-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2016-03-29
2016-01-22
Do lektury tej książki skłoniła mnie - jak to w takich przypadkach zazwyczaj bywa - jej popularność i wszechobecność. Mówili i mówią o niej wszyscy, w księgarniach wciąż stoi na półkach jako bestseller i przychylnymi recenzjami zachęca, by po nią sięgnąć. Chciałam poczytać coś luźnego, czego nie trzeba zbytnio analizować, jako przerywnik między cięższymi lekturami i odskocznię od trudnych, uczelnianych artykułów.
To jeden z moich większych literackich zawodów, aczkolwiek z trudem zaliczyłabym tę książkę do grona jakiejkolwiek literatury. Czasami jest tak, że pomysł jest dobry, jednak wykonanie przerasta autora i w efekcie z dobrego materiału powstaje gniot. Tu niestety nie ma ani jednego, ani drugiego.
Przede wszystkim rozczarował mnie język: zupełnie, jakby autorka chciała trafić nim do każdej grupy czytelników i próbowała wypośrodkować styl, w konsekwencji czego jest on nie tylko banalny, ale i na siłę egzaltowany. Nie sądziłam, że można połączyć ze sobą te dwie skrajności, ale jej się to jakoś udało. Niestety, efekt jest chyba odwrotny do zamierzonego. Dodatkowo rujnująco działa obecność pseudofilozoficznych przemyśleń bohaterki, które nie mają żadnego zaczepienia w rzeczywistości, a w dodatku sprawiają, że wykreowana postać irytuje, choc powinna wywoływać u nas współczucie. Sama historia, gdyby zdarzyła się w prawdziwym, byłaby jedną z tragiczniejszych, z jaką może spotkać się człowiek. Niestety, styl języka sprawił, że nie potrafiłam wczuć się w historię i przeżywać dramatu bohaterki. Nie było w tym żadnych emocji, autorka skupiła się na czystym tekście i przekazaniu jego treści tak, jakby to był tekst z podręcznika do biologii, a nie opis ludzkiej tragedii.
Sama fabuła jest tak przewidywalna, że bardziej już być nie może. Czytałam i czytałam, czekając z utęsknieniem za czymś, czego nie będę się spodziewać. Nic takiego nie przyszło, łudziłam się więc bezsensownie do ostatniej strony. Nie uroniłam żadnej łzy, choc chyba powinnam, bo tak zakłada większość opinii.
Autorka próbowała również wpleść w treść jakieś zwroty z terminologii muzycznej i używać motywu muzyki jako przewodniego. Te fragmenty (chyba miały na celu uwiarygodnienie tekstu lub ukazanie wiedzy własnej autorki z tego zakresu, choć nie wiem po co) nie pasowały absolutnie do całości, stanowiły coś osobnego, oderwanego od kontekstu.
Zazwyczaj lubię kupić książkę na własność w wersji papierowej, by móc ją przeczytać i odłożyć na półkę do własnej kolekcji, ewentualnie do niej wrócić. Poniekąd czuję ulgę, że zdecydowałam się tylko na e-booka, który nie zakurzy się w głębi regału. Zarówno treść, jak i sposób przedstawienia świata bardzo mnie rozczarowały.
Po drugą część nie sięgnę na pewno, szkoda mojego czasu. Poza tym: jak mam ufać słowu pisanemu kogoś, kto twierdzi, że szczyt męskości to świecący, srebrny/brokatowy garnitur połączony z creepersami?
Do lektury tej książki skłoniła mnie - jak to w takich przypadkach zazwyczaj bywa - jej popularność i wszechobecność. Mówili i mówią o niej wszyscy, w księgarniach wciąż stoi na półkach jako bestseller i przychylnymi recenzjami zachęca, by po nią sięgnąć. Chciałam poczytać coś luźnego, czego nie trzeba zbytnio analizować, jako przerywnik między cięższymi lekturami i...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-12-28
To bardzo klimatyczna książka, którą należy czytać tylko i wyłącznie w Boże Narodzenie. Jest pozytywna i idealnie wpisuje się w klimat świąt (nawet, jeśli w tym roku nie ma śniegu, a głównym tematem jest śnieżyca).
To zbiór trzech opowiadań i gdybym miała ocenić każde z nich z osobna, pierwsze opowiadanie otrzymałoby pierwsze miejsce, trzecie opowiadanie - drugie, a trzecie miejsce dla opowiadania numer dwa, autorstwa Greena. Muszę przyznać, że część jego autorstwa wypadła najsłabiej na tle dwóch pozostałych, aczkolwiek również znajduje się ponad granicą przyzwoitości.
Historie sprytnie się ze sobą łączą i to jest największy atut tej książki. Jeszcze nie spotkałam się z podobnym zabiegiem literackim, ale efekt końcowy jest bardzo dobry. I ciekawy, bo jedyny w stoim rodzaju. Historyjki można czytać w dowolnej kolejności, ale radziłabym raczej trzymać się tego, jak narzucają to autorzy, bo wszystkie z nich łączą się w końcówce trzeciego opowiadania. I to w jaki sposób! Niby nic ambitnego, ale w efekcie powstaje lekkie dzieło do czytania w ramach odpoczynku od cięższych lektur.
Ale to przede wszystkim pierwsze opowiadanie skradło moje serce. Mimo, że jest to książka pisana typowo pod nowoczesną młodzież, muszę ją pochwalić i polecić każdemu, kto poszukuje w literaturze klimatu świąt. Brakuje tam tylko zapachu mandarynek. Jest za to jabłko i cynamon, więc może być.
Polecam czytać wieczorami, w kocu, z kubkiem czekolady i koniecznie przy zapalonych światełkach choinkowych. Można dodać skarpetki w pingwiny.
To bardzo klimatyczna książka, którą należy czytać tylko i wyłącznie w Boże Narodzenie. Jest pozytywna i idealnie wpisuje się w klimat świąt (nawet, jeśli w tym roku nie ma śniegu, a głównym tematem jest śnieżyca).
To zbiór trzech opowiadań i gdybym miała ocenić każde z nich z osobna, pierwsze opowiadanie otrzymałoby pierwsze miejsce, trzecie opowiadanie - drugie, a trzecie...
2015-12-25
To jedna z tych książek, które powinny zwrócić uwagę czytelnika na dany problem - w tym przypadku chodzi o zjawisko nękania w szkole przez rówieśników.
Pokładałam w tej książce duże nadzieje i po zapoznaniu się z wieloma przychylnymi opiniami postanowiłam i ja ją przeczytać. Niestety, bardziej mnie zawiodła, niż pouczyła.
Pomysł był bardzo dobry, jednak na tym założeniu kończą się plusy. Autorka zrobiła coś bardzo niespotykanego - ze sprawców zrobiła ofiary, co w kwestii tak trudnego i poważnego tematu jest dla mnie nie do pomyślenia. W dodatku tak wykreowała wizerunek ofiary, aby czytelnik jej nie polubił. Dla mnie ofiara jest zawsze ofiarą, a sprawca - sprawcą. To nie jest realne przedstawienie problemu, lecz wykreowanie nierealnej sytuacji. Autorka podjęła się również rozwinięcia wielu wątków, które nie mają swojego zakończenia, co pozostawia pewien niedosyt. Osobiście nie lubię, kiedy ktoś stawia pytania, a nie podaje nawet drogi do odpowiedzi na nie. A samo zakończenie jest tak bardzo wyrwane z kontekstu, że równie dobrze mogłoby go nie być. Poza tym brak tu jakiegokolwiek punktu kulminacyjnego.
Bohaterowie wcale nie są głębocy, jak przystało na takie trudne tematy. Są po prostu głupi. I to praktycznie każdy z osobna. Poza tym w wielu szczegółach brakuje jakiejkolwiek konsekwencji: w jednym rozdziale ktoś jest wrażliwy jak nikt inny, a w następnym ma gdzieś wszystko, co się wokół niego dzieje. Brak tu logiki.
Wydaje mi się, że dużą część winy takiego a nie innego odbioru z mojej strony stanowi beznadziejne tłumaczenie, przez co książka wydaje się być do obłędu zamerykanizowana. Być może miał to być zabieg, który "urealni" treści zawarte w książce, jednak efekt końcowy jest raczej słaby. Źle czyta się zdania typu: "No to napisałam jej na wallu, że się spikniemy potem na facebooku, a potem come on, niech się dzieje what u want, po czym tweetnęłam na twitterze, że Emma is a bitch, co jest bardzo true".
W książce przeszkadzała mi jeszcze jedna rzecz - sposób datowania wydarzeń. Autorka opisuje dwie różne płaszczyzny czasowe w następujących po sobie rozdziałach. Momentami nie wiedziałam, co tak naprawdę czytam, a odnalezienie wątku zajmowało mi sporo czasu. Zdecydowanie za dużo.
Może nie jest to najgorsza książka, z jaką się zetknęłam, bo zamysł autorki był dobry, ale jestem nią rozczarowana. Myślałam, że mną poruszy, ale tak się nie stało. Do bólu skopana. Miało być dobrze, wyszło jak pisane na kolanie.
To jedna z tych książek, które powinny zwrócić uwagę czytelnika na dany problem - w tym przypadku chodzi o zjawisko nękania w szkole przez rówieśników.
Pokładałam w tej książce duże nadzieje i po zapoznaniu się z wieloma przychylnymi opiniami postanowiłam i ja ją przeczytać. Niestety, bardziej mnie zawiodła, niż pouczyła.
Pomysł był bardzo dobry, jednak na tym założeniu...
2015-10-13
Ta "książka" jest tak głupia i prymitywna, że az dziwię się, że można coś takiego napisać. I że znalazł się ktoś, kto stwierdził, że to materiał "cool, fashion & modern" i wpadł na pomysł, żeby to wydać. Ale najbardziej to dziwie się sobie, że przeczytałam ją do końca.
Feministka ze mnie żadna, ale to, co "autor" robi z modelem kobiety, woła o pomstę do nieba. Ba, facetów też nie oszczędza! Każda kobieta to dupodajka, a każdy facet to porządny obywatel, postrzejagący płeć drugą w kategorii od A do E (rozmiar miseczki biustonosza). Chyba jednak wiedział co robi, nie publikując swojego imienia i nazwiska, bo podejrzewam, że wszyscy by go za to dotkliwie zlinczowali. Jego przepis na sukces w moim odczuciu: napiszę przypadkowe zdanie, dodam do niego słówka CYCKI i FIUT, kilka wykrzykników, wielokropek, parę dodatkowych przekleństw i jeszcze jednego FIUTA na sam koniec. I oto mamy sukces w wersji instant - tyyyyyle sprzedanych egzemplarzy! Ja nie dałabym na to ani złotówki nawet, jak skończyłby mi się papier toaletowy.
A ostatnia scena jest kwintesencją debilizmu aka wisienką na torcie głupoty osoby piszącej. Dawno nie czytałam czegoś tak obrzydliwego i głupiego, bo inaczej tego nazwać nie mogę.
Myślę, że "autor" powinien przeprosić też obywateli Warszawy za to, co o nich wypisuje. A mnie za te dwie stracone godziny czytania.
Ta "książka" jest tak głupia i prymitywna, że az dziwię się, że można coś takiego napisać. I że znalazł się ktoś, kto stwierdził, że to materiał "cool, fashion & modern" i wpadł na pomysł, żeby to wydać. Ale najbardziej to dziwie się sobie, że przeczytałam ją do końca.
Feministka ze mnie żadna, ale to, co "autor" robi z modelem kobiety, woła o pomstę do nieba. Ba, facetów...
2015-09-17
O tej chorobie nikt nie powie mi niczego, czego już nie wiem, bo spotykam się z nią na co dzień w rodzinie, więc może dlatego udało mi się przewidzieć poszczególne kroki tej książki. Autorka bardzo dobrze pokazała, na czym polega choroba Alzheimera, od czego zaczyna i jak stopniowo odbiera choremu jego własną tożsamość. Jak zapomina o spotkaniu, o położeniu jakiejś rzeczy i o tym, że trzeba raz na jakiś czas coś zjeść. I że przychodzi też okres upokorzenia. To nie jest choroba jednej osoby - to choroba całej rodziny i całego otoczenia. Znam to z doświadczenia i mogę potwierdzić, że mniej więcej tak to wygląda. Dlaczego mniej więcej - autorka pominęła wiele bardzo upokarzających szczegółów, zajęła się raczej tymi "znośnymi" skutkami choroby. Nie wspomniała o ucieczkach z domu, krzykach, o wmawianiu sąsiadom, że najbliższa rodzina nie karmi/bije/trzyma w piwnicy czy o pluciu i rzucaniu brudnymi pampersami - na złość domownikom - po białych ścianach. Ale może to i lepiej, nie każdy chce o tym czytać.
Nie podoba mi się jedynie, że choroba ta jest pokazana jako coś, na co się umiera. Nie umiera się na Alzheimera. Umiera się na jego skutki uboczne: że ktoś udusi się gazem, spłonie w pożarze przez palnik pod zapomnianym garnkiem z zupą, odmrozi sobie palce podczas ucieczki z domu w środku zimy w samej piżamie albo w końcu zapomni, jak się w ogóle połyka posiłki.
Miejscami gubiłam się w fabule, ale podejrzewam, że może to być celowy zabieg autorki - byśmy choć trochę poczuli, jak to jest zgubić się we własnym domu. Mimo to mogłoby być w niej więcej realiów, bo było ich trochę za mało.
Jeśli chodzi o ogólne wrażenia, to chyba spodziewałam się czegoś lepszego. Czegoś dosadniejszego, o wyraźniejszych bohaterach i o lepszym języku. Miejscami nudziły mnie niepotrzebne opisy otoczenia, które nijak miały się do sedna historii. Myślałam, że będzie mi się ją lekko czytać i przez większą część tak własnie było, ale czasami szło mi to nieco oporniej.
Czy polecam? Chyba tak, bo w ogólnej ocenie nie jest to zła książka. Jest prawdziwa, ale mogłaby być nieco bardziej. Dla osoby, która ma w rodzinie kogoś chorego, nie będzie ona wielkim WOW, jednak dla kogoś, kto nic o niej nie wie, jest to dość atrakcyjna pozycja.
O tej chorobie nikt nie powie mi niczego, czego już nie wiem, bo spotykam się z nią na co dzień w rodzinie, więc może dlatego udało mi się przewidzieć poszczególne kroki tej książki. Autorka bardzo dobrze pokazała, na czym polega choroba Alzheimera, od czego zaczyna i jak stopniowo odbiera choremu jego własną tożsamość. Jak zapomina o spotkaniu, o położeniu jakiejś rzeczy i...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-10
No już druga pozycja tej autorki, którą przeczytałam. Niestety, równie NIEudana. Im bardziej zagłębiam się w jej twórczość, tym bardziej nie rozumiem, skąd tak wysoka jej ocena. Więc chyba na tym poprzestanę, bo sposób pisania CH kompletnie do mnie nie przemawia. Miejscami zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, że nie rozumiem fenomenu tej kobiety. Bo przecież tyle ludzi nie może się mylić? A może...?
Sama nie wiem, co najbardziej zaważyło na tej ocenie, ale prawdopodonie między innymi wsadzanie słów KOCHAM CIĘ w usta bohaterów, którzy dopiero co się poznali. Gdyby w prawdziwym życiu ktoś po dwóch dniach znajomości powiedziałby, że mnie kocha, to albo dostałby w twarz, albo uciekłabym jak najdalej. Nie umiem przełożyć tej historii na życie. A tego chyba własnie chciała dokonać autorka?
I te teksty rodem z "50 twarzy...", które wcale nie polepszają sytuacji. Przytoczę przykład:
*uśmiecha się*
- O nie, nie uśmiechaj się, bo jesteś tak piękna, że wezmę cię na stole!
*uśmiecha się*
- O nie, robisz to na złość!
*uśmiecha się*
- O nie, nie wytrzymam!
Naprawdę - to do mnie NIE przemawia i nie rozumiem, co jest w tej całej serii takiego cudownego i wyjątkowego. Przesłodzone dialogi i gorzkie elementy upchnięte na siłę. Może i jest ciut lepsza od "Hopeless", ale to chyba tylko dlatego, że jest krótsza i mniej czasu przy niej straciłam.
Obraza dla Kopciuszka w pigułce.
No już druga pozycja tej autorki, którą przeczytałam. Niestety, równie NIEudana. Im bardziej zagłębiam się w jej twórczość, tym bardziej nie rozumiem, skąd tak wysoka jej ocena. Więc chyba na tym poprzestanę, bo sposób pisania CH kompletnie do mnie nie przemawia. Miejscami zastanawiam się, czy to ze mną jest coś nie tak, że nie rozumiem fenomenu tej kobiety. Bo przecież...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-09-07
Z opisu i z podobieństwa do głośnego zaginięcia Iwony Wieczorek, książka wydawała mi się bardzo dobra. Nie mogłam się doczekać, by ją przeczytać. Naprawdę - wydawało mi się, że to będzie coś wciągającego, coś dobrego i wreszcie napisanego w naszym ojczystym języku. Miało być dużo zagadek i zwrotów akcji, a zakończenie miało zaskakiwać. Miało wiać grozą kryminału.
Niestety, miało.
Koncepcja stylu, w jakim utrzymana jest cała historia, przypomina raczej styl pisania nastolatki w gimnazjum lub w jakimś fan fiction. Dialogi sztywne i miejscami zwyczajnie głupie, mnóstwo wydarzeń bez późniejszego wyjaśnienia czy powiązania z sednem, a niektóre wypowiedzi, które w moim odczuciu miały być zabawne czy błyskotliwe, były po prostu durne.
Ale najbardziej zawiodło mnie nie tyle zakończenie, co wydarzenia znajdujące się tuż przed nim. Historia nagle zostaje urwana - zupełnie, jakby autorce skończyły się pomysły albo jakby odechciało jej się pisać. Ewentualnie tak, jakby w gimnazjum był już koniec lekcji i na szybko zajęła się pisaniem wcześniej zaplanowanej końcówki, rzucając cały dotychczasowy tekst w cholerę. Wplotła jeszcze w tekst parę przekleństw i oddała wypracowanie.
A szkoda, bo pomysł był w moim odczuciu naprawdę dobry i zabierałam się do lektury tej książki z zapałem. Liczyłam naprawdę na coś lepszego. Niemniej jednak nie byłabym szczera z samą sobą, gdybym dała w tej ocenie mniejszą ilość gwiazdek, bo koncepcja pomysłu podciąga ogólne wrażenie. Tylko wykonanie trochę zawodzi.
Podsumowując - to takie CSI: Kryminalne Zagadki Poznania, wersja niskobudżetowa. Aż szkoda, że nie Sandomierza, bo przynajmniej znalazłby się taki Ojciec Mateusz na rowerze, którego mimo ogromnej ilości morderców nikt nigdy mu go nie ukradł, i poprowadziłby śledztwo tak, jak należy.
Z opisu i z podobieństwa do głośnego zaginięcia Iwony Wieczorek, książka wydawała mi się bardzo dobra. Nie mogłam się doczekać, by ją przeczytać. Naprawdę - wydawało mi się, że to będzie coś wciągającego, coś dobrego i wreszcie napisanego w naszym ojczystym języku. Miało być dużo zagadek i zwrotów akcji, a zakończenie miało zaskakiwać. Miało wiać grozą kryminału.
Niestety,...
2015-09-02
Jedna z najprawdziwszych książek o tematyce wojny i śmierci nie tylko w obozach koncentracyjnych. Jest jednocześnie najprostsza i najtrudniejsza.
Dlaczego najprostsza? Bo język jest bardzo prosty. Nałkowska zostawiła wszelkie błędy składniowe, interpunkcyjne czy powtórzenia, by podkreślić, że odpowiedzi na pytania z wywiadów i przesłuchań pochodziły z ust prostych ludzi, niekoniecznie wykształconych. Że tragedia wojny dosięgała każdego i w jej obliczu każdy był równy.
A dlaczego najtrudniejsza? Bo Nałkowska opisuje wszystko tak, jak było, bez zbędnej otoczki ochronnej. Opisuje każdą żyłę wyciągniętą siłą z ludzkiego ciała i ułożoną na talerzu z kriwą, każdy kilogram tłuszczu ludzkiego przerobionego na mydło i każdą kromkę chleba - zbyt mają, by zaspokoić głód.
Pamiętam, że na ustnym egzaminie maturalnym dostałam od komisji pytanie: "Która z książek, która została użyta w prezentacji, była najtrudniejsza?" Choć w mojej prezentacji miałam mnóstwo książek spoza kanonu, dużo dłuższych lub z dużo bardziej rozbudowanym językiem, opowiedziałam o "Medalionach". Bo taka była prawda - obrazy, które maluje nam Nałkowska, są mocne i dla ludzi o stalowych nerwach. Szczególnie przydają się wtedy, gdy dociera do nas, że to nie jest fikcja literacka.
Nie wiem, czy w stosunku do tak brutalnej książki mogę użyć stwierdzenia "uwielbiam", ale tak właśnie jest. Przeczytałam ją już kolejny raz i zapewne nie ostatni.
Jedna z najprawdziwszych książek o tematyce wojny i śmierci nie tylko w obozach koncentracyjnych. Jest jednocześnie najprostsza i najtrudniejsza.
Dlaczego najprostsza? Bo język jest bardzo prosty. Nałkowska zostawiła wszelkie błędy składniowe, interpunkcyjne czy powtórzenia, by podkreślić, że odpowiedzi na pytania z wywiadów i przesłuchań pochodziły z ust prostych ludzi,...
2015-09-05
No nareszcie! Nareszcie ktoś napisał o pierwszej miłości tak, jak ona rzeczywiście wygląda!
Choć "Eleonora & Park" nie zawiera w swojej fabule żadnych elementów, z którymi nie miałabym do czynienia w innych książkach, ta historia jest po prostu inna. W końcu trafiłam na książkę, w której nie ma wychudzonej i idealnej licealistki z tokiem rozumowania trzydziestolatki oraz przystojnego i umięśnionego chłopaka, oczywiście najprzystojniejszego w całek szkole, który całuje najlepiej na świecie za pierwszym razem i za którym wszystkie laski sikają w spodnie. Tu nic takiego nie ma i chwała autorce za to! Jest za to ruda dziewczyna z nadwagą i Azjata, który czyta komiksy.
Kiedy czyta się tę książkę, każdemu przypomni się wszystko, co pierwsze: pierwsze spojrzenie, pierwsze dotknięcie ręki, pierwszy pocałunek, pierwsze przytulenie. I to wszystko w bardzo realistycznej otoczce niezdarności - niezdarny pocałunek, niezdarne poruszanie się, wszystko niezdarne. Ze stron bije zawstydzenie i zakłopotanie bohaterów.
Oczywiście prócz uroczego wątku tytułowych bohaterów jest trochę gorzkiej życiowej prawdy i brutalności. Ale takie jest właśnie życie.
Jedynie końcówka książki pozostawia wiele do życzenia, przynajmniej w moim odczuciu. Owszem, jest niepewność i swoboda interpretacji, ale to nie to, czego oczekiwałam. Czuję lekki niedosyt (nie mylić z zawodem), bo chcę wiedzieć, co się u licha stało!
Jest tu wiele elementów kulturoznawczych i literaturoznawczych, co moim zdaniem zwiększa walory tej historii. Jest chociażby "Romeo i Julia", a razem z nimi kilka innych książek literatury anglojęzycznej. Lubię takie rzeczy.
To najbardziej realistyczna ze wszystkich książek dla młodzieży, z jaką miałam do czynienia. Mamy świadomość, że coś podobnego mogło wydarzyć się naprawdę. Zarówno sama historia, jak i język są bardzo proste i prawie wszystko jest do przewidzenia, ale ta książka jest po prostu urocza. W niej wszystko jest pierwsze.
No nareszcie! Nareszcie ktoś napisał o pierwszej miłości tak, jak ona rzeczywiście wygląda!
Choć "Eleonora & Park" nie zawiera w swojej fabule żadnych elementów, z którymi nie miałabym do czynienia w innych książkach, ta historia jest po prostu inna. W końcu trafiłam na książkę, w której nie ma wychudzonej i idealnej licealistki z tokiem rozumowania trzydziestolatki oraz...
2015-08-25
Kiedy w liceum przerabiałam "Sklepy cynamonowe" do rozszerzonej matury z polskiego, miałam do czynienia jedynie z fragmentami po 2-3 akapity, które trzeba było zinterpretować. Wówczas byłam nimi zachwycona - bogate słownictwo, piękne metafory, morze porównań. Nie miałam wtedy z tymi fragmentami żadnego problemu - potrafiłam na potrzeby wypracowania maturalnego znaleźć wiele powiązań i analogii.
Choć maturę mam już dawno za sobą, dopiero teraz znalazłam czas, by przeczytać je w całości. I to niestety nie jest już taka prosta sprawa - czyta się je niesamowicie ciężko. Choć moje wydanie ma ledwie 49 stron, nad jedną potrafiłam spędzić dziesięć minut. W dodatku bardzo łatwo jest się zgubić, bo nie ma wyraźnej granicy między stanami - nie wiemy, czy dane wyrażenie jest dalej fragmentem metafory, czy może opisuje już jakiś ruch literacki. Ciężko się miejscami połapać.
Bardzo doceniam schulzowe starania i nadal uważam, że jest mistrzem epitetów, ale jednocześnie jest bardzo trudny do przełknięcia. Trzeba chcieć, żeby przez niego przebrnąć.
Kiedy w liceum przerabiałam "Sklepy cynamonowe" do rozszerzonej matury z polskiego, miałam do czynienia jedynie z fragmentami po 2-3 akapity, które trzeba było zinterpretować. Wówczas byłam nimi zachwycona - bogate słownictwo, piękne metafory, morze porównań. Nie miałam wtedy z tymi fragmentami żadnego problemu - potrafiłam na potrzeby wypracowania maturalnego znaleźć wiele...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-21
To jedna z tych książek, które wmuszane są małym dzieciom/młodym ludziom, co jest największym na świecie błędem, bo gdybym ja osobiście wzięła się za czytanie "Oskara i pani Róży" w wieku 12 lat (lub w przybliżonym wieku), jestem wręcz pewna, że nie zrozumiałabym jej. A przynajmniej nie zrozumiałabym jej tak, jak rozumiem ją teraz lub jak powinna być rozumiana w zamyśle autora lub szkolnych streszczeń. To zupełnie tak jak z "Małym Księciem", gdzie prostota języka kieruje treść - według nas - do dzieci, a tak naprawdę jesteśmy w stanie zrozumieć jej przesłanie dopiero po zebraniu doświadczeń, czyli innymi słowy - jak trochę podrośniemy i czegoś się nauczymy.
Historia jest śliczna, przemyślana, zwięzła. Pełno w niej analogii do życia i śmierci, które opisane zostały oczami dziecka. To kopalnia metafory i paraboli. Trudno mi powiedzieć, czy zmienia pogląd na życie, ale na pewno zmusza do tego, by się nad nim porządnie zastanowić i wziąć się w garść. Określiłabym tę książkę (a raczej krótkie opowiadanie) jako dobry MOTYWATOR.
To cudowna książka, ale na pewno nie dla dzieci.
To jedna z tych książek, które wmuszane są małym dzieciom/młodym ludziom, co jest największym na świecie błędem, bo gdybym ja osobiście wzięła się za czytanie "Oskara i pani Róży" w wieku 12 lat (lub w przybliżonym wieku), jestem wręcz pewna, że nie zrozumiałabym jej. A przynajmniej nie zrozumiałabym jej tak, jak rozumiem ją teraz lub jak powinna być rozumiana w zamyśle...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wiedziałam, na co się porywam, sięgając po ten tytuł. Nie wierzyłam tylko, że ta historia może mną aż tak poruszyć. Wolałam zacząć lekturę z nastawieniem, że inni czytelnicy po prostu przesadzają i nie spędzę kilku godzin z chusteczką przy nosie. Mylili się tylko trochę: historia jest przeplatana humorystycznymi komentarzami, więc za zmianę płakałam ze śmiechu i z rozpaczy.
Samej treści nie muszę nikomu przedstawiać, można przeczytać ją sobie na tyle okładki. Moje przeczucie mnie nie zawiodło i bezbłędnie udało mi się odgadnąć zakończenie na długo, zanim do niego dotarłam. Mimo to nie uważam, że ta książka jest przewidywalna. To, że mi się udało, wcale nie musi znaczyć, że będzie tak u każdego.
To inna książką niż te, które ostatnio udało mi się przeczytać. Podobało mi się w niej to, że nie było ani jednego zbędnego opisu przyrody czy innych rzeczy, zupełnie nieistotnych dla fabuły. Historia jest konkretna, każda sentencja ma swoje przeznaczenie i znaczenie w dojściu do sedna. Sam język, choć prosty, przemawia do każdego.
Już dawno nie przeczytałam tak smutnej, a zarazem pięknej historii o uczuciu mimo wszystko i walce z czasem. To nie jest opowieść o miłości, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. W pierwszej chwili mówiłam sobie, że nie takiego zakończenia chciałam. Że ta książka powinna skończyć się inaczej. Że powinien być happy end. Ale może to właśnie był happy end, jeśli spojrzelibyśmy z innej perspektywy? Doszłam do wniosku, że z innym zakończeniem, którego pragnęłam tak samo jak tysiące innych czytelników, ta książka nie miałaby takiej mocy i to trzyma mnie przy zdaniu, że w ocenie wystawiłam odpowiednią ilość gwiazdek.
Swoje łzy już wylałam, teraz kolej na wasze.
Wiedziałam, na co się porywam, sięgając po ten tytuł. Nie wierzyłam tylko, że ta historia może mną aż tak poruszyć. Wolałam zacząć lekturę z nastawieniem, że inni czytelnicy po prostu przesadzają i nie spędzę kilku godzin z chusteczką przy nosie. Mylili się tylko trochę: historia jest przeplatana humorystycznymi komentarzami, więc za zmianę płakałam ze śmiechu i z...
więcej Pokaż mimo to