Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Książka bardzo źle wyważona. Jakbym czytał o człowieku z zaburzeniami psychicznymi (alkoholizm, zakupoholizm, skłonność do przemocy), który tylko czasami grał w kosza, a nie o jednym z najbardziej charyzmatycznych zawodników, który swoją grą na zawsze odmienił oblicze NBA.

Książka bardzo źle wyważona. Jakbym czytał o człowieku z zaburzeniami psychicznymi (alkoholizm, zakupoholizm, skłonność do przemocy), który tylko czasami grał w kosza, a nie o jednym z najbardziej charyzmatycznych zawodników, który swoją grą na zawsze odmienił oblicze NBA.

Pokaż mimo to

Okładka książki Ray Allen. Za trzy. Moja podróż przez życie i grę, którą kocham Ray Allen, Michael Arkush
Ocena 7,0
Ray Allen. Za ... Ray Allen, Michael ...

Na półkach: ,

Nudnawa i zbyt ugrzeczniona. Poza tym kilka ciekawych faktów ze świata NBA. Raczej dla fanów.

Nudnawa i zbyt ugrzeczniona. Poza tym kilka ciekawych faktów ze świata NBA. Raczej dla fanów.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Trochę zbyt szczegółowa, jeśli to w ogóle może być wadą i przez to zbyt obszerna i nużąca. Ale dla kogoś kto chce wiedzieć wszystko z pewnością będzie to zaleta.

Trochę zbyt szczegółowa, jeśli to w ogóle może być wadą i przez to zbyt obszerna i nużąca. Ale dla kogoś kto chce wiedzieć wszystko z pewnością będzie to zaleta.

Pokaż mimo to

Okładka książki Egzotyka Kuba Grabowski, Kuba Stemplowski
Ocena 7,5
Egzotyka Kuba Grabowski, Kub...

Na półkach: , , ,

Bardzo nierówna. Pierwsza połowa bardzo ciekawa. Druga przeciętna. No i przydałaby się lepsza korekta. Szczególnie w pierwszej części. Sporo literówek, powtórzeń, etc.

Bardzo nierówna. Pierwsza połowa bardzo ciekawa. Druga przeciętna. No i przydałaby się lepsza korekta. Szczególnie w pierwszej części. Sporo literówek, powtórzeń, etc.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pilipiuk jak zwykle stanął na wysokości zadania. Kolejny świetny tomik opowiadań.

Pilipiuk jak zwykle stanął na wysokości zadania. Kolejny świetny tomik opowiadań.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Kawał pracy i życia włożony w tę książkę.

Kawał pracy i życia włożony w tę książkę.

Pokaż mimo to


Na półkach:

8 za wartość merytoryczną, 4 za tłumaczenie i korektę = 6

8 za wartość merytoryczną, 4 za tłumaczenie i korektę = 6

Pokaż mimo to

Okładka książki Róże cmentarne Mariusz Czubaj, Marek Krajewski
Ocena 6,5
Róże cmentarne Mariusz Czubaj, Mar...

Na półkach: ,

Jakoś mnie ten Pater nie zachwycił. Pewnie też współpraca z Krajewskim mu nie służyła. Jego solowe popisy są zdecydowanie lepsze.

Jakoś mnie ten Pater nie zachwycił. Pewnie też współpraca z Krajewskim mu nie służyła. Jego solowe popisy są zdecydowanie lepsze.

Pokaż mimo to

Okładka książki Aleja samobójców Mariusz Czubaj, Marek Krajewski
Ocena 6,1
Aleja samobójców Mariusz Czubaj, Mar...

Na półkach: ,

Za dużo Krajewskiego, za mało Czubaja.

Za dużo Krajewskiego, za mało Czubaja.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli ktoś szuka kryminału, powinien poszukać czegoś innego. Autorka popełnia niemal wszystkie błędy jakie może popełnić twórca tego gatunku. Od mordercy wyciagnietego na ostatnich stronach niemal jak królika z kapelusza przez kiepskiego iluzjonistę, poprzez niesamowtą, niedorzeczną wręcz ilość zbiegów okoliczności, koncząc na całkowicie antypatycznym głównym bohaterze. Myślę, że to wystarczy, choć jest tego zdecydowanie więcej.

Jesli ktoś natomiast szuka romansu-obyczaju, to też proponuję omijac tę pozycję jak ladę z rybami w TESCO. Tego się nie da czytać. No chyba, że jest sie kobietą. Po ocenach widzę, że się podobało.

Jeśli ktoś szuka kryminału, powinien poszukać czegoś innego. Autorka popełnia niemal wszystkie błędy jakie może popełnić twórca tego gatunku. Od mordercy wyciagnietego na ostatnich stronach niemal jak królika z kapelusza przez kiepskiego iluzjonistę, poprzez niesamowtą, niedorzeczną wręcz ilość zbiegów okoliczności, koncząc na całkowicie antypatycznym głównym bohaterze....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tytuł Ślady zbrodni wskazuje na to, że w tekście tym będą poruszane ciekawe zagadnienia dotyczące różnych spraw kryminalnych, które pomagał rozwiązywać nasz znamienity rodak. Był w końcu wieloletnim pracownikiem policji San Francisco (wiecie, to te miasto, w którym kręcili m.in. Bullitta i przygody porucznika "Brudnego Harrye'go" Calahana) i jak dodaje podtytuł również ATF, czyli drugiej co do wielości i ważności obok FBI federalnej agenci konkretnie zajmującej się alkoholem, bronią i ładunkami wybuchowymi. Niestety w książce tej jest więcej anegdot i relacji z przyznaję, dość ciekawego życiorysu pana Grzybowskiego niż tych tytułowych śladów zbrodni, ponieważ tych było może raptem 5 z czego niektóre potraktowane bardzo po macoszemu i łącznie zajmowały może z 50 stron (w niemal 300 stronicowej książce).

Grzybowski nie był całkiem anonimowym "szczurkiem" laboratoryjnym...

Jednak nie uważam czasu spędzonego z tą książką za całkowicie stracony. Dowiedziałem się z niej kilku ciekawych rzeczy, bo nasz rodak miał dość duże ambicje, które udało mu się spełniać, co powodowało, że praca policyjnego kryminalistyka balistyki była tylko początkiem jego trwającej do dziś kariery (jest w zawodzie od przeszło 36 lat). Później, w wieku lat czterdziestu postanowił rozpocząć studia prawnicze. I tutaj ciekawostka, która jest słabo dostrzegalna, a częściej pewnie błędnie pokazywana w różnego rodzaju amerykańskich produkcjach (albo coś się w prawie amerykańskim zmieniło), ponieważ autor wspomina, że studia prawnicze są studiami doktorskimi i trzeba mieć wcześniej ukończony już jakikolwiek kierunek studiów magisterskich. Ta wiedza stawia w bardzo nieciekawym świetle wszystkie serialiki, w których zasmarkane jeszcze niemal nastolatki stają przed obliczem sądu jako licencjonowani prawnicy (jak na przykład ten gniot Sposób na morderstwo). W książce znalazło się jeszcze kilka pomniejszych anegdot, często śmiesznych, czasami przykrych (bo związanych z łamaniem prawa i iście wieśniaczo-polski sposób), jednak to już doczytają ci, którzy zdecydują się na sięgnięcie po ten tytuł.

Na koniec dodam tylko, że trochę zmęczyło mnie i rozczarowało ostatnich około 80 stron (czyli całkiem sporo patrząc na wcześniej wspomnianą objętość książki), które nie wnosiły do wywodu nic ciekawego, a były jedynie podróżniczym sprawozdaniem z wyprawy do krajów, do których udał się Grzybowski pracując w ATF celem kontroli wyedukowania personelu i stanu technicznego kryminalistycznych laboratoriów państw uwalniających się spod jarzma ZSRR takich jak Armenia, Gruzja, Mołdawia, Ukraina. I późniejszych zachwytów nad tym jakim to USA jest cudownym krajem (użył zwrotu "najpotężniejszy kraj świata", swoją drogą ciekawi mnie co na to Chiny i Rosja) i jak pięknie pomagała wszystkim tym zacofanym nacjom (z jego wywodu wynikało, że najpierw był smród, kima i mogiła, a po interwencji finansowej USA był cud, miód i orzeszki). Nie podobało mi się takie protekcjonalne gadanie pełne zachwytów i gloryfikowania przewspaniałej amerykańskości (wielokrotnie ze słów Grzybowskiego można było wywnioskować, że w Stanach wszystko jest po prostu lepsze, sprawniejsze, bardziej przemyślane... no cudowne po prostu).

...pracował m.in. przy sprawie zabójstwa radnego Harveya Milka i słynnej strzelaninie w restauracji Golden Dragon

To zdecydowanie obniżyło, do tej pory całkiem wysoką, notę dla tej książki, na którą wpłynęła również strona edytorska. Jak na takiej objętości tekst zbyt wiele w nim literówek i źle powstawianych znaków interpunkcyjnych. Pochwalić jednak muszę projekt okładki, który jest adekwatny do treści, a samo wykonanie przyjemne dla ona poprzez użycie wypukłości w czcionce tytułu i gwieździe funkcjonariusza policji.

Tytuł Ślady zbrodni wskazuje na to, że w tekście tym będą poruszane ciekawe zagadnienia dotyczące różnych spraw kryminalnych, które pomagał rozwiązywać nasz znamienity rodak. Był w końcu wieloletnim pracownikiem policji San Francisco (wiecie, to te miasto, w którym kręcili m.in. Bullitta i przygody porucznika "Brudnego Harrye'go" Calahana) i jak dodaje podtytuł również ATF,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli nie chciałbym się rozpisywać, mógłbym tę książkę określić jednym słowem - G E N I A L N A - i wcale nie uważam, że jest to przesada.

Jednak temu tomowi należy się głębsza i dokładniejsza notka. Gdybym miał zacząć od samego początku, to zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Czy będzie to książka o matematykach, czy też o matematyce. Przerażała mnie myśl, że to drugie i zupełnie nic z niej nie zrozumiem. Jednak moje obawy okazały się płonne. Autor we wstępie przedstawił bardzo sugestywne i rzeczowe biogramy najważniejszych bohaterów swojej historii, które wskazywały na to, że były to osoby nieprzeciętne tak pod względem umysłu jak i osobowości. Tymi postaciami byli najsławetniejsi polscy (a w niektórych przypadkach również światowi) matematycy jak: Stefan Banach, Hugo Steinhaus, Stanisław Ulam, Stanisław Mazur.

Jednak Lwowską szkołę matematyczną tworzyło zdecydowanie więcej matematyków. Dla każdego z nich znalazło się miejsce na kartach tej książki.

Urbanek opisuje lata ich świetności i największej zawodowej i intelektualnej działalności, jednak nie pomija również spraw całkiem z matematyką niezwiązanych. Tego jak sobie radzili podczas wojny oraz po wojnie, w nowym ustroju, który zapanował w Polsce.

Wiele anegdot, niesamowitych historii połączonych z lekkim stylem i arcyciekawą tematyką sprawiają, że od tej książki praktycznie nie można się oderwać. I co najważniejsze, zrozumie ja każdy, nawet taki matematyczny ignorant jak ja. Myślę, że jeśli chcecie poznać losy jednych z najznamienitszych polskich matematyków, którzy mieli wkład w światową naukę, to ta książka jest dla Was. Ja z czystym sercem daje książce najwyższą notę z możliwych.


Moja ocena 10/10!

Jeśli nie chciałbym się rozpisywać, mógłbym tę książkę określić jednym słowem - G E N I A L N A - i wcale nie uważam, że jest to przesada.

Jednak temu tomowi należy się głębsza i dokładniejsza notka. Gdybym miał zacząć od samego początku, to zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Czy będzie to książka o matematykach, czy też o matematyce. Przerażała mnie myśl, że to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zacznę może od tego, że Urbanek po raz kolejny świetnie portretuje czas, miejsce i ludzi, w których i między którymi przyszło żyć bohaterom jego książek. I oprócz rzetelnie napisanych, pełnych ciekawych historii, cytatów, anegdot życiorysów dostajemy również, że użyję tutaj takiego stwierdzenia, korepetycje z historii.

Jednak najważniejsze pozostają postacie pierwszoplanowe, w tym przypadku Kisielewscy. Autor rozpoczyna dość dawno, ponieważ od sportretowania Augusta - ojca Jana Augusta (starszy brat) oraz Zygmunta (młodszy brat), który miał spory wpływ na to jak potoczyły się dalsze losy jego dzieci (akurat tych dwóch z trzeciej żony, ponieważ wszystkich miał łącznie dziewiętnaścioro, z czego jedenaścioro przeżyło).

Jeśli chodzi o charakterystykę postaci zaprezentowanych w książce, oddam na chwilę głos Urbankowi, bo wydaje mi się, że jego słowa będą tutaj najlepszą rekomendacją charakteryzowanych osób:

"Jan August, Zygmunt, Stefan, Wacek... (...).

O pierwszym pisano "najbłyskotliwszy meteor polskiego teatru". Zanim oszalał, napisał właściwie tylko dwie sztuki, po których okrzyknięto go geniuszem; trzecia powstała po skróceniu pierwszej, czwarta nie trafiła nawet na deski teatrów. Cała reszta - nawet to, że był współzałożycielem i pierwszym dyrektorem legendarnego Zielonego Balonika - była tylko mniej ważnym dodatkiem. Ale i tak wszedł do historii polskiego dramatu. Nikt lepiej niż on nie opisał tej szczególnej formacji artystyczno-intelektualnej, jaką była krakowska cyganeria końca XIX wieku.
Drugi, młodszy brat pierwszego, przez całe życie musiał walczyć z opinią mniej utalentowanego. Mimo kilku powieści i paru tomów opowiadań nie udało mu się. W dodatku za najlepszą uznano książkę, w której opisał dzieciństwo swoje i brata. Dopiero po latach doceniono, jak precyzyjnie odbija się w jego powieściach obraz Polski trwającej w beznadziejnym oczekiwaniu na wolność, w której nadejście coraz mniej osób wierzy.
Trzeci ukończył konserwatorium i całe życie komponował muzykę symfoniczną. Oprócz tego pisał. Leopold Tyrmand uznał, że jego pieśni i suity mogą istnieć lub nie, jest mu to obojętne... i zdaje się całemu światu też. Jeśli natomiast Stefan coś napisze, to ma się wrażenie, że w świecie czegoś zabrakłoby, gdyby to właśnie napisane nie zostało. Kiedyś bez jego felietonów trudno byłoby wytrzymać absurdy PRL, dziś bez jego publicystyki jeszcze trudniej byłoby zrozumieć twór, jakim była ludowa Polska.
Czwarty uważany był za wielki talent pianistyczny. Został artystą variétés i wraz ze swoim partnerem zrobił tak naprawdę jedyną w okresie PRL prawdziwą karierę na zachodzie Europy. Wybrał muzykę rozrywkową, bo nie bardzo lubił "marnować" czas w sali prób. Choć najbardziej pasjonowała go polityka. Powtarzał, że przed nim był już jeden pianista, który został premierem wolnej Rzeczypospolitej. On będzie następnym po Ignacym Janie Paderewskim. Ale nie doczekał rewolucji 1989 roku."


Z tego fragmentu nie dowiemy się, że Jan August był wielkim megalomanem, który już w bardzo młodym wieku zasmakował sławy (miał lat niespełna 20 kiedy jego talent eksplodował), która zepsuła go na resztę życia. Krytykował wszystko co nie wyszło spod jego ręki i do końca życia był zagorzałym przeciwnikiem twórczości Georga Bernarda Shawa. Nie dowiemy się również tego, że Stefan Kisielewski zwany Kisielem był wielkim przyjacielem Czesława Miłosza, z którym na gali noblowskiej toczył pamiętny pojedynek na miny, oraz lubił powiedzieć każdemu prawdę prosto w oczy. Ani też tego, że Wacek za wielką wygraną w ruletkę zamiast kupić swojej dziewczynie nowe Porsche przywiózł jej apaszkę, bo akurat salon był zamknięty a kasyno wciąż otwarte. Książka natomiast jest pełna tego typu historii. Z nich wszystkich najmniej ciekawą, choć nie całkiem nieciekawą, wydaje się ta dotycząca Zygmunta, jednak i ona została opisana bardzo solidnie i nie po macoszemu.

Podsumowując, dochodzę do wniosku, że zdecydowanie bardziej podobają mi się tzw. biografie zbiorowe autorstwa Urbanka (tak było z genialnymi lwowskimi matematykami i tak jest z Kisielewskimi), choć może to wynikać po prostu z faktu, że te postaci, jak i ich postawa życiowa i osiągnięcia, bardziej przykuły moją uwagę. W opozycji do nich stoją dwie jednostkowe biografie dotyczące życia Jerzego Waldorffa, i chyba również Władysława Broniewskiego, choć to się może jeszcze zmienić bo jestem dopiero na około 20% książki. Nie zmienia się tylko jedno, dobry, lekki styl autora i przystępne oraz wystarczająco obszerne doprecyzowywanie zjawisk i kontekstów związanych z omawianymi postaciami. Książka ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie "skończę" z Urbankiem dopóki nie przeczytam wszystkich, moim zdaniem, najciekawszych biografii jego autorstwa, a jest ich jeszcze kilka, chociażby wspomniany tu Broniewski, ale także m.in. Tuwim, Brzechwa i Tyrmand.

Moja ocena 7.5/10

Zacznę może od tego, że Urbanek po raz kolejny świetnie portretuje czas, miejsce i ludzi, w których i między którymi przyszło żyć bohaterom jego książek. I oprócz rzetelnie napisanych, pełnych ciekawych historii, cytatów, anegdot życiorysów dostajemy również, że użyję tutaj takiego stwierdzenia, korepetycje z historii.

Jednak najważniejsze pozostają postacie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jerzy Waldorff był osobą, której nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Wielki propagator muzyki klasycznej, felietonista, krytyk muzyczny, społecznik odpowiedzialny za takie projekty, jak stworzenie muzeum Karola Szymanowskiego (którego muzykę jak i samego jej twórcę, wielbił bezgranicznie), a także coroczna kwesta na rzecz odbudowy cmentarza powązkowskiego. To oczywiście tylko niewielki wycinek z bogatego i długiego - bądź co bądź - życia (zmarł w wieku 89 lat) "Ostatniego barona Peerelu".

Urbanek przedstawia nam opisywaną postać w różnych barwach, nie stara się go w żaden sposób wybielić czy gloryfikować. Wspomina o tym, że Waldorff lubił brylować w towarzystwie, często uważając się za osobę znamienitszą niż był w rzeczywistości (szczególnie w początkach swojej kariery), która potrafiła się obrazić jeśli ktoś nie okazał jej należytego (w jego mniemaniu) szacunku lub zachwytu nad aktualnie stworzonym dziełem (Waldorff był autorem ponad 20 książek, najbardziej znane to: Sekrety Polihymnii - rzecz o instrumentach muzycznych, Sztuka pod dyktaturą - książka która prześladowała go do końca życia, w której piał zachwyty nad włoskim faszyzmem, Ciach go smykiem - zbiór felietonów publikowanych na łamach tygodnika "Świt" w latach 1957-1969, Fidrek - powieść na poły biograficzna, Słowo o Kisielu - wspomnienia o długoletnim przyjacielu Stefanie Kisielewskim, w której, jak to u Waldorffa było więcej jego samego niż osoby, o której pisał), czego ofiarą była na przykład Zofia Kucówna, która nieopacznie powiedział kiedyś Waldorffowi: "Jerzy, dziękuje za książeczkę...", na którą to "książeczkę" Waldorff zareagował w taki sposób, że Kucówna pomyślała, iż to na pewno koniec przyjaźni. W książce wspomina także o homoseksualizmie autora Fidreka przy okazji przybliżając również postać jego wieloletniego partnera, z którym był aż do śmierci - tancerza Mieczysława Jankowskiego, do czego jednak za życia nigdy publicznie się nie przyznał, choć była to raczej tajemnica poliszynela twierdząc, że Miecio jest jego ciotecznym bratem.

W trakcie lektury dowiemy się wiele na temat tego jaki był wkład Waldorffa w działalność konspiracyjną oraz organizatorską i propagatorską (chodzi tu głównie o koncerty, które odbywały się w warszawskich kawiarniach w czasie okupacji) podczas drugiej wojny światowej, a także dlaczego nie chciano mu odprawić mszy pogrzebowej w żadnym z warszawskich kościołów. Jaki był jego wkład w powstanie pierwszej książki z wojennymi wspomnieniami Władysława Szpilmana (pierwotnie noszącą tytuł Śmierć miasta, którą dziś możemy czytać jako Pianistę) i dlaczego później jego nazwisko zostało całkowicie z niej wykreślone. Kim był Puzon oraz wielu, wielu innych historii i anegdot z życia "Ostatniego barona Peerelu".

Jednak z przykrością muszę przyznać, że choć styl Urbanka jest równie lekki i przyjemny dla czytelnika co inne jego projekty, to jednak osoba wielkiego społecznika jakim był Jerzy Waldorff nie zachwyciła i nie zainteresowała mnie na tyle mocno, abym mógł napisać, że książka ta pochłonęła mnie bez reszty. Owszem, jest dobra, ale to wszystko. Prawdopodobnie o wiele lepiej przyjmą ją ludzie żywo zainteresowani postacią Waldorffa.

Moja ocena 6/10

Jerzy Waldorff był osobą, której nikomu chyba nie trzeba przedstawiać. Wielki propagator muzyki klasycznej, felietonista, krytyk muzyczny, społecznik odpowiedzialny za takie projekty, jak stworzenie muzeum Karola Szymanowskiego (którego muzykę jak i samego jej twórcę, wielbił bezgranicznie), a także coroczna kwesta na rzecz odbudowy cmentarza powązkowskiego. To oczywiście...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Na wstępie chciałbym zwrócić uwagę na dziwny sposób, w jaki do tej serii podchodzą polscy wydawcy. Prague Fatale, bo taki tytuł nosi książka w oryginale jest pod względem dat publikacji dopiero 8 częścią przygód Gunthera, jednak w Polsce ukazała się tuż po Berlin Noir, czyli jako 4. Jest jednak na to dość sensowne wytłumaczenie - akcja tej części ma miejsce w roku 1941, czyli chronologicznie najwcześniej z tzw. drugiej tury cyklu (prawie, ale nie czas i miejsce na tak dokładne dywagacje na ten temat). Aczkolwiek ostatnią do tej pory przetłumaczoną powieścią z tej serii jest Był pan w Smoleńsku, kapitanie?, której akcja rozgrywa się w roku 1943 i jest wydana jako 9, jednak jeśli byśmy spojrzeli na to z punktu widzenia chronologii wydarzeń, to w roku 1942 dzieje się część 10 pt.: The Lady From Zagreb, która biorąc pod uwagę zasadę chronologii wydarzeń powinna się ukazać wcześniej. No ale kto zrozumie polskiego wydawcę xD

Po tej mało istotnej dygresji pora wreszcie przejść do opisu samej książki i jej krótkiej recenzji. W tym przypadku, tak jak już wspomniałem, jest rok 1941. Faszyści prowadzą szeroko zakrojone działania wojenne co sprawia, że zwykli szarzy obywatele muszą zapomnieć o porządnych porcjach żywnościowych, nie wspominając już o używkach takich jak piwo czy papierosy. Z punktu widzenia czytelnika mieszkającego w kraju, którego mieszkańcy podczas wojny "sporo wycierpieli" ze strony niemieckich najeźdźców, troszkę dziwnie się czytało jaki to tragiczny los spotkał pozostawionych w kraju cywilnych obywateli. Ale to był sam wstęp, autor widocznie chciał stworzyć odpowiedni nastrój i pokazać, że również obywatelom niemieckim niepopierającym Hitlera ciężko się żyło w tamtym czasie.

Natomiast jeśli chodzi o prezentowane wydarzenia, to cała intryga była podzielona na dwie części, żeby przedziwnym trafem zbiec się na samym końcu w jedną, zaskakującą całość. Na początku berlińskie Kripo znajduje zamordowanego na peronie Holendra. Kolejne ciało należy do nieznanego im Czecha. Jest jeszcze dziewczyna, którą jak dzielny Percival Gunther dzień wcześniej uratował spod noża czeskiego nieboszczyka i wyjazd do Pragi, gdzie Reinhard Heydrich - niedawno mianowany nowy protektor Czechosłowacji - zleca Guntherowi ochronę jego osoby i wyśledzenie, kto próbuje go zabić. Jednak już następnego dnia zamordowany zostaje nie Recihprotektor, lecz jeden z jego adiutantów. Co ciekawe jego zwłoki znajdują się w zamkniętym pokoju, w którym ani widu narzędzia zbrodnia. Zagadka jakby skrojona dla Poirota. Jednak jej rozwiązaniem będzie musiał się zająć nasz nieboraczek Bernie, a to co odkryje zaskoczy nawet jego samego.

Tak w telegraficznym skrócie wygląda zarys fabuły, który jest całkiem fajnie pomyślany i, jak to zwykle bywa u Kerra, zmyślnie wkomponowany w realne wydarzenia. Do tego dochodzi jeszcze afera szpiegowska i jak wskazuje nam tytuł fatalne zauroczenie. Ale czy tym razem Kerr poradził sobie z zawiłością skonstruowanej przez siebie intrygi? Myślę, że jak najbardziej tak. Książka wciąga umiarkowanie od pierwszych stron, natomiast po przenosinach do Pragi już z całym impetem, a historia opowiadana z perspektywy późniejszego czasu (to są jakby wspomnienia Gunthera, który dokładnie wie jakie były konsekwencje tych wydarzeń i co się stało z poszczególnymi aktorami tego spektaklu) jest jeszcze ciekawsze i już od początku wprowadza atmosferę niepokoju. Dodatkowo jawne igranie ze schematami powieściowymi Agaty Christie, do czego autor otwarcie się przyznaje ustami swoich bohaterów, jest kolejnym smaczkiem i wyzwaniem, z którego - podobnie jak wcześniejszej konwencji czarnego kryminału - Kerr wychodzi zwycięsko.

Moim zdaniem Miłość i śmierć w Pradze, to kolejny bardzo dobrze napisany kryminał autorstwa Kerra, którego zaletą jest ciekawy bohater i osadzenie akcji wokół autentycznych wydarzeń. Zdecydowanie polecam.

moja ocena 7/10

Na wstępie chciałbym zwrócić uwagę na dziwny sposób, w jaki do tej serii podchodzą polscy wydawcy. Prague Fatale, bo taki tytuł nosi książka w oryginale jest pod względem dat publikacji dopiero 8 częścią przygód Gunthera, jednak w Polsce ukazała się tuż po Berlin Noir, czyli jako 4. Jest jednak na to dość sensowne wytłumaczenie - akcja tej części ma miejsce w roku 1941,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka ta nosi tytuł Przewrotny plan (w oryginale Leverage) i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewna ciekawostka. Ta konkretna powieść nie została wydana w języku angielskim (sic!). Dostępne na rynku wersje językowe to: niemiecka, duńska, włoska, holenderska i polska. Trochę dziwne, ale to tylko taka mała dygresja. Najwyższy czas przejść do meritum.

Jak już wspomniałem Przewrotny plan to thriller, a dokładniej rzecz ujmując thriller finansowy. Jednak jego fabuła jest tak przewrotna, że ciężko ją streścić bez spojlerowania. Jedyne co mogę zdradzić, to fakt, że pewien bankrut (były multimilioner) zatrudnia szefową kuchni, byłą wojskową, ale też i niegdysiejszą pensjonariuszkę zakładu karnego, do przekrętu na ogromną skalę, w który zaangażowanych będzie 21 najbogatszych ludzi świata, sam top z listy 400 najbogatszych ludzi magazynu "Forbes". Więcej nie napisze, bo zdradzę całą zabawę z odkrywania na własną rękę zawiłej intrygi.

No właśnie, zawiłej intrygi. Po przedarciu się przez meandry fabuły z przykrością muszę stwierdzić, że jak dla mnie to za dużo było tych zwrotów akcji. Czułem jakby autor na siłę chciał przyfajnować swoją historię. Dodatkowo męczyła mnie zbyt rozbudowana obsada i ten schematyczny zdawkowy, ale mimo wszystko za długi opis każdej nowej postaci pojawiającej się na scenie. Jak na tak doświadczonego pisarza wydało mi się to trochę dziecinne. I gdyby to była pierwsza jego powieść, to bez problemu bym mu to wybaczył, ale o dziwo jego pierwsza powieść była o niebo lepsza od tej.

Mnie ta książka nie zaciekawiła, nie oczarowała, nie porwała zabójczo poplątaną intrygą, a wręcz do pewnego stopnia znudziła o czym najlepiej świadczy fakt, że była to do tej pory najdłużej przeze mnie czytana powieść autorstwa Kerra.

Podsumowując, to nie moje klimaty. Zdecydowanie bardziej wolę cykl o Bernardzie Guntherze i konwencję czarnego kryminału, w której Kerr, moim zdaniem, odnajduje się o niebo lepiej niż w thrillerze. Mnie ta książka zwyczajnie się nie podobała, jednak nie było w niej jakichś rażących błędów. Ot, kwestia gustu. Stąd też przypuszczam, że pewnie znajdą się osoby, które z czystym sumieniem dadzą jej nawet siedem oczek w dziesięciostopniowej skali i nie będzie w tym nic złego. Ode mnie jednak zdecydowanie mniej.

Moja ocena 4/10

Książka ta nosi tytuł Przewrotny plan (w oryginale Leverage) i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie pewna ciekawostka. Ta konkretna powieść nie została wydana w języku angielskim (sic!). Dostępne na rynku wersje językowe to: niemiecka, duńska, włoska, holenderska i polska. Trochę dziwne, ale to tylko taka mała dygresja. Najwyższy czas przejść do meritum.

Jak już...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dziś trzecie i, jak podejrzewam w najbliższym czasie, ostatnie spotkanie z twórczością Philipa Kerra, czyli Niemieckie requiem będące częścią zamykającą tzw. Czarną berlińską trylogię z Bernardem Guntherem na pierwszym planie. I choć została ona napisana mniej więcej w tym samym czasie i zaliczana jest do wspomnianego cyklu, to jednak książka ta dość mocno odbiega od poprzednich dwóch. I to na wiele sposobów. Po więcej informacji zapraszam do dalszej części recenzji!

Tak jak już wspomniałem książka ta różni się od pozostałych. Może niekoniecznie strukturą, ponieważ mamy tutaj znów prywatnego detektywa rozwiązującego zagadkę śmierci amerykańskiego kapitana, o którą oskarżony jest dawny współpracownik Gunthera, jednak już czas i miejsce akcji zdecydowanie odbiegają od dwóch pierwszych. Najważniejszą zmianą jest umiejscowienie perypetii głównego bohatera dziesięć lat po wydarzeniach z Bladego przestępcy, czyli już po wojnie w roku 1948, co diametralnie zmienia perspektywę postrzegania niemieckiego detektywa, a nawet Niemca w ogóle. I choć my znamy jego biografię i wiemy, że jest "dobrym Niemcem", to jednak przynależność do niedawnej "rasy panów", a także członkostwo - krótkie, bo krótkie, ale zawsze - w strukturach SS sprawiają, że określenie Ty szwabie! jest najmniejszą obelgą na jaką Gunther może liczyć. Drugą sprawą jest zmiana miejsca akcji z Berlina na Wiedeń, co również dziwnie brzmi w połączeniu z nazwą całości (Berlin Nior). Jednak to nie wszystkie różnice.

Książka ta, oprócz wymienionych różnic odbiega od dwóch poprzednich również pod względem poprowadzenia akcji i jakości zaserwowanej czytelnikom intrygi. Cała zagadka trochę nie trzyma się kupy, a końcowe wyjaśnienie jest jak dla mnie zbyt wydumane, choć na pewno ciekawe i gdyby tylko było lepiej rozpisane... Mamy tutaj bowiem do czynienie z fingowanymi zgonami wysokich funkcjonariuszy SS oraz innych zbrodniarzy wojennych, którzy po wojnie byli wykorzystywani przez wywiady "sojuszniczych" armii ZSRR i USA. Co oczywiście było autentycznym podejrzeniem, do tej pory nie do końca wyjaśnionym (chodzi tutaj o postać Heinricha Mullera - szefa Gestapo). Pomysł naprawdę interesujący, ale wykonanie dość przeciętne. I choć naszemu bohaterowi - bądź co bądź prawie przymierającemu głodem w powojennych czasach - nie braknie temperamentu, odwagi i cynizmu, to jednak jego perypetie nie są już tak wciągające jak poprzednie przygody.

Podsumowując, wydaje mi się, że autor postąpił ciekawie przenosząc akcję w czasy powojenne, ale trochę za wcześnie. Berlin Noir mógł dokończyć w tych realiach, w których zaczął. Taki przeskok czasowy i geograficzny trochę burzy klimat całości, a zważywszy na to, że 15 lat później znów powrócił do tej postaci, to tę historię mógł zachować do późniejszych przygód Gunthera. Mimo wszystko jednak, Niemieckie requiem wciąż pozostaje solidnym kryminałem z dobrze zarysowanymi postaciami i znośną intrygą.

Moja ocena 6-/10

Dziś trzecie i, jak podejrzewam w najbliższym czasie, ostatnie spotkanie z twórczością Philipa Kerra, czyli Niemieckie requiem będące częścią zamykającą tzw. Czarną berlińską trylogię z Bernardem Guntherem na pierwszym planie. I choć została ona napisana mniej więcej w tym samym czasie i zaliczana jest do wspomnianego cyklu, to jednak książka ta dość mocno odbiega od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak kryminał to kryminał. Tym razem bez sztucznego tworzenia klimatu epoki. Dziś będzie książka, która powstała w czasach jakie opisuje. A są to dość odległe dzieje. Opowieść ma bowiem miejsce we Francji pod koniec lat 20. XX w. Jej głównym bohaterem jest komisarz Maigret. Mówi Wam to coś? Jak nie to pora zacząć się wstydzić, bo to klasyka światowego kryminału. Dziś chronologicznie pierwsza część opowieści o wielkim (w przenośni i dosłownie) francuskim detektywie. Zapraszam!

Najpierw kilka słów o autorze, bo podejrzewam, że nie wszyscy mogą go znać. Simenon to Belg piszący w języku francuskim, twórca postaci komisarza Maigreta, jednego z najpopularniejszych bohaterów powieści kryminalnych wszech czasów. Autor w ciągu 43 lat przygody z tą postacią napisał łącznie 103 utwory poświęcone jego osobie (75 powieści i 28 opowiadań), a same książki były wielokrotnie ekranizowane (w postać Maigreta wcielali się tacy wielcy ekranu jak na przykład Jean Gabin). O wielkości albo chociaż poczytności tego twórcy przekonuje dodatkowo fakt, że w swoim życiu napisał on ponad 450 powieści (potrafił pisać ponad 50 stron dziennie), które sprzedał w nakładzie 550 milionów egzemplarzy. Jednak największą sławę przyniósł mu właśnie cykl powieści o Maigrecie, a jedna z nich - właśnie ta, o której będę dziś pisał - została umieszczona na Le Mondowskiej liście 100 najważniejszych książek (dla francuzów) zajmując na niej miejsce 84. Jak na kryminał liczący coś około 75 stron wydaje się być to arcy zacnym wynikiem.

Przejdźmy jednak do samej powieści. Komisarz dostaje szereg zaszyfrowanych (specjalnym policyjnym kodem) telegramów, że do Paryża zmierza znany oszust. Policjanci nie mają ani jego zdjęcia ani nawet odcisków palców, jedynie opis jego fizjonomii. Maigret wyrusza na dworzec, gdzie osobnik ten ma się pojawić zmierzając pociągiem Gwiazda Północy wprost do Paryża. Na miejscu okazuje się, że w jednym z przedziałów znaleziono zwłoki mężczyzny, który idealnie odpowiada opisowi jaki posiadał komisarz, jednak on jest przekonany, że widział postać, która również mu odpowiadała idącą po peronie. Maigret rozpoczyna śledztwo. Tak oto rozpoczyna się ten - niestety - mało wciągający kryminał z przeszłości.

Książka jest krótka, bardzo prosta, nie mająca do zaoferowania dzisiejszemu czytelnikowi prawie nic, czego by już setki razy nie czytał. Jednak patrząc na nią z perspektywy czytelnika lat 30. musiała robić spore wrażenie. Ówcześni wielbiciele kryminałów dostawali całkiem innego niż chociażby Sherlock Holmes czy Herkules Poirot bohatera. Twardego, nieustępliwego faceta, który jest w stanie wiele poświęcić, aby rozwiązać nurtującą go tajemnicę zbrodni, kiedy trzeba nie stroniącego od rozwiązań siłowych. Także zagadka jaką Maigret musi rozwiązać mogła się wydawać dość ciekawa i solidnie zapętlona. Jednak jak przystało na tego typu kryminały my o rozwiązaniu dowiadujemy się dopiero ze spowiedzi winnego, tak naprawdę tropy jakie zostawia nam autor do samodzielnego odkrycia prawdy są niewystarczające lub nie ma ich wcale. Jesteśmy tak samo ślepi jak Maigret, bo poznajemy przebieg akcji jego i tylko jego oczami. Obecnie jest to prawie nie do pomyślenia i wygląda dość archaicznie jednak jestem w stanie sobie wyobrazić, że 80 lat temu mogło działać na wyobraźnię czytelnika i rozbudzać w nim ciekawość.

Osobiście uważam, że minie sporo czasu zanim sięgnę ponownie po klasyki z Maigretem w roli tytułowej, bo choć nie uważam tej książki za złą, to jednak mam innych autorów klasycznego kryminału, których powieści bardziej przypadły mi do gustu a wielu z nich jeszcze nie przeczytałem. Podsumowując, Maigret i goście z Europy Wschodniej tudzież Maigret i tajemniczy sobowtór bądź Maigret i przybysz z Krakowa, bo pod takimi tytułami można spotkać ten utwór zasługuje na uwagę, ale tylko i wyłącznie grzecznościową. Ot, po prostu warto to znać jeśli jest się miłośnikiem kryminału. Niestety, nic więcej.

Moja ocena 4/10

Jak kryminał to kryminał. Tym razem bez sztucznego tworzenia klimatu epoki. Dziś będzie książka, która powstała w czasach jakie opisuje. A są to dość odległe dzieje. Opowieść ma bowiem miejsce we Francji pod koniec lat 20. XX w. Jej głównym bohaterem jest komisarz Maigret. Mówi Wam to coś? Jak nie to pora zacząć się wstydzić, bo to klasyka światowego kryminału. Dziś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Muszę szczerze przyznać, że już baaaardzo dawno nie zawiodłem się tak na żadnej książce. A rozczarowanie jest o tyle przykre, że liczyłem na naprawdę miło spędzone z nią chwile co dodatkowo jeszcze mocniej rozbudził we mnie całkiem obiecujący początek. Jednak z każdym kolejnym procentem przeczytanych znaków (tak, znów korzystałem z ebooka) historia ta stawała się coraz bardziej absurdalna i niedorzeczna. Szkoda, bo mogło być tak pięknie. Zapraszam na moją opinię.



Tak jak już napomknąłem sam początek zupełnie nie zwiastował tego czego byłem świadkiem na dalszych "stronicach książki". Moim oczom bowiem ukazał się całkiem przyzwoicie skreślony bohater. Małomówny, potrafiący posługiwać się bronią, znający swój przestępczy fach. Pomyślałem wtedy, że ciekawa będzie jego konfrontacja z wymiarem sprawiedliwości - wtedy myślałem, że taki będzie dalszy ciąg wydarzeń - i, że autor będzie miał nie lada problem, żeby stworzyć stróża prawa, który dorówna Krugerowi. Ale zaraz... on ma współpracownika. Ooo! A nawet dwóch. No, ale w sumie to jeszcze nie problem. Co mi szkodzi. Ich trzech plus policjant, to dopiero niespełna czterech bohaterów. Damy radę. Ale zaraz zaraz... kim jest ten cały Iwan? Aha... to podobno on ma być głównym antagonistą naszego Szakal (takie pseudo ma podobno Kruger, nie wiem, bo w książce raczej "Wilk" na niego mówią, ale tak jest na okładce). Spoko. Jakoś to przeżyję. To dopiero piątka. Ooo... jest i siostra Krugera. No i miła patriotka, która tylko marzy o tym, żeby wymienić płyny ustrojowe z dzielnym wojownikiem o wolność (tu mam na myśli Krugera oczywiście). Jest jej tata. Jest młody żołnierz-dowódca. Jest Ojciec Iwana. Jest trener Krugera z młodości. Jest żona Iwana. Są rodzice Krugera... K&*%a!!! Nie za dużo tego?! I o co tak w ogóle w tym wszystkim chodzi?!



Tak mniej więcej wyglądała moja przygoda z pierwszą częścią opowieści o Willhelmie Krugerze. A o tym, że to dopiero pierwszy tom dowiedziałem się przed chwilą, bo kupując tę książkę byłem święcie przekonany, że mam do czynienia z zamkniętą w jednym tomie fabułą (choć na okładce jak byk jest napisane "Nowa seria", ale jakoś nie zwróciłem na to uwagi :/). Teraz pomyślcie tylko jak musiałem się czuć kiedy akcja urwała się w miejscu zupełnego nic-nie-wy-jaś-nie-nia! A kiedy dotarło do mnie, że główny bohater ma dopiero 18 lat, moja sympatia do niego uleciała równie szybko jak wiara w to, że będę miał kiedyś "kaloryfer" jak Ronaldo.



Czytałem już wiele dobrych opinii na temat Ciszewskiego, jednak sam mogę o nim powiedzieć tyle, że gość dziwnie pisze. Niby pod względem stylistycznym jest dobrze. Nie ma jakichś kulawych fragmentów. Wszystko przesuwa się do przodu w znośnej formie i zadowalającym tempie. Jednak trochę zdziwiło mnie w tym tomie połączenie poważnych wątków historyczno-politycznych z infantylnością niektórych bohaterów. Tutaj akurat przemyślenia osiemnastoletniego chłopaka, który bez skrupułów potrafi zabijać ludzi względem urodziwej niewiasty:



"Błysk sympatii.
Jako człowiek w tej materii zupełnie niedoświadczony nie zdawał sobie sprawy, że jego gospodyni już od pewnego czasu walczy z podobnym, tyle że znacznie intensywniejszym uczuciem. Wiedział jednak, co sam chce osiągnąć. Czuł się lepiej. Zaczął myśleć o innych sprawach.
O urodzie rozmówczyni. I o jej piersiach. A zwłaszcza o tym, jak mogą wyglądać uwolnione od okrywającej je garderoby.
Początkowo przestraszył się nawet samego pomysłu.
Później jednak zaczął zastanawiać się nad jego realizacją."


Później poszło już z górki i nasi zapalczywi młodzieńcy pieprzyli się jak przysłowiowe króliki nie zważając za bardzo na napiętą sytuację w mieście, co wydaje się dość dziwne biorąc pod uwagę wysoce rozwinięty patriotyzm u Jadzi i ranę, która nie pozwalała się Wilkowi nawet podnieść z łóżka (nie wiem jak autor, ale ja wiem z doświadczenia, że seks wymaga jednak trochę wysiłku od jednej jak i drugiej strony...).

"Później nie pamiętał, w jaki sposób pozbyli się ubrań. Rana dokuczała mu, ale nie myślał o tym, całkowicie zafascynowany jej ciałem, proporcjonalnie zbudowanym, o kształtnych piersiach i długich, zgrabnych nogach. Jadwiga rzuciła się na niego z namiętnością i zapamiętaniem, zamkniętymi oczyma i ciężkim, jakby spazmatycznym oddechem. Nie wiedzieli dokładnie, co ma się wydarzyć – oboje byli debiutantami – ale, zdając się na instynkt, doszli do celu niemal w jednym momencie. Ciało Jadwigi wygięło się łuk, dziewczyna sapnęła głośno, potem zwiotczała.
Krüger opadł na poduszkę w poczuciu spełnienia. Jeszcze nigdy nie odczuwał czegoś podobnego.
– Czuję, że szybko dochodzę do zdrowia – powiedział w końcu.
Jadwiga wsparła się na łokciu. Była zarumieniona. Oczy jej błyszczały.
– Czyli musi pan brać tego lekarstwa jak najwięcej.
– Tak jest. To najlepsza kuracja rekonwalescencyjna.
– Panie Wilhelmie, pracuję w szpitalu. Moim powołaniem jest nieść pomoc.
Krüger uśmiechnął się. Było mu dobrze i lekko.
– Jadwigo, przyjaciele mówią do mnie Wilek.
Pochyliła się i pocałowała go, a potem wstała. Krüger patrzył na jej ciało i stracił poczucie czasu.
– Muszę pojawić się choć na godzinę w szpitalu – powiedziała, po czym sięgnęła po ubranie. – Ale postaram się wrócić jak najszybciej, byś przed przyjściem papy zdążył zażyć jeszcze jedną dawkę kuracji rekonwalescencyjnej."

"W odróżnieniu od tej patriotycznej euforii polskiej części mieszkańców Lwowa, Krüger ostatnich kilka dni przeżył w euforii zdecydowanie prywatnej, można rzec: całkowicie egoistycznej. Jadwiga stała się mistrzynią w pozbywaniu się profesora z mieszkania; jeszcze nigdy tyle ważkich spraw państwowych nie czekało na Brochwicza w odległych zakątkach miasta. Każdą wolną od obowiązków w szpitalu chwilę poświęcała na kolejne sesje kuracji rekonwalescencyjnej, wkrótce dochodząc w tej niełatwej sztuce do mistrzostwa. Była delikatna, czuła i starała się zgadnąć najdrobniejsze życzenie swego gościa."


Motywacje i pragnienia naszego antagonisty - Iwana Kolcowa - również można zaliczyć do tych bardziej z domu dla obłąkanych. Postać imoptenta-mordercy, który za jedyny i najważniejszy cel w życiu obrał sobie mordowanie kobiet i spełnienie równie szalonej jak niedorzecznej ostatniej woli ojca, jakoś słabo mi pasuje na, tak naprawdę głównego bohatera jakiejkolwiek opowieści (Krugera jest w tej książce mniej niż mógłby na to wskazywać jej tytuł).



Ale koniec tego narzekania, czas na podsumowania. Nie podobało mi się. Nie podobało mi się ze względu na za dużą ilość bohaterów. Na urywanie wątki. Na niedorzeczność postępowania najważniejszych postaci tej opowieści i na to, że przez swoją nieuwagę znów kupiłem książkę, która jest częścią cyklu. To ostatnie zresztą uratowało całą ocenę, bo pierwotnie chciałem dać 1/10.



Moja ocena: 3/10

Muszę szczerze przyznać, że już baaaardzo dawno nie zawiodłem się tak na żadnej książce. A rozczarowanie jest o tyle przykre, że liczyłem na naprawdę miło spędzone z nią chwile co dodatkowo jeszcze mocniej rozbudził we mnie całkiem obiecujący początek. Jednak z każdym kolejnym procentem przeczytanych znaków (tak, znów korzystałem z ebooka) historia ta stawała się coraz...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książka Graciana zaczyna się dosyć chaotycznie i niezbyt interesująco. Tutaj już nikt nie oszukuje, że bohaterów będzie niewielu. Ich ogrom w pierwszym momencie przytłacza. Dodatkowym problemem jest też fakt, że śledczy nie prowadzą jednej sprawy, a kilka równocześnie, jedynie w pewien sposób dając nam do zrozumienia, która z nich jest najważniejsza. I tak, mamy tutaj sprawę funkcjonariusza Scotland Yardu znalezionego na dworcu w podróżnym kufrze z obciętymi kończynami oraz zaszytymi ustami oraz powiekami (jest więc coś dla fanów makabreski :]). Drugim przypadkiem jest brodaty facet z podciętym gardłem oraz zwłoki dziecka znalezione w kominie.

Z powodu tego namnożenia bohaterów i wątków przedarcie się przez pierwsze 40 % (...tak, znów ebook) książki było nie lada wyzwaniem. Trzeba było kojarzyć, kto jest kim i czym się w danej chwili zajmuje. Jednak z biegiem czasu zaczęła ginąć (xD) coraz większa ilość osób biorących czynny udział w opowieści a jedne wątki zaczęły się zespalać z innymi. I w taki oto sposób około procenta 60-go historia nabrała rytmu i utrzymała moje względne zainteresowanie do samego końca.

Jednak problemem tej powieści jest brak solidnie zarysowanego głównego bohatera (z którym czytający mógłby zacząć się utożsamiać) oraz fakt, że autor sam chyba nie wiedział, czy chce utrzymywać tożsamość morderców w tajemnicy - takie miałem wrażenie gdzieś do wspomnianego 60% - czy też wyjawić ją nam i skupić się jedynie na śledztwie mającym na celu pokazanie nam w jaki sposób policjanci odkryją tożsamość sprawców, czyli tak naprawdę zdobędą wiedzię, którą my już posiadamy i doprowadzą do ich schwytania. Dziwne trochę, ale cóż. Jego wybór.

To co natomiast w tej książce jest ciekawe, to próba oddania atmosfery miasta jakim był Londyn końca XIX w. Tej wielkiej metropolii, w której rodził się nowy rodzaj przestępczości - morderstwa bez powodu, bez motywu, dla samej przyjemności zabijania. A także mentalności niegdysiejszych ludzi i ich warunków życiowych. Po części się to autorowi udało. Obraz ten jest na tyle sugestywny, że jesteśmy w stanie w niego uwierzyć, choć na pewno nie jest to dokument historyczny, ale też nie aspiruje do takiego miana. Jest to powieść kryminalna i to zadanie spełnia całkiem dobrze.

Inną ciekawostką jest również próba pokazania jak rodziły się nowe techniki śledcze i jakie z początku budziły kontrowersję i niewiarę w ich możliwości. Chodzi tutaj o dokładne sekcje zwłok, ale przede wszystkim o posługiwanie się odciskami palców jako głównym dowodem w kwestii potwierdzania tożsamości sprawców. Ludzie nie byli w stanie uwierzyć w to, że każdy człowiek posiada inny komplet linii papilarnych. Z perspektywy czasu wydaje się to śmieszne i absurdalne, ale nie wątpię, że konserwatyści i ludzie o bardzo zamkniętym umyśle mieli z takimi nowinkami problem. Jednak jeśli ktoś chce się dowiedzieć czegoś o narodzinach nowożytnej kryminalistyki, to zdecydowanie bardziej polecam książki Jurgena Thornwalda (np.: "Stulecie detektywów" lub "Godzina detektywów").

Podsumowując, muszę przyznać, że jest to powieść przyzwoita, jednak nie porwała mnie jakoś nadzwyczajnie. Wątek mordercy okazał się mało zajmujący i nie wzbudził we mnie dreszczyku grozy. Jedyne co w tej książce ciekawe, to fakt, że pokazuje nam dopiero rodzącą się kryminalistykę, z próbami wdrażania technik, które obecnie są tak oczywiste jak to, że w zbliżających się wyborach znów nie ma na kogo głosować.

Moja ocena: umiarkowane 5.5/10

Książka Graciana zaczyna się dosyć chaotycznie i niezbyt interesująco. Tutaj już nikt nie oszukuje, że bohaterów będzie niewielu. Ich ogrom w pierwszym momencie przytłacza. Dodatkowym problemem jest też fakt, że śledczy nie prowadzą jednej sprawy, a kilka równocześnie, jedynie w pewien sposób dając nam do zrozumienia, która z nich jest najważniejsza. I tak, mamy tutaj...

więcej Pokaż mimo to