Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , ,

Utknęłam. Kasuję każde zdanie, które próbuję tutaj napisać. Nic nie pasuje, nic nie jest na tyle dobre, na tyle ważne, na tyle ciekawe, by oddać wszystkie emocje i wartość tej książki. Wszystko jest zbyt wyblakłe, nieistotne, nijakie. Są na świecie książki, których się nie czyta – je się przeżywa. Całym ciałem i duszą. Nie można się od nich oderwać, a rzeczywistość przestaje być ważna. „Marsjanin” jest właśnie jedną z takich książek.


Survival i ziemniaki

Mark Watney jest jednym z członków załogi Misji Ares 3, która wylądowała jako pierwsza w historii lotów załogowych na powierzchni Czerwonej Planety. Mieli prowadzić badania, zebrać próbki i pozostać na powierzchni Marsa miesiąc. Niestety, kilka dni po wylądowaniu, dopada naszych bohaterów potężna burza piaskowa – ewakuacja jest nieunikniona. Na wskutek nieszczęśliwego wypadku załoga zostawia Marka na Marsie, nie wiedząc nawet czy żyje. Od momentu odzyskania przytomności, Mark musi radzić sobie sam.


Wyobraźmy sobie taką sytuację, zostajecie sami na obcej planecie. Obcej i dość niesprzyjającej nam planecie. Planecie, na której prawie nie ma atmosfery, grawitacja jest inna niż ta na Ziemi i planecie, na której jest przeraźliwie zimno. Zostajesz sam, Czytelniku, bez możliwości skontaktowania się z kimkolwiek, z ograniczoną ilością pożywienia. Oczywiście, jesteś przeszkolony, masz pewną wiedzę, jak sobie radzić w podobnych sytuacjach, ale nadal to jest coś zupełnie nowego, bo wszystkie sytuacje, o których NASA kiedykolwiek Tobie mówiła, są sytuacjami czysto hipotetycznymi. Co robisz? Ja, osobiście, pewnie bym załamała ręce i wpadła w czarną rozpacz. Mark, natomiast zakłada plantację ziemniaków.

„Jak to jest? – zastanawiał się. Utknął tam, myśli, że jest całkiem sam i że go opuściliśmy. Jaki wpływ ma to na ludzka psychikę?
Odwrócił się w stronę Venkata. – Zastanawiam się, co teraz myśli.
WPIS W DZIENNIKU: SOL 61.
Jak Aquaman może kontrolować wieloryby? To ssaki! Bez sensu.”
Wyszywana opowieść

„Marsjanin” opowiada historię o człowieku, który się nigdy nie poddaje. Napotyka na swojej drodze masę przeszkód w środowisku, które może zabić go w każdym momencie. Niesamowite w tej książce jest to jak autorowi udało się wpleść w fikcję literacką odrobinę naukowych teorii, twierdzeń oraz wiedzy. Nie nużą, są ciekawym uzupełnieniem fabuły a Mark jest idealnym nauczycielem. Nauczycielem pełnym dystansu i poczucia humoru. Gdyby nie kreacja bohatera, którą stworzył Andy Weir, powieść byłaby zwyczajna. Typowa, amerykańska opowieść pokroju „Apolla 13” i innych tego typu. Katastrofa, NASA i niebezpieczny kosmos chcący zabić głównego bohatera – znamy to aż za dobrze. Dzięki Markowi i jego spojrzeniu na całą sytuację, książkę czyta się jednym tchem. Bohaterowie poboczni są krwiści, charakterni, mający swoje zdanie i będący ciekawym elementem historii, zwłaszcza te rozdziały, które rozgrywają się w siedzibie NASA.

„Marsjanin” to opowieść idealna. Wyszywana z tak dopracowanych elementów, że nie można zarzucić jej nic. No, może oprócz tego, że się kończy, że się w ogóle kończy. Skradła moje serce, skradła serce mojego A., który zazwyczaj nie przepada za czystym sci-fi. Oboje nie mogliśmy przestać czytać. Czytanie zabierało nam godziny poświęcone na sen. Nie żałujemy ani minuty.

Jest coś niezwykłego w tej książce. Niby traktuje o wydarzeniach abstrakcyjnych z naszego punktu widzenia, a jednak jest taka… ludzka. Przyziemna. Niesie, bowiem, przesłanie, które jest moim motywatorem – nieważne co się dzieje, jak bardzo życie bywa problematyczne – zawsze jest wyjście z sytuacji. Zawsze jest rozwiązanie, do którego możemy dojść, chociaż ta droga jest długa i wyboista. I, może to naiwne, ale daje poczucie panowania nad swoim życiem, chociaż w minimalnym stopniu.

Nie da się opisać co czułam czytając „Marsjanina”, nawet nie będę próbować, jedyne, co napiszę na zakończenie – przeczytajcie, przeżyjcie, poczujcie.

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/01/19/macgyver-na-marsie-marsjanin-andy-weir/]

Utknęłam. Kasuję każde zdanie, które próbuję tutaj napisać. Nic nie pasuje, nic nie jest na tyle dobre, na tyle ważne, na tyle ciekawe, by oddać wszystkie emocje i wartość tej książki. Wszystko jest zbyt wyblakłe, nieistotne, nijakie. Są na świecie książki, których się nie czyta – je się przeżywa. Całym ciałem i duszą. Nie można się od nich oderwać, a rzeczywistość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Niewolnictwo z definicji określa role społeczne. Niewolnik jest poddanym instytucji bądź osoby prywatnej zarządzającej odpowiednim kapitałem. Niewolnicy nie mieli żadnych praw, byli niczym przedmioty, które gdy się zepsują można wymienić i nic się nie stanie. Wszyscy doskonale znamy niewolnictwo z filmów, podręczników i książek. Niewolnictwo może mieć jednak również całkiem inny wydźwięk – metaforyczny, niedopowiedziany. W książce Sue Monk Kidd znajdziemy nie tylko zniewolone ciało, ale także duszę.


Nie-wolność kobieca

Sara Grimké w wieku jedenastu lat otrzymuje w prezencie, pięknie zapakowaną służącą – Hetty, zwaną Szelmą, wpada w szał. Odrzucając podarek naraża się na nieprzyjemności ze strony rodziny i społeczeństwa charlestońskich plantatorów i klasy wyższej. Sara od zawsze była inna od reszty swojego rodzeństwa. Chciała studiować prawo i zostać adwokatem jak ojciec i bracia. Niestety los chciał, że urodziła się zbyt wcześnie, żeby to było możliwe.

Losy Szelmy i Sary splatają się, kiedy to dziewczynki są nieco starsze. Szelma musi w ostateczności usługiwać Sarze. Niemy pakt niezgody na panujące zasady, który je obejmuje prowadzi je do ścieżki niegodnej damie dobrze urodzonej i niewolnicy. Szelma jest powiernicą, jedyną przyjaciółką, która rozumie. Daje jej w prezencie cenny dar – naukę pisania i czytania. Sara dorasta, spędzając czas tak jak życzy sobie jej matka. Chodzi na bankiety i przyjęcia organizowane tylko i wyłącznie po to, by panny mogły znaleźć idealnego męża. Czas i pewne sytuacje zmieniają życie obu kobiet diametralnie. Obie doznają całkowicie innego rodzaju wolności po latach zniewolenia cielesnego i duchowego.

Walczą obie, choć z całkiem innym rodzajem niewolnictwa. Przez trzydzieści lat opisywanych przez autorkę ich losy krzyżują się wielokrotnie i za każdym razem są gotowe do najwyższych poświęceń, by tą wolność, swoją i cudzą uzyskać. Stąpają po bardzo kruchym lodzie. Wzburzone społeczeństwo potępia zachowania kobiet, które chcą mieć w końcu prawo głosu i decydowania o swoim losie.

Podsumowanie

„Czarne skrzydła” to nietylko historia Szelmy i Sary. To także historia miliona kobiet podporządkowanych mężczyznom, rolom społecznym narzuconym im od dnia narodzin. Jest niezwykle uniwersalna nawet i dzisiaj. Ubrana w piękny sposób zbeletryzowana historia Sary (postaci historycznej, jednej z pierwszych sufrażystek i abolicjonistek, która podjęła aktywność publiczną i walczyła o prawa kobiet i zniesienie niewolnictwa) przejmuje.

Czytając ją nie miałam w ogóle pojęcia, że książka Sue Monk Kidd oparta jest o losy prawdziwych kobiet, byłam zaskoczona, gdy doczytałam o tym na samym końcu – czuć w niej jednak tą krwistość i prawdziwość opowieści. Autorka nie szczędzi nam opisów ciężkiego życia niewolników. Rozdziały podzielone są na dwie główne bohaterki, dzięki czemu możemy poznać los każdej z nich, poznać ich myśli i charaktery.

Niesamowite jest w tej książce to, jak mocna w swoim subtelnym, literackim przekazie potrafi być. Jak brutalna, a jednocześnie zwyczajnie wzruszająca i ciepła. Czułam na twarzy piekące słońce Karoliny Południowej, zapach morza i słyszałam wiatr poruszający stary drzewem na podwórzu posiadłości Grimké. Czułam duchotę i smród zatęchłego stryszku, na którym Szelma dorastała pod czujnym okiem matki – utalentowanej szwaczki. Sugestywność obrazów odurza i sprawia, że książkę chłonie się całą duszą, całym jestestwem i przeżywa się ją godzinami.

Dawno nie byłam tak zachwycona, tak spłakana i tak przerażona. Może to starość, a może to niezwykły talent pisarski autorki, ale obok tej książki przejść obojętnie nie można.

Historia Szelmy i Sary pokazuje niesamowitą siłę kobiet – kobiet, które same, niemalże własnoręcznie wywalczyły swoje prawa. „Czarne skrzydła” to emocjonalna podróż, którą każda kobieta powinna poznać.

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/08/16/krotki-kurs-wolnosci-czarne-skrzydla-sue-monk-kidd/#more-3714]

Niewolnictwo z definicji określa role społeczne. Niewolnik jest poddanym instytucji bądź osoby prywatnej zarządzającej odpowiednim kapitałem. Niewolnicy nie mieli żadnych praw, byli niczym przedmioty, które gdy się zepsują można wymienić i nic się nie stanie. Wszyscy doskonale znamy niewolnictwo z filmów, podręczników i książek. Niewolnictwo może mieć jednak również całkiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Jak w niebie” jest to opowieść o miłości Lauren i Arthura. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że Lauren miała wypadek samochodowy i leży w śpiączce. Pewnego dnia do mieszkania Lauren wprowadza się Arthur, wzięty architekt. Nie wiedział jeszcze, że w tym mieszkaniu ma „dziką lokatorkę”. Jakie zatem było jego zdziwienie, gdy zobaczył Lauren– ducha w swojej szafie! Cała historia nabiera tempa- Arthur nieoczekiwanie zaczyna wierzyć w historię, którą opowiedziała mu Lauren i postanawia jej pomóc. Historia wciągająca, lekka i przyjemna. Najbardziej ciekawym, jak dla mnie elementem opowieści są wspomnienia Arthura dotyczące jego zmarłej matki- oto jaką matką chciałabym być w przyszłości, kobietą, która pokazuje swoim dzieciom piękno świata, jego ulotności i jego wartość. Zauroczyła mnie ta opowieść bardziej niż historia nieszczęśliwej miłości Lauren i Arthura ;)
Podoba mi się klimat powieści, jednak czegoś mi brakowało- bohaterowie byli troszkę za mało wyraziści.
Mimo wszystko, polecam, dobra na odreagowanie i wzruszająca niekiedy :)
Moja ocena: 4

[https://antymateriablog.wordpress.com/2011/01/21/jak-w-niebie-marc-levy/]

„Jak w niebie” jest to opowieść o miłości Lauren i Arthura. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że Lauren miała wypadek samochodowy i leży w śpiączce. Pewnego dnia do mieszkania Lauren wprowadza się Arthur, wzięty architekt. Nie wiedział jeszcze, że w tym mieszkaniu ma „dziką lokatorkę”. Jakie zatem było jego zdziwienie, gdy zobaczył Lauren– ducha w swojej szafie! Cała...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Stowarzyszenie Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek Annie Barrows, Mary Ann Shaffer
Ocena 7,4
Stowarzyszenie... Annie Barrows, Mary...

Na półkach: , , , ,

Przepyszna, ciekawa i zabawna opowieść o lekko podstarzałej (według panujących po wojnie norm) kobiecie, pisarce i jej różnych perypetiach. Jest to powieść epistolarna, a listy jakie główna bohaterka dostaje i pisze są pełne ciepła. Akcja powieści rozgrywa się kilka lat po wojnie, a główna bohaterka ma problem z tematem nowej powieści. Pewne zdarzenie kieruje jej myśli i losy do tytułowego Stowarzyszenia Miłośników Literatury i Placka z Kartoflanych Obierek – azylu dla ludzi podczas wojny. Azylu duchowego i psychicznego w szczególności.

Sympatycznie czyta się takie historie o ludziach i z ludźmi w roli głównej. Książka swoim klimatem skojarzyła mi się z przygodami Ani z Zielonego Wzgórza, jest taka swojska :) Takie listy mogłabym pisać i dostawać :D

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/07/21/bookathon-lato-2016-podsumowanie/]

Przepyszna, ciekawa i zabawna opowieść o lekko podstarzałej (według panujących po wojnie norm) kobiecie, pisarce i jej różnych perypetiach. Jest to powieść epistolarna, a listy jakie główna bohaterka dostaje i pisze są pełne ciepła. Akcja powieści rozgrywa się kilka lat po wojnie, a główna bohaterka ma problem z tematem nowej powieści. Pewne zdarzenie kieruje jej myśli i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Nie wiem sama co napisać o tej książce. Owszem czytało się przyjemnie, szybko i bez problemów, ale była to lektura „sucha” – taka zwyczajna opowiastka o irytującej głównej i tytułowej bohaterce, alkoholiczce, która nie potrafi zapomnieć o byłym mężu i, która z okna pociągowego przedziału obserwuje pewien dom. Mieszka w nim młode małżeństwo a nasza bohaterka zazdrości im rodzinnego szczęścia. I, oczywiście, musi się zdarzyć tragedia, a nasza bohaterka ma pewne informacje, które mogą pomóc w śledztwie. Oczywiście.

Mam mieszane uczucia do tej tak rozsławionej powieści, która w tym roku doczeka się ekranizacji (sic!) – minęło ok. 20 dni a ja już nie pamiętam imion bohaterów, o czymś to świadczy. Przynajmniej w moim wypadku. Zabrakło mi w tej książce odrobiny głębi, jakiegoś soczystego fabularnego twista, albo mięsistych, pełnych życia bohaterów. Odrobinę zbyt płytka (płytka w sposobie ukazania fabuły i bohaterów, są wyblakli po prostu) żeby być idealną.

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/07/21/bookathon-lato-2016-podsumowanie/]

Nie wiem sama co napisać o tej książce. Owszem czytało się przyjemnie, szybko i bez problemów, ale była to lektura „sucha” – taka zwyczajna opowiastka o irytującej głównej i tytułowej bohaterce, alkoholiczce, która nie potrafi zapomnieć o byłym mężu i, która z okna pociągowego przedziału obserwuje pewien dom. Mieszka w nim młode małżeństwo a nasza bohaterka zazdrości im...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Wybrałam tę książkę właściwie przypadkiem – potrzebowałam imienniczki oraz romansu do wyzwania, a ta pasowała idealnie. Nie sądziłam jednak (przyznaję, nie przeczytałam nawet opisu powieści – szaleństwo, wiem :D), że dostanę książkę o wojnie. O życiu z mężczyzną, który przeżył obóz koncentracyjny w Auschwitz. To ciężka, gorzka a zarazem też piękna opowieść o walce, o pokonywaniu swoich własnych demonów przeszłości, o zrozumieniu, o akceptacji i przede wszystkim o ludziach. Oparta na faktach (jakże by inaczej!), wstrząsająca i niesamowita.

Myślałam, że będę męczyć się z nudnawym romansem (czytałam ją jako ostatnią) a pochłonęłam ją niemalże jednym tchem – zwłaszcza, że jest świetnie napisana, a bohaterowie budzą sympatię. Polecam z całego serduszka!

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/07/21/bookathon-lato-2016-podsumowanie/]

Wybrałam tę książkę właściwie przypadkiem – potrzebowałam imienniczki oraz romansu do wyzwania, a ta pasowała idealnie. Nie sądziłam jednak (przyznaję, nie przeczytałam nawet opisu powieści – szaleństwo, wiem :D), że dostanę książkę o wojnie. O życiu z mężczyzną, który przeżył obóz koncentracyjny w Auschwitz. To ciężka, gorzka a zarazem też piękna opowieść o walce, o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Co to było za zakończenie serii! Poprzednie dwa tomy tej trylogii („Patriota” i „Wybraniec”) czytałam trzy lata temu (!!!) i się zakochałam w nich bez pamięci. Są to, moim zdaniem, jedne z lepszych książek dla nastolatków jakie powstały. Bohaterowie są sympatyczni, krwiści a ich przygody nie pozwalają się czytelnikowi nudzić. Zakończenie serii było dla mnie ciosem w serce – zaskakujące i emocjonujące do granic możliwości. Nie mogłam spać ani jeść (najlepsza dieta ever! :D) z przejęcia. Doskonałe zamknięcie serii, logiczne i przede wszystkim niebanalne.

June i Day znowu są mi bliscy, ich losy, wojna z Koloniami i wirusem trawiącym ludzi, ich miłość i ich wola walki… są dla mnie zwyczajnie zachwycające. Porównuje się „Legendę…” do „Igrzysk śmierci”, ale jeśli mam być szczera, „Legenda” jak dla mnie bije o głowę „Igrzyska…” – może dlatego, że autorka doświadczenie w opowiadaniu historii nabyła podczas tworzenia gier komputerowych? Jej koncepcja świata przedstawionego i bohaterowie – wszystko to tworzy niesamowitą spójną całość.

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/07/21/bookathon-lato-2016-podsumowanie/]

Co to było za zakończenie serii! Poprzednie dwa tomy tej trylogii („Patriota” i „Wybraniec”) czytałam trzy lata temu (!!!) i się zakochałam w nich bez pamięci. Są to, moim zdaniem, jedne z lepszych książek dla nastolatków jakie powstały. Bohaterowie są sympatyczni, krwiści a ich przygody nie pozwalają się czytelnikowi nudzić. Zakończenie serii było dla mnie ciosem w serce –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Masterton to jeden z pisarzy mojego nastoletniego życia. Miałam okazję go spotkać na którychś z wrocławskich Dni Fantastyki, jednakże jego książki od dobrych kilku lat w ogóle nie pojawiają się na mojej czytelniczej liście – postanowiłam to nadrobić tym razem. Sięgnęłam po kolejną odsłonę przygód nauczyciela Jima Rooka. Posiada on pewne zdolności, które pozwalają mu widzieć to, co zwykły śmiertelnik widzieć nie powinien – duchy, zjawy, demony… Tym razem wszystko zaczyna się od tego, że kot Jima ginie pod kołami jego auta, a jeden z jego uczniów w dziwny sposób przywraca go do życia. Właściwie po prostu przynosi go do klasy w koszyku. Jim skołowany próbuje zrozumieć co się dzieje z nim i jego uczniami.

Książka świetna. Już dawno nie bawiłam się tak dobrze podczas czytania horroru – i muszę się przyznać, że jak dla mnie Masterton jest królem takiej literatury, a nie King, choć Kinga też lubię. W książkach Mastertona wszystkie opisy zbrodni, tragedii są niesamowicie realistyczne. To właśnie jedna z jego książek przeraziła mnie w czasach liceum. Wracając jednak do „Złodzieja dusz” – doskonale poprowadzona fabuła, wciągająca historia i ciekawi bohaterowie. To jest Masterton, którego zapamiętałam, a jego książki polecam serdecznie.

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/07/21/bookathon-lato-2016-podsumowanie/]

Masterton to jeden z pisarzy mojego nastoletniego życia. Miałam okazję go spotkać na którychś z wrocławskich Dni Fantastyki, jednakże jego książki od dobrych kilku lat w ogóle nie pojawiają się na mojej czytelniczej liście – postanowiłam to nadrobić tym razem. Sięgnęłam po kolejną odsłonę przygód nauczyciela Jima Rooka. Posiada on pewne zdolności, które pozwalają mu widzieć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Historia Belli i Edwarta jest powszechnie znana niemalże każdemu, głównie przez ekranizacje :) Nie będę zatem zagłębiać się w fabułę, dodam tylko w telegraficznym skrócie, że to opowieść o miłości wampira do zwykłej nastolatki, usłana cierniami i przeszkodami, którym nasi główni bohaterowie muszą sprostać ;)
Czytając tą powieść musiałam się troszeczkę, miejscami przymuszać do jej czytania- nie wiem, czy to ja się starzeję, czy po prostu ta powieść mi nie odpowiada, a może to wina tłumacza? W każdym bądź razie, powieść ma potencjał, szkoda tylko, że nie został do końca wykorzystany odpowiednio. Powieść czyta się łatwo i przyjemnie, ale mi, osobiście czegoś w niej brakowało- jakiejś takiej iskierki, która rozpaliłaby we mnie chęć poznania dalszych losów bohaterów. Wydaje mi się, że powieść od początku była pisana "pod film", zbyt mało malownicze opisy, zbyt ogólnikowe charakterystyki postaci...
Myślę jednak, że tą powieść powinien przeczytać każdy fan powieści o wampirach, by poznać całkowicie inną historię o tych nocnych łowcach...

Moja ocena: 4-

[https://antymateriablog.wordpress.com/2010/12/28/zmierzch-stephenie-meyer/]

Historia Belli i Edwarta jest powszechnie znana niemalże każdemu, głównie przez ekranizacje :) Nie będę zatem zagłębiać się w fabułę, dodam tylko w telegraficznym skrócie, że to opowieść o miłości wampira do zwykłej nastolatki, usłana cierniami i przeszkodami, którym nasi główni bohaterowie muszą sprostać ;)
Czytając tą powieść musiałam się troszeczkę, miejscami przymuszać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tego sympatycznego owczarka szkockiego, na pewno nie muszę nikomu przedstawiać. Jej przygody nie raz gościły na ekranach naszych telewizorów, ba nawet nasza droga Lassie, a właściwie jaj przygody, stały się lekturą szkolną! (mnie te czasy ominęły) Lassie, jako dobrze wychowany pies był posłuszny swemu panu, a pan, Sam- znany wszędzie, jako znawca psów- dbał o Lassie. Pewnego dnia, syn Sama zauważył, że Lassie czeka na niego przed szkołą- zdumiony ucieszył się, gdyż darzył Lassie niesamowitą sympatią. Wizyty Lassie stały się tak częste, że w całym miasteczku zaczęto się do nich przyzwyczajać. Pewnego dnia jednak, kiedy przyszły ciężkie czasy Lassie została sprzedana Księciu Yorshire...
Niesamowicie ciepła powieść, Lassie naszkicowana jest celnie i posiada upór i instynkt znany tylko wśród zwierząt, a chęć powrotu i zrealizowania wyznaczonego celu, godna podziwu.
Bardzo mi się podobała ta powieść- może dlatego, że Lassie przypominała mi naszą zmarłą tragicznie Perełkę, która zawsze czekała na moją siostrę przed szkołą?
W każdym bądź razie, polecam, zwłaszcza miłośnikom psów!
Moja ocena: 4+

[https://antymateriablog.wordpress.com/2010/12/29/lassie-wroc-eric-knight/]

Tego sympatycznego owczarka szkockiego, na pewno nie muszę nikomu przedstawiać. Jej przygody nie raz gościły na ekranach naszych telewizorów, ba nawet nasza droga Lassie, a właściwie jaj przygody, stały się lekturą szkolną! (mnie te czasy ominęły) Lassie, jako dobrze wychowany pies był posłuszny swemu panu, a pan, Sam- znany wszędzie, jako znawca psów- dbał o Lassie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Cień wiatru" opowiada historię Daniela, który odkrywa na Cmentarzu Zapomnianych Książek powieść, która zmienia jego życie- dosłownie. Od tamtego pamiętnego dnia, młody Daniel obsesyjnie chce się dowiedzieć wszystkiego na temat tytułowej powieści "Cień wiatry" autorstwa niejakiego Juliana Caraxa. Tą powieść od początku prześladuje fatum, a sam pisarz owiany jest mgłą zapomnienia i tajemnicy.
Powieść ta niesie ze sobą wiele magii, ulice Barcelony stają się niemal namacalne- być może dzięki fotografiom i mapom, które są dodane do wydania, które ja wypożyczyłam z wrocławskiej biblioteki w twardej oprawie. Postacie są mocno zarysowane, klarowne i niejednolite. Każda z nich ma swój własny odrębny charakter i sposób postępowania. Sama historia jest niesamowicie pasjonująca- wciąga od pierwszej strony, kiedy to dziesięcioletni Daniel odwiedza po raz pierwszy ze swym ojcem Cmentarz Zapomnianych Książek. Odniosłam jednak dziwne wrażenie, że im dalej brnęłam w powieść ta stawała się coraz mniej "magiczna" i aura, która towarzyszyła mi od pierwszej strony powoli pryska i znika. Może i to był zamysł samego autora- koniec dzieciństwa zazwyczaj oznacza koniec naszego dziecinnego myślenia- dziwnie zniekształconego obrazu, który sprawia, że wszystko wydaje nam się takie niezwykłe i ciekawe? Nie wiem, jednakże troszkę mnie to zawiodło, tak samo jak koniec- stał się zbyt przewidywalny, i może się czepiam, ale miałam nadzieję, na więcej dramatyzmu ;)
Jednakże polecam, bo zabawy przy czytaniu tej powieści jest co nie miara! :)

[https://antymateriablog.wordpress.com/2010/11/09/cien-wiatru-carlos-ruiz-zafon/]

"Cień wiatru" opowiada historię Daniela, który odkrywa na Cmentarzu Zapomnianych Książek powieść, która zmienia jego życie- dosłownie. Od tamtego pamiętnego dnia, młody Daniel obsesyjnie chce się dowiedzieć wszystkiego na temat tytułowej powieści "Cień wiatry" autorstwa niejakiego Juliana Caraxa. Tą powieść od początku prześladuje fatum, a sam pisarz owiany jest mgłą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

(...)
George Orwell zręcznie bawi się metaforą. Pod płaszczykiem zwierzęcych pyszczków pokazuje ludzki charakter. Pazerność i zasadnicze zło stalinizmu. Terror, jakiego doświadczały zwierzęta w książce można porównać do tego, co działo się podczas II wojny światowej w "krajach" Związku Radzieckiego. Dzikość i bezwzględność zwierzęcej natury jest uosobieniem zezwierzęcenia ludzkiego. Każdy przejaw indywidualnego myślenia był surowo karany. Głodem i propagandą manipulowano, zmuszając do życia w wiecznym strachu. Znajome to wszystko, aż za dobrze.

Folwark zwierzęcy jest alegorią państwa totalitarnego, Napoleon zwierzęcym odpowiednikiem Stalina, głód jest realnym głodem, jaki odczuwała ludność ziem Związku Radzieckiego. Wszystko to po to, by pokazać, jak okrutny to reżim, jak niesprawiedliwy, skrywający pod woalką równości i dostatku, gnijący owoc skorumpowania i dyktatury. Orwell chciał przestrzec, otworzyć oczy marksistom i poplecznikom Stalina. Piękna idea jest tylko piękną ideą. Nie ma równości - ludzka natura jest zbyt ułomna.

George Orwell stworzył powieść, która porusza. Porusza realizmem, wstrząsa metaforą, pozwala spojrzeć na świat i na wydarzenia, które miały miejsce (a w niektórych państwach Azji mają nadal!) z innej, bliższej perspektywy. Prawdziwość powieści czuć na każdej stronicy, czuć strach zaszczutych zwierząt, czuć ich głód i brak woli walki z systemem.

"Folwark zwierzęcy" jest jedną z tych powieści, których się nigdy nie zapomina. Przeczytaj czytelniku i zrozum, świat potrafi być naprawdę paskudnym miejscem za sprawą nas, ludzi.

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/07/13/na-swinskich-papierach-folwark-zwierzecy-george-orwell/]

(...)
George Orwell zręcznie bawi się metaforą. Pod płaszczykiem zwierzęcych pyszczków pokazuje ludzki charakter. Pazerność i zasadnicze zło stalinizmu. Terror, jakiego doświadczały zwierzęta w książce można porównać do tego, co działo się podczas II wojny światowej w "krajach" Związku Radzieckiego. Dzikość i bezwzględność zwierzęcej natury jest uosobieniem zezwierzęcenia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Współczesne książki czasem ciężko jednoznacznie zakwalifikować. Przeplata się w nich, bowiem, wiele różnych gatunków literackich. Połączenia te bywają ciekawą odskocznią od klasycznego postrzegania tematu i wprowadzają w lekko skostniałe czasowo hierarchie, odrobinę świeżości. Niekiedy jednak połączenia dwóch różnych gatunków są naprawdę nietrafione. Kują w oczy. Niszczą przyjemność czytania czy po prostu są zbyt od siebie różne, by mogły „zagrać”. Niestety „Thorn” na tym poziomie przegrał.


To nie jest tak, że się nie cieszę na każdą publikację, którą poczyni bloger, nie. Jestem bardzo pro-blogerska i raduje mnie każdy sukces koleżanki i kolegi po fachu. Tomka Tomczyka aka Kominek aka Jason Hunt szanuję za jego książki o blogowaniu – może nie są dla mnie odkryciem zbyt wielkim, ale całkiem porządnie zbierają wiedzę i wszystkie te rozmowy z innymi ważnymi w polskiej blogosferze są nprawdę ciekawe. Czyta się je sympatycznie, czasem nawet zapisze sobie co ważniejsze informacje – wszystko jest tak, jak być powinno. I nawet butny charakter autora nie przeszkadza :D

Czysta anarchia

Niestety w „Thornie” coś poszło nie tak. Mamy tutaj zaskakujące połączenie (przynajmniej dla mnie, bo nigdy się z takim połączeniem nie spotkałam) powieści obyczajowej o młodym chłopaczku z marzeniami oraz książki motywacyjnej. Fabuła nie jest, przynajmniej w tej części (zobaczymy niedługo jak będzie w części kolejnej), skomplikowana. Poznajemy młodego chłopaka, zwykłego, przeciętnego. Nie wyróżnia się praktycznie niczym poza swoim uporem i chęcią zostania pisarzem. Pisarzem wielkim. Uczy się marnie, ma paru przyjaciół, mieszka w małym nadmorskim miasteczku w USA i się zakochuje. Historia wprowadza nutkę tajemnicy w postaci starego kościółka, do którego nasz młody bohater zagląda i osób, które tam spotyka. Tyle.

Ogólnie rzecz pisząc do fabuły nie mam nic – sama historia mnie nie nudziła, miejscami byłam nawet zainteresowana losami bohaterów, czuło się jakiś klimat chaosu dojrzewania i to było fajne. Niestety gubiłam się coraz bardziej w miarę czytania. Części motywacyjne wyrastały przede mną jakby ktoś je nagle tam umieścił. Nie znalazłam w nich niczego odkrywczego – same prawdy objawione na wzór powieści Paolo Coelho, do którego zresztą sam autor był porównywany dosyć często.

Czytając „Thorna” nie byłam przygotowana na tą całą literacką anarchię jaką zastanę. Autor obiecywał zagadki (których mi się nie udało znaleźć!), tajemnicę (no, może odrobinę), motywację (aha.) i książkę, która zmieni w nas dużo – niestety we mnie nie zmieniła nic. Mea culpa, nic na to nie poradzę :D

Kolejną, dość sporną kwestią, jaką chcę poruszyć jest samo wydanie powieści. Jestem freakiem jeśli chodzi o wydania książek, o cały design, oprawę graficzną i po prostu kocham awangardowe, ciekawe podejście do książki samej w sobie, niestety tutaj się strasznie zawiodłam. Oczekiwałam rewolucji w składzie, w konstrukcji książki a dostałam… fragmenty powiększone na pół strony, dziwny układ tekstu w niektórych miejscach (np. podczas gdy bohater przytacza pewną opowieść i musimy czytać ją, jakbyśmy czytali pergamin – pionowo.) – po prostu zrobiło mi się przykro i mój estetyczny fetyszyzm nie został zaspokojony.

Podsumowanie

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Marty, u której na blogu również zobaczycie recenzję „Thorna” – i pomimo faktu, że w gruncie rzeczy znałam jej odczucia, po książkę sięgnęłam natychmiast po otrzymaniu. Nie muszę pisać, że złamała mi serce, bo to chyba oczywiste :D Jest to powieść przegadana, trochę nieskładna, dla mnie bardzo chaotyczna.

Styl autora, jeśli ktoś kiedykolwiek zajrzał na blog Tomka Tomczyka, albo czytał inne jego książki, ten wie, że ten styl jest bardzo przystępny, a jego teksty czyta się po porostu szybko. Choć jeśli mam wybrać pomiędzy książką a blogiem, to zdecydowanie wolę zajrzeć na bloga autora. Może po prostu oczekuję czegoś innego od literatury. Jeśli nie od formy językowej, to z pewnością od fabuły i konstrukcji jakotakiej. Może, gdybym dostała tę książkę będąc nastolatką w wieku gimnazjalnym to bym się z nią utożsamiła i te prawdy objawione, byłyby dla mnie naprawdę objawione.

Mimo wszystko, nie żałuję spędzonego czasu, było to zdecydowanie inne doświadczenie literackie, nawet jeśli niezbyt udane :)

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/03/18/ksiazka-nie-motywacyjna-thorn-jason-hunt/]

Współczesne książki czasem ciężko jednoznacznie zakwalifikować. Przeplata się w nich, bowiem, wiele różnych gatunków literackich. Połączenia te bywają ciekawą odskocznią od klasycznego postrzegania tematu i wprowadzają w lekko skostniałe czasowo hierarchie, odrobinę świeżości. Niekiedy jednak połączenia dwóch różnych gatunków są naprawdę nietrafione. Kują w oczy. Niszczą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

W świecie literatury napisano już wiele książek o kobietach i dla kobiet. Książek romantycznych, badających psychikę kobiet i książek o kobietach i ich życiu. Znajdziemy wśród tych publikacji książki naukowe, historyczne, obyczajowe, romanse, nowelki i opowiadania. Każda z tych książek blaknie odrobinę w moich oczach po przeczytaniu "Sońki".

Sońkę, główną bohaterkę powieści Ignacego Karpowicza poznajemy w momencie spotkania z wziętym reżyserem teatralnym. Samochód mężczyzny odmawia posłuszeństwa, zasięgu sieci telefonii komórkowych brak, jedyną duszą spotkaną na tym zapomnianym przez Pana Boga odludziu jest kobieta popasająca krowę. Sonia zaprasza mężczyznę do swojej nędznej chatynki, częstuje świeżym mlekiem i czekoladkami, które trzymała na specjalną okazję. Opowiada mu o swoim życiu, które skończyło się jeszcze przed wojną. Reżyser słucha, pochłania placki, zostaje na całą noc a w głowie układa nowy scenariusz...

Przerwane milczenie

"Sońka" to powieść o latach milczenia. O latach wymazanych z pamięci, o latach, w których skończyło się życie głównej bohaterki. Przed wojną ktoś wyrwał ją z objęć letargu, z objęć szaleństwa. Zmusił, by czuła i kochała. Wojna zbierała srogie żniwo, ciała wrzucano do anonimowych grobów, jednak dla Sonii, wojna była wolnością. Wolnością, która pozwoliła zdjąć kajdany, rozsupłać pętlę zaciśniętą na gardle. Pomimo tego, że straciła wszystko, w pewnym sensie odzyskała siebie. Kobietę, którą była.

"(...) ten świat jest brudny, nawet po deszczu."
Powieść Karpowicza nastraja czytelnika melancholijnie, może nawet zasmuca. Jest pełna samotności i nienawiści. Jedno dla mnie stało się bardzo wyraźne podczas czytania: opowieści Sońki były poniekąd opowieściami mojej babci. Pamiętam te rzadkie chwile, kiedy babcia wspominała czasy wojny, doły, które kopali i strzały, które przeszywały lasy, kiedy uciekali. Potrafiłam godzinami siedzieć, będąc dzieckiem i słuchać. Tak właśnie czyta się tę książkę - jakby się słuchało historii, które realnie miały wpływ na naszych bliskich.

Podsumowanie

"Sońka" to przede wszystkim powieść o kobiecie, która potrafi przetrwać wszystko. Kobiecie, która nie pragnie sławy, sukcesu czy apartamentu w pięknej dzielnicy. Kobieta, którą Karpowicz opisuje miała wszystko, czego potrzebowała do szczęścia i za to musiała ponieść karę. Musiała zapłacić.

Jest to powieść pełna tragedii i życiowego smutku, nagromadzonych emocji, splątanych ciał i baśniowej poniekąd otoczki. To niezwykła, pulsująca życiem i emocjami historia. Wielowarstwowa. Piękna a jednocześnie przerażająca. Takie historie pisze życie i może właśnie dlatego wniknęła we mnie tak głęboko, poruszyła w mojej duszy tak wiele strun i zapadła w pamięć na bardzo długo.

Nie jest to powieść łatwa, bezpieczna, relaksująca - nie pozostawia na czytelniku suchej nitki. Zalewa nas poetyką akapitów i magicznym realizmem, którego nie sposób nie pokochać. Jednocześnie otula w dziwny i niezwykły sposób, by zaraz potem wyrwać nas i porzucić na skraju rozpaczy. Powieść monument, powieść majstersztyk.

Polecam z głębi swego wstrząśniętego serca.
[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/02/09/kobieta-na-pierw…ignacy-karpowicz/]

W świecie literatury napisano już wiele książek o kobietach i dla kobiet. Książek romantycznych, badających psychikę kobiet i książek o kobietach i ich życiu. Znajdziemy wśród tych publikacji książki naukowe, historyczne, obyczajowe, romanse, nowelki i opowiadania. Każda z tych książek blaknie odrobinę w moich oczach po przeczytaniu "Sońki".

Sońkę, główną bohaterkę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Utknęłam. Kasuję każde zdanie, które próbuję tutaj napisać. Nic nie pasuje, nic nie jest na tyle dobre, na tyle ważne, na tyle ciekawe, by oddać wszystkie emocje i wartość tej książki. Wszystko jest zbyt wyblakłe, nieistotne, nijakie. Są na świecie książki, których się nie czyta – je się przeżywa. Całym ciałem i duszą. Nie można się od nich oderwać, a rzeczywistość przestaje być ważna. „Marsjanin” jest właśnie jedną z takich książek.

Survival i ziemniaki

Mark Watney jest jednym z członków załogi Misji Ares 3, która wylądowała jako pierwsza w historii lotów załogowych na powierzchni Czerwonej Planety. Mieli prowadzić badania, zebrać próbki i pozostać na powierzchni Marsa miesiąc. Niestety, kilka dni po wylądowaniu, dopada naszych bohaterów potężna burza piaskowa – ewakuacja jest nieunikniona. Na wskutek nieszczęśliwego wypadku załoga zostawia Marka na Marsie, nie wiedząc nawet czy żyje. Od momentu odzyskania przytomności, Mark musi radzić sobie sam.


Wyobraźmy sobie taką sytuację, zostajecie sami na obcej planecie. Obcej i dość niesprzyjającej nam planecie. Planecie, na której prawie nie ma atmosfery, grawitacja jest inna niż ta na Ziemi i planecie, na której jest przeraźliwie zimno. Zostajesz sam, Czytelniku, bez możliwości skontaktowania się z kimkolwiek, z ograniczoną ilością pożywienia. Oczywiście, jesteś przeszkolony, masz pewną wiedzę, jak sobie radzić w podobnych sytuacjach, ale nadal to jest coś zupełnie nowego, bo wszystkie sytuacje, o których NASA kiedykolwiek Tobie mówiła, są sytuacjami czysto hipotetycznymi. Co robisz? Ja, osobiście, pewnie bym załamała ręce i wpadła w czarną rozpacz. Mark, natomiast zakłada plantację ziemniaków.

„Jak to jest? – zastanawiał się. Utknął tam, myśli, że jest całkiem sam i że go opuściliśmy. Jaki wpływ ma to na ludzka psychikę?
Odwrócił się w stronę Venkata. – Zastanawiam się, co teraz myśli.
WPIS W DZIENNIKU: SOL 61.
Jak Aquaman może kontrolować wieloryby? To ssaki! Bez sensu.”
Wyszywana opowieść

„Marsjanin” opowiada historię o człowieku, który się nigdy nie poddaje. Napotyka na swojej drodze masę przeszkód w środowisku, które może zabić go w każdym momencie. Niesamowite w tej książce jest to jak autorowi udało się wpleść w fikcję literacką odrobinę naukowych teorii, twierdzeń oraz wiedzy. Nie nużą, są ciekawym uzupełnieniem fabuły a Mark jest idealnym nauczycielem. Nauczycielem pełnym dystansu i poczucia humoru. Gdyby nie kreacja bohatera, którą stworzył Andy Weir, powieść byłaby zwyczajna. Typowa, amerykańska opowieść pokroju „Apolla 13” i innych tego typu. Katastrofa, NASA i niebezpieczny kosmos chcący zabić głównego bohatera – znamy to aż za dobrze. Dzięki Markowi i jego spojrzeniu na całą sytuację, książkę czyta się jednym tchem. Bohaterowie poboczni są krwiści, charakterni, mający swoje zdanie i będący ciekawym elementem historii, zwłaszcza te rozdziały, które rozgrywają się w siedzibie NASA.


„Marsjanin” to opowieść idealna. Wyszywana z tak dopracowanych elementów, że nie można zarzucić jej nic. No, może oprócz tego, że się kończy, że się w ogóle kończy. Skradła moje serce, skradła serce mojego A., który zazwyczaj nie przepada za czystym sci-fi. Oboje nie mogliśmy przestać czytać. Czytanie zabierało nam godziny poświęcone na sen. Nie żałujemy ani minuty.

Jest coś niezwykłego w tej książce. Niby traktuje o wydarzeniach abstrakcyjnych z naszego punktu widzenia, a jednak jest taka… ludzka. Przyziemna. Niesie, bowiem, przesłanie, które jest moim motywatorem – nieważne co się dzieje, jak bardzo życie bywa problematyczne – zawsze jest wyjście z sytuacji. Zawsze jest rozwiązanie, do którego możemy dojść, chociaż ta droga jest długa i wyboista. I, może to naiwne, ale daje poczucie panowania nad swoim życiem, chociaż w minimalnym stopniu.

Nie da się opisać co czułam czytając „Marsjanina”, nawet nie będę próbować, jedyne, co napiszę na zakończenie – przeczytajcie, przeżyjcie, poczujcie.

[https://antymateriablog.wordpress.com/2016/01/19/macgyver-na-marsie-marsjanin-andy-weir/]

Utknęłam. Kasuję każde zdanie, które próbuję tutaj napisać. Nic nie pasuje, nic nie jest na tyle dobre, na tyle ważne, na tyle ciekawe, by oddać wszystkie emocje i wartość tej książki. Wszystko jest zbyt wyblakłe, nieistotne, nijakie. Są na świecie książki, których się nie czyta – je się przeżywa. Całym ciałem i duszą. Nie można się od nich oderwać, a rzeczywistość...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie sądziłam nigdy, że sięgnięcie po książkę autorstwa Johna Greena, po niezbyt udanym spotkaniu za sprawą „Gwiazd naszych wina” (co zadziwiające, bardziej podobała mi się ekranizacja tej książki), będzie tak dobrym pomysłem na wieczór. Zaczynam powoli rozumieć fenomen tego autora, a „Papierowe miasta” stają się jedną z moich ulubionych książek.

Nie oczekuję nigdy zbyt wiele po książkach dla młodzieży – w końcu nastolatką już dawno nie jestem, młodą dorosłą też już poniekąd nie. Zazwyczaj sięgam po tego typu książki z ciekawości czy z potrzeby lżejszej lektury. Jednak „Papierowe miasta” zaskoczyły mnie swoją głębią.

Ucieczka przed pustką

Wyobraź sobie czytelniku, że żyjesz w jednym z tych amerykańskich miast, które kiedyś były sztucznie tworzone dla żołnierzy i ich rodzin. Prawie jednakowe domy, zlewające się w całokształcie krajobrazu. W takim mieście mieszka Quentin, dla przyjaciół po prostu Q i Margo. Mieszkają obok siebie od dzieciństwa. Pewne zdarzenie zmienia jednak ich przyjaźń. Po latach widzimy jak mijają się na szkolnych korytarzach – Margo królowa szkoły otoczona wianuszkiem wielbicieli. Q razem ze swoimi przyjaciółmi stara się być, po prostu niewidzialny. Jedna noc zmienia wszystko, a tajemnicze zniknięcie Margo sprawia, że Q wpada w obsesję. Chce ją za wszelką cenę odnaleźć.

Widzisz, czytelniku, pewnych rzeczy nie da się przewidzieć, dlatego dla Q podróż, w którą wyrusza, jest podróżą zaskakującą. Przynoszącą otrzeźwienie i zrozumienie, a dla Margo? Wolność. Wolność, której tak pragnęła, z dala od papierowych miast i papierowych ludzi.

Margo i Q są niesamowitą parą bohaterów. Są przeciwnościami, które się z jakiegoś powodu przyciągają i uzupełniają. Nad wyraz dojrzali (jak na swój wiek), wkraczający w dorosłość, z pewnymi obawami i nadziejami. Nie wyróżniałoby ich zupełnie nic, gdyby nie to, że każde na swój sposób ucieka. I jest cholernie inteligentne.

Jestem zakochana w kreacji bohaterów, w tym jak żywi i realni się wydają. I w tym, jak szybko zaskarbili sobie specjalne miejsce w moim sercu. Sympatyczni, pełni swoim własnych dramatów.


Podsumowanie

„Papierowe miasta” to historia inna niż wszystkie, jakie do tej pory czytałam, ma niesamowity klimat, chociaż opowiada od dobrze znanych problemach nastoletniego życia – zagubieniu, poszukiwaniu siebie i własnej drogi. John Green stworzył w swojej powieści nastrój małego miasteczka, gdzie się wszyscy, albo prawie wszyscy znają. Gdzie życie powinno być z góry zaplanowane, proste, normalne. I to właśnie życie najbardziej przerażało Margo, nie chciała ginąć w tłumie ludzkich istnień.

Muszę przyznać, że zżyłam się z głównymi bohaterami, głównie z Margo, która tak jak ja kiedyś, szuka swojego miejsca na świecie i desperacko pragnie stworzyć coś, osiągnąć coś, uciec od życia, które wiodą wszyscy wokół. Chyba w każdym miasteczku, grupie społecznej albo wiosce, znajdzie się jedna taka osoba. Osoba, która patrzy gdzieś ponad wszystko, co ją otacza, gdzieś w dal, złakniona wiecznej życiowej przygody.

„Papierowe miasta” to książka, która pomimo ciężkiego, po trosze, tematu wypełniona jest porządną dawką humoru. Poprawiała mi humor, po prostu.

Trudno jest mi pisać o książkach, które mnie zachwycają, paradoksalnie. Zawsze czuję się nie dość kompetentna. Czasem brakuje słów, by opisać te wszystkie emocje, dlatego polecam, po prostu.
[https://antymateriablog.wordpress.com/2015/12/21/uciekinierka-z-utopii-papierowe-miasta-john-green/]

Nie sądziłam nigdy, że sięgnięcie po książkę autorstwa Johna Greena, po niezbyt udanym spotkaniu za sprawą „Gwiazd naszych wina” (co zadziwiające, bardziej podobała mi się ekranizacja tej książki), będzie tak dobrym pomysłem na wieczór. Zaczynam powoli rozumieć fenomen tego autora, a „Papierowe miasta” stają się jedną z moich ulubionych książek.

Nie oczekuję nigdy zbyt...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka Ani jest nietypowa. Nie mówi nam jak mamy żyć, nie mówi nam jak mamy się zachowywać, by zmienić swoje życie. Nie ma trybu rozkazującego, niczego nie nakazuje. Jednocześnie jednak uczy – daje nam możliwości, pomysły i propozycje na zasadzie „spróbuj, może akurat…” i to właśnie „może akurat” sprawia, że chce się spróbować.

Ania opisuje zmiany jakie zachodziły w jej życiu, wszystko jest podparte doświadczeniem autorki, co dodaje realizmu. Czasem, jak z nagłówkowym eksperymentem z ryżem, podparte naukowymi dowodami.

Ryż, a właściwie eksperyment z ryżem, ma udowodnić nam, że słowa mają moc sprawczą. Często nie zdajemy sobie nawet sprawy ile treści czy emocji wyrażanych przez nas mową trafia do naszej podświadomości. Po raz pierwszy eksperyment ten przeprowadził Emoto Masaru. Autorka z czystej ciekawości eksperyment odtworzyła: ugotowała ryż, do jednakowych słoiczków włożyła jednakową ilość ryżu. Zakręciła. Głównym zadaniem było to, aby do jednego mówić z czułością i miłością, drugi słoiczek obdarzać negatywnymi emocjami. I tak, zdaję sobie sprawę, że brzmi to niedorzecznie, jednak efekty były zaskakujące. Eksperyment trwał miesiąc a ryż, którego uderzała dawka złych emocji, zgnił – co nie było zbyt zaskakujące, w końcu to miesiąc! Zaskoczeniem było jednak to, że ryż ze słoiczka, do którego autorka mówiła z miłością pozostał właściwie bez większych zmian. Refleksję i ewentualną próbę odtworzenia eksperymentu, pozostawiam Wam.


via soup.io
Najbardziej w „Jak stać się szczęśliwym człowiekiem” podobało mi się to, że Ania nie chce nikogo nawracać. Nie ma misji zmiany ludzkości i ich sposobu myślenia. Książkę czyta się szybko, jakby słuchało się opowieści przy herbacie i pysznym cieście. I, nawet jeśli nie wniosło to do mojego życia zbyt wiele wiedzy, z pewnością nie jest to pozycja, którą bym odradzała. Myślę, po prostu, że mogłaby pomóc młodszym osobom, albo mniej angażującym się w tematykę samorozwoju czy ogólnie ludzkiej psychiki. O wszystkim co Ania pisała, wiem już od jakiegoś czasu i cały czas testuję na własnej skórze.

Podsumowanie

„Jak stać się szczęśliwym człowiekiem” to poradnik inny niż większość. Zamiast gotowych rozwiązań, pokazuje nam tylko możliwości do zmiany. Co najlepsze, napisany jest w sposób, który ciekawi. Czytelnicy bloga Ani, wiedzą w jaki sposób autorka pisze – w prosty, przyswajalny ale i interesujący sposób.

Poradnik Anny Kęski to z pewnością pomocna literatura dla osób, które czują się nieszczęśliwe i pragną zmian. Często jednak, żeby zmienić swoje życie, należy zacząć od siebie i zmiany sposobu myślenia. Autorka w prosty, przejrzysty sposób pokazuje swoją drogę, którą przebyła.

Polecam zdecydowanie osobom, które narzekają na zdrowie, na życiowe problemy i są po prostu, zwyczajnie zmęczone albo zagubione. Może akurat przedstawione tutaj rozwiązania pomogą? :)

[https://antymateriablog.wordpress.com/2015/12/01/trucizna-slow-i-mysli-jak-stac-sie-szczesliwym-czlowiekiem-anna-keska/]

Książka Ani jest nietypowa. Nie mówi nam jak mamy żyć, nie mówi nam jak mamy się zachowywać, by zmienić swoje życie. Nie ma trybu rozkazującego, niczego nie nakazuje. Jednocześnie jednak uczy – daje nam możliwości, pomysły i propozycje na zasadzie „spróbuj, może akurat…” i to właśnie „może akurat” sprawia, że chce się spróbować.

Ania opisuje zmiany jakie zachodziły w jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Ideał według Słownika Języka Polskiego PWN to człowiek będący wzorem do naśladowania i coś absolutnie doskonałego. Kobieta idealna to matka, żona i kochanka o nienagannym wyglądzie i zachowaniu. Kobieta, która jest wielofunkcyjna: po pracy gotuje obiad, odbiera dzieci ze szkoły, pierze i sprząta, a potem jeszcze swoim pięknem i poczuciem humoru zabawia gawiedź na wieczornej wytwornej kolacji, którą oczywiście sama przyrządziła.

Przeglądając artykuły dostępne w sieci i wypowiedzi mężczyzn (tu i tu) jedno jest pewne – kobieta idealna nie istnieje, ideał jest czysto subiektywny i nie jednakowy dla wszystkich. To wielobarwny wachlarz gustów, charakterów. Dlaczego więc kobiety z takim zapamiętaniem szukają tego ideału w sobie?

Odpowiedzią na wiele pytań jest książka Sylwii Kubryńskiej.


Ciało mówiące

Autorka Najlepszego Bloga na Świecie*, autorka wielu felietonów publikowanych w „Wysokich Obcasach” zaprasza nas w podróż do kobiecego umysłu. Mózgu, który codziennie bombardowany jest powinnościami, obowiązkami i wstydem. Wstydem za to, że właściwie jesteśmy kobietami.

Książka „Kobieta dość doskonała” oprowadza nas po kobiecej psychice i tego, w jaki sposób się kształtuje, ale spokojnie – nie jest to książka typowo psychologiczna. Autorka poprzez swoje wspomnienia i doświadczenia (albo wspomnienia i doświadczenia innych kobiet) mówi o kobiecie współczesnej. Kobiecie pragnącej, o jej krzywych, o jej ciele, o jej słowach i myślach.

1496_cad5Może to co napisałam brzmi jak bełkot, ale historie opowiedziane w książce są historiami, z którymi czytelniczka może się utożsamić. Każda z nas w wieku dorastania wstydzi się, że jest kobietą. Wstydzi się kiełkujących piersi, pierwszego okresu. Wstydzi się rozmawiać z chłopakiem, wstydzi się, że przypala wodę na herbatę i wstydzi się swoich pragnień. Od dziecka jesteśmy uczone posłuszeństwa, obowiązków domowych, gotowania i sprzątania – i większość z nas, szczerze tego nienawidzi. Nienawidzi prawie tak samo, jak luster, lustereczek. Zwierciadeł, które nosimy ze sobą jak znamię. Krzyczą „patrz!”, oceniają najsurowiej i nie pozostawiają nas nigdy w spokoju, bo kobieta idealna być musi.

Wyliczanka

Kobieta idealna w książce Sylwii Kubryńskiej, jest Tobą i mną. Zwykłą, wiecznie marzącą kobietą z planami na przyszłość. Z indywidualnością, którą w sobie pielęgnuje. Jest kobietą cierpiącą, poświęcającą się. Pełną kompleksów, pełną obaw, pełną właśnie wstydu i strachu. Przed odrzuceniem, przed samą sobą. Kobietą z problemami, kobietą świadkiem, kobietą noszącą pod sercem nowe życie, kobietą wojującą ze stereotypami, którym w gruncie rzeczy i tak się poddaje. Feministką, która lubi, gdy mężczyzna otwiera przed nią drzwi. Kobietą, która śpiąc śni o umięśnionym i przystojnym księciu z bajki – nieosiągalnym ideale (o, ironio!), a w życiu spotyka się z chłopem posiadającym dość pokaźny brzuch piwny, a którego największą ambicją jest pokonanie wszystkich poziomów w ‚Mario’ bez skuchy.

Kobieta idealna nie istnieje, istnieje natomiast to, czy nasze życie, praca i rola społeczna nam odpowiada. Czy życie korporacyjne jest spełnieniem naszych marzeń o karierze, czy życie na walizkach w kolejnych krajach jest dla nas błogosławieństwem (swoisty wanderlust) albo czy posiadanie rodziny, z maleństwami u boku, Ciebie/mnie jako kobietę satysfakcjonuje, cieszy – po prostu zwyczajnie. A może po prostu, zwyczajnie kobieta idealna, to każda z nas – z kobiet, które pomimo problemów, potknięć, wyzwań zawsze są na czas, zawsze uśmiechnięte, choć zmęczone. Dzielne i piękne w swej indywidualności. Piękne wewnątrz i na zewnątrz, z naszą płcią i wolą walki.

Podsumowanie

„Kobieta dość doskonała” to opowieść o kobiecie błądzącej, o kobiecie puszczającej oko do czytelniczki, o kobiecie niosącej zrozumienie. O tym, co kulturowo i życiowo przynosi nam świat. O nieustannej wojnie kobiet ze sobą. O role społeczne, o wygląd, czy sposób chodzenia!

To nie poradnik, to nie książka psychologiczna, to nie lukrowana powieść o kobiecie współczesnej. To książka wypełniona szczerością. Wypełniona prawdziwością. Czyta się ją, jakby się słuchało opowieści znajomej, przy kawie, albo gdzieś w barze z zimnym piwem w ręce. Jest na tyle swojska, ciepła, choć pełna trosk i życiowych zawirowań, że czyta się ją z wielką przyjemnością. Zwłaszcza, że możesz, Czytelniczko, dojrzeć w głównej bohaterce/autorce cząstkę siebie. Taki dziwny, znany tylko kobietom świata, wspólny mianownik.

Bloga autorki czytuję od jakiegoś czasu, wiedziałam więc czego mogłabym się spodziewać, ale szczerze byłam zaskoczona. Zaskoczona jak mądra i dojrzała jest to lektura. Niosąca naukę (ale znacznie większą dla kobiet młodszych), pocieszenie i miłe otulenie.

Śmiałam się do mojego A., że jest to książka, którą mężczyźni powinni czytać, by choć odrobinę zrozumieć kobiecą psychikę :D

I tak, zdaję sobie sprawę, że nie jest to typowa recenzja, można powiedzieć, że tej książki nie da się zrecenzować wprost – jest zbyt wielobarwna, wzbudzająca zbyt dużo refleksji i skłaniająca do zbyt dużej ilości przemyśleń około życiowych. Jest unikatowa. Wyjątkowa, niczym hymn kobiecych serc.

Książką jestem zauroczona (co widać ;)), i z czystym sumieniem polecam każdej kobiecie!
[https://antymateriablog.wordpress.com/2015/11/24/nieustajaca-wojna-czyli-portret-kobiety-wspolczesnej-kobieta-dosc-doskonala-sylwia-kubrynska/]

Ideał według Słownika Języka Polskiego PWN to człowiek będący wzorem do naśladowania i coś absolutnie doskonałego. Kobieta idealna to matka, żona i kochanka o nienagannym wyglądzie i zachowaniu. Kobieta, która jest wielofunkcyjna: po pracy gotuje obiad, odbiera dzieci ze szkoły, pierze i sprząta, a potem jeszcze swoim pięknem i poczuciem humoru zabawia gawiedź na wieczornej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Wiele razy pewnie słyszeliście stwierdzenie, że najlepsze książki pisze samo życie. Pewnie nie raz też słyszeliście o niezwykłych historiach miłości od znajomych czy członków rodziny. Historie, które wzruszają, są pełne magii a przez to, że są niemalże namacalne, trafiają do naszej duszy i wlewają ciepło nadziei i szczęścia. Cecelia Ahern w swojej powieści epistolarnej pokazała wszystkie cechy ludzkiego życia i, nawet jeśli fabuła jest jedynie fikcją literacką, dotarła do mojej duszy do tego stopnia, że nie łatwo mi wyjść ze świata, który stworzyła.

Czas i milczenie

Rosie i Alex znają się od dziecka. Przez dwanaście lat siedzieli razem w jednej ławce, razem trafiali do gabinetu dyrektora, razem byli zawieszani i razem przeżywali wszystkie te dziecięce przygody. Pisywali do siebie listy, liściki. Ich przyjaźń dorastała wraz z nimi. Patrzyła na nastoletnie kłótnie i cicho z kąta zmieniała się w silną miłość. Jednak, żadne z nich nie chciało się przyznać do uczuć, los kierował nimi, nie pozwalając na chwilę zaczerpnąć powietrza. Wyjazd Alexa do Bostonu, niespodziewana ciąża Rosie, związki i problemy codziennego życia. Pomimo tego zawsze byli przy sobie w mniejszym lub większym stopniu. Jak przyjaciele. Usuwali się z życia tego drugiego, gdy było trzeba. Ale milczenie, którego doznali, prześladowało ich całe życie.

Czas nie ma znaczenia, jeśli chodzi o miłość. Przyjdzie ona w najbardziej odpowiednim momencie naszego życia, niespodziewanie. Zaskoczy ciszą, ciszą tylko dla Was zrozumiałą i, muszę przyznać, że sama przeżyłam coś równie pięknego. Osoby, które czytały książkę, będą doskonale wiedzieć o czym piszę.

Cecelia Ahern stworzyła w swojej książce piękny obraz życia. Życia w otoczeniu rodziny i życia, które biegnie usłane porażkami, pechem, zwątpieniem i cierpieniem. Życia, które każdy z nas mógłby toczyć. Nie ma w tej książce zbytecznej dawki lukru, nie ma mdłych scen rodem z Harlequin’ów. Książka wciąga, a bije od niej niesamowite ciepło, pogoda ducha pomimo przeciwności, pomimo zagubienia. Czytając książkę uśmiechałam się pod nosem, bo to piękny obraz miłości, przyjaźni i rodziny. Prosty, nie przekombinowany. Swojski, uroczy i wzruszający.

Książka vs Film

Na podstawie „Love, Rosie” powstał film o tym samym tytule. Jeśli ktoś spodziewa się klapy po adaptacji, mogę uspokoić. Film jest inny niż książka, wiele wątków jest pominiętych, wiele jest zniekształconych. Jeśli jednak spojrzy się na film oddzielnie, dostrzeże się jego niesamowity urok. Akcja w filmie jest bardziej płynna, szybsza (w książce jest wiele refleksji, przemyśleń bohaterów). Zawsze wychodzę z założenia, że nie można do końca oceniać ekranizacji przez pryzmat samej książki. To niesprawiedliwe. Książka ma 500 stron, pełna jest emocji bohaterów, które opisuje narrator (tutaj pierwszoosobowy, oczywiście) – w filmie środki przekazu są, poniekąd ograniczone. Uboższe z jednej strony. Obraz czy gra aktorska nie zawsze odda wszystko, dodatkowo jak w dwóch godzinach filmu zmieścić całe 500 stron?! To prawie niemożliwe.

Jeśli czytaliście książkę, potraktujcie z dystansem adaptację – dzięki temu będziecie się bawić równie dobrze, jak przy książce. Zwłaszcza, że Lily Collins i Sam Claflin doskonale spisali się i oddali charakter granych postaci :)

Posumowanie

„Love, Rosie” to lekka i przyjemna powieści o przyjaźni i miłości. Odrobinę refleksyjna, pokazuje czytelnikowi, że życie ludzkie jest wieczną drogą, której nigdy nie można być pewnym. Los jest zwodniczy, a człowiek uwielbia popełniać błędy i się gubić. Wszyscy jesteśmy malutcy w obliczu emocji, które nami władają. Upływ czasu jest nieuchronny, ale nigdy nie jest za późno na odnalezienie siebie, miłości, pasji i spełnienia.

„Love, Rosie” jest książką wyjątkową, kobiecą i szczerą. W gruncie rzeczy jest to poniekąd powieść opowiadająca historie wielu bohaterów, Rosie i Alex są osią fabuły, która wszystko scala. To niesamowite jak na zaledwie 500 stronach można opisać niemalże całe ludzkie życie.

Dodatkowo jest to historia o poszukiwaniu sensu, o wierze w siebie i pokorze. Zapodana w lekki, ciekawy sposób. Jestem oczarowana, co zapewne widać.

Polecam, Mona Te
[https://antymateriablog.wordpress.com/2015/11/12/wielkie-male-zycie-love-rosie-cecelia-ahern/]

Wiele razy pewnie słyszeliście stwierdzenie, że najlepsze książki pisze samo życie. Pewnie nie raz też słyszeliście o niezwykłych historiach miłości od znajomych czy członków rodziny. Historie, które wzruszają, są pełne magii a przez to, że są niemalże namacalne, trafiają do naszej duszy i wlewają ciepło nadziei i szczęścia. Cecelia Ahern w swojej powieści epistolarnej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Zabiorę Was dzisiaj w podróż do mrocznego wnętrza ludzkiej duszy. Do duszy nieskalanej, niewinnej i duszy pełnej mroku, zatracenia. „Mistrz” Janusza Nagieckiego jest nie tyle opowieścią o skomplikowanej relacji między nauczycielem a uczniem, ale również opowieścią o żądzy, samotności i tajemnicy. Zaskakująca i kończąca się zbyt szybko historia, jakby urwana w połowie opowieści sprawiła, że popadałam mimowolnie w refleksje, zapisując cytaty, które przykuły moją uwagę. Jest to książka i może brzmieć to banalnie, opowiadająca o życiu. O ludzkiej gonitwie, o kłamstwie, o chęci pomocy, o umieraniu.


Tylko nieboszczyka nie nachodzą pragnienia

Wyobraź sobie, Czytelniku, że jesteś studentem aktorstwa. Niby lubianym, z zasadami wywodzącymi się z konserwatywnego wychowania. Pochodzisz z małej miejscowości, a na studia wyjeżdżasz do dużego miasta, Warszawy. Nie masz specjalnego talentu, jesteś tam raczej z pasji, może z odrobiny pychy. Masz przy boku piękną dziewczynę o słomkowych włosach i urodzie iście słowiańskiej. Mieszkacie razem i wszystko jest tak jak być powinno. Ona studiuje psychologię, ale znajduje czas na wspólne imprezy i randki. Przychodzi jednak czas zaliczeń, a Ty zostajesz na lodzie. Każdy się od Ciebie odwraca i nie chce współtworzyć z Tobą grupy, która miałaby wystawiać pracę dyplomową przed komisją i bliskimi. Odkrywasz nagle, że jesteś samotny, odizolowany, bezużyteczny. Wmawiasz sobie, że ratunek z rąk bardzo znanego aktora a jednocześnie Twojego wykładowcy jest wyróżnieniem, nie aktem litości. Wystawiać będziecie „Zbrodnię i karę”, scenariusz napisany na dwa głosy. Zaczynacie próby, a Ty jesteś zachwycony. Tyle się możesz nauczyć od tak znakomitego aktora! Ze swym uwielbieniem biegniesz do dziewczyny, dzielisz się z nią nawet tak intymnymi szczegółami jak bicie i poniżanie. Profesor nie zna granic, chce jak najlepiej przygotować Cię do roli, chce byś czuł i myślał jak postać, którą grasz. W oczach Twojej dziewczyny dostrzegasz żar, który nasila się po poznaniu z Twoim mentorem, tytułowym Mistrzem. I wszystko zaczyna się w Twoim życiu zmieniać, a zmiany te nawiedzają także Twoje otoczenie. Burzą wszystko, co znałeś.

„(…) Często zbliżamy się do bólu, bo nie wierzymy, że to on nas boli. (…) Ufamy, że przez poznanie da się go oswoić”

„Mistrz” to monolog dwóch złożonych postaci, tytułowego Mistrza, znanego i cenionego aktora polskiego teatru oraz Janka, studenta, niezbyt zdolnego, ale pracowitego chłopaka z małej miejscowości. Monolog na 200 stronach ukazuje mnogość emocji i ludzkich twarzy. Mamy tutaj do czynienia z retrospekcją i tak naprawdę doskonale wiemy jak się kończy wątek główny. Wraz z głównym bohaterem, Jankiem, odkrywamy historię i tajemnicę, którą otulona jest powieść. Chłopak opowiada nam ją przy butelce wódki, w Zaduszki, czasem mówiąc do siebie, czasem wspominając coś jeszcze innego i zmieniając temat. Czyta się to wszystko, jakby słuchało się relacji z życia znajomego, którego nie widzieliśmy kawałek czasu.

„(…) chcesz zrozumieć, to nazwij, zdefiniuj. Zdefiniuj w sobie. Uchwyć przyczynę gestu…”

Wypowiedź Janka okraszona jest wtrąceniami z dziennika Mistrza, które pokazują w pewien specyficzny sposób drugą stronę medalu- inne spojrzenie na wydarzenia, na całą tą grę, którą prowadzi Mistrz ze swoim uczniem. Jest to złożona gra, która ma uświadomić Janka, że tylko ból, poświęcenie i prawda mogą doprowadzić go do sukcesu. Gra ta jest osią fabularną powieści, można czasem odnieść wrażenie, że jest tłem dla całej tej plątaniny relacji i emocji. „Mistrz”, dla mnie jest książką nie o tym, że aby osiągnąć perfekcję należy odciąć się od wszystkiego, co się zna, doznać najwyższego bólu i poświęcić wszystko, co się znało i kochało, ale o tym, jak skomplikowany jest człowiek, jak wiele potrafi znieść i jak relacje z innymi wpływają na jego życie.

Podsumowanie

Janusz Nagiecki w swojej powieści zabiera czytelnika w skomplikowaną podróż, bowiem skupia się głównie na emocjach i relacjach bohaterów, akcja powieści jest tylko tłem, ważnym spajającym, ale nadal tłem. Dialogi między postaciami stanowią większą część książki, co czyta się szybko i przyjemnie, choć ta przewaga nie uwłacza książce – jest czymś, co fascynuje. Nie są to rozmowy proste, często są głębokie, refleksyjne, czasem żartobliwe.

„Mistrz” to powieść żywa. Czuć to życie w charakterach bohaterów, w ich tajemnicach, w zakończeniu, które jest niemalże urwane. Jest to jedna z tych książek, które albo się pokocha albo znienawidzi. Wszystko jest w niej inne, dziwne, niepokojące, ale jednocześnie znajome. Miałam momenty, kiedy książkę chciałam odłożyć, ale za chwilę znowu przepadałam na kilka chwil.

To niesamowite, gdy książka zostawia czytelnika z jednym wielkim znakiem zapytania w głowie, zmusza do myślenia i wzbudza emocje, często skrajne. Takie książki powinno się cenić, zwłaszcza, jeśli pochodzą z rodzimego podwórka, a ich autor to równie fascynująca osobistość :)

[https://antymateriablog.wordpress.com/2015/11/02/trudne-relacje-i-ich-konsekwencje-mistrz-janusz-nagiecki/]

Zabiorę Was dzisiaj w podróż do mrocznego wnętrza ludzkiej duszy. Do duszy nieskalanej, niewinnej i duszy pełnej mroku, zatracenia. „Mistrz” Janusza Nagieckiego jest nie tyle opowieścią o skomplikowanej relacji między nauczycielem a uczniem, ale również opowieścią o żądzy, samotności i tajemnicy. Zaskakująca i kończąca się zbyt szybko historia, jakby urwana w połowie...

więcej Pokaż mimo to