Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Czy „Z popiołów” jest schematyczną powieścią o zapominaniu przeszłości i próbą zakochania się, gdy wydaje się to niemożliwe? Tak. I absolutnie nie przeszkadzało mi to w ekspresowym przeczytaniu i uronieniu kilku łezek, bo choć wszystko wydaje się jasne, to jest w tej książce niesamowity urok.

Sara jest niezwracającą na siebie uwagi studentką w Krakowie. Zamknięta w sobie i nietowarzyska, raczej odbiega od typowego studenckiego grona. Pewnego dnia na ulicy zaczepia ją grupka mężczyzn, a na pomoc przychodzi jej, pracujący w pobliskim pubie Michał. Jej ostrożność wcale go nie zraża, a wręcz przeciwnie – chłopak próbuje dowiedzieć się więcej o dziewczynie. Tak zostają przyjaciółmi, a z czasem zakochują się w sobie, choć wydaje się, że przeszłość dziewczyny trudno jest pokonać.

Mam nadzieję, że opis nie będzie zniechęcał potencjalnych czytelników, bo książka jest naprawdę dobrą obyczajówką, którą nie powstydzilibyśmy się za granicą. Przede wszystkim postacie, które zachowują się adekwatnie do swojego wieku i pozycji, są barwne i łatwo wzbudzają naszą sympatię, choć znajdą się również takie, które wzbudzą odrazę. Historia jest prosta, choć chwyta za serce i na tyle realistyczna, że mogłaby się wydarzyć. Najważniejsza jednak jest atmosfera zbudowana przez autorkę – nie ma tu hiperbolizacji nieszczęść spotykających Sarę, Michał nie jest idealnym rycerzem na białym koniu (choć nie wiele mu brakuje), a miłość pokazana jest jako walka o przełamanie się i zaufanie. To wszystko napisane jest prostym językiem, choć niewątpliwie idealnym dostosowanym do historii. Są jeszcze autorskie piosenki, które niejednemu wpadną w ucho (do odnalezienia na YouTube), choć sama za nimi nie przepadam.

Książkę dosłownie połknęłam w jeden, naprawdę długi wieczór, ale to dlatego, że „Z popiołów” jest powieścią, od której trudno się oderwać. W dodatku jest tak plastyczna, że chętnie obejrzałabym film na jej podstawie, oczywiście zrobiony w Krakowie, choć być może nie z polskimi aktorami.

Czy „Z popiołów” jest schematyczną powieścią o zapominaniu przeszłości i próbą zakochania się, gdy wydaje się to niemożliwe? Tak. I absolutnie nie przeszkadzało mi to w ekspresowym przeczytaniu i uronieniu kilku łezek, bo choć wszystko wydaje się jasne, to jest w tej książce niesamowity urok.

Sara jest niezwracającą na siebie uwagi studentką w Krakowie. Zamknięta w sobie i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W mgnieniu oka

Tak szybko przepływa życie ludzi, często bez fajerwerków i tak po prostu. Tak szybko, czyta się również powieść Roberta Seethalera „Całe życie”, jednakże jej zwykła niesamowitość pozostanie w sercu czytelnika na długo.

Andreas Egger od zawsze żył w austriackich Alpach i jedynie wojna zdołała go wyprowadzić daleko na wschód. Zimny, górski klimat oraz napotkani ludzie sprawili, że jest on człowiekiem zamkniętym, chłodnym, odnoszącym się do wszystkich z rezerwą, a jednocześnie choć prosty to mądry życiowo, z zaradnością, którą można mu pozazdrościć. Andreas nie zamierza zmieniać świata, kolejne wydarzenia w swoim życiu przyjmuje jako konieczność, od której nie można się uchylić. Wojny, lawiny, zakochanie się – wszystko na tle malowniczych Alp przykrytych zwałami białego puchu, pięknego i morderczego.

Powieść Seethalera przyciąga swoją zwykłością. W dobie powieści, których bohaterowie muszą być „jacyś” i robić „coś”, a akcja pędzi z każdym rozdziałem na łeb, na szyję, „Całe życie” powoli pokazuje bohatera niewiele różniącego się od czytelnika, który z pozoru wiedzie równie mało istotne życie. Z pozoru, bo przecież Andreas jest świadkiem najważniejszych wydarzeń XX wieku, choć zapewne nie zdaje sobie z tego sprawy. Jego najwierniejszym zaś towarzyszem jest samotność, która tylko czasami, na chwilę go opuszcza, by powrócić jeszcze silniejsza. Bohater uczy się z nią żyć, przyzwyczaja się do niej, by w końcu na stale się z nią związać, aż do końca swoich dni.

Autor niemalże na każdej stronie pokazuje, że każdy człowiek ma swoją historię i to nie obfitość wydarzeń stanowi o jej wartości, a samo to, że pozwala się jej toczyć się w swoim własnym rytmie. W dodatku Seethaler z łatwością maluje obrazy zimnych i bezwzględnych Alp, zachwycających swoim pięknem, tak że niemalże można poczuć pod stopami skrzypiący śnieg czy przeszywające zimno. Spokojny ton świetnie współgra z opisywanymi wydarzeniami, a każde zdanie wydaje się być na swoim miejscu.

„Całe życie” zaskoczy zapewne niejednego czytelnika swoją prostotą, jedni ją za to pokochają, inni odłożą jako książkę „o niczym”. Dla mnie to pozycja bardzo wartościowa w dobie książek, które przypominają niejednokrotnie film akcji. Warto poświęcić jeden wieczór (niecałe 160 stron) i zapoznać się z zupełnie czymś innym.

W mgnieniu oka

Tak szybko przepływa życie ludzi, często bez fajerwerków i tak po prostu. Tak szybko, czyta się również powieść Roberta Seethalera „Całe życie”, jednakże jej zwykła niesamowitość pozostanie w sercu czytelnika na długo.

Andreas Egger od zawsze żył w austriackich Alpach i jedynie wojna zdołała go wyprowadzić daleko na wschód. Zimny, górski klimat oraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Na przegranej pozycji

Szkoda, że na całą serię Samanth Shannon trzeba jeszcze długo poczekać, bo zapowiedziane siedem tomów, raczej nie będą wychodziły rok po roku. Trzecia część niestety jest najkrótszą i najsłabszą z wydanych i choć z niecierpliwością czekam na kolejną, to mój zapał trochę ostygł.

Stało się nieuniknione – Paige Mahoney została Zwierzchniczką, jej poplecznicy, czyli Zakon Mimów zdecydował się na walkę z Nashirą i Sajonem. Przegrany Jaxon znajduje swoje miejsce przy boku najzagorzalszych wrogów, zdradzając dotychczasowe tajemnice i pomagając dowódcom mieszać w wszelkich planach Paige. Ta niestety jest naiwna niczym z pierwszej części, nie potrafi przewidzieć dalszych kroków, a cokolwiek nie postanowi zamienia się to w katastrofę. I tak od jednej katastrofy w drugą, od jednego miasta do drugiego obserwujemy jak rebelia zaczyna się cofać, zamiast efektywnie zwalczać Refaitów, by w końcu popędzić na całkiem zaskakujące zakończenie zwiastujące ciekawsze wątki w kolejnych częściach.

Brak pomysłu na Paige jako Zwierzchniczkę to chyba największa bolączka tej książki. Wcale nie chodzi tu jednak o jej dobroć i poświęcenie dla sprawy, a zwykłą głupotę, tak jakby nie nauczyła się kompletnie niczego przy Jaxonie i w Szeolu. Niestety choroba ta przenosi się również na inne postaci, obdzierając je z istotnych cech, sprawiając że jawią się one jako biało czarne. To miejscami tak irytowało, że miałam ochotę odłożyć czytanie na kilka godzin, by nabrać dystansu. Oczywiście przywiązanie do postaci mi na to nie pozwoliło, więc znów przeczytałam ją jednym ciągiem.

„Pieśń jutra” ma wciąż jednak ten urok Sajonu, wiecznego zagrożenia i kolorowych aur, więc złość dość szybko przechodzi. Sprawa, o którą walczą Jasnowidze zatacza nowe kręgi, powoduje tym razem naprawdę realne zagrożenia, głównie z powodu bardzo bezwzględnej Vance. Romans znów jest wyważony, nie zawłaszcza historii choć Naczelnik wydaje się coraz bardziej ludzki, jednych będzie to irytowało, innych zachwycało. Brakuje trochę Emmitów, a wspomnienie tylko w niewielkich fragmentach, kiedy to powinni przecież jeszcze bardziej zagrażać ludziom jest niewystarczające.

Te wszystkie wady rodzą pytania, czy historia Paige Mahoney jest wystarczająca na siedem tomów. Moim zdaniem może to być strzał w stopę, obserwując kompletny brak pomysłu na trzecią część i ryzyko powielania wydarzeń w kolejnych. Czekam z niepokojem i niecierpliwością.

Poświęcę jeszcze jeden akapit komentując polskie wydanie trzech tomów – cykl wydaje się być wydany bardzo pospiesznie z koszmarną korektą, a czasem chyba jej brakiem, w pewnym momencie już odechciało mi się spisywać wszystkie błędy. Mam wrażenie, że jest pewna niekonsekwencja w tłumaczeniu nazw własnych, a Stara Łąka rozbawiła mnie, kiedy w końcu uświadomiłam sobie, że to Oldfield. Większe dopracowanie jeszcze nikogo nie zabiło, a czytelnicy naprawdę są w stanie poczekać na wydanie bez błędów.

Na przegranej pozycji

Szkoda, że na całą serię Samanth Shannon trzeba jeszcze długo poczekać, bo zapowiedziane siedem tomów, raczej nie będą wychodziły rok po roku. Trzecia część niestety jest najkrótszą i najsłabszą z wydanych i choć z niecierpliwością czekam na kolejną, to mój zapał trochę ostygł.

Stało się nieuniknione – Paige Mahoney została Zwierzchniczką, jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pojedynek o SajLo czas zacząć

„Zakon Mimów” Samanthy Shannon to książka, która potwierdziła jakość autorki – wciąga fabułą, zachwyca rozbudowanym światem, ubarwia postaciami, z którymi nie chcemy się rozstać, wprowadza jeszcze więcej tajemniczości i zagadek, co buduje wspaniałą atmosferę. Czego chcieć więcej?

Paige Mahoney ucieka Refaitom i powraca do swojego ukochanego Londynu. Z wiedzą, która nabyła podczas przebywaniu w Szeolu próbuje przekonać najbliższych, jak wielkie niebezpieczeństwo na nich czeka. Niestety wszyscy okazują się być głusi na jej opowieści, a zwłaszcza Jaxon, który nalega na powrót swojej faworyty. W dodatku bohaterka staje się główną poszukiwaną przez władze Sajonu, które robią to, co rozkaże im Nashira. Na ulicy nie może czuć się już bezpiecznie, a z każdego zakątka wyłaniają się postacie gotowe ją zabić. Nikogo nie można obdarzyć zaufaniem, a wrodzy kumulują się z dnia na dzień. Stojąc na rozstaju dróg Paige decyduje się podążyć najniebezpieczniejszą ścieżką i zwołać Eteryczne Stowarzyszenie, by zawalczyć o sprawiedliwość i prawdę. Nigdy jednak nie sądziła, że dojście do celu będzie tak trudne i kosztowne.

Warto zacząć od tego, że druga część jest znacznie lepsza od pierwszej. Nie dlatego, że czytelnik oswoił się już ze wszystkimi dziwnymi nazwami, podziałami i nie musi już zaglądać do słowniczka. Fabularnie powieść jest bardziej skomplikowana, jednocześnie lepiej się zazębiając, mniej podążając schematami, wchodząc głęboko w politykę, co pokazuje wspaniałe mechanizmy działania podziemnego świata. Pokazane zależności, bezwzględność czy dbanie o nabijanie pieniędzy do własnego skarbca są motywem wziętym prosto z życia i udanie przekształconym. Brak sprawiedliwości, brak nawet dążenia do niej, przeraża nie tylko dobre serce głównej bohaterki ale również czytelnika, który może zdać sobie sprawę, że świat wymyślony nie musi tak bardzo odbiegać od rzeczywistości. Za takie pokierowanie historią Samancie Shannon należą się oklaski.

Co do głównych bohaterów – Paige zmądrzała, nie jest już tak naiwna i ucząc się na błędach, zaczyna powoli układać motywy działania antagonistów. Niestety nie zawsze jednak idzie po rozum do głowy, a w tak bezwzględnym świecie kierując się sercem można tylko jeszcze bardziej ucierpieć i więcej stracić, co świetnie pokazane jest na końcu książki. Naczelnika nie mamy tu aż tak dużo, jako że odsłonił swoje motywy w poprzedniej części nie jest też tak tajemniczy, choć cały czas ma się wrażenie, że to właśnie on wyciągnie ostatniego asa z rękawa. Więcej za to mamy postaci drugoplanowych, które są bardziej kluczowe, ich rola nie ogranicza się tylko do bycia ozdobnikiem, każda z nich to odmienny charakter, chociaż każda wydaje się być niesamowicie zagubiona. Oczywiście autorka kontynuuje zapożyczenia z innych książek, choć są one o wiele bardziej subtelne i już tak nie drażnią (a może się przyzwyczaiłam?).

„Zakon Mimów” sprawił, że znów straciłam poczucie czasu, czytając do później nocy historię Paige w walce o sprawiedliwość. Sięgam po III tom pełna nadziei na cudowną kontynuację i coraz bardziej chcąc zobaczyć tę książkę na wielkim ekranie.

Pojedynek o SajLo czas zacząć

„Zakon Mimów” Samanthy Shannon to książka, która potwierdziła jakość autorki – wciąga fabułą, zachwyca rozbudowanym światem, ubarwia postaciami, z którymi nie chcemy się rozstać, wprowadza jeszcze więcej tajemniczości i zagadek, co buduje wspaniałą atmosferę. Czego chcieć więcej?

Paige Mahoney ucieka Refaitom i powraca do swojego ukochanego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Circus Lumos zaprasza!

Debiut młodej Aleksandry Polak zaskoczy niejednego czytelnika wspaniałym połączeniem świata zwykłego z magicznym, tajemniczością i barwnymi bohaterami. I choć „Król kier” nie jest pozbawiony wad to skłonni będziemy przymknąć oko na pewne niedoskonałości.

Główna bohaterka, licealistka Alicja z utęsknieniem czekała na studniówkę, która miała być jedną z niezapomnianych chwil nastoletniego życia. Niestety, jak to w życiu bywa, bohaterka zostaje upokorzona przez własnego chłopaka - Maksa, więc jej przyjaciółka kilka dni później organizuje wycieczkę do cyrku. Od tego momentu życie Alicji nabiera całkiem nowych barw i obfituje w różne, nie zawsze bezpieczne przygody u boku jakże przystojnego i tajemniczego Hadriana.

Fabuła być może nie oszałamia swoim skomplikowaniem i wydaje się być tak samo schematyczna jak większość książek dla młodzieży, do czasu samego zakończenia, kiedy czytelnik dostaje taki zwrot akcji, którego nie sposób byłby się domyślić. Cliffhanger jest absolutnie fantastyczny i wspaniale nastawia na kolejną część. Jednak największą siłą „Króla kier” wydają się być barwni bohaterowie, którzy nie popadają w stereotypy, potrafią zaskoczyć. Alicja zachowuje się jak prawdziwa, współczesna nastolatka – ma humory, jest impulsywna, naiwn, a w dodatku przesympatyczna i myśląca, trudno jej nie lubić. Hadrian z kolei jak na wymarzonego chłopaka przystało jest czarujący, szarmancki, trochę oderwany od rzeczywistości. Występuje też wspaniała i bardzo różnie traktująca główną bohaterkę trupa cyrkowa oraz przezabawni rodzice Alicji. Humoru tej książce nie brakuje, zwłaszcza na początku akcji. Również ciekawie autorka wprowadziła elementy magiczne. Nie są one odizolowane od zwykłego świata, wystąpić mogą wszędzie, wystarczy jedynie uważniej się przyglądać, bo niezwykłość nie jest przeznaczona tylko dla wybranych.

„Król kier” Aleksandry Polak jest debiutem udanym, który zapewni nam rozrywkę na kilka wieczorów, choć niewątpliwie czyta się go bardzo szybko. Ci którzy wątpią niech skuszą się chociażby ze względu na okładkę, która w rzeczywistości robi o wiele większe wrażenie niż na zdjęciach. Tymczasem ja czekam na kolejną część, która podobno już za około pół roku.

Circus Lumos zaprasza!

Debiut młodej Aleksandry Polak zaskoczy niejednego czytelnika wspaniałym połączeniem świata zwykłego z magicznym, tajemniczością i barwnymi bohaterami. I choć „Król kier” nie jest pozbawiony wad to skłonni będziemy przymknąć oko na pewne niedoskonałości.

Główna bohaterka, licealistka Alicja z utęsknieniem czekała na studniówkę, która miała być jedną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Szczęście sprzyja jasnowidzom

Czytając „Czas Żniw” trudno nie przypomnieć sobie „Igrzysk śmierci”, które prawie dekadę temu (i w tym momencie czuję się naprawdę staro) zawojowały serca i umysły nie tylko nastoletnich czytelników. Od tamtej pory to właśnie młodzież zawładnęła wszelkimi dystopiami, odmieniając je przez każdą apokalipsę, rozwój techniczny czy nadprzyrodzone zdolności. Powieść Samanthy Shannon nie różni się pod tym względem od innych, nie wnosi wiele nowego, ale ma to „coś”, co w literaturze Young Adult jest niezbędne.

Sajon Londyn. Rok 2059. Jasnowidzenie jest zabronione, a każdy kto urodził się z taką „przypadłością” i nieuważnie jej używał był usuwany ze społeczeństwa. Paige Mahoney, z pochodzenia Irlandka, musiała ukrywać swoje jasnowidzenie nie tylko przed władzą, ale również własnym ojcem. Rezygnuje z wykształcenia, by pracować dla jednej z tajemnych organizacji pod przewodnictwem mim-lorda Jaxona Halla i przy boku Nicka Nygårda – pierwszego, który zorientował się kim jest Paige, jej wiernego przyjaciela. Ma ona dość niezwykłe umiejętności, szybko też zdobywa ważną pozycję w grupie. Niestety pewnego dnia w obawie przed zdemaskowaniem zabija oficerów, co doprowadza do jej uwięzienia i przewiezienia do Szeolu, tajemnego obozu, rządzonego przez okrutnych Refaitów, istot znacznie potężniejszych od ludzi. Paige trafia pod skrzydła jednego z najważniejszych, Naczelnika, który jest narzeczonym władczyni Nashiry. Od tej pory dziewczyna każdego dnia musi walczyć o przeżycie.

Na początku warto wspomnieć o zaletach powieści. Wspaniale wykreowany świat, z dużą ilością szczegółów zachwyci każdego, kto lubi dystopijne klimaty z nutką fantastyki. Co prawda, na początku wszystkie nazwy wprowadzają jedynie ogromny mętlik, jednak z czasem ich rozumienie przychodzi niemal naturalnie. W dodatku na końcu książki znajduje się słowniczek, co znacznie ułatwia czytanie (brakuje takich słowniczków w niektórych polskich książkach). Główna bohaterka nie jest chodzącym ideałem, ani katastrofą, jej działania są dobrze umotywowane, choć czasem zdaje się być zbyt naiwna, a czasem nierozgarnięta. Męscy bohaterowie nie są tak dokładnie rozpisani, jakby i dla samej autorki stanowili zagadkę, natomiast postacie mocno drugoplanowe to zwykłe tło dla głównych wydarzeń, wzbudzają naszą sympatię lub odrazę. Fabuła jest schematyczna, od początku wiemy jak potoczą się losy Paige, nie ma tu zwrotów akcji, sztyletów wbijanych w plecy. Największym minusem są chyba jednak zapożyczenia. By nie spoilerować, zaznaczam tylko, że nie obyło się bez bardzo widocznych nawiązań do „Igrzysk śmierci”, „Zmierzchu” czy „Dziwnych losów Jane Eyre”. Czasem przyprawia to o lekki uśmieszek, choć znajdą się i czytelnicy, którzy takimi wątkami będą zachwyceni.

„Czas żniw” mimo wszystko potrafi sprawić, że znikniemy z Facebooka, Instagrama czy czegokolwiek się tam jeszcze używa i zatopimy w świecie Sajonu. Powieść wciąga od pierwszej strony i nie chce wypuścić ze swoich objęć, domagając się natychmiastowego dokończenia i sięgnięcia po kolejny tom. Czy to z powodu sprawnego posługiwania się językiem, atmosfery tajemniczości i zagrożenia, a może niekończącej się akcji, która mimo wszystko jest dobrze wyważona, czyta się z wypiekami na twarzy, do późnych godzin nocnych (albo wczesnych rannych).

Jest coś magicznego w powieściach YA, że potrafią nawet dorosłego oderwać od codziennych obowiązków, zapewniając mu wspaniałą rozrywkę, której ze świecą szukać gdzie indziej. Debiut Samanthy Shannon nie jest odkrywczy, przełomowy, ale jest wystarczająco wciągający, by przypomnieć niektórym nastoletnie lata i emocje wywoływane przez „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins.

Szczęście sprzyja jasnowidzom

Czytając „Czas Żniw” trudno nie przypomnieć sobie „Igrzysk śmierci”, które prawie dekadę temu (i w tym momencie czuję się naprawdę staro) zawojowały serca i umysły nie tylko nastoletnich czytelników. Od tamtej pory to właśnie młodzież zawładnęła wszelkimi dystopiami, odmieniając je przez każdą apokalipsę, rozwój techniczny czy nadprzyrodzone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zalążki magii w piaskach pustyni

Jessica Khoury zabawiła się z jedną z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, na nowo pokazując historię złodzieja, który stal się księciem. Czytelnikom dała opowieść przyjemną i szybką w czytaniu, choć nie pozbawioną wad.

Zahra jest dżinnem uwięzionym przez kilkaset lat w lampie za spowodowanie śmierci swojej pani, królowej Roszany. Uwalnia ją złodziej – Aladyn, przy okazji wpadając w konflikt z księciem Darianem, który planuje w dość bliskiej przyszłości zostać następcą tronu przez małżeństwo z córką sułtana. Dżinn i chłopak uciekają żołnierzom księcia przy pomocy pierwszego życzenia i lądują w Parthenii, najważniejszym mieście w krainie. Tam dowiadują się o spiskowi przeciwko władzy, spotykają niezwykłe wojowniczki i wplątują się w jeszcze większe problemy, które prowadzą do drugiego życzenia – Aladyn zostaje księciem. Jednakże każde z życzeń ma swoją cenę, a Zahra wbrew zdrowemu rozsądkowi łamie najważniejszą zasadę wśród dżinnów.

Niewątpliwie od „Zakazanego życzenia” trudno jest się oderwać. Historia pędzi od samego początku, nie zwalnia ani na chwilę i czasem rzeczywiście można pogubić się w zawiłościach poczynań bohaterów. Nie jest jednak to na tyle skomplikowane, żeby szybko się nie odnaleźć. Wydaje się, że jedynie główna bohaterka ma dość dobrze opisany charakter, a jej działania są odpowiednio umotywowane. Aladyn niestety szybko porzuca swoją zemstę, którą nosił w sobie przez tyle lat, a jego przeszłość z czasem staje się praktycznie nie istotna. Nie wspomnę tu o księżniczce Kaspidzie, która wydaje się być podobna do Zahry, a jednocześnie głupsza i w sumie nie wzbudzająca większych emocji, tak samo jak jej Strażniczki, o których dowiadujemy się niewiele. Czarne charaktery mają w gruncie rzeczy mało podłe charaktery, są przewidywalne, a ich niskie pobudki opierają się tylko na pożądaniu.

I tu przechodzimy do największego problemu powieści – marysuizmu. Zahra jest piękna, mądra i wspaniała, wszyscy się nią zachwycają, wszystko się jej udaje. To samo z Kaspidą. Z jednej strony cieszyłam się, że czytam książkę z silnymi bohaterkami, z drugiej wkurzałam, że ich siła sprowadza się w głównej mierze do tego, że są tak zniewalająco piękne. Oczywiście Zahra jest mądra, ale to raczej dlatego, że inni są uczynieni półgłówkami. Drugą wadą jest język. Aladyn posługuje się tak współczesnymi zwrotami, że nieraz oczy bolały od tego, co się czytało, a bliskowschodnia atmosfera pękała jak bańka mydlana.

Powieść Jessici Khoury będzie na pewno miłą rozrywką na długie jesienne wieczory (maksymalnie trzy), o ile przymknie się oczy na płytkość powieści. Mam nadzieję, że kolejne części przygód Zahry i Aladyna jednak nie powstaną.

Zalążki magii w piaskach pustyni

Jessica Khoury zabawiła się z jedną z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, na nowo pokazując historię złodzieja, który stal się księciem. Czytelnikom dała opowieść przyjemną i szybką w czytaniu, choć nie pozbawioną wad.

Zahra jest dżinnem uwięzionym przez kilkaset lat w lampie za spowodowanie śmierci swojej pani, królowej Roszany. Uwalnia ją...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kate w krainie czarów

Mniej niż pół roku czytelnicy musieli czekać na kolejne losy Kate Hallander, młodej czarownicy zamieszkującej Londyn. Drugi tom zaskakuje, wprowadza więcej magii i groźniejszych przeciwników, a także wspaniale zapowiada kolejne części.

Ciotka głównej bohaterki postanawia nie chronić dziewczyny przed nieuniknionym i decyduje się wysłać ją na wakacje do wioski Hagsborough, gdzie ma poznać podstawy czarodziejskiej sztuki. Kate spotyka tam o wiele bardziej zaawansowanych magicznie rówieśników. Ci pomagają jej w nauce latania na miotle czy pokazują naprawdę niesamowitą bibliotekę. Jak się okazuje, w tym samym miejscu wakacje spędza Jonathan, który liczy na odkrycie tajemnicy związanej ze śmiercią swojego ojca. Losy tej dwójki się ze sobą splatają, gdy wraz z ferami próbują dowiedzieć się więcej o niezwykłej wiosce, przeszłości i magicznych artefaktach.

„Księga Luster” była wprowadzeniem do magicznego świata, w „Czarnym amulecie” magia wypływa z każdej strony powieści. Autor dostarcza czytelnikowi jeszcze więcej fantastycznych szczegółów dotyczących „czarowania”, humoru, który absolutnie nie jest drętwy oraz akcji, która wydaje się w tym tomie lepiej zbilansowana pod względem ilości i ładunku emocjonalnego – odbiorca znacznie łatwiej wchodzi w świat, a z każdą przeczytaną stroną czuje zbliżające się zagrożenie. Wciąż brakuje emocjonujących cliffhangerów, ale przecież nie można mieć wszystkiego. By dużo nie zdradzać – fani Kate i Jonathana na pewno nie będą zawiedzeni, a rozwiązanie fabularne jest na tyle interesujące, że z niecierpliwością czekam na kolejny tom.

„Czarny amulet” zadowoli każdego fana przygód Kate Hallander, być może przekona również niezdecydowanych do tego, by dać szansę tej serii. Moim zdaniem główny zarzut, który pojawia się w wielu recenzjach, czyli przeznaczenie dla młodszego czytelnika niż ten spod znaku Young Adult, w tej części zostaje obalony. I pisze to osoba, które nastoletnie czasy ma już trochę za sobą.

Kate w krainie czarów

Mniej niż pół roku czytelnicy musieli czekać na kolejne losy Kate Hallander, młodej czarownicy zamieszkującej Londyn. Drugi tom zaskakuje, wprowadza więcej magii i groźniejszych przeciwników, a także wspaniale zapowiada kolejne części.

Ciotka głównej bohaterki postanawia nie chronić dziewczyny przed nieuniknionym i decyduje się wysłać ją na wakacje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Żniwiarz powraca!

Paulina Hendel nie pozwoliła swoim czytelnikom długo czekać i po wakacjach wraz z Czwartą Stroną dostarczyła nam kolejną część opowieści o słowiańskich zmorach i zjawach – „Czerwone słońce”. W kolejnej cudownej okładce czeka na odbiorcę powieść lepsza od poprzedniczki.

Magda powraca w nowej roli Żniwiarza i w nowym ciele, do którego jeszcze długo będzie się przyzwyczajać. Tak samo jak Feliks, który nie jest zachwycony jej nowym wcieleniem oraz rodzice, którzy są po prostu szczęśliwi, że ich córka w ten sposób przeżyła. Do normalności próbuje wrócić również Mateusz, choć od opętania nie dość, że jego zainteresowanie światem duchów znacznie wzrosło, to nie może przestać myśleć o Magdzie. Cała trójka, chcąc nie chcąc, szuka sposobu na pozbycie się Pierwszego, który zagraża teraz już nie tylko Feliksowi. A wszystkie drogi zdają się prowadzić do tajemniczego Gerarada…

Magda się zmieniła, ale na pewno nie na postać gorszą. Jej konflikt z ciałem poprzedniczki świetnie wprowadza sytuacje komiczne jak i problemowe, pokazuje złożoność procesu jakim jest stanie się Żniwiarzem, znacznie lepiej, niż w przypadku Feliksa. Świetna jest również historia Janiny, czyli siostry Jadwigi, oraz jej wnuczków - Sebastiana i Adriana, typowych dresiarzy. Trójka wprowadza wiele humoru, jak również wiele elementów zaskoczenia. Odważne wprowadzenie trzech nowych postaci było na pewno ryzykowne, jednak w tym wypadku naprawdę się opłaciło. „Czerwone słońce” nie zwalnia ani na moment, akcja wydaje się lepiej przemyślana a cliffhanger sprawia, że z niecierpliwością czeka się na kolejną część. Nie brakuje również postaci z zaświatów, które na każdym kroku sprawiają coraz więcej problemów.

Drugi tom „Żniwiarza” na pewno nie zawiedzie czytelników. Paulina Hendel stworzyła naprawdę ciekawą fabułę, która ma potencjał i nie powiela schematów wielu książek spod znaku Young Adult.

Żniwiarz powraca!

Paulina Hendel nie pozwoliła swoim czytelnikom długo czekać i po wakacjach wraz z Czwartą Stroną dostarczyła nam kolejną część opowieści o słowiańskich zmorach i zjawach – „Czerwone słońce”. W kolejnej cudownej okładce czeka na odbiorcę powieść lepsza od poprzedniczki.

Magda powraca w nowej roli Żniwiarza i w nowym ciele, do którego jeszcze długo będzie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Najgorszy człowiek na świecie

Nie mam wątpliwości, że John le Carré to współczesny mistrz łączenia powieści szpiegowskich i thrillerów. Każda jego książka trzyma w napięciu, a dobrze nakreślone charaktery sprawiają, że chce się o nich czytać jak najwięcej. I choć fabuła snuje się powoli, to nudzić się nie można.

Jonathan Pine, recepcjonista, żołnierz zwiadu bezpośredniego, decyduje się na rozpracowanie najgorszego człowieka świata, Richarda Onslowa Ropera, po tym jak ten, co prawda nie bezpośrednio, zabija przepiękną Sophię. Pomaga mu w tym agent Burr, wytrwały, cierpliwy i niezłomny w swojej pracy. Bohaterzy nie wiedzą jednak, że macki Ropera nie sterują tylko statkami przewożącymi narkotyki i nielegalną broń, ale również wieloma ważnymi osobistościami w Domu za Rzeką. Przeszkodą w zdemaskowaniu kryminalisty staje się również jego przepiękna kochanka Jed i nikczemny major Corkoran.

Największą zaletą książek le Carré’a jest jak zawsze bardzo wiarygodna i dopracowana fabuła. Czytając „Nocnego recepcjonistę” nie ma się wątpliwości, że autor dokonał nie tylko szczegółowego researchu, ale również wykorzystał wiele własnych doświadczeń z czasów pracy jako agent MI6, a to przekłada się na jakość – nie ma tu dziwnych, fabularnych rozwiązań, nie ma tanich chwytów, na które nikt by się nie nabrał, przepełnienia nierzeczywistą akcją. Są za to szachy rozgrywane między poszczególnymi bohaterami, a im bliżej do końca tym napięcie jest coraz większe, wygrana coraz bardziej wydaje się niemożliwa. Rozmowy między Corkoranem i Pine’em to prawdziwa walka silnych charakterów, a Roper jako czarny charakter urzeka swoim obyciem i bezwzględnością.

Przeczytałam „Nocnego recepcjonistę” po obejrzeniu serialu i muszę przyznać, że adaptacja telewizyjna została naprawdę dobrze zrealizowana, zwłaszcza od strony castingowej. No oprócz Jed, która w oryginale ma piękne kasztanowe włosy, a na okładce najnowszego wydania prezentuje się jako krótkowłosa blondynka. Mimo to, polecam książkę przed i po obejrzeniu serialu, jest zbyt dobra by po prostu ją przeoczyć.

Najgorszy człowiek na świecie

Nie mam wątpliwości, że John le Carré to współczesny mistrz łączenia powieści szpiegowskich i thrillerów. Każda jego książka trzyma w napięciu, a dobrze nakreślone charaktery sprawiają, że chce się o nich czytać jak najwięcej. I choć fabuła snuje się powoli, to nudzić się nie można.

Jonathan Pine, recepcjonista, żołnierz zwiadu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Z pewnością znacie taką scenę z dziesiątków złych filmów: chłopak i dziewczyna, trzymając się za ręce biegną na tle wiosennej (ewentualnie letniej) przyrody. Biegną, biegną, biegną i śmieją się. Śmiech obydwojga biegnących ma oznajmić całemu światu i wszystkim widzom w kinach: jesteśmy szczęśliwi, cieszymy się ze świata, zgadzamy się z istnieniem! Scena jest głupia, kiczowata, lecz zawiera w sobie jedną z prapierwotnych sytuacji człowieka: „śmiech poważny, śmiech poza żartem”."

W "Księdze śmiechu i zapomnienia" Milan Kundera łączy zwykłych ludzi, filozofów, poetów i polityków, mężczyzn i kobiety, pokazując, jak wszyscy mogą poddać się śmiechowi i zapomnieniu niezależnie od powagi czy nie powagi sytuacji lub miejsca.

Siedem części opowiada o przeróżnych sytuacjach, erotyka łączy się z burzliwą historią Czechosłowacji, skomplikowanymi związkami bohaterów, a czasem przeniosą się na metaforyczne otchłanie ukazujące tajemnice ludzkiej duszy i jej pragnień. Mirek próbuje odzyskać listy od Zdeny, a Tamina pamiętnik od teściowej i swoje ciało, Karel i Marketa muszą zaopiekować się matką, podczas wizyty przyjaciółki a zarazem kochanki, Ewy, Michaela i Gabriela interpretują Nosorożca Ionesco, Krystyna spotyka się ze studentem, a Jan poszukuje Dafnisa. Czytelnik poznaje czym jest „litost”, jak tęsknota nigdy nie przemija, a nawet najbardziej błahe rzeczy urastają do ogromnej rangi.
Dla Kundery jednak historie bohaterów są tylko sposobem przedstawienia swoich przemyśleń dotyczących życia, historii i prawd. Toczy się to wokół zachwytu autora nad pięknem śmiechu zwykłego, niczym nieskrępowanego, śmiechu dla samego śmiania się, czystego, a także wokół zapomnienia, które otacza postacie historyczne, gdyż każda z nich zostaje wyparta, zamazana przez kolejną, która podzieli los poprzedniczki. Śmiech i zapomnienie łączą się ze sobą splatając ludzkie losy od najdawniejszych czasów. Kundera jest bardziej cyniczny i mniej humorystyczny niż w innych powieściach, nie brakuje pesymistycznego nastroju, mimo że śmiech pojawia się tu dość często. Miejscami również filozofowanie autora może być męczące, choć na pewno nie sprawi, że tytuł odłożymy na później.

"Księgę śmiechu i zapomnienia" polecam zwłaszcza osobom, które z twórczością Kundery już się zaznajomili i nie odrzuci ich dość specyficzny styl pisania i skłonność do dygresji. Również doświadczeni wiekiem czytelnicy będą zapewne czerpać z niej większą radość i lepiej ją zrozumieją, niż czytelnicy młodsi.

"Z pewnością znacie taką scenę z dziesiątków złych filmów: chłopak i dziewczyna, trzymając się za ręce biegną na tle wiosennej (ewentualnie letniej) przyrody. Biegną, biegną, biegną i śmieją się. Śmiech obydwojga biegnących ma oznajmić całemu światu i wszystkim widzom w kinach: jesteśmy szczęśliwi, cieszymy się ze świata, zgadzamy się z istnieniem! Scena jest głupia,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Kościół święty to nie to samo co Jezus. A święty Paweł, jeśli pozwoli mi pan to powiedzieć, w moich oczach jest nie tylko kontynuatorem Jezusa, ale zarazem Jego falsyfikatorem. Już ta jego nagła przemiana z Szawła w Pawła! Czyżbyśmy nie znali aż w nadmiarze takich namiętnych fanatyków, którzy z dnia na dzień zmienili jedną wiarę na drugą? Niech nikt mi nie wmawia, że fanatycy kierują się miłością! To moraliści klepiący swe dekalogi. Lecz Jezus nie był moralistą. Proszę sobie przypomnieć, co mówił, kiedy Mu zarzucano, że nie święcił szabatu. <To szabat został ustanowiony dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu>. Jezus kochał kobiety! A czy umie pan sobie wyobrazić świętego Pawła jako kochanka? Święty Paweł by mnie potępił, gdyż kocham kobiety. Ale nie Jezus."

W „Walcu pożegnalnym” Milan Kundera zestawia z sobą różnych ludzi i ich poglądy, tworząc niezwykłą farsę, pełną humoru i gorzkich przemyśleń, by pokazać skomplikowane relacje między mężczyznami i kobietami.

Róża jest pielęgniarką w kurorcie. Od lat mieszkająca w małym miasteczku, marzy jak każda młoda dziewczyna by wyrwać się z ograniczającego jej możliwości miejsca. Sytuacja nadarza się bardzo szybko, gdy odkrywa, że jest w ciąży. Bez większych wątpliwości stwierdza, że ojcem jest żonaty Klima, znany trębacz, który spędził z nią jedną upojną noc. Mężczyzna oczywiście nie chce się przyznać do ojcostwa, więc przy pomocy Amerykanina Bertlefa i doktora Slamy wymyśla intrygę, która ma przekonać Różę do aborcji. Sytuacja komplikuje się, gdy na horyzoncie pojawia się żona Klimy, Franciszek zakochany w Róży, oraz chcący wyemigrować Jakub i jego podopieczna Olga.

Kundera wspaniale kreśli sylwetki głównych postaci przez opisy zachowań i myśli, czasem trudne do zrozumienia, czasem naprawdę zabawne w swej pokrętności. Tutaj pod płaszczykiem pomocy drugiemu, każdy myśli o swoim interesie i próbuje uzasadnić swoje niecne poczynania. Intryga, która powstaje przeraziłaby być może ich uczestników, gdyby ci choć na chwilę pomyśleli o czymś więcej niż problemy własne i problemy uniwersalne. Czytelnik dostaje więc niezwykłą teorię doktora Slamy na temat rozmnażania, czy wielką miłość Klimy do żony, która rośnie z każdą jego zdradą. Absurd jednak jest tu jak najbardziej życiowy, bo autor dość trafnie pokazuje, że niestety ale tak wyglądają zwykli ludzie, takie są ich działania, motywacje. I to właśnie postaci są najsilniejszą stroną tej książki, która dostarczy niejednemu czytelnikowi wiele przyjemności.

„Walc pożegnalny” to z pozoru niezbyt trudna i niezbyt długa opowieść, która przy uważnym czytaniu zamienia się w skarbnicę cytatów różnych poglądów na świat. Polecam wszystkim, nie tylko fanom Milana Kundery.

"Kościół święty to nie to samo co Jezus. A święty Paweł, jeśli pozwoli mi pan to powiedzieć, w moich oczach jest nie tylko kontynuatorem Jezusa, ale zarazem Jego falsyfikatorem. Już ta jego nagła przemiana z Szawła w Pawła! Czyżbyśmy nie znali aż w nadmiarze takich namiętnych fanatyków, którzy z dnia na dzień zmienili jedną wiarę na drugą? Niech nikt mi nie wmawia, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Czekać, stać, to przecie też służba”

„Kamień, stół, lampa. W górze, na białym suficie, płaskorzeźba w kształcie wieńca – zagipsowana pustka, jak miejsce na twarzy, z którego usunięto oczy. Kiedyś musiał tu wisieć żyrandol. Usunęli wszystko, do czego można by przywiązać linę.”

Codzienny widok podręcznej uświadamia jej, że jest w miejscu, z którego nie ma drogi ucieczki. Musi więc być posłuszna, bo tylko posłuszeństwo zapewnia „życie” i daje złudne poczucie nadziei, bo przecież mogłaby skończyć tak jak inne, mniej wartościowe kobiety – w Kolonii.

Freda jest Podręczną. Podręczna to zaszczytny tytuł kobiety-służącej, której celem jest urodzenie dziecka dla swoich przełożonych. Z powodów bliżej nieokreślonych, choć próbuje się to tłumaczyć „westernizacją”, rodzi się coraz mniej dzieci, stąd też w obliczu apokalipsy władzę przejmuje sekta, która zamienia USA w Republikę Gileadu. Ustanawiają oni Podręczne, dla Żon, które są bezpłodne (mężczyźni są przecież zawsze płodni), a cała reszta staje się albo służącymi, albo wysłana do Kolonii, albo skazana na śmierć. Freda oprócz zakupów i spacerów nie ma praktycznie żadnych obowiązków. Co miesiąc jednak udaje się do sypialni Żony i Komendanta, w której to dochodzi do „ceremonii” – do czasu aż zajdzie w ciążę. Każdy nieudany miesiąc pogłębia frustrację mieszkańców domu i sprawia, że Freda czuje się coraz bardziej zagrożona.

Napisana w 1985 roku „Opowieść podręcznej” uderza czytelnika wizją świata, który naprawdę może zaistnieć. Głównie dlatego, że Atwood nie skupia się na szczegółach przewrotu, lekko tylko określa sytuację polityczną czy społeczną, co czyni książkę uniwersalną, odpowiednią również dla naszych czasów. Ukazanie świata z perspektywy Podręcznej, czyli osoby dość zwykłej, ale też ciągle obserwowanej urealnia go, sprawia że łatwo wczuć się w emocje bohaterki, próbować zrozumieć jej tok myślenia. Zaskakujące jest to, że to właśnie posłuszeństwo, a nie działania godne superbohaterki, sprawia, że odkrywają się przed nią kolejne mechanizmy funkcjonowania Gileadu, jego hipokryzja i kłamstwo. Opisane rozmaite praktyki Republiki są szokujące, ale czytelnik zachowuje wobec nich pewien dystans, głównie dzięki dość chłodnej relacji głównej bohaterki. Powieść nie wali czytelnika po głowie kolejnymi zwrotami akcji czy drastycznością, a i tak pozostawia po przeczytaniu więcej emocji, niż niejedna apokaliptyczna wizja, którą wcześniej się czytało.

Po książkę sięgnęłam ze względu na serial i muszę przyznać, że miło się go ogląda porównując poszczególne wątki, jednak jego dosłowność i zmiany, by uczynić go „ciekawszym” czasem irytują. Powieść Atwood ma niesamowicie przygnębiający klimat, którego do serialu chyba nie udało się przełożyć. Dlatego wszystkim wątpiącym, co tym razem wybrać jako pierwsze, mówię – książkę koniecznie.

„Czekać, stać, to przecie też służba”

„Kamień, stół, lampa. W górze, na białym suficie, płaskorzeźba w kształcie wieńca – zagipsowana pustka, jak miejsce na twarzy, z którego usunięto oczy. Kiedyś musiał tu wisieć żyrandol. Usunęli wszystko, do czego można by przywiązać linę.”

Codzienny widok podręcznej uświadamia jej, że jest w miejscu, z którego nie ma drogi ucieczki....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Magia w Londynie czuje się jak u siebie w domu, więc i tym razem nie zawodzi i prowadzi nas w przepiękny i jak się okazuje niezwykle groźny świat Jaaru, a w nim odnajdujemy wszystko to, co lubimy w fantastyce – fery, nimfy i jednorożce.

Kate Hallander jest najzwyklejszą nastolatką, która wydaje się być mocno niezadowolona z powodu wysłania jej do szkoły w Londynie. Pod opieką ciotki, którą nie za bardzo lubi, musi przeżywać najbardziej buntowniczy okres w swoim życiu z dala od domu. Przez przypadek trafia do sklepu ezoterycznego i odnajduje magiczną księgę, która odkrywa przed nią zupełnie nowy świat, nowych przyjaciół oraz wyjaśnia kilka niezrozumiałych sytuacji z przeszłości.

Pierwsza część „Kronik Jaaru” jest niezwykle przyjemną książką fantastyczną. Niby w tym temacie już wszystko zostało opisane, a każda nowa książka to w jakiś sposób odgrzewany kotlet, to jednak czyta się ją z dużym zaciekawieniem, głównie z powodu dobrze rozpisanych postaci, humoru i dość szczegółowych opisów ze świata magii. Kate Hallander jest ciekawska, zadziorna i jak na nastolatkę przystało, naiwna, co ma swój urok. Fer Fion to postać bardzo barwna, wprowadza dużo zabawnych sytuacji, ale również jest świetnym przewodnikiem dla Kate po niezwykłościach Jaaru. Czarne charaktery są naprawdę czarne, a fabuła jest tak rozpisana, że będziemy żałować iż skończyła się tak szybko, a na kolejną część jeszcze trochę poczekamy.

„Księga luster” to pozycja obowiązkowa dla młodych fanów fantastyki, tym bardziej, że letni czas sprzyja magicznym przygodom. Na ogromny plus również to, że książka jest pięknie wydana i nawet po przeczytaniu będzie codziennie cieszyć oczy swoją prezencją na półce.

Magia w Londynie czuje się jak u siebie w domu, więc i tym razem nie zawodzi i prowadzi nas w przepiękny i jak się okazuje niezwykle groźny świat Jaaru, a w nim odnajdujemy wszystko to, co lubimy w fantastyce – fery, nimfy i jednorożce.

Kate Hallander jest najzwyklejszą nastolatką, która wydaje się być mocno niezadowolona z powodu wysłania jej do szkoły w Londynie. Pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Duchy, zjawy, upiory i wszystko to, co pojawia się po zmroku nie jest czymś z czym należy nawiązywać nić porozumienia, a czymś, co należy zwalczać. Wiedzą o tym Żniwiarze i wie o tym Magda.

Główna bohaterka dopiero co przestała być nastolatką, ale jej życie od dawna było przepełnione istotami, które sprawiły że dorosła znacznie szybciej. Jako jedyna w rodzinie była wyczulona na obecność postaci prosto z horrorów, dlatego też szybko stała się nieformalną pomocnicą swojego „wujka” Feliksa, który jest Żniwiarzem – osobą, która te postaci zwalcza, by nie wyrządziły krzywdy ludziom. Żniwiarze mają jednak jeszcze jedną ważną cechę – ich dusza nie umiera, a więc po straceniu śmiertelnego ciała, przenoszą się w inne. I z tym musi zmierzyć się również Magda, gdyż Feliks ginie, a jego nowa forma nie przypada nikomu do gustu. W międzyczasie w miasteczku i okolicach pojawiają się dość dziwne stwory oraz Mateusz, który szybko nawiązuje przyjaźń z Magdą…

„Pusta noc” Pauliny Hendel to ciekawa powieść z wykorzystaniem motywu demonologii słowiańskiej, co dodaje jej oryginalności, a jednocześnie nie zniechęci czytelnika, który po raz pierwszy sięga po tego typu książkę. Autorka stworzyła wyraziste postaci – Magda jest uparta i lubi adrenalinę, wykorzystuje dedukcję do odkrywania kolejnych nadprzyrodzonych zagadek, Feliks z kolei przez konflikt jego doświadczonego ducha i młodego ciała tworzy całkiem zabawne sytuacje, ale wykorzystuje też swoją wiedzę w walce z postaciami nadprzyrodzonymi. Ciekawe są również postaci drugoplanowe, ich rola w głównym wątku, relacje jakie się między nimi zawiązują. Nie brakuje czarnych charakterów, którzy łączą wszystko w całość i pozwalają czytelnikowi wczuć się bardziej w demoniczną atmosferę. Świetne są również opisy poszczególnych miejsc, autorka potrafi stworzyć dzięki nim odpowiedni nastrój grozy. Jedyne nad czym można ubolewać to tempo akcji – dzieje się wiele, ale czasem książka się dłuży i ma się ochotę ominąć niektóre fragmenty.

Pierwsza część cyklu „Żniwiarz” na pewno nie pozostawi czytelnika obojętnym, wzbudzi dreszczyk emocji i dobrze zapowiada kolejne części, które mam nadzieję ukażą się już niebawem.

Duchy, zjawy, upiory i wszystko to, co pojawia się po zmroku nie jest czymś z czym należy nawiązywać nić porozumienia, a czymś, co należy zwalczać. Wiedzą o tym Żniwiarze i wie o tym Magda.

Główna bohaterka dopiero co przestała być nastolatką, ale jej życie od dawna było przepełnione istotami, które sprawiły że dorosła znacznie szybciej. Jako jedyna w rodzinie była...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Amani jest nastolatką, która tak jak wiele innych buntuje się przeciwko wszystkiemu. Jednak w przeciwieństwie do niektórych ma do tego masę powodów – rodzina, wszędobylski piasek i zaplanowana przyszłość to coś, na co zdecydowanie się nie godzi. Tylko z jednym z nich będzie musiała nauczyć się żyć.

Amani wychowuje się w Dustwalk w domu wuja i ciotki – jej matka zamordowała ojca i została za to skazana na śmierć, co odbija się również na reputacji głównej bohaterki. W dodatku ona nic sobie z tego nie robi, jest nieposłuszna i w sekrecie próbuje uciec z miasteczka. Jej pierwsza próba ucieczki okazuje się niepowodzeniem, jednak udaje się jej spotkać przystojnego Jina, który jak się okaże odmieni całkowicie jej życie już przy drugim spotkaniu, gdy ukryje się w sklepie jej wujka uciekając przed żołnierzami Sułtana. Przeznaczenie łączy dwóch bohaterów i odkrywa przed Amani nie tylko pełną fascynujących przygód przyszłość, ale również zagadki z przeszłości i jej więź z nigdzie niekończącą się pustynią.

„Buntowniczka z pustyni” na pewno nikogo nie znudzi. Tempo książki jest porywające i na pewno nie jeden z czytelników będzie miał problem z oderwaniem się od pustynnych przygód. Akcja wypływa wręcz z każdej strony, a jednocześnie nie ma się wrażenia, że Alwyn Hamilton z nią przedobrzyła, że bohaterów spotyka nadnaturalnie wiele. Magia i liczne legendy o dżinach dodają powieści jeszcze więcej klimatu. Jest to dość logicznie rozpisane, choć duża liczba dość charakterystycznych bohaterów może czasem przytłaczać, gdy zaczniemy się zastanawiać nad ich koneksjami czy umiejętnościami. Nie brakuje wątku romantycznego, jednak nie sprawia on, że bohaterzy stają się księżniczkami czekającymi na uratowanie przez księcia i wzdychają przez pół strony jakie kto ma piękne mięśnie czy oczy. Autorka stawia na przygodę i potrafi wyważyć inne wątki. Mogłabym się przyczepić do dość skromnych opisów czy ogólnie prostego języka, ale przecież nie takich rzeczy będę wymagać od literatury YA.

„Buntowniczka z pustyni” Alwyn Hamilton spodoba się wszystkim, którzy uwielbiają powieści przygodowe i bohaterki, które lubią brać sprawy w swoje ręce. Z niecierpliwością czekam, aż Czwarta Strona zdecyduje się na wydanie drugiej części przygód Niebieskookiej Bandytki.

Amani jest nastolatką, która tak jak wiele innych buntuje się przeciwko wszystkiemu. Jednak w przeciwieństwie do niektórych ma do tego masę powodów – rodzina, wszędobylski piasek i zaplanowana przyszłość to coś, na co zdecydowanie się nie godzi. Tylko z jednym z nich będzie musiała nauczyć się żyć.

Amani wychowuje się w Dustwalk w domu wuja i ciotki – jej matka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"W dniu dziesiątych urodzin Nessa przypadkiem słyszy kłótnię rodziców w sypialni. Jeszcze nie wie o Trzech Minutach."
Aż tyle czasu otrzymują bohaterowie książki by przetrwać tytułowe Wezwanie. I tylko tyle wystarczy by czytelnik całkowicie wsiąknął w krainy Irlandii, w której młodzi ludzie walczą o życie. Dlaczego muszą to robić - odsyłam do książki, bo pomysł jest niezwykle ciekawy i choć rzeczywiście przywołuje na myśl "Igrzyska śmierci" i "Więźnia labiryntu" to jednak jest historią inną, mroczniejszą ze świetnym wykorzystaniem mitologii celtyckiej. Fani klimatów wcześniej wymienionych tytułów i ogólnie YA na pewno będą zadowoleni.

"W dniu dziesiątych urodzin Nessa przypadkiem słyszy kłótnię rodziców w sypialni. Jeszcze nie wie o Trzech Minutach."
Aż tyle czasu otrzymują bohaterowie książki by przetrwać tytułowe Wezwanie. I tylko tyle wystarczy by czytelnik całkowicie wsiąknął w krainy Irlandii, w której młodzi ludzie walczą o życie. Dlaczego muszą to robić - odsyłam do książki, bo pomysł jest...

więcej Pokaż mimo to