-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel1
-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński7
Biblioteczka
2009-09-28
2013-03-11
2014-01-08
2012-01-08
2011-03-17
2011-12-07
2011-10-19
2010-01-18
To jedna z lepszych lektur, jakie czytałam w czasach liceum. Nie przeszkodziło mi w tym właściwie nic: ani jej niepokojąca grubość (wiecznie zajętego licealistę jest ona w stanie trochę przerazić), ani opinie kolegów typu "przecież to jest nudne, weź streszczenie". I nie żałuję, że się na nią porwałam.
I chyba nie napiszę też o niej nic nowego, bo wszystko, co było do powiedzenia, zostało już powiedziane.
Dzieło sztuki, jakich dzisiaj się już, niestety, nie pisze.
To jedna z lepszych lektur, jakie czytałam w czasach liceum. Nie przeszkodziło mi w tym właściwie nic: ani jej niepokojąca grubość (wiecznie zajętego licealistę jest ona w stanie trochę przerazić), ani opinie kolegów typu "przecież to jest nudne, weź streszczenie". I nie żałuję, że się na nią porwałam.
I chyba nie napiszę też o niej nic nowego, bo wszystko, co było do...
2015-09-02
Jedna z najprawdziwszych książek o tematyce wojny i śmierci nie tylko w obozach koncentracyjnych. Jest jednocześnie najprostsza i najtrudniejsza.
Dlaczego najprostsza? Bo język jest bardzo prosty. Nałkowska zostawiła wszelkie błędy składniowe, interpunkcyjne czy powtórzenia, by podkreślić, że odpowiedzi na pytania z wywiadów i przesłuchań pochodziły z ust prostych ludzi, niekoniecznie wykształconych. Że tragedia wojny dosięgała każdego i w jej obliczu każdy był równy.
A dlaczego najtrudniejsza? Bo Nałkowska opisuje wszystko tak, jak było, bez zbędnej otoczki ochronnej. Opisuje każdą żyłę wyciągniętą siłą z ludzkiego ciała i ułożoną na talerzu z kriwą, każdy kilogram tłuszczu ludzkiego przerobionego na mydło i każdą kromkę chleba - zbyt mają, by zaspokoić głód.
Pamiętam, że na ustnym egzaminie maturalnym dostałam od komisji pytanie: "Która z książek, która została użyta w prezentacji, była najtrudniejsza?" Choć w mojej prezentacji miałam mnóstwo książek spoza kanonu, dużo dłuższych lub z dużo bardziej rozbudowanym językiem, opowiedziałam o "Medalionach". Bo taka była prawda - obrazy, które maluje nam Nałkowska, są mocne i dla ludzi o stalowych nerwach. Szczególnie przydają się wtedy, gdy dociera do nas, że to nie jest fikcja literacka.
Nie wiem, czy w stosunku do tak brutalnej książki mogę użyć stwierdzenia "uwielbiam", ale tak właśnie jest. Przeczytałam ją już kolejny raz i zapewne nie ostatni.
Jedna z najprawdziwszych książek o tematyce wojny i śmierci nie tylko w obozach koncentracyjnych. Jest jednocześnie najprostsza i najtrudniejsza.
Dlaczego najprostsza? Bo język jest bardzo prosty. Nałkowska zostawiła wszelkie błędy składniowe, interpunkcyjne czy powtórzenia, by podkreślić, że odpowiedzi na pytania z wywiadów i przesłuchań pochodziły z ust prostych ludzi,...
2010-07-14
Nie wierzę, że na tym świecie istnieje choć jedna osoba powyżej 15 roku życia, która nigdy nie tyle nie czytała, co nie słyszała tej historii. Choć książka jest stosunkowo rzecz biorąc dość młoda, zasługuje na miano klasyka w pewnych kwestiach "literatury miękkiej". Jeśli ktoś nie mial w ręki książki, widział film na jej podstawie o tytule "Szkoła uczuć", innej opcji nie ma.
Skłamię, jeśli powiem, że to najlepsza książka na świecie, bo są lepsze. Skłamię też, jeśli powiem, że jest najsmutniejsza, bo są smutniejsze i dosadniejsze. Skłamię również wtedy, gdy powiem, że jest najgłębsza i zawiera same życiowe prawdy, bo są "mądrzejsze". Ale nie skłamię, jeśli powiem, że ta słodko-gorzka historia nie zostawią piętna po czytaniu. Słodka - bo miłość jako czyste uczucie jest słodka. Ale miłość to tylko fragment życia, które jest raczej gorzkie.
Książek o podobnej fabule jest wiele, co nie czyni jej specjalnie oryginalną, ale sposób, w jaki do nas przemawia, jest zupełnie wyjątkowy. Przeczytałam ją dwa razy - raz po polsku, raz po niemiecku. I niezależnie od języka działa tak samo - wzrusza i uczy, że życie należy cenić, bo jest tylko jedno. To uniwersalna historia.
Mimo prostoty Sparksa (chyba używam tego określenia lub podobnych w każdej recenzji jego książki) uwielbiam ten utwór literacki i uważam, że należy do grona książek, które wypada przeczytać.
Nie wierzę, że na tym świecie istnieje choć jedna osoba powyżej 15 roku życia, która nigdy nie tyle nie czytała, co nie słyszała tej historii. Choć książka jest stosunkowo rzecz biorąc dość młoda, zasługuje na miano klasyka w pewnych kwestiach "literatury miękkiej". Jeśli ktoś nie mial w ręki książki, widział film na jej podstawie o tytule "Szkoła uczuć", innej opcji nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-06-04
Kiedy biorę do ręki pierwszy tom jakiejś trylogii, wymagam od niego, by był na tyle interesujący, aby wciągnął mnie w drugi, a potem w trzeci. No i tutaj się akurat nie zawiodłam, bo pierwszy tom napisany jest tak, jak należy.
Trzeba przyznać, że autorka ma ogromną wyobraźnię. Te wszystkie nazwy, zwyczaje, reguły panujące w jej fikcyjnym państwie, podział na dystrykty - super! Poza tym, jakby nie patrzeć, istnieje możliwość zauważenia analogii do realiów naszego świata - jest grupka bogaczy i jest ogromna grupa osób pracujących na wygody Kapitolu. Czyż nie jest tak również u nas?
Język książki jest "średni" - w tym sensie, że nie jest ani za prosty, ani za trudny. Nie lubię bowiem, jak coś jest za proste, ani jak coś jest pseudomądrym i pseudofilozoficznym bełkotem. Nie wiem, czy powinnam gratulować autorce czy raczej tłumaczowi, więc pogratuluję obu stronom.
Teraz, w 2015, nie wypada nie znać tej książki i każdy powinien przynajmniej wiedzieć, "o co się rozchodzi", choć nie muszą być to przecież klimaty każdego czytelnika. I ja ze swojej strony polecam sięgnięcie po tę lekturę (aczkolwiek musiałabym się postarać, by znaleźć kogoś, kto jeszcze nie zna tej pozycji) - nie jestem nawet fanką fantastyki czy czy SF, ale autorka odstawiła kawał dobrej roboty. Bo zaciągnąć mnie w takie klimaty to istna sztuka.
Zacznijcie Głodowe Igrzyska na własną rękę. Nie gwarantuję tylko, że przeżyjecie - tego nikt nie jest pewien.
Kiedy biorę do ręki pierwszy tom jakiejś trylogii, wymagam od niego, by był na tyle interesujący, aby wciągnął mnie w drugi, a potem w trzeci. No i tutaj się akurat nie zawiodłam, bo pierwszy tom napisany jest tak, jak należy.
Trzeba przyznać, że autorka ma ogromną wyobraźnię. Te wszystkie nazwy, zwyczaje, reguły panujące w jej fikcyjnym państwie, podział na dystrykty -...
2015-08-21
To jedna z tych książek, które wmuszane są małym dzieciom/młodym ludziom, co jest największym na świecie błędem, bo gdybym ja osobiście wzięła się za czytanie "Oskara i pani Róży" w wieku 12 lat (lub w przybliżonym wieku), jestem wręcz pewna, że nie zrozumiałabym jej. A przynajmniej nie zrozumiałabym jej tak, jak rozumiem ją teraz lub jak powinna być rozumiana w zamyśle autora lub szkolnych streszczeń. To zupełnie tak jak z "Małym Księciem", gdzie prostota języka kieruje treść - według nas - do dzieci, a tak naprawdę jesteśmy w stanie zrozumieć jej przesłanie dopiero po zebraniu doświadczeń, czyli innymi słowy - jak trochę podrośniemy i czegoś się nauczymy.
Historia jest śliczna, przemyślana, zwięzła. Pełno w niej analogii do życia i śmierci, które opisane zostały oczami dziecka. To kopalnia metafory i paraboli. Trudno mi powiedzieć, czy zmienia pogląd na życie, ale na pewno zmusza do tego, by się nad nim porządnie zastanowić i wziąć się w garść. Określiłabym tę książkę (a raczej krótkie opowiadanie) jako dobry MOTYWATOR.
To cudowna książka, ale na pewno nie dla dzieci.
To jedna z tych książek, które wmuszane są małym dzieciom/młodym ludziom, co jest największym na świecie błędem, bo gdybym ja osobiście wzięła się za czytanie "Oskara i pani Róży" w wieku 12 lat (lub w przybliżonym wieku), jestem wręcz pewna, że nie zrozumiałabym jej. A przynajmniej nie zrozumiałabym jej tak, jak rozumiem ją teraz lub jak powinna być rozumiana w zamyśle...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-08-21
Powiem brzydko, lecz całkiem w stylu Lisbeth Salander: Pieprzony Stieg Larsson. Pieprzony geniusz Stieg Larsson.
Nie wiem, kim trzeba być, żeby napisać coś tak genialnego, spójnego, wciągajacego i brutalnego. Nawet opis zakupów w Ikei tak mnie wciągnął, że chciałam więcej mebli.
Najbardziej jednak bałam się, że po tak genialnej pierwszej części trylogii, druga będzie słabsza, bo przecież nie można dokonać niemożliwego dwa razy pod rząd. Nic bardziej mylnego. Śmiało mogę rzec, że ta część podobała mi sie jeszcze bardziej, ale nie mogę dać tu 11 gwiazdek, a oceny pierwszej nie mam zamiaru zmienić tylko po to, by zasygnalizować, że 2 tom jest lepszy. Teach me master.
Myślę, że dalsze zachwalanie i opisywanie akcji mija się z celem. Po prostu trzeba to przeczytać samemu i każdy powinien to zrobić prędzej czy później. Ja jestem tylko kolejnym ogniwem potwierdzającym tę tezę.
Kiedy tylko skończę pisać tę opinię, lecę do księgarnii po 3 tom. Pieprzony geniusz Stieg Larsson. Zbankrutuję przez ciebie.
PS. Pozwolę sobie tu jeszcze na krótką refleksję na temat 4 tomu, już nie Larssonowego. Nie spodziewam się, że ten dodatkowy tom będzie mógł dorównać geniuszowi, ale póki jej nie przeczytam, nie będę jej oceniać tak, jak robią to niektórzy. Ocenianie książki (zarówno na plus, jak i na minus), której się nie przeczytało, jest co najmniej nieprofesjonalne, żeby nie rzec "głupie".
Powiem brzydko, lecz całkiem w stylu Lisbeth Salander: Pieprzony Stieg Larsson. Pieprzony geniusz Stieg Larsson.
Nie wiem, kim trzeba być, żeby napisać coś tak genialnego, spójnego, wciągajacego i brutalnego. Nawet opis zakupów w Ikei tak mnie wciągnął, że chciałam więcej mebli.
Najbardziej jednak bałam się, że po tak genialnej pierwszej części trylogii, druga będzie...
2008-03-12
Nie wiem, kim trzeba być, żeby w tak krótkiej książce zawrzeć wszystko, przez co człowiek przechodzi w ciągu swojego życia. I to w taki sposób, że z każdym czytaniem odkrywamy coś, czego nie odkryliśmy wcześniej.
To nie jest książka dla dzieci, zdecydowanie. Kiedy czytałam ją w 6 klasie podstawówki, była dla mnie śmieszną i pomysłową historią. Być może nie rozumiałam powagi jej słów, bo byłam wtedy dzieckiem i nie wiedziałam, czym jest utrata dzieciństwa. Ale dziś, kiedy mam tyle lat, ile mam, a moje dzieciństwo przepadło bezpowrotnie, rozumiem te słowa zupełnie inaczej. To dla mnie streszczenie wszelkich trudów, jakie czekają na nas w cyklu zwanym Życiem.
Kilka dni temu byłam w kinie na filmie MAŁY KSIĄŻĘ powstałym na podstawie książki i przeżyłam coś niesamowitego. Na sali było tylko dwoje dzieci, całą resztę stanowili dorośli. I po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się, że 100% sali... płakało. I to praktycznie przez większość filmu. Młode dziewczyny, kobiety, nawet dorośli mężczyźni i chłopcy w wieku na oko gimnazjalnym. To było piękne.
Moim ulubionym fragmentem w całej książce jest oswajanie lisa. Nie umiałabym lepiej zawszeć definicji przyjaźni. Zresztą, każda prosta czynność w tej książce siedzi głęboko w nas i zmusza do refleksji.
Chyba nie muszę jej polecać.
Nie wiem, kim trzeba być, żeby w tak krótkiej książce zawrzeć wszystko, przez co człowiek przechodzi w ciągu swojego życia. I to w taki sposób, że z każdym czytaniem odkrywamy coś, czego nie odkryliśmy wcześniej.
To nie jest książka dla dzieci, zdecydowanie. Kiedy czytałam ją w 6 klasie podstawówki, była dla mnie śmieszną i pomysłową historią. Być może nie rozumiałam powagi...
2007-09-15
"Romea i Julię" zna każdy, czy tego chce czy nie chce. Opinii jest jednak tak wiele, że nie można się na nich opierać, bo są od siebie bardzo różne. Trzeba po prostu wyrobić sobie o tej lekturze własne zdanie.
Dla mnie stanowi PODSTAWĘ wszystkiego. Na niej opiera się każda historia miłosna, ponieważ Julia jest pierwowzorem dziewczyny żyjącej we współczesnych książkach. W wielu utworach lektura ta występuje w ścisłej konotacji literackiej. A jak tu zrozumieć jakąkolwiek książkę, nie znając największej i najtragiczniejszej historii wszechczasów? To do niej odnosi się wszystko, co mamy do powiedzenia w zakresie historii miłosnych.
Jest wiele głosów krytyki, że "a przecież ona taka młoda", "a przecież nie mogła to być miłość po paru godzinach", "a przecież oni na pewno nie wiedzieli, co robią". Ale ja sie z nimi akurat nie zgadzam - bo nawet jeśli rzeczywiście to nie była miłość, to dlaczego stanowi fundament pojęcia MIŁOŚĆ/UCZUCIE w literaturze? A jeśli nie miłość, to co to u licha było w takim razie?
Dla mnie to piękny klasyk, który trzeba poznać. Najwyżej rzuci się nim w kąt, co jestem w stanie nawet zrozumieć. Ale nie wyobrażam sobie nie-przejścia przez tę historię.
"Romea i Julię" zna każdy, czy tego chce czy nie chce. Opinii jest jednak tak wiele, że nie można się na nich opierać, bo są od siebie bardzo różne. Trzeba po prostu wyrobić sobie o tej lekturze własne zdanie.
Dla mnie stanowi PODSTAWĘ wszystkiego. Na niej opiera się każda historia miłosna, ponieważ Julia jest pierwowzorem dziewczyny żyjącej we współczesnych książkach. W...
2007-08-11
2009-07-10
2009-08-12
O "Dżumie" powiedziano już chyba wszystko, co można było powiedzieć. Dla mnie to mistrzowskie dzieło z mnóstwem metafor, gdzie jedno słowo ma wiele różnych znaczeń. Klasyka.
To kopalnia wielu tematów do rozważań (nie tylko maturalnych), jednak mnie nauczyła przede wszystkim tego, że pierwsze zdanie jest zawsze najważnejsze i od niego ciągną się najróżniejsze konsekwencje. Czytający zrozumieją, o co mi chodzi.
Nie wyobrażam sobie nie mieć egzemplarza tej książki w domu.
O "Dżumie" powiedziano już chyba wszystko, co można było powiedzieć. Dla mnie to mistrzowskie dzieło z mnóstwem metafor, gdzie jedno słowo ma wiele różnych znaczeń. Klasyka.
To kopalnia wielu tematów do rozważań (nie tylko maturalnych), jednak mnie nauczyła przede wszystkim tego, że pierwsze zdanie jest zawsze najważnejsze i od niego ciągną się najróżniejsze konsekwencje....
2009-10-03
Po raz pierwszy przeczytałam "Lolitę" w gimnazjum i od tej pory nie spotkałam się z żadną inną książką, która mogłaby jej dorównać. Język, styl, a przede wszystkim kontrowersyjny sposób postrzegania problemów według bohatera - to wszystko sprawia, że chce się do niej wracać. I robię to dosyć często: czasami czytam tylko konkretne fragmenty, czasami pochłaniam całą książkę po raz kolejny. Są cytaty, które znam na pamięć. Uwielbiam sposób, w jaki pisze Nabokov i nie wyobrażam sobie mojej półki bez egzemplarza "Lolity". Kiedy bohater jest smutny - czytelnik też. Kiedy bohater pisze, że tęskni - czytelnik również. A kiedy pisze, że dla Lolity zrobiłby wszystko - to samo dzieje się w umyśle czytelnika.
Mistrzostwo.
Po raz pierwszy przeczytałam "Lolitę" w gimnazjum i od tej pory nie spotkałam się z żadną inną książką, która mogłaby jej dorównać. Język, styl, a przede wszystkim kontrowersyjny sposób postrzegania problemów według bohatera - to wszystko sprawia, że chce się do niej wracać. I robię to dosyć często: czasami czytam tylko konkretne fragmenty, czasami pochłaniam całą książkę...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-25
Moje pierwsze słowa, które wypowiedziałam zaraz po zamknięciu książki to: O k^rwa.
Co więcej: powtarzałam to przekleństwo z częstotliwością kilka razy na rozdział, na zmianę z "o ja pier^olę".
Nie wiem, kim do cholery trzeba być, żeby napisać coś takiego. Cegłę pełną akcji, atmosfery i zagadek, co chwilę nowych. Jeszcze nigdy podczas czytania jakiejkolwiek książki nie bolała mnie głowa od myślenia. Mózg mi co chwilę parował, przysięgam.
Myślałam, że jestem przyzwyczajona do brutalności szwedzkich kryminałów. No i najwyraźniej źle myślałam, bo obrazy, które podczas czytania miałam przed oczami, były dalekie od zwykłego kryminału. Człowiek angażuje się emocjonalnie, co chwilę wysnuwa własne wnioski i sam staje się detektywem. Ale to nic, bo po kilku stronach okazuje się, że trzeba iść w zupełnie innym kierunku. Larsson z nami gra i robi to tak perfidnie, że musiałam robić przerwy, aby ułożyć myśli lub powrócić kilka stron do tyłu i postawić nową tezę.
Ta powieść kryminalna jest zwyczajnie mówiąc IDEALNA. Ostatecznie nie przeszkadzały mi nawet obszerne opisy przekrętów giełdowych i ekonomicznych, na których się kompletnie nie znam, choć przyznam, że na początku mnie to trochę zniechęcało. Ale wiedziałam, że jak przez to przebrnę, to czekać mnie będzie nagroda. Choć nie do końca wiem, czy paraliżujący szok i nieodwracalne zmiany w moich poglądach na pewne rzeczy mogą zostać określone mianem nagrody.
Za dużo jest rzeczy, które musiałabym wymienić w rybryce "podobało mi się", więc powiem tylko o jednej rzeczy, która jest w dziale "nie podobało mi się" - jedna z bohaterek, Erika, zapewne przez swój sposób bycia i mój krytyczny stosunek do podobnej postawy. Ale to chyba nie ma znaczenia, a już na pewno wpływu na moją ocenę.
Nim sięgnę o kolejny tom, muszę zażyć sporą dawkę jakiegoś leku na kaca książkowego, bo NIGDY nie przeczytałam jeszcze TAKIEJ książki.
Moje pierwsze słowa, które wypowiedziałam zaraz po zamknięciu książki to: O k^rwa.
Co więcej: powtarzałam to przekleństwo z częstotliwością kilka razy na rozdział, na zmianę z "o ja pier^olę".
Nie wiem, kim do cholery trzeba być, żeby napisać coś takiego. Cegłę pełną akcji, atmosfery i zagadek, co chwilę nowych. Jeszcze nigdy podczas czytania jakiejkolwiek książki nie...
Rola "Cierpień Młodego Wertera" w literaturze bliższej współczesności jest podobna jak w przypadku "Romea i Julii". To filar, na jakim opiera się literatura, a autorzy wykorzystywali, wykorzystują i będą wykorzystywać archetyp werterowski jako koronny przykład w swoich dziełach. W przypadku zarówno tej powieści epistolarnej, jak i sztuki Szekspira mamy do czynienia z utartym motywem, który po prostu TRZEBA znać i nie zrozumiemy wielu innych dzieł bez jego choćby pobieżnej znajomości. Jeśli czytamy o motywie miłości - mamy przed oczami R&J. A jeśli mowa o jakimkolwiek cierpieniu - pierwszą postacią, która rzuca nam się na myśl, jest nasz Werter.
Opinie na temat tej powieści epistolarnej są podzielone, ale dla mnie to jedna z najlepszych lektur z czasów szkolnych. Nie wiem, czy to za sprawą listów, które są moją ulubioną forma literacką. Być może. Nie sądzę jednak, że przeczytanie tej książki to istne cierpienia młodego licealisty, jak to niektórzy sugerują. Ale jeśli ktoś chce sobie później radzić z motywami cierpienia i bólu przejawiającymi się w literaturze, po prostu MUSI przez to przejść. Nawet, jeśli ktoś uważa, że "Werter jest frajerem".
Ja akurat lubię wracać sobie czasami do niektórych fragmentów, bo są na tyle uniwersalne, że bez problemu mogłyby być osadzone współcześnie. Może nie porównałabym tego do fragmentów Biblii, ale coś w tym jednak jest, że pomagają zrozumieć mechanizm, w jaki sposób owe cierpienie działa. Z doświadczenia wiem też, że tę powieść docenia się dopiero po jakimś czasie, niekiedy mogą to być lata od jej przeczytania. Życzę wszystkim, aby spotkało was właśnie takie lekko spóźnione oczyszczenie.
Rola "Cierpień Młodego Wertera" w literaturze bliższej współczesności jest podobna jak w przypadku "Romea i Julii". To filar, na jakim opiera się literatura, a autorzy wykorzystywali, wykorzystują i będą wykorzystywać archetyp werterowski jako koronny przykład w swoich dziełach. W przypadku zarówno tej powieści epistolarnej, jak i sztuki Szekspira mamy do czynienia z...
więcej Pokaż mimo to