Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , , ,

Jak dla mnie horror idealny. Doskonale dawkowane napięcie i interesująca fabuła, zagłębiająca się w umysł osoby dotkniętej żałobą po śmierci dziecka oraz na co taki człowiek, potrafiłby się zdobyć, byle tylko dziecko odzyskać...

Jak dla mnie horror idealny. Doskonale dawkowane napięcie i interesująca fabuła, zagłębiająca się w umysł osoby dotkniętej żałobą po śmierci dziecka oraz na co taki człowiek, potrafiłby się zdobyć, byle tylko dziecko odzyskać...

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Intrygująca opowieść z zaskakującym zakończeniem.

Powieść Joy Fielding kręci się wokół sześciorga bohaterów: Jeffa, Willa, Toma, Kristin, Suzy oraz Dave’a. Ich losy zostają ze sobą nierozerwalnie związane za sprawą niewinnego zakładu... Do czego on doprowadzi?

To książka nie tylko o konsekwencjach niewinnej zabawy, zakładu, ale też o skomplikowanych relacjach międzyludzkich, nieprzepracowanych traumach, nieobecnych rodzicach, faworyzowanych bądź też porzuconych dzieciach, skomplikowanym braterstwie, kompleksach, arogancji, okrucieństwie i przemocy domowej.

Intrygująca opowieść z zaskakującym zakończeniem.

Powieść Joy Fielding kręci się wokół sześciorga bohaterów: Jeffa, Willa, Toma, Kristin, Suzy oraz Dave’a. Ich losy zostają ze sobą nierozerwalnie związane za sprawą niewinnego zakładu... Do czego on doprowadzi?

To książka nie tylko o konsekwencjach niewinnej zabawy, zakładu, ale też o skomplikowanych relacjach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Książkę wygrałam już jakiś czas temu w konkursie LC i była to jedna z tych wygranych, która najbardziej mnie ucieszyła.

Okładka przepiękna i, jak się okazało po przekartkowaniu, oprawa graficzna w środku książki również bardzo starannie i pięknie wykonana; tylko dodatkowo dodaje magii podczas lektury.

I tu mam trochę mieszane uczucia, w przeciwieństwie do większości komentujących, jak widzę. Być może to po prostu moje czepialstwo...

Tak, tematy wojny i Holokaustu też powinno się poruszać z dziećmi - oczywiście w stosownej do wieku formie, bez drastycznych szczegółów.

W tej kwestii "Lalkarz z Krakowa" swoje zadanie spełnia. Jest magia, nieco złagodzone przedstawienie wojny. Ale czy nie zbyt złagodzone? Tak, to książka z założenia dla dzieci. Ale czyaby na pewno tylko dla nich?

Znowu powtórzę: może to tylko moje czepialstwo, ale momentami już drażniło mnie to "infantylizowanie" wojny ciągłymi porównaniami do wojny w Krainie Lalek, aż nazbyt widocznymi...

I jeszcze jedno. Ciekawiło mnie, jak dalej pociągnie autorka wątek folksdojczów, gdy tylko dowiadujemy się, że Lalkarzowi (ze względu na jego pochodzenie) przedstawiono taką "propozycję" (str.102). Bardzo mnie wówczas ucieszyło, że nie przedstawiono wszystkich, którzy zdecydowali się ją podpisać, jako zdrajców i zbrodniarzy, a wyjaśniono, że wielu postępowało tak, by komuś pomóc (czy to Żydom, czy swoim rodzinom, ratując je od obozu, czy komukolwiek innemu). I takie pozytywne wrażenie było ze mną aż do końca opowieści...

Czar jednak prysł w posłowiu autorki, a konkretnie na str. 291, gdzie autorka napisała, że "większość folksdojczów była jednak posłuszna nazistom". Otóż nie! To niesamowicie krzywdzące słowa, a dla mnie osobiście wielki minus dla R. M. Romero. Szkoda.

Książkę wygrałam już jakiś czas temu w konkursie LC i była to jedna z tych wygranych, która najbardziej mnie ucieszyła.

Okładka przepiękna i, jak się okazało po przekartkowaniu, oprawa graficzna w środku książki również bardzo starannie i pięknie wykonana; tylko dodatkowo dodaje magii podczas lektury.

I tu mam trochę mieszane uczucia, w przeciwieństwie do większości...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Islandia - państwo, którego mieszkańcy według wielu wskaźników i rankingów żyją najszczęśliwiej i w dobrobycie. Kraina mlekiem i miodem płynąca. Nieziemskie widoki, zieleń, fiordy, zorze polarne i sielskie, wszędobylskie owieczki. Ale co by się stało gdyby ta oddalona od innych ziem wyspa straciła nagle z niewiadomych powodów łączność ze światem zewnętrznym?

To właśnie miało miejsce w powieści Björnsdóttir. Nie można połączyć się z zagranicą ani przez internet, ani telefonicznie, ani drogą radiową. Nie dochodzą żadne wiadomości. Łączność ze statkami i samolotami zostaje utracona, a turyści i imigranci nie mogą wrócić do domu.

Islandia, odcięta od dostaw z zagranicy, musi stać się całkowicie samowystarczalnym krajem i z czasem zaczyna przypominać jakiś kołchoz. Do pilnowania porządku zostają powołane specjalne służby ratunkowe - niestety zaciągający się do nich wszelkiej maści kryminaliści czy inne nieprzystosowane społecznie osoby szybko zaczynają w rażący sposób nadużywać władzy.

Zaczyna szerzyć się przestępczość, w tym gangi dziecięce, kwitnie handel wymienny - wszystko, byle tylko mieć co włożyć do ust i jakoś przeżyć.

Zaczyna brakować żywności i lekarstw; nawet najbłahsze urazy i najlżejsze z pozoru choroby mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne.

Działające jeszcze wewnątrz wyspy media zalewa propaganda i fałszowanie informacji.

Wspomniani już imigranci i turyści stają się coraz większym problemem zarówno dla władz, jak i zwykłych mieszkańców - to kolejne „gęby do wyżywienia”, które przecież gdzieś zakwaterować i dać in zajęcie... I tu jest pies pogrzebany - zabierają jedzenie i pracę „porządnym, rdzennym Islandczykom”, dlatego coraz częściej stają się ofiarami niechęci, przemocy, prześladowań i ksenofobii tych, którzy „przecież nie są rasistami i ksenofobami, ale...”. Nie ma znaczenia nawet to, że mieszka się na wyspie już wiele lat i posiada obywatelstwo, a nawet tu urodziło - jesteś obcy; nie chcemy cię tu; wynoś się, nie jesteś rdzennym Islandczykiem. Fakt, że pochodzenie samych Islandczyków też nie jest przecież tak „krystalicznie nordyckie”, też nie ma znaczenia...

Islandia - państwo, którego mieszkańcy według wielu wskaźników i rankingów żyją najszczęśliwiej i w dobrobycie. Kraina mlekiem i miodem płynąca. Nieziemskie widoki, zieleń, fiordy, zorze polarne i sielskie, wszędobylskie owieczki. Ale co by się stało gdyby ta oddalona od innych ziem wyspa straciła nagle z niewiadomych powodów łączność ze światem zewnętrznym?

To właśnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

„Idź, postaw wartownika” to co prawda kontynuacja „Zabić drozda”, ale bynajmniej nie napisana po ponad pięćdziesięcioletniej przerwie.

Trochę dziwnie czuję się po tej lekturze.

Z jednej strony książkę czytało mi się bardzo dobrze, być może nawet lepiej niż pierwszą część, a z drugiej strony czuję się nieco oszukana, że na wizerunkach pewnych nieskazitelnych postaci pojawiły się pewne rysy...

Jean Louise czuje wyraźny rozdźwięk między własnymi przekonaniami i tym, co znała od dziecka a tym, co widzi obecnie w Maycomb; oczekiwaniami społeczności wobec swoich członków...

Być może mam tak tylko ja, ale fragmenty z retrospekcjami Jean Louise z dzieciństwa miejscami dostarczały mi sporo śmiechu - być może dlatego, że my żyjemy dziś w zupełnie innych czasach i już jako nastolatki jesteśmy o wiele bardziej uświadomieni, ale dla dorastającej dziewczynki takiej jak Skaut urastały wręcz do poziomu życiowych tragedii - choć oczywiście wcale jej nie wyśmiewam. Po prostu zabawnie się to czyta. ;)

„Idź, postaw wartownika” to co prawda kontynuacja „Zabić drozda”, ale bynajmniej nie napisana po ponad pięćdziesięcioletniej przerwie.

Trochę dziwnie czuję się po tej lekturze.

Z jednej strony książkę czytało mi się bardzo dobrze, być może nawet lepiej niż pierwszą część, a z drugiej strony czuję się nieco oszukana, że na wizerunkach pewnych nieskazitelnych postaci...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Do książki zabierałam się baaaardzo długo... A to coś mi przeszkadzało, a to sama przerywałam lekturę, by wziąć się za inne książki, mimo że debiut Jessie Burton niesamowicie mnie intrygował swoim dość mrocznym klimatem i opisami realiów życia w siedemnastowiecznym Amsterdamie (na końcu znajduje się dodatkowo słowniczek niektórych pojęć, przykładowy spis wydatków ówczesnego amsterdamczyka oraz porównanie zarobków różnych grup zawodowych).

No właśnie - debiut! Aż trudno uwierzyć, że tak świetna książka jest debiutem. :) Oby tak dalej, bo na półce mam jeszcze „Muzę”. ;)

„Miniaturzystka” idealnie wpisała się w moje klimaty. <3

Do książki zabierałam się baaaardzo długo... A to coś mi przeszkadzało, a to sama przerywałam lekturę, by wziąć się za inne książki, mimo że debiut Jessie Burton niesamowicie mnie intrygował swoim dość mrocznym klimatem i opisami realiów życia w siedemnastowiecznym Amsterdamie (na końcu znajduje się dodatkowo słowniczek niektórych pojęć, przykładowy spis wydatków ówczesnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

W nowej sąsiadce państwa Blythe’ów poniekąd odnajduję siebie. ;)
Szkoda, że choć niektóre opowieści kapitana nie były w książce dokładniej opisane, bo z przyjemnością bym poczytała. ;)

W nowej sąsiadce państwa Blythe’ów poniekąd odnajduję siebie. ;)
Szkoda, że choć niektóre opowieści kapitana nie były w książce dokładniej opisane, bo z przyjemnością bym poczytała. ;)

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Bardzo się obawiałam, że książka nie przypadnie mi do gustu aż tak, jak "klasyczne" powieści Kinga. Na szczęście okazało się zupełnie inaczej, mimo że "Instytut" zdecydowanie nie jest horrorem (choć pewne sceny napawały mnie przerażeniem).

Polecam! Książka naprawdę dobra i godna polecenia. :)

Bardzo się obawiałam, że książka nie przypadnie mi do gustu aż tak, jak "klasyczne" powieści Kinga. Na szczęście okazało się zupełnie inaczej, mimo że "Instytut" zdecydowanie nie jest horrorem (choć pewne sceny napawały mnie przerażeniem).

Polecam! Książka naprawdę dobra i godna polecenia. :)

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Ania obejmuje posadę nauczycielki i kierowniczki w Summerside. Na jakiś czas rozstaje się z Gilbertem, który studiuje medycynę w innym mieście, jednak regularnie piszą do siebie listy. Szkoda tylko, że w powieści otrzymujemy tylko listy Ani - ciekawie byłoby poczytać, co słychać u Gilberta! ;)

W nowym miejscu pracy Ania poznaje mnóstwo nowych osób, u których zaskarbia sobie szacunek i sympatię, którym pomaga rozwiązywać problemy (także te miłosne). Ale nie jest tak prosto, bo nie na każdego działa tu wrodzony wdzięk Ani i znajdzie się wielu takich, którzy będą jej rzucać kłody pod nogi...

A korekta wydawnictwa Bellona nadal leży i kwiczy, mówiąc kolokwialnie - znowu niemal na każdej stronie jakieś błędy i literówki. ;)

Ania obejmuje posadę nauczycielki i kierowniczki w Summerside. Na jakiś czas rozstaje się z Gilbertem, który studiuje medycynę w innym mieście, jednak regularnie piszą do siebie listy. Szkoda tylko, że w powieści otrzymujemy tylko listy Ani - ciekawie byłoby poczytać, co słychać u Gilberta! ;)

W nowym miejscu pracy Ania poznaje mnóstwo nowych osób, u których zaskarbia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Kolejny raz przekonałam się, jak wiele straciłam, tak rzadko sięgając po lektury w czasach licealnych. A mogłam się spodziewać, że ta akurat z pewnością stanowi jakiś wyjątek, bo zdecydowanej większości uczniów (tym, którzy czytali oczywiście) bardzo się podobała, a nawet pobudziła ich do żywej dyskusji!

U mnie musiało minąć jakieś 10 lat, nim zdecydowałam się nadrobić tę pozycję. Wybrałam audiobooka, którego co prawda słuchałam z ogromnymi przerwami przez kilka miesięcy, ale absolutnie nie żałuję żadnej godziny spędzonej ze "Zbrodnią i karą"!

Nie będę się rozpisywać, bo na temat tej książki napisano chyba już wszystko, a nie chcę bez sensu powielać podobnych opinii.

Jedno jest pewne: ta powieść nigdy się nie zestarzeje!!!

Kolejny raz przekonałam się, jak wiele straciłam, tak rzadko sięgając po lektury w czasach licealnych. A mogłam się spodziewać, że ta akurat z pewnością stanowi jakiś wyjątek, bo zdecydowanej większości uczniów (tym, którzy czytali oczywiście) bardzo się podobała, a nawet pobudziła ich do żywej dyskusji!

U mnie musiało minąć jakieś 10 lat, nim zdecydowałam się nadrobić tę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Tym razem Ania rozpoczyna studenckie życie. W życiu mieszkańców Avonlea, ale także przyjaciółek Ani z Redmond, zajdzie całe mnóstwo zmian: śluby, rozstania, śmierci, dzieci... ale przede wszystkim, wielu z nich - w tym sama Ania - w końcu zmądrzeje i przewartościuje swoje dotychczasowe priorytety, wymagania, dziecięce marzenia i wizje... Życie zweryfikuje wiele z nich i pomoże wreszcie naszym bohaterom dostrzec, co jest naprawdę ważne i co czują.

Życie niestety nie da tak prostych i jednoznacznych odpowiedzi, jak to bywało w życiu bohaterów czytanych przez Anię książek. A i oświadczyny nie okażą się tak romantyczne, emocjonujące i pełne uniesień jak w jej marzeniach czy pisanych w dzieciństwie opowiadaniach...

Mam wrażenie, że książka ta pełna jest życiowych cytatów, które aktualne są również i dziś, mimo że świat od czasów Ani bardzo się zmienił. Niektóre z nich i mnie dały wiele do myślenia...

Mam jedno zastrzeżenie do wydawnictwa Bellona, bo właśnie w ich wydaniu przyszło mi czytać tę książkę (i przyjdzie czytać kolejne). Co prawda w ksiażce widnieje, że korekty podjęła się taka a taka osoba, ale... na litość Boską, dlaczego tam DOSŁOWNIE NA KAŻDEJ STRONIE są jakieś literówki, zła interpunkcja, brakujące, albo wprost przeciwnie - powtarzające się słowa?! Nawet błędy takie jak te, gdzie tłumacz ewidentnie najpierw chciał sformułować zdanie w jeden sposób, ale potem się rozmyślił i zapomniał coś usunąć, nie zostały wykryte i poprawione... Wygląda to tak, jakby tej korekty w istocie nie było wcale! W sensie: tłumacz oddał tekst i po prostu wydrukowali... Już myślałam, że to ja mam jakieś "przywidzenia", że może coś źle przeczytałam, ale jednak nie... Coś czuję, że podobnie będzie w kolejnych tomach... Bardzo to... niechlujne i niepoważne.

Tym razem Ania rozpoczyna studenckie życie. W życiu mieszkańców Avonlea, ale także przyjaciółek Ani z Redmond, zajdzie całe mnóstwo zmian: śluby, rozstania, śmierci, dzieci... ale przede wszystkim, wielu z nich - w tym sama Ania - w końcu zmądrzeje i przewartościuje swoje dotychczasowe priorytety, wymagania, dziecięce marzenia i wizje... Życie zweryfikuje wiele z nich i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Bardzo miło było powrócić do starych znajomych na Zielone Wzgórze i do Avonlea, choć przyznam, że z początku czułam się nieco zagubiona. A to z powodu ilości nowych postaci, przez którą miałam chwilami wrażenie, że to zupełnie inne miejsce. :)
Na szczęście potem już się zadomowiłam i okazało się, że nowe postacie zdecydowanie ożywiły Avonlea - szczególnie Tadzio i pan Harrison. ;)

Bardzo miło było powrócić do starych znajomych na Zielone Wzgórze i do Avonlea, choć przyznam, że z początku czułam się nieco zagubiona. A to z powodu ilości nowych postaci, przez którą miałam chwilami wrażenie, że to zupełnie inne miejsce. :)
Na szczęście potem już się zadomowiłam i okazało się, że nowe postacie zdecydowanie ożywiły Avonlea - szczególnie Tadzio i pan...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Książka wbrew pozorom (temat: drzewa) niezwykle wciągająca, ale - nie będę ukrywać - także dość wymagająca. O ile opisy przeżyć autorki, jej zmagań z chorobą czy trudnościami w pracy są raczej przystępne, o tyle fragmenty opisujące procesy czy badania laboratoryjne wymagają od czytelnika niemałego skupienia.

Czytanie zajęło mi - z dość dużymi przerwami - kilka miesięcy, ale nie żałuję tego czasu. Książka otwiera czytelnikowi oczy na przeszkody i trudności, z jakimi muszą się na co dzień zmagać naukowcy (w tym przypadku w dodatku naukowiec-kobieta), a także na coraz bardziej niepokojące zmiany w ekosystemie naszej planety oraz jaki mogą mieć one wpływ na życie nasze i przyszłych pokoleń.

Książka wbrew pozorom (temat: drzewa) niezwykle wciągająca, ale - nie będę ukrywać - także dość wymagająca. O ile opisy przeżyć autorki, jej zmagań z chorobą czy trudnościami w pracy są raczej przystępne, o tyle fragmenty opisujące procesy czy badania laboratoryjne wymagają od czytelnika niemałego skupienia.

Czytanie zajęło mi - z dość dużymi przerwami - kilka miesięcy,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Książkę tę znalazłam, porządkując strych, gdzie przeleżała niemal 20 lat nietknięta... Dodana (sądząc po okładce) jako "prezent" dla czytelniczek jednego z kobiecych czasopism, które moja mama niegdyś kupowała, i reklamowana jako "porównywalna z sukcesem "Dziennika Bridget Jones" Helen Fielding"... Okej.

Skoro tyle lat leżała, postanowiłam ją wreszcie przeczytać, choć szczerze mówiąc, nie spodziewałam się niczego wysokich lotów. No i miałam rację. Niby miała bawić, bo jakieś tam zabawne sytuacje, teksty czy zbiegi okoliczności, ale tak naprawdę nudziła niepotrzebnymi opisami, a perspektywa skończenia jak Tiffany wpędzała mnie w depresję, mimo że jestem młodsza od głównej bohaterki o całe 10 lat...

Ale najgorszy był tekst Tiffany "w rzeczywistości niczego takiego nie powiedziałam" (czy jakoś tak), powtarzany przez nią w niemal każdej sytuacji.

Nie wiem, czy polecać tę książkę, czy nie. Jeśli potrzeba wam odmóżdżacza, czegoś zdecydowanie lekkiego i niewymagającego... Ale fabuła w pamięci raczej nie zostanie i pewnie już za kilka dni nie będę jej w ogóle pamiętać.

Książkę tę znalazłam, porządkując strych, gdzie przeleżała niemal 20 lat nietknięta... Dodana (sądząc po okładce) jako "prezent" dla czytelniczek jednego z kobiecych czasopism, które moja mama niegdyś kupowała, i reklamowana jako "porównywalna z sukcesem "Dziennika Bridget Jones" Helen Fielding"... Okej.

Skoro tyle lat leżała, postanowiłam ją wreszcie przeczytać, choć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Nigdy nie byłam fanką powieści science fiction. Zdarzyło się kilka całkiem fajnych (co prawda głównie ze sporą domieszką fantasy), ale większość po prostu mi się nie podobała, zniechęcała mnie samymi opisami fabuły lub przygnębiającą wizją przyszłości. Po prostu nie moje klimaty...

Dałam jednak szansę "Futu.re". Wybrałam audiobook, mając nadzieję, że w ten sposób nie zrażę się aż tak szybko. Na początku było źle - nie wiedziałam, o co chodzi, co się dzieje i nawet wydawało mi się, że gdzieś mi umknęło, jak się nazywa główny bohater (na szczęście nie) - ale potem bardzo szybko zaczęłam wsiąkać w ten świat, wciągać się w historię naszego bohatera i już nie potrafiłam się oderwać.

Z początku przedstawiony przez autora świat może się wydawać kuszący i atrakcyjny. Ludzie stali się nieśmiertelni. Pokonali śmierć, wszelkie choroby i ułomności ludzkiego organizmu. Po prostu morze możliwości, nieograniczony czas na samodoskonalenie i spełnianie marzeń!

Niestety nie. Za tą utopijną fasadą kryje się brud i plugastwo. Świat jest przeludniony, nie ma już niemal gdzie budować kolejnych wieżowców, by wszystkich pomieścić, brakuje pożywienia, przepaść między bogatymi a biednymi jest wprost zatrważająca, a większość ludzi to zwyczajni próżniacy, którzy postanawiają trwonić swe życie wieczne na bzdury. W Europie obowiązuje ustawa o wyborze. Krótko mówiąc, na starym kontynencie każdy jest nieśmiertelny, ale jeśli zechce mieć potomstwo... to jedno z rodziców będzie musiało poddać się iniekcji specjalnym akceleratorem, który tę nieśmiertelność odbierze lub zdecydować się na aborcję. Do egzekwowania prawa powołano specjalne oddziały Nieśmiertelnych... Nie każdemu podoba się taki "wybór", nikt nie chce się starzeć i utracić dziecka (a traci się je tak czy siak, gdy oddział zrobi najazd i odkryje nielegalne dzieci).

Wszyscy są tu młodzi, przestają się starzeć mniej więcej w wieku trzydziestu lat... Niby fajnie, ale osoby starsze (a nawet takie w średnim wieku) i dzieci traktowane są karygodne. Jak coś dziwnego, odrażającego. Jak trędowaci, od których można się zarazić starzeniem niczym chorobą zakaźną. Jedyne starsze osoby spotkać można w Panameryce (gdzie nieśmiertelność można sobie kupić jedynie za odpowiednią sumę pieniędzy), w Barcelonie, która jest takim europejskim slumsem, oraz w samej Europie, ale w specjalnych rezerwatach, gdzie mieszkają ci, którym "powinęła się noga"...

A co do samego akceleratora - on nie tyle odbiera nieśmiertelność i "odblokowuje" proces starzenia się, co znacznie go przyśpiesza. Osoba po zastrzyku w mniej więcej dziesięć lat starzeje się do bardzo sędziwego wieku (by nie zdążyć jeszcze napłodzić kolejnych dzieci), po czym oczywiście umiera ze starości lub na którąś ze starczych dolegliwości. Zastrzyk działa w ten sposób nawet na dzieci, które po kilku latach stają się nastoletnimi staruszkami... A dlaczego w ogóle taki zastrzyk otrzymały jakieś dzieci, musicie przekonać się sami...

Moim zdaniem naprawdę genialna książka. Nigdy bym nie przypuszczała, że jakakolwiek powieść sci-fi zrobi na mnie aż tak ogromne wrażenie i tak mnie wciągnie - audiobooka skończyłam słuchać dzisiaj nad ranem, a to o czymś świadczy. ;)

Po prostu SZTOS i jak dotychczas moja najlepsza lektura tego roku! Naprawdę wielkie zaskoczenie. :)

Nigdy nie byłam fanką powieści science fiction. Zdarzyło się kilka całkiem fajnych (co prawda głównie ze sporą domieszką fantasy), ale większość po prostu mi się nie podobała, zniechęcała mnie samymi opisami fabuły lub przygnębiającą wizją przyszłości. Po prostu nie moje klimaty...

Dałam jednak szansę "Futu.re". Wybrałam audiobook, mając nadzieję, że w ten sposób nie zrażę...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Harry Potter i Przeklęte Dziecko J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany
Ocena 6,2
Harry Potter i... J.K. Rowling, Jack ...

Na półkach: , , , , , ,

Szał na tę książkę już (dawno) minął, więc teraz mogę się za nią zabrać.

W sumie nie spodziewałam się zbyt wiele (nawet nie znajdowała się na liście czytelniczych priorytetów), ale jakaś tam nadzieja, że może się mylę, jednak się tliła.

To już nie jest to samo. Bo jest napisana w formie scenariusza, a nie powieści. A przede wszystkim, że J. K. Rowling jest tu tylko współautorką (czy też może tylko użyczyła swojego nazwiska).

Dialogi też wydają się jakieś takie płaskie, miałkie i bez polotu. Domyślam się, że w angielskim oryginale jest podobnie, ale w polskim tłumaczeniu brakuje przede wszystkim pomysłowości i talentu Andrzeja Polkowskiego. I to bardzo widać.

W każdej części "Harry'ego Pottera" pojawiało się coś nowego, a tu wszystkie motywy się powtarzają.

Jako fanfik jest to może i niezła książka (czy też: niezła sztuka teatralna), ale od razu robić z tego ósmą część Harry'ego...? Nie bardzo.

Szał na tę książkę już (dawno) minął, więc teraz mogę się za nią zabrać.

W sumie nie spodziewałam się zbyt wiele (nawet nie znajdowała się na liście czytelniczych priorytetów), ale jakaś tam nadzieja, że może się mylę, jednak się tliła.

To już nie jest to samo. Bo jest napisana w formie scenariusza, a nie powieści. A przede wszystkim, że J. K. Rowling jest tu tylko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Kolejna książka w tym roku i kolejny nowy dla mnie autor. Usłyszałam o Remigiuszu Mrozie kilka lat temu, gdy był jeszcze debiutantem, ale nie udało mi się wcześniej sięgnąć po żadną jego książkę. Przyznam, że w międzyczasie trochę zniechęciło mnie to, jak "płodnym" jest pisarzem - nie minęło wcale tak wiele czasu, a dorobek literacki Mroza z kilku książek urósł do kilkunastu... ;) Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jakby wydawnictwo "terroryzowało" pisarza, i jakby obie strony na fali jego popularności chciały zyskać jak najwięcej, dlatego sceptycyzm wielu czytelników nie powinien dziwić... W końcu nie każdy autor wydaje kilka książek rocznie... ;)

No ale stało się. Książka spodobała mi się. Naprawdę. Co prawda nie mam porównania z innymi, ale ta z pewnością jest warta uwagi. Świat politycznych gierek, manipulacji, przekrętów i nieszczerych uśmiechów. Slogan "polskie House of Cards" może i trochę na wyrost, no ale reklama dźwignią handlu...

Tak czy inaczej małżeństwo Hauerów raczej jednoznacznie kojarzy się z Underwoodami. Patryk i Milena to młodzi, wykształceni i ambitni ludzie, stojący po prawej stronie sceny politycznej. Jak to wielu dzisiejszych polityków, Hauer i jego żona aktywnie udzielają się w mediach społecznościowych, pokazują swoje zdrowe i szczęśliwe życie, na każdym zdjęciu pozując z uśmiechem. Ale są to wystudiowane uśmiechy, a Hauer to zwyczajny KARIEROWICZ. Każdy ich gest, uśmiech, każde wrzucone do internetu zdjęcie, selfie z fanami czy pokazanie się w miejscu publicznym jest po coś. Na pokaz. Aby jak najszybciej WSPIĄĆ SIĘ NA SZCZYT WŁADZY. To JEDYNY CEL Hauerów, a samo ich małżeństwo przypomina w gruncie rzeczy umowę biznesową, a nie coś, co zrodziło się ze szczerego uczucia. Małżonkowie nie sypiają razem i wydaje się, jakby jedyny temat, na jaki są w stanie ze sobą rozmawiać, to polityka. Milena skłonna byłaby nawet zaakceptować romans męża, byle tylko to pomogło mu zostać najważniejszym politykiem w państwie.

Z drugiej strony (a raczej w centrum) mamy marszałek sejmu Darię Seydę, skłonną POŚWIĘCIĆ DLA POLITYKI nawet życie rodzinne. To ją poznajemy na samym początku w sytuacji dość jednoznacznej, raczej nie pozostawiającej wątpliwości, co mogło ją spotkać. Sprawa ta będzie ciągnęła się za nią jak cień, mogąc w każdej chwili pogrzebać jej karierę polityczną, która w miarę powieści będzie się coraz bardziej rozwijać.

Dwójkę naszych pozornie różnych bohaterów - Darię i Patryka - zacznie łączyć pewna sprawa...

Otwarte zakończenie powieści sprawia, że chce się "już teraz zaraz" sięgnąć po kolejny tom. Jestem ciekawa, jak dalej potoczą się losy Seydy i Hauera.

I jeszcze coś... Nie ulega wątpliwości, że te wszystkie zagrywki, matactwa, przekręty czy podkładanie świń na pewno zdarzają się w prawdziwym życiu politycznym, ale niektóre sceny z książki porażają, zwłaszcza jeśli chodzi o wydarzenia z początku 2019 roku...

Kolejna książka w tym roku i kolejny nowy dla mnie autor. Usłyszałam o Remigiuszu Mrozie kilka lat temu, gdy był jeszcze debiutantem, ale nie udało mi się wcześniej sięgnąć po żadną jego książkę. Przyznam, że w międzyczasie trochę zniechęciło mnie to, jak "płodnym" jest pisarzem - nie minęło wcale tak wiele czasu, a dorobek literacki Mroza z kilku książek urósł do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

"Domofon" to nie tylko debiut literacki Miłoszewskiego, ale także mój debiut, jeśli chodzi o jego twórczość. :)

I muszę powiedzieć, że wcale nie żałuję tych dziesięciu złotych, które wydałam w ciemno na promocji w markecie.

Książka od początku mnie wciągnęła, a teraz mogę podziękować autorowi, bo dzięki niemu bloki z wielkiej płyty, wraz ze swoimi klatkami schodowymi, korytarzami i przerażającymi starymi windami, napełniają mnie jeszcze większym niepokojem. ;)

"Domofon" to nie tylko debiut literacki Miłoszewskiego, ale także mój debiut, jeśli chodzi o jego twórczość. :)

I muszę powiedzieć, że wcale nie żałuję tych dziesięciu złotych, które wydałam w ciemno na promocji w markecie.

Książka od początku mnie wciągnęła, a teraz mogę podziękować autorowi, bo dzięki niemu bloki z wielkiej płyty, wraz ze swoimi klatkami schodowymi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Stany Zjednoczone, czasy wojny secesyjnej. Pani Marmee March samotnie opiekuje się czterema nastoletnimi córkami, podczas gdy jej mąż wyjechał walczyć.

Każda z czterech córek Marchów jest zupełnie inna: piękna i marząca o wytwornym życiu Meg, krnąbrna i porywcza Jo, spokojna i chorobliwie nieśmiała Beth oraz samolubna i gadatliwa Amy.

Akcja powieści trwa mniej więcej rok: od jednego Bożego Narodzenia do drugiego. W tym czasie w czterech siostrach zaczną zachodzić istotne zmiany - w ich życiu pojawią się nowi przyjaciele, pierwsze miłości. Będą musiały popracować nad swoimi charakterami i ich ułomnościami, zastanowić się nad dotychczas wyznawanymi wartościami oraz stawić czoła stresującym, przykrym wydarzeniom. Zaczną dorastać; z dziewczynek zmieniać się w "małe kobietki".

Podczas lektury zastanawiałam się, z którą bohaterką mogłam się utożsamiać nastoletnia ja, i doszłam do wniosku, że było we mnie po trochu z każdej Marchówny. Jednak gdybym miała wybrać siostrę, którą polubiłam najbardziej, zdecydowanie byłaby nią Jo - mimo swojego charakteru i łatwego wpadania w gniew można ją cenić za niezależność czy niewahanie się ani chwili, gdy ktoś potrzebuje pomocy lub opieki. Choć zupełnie nie rozumiem, dlaczego była tak bardzo przeciwna zamążpójściu Meg - trochę to samolubne z jej strony.

Najmniej lubianą siostrą pozostaje Amy - mimo wszystko i tak do samego końca wydawała mi się nadal nieco samolubna. No ale w końcu to jeszcze dziecko, więc jakiejś spektakularnej przemiany nie można oczekiwać (albo to ja jej nie widzę). Zdecydowanie za mało było za to Beth - najbardziej nieśmiała z sióstr była trochę pomijana (pomimo wątków z pianinem i chorobą).

Za to Lauriego - przyjaciela i sąsiada sióstr - z początku bardzo lubiłam. Wydał mi się ułożonym, kulturalnym i inteligentnym młodzieńcem, jednak gdzieś w drugiej połowie książki zaczynałam stopniowo tracić do niego sympatię. Nadal lubię tę postać, ale trochę rozczarował mnie swoimi wybrykami. No cóż, chłopcy wszak dorastają później...

Książka ma mocno moralizatorski i dydaktyczny ton, fakt. Mimo że miejscami trąci już myszką, i tak poleciłabym ją dorastającym dziewczętom - na pewno coś z niej wyniosą.

Stany Zjednoczone, czasy wojny secesyjnej. Pani Marmee March samotnie opiekuje się czterema nastoletnimi córkami, podczas gdy jej mąż wyjechał walczyć.

Każda z czterech córek Marchów jest zupełnie inna: piękna i marząca o wytwornym życiu Meg, krnąbrna i porywcza Jo, spokojna i chorobliwie nieśmiała Beth oraz samolubna i gadatliwa Amy.

Akcja powieści trwa mniej więcej rok:...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Dlaczego to w ogóle przeczytałam? Chyba ze względu na czysty czytelniczy masochizm (swoją drogą takie preferencje seksualne w książce też znajdziemy) albo próbę ukarania siebie samej. Jeszcze przed połową miałam dość, ale stwierdziłam, że jeśli mam ocenić i nie być gołosłowna, to muszę dotrwać do końca. A nuż coś się zmieni na plus?

Niestety nie. Mam ochotę dać pół gwiazdki, bo to jest o wiele gorsze od pierwszej części, serio.

Autorka nadal torturuje czytelników topornym językiem i stylem, wyliczaniem, jakiej marki były poszczególne części garderoby Laury, obrzydliwymi scenami (które nie są erotykiem, a porno), błędami w druku (chociaż to akurat zasługa "redakcji"), a teraz na dodatek jeszcze swoją twarzą, spoglądającą na nas z okładki oraz znajdującą się na końcu wiadomością, że niebawem ukaże się trzecia część. Zero samokrytyki i wzięcia sobie do serca rad czytelników. I nie, to, że jest pani "pierwszym autorem książki, który rozebrał się w magazynie dla dorosłych", nie znaczy że jest pani - nie wiem - supernowoczesną, wyzwoloną, innowacyjną pisarką! To nie wybitne osiągnięcie ani żaden krok milowy. To po prostu czysty marketing i żenująca próba zainteresowania swoją osobą i twórczością. Dobry erotyk sprzedałby się i bez takich akcji, proszę mi wierzyć. ;)

Chciałabym przytoczyć tu pewną scenę. Olga, przyjaciółka głównej bohaterki, została przez Adriana (niemal identycznego bliźniaka Massima) odurzona narkotykami i uwięziona w pokoju. Później, jak sama stwierdziła, wydymał ją jak szmatę i skatował. Laura oczywiście trochę się przejęła i spytała przyjaciółkę, jak się czuje po gwałcie, ale co wtedy mówi nasza naczelna powieściowa k*rwa?

"Że po czym? Po jakim gwałcie, Lari? Przecież on mnie nie zgwałcił, tylko... że tak powiem... zwiotczył narkotykami. To nie była tabletka gwałtu, tylko MDMA, więc ja wszystko pamiętam. Ale też przyznaję, miałam na niego zwyczajnie ochotę. No, może większą, zdecydowanie większą niż w rzeczywistości, ale dobrego, porządnego dymania nie nazwałabym gwałtem."

Że co proszę?! "Zwiotczył narkotykami"?! Czyli jak nie "zwiotczył" pigułką gwałtu, tylko MDMA czy czymś innym, to to nie jest gwałt?! I co z tego, że Olga w sumie miała na niego chrapkę? Skoro to jej zdaniem nie był gwałt (wielokrotny!), tylko "porządne dymanie", to dlaczego biła się z Adrianem, nazwała go "bydlęciem, które ją skatowało", a gdy w końcu po całej nocy uratował ją Domenico, skomentowała to słowami: "zakończył mój koszmar"?! To w końcu całonocny koszmar czy "porządne dymanie"?! Hmmm?!

Czyli jednak wiele stron później Adam będzie miał rację, mówiąc, że "k*rwa zawsze będzie k*rwą". Może i menda z niego, ale tu niestety muszę się z nim zgodzić.

Jestem totalnie oburzona tą sceną i takim odwracaniem kota ogonem! Gwałt to gwałt, nieważne, czy ktoś cię nafaszeruje pigułką gwałtu, MDMA, koką, alkoholem czy choćby gówniarskim acodinem! Na szczęście widzę, że nie tylko mnie jedną oburzyło takie umniejszanie winy gwałciciela.

Puknij się, autorko, w ten swój głupi łeb! Choć pewnie jest już tak pusty i plastikowy od wypełniaczy, że nic do ciebie nie dotrze!

~

Pod koniec książki mamy do czynienia z jeszcze jedną sceną gwałtu - tym razem na Laurze, odurzonej środkami nasennymi. Oczywiście tutaj akurat można polemizować, czy naprawdę do niego doszło, czy może Nacho rzeczywiście Laurze naściemniał i tak naprawdę nic jej nie zrobił (raczej to drugie, patrząc na to, jak się o nią martwił i troszczył). Ale i tak coś mnie w tej scenie oburzyło...

Otóż wyobraźcie sobie, drogie czytelniczki, że jesteście mężatkami (w ciąży lub nie, nieważne), ktoś was porywa, dodając wam uprzednio środki nasenne do napoju. Potem oznajmia wam, że gdy byłyście nieprzytomne, p*eprzył was pół nocy, bo nie mógł się oprzeć, a wy nie miałyście pod suknią majtek. Jak reagujecie? Czujecie się brudne i obrzydzone, bo was ktoś wykorzystał i naruszył waszą nietykalność osobistą, waszą godność człowieka? Nie. Ubolewacie nad tym, że nieświadomie zdradziłyście męża, który zapewne, gdy się o tym dowie, będzie was miał za ostatnie dz*wki, będzie się wami brzydził i wpadnie w szał.

Autorko - nie! To nie byłaby zdrada, tylko zwyczajny gwałt. I oczywiście znów mógłby paść argument, że Nacho też Laurę kręcił, podobnie jak Adriano Olgę; nawet śniła o seksie z nim. Gdyby jakaś kobieta została zgwałcona, to bynajmniej nie zdradziłaby męża, a to, że gwałciciel wydał jej się kiedyś pociągający fizycznie, nigdy nie powinno być usprawiedliwieniem!

Miałam napisać jeszcze wiele o braku logiki, durnych wyborach bohaterów czy ich rynsztokowym słownictwie spod latarni (zwłaszcza Olgi), ale nie mam już siły. Tego jest po prostu za dużo, więcej niż w "365 dniach", dlatego "Ten dzień" śmiało zasługuje na pół gwiazdki, których z przyczyn technicznych nie jestem w stanie wystawić. A nie ocenić wcale, to jak w ogóle nie przyczynić się do wystawienia średniej ocen temu "opus magnum".

Blanka Lipińska albo naprawdę nie przejmuje się negatywnymi ocenami (a powinna, bo może jakość jej erotyków znacząco by wzrosła), albo zwyczajnie naprawdę nic do niej nie dociera i nadal bawi się pisarkę.

I proszę nie narzekać na "hejt", który na panią, pani autorko, spada, bo sama go pani prowokuje, choćby traktując w podobny sposób sprawę gwałtu! Koło tego po prostu nie da się przejść obojętnie, i nie skomentować tego w inny sposób (za pomocą konstruktywnej krytyki).

No bo jak to niby zrobić, gdy nóż się człowiekowi w kieszeni otwiera?!

PS Maleńki, mniejszy niż to pół gwiazdki plusik za wspomnienie o mołdawskim pinot noir. Choć z drugiej strony, nie jestem do końca przekonana, czy wspominanie o dobrach narodowych tego kraju, jakim są wina, w takiej książce, tak naprawdę nie uwłacza Mołdawii, która jest z pewnych względów krajem mi bliskim. Ale starałam się znaleźć jakiś plus. Jakikolwiek.

Aha. Jeszcze sprawa futra z rosyjskich soboli, które na święta dostała od Massima matka Laury. Jak stwierdza Laura, widok tego podarunku zatamował im obu dopływ tlenu do mózgu. No cóż. Jaka matka, taka córka. Dwa próżne, snobistyczne, zadufane w sobie pustaki (choć Klara nieco bardziej zadufana moim zdaniem), dla których liczą się tylko "luksusowe" podarki, prestiż i wysoka pozycja w społeczeństwie. Przykro mi, ale cieplutkie zimowe okrycie wierzchnie okraszone cierpieniem niewinnych zwierząt nie jest żadnym luksusowym i stylowym prezentem, tylko okrucieństwem, do którego swoją cegiełkę dokłada także każdy, kto takie futro kupuje i nosi. Jak widać dla autorki to nic takiego...

Dlaczego to w ogóle przeczytałam? Chyba ze względu na czysty czytelniczy masochizm (swoją drogą takie preferencje seksualne w książce też znajdziemy) albo próbę ukarania siebie samej. Jeszcze przed połową miałam dość, ale stwierdziłam, że jeśli mam ocenić i nie być gołosłowna, to muszę dotrwać do końca. A nuż coś się zmieni na plus?

Niestety nie. Mam ochotę dać pół...

więcej Pokaż mimo to