-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać460 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2019-01-22
2019-01-11
Nie, nie i jeszcze raz nie!
Co roku staram się nadrobić kilka lektur szkolnych (czy ze studiów) z czasów, gdy byłam na bakier z czytaniem.
Jedną z tych lektur było "Gloria victis". I chyba dobrze zrobiłam, że ją wtedy ominęłam szerokim łukiem... Skoro teraz, czytając to, miałam ochotę roztrzaskać monitor, to co by się działo kilkanaście lat temu...?
Istne tortury.
Wszystko to, czego nienawidziłam w lekturach: przydługawe opisy przyrody, jej personifikacja, pompatyczność, patos, gloryfikacja, romantyczne ecie-pecie i wieczna martyrologia (mimo że to już epoka pozytywizmu).
Mogłabym jeszcze długo mnożyć w ten sposób synonimy, ale po co.
To nie jest nowela dla mnie, i nie będzie nią nawet za kilkadziesiąt lat.
Nie, nie i jeszcze raz nie!
Co roku staram się nadrobić kilka lektur szkolnych (czy ze studiów) z czasów, gdy byłam na bakier z czytaniem.
Jedną z tych lektur było "Gloria victis". I chyba dobrze zrobiłam, że ją wtedy ominęłam szerokim łukiem... Skoro teraz, czytając to, miałam ochotę roztrzaskać monitor, to co by się działo kilkanaście lat temu...?
Istne...
2018-12-31
Gdy dowiedziałam się, że ma się ukazać książka z przemyśleniami pani Nosowskiej, nie byłam nastawiona entuzjastycznie. Ale potem pomyślałam sobie: "zaraz, Nosowska przecież nie jest chyba głupia?" i postanowiłam dać tej książce szansę.
A teraz gdy przeczytałam... Nie wiem jak to ocenić.
Wiele spostrzeżeń pani Kasi jest trafnych, fakt. Urzekły mnie choćby teksty o "diecie zmieniającej rysy twarzy", wychowywaniu dzieci czy o dniu z życia Kim Kardashian, a także ironia i dystans autorki do samej siebie. Ale niestety wiele tekstów kojarzy mi się z publikacjami coachingowymi, samorozwojowymi, czyli "pokochaj i zaakceptuj siebie".
W skrócie, jedne to mistrzostwo w swej prostocie i celności spostrzeżeń, a inne to jak dla mnie niestety zwyczajny bełkot...
Mimo że książkę czyta się naprawdę szybko, to i tak mam poczucie straconego czasu, który mogłam przeznaczyć na coś innego. A szkoda, bo jako muzyka Nosowską cenię.
Nie wiem, dlaczego wydawnictwo chciało to wydać, ale w sumie mieli chyba rację, bo nazwisko Katarzyny Nosowskiej przyciągnęło sporo czytelników... Tylko szkoda, że te felietony w dużej mierze ocierają się o coaching i rozwój osobisty, a także niebezpiecznie zalatują... tekstami z blogów i Instagrama.
I może w tej sferze powinny były pozostać.
Gdy dowiedziałam się, że ma się ukazać książka z przemyśleniami pani Nosowskiej, nie byłam nastawiona entuzjastycznie. Ale potem pomyślałam sobie: "zaraz, Nosowska przecież nie jest chyba głupia?" i postanowiłam dać tej książce szansę.
A teraz gdy przeczytałam... Nie wiem jak to ocenić.
Wiele spostrzeżeń pani Kasi jest trafnych, fakt. Urzekły mnie choćby teksty o "diecie...
2018-09-04
Opinia będzie chaotyczna, bo nie wiem, jak zebrać myśli (i rzeczywiście, kiedy skończyłam pisać opinię, okazało się, że ubranie myśli w słowa zajęło mi godzinę). Być może kogoś obrażę, ale mam to gdzieś. Czuję, że dawno nie pisałam aż tak szczerej opinii (choć zawsze takie piszę), a przede wszystkim tak zjadliwej.
Zastanawiam się, co kieruje wydawnictwami przy wyborze książek i autorów, jakim dadzą szansę. Niektórzy mają talent, a mimo to piszą od wydawnictwa do wydawnictwa i nikt (albo prawie nikt) nie jest zainteresowany. Tak było w przypadku mojej koleżanki, której na szczęście w końcu udało się wydać książkę, a debiut przyjęto bardzo ciepło. Może chodzi o zapłatę? Popularność na instagramie i innych mediach społecznościowych? A może o pewne "niestandardowe" metody przekupstwa? Nie mam pojęcia.
"365 dni" to książka promowana niemal tak silnie jak niegdyś "Dziewczyna z pociągu". Nachalnie promowana na instagramie przez pierwszoligowe celebrytki z Dodą i Natalią Siwiec na czele, z którymi pani Blanka Lipińska rzekomo się przyjaźni (hehe, instagramowe przyjaźnie w świecie celebrytów XD) i które rzekomo przeczytały książkę i wychwalają ją pod niebiosa... Hmmm... Moim zdaniem zwykła reklama, by wpatrzone jak w obrazek obserwatorki obu pań (a mają ich niemało) sięgnęły po "365 dni".
Okej, przyznaję, ja sama też obie te panie obserwuję - pierwszą dlatego, że nawet lubię jej charakterek, a drugą z ciekawości, bo nie rozumiem jej fenomenu. Ale to nie one zachęciły mnie do sięgnięcia po tę pozycję, a raczej czytelnicy LC, głównie ci, których obserwuję. Opinie większości z nich nie są niestety pozytywne, ale postanowiłam przekonać się sama, czy książka pani Lipińskiej jest rzeczywiście tak beznadziejna. Bo przecież 1. miejsce w top książkach na LC o niczym nie świadczy - to tylko skutek marketingu, który pokazuje, ile osób w ogóle skusiło się, by sięgnąć po "365 dni", a nie wybitnie wysoka średnia ocen.
Jestem zmuszona zgodzić się z negatywnymi opiniami. A miało być tak pięknie... Nie jeśli chodzi o tę książkę, ale o te, które w tym roku przeczytałam. W zasadzie wszystkie były dobre, poza przeczytanym gdzieś tam na początku roku harlequinem, i nagle postanowiłam wyrobić sobie opinię o "365 dniach"...
Na początek blurb na okładce: "Ojciec chrzestny i Pięćdziesiąt twarzy Greya w jednym"... No naprawdę? Są setki książek z wątkami mafijnymi, ale to jeszcze nie oznacza, że można je porównywać z "Ojcem chrzestnym"! Rozumiem, że to chodliwy temat i wabik na czytelników (te wszystkie książki Masy czy filmy Patryka Vegi), no ale jednak. No i żeby było bardziej światowo, bardziej z klasą, trzeba było sięgnąć nie po jakąś tam polską mafię, tylko od razu po tę sycylijską. Ale mafia jest w książce tylko tłem - biegają faceci z bronią, jacyś ochroniarze w SUV-ach i ktoś gdzieś tam kogoś zabije. Ale to wcale nie znaczy, że można się już reklamować na "Ojcu chrzestnym"! A Grey? Może. Bo jest to z pewnością stuprocentowy erotyk, gdzie mamy władzę, uległość i zabójczo przystojnego bogacza, który dostaje wszystko, czego chce. No i pan z okładki nawet trochę przypomina Jamiego Dornana.
Ja rozumiem, że Massimo ma kasę, jest bossem mafijnym i może wszystko, ale jego stosunek do kobiet jest poniżej wszelkiej krytyki. Już na samym początku ta scena ze stewardessą. Rozumiem, że ona sama robiła do niego maślane oczy i miała za przeproszeniem kisiel w majtkach, ale on ją zwyczajnie zgwałcił! Wykorzystał jak przedmiot i zostawił. Zresztą podobnie traktuje nieraz Laurę, naszą główną bohaterkę, którą rzekomo kocha nad życie i chroni przed niebezpieczeństwami. Co z tego, że daje jej wszystko, obrzuca ją kosztownymi prezentami, a w całej willi wiszą jej portrety, skoro traktuje ją jak zwykłą dziwkę? Wszystko musi być tak jak wielki don Massimo chce i kiedy sobie zażyczy.
A Laura? Niby taka niezależna, a daje się traktować jak szmata. Na widok ciucha od Chanel czy Prady od razu świecą się jej oczka i zdaje się o wszystkim zapominać. To jest zupełnie nieprawdopodobne, że już w zasadzie po kilku czy kilkunastu dniach zakochała się w swoim porywaczu. Moim zdaniem zwyczajnie spodobała jej się perspektywa tych wszystkich szmatek od projektantów i życia w luksusie. Kto normalny już po paru dniach od porwania tak ochoczo przymierza markowe ciuchy i ślini się do swojego porywacza? Normalna osoba mimo wszystko starałaby się jakoś wydostać, nie dawałaby za wygraną, a tutaj to chyba wystąpił jakiś przyspieszony syndrom sztokholmski, bo nie mam innego pomysłu, jak to wytłumaczyć. I w ogóle jak groteskowo brzmią teksty w stylu: "Jesteś moim oprawcą, ale zakochałam się w tobie". Oczywiście nie jest to dosłowny cytat, ale jak dla mnie mają właśnie taki wydźwięk. XD Ale nie dokończyłam o Laurze - normalna osoba w jej sytuacji raczej nie zwróciłaby uwagi, czy każą jej włożyć sukienkę Gucci, Srucci czy z lumpeksu, ale Laura to materialistka. Jeszcze przed porwaniem i we fragmentach, gdy wspomina swoje dawne życie, wyłania się taki obraz. I chyba z kilka razy przez całą ksiażę powtarza, że zakłada swoje ukochane trampki od Isabel Marant <tak, wiemy, już to mówiłaś>, tym razem jej własne, a nie prezent od Massima.
Zresztą w tej książce nie ma ani jednej postaci, która wzbudziłaby moją sympatię (podobnie zresztą było we wspomnianej wcześniej "Dziewczynie z pociągu"). Olga to kolejna materialistka, zwyczajna dziwka, która w zamian za seks dostaje od facetów kosztowne rzeczy. W ogóle się nie szanuje, dlatego śmiać mi się chciało, gdy w pewnym momencie mówi (a może to była Laura? Zresztą nieważne), że obie z Laurą zawsze marzyły o byciu żonami i matkami. XD Brat Laury to z kolei niewyżyty podrywacz, który kobiety traktuje w zasadzie podobnie do Massima. A matka to zwyczajna snobka: "To ja pokazałam ci, czym jest moda". Ojej, znalazła się wyrocznia stylu.
W ogóle z tej powieści wyłania się snobizm. Wszyscy bez wyjątku są tu idealni, liczy się dla nich tylko życie w luksusie, markowe łachy od projektantów, prestiż, władza i bogactwo, a co poniektórzy są jacyś niewyżyci seksualnie. Nawet to wesele kuzynki - ja bym tam nie wytrzymała. Tak a propos, co autorzy książek czy reżyserzy mają z tym sadzaniem gości weselnych na określonych miejscach? Bywałam na różnych weselach, ale nikt nigdy nie miał z góry przypisanego miejsca i każdy siadał tam, gdzie chciał i z kim chciał. Nikt też nie przejmował się tym, że nie umie profesjonalnie tańczyć, nawet para młoda. A tu? Zapewne dziesiątki opłaconych lekcji, byle tylko pierwszy taniec był idealny.
Wszystko tu jest idealne do przesady i nie ma zupełnie miejsca na normalność. Polecam pani Lipińskiej mocno wziąć sobie do serca niepochlebne opinie i wziąć je pod uwagę przy pisaniu kontynuacji, ale obawiam się, że może być za późno, bo z tego, co mówiła parę dni temu w relacji na Instagramie, wynika, że spieszy się, by dla swoich fanek wydać drugą część najszybciej, jak to możliwe. A najlepiej radzę po prostu nie pisać już książek i wrócić do wypinania swojego niesamowicie naturalnego ciała na Instagramie. ;)
A czy książka jest "obrzydliwie romantyczna"...? Nie, nie jest, jest najwyżej obrzydliwa albo obrzydliwie nieromantyczna, no ale może się mylę - w końcu każdy może mieć inne pojęcie romantyczności. W każdym razie ja tu nic romantycznego nie widzę, najwyżej pożądanie, władzę, niewyżycie seksualne i traktowanie kobiet jak swojej własności.
No i niski zasób słownictwa. Choćby to, że nieustannie pojawia się "lodowate spojrzenie" Massima niczym pewne dobrze znane i równie często powtarzające się frazy z trylogii Greya. Zresztą odnoszę wrażenie, że on sam jest nazywany na przemian Massimem (ewentualnie z "don" na początku) albo Czarnym, podobnie jak Domenico to zawsze "Domenico" albo "młody Włoch". Ach tak, w drugiej części będzie go jeszcze można nazywać "szwagrem" lub "bratem Massima", bo przecież Laura już wie, kim on jest dla nich obojga. ;)
Czy książka ma jakieś plusy? Tak! Zdecydowanie szybko się ją czyta, a potem można użyć jako rozpałki, jako że nastał wrzesień i wieczory robią się coraz chłodniejsze. ;)
Opinia będzie chaotyczna, bo nie wiem, jak zebrać myśli (i rzeczywiście, kiedy skończyłam pisać opinię, okazało się, że ubranie myśli w słowa zajęło mi godzinę). Być może kogoś obrażę, ale mam to gdzieś. Czuję, że dawno nie pisałam aż tak szczerej opinii (choć zawsze takie piszę), a przede wszystkim tak zjadliwej.
Zastanawiam się, co kieruje wydawnictwami przy wyborze...
2017-01-01
2015-02-23
Nie rozumiem, po co powstało to "dzieło" i jego kontynuacja. Czytając tę książkę, można odnieść wrażenie, iż pracownicy warszawskich korporacji to sami degeneraci, którym w głowie tylko seks, imprezy i alkohol. Wszyscy tu zdradzają wszystkich, sypiają ze wszystkimi (niemal jak w "Modzie na sukces"), rzucają mięsem na prawo i lewo.
A jakoś trudno mi uwierzyć, że tak jest naprawdę. Jeśli jednak to prawda, to jest to bardzo smutny obraz, i nie chciałabym spotkać osób podobnych do bohaterów książki. W każdym razie po lekturze byłam zdegustowana.
Nie rozumiem, po co powstało to "dzieło" i jego kontynuacja. Czytając tę książkę, można odnieść wrażenie, iż pracownicy warszawskich korporacji to sami degeneraci, którym w głowie tylko seks, imprezy i alkohol. Wszyscy tu zdradzają wszystkich, sypiają ze wszystkimi (niemal jak w "Modzie na sukces"), rzucają mięsem na prawo i lewo.
A jakoś trudno mi uwierzyć, że tak jest...
2015-02-28
2012-05-22
Tak sentymentalna, że aż śmiertelnie nużąca. Może kiedyś uda mi się przy niej nie przysnąć i doczytać do końca.
Tak sentymentalna, że aż śmiertelnie nużąca. Może kiedyś uda mi się przy niej nie przysnąć i doczytać do końca.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-10-19
2006-03-23
2015-04-30
Tytułowe opowiadanie zupełnie nie przypadło mi do gustu i dlatego darowałam sobie pozostałe. Być może po prostu science fiction nie jest dla mnie...
Tytułowe opowiadanie zupełnie nie przypadło mi do gustu i dlatego darowałam sobie pozostałe. Być może po prostu science fiction nie jest dla mnie...
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-06-16
Po prostu głupie. Większość opowiadań albo nie trzyma się kupy i jest dziwna, albo akcja nagle się kończy. Większa część z nich po prostu jest wyrwana z kontekstu, gdyż stanowią część jakichś cykli opowiadań danych autorów, i dlatego nie wiadomo, o co chodzi. Być może całe cykle byłyby ciekawe, jednak w takiej formie, jak w książce, było to dla mnie nie do strawienia. A szkoda, bo sam pomysł na zbiorek opowiadań o ślubach z nadprzyrodzonymi elementami wydawał się dość fajny.
Po prostu głupie. Większość opowiadań albo nie trzyma się kupy i jest dziwna, albo akcja nagle się kończy. Większa część z nich po prostu jest wyrwana z kontekstu, gdyż stanowią część jakichś cykli opowiadań danych autorów, i dlatego nie wiadomo, o co chodzi. Być może całe cykle byłyby ciekawe, jednak w takiej formie, jak w książce, było to dla mnie nie do strawienia. A...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-12
Niestety, nie porwała mnie ta książka zupełnie. Nie jestem w stanie zrozumieć zachwytów nad nią i dlaczego została umieszczona na liście 100 Najlepszych Książek wg BBC... Och, może dlatego, że jest jedną z najważniejszych pozycji ruchu Beat Generation, powieścią drogi, o ówczesnym pokoleniu, bo jest autobiograficzna? Głębokie, nieprawdaż? Przykro mi, do mnie i tak nie przemawia.
Absolutnie żaden z bohaterów nie zaskarbił sobie mojej sympatii. Bo i niby z jakiego powodu?
Jak dla mnie wszyscy oni są zgrają skrajnie nieodpowiedzialnych, niedojrzałych nierobów. Bez perspektyw, bez stałej pracy i odpowiedzialności za rodzinę, tylko ciągle od wszystkich żebrzą i są na ich utrzymaniu, non stop szlajają się pomiędzy jakimiś melinami, chleją, ćpają, kradną, zmieniają partnerki, filozofują i włóczą się bez żadnego większego celu po całym kraju.
Jak dla mnie to jeden wielki, nudny bełkot. Kompletnie nic się nie dzieje, a bohaterowie robią tylko nieustannie to, co napisałam akapit wyżej. Sądziłam, że książkę będzie się czytało z wypiekami na twarzy i też czuło to pragnienie wolności, tym bardziej, że pierwsze 50 stron połknęłam migiem. A tymczasem czuje się jedynie znudzenie i oburzenie nieodpowiedzialnością bohaterów, męcząc się z książką przez tydzień. Choć i tak szybko mi poszło, z tego co wyczytałam w opiniach innych czytelników.
Niestety, nie porwała mnie ta książka zupełnie. Nie jestem w stanie zrozumieć zachwytów nad nią i dlaczego została umieszczona na liście 100 Najlepszych Książek wg BBC... Och, może dlatego, że jest jedną z najważniejszych pozycji ruchu Beat Generation, powieścią drogi, o ówczesnym pokoleniu, bo jest autobiograficzna? Głębokie, nieprawdaż? Przykro mi, do mnie i tak nie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-02-06
2016-02-04
"To nie książka" razem ze "Zniszcz ten dziennik" tej samej 'autorki' zajmują u mnie ex aequo pierwsze miejsce dla Najgorszej 'Książki' EVER.
Tysiące drzew ścięto tylko po to, żeby to coś powstało, a przecież na podobne, a nawet lepsze i bardziej kreatywne pomysły wpadłyby przedszkolaki.
No ale świetny sposób na zarobienie góry pieniędzy, nie ma co.
Tę pozycję, w przeciwieństwie do drugiej wspomnianej, przejrzałam już tylko pobieżnie, bo po "Dzienniku" miałam już dosyć. I stała obok.
I oczywiście też była jakaś strona, na której należało umieścić jedzenie.
Szkoda 30 złotych.
Zdecydowanie bardziej polecam popularne ostatnio kolorowanki, np. "Podróż do Krainy Czarów", która stoi raptem parę regałów dalej.
"To nie książka" razem ze "Zniszcz ten dziennik" tej samej 'autorki' zajmują u mnie ex aequo pierwsze miejsce dla Najgorszej 'Książki' EVER.
Tysiące drzew ścięto tylko po to, żeby to coś powstało, a przecież na podobne, a nawet lepsze i bardziej kreatywne pomysły wpadłyby przedszkolaki.
No ale świetny sposób na zarobienie góry pieniędzy, nie ma co.
Tę pozycję, w...
2016-02-04
Szukając w Empiku prezentu dla bliskiej osoby, natknęłam się na tę książkę. Już kiedyś o niej słyszałam, czytałam też opinie innych użytkowników (głównie negatywne), więc postanowiłam książkę przejrzeć i przekonać się, co to dokładnie jest. Przejrzałam ją jednak bardzo dokładnie, strona po stronie i... muszę zgodzić się z niepochlebnymi opiniami.
Okej, większość stron zawiera polecenia w stylu "narysuj coś", "wypisz", "zabazgraj stronę" itp. Ale żuć stronę?! Zapełnić ją martwymi robakami?! Zbryzgać resztkami z obiadu?! WTF?! Ciekawe, czym jeszcze? Może zawartością żołądka albo jelit? Innymi wydzielinami?
Nie rozumiem celu tej książki. Jeśli ma służyć wyżyciu się i pozbyciu negatywnych emocji, to równie dobrze może do tego służyć zwykła kartka papieru, stary zeszyt albo papier toaletowy, więc naprawdę nie warto wydawać aż 30 złotych.
Można też iść się wykrzyczeć czy poobijać worek treningowy.
Czy to w ogóle zasługuje na miano 'książki'?
Gratulacje! "Zniszcz ten dziennik" i "To nie książka" otrzymują zaszczytny tytuł Badziewia na Badziewiami na mojej półce z najgorszymi książkami! Brawo!
Szukając w Empiku prezentu dla bliskiej osoby, natknęłam się na tę książkę. Już kiedyś o niej słyszałam, czytałam też opinie innych użytkowników (głównie negatywne), więc postanowiłam książkę przejrzeć i przekonać się, co to dokładnie jest. Przejrzałam ją jednak bardzo dokładnie, strona po stronie i... muszę zgodzić się z niepochlebnymi opiniami.
Okej, większość stron...
2015-11-02
Szczerze mówiąc, mam bardzo, ale to bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony książka ma w dość prosty i dowcipny sposób pomóc chłopcom w wieku dojrzewania oswoić się z tym, co zaczyna się dziać z ich "siusiakami" i odpowiedzieć na najczęściej nurtujące ich pytania.
Idąc tym tropem można sądzić, że jest to książka dla chłopców w wieku mniej więcej 11-14 lat. Jednak niektóre pojęcia (i to wcale niezwiązane z płciowością!) są chyba zbyt skomplikowane dla dzieci w tym wieku - estyma, decydent, i jeszcze ta gadka o Freudzie? Serio? Jaki 12-latek zna znaczenie tych słów? A na samym początku straszą jeszcze opowieściami o eunuchach i kastracji.
Większość pojęć w słowniczku na końcu potraktowana po macoszemu i źle wyjaśniona.
Irytujące jest słowo "siusiak" pojawiające się po piętnaście razy na jednej stronie. Rozumiem, że książka ma być dowcipna i przystępna dla dorastającego nastolatka (?), ale i tak.
Podobnie irytuje, a wręcz obrzydza słowo "brandzlowanie". Nie wiem, może tylko ja tak mam, ale na samo brzmienie tego słowa wyobrażam sobie jakiegoś podstarzałego zboczeńca-pedofila (jak na jednej z ilustracji w książce ;)), wyskakującego z krzaków z interesem na wierzchu na niczego niespodziewających się ludzi, w tym dzieci. Naprawdę nie dało się zastąpić tego słowa "masturbacją" albo "onanizowaniem"? A może to wina tłumacza? Nie znam szwedzkiego, ale czy słowo użyte w oryginale też się tak ohydnie kojarzy?
Część przeznaczoną dla dziewczynek przeczytam chyba tylko z ciekawości, bo obawiam się, że może być podobnie NĘDZNIE.
Szczerze mówiąc, mam bardzo, ale to bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony książka ma w dość prosty i dowcipny sposób pomóc chłopcom w wieku dojrzewania oswoić się z tym, co zaczyna się dziać z ich "siusiakami" i odpowiedzieć na najczęściej nurtujące ich pytania.
Idąc tym tropem można sądzić, że jest to książka dla chłopców w wieku mniej więcej 11-14 lat. Jednak niektóre...
2015-11-30
Druga część "Wielkiej księgi...", tym razem dla dorastających dziewczynek. Co mogę powiedzieć? Podobnie marna jak ta dla chłopców, nie wiem, czy nie jeszcze gorsza.
Słyszałam, że Szwedzi mają bardzo osobliwe podejście do wychowywania dzieci, ale książki z tej serii są lekko mówiąc DZIWNE.
Znowu muszę się doczepić i do treści, i do słowniczka na końcu. Niektóre pojęcia podane w BARDZO DOSADNY sposób, np. "odbyt - miejsce, z którego wychodzi kupa" (czy jakoś tak, nie mam przy sobie książki), a inne opisane zbyt trudnymi słowami, jak np. obrzezanie, opisane jakimiś quasi-naukowymi pojęciami. Jeśli ma być to książka dla dorastających dziewcząt (i może chłopców, którzy chcieliby lepiej zrozumieć swoje koleżanki), to powinno być chyba w całości pisane językiem w miarę zrozumiałym, tak żeby łatwo sobie przyswoili wszystkie informacje. Potem jeszcze te fragmenty o "cipce" w kulturze, języku, religiach itp., nastolatek chyba raczej nie zainteresują, najwyżej jako ciekawostki. W sumie nie wiadomo, czy jest to książka dla dojrzewających nastolatek, czy tych już trochę starszych.
Potem w tym samym słowniczku pojawia się pojęcie środków antykoncepcyjnych. Wszystko byłoby ok, gdyby autorzy raczyli dodać, że niektóre z nich, jak prezerwatywy, chronią też przed chorobami wenerycznymi. Zupełnie tego brak, a to chyba też dość istotne. W końcu choroby też stanowią zagrożenie.
Kolejna sprawa: menstruacja. Owszem, napisane jest w przystępny sposób, jak do niej dochodzi itd., ale potem autorzy trochę sobie "zlali" sprawę i pojawia się coś w stylu: "Jeśli będzie bolesna, zjedz czekoladę, połóż się albo weź leki przeciwbólowe. Jeśli nie pomogą, idź do lekarza, a on ci pomoże". Może źle to rozumiem, ale wygląda to tak, jakby lekarz miał od razu wyczarować remedium na uporczywe bóle miesiączkowe. A tak niestety nie jest.
Mimo że miało tak nie być, dziewczęta, ich ciała i sprawy seksu nadal są traktowane w książce w przedmiotowy sposób.
Książka miała też pomóc pozbyć się zakorzenionych wierzeń, że masturbacja, czy ogólnie dziewczynki interesujące się swoim ciałem / seksualnością, to coś złego, czego należy się wstydzić. Niestety nie pomogła. Przy przeglądaniu tej książki wstyd i zażenowanie chyba tylko się wzmaga.
Nie wiem, może to kwestia tego, że za pisanie tej książki wziął się facet, również autor poprzedniej części. Nie mam tu na myśli, że facet nie mógłby napisać dobrej książki o dojrzewaniu dziewczynek, ale w tym przypadku to klapa. Na początku autor stara się przekonać czytelnika, że skoro napisał książkę "o siusiakach", to czemu nie miałoby mu się udać i "o cipkach"? Jak widać jednak się nie udało.
Śmieszyć i bawić mogą chyba tylko niektóre ilustracje, ale na pewno nie ta z panią wydającą na świat potomka niemal wprost na czytelnika. Mnie osobiście przeraziła. A co dopiero dziecko, które mogło nigdy wcześniej o tym nie słyszeć.
Druga część "Wielkiej księgi...", tym razem dla dorastających dziewczynek. Co mogę powiedzieć? Podobnie marna jak ta dla chłopców, nie wiem, czy nie jeszcze gorsza.
Słyszałam, że Szwedzi mają bardzo osobliwe podejście do wychowywania dzieci, ale książki z tej serii są lekko mówiąc DZIWNE.
Znowu muszę się doczepić i do treści, i do słowniczka na końcu. Niektóre pojęcia...
2015-12-18
2013-10-16
Dlaczego to w ogóle przeczytałam? Chyba ze względu na czysty czytelniczy masochizm (swoją drogą takie preferencje seksualne w książce też znajdziemy) albo próbę ukarania siebie samej. Jeszcze przed połową miałam dość, ale stwierdziłam, że jeśli mam ocenić i nie być gołosłowna, to muszę dotrwać do końca. A nuż coś się zmieni na plus?
Niestety nie. Mam ochotę dać pół gwiazdki, bo to jest o wiele gorsze od pierwszej części, serio.
Autorka nadal torturuje czytelników topornym językiem i stylem, wyliczaniem, jakiej marki były poszczególne części garderoby Laury, obrzydliwymi scenami (które nie są erotykiem, a porno), błędami w druku (chociaż to akurat zasługa "redakcji"), a teraz na dodatek jeszcze swoją twarzą, spoglądającą na nas z okładki oraz znajdującą się na końcu wiadomością, że niebawem ukaże się trzecia część. Zero samokrytyki i wzięcia sobie do serca rad czytelników. I nie, to, że jest pani "pierwszym autorem książki, który rozebrał się w magazynie dla dorosłych", nie znaczy że jest pani - nie wiem - supernowoczesną, wyzwoloną, innowacyjną pisarką! To nie wybitne osiągnięcie ani żaden krok milowy. To po prostu czysty marketing i żenująca próba zainteresowania swoją osobą i twórczością. Dobry erotyk sprzedałby się i bez takich akcji, proszę mi wierzyć. ;)
Chciałabym przytoczyć tu pewną scenę. Olga, przyjaciółka głównej bohaterki, została przez Adriana (niemal identycznego bliźniaka Massima) odurzona narkotykami i uwięziona w pokoju. Później, jak sama stwierdziła, wydymał ją jak szmatę i skatował. Laura oczywiście trochę się przejęła i spytała przyjaciółkę, jak się czuje po gwałcie, ale co wtedy mówi nasza naczelna powieściowa k*rwa?
"Że po czym? Po jakim gwałcie, Lari? Przecież on mnie nie zgwałcił, tylko... że tak powiem... zwiotczył narkotykami. To nie była tabletka gwałtu, tylko MDMA, więc ja wszystko pamiętam. Ale też przyznaję, miałam na niego zwyczajnie ochotę. No, może większą, zdecydowanie większą niż w rzeczywistości, ale dobrego, porządnego dymania nie nazwałabym gwałtem."
Że co proszę?! "Zwiotczył narkotykami"?! Czyli jak nie "zwiotczył" pigułką gwałtu, tylko MDMA czy czymś innym, to to nie jest gwałt?! I co z tego, że Olga w sumie miała na niego chrapkę? Skoro to jej zdaniem nie był gwałt (wielokrotny!), tylko "porządne dymanie", to dlaczego biła się z Adrianem, nazwała go "bydlęciem, które ją skatowało", a gdy w końcu po całej nocy uratował ją Domenico, skomentowała to słowami: "zakończył mój koszmar"?! To w końcu całonocny koszmar czy "porządne dymanie"?! Hmmm?!
Czyli jednak wiele stron później Adam będzie miał rację, mówiąc, że "k*rwa zawsze będzie k*rwą". Może i menda z niego, ale tu niestety muszę się z nim zgodzić.
Jestem totalnie oburzona tą sceną i takim odwracaniem kota ogonem! Gwałt to gwałt, nieważne, czy ktoś cię nafaszeruje pigułką gwałtu, MDMA, koką, alkoholem czy choćby gówniarskim acodinem! Na szczęście widzę, że nie tylko mnie jedną oburzyło takie umniejszanie winy gwałciciela.
Puknij się, autorko, w ten swój głupi łeb! Choć pewnie jest już tak pusty i plastikowy od wypełniaczy, że nic do ciebie nie dotrze!
~
Pod koniec książki mamy do czynienia z jeszcze jedną sceną gwałtu - tym razem na Laurze, odurzonej środkami nasennymi. Oczywiście tutaj akurat można polemizować, czy naprawdę do niego doszło, czy może Nacho rzeczywiście Laurze naściemniał i tak naprawdę nic jej nie zrobił (raczej to drugie, patrząc na to, jak się o nią martwił i troszczył). Ale i tak coś mnie w tej scenie oburzyło...
Otóż wyobraźcie sobie, drogie czytelniczki, że jesteście mężatkami (w ciąży lub nie, nieważne), ktoś was porywa, dodając wam uprzednio środki nasenne do napoju. Potem oznajmia wam, że gdy byłyście nieprzytomne, p*eprzył was pół nocy, bo nie mógł się oprzeć, a wy nie miałyście pod suknią majtek. Jak reagujecie? Czujecie się brudne i obrzydzone, bo was ktoś wykorzystał i naruszył waszą nietykalność osobistą, waszą godność człowieka? Nie. Ubolewacie nad tym, że nieświadomie zdradziłyście męża, który zapewne, gdy się o tym dowie, będzie was miał za ostatnie dz*wki, będzie się wami brzydził i wpadnie w szał.
Autorko - nie! To nie byłaby zdrada, tylko zwyczajny gwałt. I oczywiście znów mógłby paść argument, że Nacho też Laurę kręcił, podobnie jak Adriano Olgę; nawet śniła o seksie z nim. Gdyby jakaś kobieta została zgwałcona, to bynajmniej nie zdradziłaby męża, a to, że gwałciciel wydał jej się kiedyś pociągający fizycznie, nigdy nie powinno być usprawiedliwieniem!
Miałam napisać jeszcze wiele o braku logiki, durnych wyborach bohaterów czy ich rynsztokowym słownictwie spod latarni (zwłaszcza Olgi), ale nie mam już siły. Tego jest po prostu za dużo, więcej niż w "365 dniach", dlatego "Ten dzień" śmiało zasługuje na pół gwiazdki, których z przyczyn technicznych nie jestem w stanie wystawić. A nie ocenić wcale, to jak w ogóle nie przyczynić się do wystawienia średniej ocen temu "opus magnum".
Blanka Lipińska albo naprawdę nie przejmuje się negatywnymi ocenami (a powinna, bo może jakość jej erotyków znacząco by wzrosła), albo zwyczajnie naprawdę nic do niej nie dociera i nadal bawi się pisarkę.
I proszę nie narzekać na "hejt", który na panią, pani autorko, spada, bo sama go pani prowokuje, choćby traktując w podobny sposób sprawę gwałtu! Koło tego po prostu nie da się przejść obojętnie, i nie skomentować tego w inny sposób (za pomocą konstruktywnej krytyki).
No bo jak to niby zrobić, gdy nóż się człowiekowi w kieszeni otwiera?!
PS Maleńki, mniejszy niż to pół gwiazdki plusik za wspomnienie o mołdawskim pinot noir. Choć z drugiej strony, nie jestem do końca przekonana, czy wspominanie o dobrach narodowych tego kraju, jakim są wina, w takiej książce, tak naprawdę nie uwłacza Mołdawii, która jest z pewnych względów krajem mi bliskim. Ale starałam się znaleźć jakiś plus. Jakikolwiek.
Aha. Jeszcze sprawa futra z rosyjskich soboli, które na święta dostała od Massima matka Laury. Jak stwierdza Laura, widok tego podarunku zatamował im obu dopływ tlenu do mózgu. No cóż. Jaka matka, taka córka. Dwa próżne, snobistyczne, zadufane w sobie pustaki (choć Klara nieco bardziej zadufana moim zdaniem), dla których liczą się tylko "luksusowe" podarki, prestiż i wysoka pozycja w społeczeństwie. Przykro mi, ale cieplutkie zimowe okrycie wierzchnie okraszone cierpieniem niewinnych zwierząt nie jest żadnym luksusowym i stylowym prezentem, tylko okrucieństwem, do którego swoją cegiełkę dokłada także każdy, kto takie futro kupuje i nosi. Jak widać dla autorki to nic takiego...
Dlaczego to w ogóle przeczytałam? Chyba ze względu na czysty czytelniczy masochizm (swoją drogą takie preferencje seksualne w książce też znajdziemy) albo próbę ukarania siebie samej. Jeszcze przed połową miałam dość, ale stwierdziłam, że jeśli mam ocenić i nie być gołosłowna, to muszę dotrwać do końca. A nuż coś się zmieni na plus?
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNiestety nie. Mam ochotę dać pół...