczego Hadriana.
Fabuła być może nie oszałamia swoim skomplikowaniem i wydaje się być tak samo schematyczna jak większość książek dla młodzieży, do czasu samego zakończenia, kiedy czytelnik dostaje taki zwrot akcji, którego nie sposób byłby się domyślić. Cliffhanger jest absolutnie fantastyczny i wspaniale nastawia na kolejną część. Jednak największą siłą „Króla kier” wydają się być barwni bohaterowie, którzy nie popadają w stereotypy, potrafią zaskoczyć. Alicja zachowuje się jak prawdziwa, współczesna nastolatka – ma humory, jest impulsywna, naiwn, a w dodatku przesympatyczna i myśląca, trudno jej nie lubić. Hadrian z kolei jak na wymarzonego chłopaka przystało jest czarujący, szarmancki, trochę oderwany od rzeczywistości. Występuje też wspaniała i bardzo różnie traktująca główną bohaterkę trupa cyrkowa oraz przezabawni rodzice Alicji. Humoru tej książce nie brakuje, zwłaszcza na początku akcji. Również ciekawie autorka wprowadziła elementy magiczne. Nie są one odizolowane od zwykłego świata, wystąpić mogą wszędzie, wystarczy jedynie uważniej się przyglądać, bo niezwykłość nie jest przeznaczona tylko dla wybranych.
„Król kier” Aleksandry Polak jest debiutem udanym, który zapewni nam rozrywkę na kilka wieczorów, choć niewątpliwie czyta się go bardzo szybko. Ci którzy wątpią niech skuszą się chociażby ze względu na okładkę, która w rzeczywistości robi o wiele większe wrażenie niż na zdjęciach. Tymczasem ja czekam na kolejną część, która podobno już za około pół roku.
Circus Lumos zaprasza!
Debiut młodej Aleksandry Polak zaskoczy niejednego czytelnika wspaniałym połączeniem świata zwykłego z magicznym, tajemniczością i barwnymi bohaterami. I choć „Król kier” nie jest pozbawiony wad to skłonni będziemy przymknąć oko na pewne niedoskonałości.
Główna bohaterka, licealistka Alicja z utęsknieniem czekała na studniówkę, która miała być jedną...
Szczęście sprzyja jasnowidzom
Czytając „Czas Żniw” trudno nie przypomnieć sobie „Igrzysk śmierci”, które prawie dekadę temu (i w tym momencie czuję się naprawdę staro) zawojowały serca i umysły nie tylko nastoletnich czytelników. Od tamtej pory to właśnie młodzież zawładnęła wszelkimi dystopiami, odmieniając je przez każdą apokalipsę, rozwój techniczny czy nadprzyrodzone zdolności. Powieść Samanthy Shannon nie różni się pod tym względem od innych, nie wnosi wiele nowego, ale ma to „coś”, co w literaturze Young Adult jest niezbędne.
Sajon Londyn. Rok 2059. Jasnowidzenie jest zabronione, a każdy kto urodził się z taką „przypadłością” i nieuważnie jej używał był usuwany ze społeczeństwa. Paige Mahoney, z pochodzenia Irlandka, musiała ukrywać swoje jasnowidzenie nie tylko przed władzą, ale również własnym ojcem. Rezygnuje z wykształcenia, by pracować dla jednej z tajemnych organizacji pod przewodnictwem mim-lorda Jaxona Halla i przy boku Nicka Nygårda – pierwszego, który zorientował się kim jest Paige, jej wiernego przyjaciela. Ma ona dość niezwykłe umiejętności, szybko też zdobywa ważną pozycję w grupie. Niestety pewnego dnia w obawie przed zdemaskowaniem zabija oficerów, co doprowadza do jej uwięzienia i przewiezienia do Szeolu, tajemnego obozu, rządzonego przez okrutnych Refaitów, istot znacznie potężniejszych od ludzi. Paige trafia pod skrzydła jednego z najważniejszych, Naczelnika, który jest narzeczonym władczyni Nashiry. Od tej pory dziewczyna każdego dnia musi walczyć o przeżycie.
Na początku warto wspomnieć o zaletach powieści. Wspaniale wykreowany świat, z dużą ilością szczegółów zachwyci każdego, kto lubi dystopijne klimaty z nutką fantastyki. Co prawda, na początku wszystkie nazwy wprowadzają jedynie ogromny mętlik, jednak z czasem ich rozumienie przychodzi niemal naturalnie. W dodatku na końcu książki znajduje się słowniczek, co znacznie ułatwia czytanie (brakuje takich słowniczków w niektórych polskich książkach). Główna bohaterka nie jest chodzącym ideałem, ani katastrofą, jej działania są dobrze umotywowane, choć czasem zdaje się być zbyt naiwna, a czasem nierozgarnięta. Męscy bohaterowie nie są tak dokładnie rozpisani, jakby i dla samej autorki stanowili zagadkę, natomiast postacie mocno drugoplanowe to zwykłe tło dla głównych wydarzeń, wzbudzają naszą sympatię lub odrazę. Fabuła jest schematyczna, od początku wiemy jak potoczą się losy Paige, nie ma tu zwrotów akcji, sztyletów wbijanych w plecy. Największym minusem są chyba jednak zapożyczenia. By nie spoilerować, zaznaczam tylko, że nie obyło się bez bardzo widocznych nawiązań do „Igrzysk śmierci”, „Zmierzchu” czy „Dziwnych losów Jane Eyre”. Czasem przyprawia to o lekki uśmieszek, choć znajdą się i czytelnicy, którzy takimi wątkami będą zachwyceni.
„Czas żniw” mimo wszystko potrafi sprawić, że znikniemy z Facebooka, Instagrama czy czegokolwiek się tam jeszcze używa i zatopimy w świecie Sajonu. Powieść wciąga od pierwszej strony i nie chce wypuścić ze swoich objęć, domagając się natychmiastowego dokończenia i sięgnięcia po kolejny tom. Czy to z powodu sprawnego posługiwania się językiem, atmosfery tajemniczości i zagrożenia, a może niekończącej się akcji, która mimo wszystko jest dobrze wyważona, czyta się z wypiekami na twarzy, do późnych godzin nocnych (albo wczesnych rannych).
Jest coś magicznego w powieściach YA, że potrafią nawet dorosłego oderwać od codziennych obowiązków, zapewniając mu wspaniałą rozrywkę, której ze świecą szukać gdzie indziej. Debiut Samanthy Shannon nie jest odkrywczy, przełomowy, ale jest wystarczająco wciągający, by przypomnieć niektórym nastoletnie lata i emocje wywoływane przez „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins.
Szczęście sprzyja jasnowidzom
Czytając „Czas Żniw” trudno nie przypomnieć sobie „Igrzysk śmierci”, które prawie dekadę temu (i w tym momencie czuję się naprawdę staro) zawojowały serca i umysły nie tylko nastoletnich czytelników. Od tamtej pory to właśnie młodzież zawładnęła wszelkimi dystopiami, odmieniając je przez każdą apokalipsę, rozwój techniczny czy nadprzyrodzone...
Zalążki magii w piaskach pustyni
Jessica Khoury zabawiła się z jedną z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, na nowo pokazując historię złodzieja, który stal się księciem. Czytelnikom dała opowieść przyjemną i szybką w czytaniu, choć nie pozbawioną wad.
Zahra jest dżinnem uwięzionym przez kilkaset lat w lampie za spowodowanie śmierci swojej pani, królowej Roszany. Uwalnia ją złodziej – Aladyn, przy okazji wpadając w konflikt z księciem Darianem, który planuje w dość bliskiej przyszłości zostać następcą tronu przez małżeństwo z córką sułtana. Dżinn i chłopak uciekają żołnierzom księcia przy pomocy pierwszego życzenia i lądują w Parthenii, najważniejszym mieście w krainie. Tam dowiadują się o spiskowi przeciwko władzy, spotykają niezwykłe wojowniczki i wplątują się w jeszcze większe problemy, które prowadzą do drugiego życzenia – Aladyn zostaje księciem. Jednakże każde z życzeń ma swoją cenę, a Zahra wbrew zdrowemu rozsądkowi łamie najważniejszą zasadę wśród dżinnów.
Niewątpliwie od „Zakazanego życzenia” trudno jest się oderwać. Historia pędzi od samego początku, nie zwalnia ani na chwilę i czasem rzeczywiście można pogubić się w zawiłościach poczynań bohaterów. Nie jest jednak to na tyle skomplikowane, żeby szybko się nie odnaleźć. Wydaje się, że jedynie główna bohaterka ma dość dobrze opisany charakter, a jej działania są odpowiednio umotywowane. Aladyn niestety szybko porzuca swoją zemstę, którą nosił w sobie przez tyle lat, a jego przeszłość z czasem staje się praktycznie nie istotna. Nie wspomnę tu o księżniczce Kaspidzie, która wydaje się być podobna do Zahry, a jednocześnie głupsza i w sumie nie wzbudzająca większych emocji, tak samo jak jej Strażniczki, o których dowiadujemy się niewiele. Czarne charaktery mają w gruncie rzeczy mało podłe charaktery, są przewidywalne, a ich niskie pobudki opierają się tylko na pożądaniu.
I tu przechodzimy do największego problemu powieści – marysuizmu. Zahra jest piękna, mądra i wspaniała, wszyscy się nią zachwycają, wszystko się jej udaje. To samo z Kaspidą. Z jednej strony cieszyłam się, że czytam książkę z silnymi bohaterkami, z drugiej wkurzałam, że ich siła sprowadza się w głównej mierze do tego, że są tak zniewalająco piękne. Oczywiście Zahra jest mądra, ale to raczej dlatego, że inni są uczynieni półgłówkami. Drugą wadą jest język. Aladyn posługuje się tak współczesnymi zwrotami, że nieraz oczy bolały od tego, co się czytało, a bliskowschodnia atmosfera pękała jak bańka mydlana.
Powieść Jessici Khoury będzie na pewno miłą rozrywką na długie jesienne wieczory (maksymalnie trzy), o ile przymknie się oczy na płytkość powieści. Mam nadzieję, że kolejne części przygód Zahry i Aladyna jednak nie powstaną.
Zalążki magii w piaskach pustyni
Jessica Khoury zabawiła się z jedną z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, na nowo pokazując historię złodzieja, który stal się księciem. Czytelnikom dała opowieść przyjemną i szybką w czytaniu, choć nie pozbawioną wad.
Zahra jest dżinnem uwięzionym przez kilkaset lat w lampie za spowodowanie śmierci swojej pani, królowej Roszany. Uwalnia ją...
Kate w krainie czarów
Mniej niż pół roku czytelnicy musieli czekać na kolejne losy Kate Hallander, młodej czarownicy zamieszkującej Londyn. Drugi tom zaskakuje, wprowadza więcej magii i groźniejszych przeciwników, a także wspaniale zapowiada kolejne części.
Ciotka głównej bohaterki postanawia nie chronić dziewczyny przed nieuniknionym i decyduje się wysłać ją na wakacje do wioski Hagsborough, gdzie ma poznać podstawy czarodziejskiej sztuki. Kate spotyka tam o wiele bardziej zaawansowanych magicznie rówieśników. Ci pomagają jej w nauce latania na miotle czy pokazują naprawdę niesamowitą bibliotekę. Jak się okazuje, w tym samym miejscu wakacje spędza Jonathan, który liczy na odkrycie tajemnicy związanej ze śmiercią swojego ojca. Losy tej dwójki się ze sobą splatają, gdy wraz z ferami próbują dowiedzieć się więcej o niezwykłej wiosce, przeszłości i magicznych artefaktach.
„Księga Luster” była wprowadzeniem do magicznego świata, w „Czarnym amulecie” magia wypływa z każdej strony powieści. Autor dostarcza czytelnikowi jeszcze więcej fantastycznych szczegółów dotyczących „czarowania”, humoru, który absolutnie nie jest drętwy oraz akcji, która wydaje się w tym tomie lepiej zbilansowana pod względem ilości i ładunku emocjonalnego – odbiorca znacznie łatwiej wchodzi w świat, a z każdą przeczytaną stroną czuje zbliżające się zagrożenie. Wciąż brakuje emocjonujących cliffhangerów, ale przecież nie można mieć wszystkiego. By dużo nie zdradzać – fani Kate i Jonathana na pewno nie będą zawiedzeni, a rozwiązanie fabularne jest na tyle interesujące, że z niecierpliwością czekam na kolejny tom.
„Czarny amulet” zadowoli każdego fana przygód Kate Hallander, być może przekona również niezdecydowanych do tego, by dać szansę tej serii. Moim zdaniem główny zarzut, który pojawia się w wielu recenzjach, czyli przeznaczenie dla młodszego czytelnika niż ten spod znaku Young Adult, w tej części zostaje obalony. I pisze to osoba, które nastoletnie czasy ma już trochę za sobą.
Kate w krainie czarów
Mniej niż pół roku czytelnicy musieli czekać na kolejne losy Kate Hallander, młodej czarownicy zamieszkującej Londyn. Drugi tom zaskakuje, wprowadza więcej magii i groźniejszych przeciwników, a także wspaniale zapowiada kolejne części.
Ciotka głównej bohaterki postanawia nie chronić dziewczyny przed nieuniknionym i decyduje się wysłać ją na wakacje...
Żniwiarz powraca!
Paulina Hendel nie pozwoliła swoim czytelnikom długo czekać i po wakacjach wraz z Czwartą Stroną dostarczyła nam kolejną część opowieści o słowiańskich zmorach i zjawach – „Czerwone słońce”. W kolejnej cudownej okładce czeka na odbiorcę powieść lepsza od poprzedniczki.
Magda powraca w nowej roli Żniwiarza i w nowym ciele, do którego jeszcze długo będzie się przyzwyczajać. Tak samo jak Feliks, który nie jest zachwycony jej nowym wcieleniem oraz rodzice, którzy są po prostu szczęśliwi, że ich córka w ten sposób przeżyła. Do normalności próbuje wrócić również Mateusz, choć od opętania nie dość, że jego zainteresowanie światem duchów znacznie wzrosło, to nie może przestać myśleć o Magdzie. Cała trójka, chcąc nie chcąc, szuka sposobu na pozbycie się Pierwszego, który zagraża teraz już nie tylko Feliksowi. A wszystkie drogi zdają się prowadzić do tajemniczego Gerarada…
Magda się zmieniła, ale na pewno nie na postać gorszą. Jej konflikt z ciałem poprzedniczki świetnie wprowadza sytuacje komiczne jak i problemowe, pokazuje złożoność procesu jakim jest stanie się Żniwiarzem, znacznie lepiej, niż w przypadku Feliksa. Świetna jest również historia Janiny, czyli siostry Jadwigi, oraz jej wnuczków - Sebastiana i Adriana, typowych dresiarzy. Trójka wprowadza wiele humoru, jak również wiele elementów zaskoczenia. Odważne wprowadzenie trzech nowych postaci było na pewno ryzykowne, jednak w tym wypadku naprawdę się opłaciło. „Czerwone słońce” nie zwalnia ani na moment, akcja wydaje się lepiej przemyślana a cliffhanger sprawia, że z niecierpliwością czeka się na kolejną część. Nie brakuje również postaci z zaświatów, które na każdym kroku sprawiają coraz więcej problemów.
Drugi tom „Żniwiarza” na pewno nie zawiedzie czytelników. Paulina Hendel stworzyła naprawdę ciekawą fabułę, która ma potencjał i nie powiela schematów wielu książek spod znaku Young Adult.
Żniwiarz powraca!
Paulina Hendel nie pozwoliła swoim czytelnikom długo czekać i po wakacjach wraz z Czwartą Stroną dostarczyła nam kolejną część opowieści o słowiańskich zmorach i zjawach – „Czerwone słońce”. W kolejnej cudownej okładce czeka na odbiorcę powieść lepsza od poprzedniczki.
Magda powraca w nowej roli Żniwiarza i w nowym ciele, do którego jeszcze długo będzie...
Najgorszy człowiek na świecie
Nie mam wątpliwości, że John le Carré to współczesny mistrz łączenia powieści szpiegowskich i thrillerów. Każda jego książka trzyma w napięciu, a dobrze nakreślone charaktery sprawiają, że chce się o nich czytać jak najwięcej. I choć fabuła snuje się powoli, to nudzić się nie można.
Jonathan Pine, recepcjonista, żołnierz zwiadu bezpośredniego, decyduje się na rozpracowanie najgorszego człowieka świata, Richarda Onslowa Ropera, po tym jak ten, co prawda nie bezpośrednio, zabija przepiękną Sophię. Pomaga mu w tym agent Burr, wytrwały, cierpliwy i niezłomny w swojej pracy. Bohaterzy nie wiedzą jednak, że macki Ropera nie sterują tylko statkami przewożącymi narkotyki i nielegalną broń, ale również wieloma ważnymi osobistościami w Domu za Rzeką. Przeszkodą w zdemaskowaniu kryminalisty staje się również jego przepiękna kochanka Jed i nikczemny major Corkoran.
Największą zaletą książek le Carré’a jest jak zawsze bardzo wiarygodna i dopracowana fabuła. Czytając „Nocnego recepcjonistę” nie ma się wątpliwości, że autor dokonał nie tylko szczegółowego researchu, ale również wykorzystał wiele własnych doświadczeń z czasów pracy jako agent MI6, a to przekłada się na jakość – nie ma tu dziwnych, fabularnych rozwiązań, nie ma tanich chwytów, na które nikt by się nie nabrał, przepełnienia nierzeczywistą akcją. Są za to szachy rozgrywane między poszczególnymi bohaterami, a im bliżej do końca tym napięcie jest coraz większe, wygrana coraz bardziej wydaje się niemożliwa. Rozmowy między Corkoranem i Pine’em to prawdziwa walka silnych charakterów, a Roper jako czarny charakter urzeka swoim obyciem i bezwzględnością.
Przeczytałam „Nocnego recepcjonistę” po obejrzeniu serialu i muszę przyznać, że adaptacja telewizyjna została naprawdę dobrze zrealizowana, zwłaszcza od strony castingowej. No oprócz Jed, która w oryginale ma piękne kasztanowe włosy, a na okładce najnowszego wydania prezentuje się jako krótkowłosa blondynka. Mimo to, polecam książkę przed i po obejrzeniu serialu, jest zbyt dobra by po prostu ją przeoczyć.
Najgorszy człowiek na świecie
Nie mam wątpliwości, że John le Carré to współczesny mistrz łączenia powieści szpiegowskich i thrillerów. Każda jego książka trzyma w napięciu, a dobrze nakreślone charaktery sprawiają, że chce się o nich czytać jak najwięcej. I choć fabuła snuje się powoli, to nudzić się nie można.
Jonathan Pine, recepcjonista, żołnierz zwiadu...
"Z pewnością znacie taką scenę z dziesiątków złych filmów: chłopak i dziewczyna, trzymając się za ręce biegną na tle wiosennej (ewentualnie letniej) przyrody. Biegną, biegną, biegną i śmieją się. Śmiech obydwojga biegnących ma oznajmić całemu światu i wszystkim widzom w kinach: jesteśmy szczęśliwi, cieszymy się ze świata, zgadzamy się z istnieniem! Scena jest głupia, kiczowata, lecz zawiera w sobie jedną z prapierwotnych sytuacji człowieka: „śmiech poważny, śmiech poza żartem”."
W "Księdze śmiechu i zapomnienia" Milan Kundera łączy zwykłych ludzi, filozofów, poetów i polityków, mężczyzn i kobiety, pokazując, jak wszyscy mogą poddać się śmiechowi i zapomnieniu niezależnie od powagi czy nie powagi sytuacji lub miejsca.
Siedem części opowiada o przeróżnych sytuacjach, erotyka łączy się z burzliwą historią Czechosłowacji, skomplikowanymi związkami bohaterów, a czasem przeniosą się na metaforyczne otchłanie ukazujące tajemnice ludzkiej duszy i jej pragnień. Mirek próbuje odzyskać listy od Zdeny, a Tamina pamiętnik od teściowej i swoje ciało, Karel i Marketa muszą zaopiekować się matką, podczas wizyty przyjaciółki a zarazem kochanki, Ewy, Michaela i Gabriela interpretują Nosorożca Ionesco, Krystyna spotyka się ze studentem, a Jan poszukuje Dafnisa. Czytelnik poznaje czym jest „litost”, jak tęsknota nigdy nie przemija, a nawet najbardziej błahe rzeczy urastają do ogromnej rangi.
Dla Kundery jednak historie bohaterów są tylko sposobem przedstawienia swoich przemyśleń dotyczących życia, historii i prawd. Toczy się to wokół zachwytu autora nad pięknem śmiechu zwykłego, niczym nieskrępowanego, śmiechu dla samego śmiania się, czystego, a także wokół zapomnienia, które otacza postacie historyczne, gdyż każda z nich zostaje wyparta, zamazana przez kolejną, która podzieli los poprzedniczki. Śmiech i zapomnienie łączą się ze sobą splatając ludzkie losy od najdawniejszych czasów. Kundera jest bardziej cyniczny i mniej humorystyczny niż w innych powieściach, nie brakuje pesymistycznego nastroju, mimo że śmiech pojawia się tu dość często. Miejscami również filozofowanie autora może być męczące, choć na pewno nie sprawi, że tytuł odłożymy na później.
"Księgę śmiechu i zapomnienia" polecam zwłaszcza osobom, które z twórczością Kundery już się zaznajomili i nie odrzuci ich dość specyficzny styl pisania i skłonność do dygresji. Również doświadczeni wiekiem czytelnicy będą zapewne czerpać z niej większą radość i lepiej ją zrozumieją, niż czytelnicy młodsi.
"Z pewnością znacie taką scenę z dziesiątków złych filmów: chłopak i dziewczyna, trzymając się za ręce biegną na tle wiosennej (ewentualnie letniej) przyrody. Biegną, biegną, biegną i śmieją się. Śmiech obydwojga biegnących ma oznajmić całemu światu i wszystkim widzom w kinach: jesteśmy szczęśliwi, cieszymy się ze świata, zgadzamy się z istnieniem! Scena jest głupia,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Czy „Z popiołów” jest schematyczną powieścią o zapominaniu przeszłości i próbą zakochania się, gdy wydaje się to niemożliwe? Tak. I absolutnie nie przeszkadzało mi to w ekspresowym przeczytaniu i uronieniu kilku łezek, bo choć wszystko wydaje się jasne, to jest w tej książce niesamowity urok.
Sara jest niezwracającą na siebie uwagi studentką w Krakowie. Zamknięta w sobie i nietowarzyska, raczej odbiega od typowego studenckiego grona. Pewnego dnia na ulicy zaczepia ją grupka mężczyzn, a na pomoc przychodzi jej, pracujący w pobliskim pubie Michał. Jej ostrożność wcale go nie zraża, a wręcz przeciwnie – chłopak próbuje dowiedzieć się więcej o dziewczynie. Tak zostają przyjaciółmi, a z czasem zakochują się w sobie, choć wydaje się, że przeszłość dziewczyny trudno jest pokonać.
Mam nadzieję, że opis nie będzie zniechęcał potencjalnych czytelników, bo książka jest naprawdę dobrą obyczajówką, którą nie powstydzilibyśmy się za granicą. Przede wszystkim postacie, które zachowują się adekwatnie do swojego wieku i pozycji, są barwne i łatwo wzbudzają naszą sympatię, choć znajdą się również takie, które wzbudzą odrazę. Historia jest prosta, choć chwyta za serce i na tyle realistyczna, że mogłaby się wydarzyć. Najważniejsza jednak jest atmosfera zbudowana przez autorkę – nie ma tu hiperbolizacji nieszczęść spotykających Sarę, Michał nie jest idealnym rycerzem na białym koniu (choć nie wiele mu brakuje), a miłość pokazana jest jako walka o przełamanie się i zaufanie. To wszystko napisane jest prostym językiem, choć niewątpliwie idealnym dostosowanym do historii. Są jeszcze autorskie piosenki, które niejednemu wpadną w ucho (do odnalezienia na YouTube), choć sama za nimi nie przepadam.
Książkę dosłownie połknęłam w jeden, naprawdę długi wieczór, ale to dlatego, że „Z popiołów” jest powieścią, od której trudno się oderwać. W dodatku jest tak plastyczna, że chętnie obejrzałabym film na jej podstawie, oczywiście zrobiony w Krakowie, choć być może nie z polskimi aktorami.
Czy „Z popiołów” jest schematyczną powieścią o zapominaniu przeszłości i próbą zakochania się, gdy wydaje się to niemożliwe? Tak. I absolutnie nie przeszkadzało mi to w ekspresowym przeczytaniu i uronieniu kilku łezek, bo choć wszystko wydaje się jasne, to jest w tej książce niesamowity urok.
więcej Pokaż mimo toSara jest niezwracającą na siebie uwagi studentką w Krakowie. Zamknięta w sobie i...