Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Siedemnastoletnia Abby właśnie rozpoczęła letnie wakacje. Przed dziewczyną roztacza się wspaniała wizja nieustannego słodkiego lenistwa oraz spania do późnych godzin porannych. Wszystko zapowiadałoby się wspaniale, gdyby nie fakt, iż z całej paczki jej przyjaciół pozostaje tylko Cooper, któremu Abby swego czasu wyznała miłość, a który jej uwagę o zakochaniu zbył niezręcznym żartem.

Jakby tego było mało, ojciec dziewczyny, jako wojskowy, po raz kolejny jest nieobecny w rodzinnym domu, a mama Abby, pod jego nieobecność, coraz rzadziej wychodzi z domu, doszukując się kolejnych zagrożeń w najbliższym otoczeniu. Na szczęście nastolatka może jak zwykle liczyć na sarkastycznego dziadka, z którym łączy ją więź szczególna.

Okres wakacji to też niesamowita okazja do zaprezentowania swoich malarskich dzieł podczas wystawy organizowanej przez miejscowe muzeum, w którym Abby dorywczo pracuje. Pasją bohaterki jest bowiem malarstwo i to ze sztuką dziewczyna wiąże swoją przyszłość. Niestety obrazy Abby zostają odrzucone, w opinii właściciela muzeum brak bowiem im odpowiedniej dojrzałości i artystycznej głębi.

Dziewczyna, z typowym dla siebie uporem, nie poddaje się, tylko wyznacza sobie cel, który umożliwi jej zdobycie upragnionego miejsca podczas wystawy. Abby tworzy listę jedenastu zadań do wykonania w ciągu najbliższego miesiąca, która stanowić będzie dla niej lekcję ekspresowej dojrzałości, pozwoli bowiem wykonać te czynności, które w codziennym życiu starannie omijała.
W ten sposób dziewczyna doświadczy nie tylko zupełnie nowych przeżyć, ale przede wszystkim odkryje w sobie uczucia i emocje, o których wcześniej nie miała pojęcia. W końcu pokonywanie własnych ograniczeń i barier to najlepszy sposób, by zmienić samą siebie.

Świetna, wspaniała, znakomita, doskonała, wyśmienita, pierwszorzędna, rewelacyjna… I tak dalej, I tak dalej. Gdybym miała pokusić się o kilkuzdaniową recenzję, mniej więcej tak w skrócie brzmiałaby moja opinia. Kasie West stworzyła książkę tak uroczą i ciepłą, niesamowicie wiarygodną i pogodną, że nie sposób nie zakochać się w tej historii!

Jestem zachwycona tą wspaniałą młodzieżową historią, którą czytałam z gorącymi wypiekami na twarzy i z tak ogromnym zaangażowaniem, iż mogłabym siebie posądzić o niemal nastoletnie rozchwianie, a te już dosyć dawno przecież doświadczyłam. :) Z miejsca polubiłam świetnie zakrojone postacie: sarkastyczną, niesamowicie otwartą i wytrwałą Abby, a przede wszystkim jej zawsze obecną, wspaniałą i ciepłą rodzinę, z którą dziewczyna miała niesamowity kontakt i na którą mogła liczyć w niemal każdej sytuacji.

Na uwagę zasługuje także, a może przede wszystkim, fenomenalnie sportretowana relacja łączącą Abby z Cooperem. Więź, która łączy bohaterów, jest tak niesamowicie urocza i prawdziwa, że czytelnik od pierwszej strony kibicuje Abby w zdobywaniu serca przyjaciela. Wzajemne docinki czy nieustanne żarty sugerują, iż ta dwójka zna się doskonale w niemal każdej sferze życia.

„Miłość i inne zadania na dziś” to zdecydowanie mój faworyt spośród wszystkich książek Kasie West. Zresztą tytuł ten, który przeczytałam jednym tchem, totalnie mnie zauroczył i wprawił w doskonały i rozkoszny nastrój. Najnowsza powieść Kasie West jest jedną z LEPSZYCH książek młodzieżowych, które miałam okazję czytać w całym swoim życiu. Zdecydowanie i gorąco Wam polecam ten tytuł. Ja z pewnością wrócę do tej książki wielokrotnie i z ogromną przyjemnością.

Siedemnastoletnia Abby właśnie rozpoczęła letnie wakacje. Przed dziewczyną roztacza się wspaniała wizja nieustannego słodkiego lenistwa oraz spania do późnych godzin porannych. Wszystko zapowiadałoby się wspaniale, gdyby nie fakt, iż z całej paczki jej przyjaciół pozostaje tylko Cooper, któremu Abby swego czasu wyznała miłość, a który jej uwagę o zakochaniu zbył...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Agresja. Brutalność. Przemoc na tle seksualnym. GWAŁT. Niewiele jest książek młodzieżowych, które podejmowałyby się próby przedstawienia tak wymagającego tematu w powieściach docelowo przeznaczonych dla nastolatków. W końcu problem gwałtu należy przedstawić tak, by ująć w nim całościowo bardzo potężny bagaż psychologiczny poszkodowanego, skutki jego narastającej bezsilności i strachu, w końcu reakcję otoczenia. Czy Amber Smith w swojej powieści „Co mnie zmieniło na zawsze” dorzuciła własną cegiełkę, przybliżając nam nie tylko trudną społecznie problematykę gwałtu, ale przede wszystkim portretując realistyczny wizerunek ofiary?


Eden wcale nie zmieniła szkoła czy nagminna bezwzględność rówieśników w codziennych relacjach. Eden zmieniła jedna noc. Zmienił ją gwałt. Z nieśmiałej, zahukanej wręcz nastolatki przeistacza się w zimną, nieczułą kobietę, łamiącą serca przypadkowo poznanych mężczyzn. Ale Eden tylko z pozoru zdaje się być niewzruszona i oziębła. W rzeczywistości, głęboko w trzewiach własnego okaleczonego ciała, skrywa najgorszą tajemnicę. Pewnej nocy bowiem najlepszy przyjaciel brata, odwiedził Eden w jej własnej sypialni, zmieniając spokojne życie dziewczyny w niekończący się koszmar...



Eden, zamiast wyjawić najbliższym trudną prawdę, postanawia ukryć tajemnicę głęboko w sobie, a przede wszystkim stać się z dnia na dzień zupełnie inną osobą. Tłamsząc w sobie toksyczne emocje, zadaje ból nie tylko sobie, ale także swojej rodzinie i przyjaciołom, którzy wielokrotnie wyciągają do niej rękę. Ale czy nieustanne kłamstwa i pozerstwo, w końcu i przypadkowy seks z nieznajomymi, będący tylko swoistą próbą ucieczki, nie okażą się w pewnym momencie na tyle zgubne, by przepełnić czarę goryczy?


Amber Smith w swojej bestsellerowej powieści dokonała czegoś zupełnie niemożliwego: oddała niesamowicie sugestywny, do bólu wiarygodny obraz ludzkiej psychiki, bezwzględnie poturbowanej w wyniku aktu gwałtu. Czytelnik staje się więc niemym świadkiem mrocznej, wyniszczającej przemiany głównej bohaterki, która decydując się na ukrycie mrocznego sekretu, podejmuje się codziennej walki z własnymi demonami, które z każdym kolejnym dniem rujnują dziewczynę od środka. Tak złożona i mocna, miejscami wulgarna, a przy tym jednak wciąż niesamowicie słaba i delikatna osobowość świadczą o ogromnej umiejętności autorki w kreowaniu literackich postaci.


Początkowo nie do końca potrafiłam jednak przyzwyczaić się do częstych przeskoków fabularnych: autorka z jednej sceny przechodziła niespodziewanie w drugą, nie zawierając przy tym pełnego obrazu danego wątku, przedstawiając go jakby tylko w zarysie. Dopiero z końcem lektury odkryłam rzeczywiste zamiary Amber Smith, która w swojej powieści, rezygnując z nadmiernej drobiazgowości, zdecydowała się zawrzeć pewien odcinek czasu z życia bohaterki, który stanowić miał przede wszystkim obraz jej skazanej na porażkę walki.


„Co mnie zmieniło na zawsze” zdecydowanie odróżnia się od innych powieści z gatunku. Nie sposób odnaleźć w tej historii migawek szczęśliwego życia głównej bohaterki. W końcu życie Eden do radosnych nie należało. Nie sposób zresztą odnaleźć w tej opowieści jakichkolwiek przeplatających się z sobą scen goryczy z obrazami dającymi nadzieję lepszego jutra. Ta historia jest gorzka. Jest smutna. Jest trudna i wymagająca. Ale przede wszystkim jest niesamowicie poruszająca, bowiem niesie z sobą ogromną dawkę trudnych do udźwignięcia emocji, które pozostają z czytelnikiem jeszcze na długo po skończonej lekturze. Mówiąc krótko – jestem naprawdę dumna, iż mogę patronować tak niesamowitej książce.

Agresja. Brutalność. Przemoc na tle seksualnym. GWAŁT. Niewiele jest książek młodzieżowych, które podejmowałyby się próby przedstawienia tak wymagającego tematu w powieściach docelowo przeznaczonych dla nastolatków. W końcu problem gwałtu należy przedstawić tak, by ująć w nim całościowo bardzo potężny bagaż psychologiczny poszkodowanego, skutki jego narastającej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Wielka uczta” Erin Gleeson, autorki kulinarnego bloga theforestfeast.com, kobiety, która porzuciła wielkomiejski zgiełk, by dać się ponieść ciszy i urokowi lasu, to zbiór bardzo prostych i smacznych przepisów wegetariańskich, które jednak przede wszystkim zachwycają oko prawdziwą feerią wspaniałych i kolorowych zdjęć potraw, wszak warto w tym miejscu wspomnieć, że Erin Gleeson zajmowała się fotografią w codziennej pracy zawodowej.

Książka podzielona jest tradycyjnie na kilka rozdziałów, wedle charakteru prezentowanych w książce potraw, i są to kolejno: przystawki, koktajle, sałatki, dania z warzyw i w końcu nasze ulubione słodkości. Z zaproponowanych przez autorkę przepisów szczególną uwagę zwróciły takie dania jak np. : aromatyczne, choć bardzo niewielkie rozmarynowe ciasto, do którego wykonania potrzebujemy tylko 4 składników, a które z pewnością zasmakuje wymagającym podniebieniom bądź rozgrzewająca ciało i duszę zupa z dyni i gruszek, do której składniki o tej porze roku z łatwością dostaniemy w osiedlowych warzywniakach.

Na co należy w pierwszej kolejności zwrócić uwagę przy okazji recenzowania „Wielkiej uczty”? Jestem niepodważalnie oczarowana metodą, którą autorka obrała w swojej publikacji przy okazji przekazywania czytelnikowi swoich autorskich receptur. Brak tu bowiem tradycyjnego spisu wszystkich składników, mamy za to ponumerowane kolejno czynności, ograniczone do niezbędnego minimum, obok których królują smakowite zdjęcia, czy to tylko elementów dania, czy już gotowej potrawy.

Żadna dotychczas recenzowana przeze mnie publikacja kulinarna z tak dużą mocą nie oddziaływała na kubki smakowe, jak „Wielka uczta” Erin Gleeson. I choć na pozór mogłoby się wydawać, że autorka gustując na co dzień w kuchni wegetariańskiej, przemyci do swojej książki mało smakowite przepisy na zielone sałatki, to po zapoznaniu się z zawartością publikacji od razu można wykluczyć, że proponowane przepisy są nudne i banalne. Jest tutaj kolorowo, fotogenicznie, a przede wszystkim bardzo, bardzo smakowicie. A przecież o to w literaturze kulinarnej przecież chodzi, by inspirować i przekonywać niedowiarków do odkrywania nowych smaków. :)

„Wielka uczta” Erin Gleeson, autorki kulinarnego bloga theforestfeast.com, kobiety, która porzuciła wielkomiejski zgiełk, by dać się ponieść ciszy i urokowi lasu, to zbiór bardzo prostych i smacznych przepisów wegetariańskich, które jednak przede wszystkim zachwycają oko prawdziwą feerią wspaniałych i kolorowych zdjęć potraw, wszak warto w tym miejscu wspomnieć, że Erin...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak to jest, gdy dorastająca nastolatka wychowuje się w grupie mężczyzn: w towarzystwie surowego ojca policjanta, trzech starszych i nadopiekuńczych braci oraz honorowego czwartego – tytułowego chłopaka z sąsiedztwa? Z pewnością niełatwo. Męskie żarty, słowne przepychanki czy symulowane bitki i walki, to całkiem normalna codzienność szesnastoletniej Charlie Reynolds. Dziewczyna, dorastając bez troskliwej i czułej opieki matki, zamiast nauczyć się pielęgnować własną urodę i dobierać elementy garderoby w codziennym ubiorze, bezbłędnie potrafi wymienić imiona wszystkich zawodników drużyny baseballowej, sama zresztą świetnie poruszając się na boisku w dowolnej dyscyplinie sportowej.

Jednak, gdy Charlie zmuszona jest się szybko podjąć pracy zarobkowej, dziewczyna całkiem przypadkowo trafia do ekskluzywnego butiku z odzieżą dla kobiet. To właśnie tam, w otoczeniu dziewczęcych i kolorowych strojów, główna bohaterka będzie musiała przejść swoistą metamorfozę, którą za wszelką cenę starała się będzie ukryć przed wścibskimi spojrzeniami braci i szeregiem ich kąśliwych uwag i żartów. Jakby tego mało, dziewczynę, co noc, dręczą senne koszmary, w których prześladuje ją wizerunek zmarłej matki.

Lekiem na całe zło okażą się codzienne rozmowy w świetle księżyca z przyszywanym bratem, wieloletnim sąsiadem i przyjacielem rodziny – Bradenem. Tylko że uczucia Charlie wobec chłopaka stopniowo się zmieniają i, wbrew rozsądkowi, zaczynają przybierać znamiona prawdziwego zakochania. Jednak uparta Charlie za nic w świecie nie przyzna się do swoich uczuć, bowiem obawia się nie tylko reakcji swoich braci, ale przede wszystkim nie chce stracić wieloletniego przyjaciela, na którego wsparcie zawsze mogła liczyć…

Kasie West stworzyła opowieść na pozór prostą i schematyczną, w rzeczywistości jednak nad wyraz uroczą i ciepłą, sprawiającą niesamowitą przyjemność podczas czytania. Bo jak mogłoby być inaczej, gdy głównym bohaterem powieści została tak nietypowa, bo pozbawiona kobiecej ręki, ale z pewnością już nie wzajemnej bliskości i wsparcia, rodzina? Charlie i jej starsi bracia tworzą grupkę, której nie sposób z miejsca nie polubić. Radośni i niesamowicie otwarci na innych ludzi, szczerzy i zawsze prawdziwi w swym zachowaniu, bez zbędnego pozerstwa i sztuczności, tworzą wspólnie wizerunek rodziny, z którą każdy czytelnik, bez wyjątku, chciałby mieć do czynienia.

Choć osobowości bohaterów, nakreślone z wprawą i fantazją przez autorkę, wcale nie są pozbawione wad, to dalekie są jednak od tych typowych i schematycznych zachowań, którymi zwykle obdarza się postacie nastolatków w powieściach młodzieżowych. Wychowani twardą ręką wymagającego ojca policjanta, bynajmniej nie gustują wcale w imprezowym stylu życia, wzajemne zabawy i sportowe rozgrywki przedkładając nad alkoholowe libacje.

Na uwagę zasługują jednak nie tylko wprawnie nakreślone sylwetki bohaterów, ale również bardzo ważny, bo kluczowy w tej powieści wątek miłosny. Jak przystało na charakterną Charlie, której daleko do uwodzicielskich flirtów i dziewczęcych, spojrzeń rzucanych spod firany rzęs, nie mamy tym razem do czynienia z mocno przesłodzonym uczuciem, które z kartki na kartę coraz bardziej przynudza i mdli czytelnika. Relacja łącząca Charlie i Bradena jest o tyle nietypowa, bo od lat budowana na zasadzie rodzinnej więzi. Nic dziwnego więc, że zaskakuje samych bohaterów, ujawniając się, ni stąd ni zowąd, w nieustannej potrzebie wzajemnej obecności.

„Chłopak z sąsiedztwa” zauroczył mnie ciepłym i rodzinnym nastrojem opowieści, nad wyraz naturalnym, choć niepozbawionym uroku wątkiem miłosnym, a przede wszystkim dobrze nakreślonymi wizerunkami głównych postaci, których nie sposób nie polubić za otwartość, uśmiech i oryginalne poczucie humoru. Na jesienne dni lektura idealna!

Jak to jest, gdy dorastająca nastolatka wychowuje się w grupie mężczyzn: w towarzystwie surowego ojca policjanta, trzech starszych i nadopiekuńczych braci oraz honorowego czwartego – tytułowego chłopaka z sąsiedztwa? Z pewnością niełatwo. Męskie żarty, słowne przepychanki czy symulowane bitki i walki, to całkiem normalna codzienność szesnastoletniej Charlie Reynolds....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niepozorna, minimalistyczna wręcz okładka, otulająca niespełna trzystustronicową opowieść nie zapowiadała bynajmniej lektury wyjątkowej. Jedynie nazwisko znanego, poczytnego autora wielu bestsellerowych powieści, mogło budzić nadzieję na nietypową historię. Ale to, co otrzymałam w rzeczywistości, bardzo dalekie jest od moich wyobrażeń. Powiem krótko: było znacznie, znacznie lepiej…

Poznajcie Nanette - pilną, choć wycofaną uczennicę liceum, a zarazem najlepszego strzelca w szkolnej lidze piłkarskiej. Na pozór wszystko w zachowaniu nastolatki wydawać się może normalne: dziewczyna zawsze posłusznie, bez mrugnięcia okiem, wykonuje to, o co ją poproszą inni, nigdy zaś nie rozważając własnych potrzeb i pragnień. Nic nie wskazuje więc na to, by nagle nastąpić miał jakiś przełom, coś co jawnie sprawi, że zachowanie Nanette z dnia na dzień się zmieni na tyle, by z posłusznej koleżanki i córki, stać się wyrachowaną buntowniczką.

A jednak. Wspomniana duchowa rewolucja następuje z chwilą, gdy dziewczyna otrzymuje w prezencie wysłużony egzemplarz tajemniczej książki o dziwnie brzmiącej nazwie „Kosiarz balonówki”. Powieści o tyle radykalnej, bo zmuszającej po lekturze do pochylenia się nad własnym życiem, do chłodnej analizy swojego charakteru, w końcu do chęci zmiany własnej wycofanej i biernej osobowości. Nanette, pod wpływem lektury, chce stać się takim samym dumnym i odważnym buntownikiem, jak główny bohater powieści. Mimo podjętych prób walki z własną nieśmiałością i obojętnością, w środku wciąż jednak pozostaje wycofaną i wrażliwą introwertyczką, zagubioną w nieprzyjaznym świecie dorosłych.

„Wszystko to, co wyjątkowe” to naprawdę niezwykła, mądra i refleksyjna opowieść, która jak żadna inna lektura młodzieżowa, (docelowo bowiem powieść kierowana jest do nastoletnich odbiorców) naprawdę otwiera oczy czytelnika na wiele niejasnych, zawiłych spraw w skomplikowanym i trudnym świecie dorosłych. Nanette, stojąc u progu dorosłego życia, zmuszona jest, zgodnie z przyjętymi przez społeczność oczekiwaniami, dokonać wyboru, co do przyszłego kierunku studiów, mimo, iż jako zagubiona w codziennym życiu mizantropka, wcale nie ma ochoty na szybkie podejmowanie decyzji, determinujących przecież jej przyszłe życie.

Matthew Quick, biorąc pod lupę dość powszechny, oklepany wręcz temat dotyczący poszukiwania własnej tożsamości, zagubienia w codziennym życiu, weryfikowanym przez przyjęte normy i oczekiwania, tak naprawdę stworzył zupełnie oryginalną i nieszablonową historię. Wykorzystując zaś w swojej powieści wątek tajemniczej, zmieniającej życie bohaterów książki, dał sobie pewną przepustkę na prawdziwy bestseller! Jestem nie tyle zachwycona, co bardziej zaskoczona faktem, iż autor, na niespełna trzystu stronach, stworzył tak pełną, wartościową, wyrazistą powieść, która zmusza do szeregu refleksji.

Niemal na każdej stronie czytelnikowi towarzyszy nadrzędne, miejscami bardzo niewygodne pytanie, na które, z jawną determinacją, próbują odpowiedzieć bohaterowie powieści. Kim jestem? Jaka jest moja rola w świecie? W końcu, czy nie warto przede wszystkim ulec własnej naturze, zamiast biernie wypełniać oczekiwania innych? Miotając się wśród wyświechtanych nawyków dorosłych, ich schematycznych zachowań dyktowanych społeczną normą, bohaterowie powieści toczą nierówną walkę o własne ideały. To właśnie ich nieustanne refleksje i towarzyszące im emocje sprawiają, iż każda stworzona przez autora postać jest niesamowicie żywa i autentyczna, szczera w swym postępowaniu.

„Wszystko to, co wyjątkowe” to naprawdę WYJĄTKOWA powieść, którą, w mojej opinii, nie ograniczają żadne ramy wiekowe odbiorców. Pomimo dość powolnej akcji, zmierzającej raczej w stronę regularnych refleksji i analiz zachowań postaci, nie sposób zatracić się w tej historii. Szczerze polecam.

Niepozorna, minimalistyczna wręcz okładka, otulająca niespełna trzystustronicową opowieść nie zapowiadała bynajmniej lektury wyjątkowej. Jedynie nazwisko znanego, poczytnego autora wielu bestsellerowych powieści, mogło budzić nadzieję na nietypową historię. Ale to, co otrzymałam w rzeczywistości, bardzo dalekie jest od moich wyobrażeń. Powiem krótko: było znacznie, znacznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czasy elżbietańskie w głowach czytelników powszechnie utrwalone zostały, jako Złoty Wiek w historii Anglii. Okres panowanie Elżbiety I Tudor to przede wszystkim niezwykłe lata szybko rozwijającej się gospodarki i nieustannego rozkwitu handlu. To również złoty wiek kulturalny państwa, w którym zaczęły wybijać się znane jednostki. Anglia stała się wówczas bezsprzeczną stolicą kultury światowej. W latach panowanie Elżbiety, Anglia zyskała również miano potęgi morskiej, podporządkowującej sobie inne europejskie państwa.

Do dziś może dziwić, dlaczego w czasach, gdy świat rządzony był twardą męską ręką, o roli Anglii, jako potęgi ówczesnego świata, zadecydowała kobieta? W swojej debiutanckiej, ponad 900-stronicowej powieści, Magdala Niedźwiedzka dokonuje próby odtworzenia czasów panowania Elżbiety I Tudor. Próby o tyle skutecznej, ilustrującej bowiem nie tylko wierne tło historyczne, co przede wszystkim przedstawiającej rozterki, uczucia i bolączki targające najbardziej niezwykłą postacią tamtego okresu – królową Elżbietą I Tudor.

O czasach panowania Tudorów czytałam parokrotnie. Uwielbiam zresztą zagłębiać się w klimatyczne, dobrze oddające realia ówczesnego świata powieści historyczne. Nic więc dziwnego, że w sposób szczególny traktuję pióro Philippy Gregory - brytyjskiej powieściopisarki, która stworzyła kilka cykli traktujących o historii Anglii. Autorka stała się dla mnie niekwestionowaną ikoną, swoistym wyznacznikiem dyktującym standardy powieści historycznej.

Z pewną dozą niepewności sięgnęłam więc po najnowszą propozycję Wydawnictwa Prószyński i S-ka zatytułowaną „Królewska heretyczka”. Jednakże moje początkowe obawy, z każdą kolejną stroną, stopniowo się ulatniały, ustępując miejsce zainteresowaniu i czystej radości płynącej z lektury powieści.

Autorka w swojej książce, z pełnym oddaniem historycznych faktów, przedstawia pierwsze dziesięciolecie panowania Elżbiety I. Czytelnik poznaje portret kobiety nie tylko niezwykle inteligentnej, zdecydowanej, obdarzonej silnym charakterem, co przede wszystkim samotnej, pragnącej bliskości i zaufania drugiego człowieka. Jednak w królewskim, bezwzględnym świecie intryg, nie ma miejsca na chwile słabości.

Przekraczając mury zamku należy spodziewać się salonowych plotek, bezwzględnych manipulacji, krwawych walk o władzę a nawet morderstw, które wspólnie, wcale w nie mniejszym stopniu, oddziałują na czytelnika, manipulując jego wyobraźnią, wywołując nieraz dreszcz niepewności czy strachu. Magdala Niedźwiedzka, choć w mocno obszerny sposób zarysowuje sferę polityczną, dotyczącą metod rządzenia państwem czy sposobów zawierania ówczesnych traktatów pokojowych, to dużo uwagi poświęca również na sportretowanie relacji królowej z jej kochankiem – przystojnym Robertem Dudleyem, który w oczach królewskich doradców, nie był osobą godną ręki Elżbiety I Tudor.

Autorka „Królewskiej heretyczki” z pasją porównywalną do wspomnianej już w recenzji genialnej Philippy Gregory, kreśli portret królowej, nie mniej przekonujący, oddający bowiem pełnię jej wszystkich odcieni. I to nie tylko tych, przedstawiających Elżbietę, jako rządzącą twardą rękę królową, co przede wszystkim kobietę roznamiętnioną, obcującą w ukryciu z ukochanym mężczyzną. Na uwagę zasługuje również bardzo wierne, niemal drobiazgowe oddanie tła historycznego, ze szczególnym uwzględnieniem sfery społeczno-kulturowej, dotyczącej ówczesnego ubioru czy wystroju wnętrz, który w opozycji do brudu i nędzy wyłaniającego się z okolicznych wsi i prowincji, niesamowicie oddziaływał na wyobraźnię.

Nieco mniejszy entuzjazm towarzyszył mi w chwili, gdy Magdala Niedźwiedzka postanowiła obdarzyć angielską królową bardziej współczesnym charakterem - niewyparzonym językiem, gotowym zakląć w chwilach złości, zapominając jakby przy tym zupełnie o ówczesnych manierach i dworskiej etykiecie.

Podsumowując, „Królewska heretyczka” to nie tylko bardzo udany debiut polskiej autorki, to przede wszystkim bowiem wiernie odtworzona, wciągająca, niesamowita powieść historyczna, która z dumą prezentować się będzie w biblioteczce obok takiego nazwiska, jak uwielbiania przeze mnie Philippa Gregory. Gorąco polecam.

Czasy elżbietańskie w głowach czytelników powszechnie utrwalone zostały, jako Złoty Wiek w historii Anglii. Okres panowanie Elżbiety I Tudor to przede wszystkim niezwykłe lata szybko rozwijającej się gospodarki i nieustannego rozkwitu handlu. To również złoty wiek kulturalny państwa, w którym zaczęły wybijać się znane jednostki. Anglia stała się wówczas bezsprzeczną stolicą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Każdy czytelnik z pewnością wie, że obiecujące opisy na okładkach książek nie zawsze stanowią zapowiedź wciągającej lektury. Ostatnio jednak, z dość dużą łatwością, zaprzeczyłam wszystkim własnym czytelniczym obietnicom, na swoje nieszczęście sugerując się okładkowym zarysem fabuły. Docelowo sięgałam bowiem po "wciągający thriller pióra jednej z najbardziej poczytnych autorek w Wielkiej Brytanii", w konsekwencji zaś otrzymałam mocno przewidywalną, bardzo typową powieść obyczajową, z niewielkimi elementami thrillera.

Życie nigdy nie rozpieszczało Roz. Jako samotna matka, nie tylko samodzielnie musiała sprostać obowiązkowi wychowania dziecka, ale przede wszystkim w pojedynkę utrzymać mieszkanie i zapewnić w miarę godne życie sobie i swojemu kilkuletniemu synkowi. Mąż kobiety nigdy bowiem nie przejawiał nadmiernej odpowiedzialności w sferze zapewnienia bytu swojej rodzinie, łapiąc dorywczo prace, czy angażując się w przelotne romanse.

Jednak z dnia na dzień nawarstwiające się problemy zmuszają Roz do podjęcia prawdopodobnie najtrudniejszej decyzji w jej życiu. Prywatny gabinet kobiety splajtował, ciągnąc za sobą ogromne długi, a mieszkanie kobiety niespodziewanie zostaje przejęte przez komornika. W całym tym zamieszaniu, kobieta musi samodzielnie opiekować się synem, oprócz tego na pełen etat angażując się w pracę zawodową. Jednak pewna nietypowa propozycja obcego mężczyzny, może położyć kres wszystkim finansowym problemom kobiety. Za jedną wspólną noc zapłaci jej tyle, by Roz mogła wreszcie rozpocząć życie na normalnym poziomie. Jaką decyzję podejmie kobieta? Czy w swym ślepym dążeniu do wyjścia z finansowego dołka, weźmie pod uwagę innych ludzi i ich uczucia?

Paula Daly jest autorką książek „Co z ciebie za matka?” i „Gdy przejdziesz przez próg”. „Mój największy błąd” jest jej trzecią powieścią, którą to rozpoczynam spotkanie z twórczością autorki. Decydując się na lekturę tego tytułu, oczekiwałam wrażeń podobnych do tych, które zaserwować nam może tylko naprawdę wciągający, mocny thriller. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy z każdą przewijaną stroną, mój entuzjazm stopniowo wygasał, ustępując miejsca trudnemu do okiełznania znudzeniu. Akcja książki rozwijała się bowiem dokładnie tak, jak parę kartek wcześniej przewidziałam w swojej głowie. Brak niespodziewanych zwrotów akcji, które choćby i po trosze, przyspieszyłyby moje ledwo wyczuwalne tętno, to chyba największa wada całej opowieści.

Nie można jednak zarzucić autorce braku umiejętności barwnego pisania. Paula Daly pisze lekko i ciekawie, momentami wręcz hipnotyzująco, uniemożliwiając tym samym czytelnikowi odłożenie książki przed poznaniem jej finału. I, jak wspomniałam wyżej, cała opowieść nie zaskoczyła mnie na żadnej ze stron, wręcz przeciwnie, irytowała nieustanną przewidywalnością, to nie mniej jednak całą książkę przeczytałam w ekspresowym tempie.

W całej tej złożonej opowieści, w której na pierwszy plan wysuwać się miał rzekomo wątek szantażu i zbrodni, poprzeplatany odważnymi erotycznymi scenami, otrzymałam przede wszystkim irytującą postać głównej bohaterki, która nie zważając na uczucia innych, podążała niemal po trupach do realizacji własnych celów. Roz do dziś jawi się mi się zresztą jako nieogarnięta życiowo, niezdecydowana kobieta, która nie potrafi samodzielnie zapewnić sobie i ukochanemu synkowi stabilizacji, tylko biernie przygląda się życiu, czekając na wsparcie odpowiedniego mężczyzny.

Zabrakło mi w tej historii bardziej złożonej sfery psychologicznej postaci, szerszej perspektywy przedstawienia ich myśli, które popchnęły bohaterów powieści do takich, a nie innych zachowań. Wątek szantażu i zbrodni, który, choć się pojawił, jest mało rozwinięty, przedstawiony był wręcz szczątkowo, odbierając tym samym wszelkie nadzieje na lekturę wciągającego, mrożącego krew w żyłach thrillera.

„Mój największy błąd” zawiódł mnie przewidywalnością fabuły i brakiem zaskakujących zwrotów akcji. Obyło się też bez obiecanego wrzenia i przyspieszonego bicia serca. Otrzymałam zaś całkiem dobrą, ale w dalszym ciągu zwyczajną, mało wyróżniającą się powieść obyczajową. Szkoda.

Każdy czytelnik z pewnością wie, że obiecujące opisy na okładkach książek nie zawsze stanowią zapowiedź wciągającej lektury. Ostatnio jednak, z dość dużą łatwością, zaprzeczyłam wszystkim własnym czytelniczym obietnicom, na swoje nieszczęście sugerując się okładkowym zarysem fabuły. Docelowo sięgałam bowiem po "wciągający thriller pióra jednej z najbardziej poczytnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Twórczość Magdaleny Kawki miałam okazję poznać podczas lektury genialnej powieści „Tuż za rogiem” pisanej w duecie z Robertem Ziółkowskim. Wówczas to pani Magda zachwyciła mnie nie tylko lekkim piórem, co przede wszystkim genialną kreacją bohaterów, bogatą w głęboką i doskonałą analizę psychologiczną postaci czy trafnością spostrzeżeń ludzkich zachowań. Tym razem sięgnęłam po najnowszą powieść autorki zatytułowaną „Pora westchnień, pora burz”. Czy historia osadzona w niespokojnych, naznaczonych wojną czasach równie mocno mnie zainteresowała?

Lwów 1939, prawdziwy tygiel narodów i zróżnicowanych kultur, wypełniony gwarem polskiej żydowskiej i ukraińskiej mowy. Miejsce tchnące jeszcze względnym spokojem i wzajemną, niepisaną tolerancją. Wspomniany bezruch stanowi już raczej niespokojną ciszę przed przysłowiową burzą, jest bowiem zapowiedzią poważnych zmian politycznych, niesnasek, czy w końcu krwawej, bezwzględnej wojny, dotykającej granic całego świata.

W tych jeszcze w miarę spokojnych i radosnych czasach, nad którymi nieodwołanie zbierają się ciemne i gęste chmury, czytelnik poznaje nastoletnią Lilkę, która wraz z przyjaciółkami przygotowuje się do matury, w międzyczasie przeżywając słodkie smaki pierwszej miłości czy z równą pasją biorąc udział w beztroskich domowych prywatkach. Żadna z tych uśmiechniętych dziewcząt nie zdaje sobie sprawy, iż prawdopodobnie to ostatnie tak spokojne miesiące, w których widmo nadciągającej matury i związanej z nim intensywnej nauki, to największy i jedyny problem w ich życiu.

Zbliżająca się nieuchronnie wojna rozwieje bowiem każdy przejaw beztroski, wymuszając na nastoletnich bohaterach powieści przewartościowanie swojego dotychczasowego życia. Prowadzone działania zbrojne to nie tylko prawdziwy test na dojrzałość każdej postaci, ale przede wszystkim test na człowieczeństwo, w którym największą rolę odegra spryt, zaradność i siła charakteru oraz wiara w drugiego człowieka. Każdy z bohaterów nieraz zada sobie pytanie: czy prawdziwy przyjaciel sprzed wojny, w trakcie wyniszczających działań zbrojnych, w których to bezwzględnie został odarty z wszelkiej wrażliwości, wciąż nim pozostał?

„Pora westchnień, pora burz” to opowieść wstrząsająca, w bardzo wymowny i klarowny sposób opowiadająca o okrucieństwach wojny. Nie doszukamy się w tej historii jakichkolwiek uproszczeń fabularnych, autorka oddaje autentyczny obraz świata napiętnowanego wojną, w którym na pierwszym planie bezwzględnie wysuwa się ból i cierpienie miliona ludzi – największej zarazy XX wieku. Niejednokrotnie podczas lektury powieści zmuszona byłam do robienia krótkich pauz: na złapanie oddechu, na chwilę smutnej refleksji nad kondycją ówczesnego świata – w tych okrutnych, zbrukanych krwią tysiąca niewinnych ofiar czasach, żyły przecież nasze kochane babcie i dziadkowie.

Fragmenty przedstawiające bezwzględność ciemiężycieli naszego narodu, niejednokrotnie wywoływały ból, mimowolnie prowokując również do wielu przemyśleń. Ile cierpienia może znieść jeden niewinny człowiek? Jak zimnym i nieczułym musi być ktoś, kto nosi na swoich rękach krew tysiąca uczciwych ludzi? W tym miejscu muszę zwrócić uwagę, iż powieść Magdaleny Kawki, jak żadna inna, podejmująca temat wojny, z tak dużą mocą oddziałuje na wyobraźnię i uczucia czytelnika.

Sukces całej powieści z pewnością bowiem kryje się w dobrze zarysowanych, żywych i namacalnych bohaterach, którym czytelnik kibicuje od pierwszej strony. Odważne, silne i nieskrępowane dumą postacie, które w obliczu wojny, straciły rodzinną fortunę i tytuły, odrzuciły honory, znajdując się na celowniku wroga. Bardzo przypadł mi do gustu widoczny na pierwszy rzut oka podział całej powieści, w którym autorka, ze spokojnych, okraszonych śmiechem i beztroską czasów, prowadzi swoich bohaterów w samo centrum zła i wojennego okrucieństwa.

Jednakże pierwsze strony powieści nie do końca przypadły mi do gustu. Odniosłam bowiem wrażenie, iż autorka, nie koncentrując się na jednej wybranej postaci, przeskakuje z jednego podjętego wątku na drugi, w konsekwencji nie wykańczając żadnego. Ów zabieg jednak, był swoistym wprowadzeniem do całej historii, próbą przybliżenia portretu każdej postaci, można więc z powodzeniem przymknąć na niego oko.

Książka „Pora westchnień, pora burz” potwierdziła, iż nieprzypadkowo Magdalena Kawka znajduje się na samym szczycie nazwisk ulubionych polskich autorów, których pióro zawsze stanowi obietnicę niezapomnianej lektury. Ja się nie zawiodłam i już teraz z niecierpliwością wyczekuję kolejnego tomu!

Twórczość Magdaleny Kawki miałam okazję poznać podczas lektury genialnej powieści „Tuż za rogiem” pisanej w duecie z Robertem Ziółkowskim. Wówczas to pani Magda zachwyciła mnie nie tylko lekkim piórem, co przede wszystkim genialną kreacją bohaterów, bogatą w głęboką i doskonałą analizę psychologiczną postaci czy trafnością spostrzeżeń ludzkich zachowań. Tym razem sięgnęłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Czy szczęście to towar deficytowy, w głównej mierze zależny od stanu naszego konta bankowego? Czy uśmiech na twarzy to wynik powodzenia w miłości, pracy czy w życiu? Otóż niekoniecznie! Ewa Podsiadły-Natorska przekonuje, że szczęście to przede wszystkim stan umysłu, który na każdym etapie życia, można spokojnie w sobie wypracować. Wystarczy porcja chęci, szczypta cierpliwości, a przede wszystkim szczera wiara w siebie i w drugiego człowieka.

Autorka, debiutująca w 2015 roku lekką, optymistyczną powieścią, opowiadającą o współczesnych Polkach, wraca z kontynuacją historii, ukrytą pod wiele mówiącym tytułem „Nie omijaj szczęścia”. Czytelnik z niecierpliwością oraz szczerym uśmiechem na twarzy wraca więc do niepozornego Radomia, w którego samym sercu, cała opowieść się zaczęła.

Życie niespełna trzydziestoletniej Kai Redo stopniowo zaczyna nabierać odpowiedniej formy, układając się w coś na kształt jej własnych marzeń i planów. Kobieta nie tylko znalazła pracę w rodzinnym, bliskim jej sercu Radomiu, ale przede wszystkim, prawdziwie i szczerze, z wzajemnością, się zakochała! Jakby tego mało, prowadzony przez nią facebookowy profil SZCZĘŚLIWE POLKI, cieszy się coraz większą popularnością, zjednując serca kolejnych kobiet ( i nie tylko!).

Jednak Kaja, z właściwą dla siebie pasją, postanawia rozszerzyć aktywność profilu, przekonując Polki do prowadzenia osobistego pamiętnika pozytywów, który zmobilizować ma kobiety, do szerszego spojrzenia na własne życie. Polki nie mają jednak skupiać się tylko i wyłącznie na wielkogabarytowych osiągnięciach, tylko, w tym nieustannym biegu życiu, docenić małe, drobne radości, które składają się wspólnie na definicję prawdziwego szczęścia.

Niestety życie zawsze oferuje w zanadrzu gorzką łyżkę dziegciu, która, z perspektywy czasu, pozwala prawdziwie docenić nasz własny dorobek życia: czy to maleńką, choć kosztowną ale w dalszym ciągu ukochaną, bo otoczoną wzajemną miłością kawalerkę, czy to słodki, nieco kiczowaty kubek w słonie, podarowany przez drogiego męża, czy w końcu, w odejściu od rzeczy materialnych, dotyk ukochanej osoby, a nawet uśmiech obcej osoby, mijanej spiesznie na ulicy.

Główna bohaterka książki i jej dwie nieodłączne przyjaciółki, również muszą przygotować się na niemałą dawkę emocji, zaserwowaną przez pokrętny i złośliwy los, która niejednokrotnie wywoła burzę, w ich pozornie poukładanym już życiu. Jedną prześladuje natrętny wielbiciel, z dnia na dzień coraz śmielej okazujący swoje uczucia, a druga, całkiem niespodziewanie, dowiaduje się, że powiększy się jej rodzina. Czym jednak byłyby te wszystkie problemy, w zderzeniu z nieposkromioną siłą przyjaźni dziewczyn? Czy wszelkie, napływające nań trudności, mają w ogóle rację bytu, otoczone i zgromione energią pozytywnych i dobrych emocji i myśli?

„Błękitne dziewczyny” – debiutancka powieść autorki, okazała się być ciepłą optymistyczną i podbudowującą lekturą, jej następczyni zaś – „Nie omijaj szczęścia” - to już w pełni dopracowana, mądra powieść obyczajowa, która nie przemyca na karty książki, złudnej, przesłodzonej, „przelukrowanej” wręcz definicji szczęścia, zadomowionej na stałe w ekskluzywnych współczesnych czasopismach i magazynach, gdzie za pomocą krzykliwych nagłówków, radość wychyla się ze sztucznego uśmiechu wyretuszowanego portretu kobiety. Kobiety szczęśliwej i spełnionej, ubranej w najdroższe, markowe ciuchy. Powieść Ewy Podsiadły-Natorskiej, niemal na każdej stronie, zaprzecza tym wszystkim niedoścignionym ideałom piękna, o których niejednokrotnie, o zgrozo!, po cichu wciąż marzymy.

„Nie omamiaj szczęścia” to swoisty poradnik, który zachęca do kultywowania prostym, niewielkim, drobnym wręcz czynnościom, układającym się wspólnie w prawdziwą formułę szczęścia. W obliczu zaś ostatnich wydarzeń, rozgrywających się we Francji, gdzie szerząca się nieustannie fala terroryzmu, karmi się strachem i niepewnością, ludzką wrogością i wzajemnym zakłamaniem, definicja szczęścia nabiera zupełnie nowego znaczenia. Bo czy w czasach rosnącego terroru, w czasach niepewnego jutra, jest jeszcze w ogóle miejsce na wyścig o stereotypową wizję szczęścia, w której dominuje obraz drogiego samochodu czy wystawnej willi na przedmieściach?

Czy nie lepiej, w tym nieustannym biegu życia, nie zatrzymać się na moment, spojrzeć w niebo, ponad siebie, własne sprawy i problemy, głośno nabrać powietrza w płuca, by zaraz potem serdecznie się uśmiechnąć? Do ukochanego męża. Do dawno niewidzianej przyjaciółki. A nawet nielubianej, wścibskiej sąsiadki. Czerpać przyjemność z małych spraw. Cieszyć się zapachem kawy. Spojrzeć na świat oczami dziecka. Bo kto wie, czy w tych niepozornych czynnościach, kryje się wielkie i wspaniałe COŚ, za którym w końcu pojawi się długo oczekiwane słońce?

Biorę udział w konkursie „Błękitne Dziewczyny” z okazji premiery książki „Nie omijaj szczęścia” Ewy Podsiadły-Natorskiej. Autorka debiutowała powieścią „Błękitne Dziewczyny” – opisała w niej przygody tryskającej energią Kai Redo, która tworzy internetowy projekt zmieniający życie jej oraz tysięcy kobiet z całej Polski. Nazywają się Błękitnymi Dziewczynami – są szczęśliwe i akceptują siebie.

Czy szczęście to towar deficytowy, w głównej mierze zależny od stanu naszego konta bankowego? Czy uśmiech na twarzy to wynik powodzenia w miłości, pracy czy w życiu? Otóż niekoniecznie! Ewa Podsiadły-Natorska przekonuje, że szczęście to przede wszystkim stan umysłu, który na każdym etapie życia, można spokojnie w sobie wypracować. Wystarczy porcja chęci, szczypta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pierwsze skojarzenie, które mimowolnie narzuca się każdemu, słysząc słowo sanatorium, to obraz strudzonych, chorowitych staruszków, spacerujących wypielęgnowaną, choć dobrze wydeptaną ścieżką, w otoczeniu traw i miłej dla oka zieleni. Według źródeł internetowych, sanatorium to zakład medyczny, wykorzystujący walory rekreacyjne, przyrodnicze i naturalne. Liliana Fabisińska, w swojej najnowszej powieści, zadaje kłam, wszystkim tym sielankowym opisom, serwując czytelnikowi obraz zgoła inny, łamiący wszelkie stereotypy: energiczną staruszkę – detektyw Natalię, gotową do odkrywania mrożących krew w żyłach zagadek, pełną rezerwy i dystansu, młodą bizneswoman Ninę, zarządzającą gigantyczną rodzinną firmą, a w końcu i nieboszczyka, pływającego bezceremonialnie w kojących wodach uzdrowiskowego basenu, który sprawi nie lada problem miejscowej policji.

Nina i Natalia - przedstawicielki dwóch różnych pokoleń, reprezentują zupełnie odmienny, od ogólne przyjętych w społeczeństwie, wachlarz cech i przymiotów. Nina – młoda pani prezes, która, choć na co dzień, zarządza tysiącem ludzi we własnej firmie, prywatnie cechuje się biernością i wycofaniem. Kobieta, niefortunnie, bo tuż przed własnym ślubem, trafia niechętnie do uzdrowiskowego Ciechocinka, w wyniku nieszczęśliwego upadku. I choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że już gorzej być nie może, to jednak los okazuje się być wyjątkowo mało łaskawy dla Niny. Przyszły małżonek wyjeżdża bowiem samotnie w podróż, która miała być ich poślubną, zrywając całkowicie kontakt z dziewczyną.

Natalia, choć z pozoru może i przypomina kruchą staruszkę, to w rzeczywistości posiada niezmierzone pokłady energii, pozwalające jej na nocne i mało bezpieczne wojaże opustoszałym uzdrowiskowym parkiem, szybkie przebieżki ukochanym autem, czy w końcu odkrywanie tajemnicy miejscowego nieboszczyka. Mimo, że obie kobiety nie znoszą się od pierwszego spotkania, to wspólny pokój oraz niesprzyjające okoliczności, zmuszają panie do połączenia sił i wyjaśnienia sanatoryjnych tajemnic. Tylko czy ta nietypowa fuzja charakterów, nie wywoła, wcześniej czy później, iście burzowej awantury?

Liliana Fabisińska zdecydowanie zaskoczyła mnie swoją najnowszą powieścią. Autorka bez wątpienia potrafi snuć ciekawe i wciągające historie, doprawiając je obficie dowcipem, który nie jest wymuszoną, mało zabawną ironią, tylko dobrze przemyślanym komentarzem naszej codzienności. Ciąg zdarzeń, który bezwzględnie mota losy głównych bohaterek, choć z pewnością jest mocno przerysowany, momentami nawet i mało wiarygodny, stanowi, w mojej opinii, celowy zabieg autorki, zwiększający walory rozrywkowe całej opowieści. Niepotrzebnie zresztą doszukiwać się w tej książce fabularnej hiperbolizacji i przejaskrawienia niektórych wątków. „Sanatorium pod zegarem” to nic innego, jak świetna komedia, wywołująca salwy śmiechu, niepostrzeżenie odrywająca czytelnika od problemów dnia codziennego. I o to zresztą chodzi w literaturze typowo rozrywkowej.

Jestem zachwycona kreacją głównych bohaterek, które złośliwy los zmusił do przełamania wzajemnej niechęci, do połączenia sił i charakterów. Jak się okaże zresztą, każda z postaci niejednokrotnie skorzysta z walorów powstałego duetu, otrzymując nie tylko pasmo świetnych przygód, bogatych, niestety, w mrożące krew w żyłach niuanse, co również i wsparcie w chwilach słabości, a nawet pouczającą lekcję życia i próbę własnego charakteru.

„Sanatorium pod zegarem” Liliany Fabisińskiej to pełna przygód i zwrotów akcji, zabawna opowieść, osadzona w samym centrum, z pozoru spokojnego, uzdrowiskowego Ciechocinka. Historia niesztampowa, która pozostawia po sobie swoisty niedosyt na kolejne szaleństwa bohaterek. Już teraz zresztą z niecierpliwością czekam na kontynuację przygód Niny i Natalii. A Was szczerze zachęcam do lektury książki.

Pierwsze skojarzenie, które mimowolnie narzuca się każdemu, słysząc słowo sanatorium, to obraz strudzonych, chorowitych staruszków, spacerujących wypielęgnowaną, choć dobrze wydeptaną ścieżką, w otoczeniu traw i miłej dla oka zieleni. Według źródeł internetowych, sanatorium to zakład medyczny, wykorzystujący walory rekreacyjne, przyrodnicze i naturalne. Liliana Fabisińska,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Dawno już nie czytałam żadnej powieści z gatunku kryminał/thriller” - tymi słowami, cisnącymi się mimowolnie na usta, rozpoczęłam lekturę debiutanckiej powieści Magdaleny Stachuli „Idealna”. Jakież było moje zdziwienie, gdy kartka po kartce, z rosnącym z godziny na godzinę zainteresowaniem, zbliżałam się do finału historii. Historii, którą pochłonęłam w niecałą dobę, o której też z pewnością długo jeszcze nie zapomnę…

Bezpłodność to wątek przewijający się ostatnio w szeregu powieściach. Magdalena Stachula, w swojej debiutanckiej książce, również podjęła się tematu dotykającego coraz to młodsze małżeństwa, w swojej historii łącząc go nieodmiennie z losami szczęśliwej, zakochanej pary: Anity i Adama. Młodego małżeństwo, które z wiarą patrzyło w nadchodzącą przyszłość, żyjąc marzeniami dyktowanymi przez nieokiełznane uczucia i namiętność. Do czasu. Wszystko zmienia się w momencie, gdy kolejne próby starania się o dziecko zawodzą, gorące uczucia topnieją, a smutna rzeczywistość bezwzględnie wdziera się w życie bohaterów.

Anita stopniowo izoluje się od męża, przyjaciół i rodziny, w cichym mieszkaniu pielęgnując swoją samotność, ból i nieszczęście. Swoistym oknem na świat, dającym namiastkę poczucia kontrolowania własnego życia, jest jej własny laptop i miejski monitoring, który kobieta uruchamia codziennie, celem podglądania innych, zupełnie obcych sobie ludzi. Z pozoru niewinna czynność, staje się dla Anity jedyną przyjemnością, motywującą do codziennej pobudki i wykonywania obowiązków zawodowych.

Z czasem, w domu głównej bohaterki, zaczynają dziać się dziwne i niepokojące rzeczy: w szafie wisi sukienka, której wcale nie kupiła, w torebce znajduje się szminka, która kompletnie do niej nie pasuje. Nawet mąż Anity zaczyna przejawiać nietypowe dla siebie zachowania: mężczyzna wybiega o świecie do pracy, by dopiero po zmroku wrócić do domu, traktując swoje ukochane i wymarzone mieszkanie, jak drugorzędną noclegownię. Co istotne, to nie koniec dziwnych wydarzeń, które przyprawią niejednokrotnie Anitę o gęsią skórkę. Ktoś najwyraźniej wie o niej wszystko, skrupulatnie, krok po kroku, realizując swój zuchwały plan…

Powieści debiutujących autorów zwykle budzą w głowie czytelników wątpliwości, dotyczące, czy to sposobu kreowania fabuły, czy metody przedstawienia postaci, czy w końcu i samych dialogów wplecionych w całą historię. „Idealna” zaprzecza jednak tym stereotypom, oddając do rąk odbiorcy opowieść dopracowaną i dokładnie przemyślaną. Na uwagę zasługuje przede wszystkim lekki, niewymuszony język autorki, który w połączeniu z krótkimi rozdziałami sprawia, iż całą powieść się chłonie na jednym wdechu.

Warto dodać, iż cała historia, choć poruszająca dość wymagający wątek bezpłodności, w żadnym wypadku nie jest lekturą trudną, którą z uwagi na wagę problemu, należy sobie dawkować. Wręcz przeciwnie. Wciągający, mroczny i niejednoznaczny klimat powieści sprawia, iż od całej historii nie sposób się oderwać. Ponadto, dość powolna akcja i stopniowo budowane napięcie, z podwójną mocą oddziałują na wyobraźnię czytelnika.

Bardzo przypadł mi również do gustu sposób przedstawienia całej historii. Opowieść rysowana z różnych perspektyw, raz z emocjonalnego spojrzenia kobiety, raz dyktowanego przez buzujący w krwi testosteron sprawia, iż cała historia nabiera niesamowitego realizmu. I to właśnie ten element, to zdecydowanie najmocniejsza strona całej historii. Nie sugerując się tytułem rozdziału, z łatwością można określić, kto jest narratorem danej części. Autorka w genialny sposób, z równą łatwością, wciela się zarówno w postaci kobiece, jak i męskie.

„Idealna” – debiut powieściowy Magdaleny Stachuli, w mistrzowski sposób łączy w sobie elementy typowe dla wciągającej powieści obyczajowej z wywołującymi dreszcze na plecach cechami mocnego thrillera. Ja dałam się wciągnąć i jestem totalnie zachwycona powieścią!

„Dawno już nie czytałam żadnej powieści z gatunku kryminał/thriller” - tymi słowami, cisnącymi się mimowolnie na usta, rozpoczęłam lekturę debiutanckiej powieści Magdaleny Stachuli „Idealna”. Jakież było moje zdziwienie, gdy kartka po kartce, z rosnącym z godziny na godzinę zainteresowaniem, zbliżałam się do finału historii. Historii, którą pochłonęłam w niecałą dobę, o...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nieśmiała dziewczyna, która nieczęsto wychyla się przed szereg. I pewien list, który zmusi ją do zmiany powściągliwego zachowania, do otwarcia się na szaleństwo i przygodę.

Odkąd Emily poznała Sloane, była wycofaną, zamkniętą w sobie dziewczyną, która zamiast imprez i wypadów za miasto, wolała zaszyć się w cichym domu, u boku rodziców-artystów. Dopiero pojawienie się w jej życiu szalonej i nieprzewidywalnej Sloane, sprawiło, że dziewczyna, jak na prawdziwą nastolatkę przystało, zaczęła korzystać z uroków młodości. Nic nie zapowiadało jednak, że kolejne szalone lato okaże się zupełnie dalekie od wyobrażeń obu nierozłącznych przyjaciółek. Sloane zniknęła, nie pozostawiając po sobie żadnej wiadomości. Z dnia na dzień wyprowadziła się wraz z rodzicami ze swojego domu. Dziewczyna zostawiła Emily tylko pewną nietypową listę. Spis czynności i rzeczy do wykonania, które mają obudzić w przyjaciółce szaleństwo i radość, a uśpić ograniczający ją strach i niepewność.

Czynności, których Emily bez wątpienia się boi, zdają się być jedyną skuteczną drogą, prowadzącą na ślad zaginionej przyjaciółki. Tylko, że mierzenie się z własnymi słabościami, nigdy nie jest łatwe i bezproblemowe, zawsze bowiem niesie z sobą strach i pokłady trudnych do uniesienia emocji. Pływanie nago, pocałowanie nieznajomego czy w końcu spanie pod gołym niebem – to tylko kilka z trzynastu niepozornych czynności, które doprowadzą Emily do zupełnie nowego etapu w jej życiu. A już na pewno zapewnią wakacje pełne szaleństw, przygód i pokonywania własnych słabości!

„Odkąd Cię nie ma” autorstwa Morgan Matson nie jest typową powieścią młodzieżową, opowiadającą o urokach pierwszej miłości. W tej historii bowiem to stopniowa przemiana głównej bohaterki stanowi swoisty filar, na którym z powodzeniem opiera się cała opowieść. Niepozorna lista staje się pretekstem do zmiany zachowania Emily. Charakter dziewczyny z każdą kolejną stroną stopniowo ewoluuje: z wycofanej, nie zawsze dającą się lubić postaci, staje się otwartą, znacznie pewniejszą siebie nastolatką, której czytelnik w pewnym momencie zaczyna nieświadomie kibicować.

Autorka w sposób genialny uchwyciła złożony portret głównej bohaterki, w której ścierały się z sobą dwie zupełnie różne osobowości: spokojnej i grzecznej dziewczyny oraz gotowej do ryzykownych zachowań, odważnej nastolatki. Jednak nieustanna obecność u jej boku głośnej i dominującej Sloane, sprawiła, że ta odważniejsza część jej osobowości, została niepotrzebnie uśpiona, ustępując miejsca bierności i wycofaniu. Bardzo przypadł mi również do gustu sposób kreacji postaci drugoplanowych: każda przedstawiona sylwetka charakterologiczna czy stworzona relacja między bohaterami była niesamowicie wiarygodna i przekonująca. Autorka z uwagą i detalowością zadbała o widoczny realizm całej historii, rezygnując ze zbędnego naginania faktów czy tworzenia wyidealizowanych postaci.

Warto również wspomnień, że dzięki zastosowanej retrospekcji, nawiązującej do wydarzeń sprzed niespodziewanego zniknięcia Sloane, obraz powieści jest znacznie pełniejszy, a czytelnik ma niepowtarzalną okazję doświadczyć całej palety emocji i uczuć, wczuć się w położenie każdej z postaci, w końcu zrozumieć ich zachowania i pobudki. Autorka posługując się wprawnie i z niesamowitą lekkością słowem, potrafi bez wątpienia stworzyć przekonujący obraz rzeczywistości, który na długo pozostaje w pamięci czytelnika.

„Odkąd Cię nie ma” to wciągająca, pełna przygód i szaleństw historia o poszukiwaniu siebie oraz przełamywaniu własnych słabości. Lekka, ciepła i optymistyczna lektura, która na parę godzin zapewni świetną rozrywkę Polecam.

Nieśmiała dziewczyna, która nieczęsto wychyla się przed szereg. I pewien list, który zmusi ją do zmiany powściągliwego zachowania, do otwarcia się na szaleństwo i przygodę.

Odkąd Emily poznała Sloane, była wycofaną, zamkniętą w sobie dziewczyną, która zamiast imprez i wypadów za miasto, wolała zaszyć się w cichym domu, u boku rodziców-artystów. Dopiero pojawienie się w jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Pewnie każdy z Was miał okazję poznać dzięki telewizji, bardziej lub mniej, mroczne historie nawiedzonych domów, w których na stałe zadomowiły się przerażające duchy czy inne, wywołujące zimny dreszcz na plecach, demony. I choć podobnych opowieści powstaje w dalszym ciągu na pęczki, to sama nie miałam nigdy szansy poznać przerażającej historii mrocznego domostwa dzięki lekturze książki. Dopiero powieść autorstwa Katie Alender „Złe dziewczyny nie umierają” pozwoliła odczuć na własnej skórze, zimny oddech ciemnych mocy. Ale zacznę może od początku.

Dom nastoletniej Alexis od zawsze wzbudzał zainteresowanie sąsiadów, przyjaciół czy szkolnych kolegów i koleżanek. Mroczny i złowieszczy wygląd budynku, przypominający raczej stare nawiedzone zamczysko, aniżeli ciepłą rodzinną ostoję, to najstarsza budowla w okolicy, której przerażającego charakteru dodaje jeszcze rozłożysty dąb z powyginanymi konarami, rosnący przy wjeździe do budynku. Główna bohaterka książki niemal od zawsze interesowała się fotografią, z pasją oddając się tworzeniu nowych portretów czy pejzaży. Alexis, choć z pewnością wyróżnia się z tłumu buntowniczym i silnym charakterem oraz okazałym kolorem włosów, nie posiada wcale bliskich przyjaciół. Jej jedyną towarzyszką w fotograficznych eskapadach jest młodsza siostra – Casey.

Jednakże trzynastoletnia Casey to zupełne przeciwieństwo głównej bohaterki – wycofana, dziecinna i nieśmiała, swoim zachowaniem znacznie bliższa dziecięcej naiwności, niż nastoletniej buńczuczności, typowej dla okresu dojrzewania. Pewnego dnia z Casey zaczyna dziać się coś dziwnego. Dziewczynka swoim nietypowym zachowaniem zaczyna oddalać się od rodziny: jej oczy zmieniają barwę, a pamięć widocznie szwankuje.

Od tej chwili w całym domu zaczynają rozgrywać się niepokojące rzeczy: mroczne szepty, dziwna poświata, której źródła nie da się wprost określić, czy w końcu drzwi, niespodziewanie zamykane niewidzialną ręką. I choć początkowo Alexis tłumaczy sobie ten szereg dziwnych wydarzeń własnymi urojeniami, to w końcu zdaje sobie sprawę, że w domu faktycznie dzieje się coś niepokojącego, a jedyną osobą, która może zapobiec tragedii, jest ona sama. Tylko czy nastoletnia Alexis jest na tyle odważna i silna, by przeciwstawić się w pojedynkę z siłami zła?

Definiując w jednym zdaniu wrażenia po lekturze „Złe dziewczyny nie umierają”, musiałabym użyć samych pochlebstw. Cała historia bowiem przesiąknięta jest gęsta atmosferą mroku, która ze strony na stronę, coraz bardziej się kondensuje, przesyca złem i niepewnością. Już sam opis starego domostwa, kryjącego szereg tajemnic, oddziałuje na wyobraźnię czytelnika, a kolejne niewiadome tylko dopełniają obraz mroku. Cała opowieść nie byłaby aż tak dobra, gdyby nie genialna kreacja bohaterów: silna i niezależna outsiderka Alexis, z miejsca ujęła mnie swoim zdecydowaniem i pewnością, a niewinna i dziecinna Casey, w chwili tajemniczej i przerażającej przemiany, wywoływała swoim zachowaniem gęsię skórkę na karku.

Cała fabuła opowieści, choć w sposób widoczny korzysta z dobrze znanych nam schematów, które stały się kanwą do powstania wielu filmowych wersji horrorów, to wcale nie umniejsza to przyjemności z czytania. Stopniowo wychodzące na światło dzienne, tajemnice starego domu sprawiają, że cała akcja płynie miarowo, a sam czytelnik nie potrafi odłożyć książki na bok, dopóki wprost nie pozna wszystkich, skrywanych w kątach domu, sekretów. I choć nieraz główna bohaterka wykazywała niezmierzoną porcję odwagi, którą większość z nas nie mogłaby się otwarcie pochwalić, to fakt ten nie miał znacznego wpływu, na jakość całej opowieści.

„Złe dziewczyny nie umierają” to porcja świetnej, mrożącej krew w żyłach literatury, obok której nie sposób przejść obojętnie. Wciągająca akcja, świetnie wykreowani bohaterowie i w końcu gęsta atmosfera, która niejednokrotnie wywołuje podczas lektury gęsią skórkę. Polecam.

Pewnie każdy z Was miał okazję poznać dzięki telewizji, bardziej lub mniej, mroczne historie nawiedzonych domów, w których na stałe zadomowiły się przerażające duchy czy inne, wywołujące zimny dreszcz na plecach, demony. I choć podobnych opowieści powstaje w dalszym ciągu na pęczki, to sama nie miałam nigdy szansy poznać przerażającej historii mrocznego domostwa dzięki...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Stinger. Żądło namiętności”, czyli o pokrętnym losie, który lubi czasem płatać figle…

Grace Hamilton to do bólu ułożona, odpowiedzialna studentka wydziału prawa, która przybywa do głośnego Vegas, bynajmniej nie w celach rozrywkowych. Dziewczyna uczestniczyć ma w Mieście Grzechu, w Międzynarodowym Zjeździe Studentów Prawa, gdzie zaplanowano szereg branżowych wykładów i zajęć. Jednak w momencie, gdy w hotelowej windzie, Grace zostaje uwięziona na kilka godzin z przystojnym mężczyzną, do głosu zaczyna dochodzić uśpiona namiętność. Carson Stinger to bowiem wcielenie czystego seksu, obok którego nie sposób przejść obojętnie. W dodatku przystojny i pewny siebie mężczyzna pracuje, jako aktor w branży erotycznej, który przybył do Vegas w celach zawodowych.

Przypadkowe spotkanie głównych bohaterów w hotelowym lobby, owocuje wspólnie spędzonym namiętnym weekendem, po którym już nic nie będzie, takie jak wcześniej. Dwoje ludzi, o zupełnie różnych poglądach i odmiennym podejściu do życia, zaczyna bowiem łączyć coś więcej, czemu wraz z upłynięciem weekendu, oboje zdecydowanie będą musieli się przeciwstawić. Bo czy namiętność, która połączyła na parę dni ułożoną i spokojną studentkę prawa z niegrzecznym aktorem porno, można w ogóle nazwać prawdziwym uczuciem?

Mia Sheridan dosłownie podbiła tą historią moje serce! Sugerując się dość jednoznacznym tytułem i mocno erotyczną okładką, spodziewałam się historii jakich wiele – mocnego, miejscami przesadzonego erotyka, który obfituje w przekoloryzowane sceny łóżkowe, poprzeplatane szeregiem słodkich, niewiarygodnych wyznań miłosnych. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy z każdą, kolejno czytaną stroną, historia pochodzącą spod pióra autorki coraz bardziej przypadała mi do gustu. Zacznę w tym miejscu przede wszystkim od genialnie wykreowanych głównych postaci: Grace i Carsona, którzy są nad wyraz rzeczywiści w swoich słowach, myślach czy gestach. I choć czytelnik tylko pobieżnie poznaje ich historię, nie zagłębia się bowiem w meandry ich rodzinnych tragedii, to jest to na tyle wystarczająca charakterystyka, że nie pojawiają się zbędne luki i niedopowiedzenia.

Zawsze podczas lektury romansów czy erotyków, z uwagą spoglądam w stronę kreacji wątków miłosnych. I choć w tym przypadku, Mia Sheridan zaserwowała czytelnikowi uczucie oparte na weekendowych uniesieniach i erotycznych doznaniach, poprzeplatanych na szczęście wzajemną uwagą i szczerymi wyznaniami bohaterów, to wszystko było przedstawione w wiarygodny, ujmujący wręcz sposób. Autorka zachowała również odpowiedni klimat, wplatając w całość wyraziste i mocne sceny łóżkowe. Podczas lektury powieści wielokrotnie zresztą odczuwałam namiętność, która poprzez delikatne wyładowania w spojrzeniach, gestach czy myślach bohaterów, potęgowała tylko radość z lektury.

Bardzo przypadł mi do gustu wątek przeznaczenia, który w tej opowieści odegrał niebagatelną rolę w życiu bohaterów. Po pięciu latach od namiętnego weekendu, będąc już zupełnie innymi ludźmi, Grace i Carson spotykają się ponownie. Złośliwy los bowiem, ponownie zetknął ze sobą bohaterów, którzy od pamiętnej nocy w Vegas, nie potrafili o sobie zapomnieć. Czy tym razem Grace i Carson pozwolą sobie na uczucie i wbrew wszelkim zasadom, w końcu spędzą z sobą resztę życia? Oboje bohaterowie bowiem, w trakcie wspomnianych wyżej, pięciu lat rozłąki, ulegli przemianie, przewartościowali swoje życie, ułożyli je od podstaw, ściśle według własnych planów.

„Stinger. Żądło namiętności” zaskoczy Was nie tylko przekonującym portretem głównych postaci, co przede wszystkim mocno wyczuwalną i bezpruderyjną, choć wciąż wysmakowaną namiętnością, wywołującą mimowolne rumieńce. Polecam.

„Stinger. Żądło namiętności”, czyli o pokrętnym losie, który lubi czasem płatać figle…

Grace Hamilton to do bólu ułożona, odpowiedzialna studentka wydziału prawa, która przybywa do głośnego Vegas, bynajmniej nie w celach rozrywkowych. Dziewczyna uczestniczyć ma w Mieście Grzechu, w Międzynarodowym Zjeździe Studentów Prawa, gdzie zaplanowano szereg branżowych wykładów i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Daj mi odpowiedź” - książka, która jeszcze na długo po skończonej lekturze, pozostawia mimowolny uśmiech na twarzy czytelnika.

Powieści z gatunku Young Adult/New Adult zdążyły już na trwałe wpisać się w literaturę współczesną. Sandy Hall, w opozycji do, momentami schematycznych, historii, opowiadających o trudnych, doświadczonych przez życie jednostkach, stworzyła zupełnie lekką, ujmującą, a przede wszystkim ciepłą opowieść o dwójce nastolatków, którzy znajdują się na progu dorosłości.

Jane to siedemnastoletnia, nieco wycofana dziewczyna, uzależniona od oglądania seriali i pisania nowych fanfików, z dumą przynależąca do fandomu. Nastolatka, na czas wakacyjnej przerwy, na przekór wygórowanym ambicjom swojej mamy, zatrudnia się, jako niania trzech dziewczynek, młodszych sióstr jej sąsiada, w którym przed laty po cichu się podkochiwała. Jane z uporem stara się bowiem uciec od odpowiedzialności, z którą wiąże się decyzja wyboru kierunku studiów. Jej rozterki, potęgowane przez nieustępliwość matki, która zarzuca dziewczynę akademickim broszurami, potwierdzają tylko fakt, iż Jane nie czuje się na tyle kompetentna i odpowiedzialna, by samowolnie kontynuować naukę.

Doskonałą ucieczką od problemów zdaje się być dla Jane praca, jako opiekunka w sąsiednim domu, w którym przed laty, jako dziecko, regularnie spędzała czas na zabawach z kolegą. Tymczasem Teo również nie może narzekać na brak problemów. Głęboko skrywana przez chłopaka tajemnica rodzinna, przypadkowo wychodzi na jaw, choć jak się okazuje, Jane może pomóc Teo w jej rozwiązaniu…

„Daj mi odpowiedź” autorstwa Sandy Hall to historia, która zachwyca przede wszystkim świetnie nakreślonymi sylwetkami charakterologicznymi głównych postaci. Autorka stworzyła wiarygodne portrety nastoletnich bohaterów, które ujmują, wiąż jeszcze wyczuwalnymi znamionami dziecięcej naiwności i niewinności. Czytelnik nie ma bowiem do czynienia z wytatuowanymi, niegrzecznymi nastolatkami, którym w głowach imprezy i randki, a ich zachowanie jednoznacznie wskazuje na podwyższony próg wiekowy. W tej opowieści, zarówno Jane, jak i Teo, reprezentują raczej pierwotną nieśmiałość, połączoną z dość nieudolną próbą realizacji własnych „dorosłych” planów.

Autorka wykazała się niesamowitą wrażliwością, z fotograficzną dokładnością odmalowując rozterki typowe dla okresu dojrzewania. Z nutką nostalgii spoglądamy w stronę stworzonych przez autorkę postaci, przed oczami mając własne zagubienie, towarzyszące okresowi stopniowego wchodzenia w dorosłość: samodzielnie podejmowanych ”dorosłych” decyzji, rzutujących na naszą przyszłość, wyboru kierunku studiów czy w końcu pierwszych poważnych związków.

Na uwagę zasługuje również wątek stopniowo klarującego się uczucia między bohaterami, który, choć nie wychyla się znacząco ponad inne wątki, odpowiednio buduje atmosferę lekkiej romantyczności. Sandy Hall również i na tej płaszczyźnie wykazała się niesamowitą wrażliwością, tworząc niesamowicie ujmujący, a przede wszystkim wiarygodny wątek miłosny, który nie epatuje nadmiernym erotyzmem czy namiętnością. W tej historii uczucie pomiędzy bohaterami rodzi się stopniowo, a jego fundament stanowi nie tylko spędzone razem dzieciństwo, co przede wszystkim wspólna próba walki z problemami.

„Daj mi odpowiedź” to historia z pewnością lekka, choć nie naiwna. Niezwykle mądra w swym przekazie, choć nie wymagająca nadmiernej uwagi i skupienia. Na jeden wieczór idealna. Polecam.

„Daj mi odpowiedź” - książka, która jeszcze na długo po skończonej lekturze, pozostawia mimowolny uśmiech na twarzy czytelnika.

Powieści z gatunku Young Adult/New Adult zdążyły już na trwałe wpisać się w literaturę współczesną. Sandy Hall, w opozycji do, momentami schematycznych, historii, opowiadających o trudnych, doświadczonych przez życie jednostkach, stworzyła...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Tate, dwudziestotrzyletnia początkująca pielęgniarka, przeciętnej urody. I on - absolutnie przystojny, pociągający, choć niedostępny Miles Archer - mężczyzna samotny, obwarowany murem tajemnicy i milczenia Tych dwoje młodych ludzi, niespodziewanie i wbrew wszelkim zasadom, zaczyna łączyć trudne do okiełznania, niełatwe do zdefiniowania uczucie. Nie sposób bowiem stworzyć związek, który rządzić ma się teraźniejszością, bez możliwości poruszania spraw przeszłości, bez organizowania wspólnych planów na przyszłość. Brzmi mało oryginalnie, wręcz typowo, jak na powieści z nurtu New Adult przystało? Nic bardziej mylnego, bo historia, którą miałam przyjemność przeczytać, pochodzi spod pióra bestellerowej, uwielbianej przez polskich czytelników autorki - Colleen Hoover.

"Ugly love" to opowieść, która przede wszystkim ujmuje swoją fabularną prostotą. To bez wątpienia życiowa, prawdziwa historia, w której każdy podjęty wątek jest należycie uzasadniony, dzięki wplecionym w opowieść licznym retrospekcjom. Nie mam pojęcia zresztą, jak autorka tworzy, z pozornie schematycznych elementów, tak doskonałą, nieszablonową całość, która niczym ostra drzazga, uwiera i męczy, nie dając o sobie zapomnieć. Colleen Hoover z psychologiczną dokładnością, po raz kolejny, oddaje wiarygodny portret swoich postaci: bohaterowie powieści żyją swoim własnym, niełatwym i skomplikowanym życiem, w którym miłość jednoznaczna jest z bólem i odrzuceniem, a namiętność łączy się i przenika z demonami przeszłości.

W tej opowieści uczucie miłości przybiera nieco bezwzględną, typowo cielesną postać, nastawioną na seks, pożądanie, zaspokajanie własnych fizycznych potrzeb. Tytułowe "ugly love" uwarunkowane jest bowiem przez dwie krótkie zasady, ustalone przez Archera: "nie pytaj o przeszłość i nie oczekuj przyszłości". I choć początkowo założenie autorki może nieco szokować,która bowiem kobieta zechce z własnej woli decydować się na związek bez przyszłości, to nie sposób nie odnaleźć w tym fabularnym rozwiązaniu widocznego podtekstu, które z każdą kolejną stroną kreślić będzie doskonałą puentę opowieści.

Colleen Hoover, jak żaden inny znany mi autor, potrafi kreować doskonały, prawdziwy wizerunek postaci, tworzyć mocne, zapierające dech w piersi emocjonalne więzi, które mimowolnie, choć z całą siłą, oddziałują na czytelnika. Podczas lektury powieści nie traciłam czasu na zbędne analizy fabuły, pod kątem wiarygodności stworzonych przez autorkę wątków. "Ugly love" bowiem składa się z samych, bliźniaczo dopasowanych, idealnie wyważonych elementów, które wspólnie tworzą opowieść do bólu prawdziwą, wywołującą łzy, które niezauważenie, podczas lektury, żłobią mokre szlaki na policzku.

Po raz kolejny muszę zadać w swojej recenzji pytanie - jak Colleen Hoover to robi, że ponownie stworzyła genialną w swej prostocie, nieprzeciętną historię, którą z czystym sercem polecam i oceniam na wysokie 10/10? Nie mam pojęcia jak, ale niech robi równie umiejętnie to dalej, bowiem jej opowieści to coś więcej niż zwykła literatura - to szereg pokrętnych emocji, szalejących pod rozkaz słów kreślonych przez autorkę, pustoszących serca czytelników jeszcze na długo po skończonej lekturze...

Tate, dwudziestotrzyletnia początkująca pielęgniarka, przeciętnej urody. I on - absolutnie przystojny, pociągający, choć niedostępny Miles Archer - mężczyzna samotny, obwarowany murem tajemnicy i milczenia Tych dwoje młodych ludzi, niespodziewanie i wbrew wszelkim zasadom, zaczyna łączyć trudne do okiełznania, niełatwe do zdefiniowania uczucie. Nie sposób bowiem stworzyć...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Problem bezpłodności dotyka coraz więcej młodych małżeństw, które, za cenę posiadania własnego potomka, są w stanie zrobić naprawdę wiele. Regularne i kosztowne wizyty w prywatnych klinikach, zajmujących się bezpłodnością, życie seksualne par, dyktowane ściśle według cyklu miesięcznego kobiety, a w ostateczności, w zupełnie już skrajnych przypadkach, wynajęcie surogatki, która urodzi długo wyczekiwane, wymarzone maleństwo. Jednak, czy w tym ślepym dążeniu do realizacji własnych pragnień, do budowania wizerunku pełnej, szczęśliwej rodziny z gromadką potomstwa u boku, nie przekraczamy granicy ludzkiej etyki i społecznych zasad moralnych?

Zoe i Nadia to dwie siostry, niespokrewnione genetycznie, choć połączone niezwykle silną więzią, jaka może tylko połączyć dwie wychowane wspólnie, pod jednym dachem, zupełnie obce dziewczynki.Czytelnik poznaje obie bohaterki w chwili, gdy obie, jako dorosłe już kobiety, samodzielnie zaczynają sobie układać własne życie rodzinne. Nadia to spełniona żona i matka, która porzuciła karierę zawodową, na rzecz wychowywania trójki ukochanych dzieci. Kobieta wiedzie szczęśliwe, w pełni ustabilizowane życie.

Zoe nie może pochwalić się tak udanym życiem, jakie posiada jej starsza przyrodnia siostra. Najpierw poważna choroba, która dość wcześnie ograniczyła codzienne funkcjonowanie kobiety, a w końcu i straszna diagnoza - bezpłodność, która bezwzględnie przekreśliła plany bohaterki, dotyczące posiadania własnego dziecka. Kobieta nie potrafi wyobrazić sobie wspólnej przyszłości z mężem, bez posiadania wspólnego potomka.

Nieoczekiwana propozycja Nadii całkowicie zmienia życie obu bohaterek. Starsza siostra bowiem, widząc cierpienie, na które po raz kolejne narażona jest nieszczęśliwa Zoe, postanawia jej pomóc i zostać surogatką, która przez dziewięć miesięcy nosić będzie własne dziecko pod swoim sercem, po czym później, świadomie, pozbędzie się praw rodzicielskich i odda je siostrze. Jednak czy decyzja, podjęta przez kobiety, była słuszna? Czy z chwilą, gdy maleństwo staje staje jedną wspólną całością z biologiczną matką, można odrzucić na bok własne uczucia i świadomie oddać komuś własne dziecko

"Pozwól jej odejść" to genialnie skonstruowana powieść obyczajowa, z dość mocno zarysowanym wątkiem psychologicznym, która przede wszystkim każe pochylić się czytelnikowi nad istotą rodzicielstwa, która wielokrotnie niesie na usta szereg pytań: czy na prawdziwość i jakość rodzicielstwa mają wpływ przede wszystkim geny, czy wychowanie dziecka i poświęcony mu czas, stres i nerwy? Czy działalność surogatek nie przekracza czasem pewnych etycznych granic? W końcu, czy można za wszelką cenę, podjąć się próby "zdobycia" upragnionego dziecka?

Dawn Barker w sposób wnikliwy prezentuje sylwetki obu kobiet, przedstawiając całą opowieść z dwóch odmiennych perspektyw. Autorka bowiem oddaje sprawiedliwie głos każdej postaci, dopuszcza do przedstawienia szeregu myśli, kłębiących się w ich sercach uczuć i buzujących krew w żyłach emocji. Dawn Barker znaczną część swojej powieści przeznacza właśnie na psychologiczną analizę zachowań bohaterów, którzy, tylko na pozór, na własne życzenie, zgotowali sobie podobny bagaż cierpień. Kto mógł bowiem przewidzieć, że w chwili narodzin długo oczekiwanego dziecka, do głosu dojdą przede wszystkim pierwotne uczucia, a rodzinne więzi zostaną bezwzględnie odsunięte na bok?

I choć Dawn Barker w żaden sposób nie ocenia swoich postaci, pozostawiając czytelnikowi wystarczająco miejsca na samodzielny osąd, to mnie osobiście dość łatwo przyszło określić i zdefiniować własne sympatie, na które pokrótce nakierowała mnie przecież sama autorka. Egoistyczne do bólu zachowanie starszej Nadii, wywołujące niejednokrotnie irytację podczas lektury, w pewnym momencie zwolniło swoistą blokadę, na linii czytelnik - fikcja literacka, od tej pory zaczęłam też całą historię traktować bardzo emocjonalnie, bez chłodnej analizy i oceny, a nawet próby zrozumienia starszej siostry, która w mojej opinii, świadomie działała na niekorzyść Zoe.

Nie bez powodu książki, należące do serii "Kobiety to czytają!", określane są mianem powieści wzruszających, dostarczających szeregu emocji: "Pozwól jej odejść" to porywająca historia o istocie rodzicielstwa, która w tej opowieści, staje w opozycji do więzów rodzinnych i wzajemnego siostrzanego szacunku. Zdecydowanie polecam.

Problem bezpłodności dotyka coraz więcej młodych małżeństw, które, za cenę posiadania własnego potomka, są w stanie zrobić naprawdę wiele. Regularne i kosztowne wizyty w prywatnych klinikach, zajmujących się bezpłodnością, życie seksualne par, dyktowane ściśle według cyklu miesięcznego kobiety, a w ostateczności, w zupełnie już skrajnych przypadkach, wynajęcie surogatki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Samulka to niewielka miejscowość na mapie Polski, która wyróżnia się nie tylko malowniczym pejzażem i uspokajającą, niemal sielską atmosferą miejsca, co przede wszystkim jego nietypowymi mieszkańcami. Miasteczko zamieszkuje bowiem grupa życzliwych, otwartych ludzi, gotowych zawsze z otwartym sercem pomóc przyjacielowi, sąsiadowi czy nieznajomemu. Samulka to miejsce, które choć nakreślone zostało tylko przez sprawne pióro i bogatą wyobraźnię autorki, bez wątpienia jednak na długo pozostaje w pamięci czytelnika. Staje się bowiem miejscem, do którego z radością i wzruszeniem, co jakiś czas będzie wracał.

Trzy lata temu do Samulek niespostrzeżenie przeprowadziła się trzydziestoletnia Ewa, obecnie pracująca w miejscowym przedszkolu młoda księgowa. Kobieta wycofana i zamknięta w sobie, która dość bezładnie próbuje poukładać własne życie, zdominowane przez strach i pasmo bolesnych wspomnień. Ewa nie tylko ograniczyła swoje kontakty z innymi ludźmi do niezbędnego minimum, co przede wszystkim zamknęła się w czterech ścianach własnego domu. Żyjąc w nieustannym strachu przed światem, kultywując zaś w głowie własne porażki i słabości, kobieta z dnia na dzień coraz bardziej pogrąża się w depresji. Jedyną formą kontaktu z drugim człowiekiem, którą Ewa bez strachu podejmuje, to fikcyjny dialog z bohaterami czytanych powieści, które mimowolnie przeprowadza czasem w głowie.

Jednak tytułowe Samulki to miejsce, w którym nie sposób nie doświadczyć obecności drugiego człowieka, bowiem jego mieszkańcy aktywnie działają na rzecz rozwoju miasteczka. Sercem Samulek jest zaś przykościelna kawiarenka Pod Aniołami, w której codziennie spotykają się wszyscy, kultywując sąsiedzkie więzi i kontakty. Czy zamknięta i wycofana Ewa, pod wpływem ciepła Samulek i jego radosnych mieszkańców, otworzy się na innych? Czy pozwoli sobie w końcu na szaleństwo i miłosne uniesienia?

„Samulka”, choć bez wątpienia nawiązuje do typowych powieści obyczajowych, w której na pierwszy plan wysuwa się postać zranionej i doświadczonej przez życie bohaterki, w ferworze zmian gotowej przeprowadzić się na prowincję, to jednak w tej historii otrzymujemy znacznie więcej. Szereg optymistycznych, nieszablonowych wątków i rozwiązań, klasyfikują bowiem całą opowieść, jako niezwykłą i ciepłą, pozostawiającą po sobie trudną do wytłumaczenia pustkę.

Na uwagę zasługuje przede wszystkim postać głównej bohaterki Ewa, która jak żadna inna znana mi postać literacka, została nakreślona przez autorkę z niesamowitą uwagą i dbałością o szczegóły. Czytelnik towarzyszy bowiem nieustannie Ewie w jej wewnętrznych dywagacjach i, często zabawnych, przemyśleniach. Przygląda się jej nieuzasadnionym wątpliwościom czy zmieniającym się jak w kalejdoskopie humorom. Autorka wyczerpująco portretuje jej stopniową, choć wciąż niepewną przemianę, która dokonuje się pod wpływem przyjaznej atmosfery Samulek.

Bardzo przypadł mi do gustu wątek kultywowanych z uwagą przez bohaterkę różnych form leczniczych terapii, które bez wątpienia sprawiły, że „Samulka” dość mocno odbiega formą od innych powieści obyczajowych: od klasycznej kawoterapii, po odprężającą dogoterapię czy w końcu tuczącą i rozleniwiającą ciastoterapię. Do wyboru i do koloru. Na uwagę zasługuje również wspomniany wyżej dialog głównej bohaterki Ewy, regularnie przeprowadzany z bohaterami czytanych powieści. Pomysł wprowadzenia właśnie takiej formy kontaktu z drugim człowiekiem, sprawił, że cała, z pozoru prosta historia, nabrała oryginalności i charakteru.

„Samulka” ujęła mnie przede wszystkim, nakreśloną z uwagą i detalowością, postacią głównej bohaterki i całym jej psychologicznym inwentarzem. Kinga Facon, z iście fachowym podejściem i wiedzą, przedstawiła portret człowieka zdominowanego przez złe emocje i trudne wspomnienia, ograniczonego przez własny strach i słabości, w końcu jednak podejmującego otwartą walkę o własne szczęście. Polecam.

Samulka to niewielka miejscowość na mapie Polski, która wyróżnia się nie tylko malowniczym pejzażem i uspokajającą, niemal sielską atmosferą miejsca, co przede wszystkim jego nietypowymi mieszkańcami. Miasteczko zamieszkuje bowiem grupa życzliwych, otwartych ludzi, gotowych zawsze z otwartym sercem pomóc przyjacielowi, sąsiadowi czy nieznajomemu. Samulka to miejsce, które...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czy szczęście to towar deficytowy, przeznaczony tylko i wyłącznie dla bogatych, wpływowych i wykształconych ludzi?

Czy warto poddać się przeznaczeniu i biernie czekać z założonymi rękami na spełnienie się własnych marzeń? A może, wbrew rozsądkowi, lepiej podążać z odwagą za głosem serca i z uśmiechem powalczyć o własne szczęście?

On i ona. Wiktor i Iga. Pochodzący z zupełnie różnych światów ludzie, których zdaje się łączyć jedynie ledwo widoczny cień, czający się gdzieś od lat w ich spojrzeniu. Oboje, bowiem, kryją przed światem bolesne wspomnienia, które zweryfikowały ich obecne, pełne dystansu i rezerwy zachowanie.

Wiktor to bogaty i przystojny właściciel dobrze prosperującej, eleganckiej restauracji, zlokalizowanej w samym sercu Starego Miasta w Krakowie. Mężczyzna, mimo stabilnej sytuacji finansowej, daleki jest do stworzenia wizerunku szczęśliwego i spełnionego faceta. Wiktor, mimo upływu lat, w dalszym ciągu, bowiem, nosi w sercu żałobę po zmarłej żonie, w efekcie zaś, dość nieporadnie wychowując nastoletniego syna.

Mężczyzna, zobowiązany przed zmarłą żoną, do pilnej i nieustannej opieki nad synem, w ferworze upływających lat, nie dostrzegł, że kilkuletni berbeć wydoroślał, a jako nastolatek, nie potrzebuje już wcale kolejnej niańki w domu, tylko przede wszystkim towarzystwa ojca. Skomplikowanej i trudnej relacji wcale nie ułatwia obecność Natalii – eleganckiej, choć nieco wyniosłej partnerki Wiktora, nie do końca tolerowanej przez jego syna, która ślepo zakochana w mężczyźnie, pragnie tylko jawnej deklaracji, w postaci szybkiego ślubu.

Świat Igi, głównej bohaterki powieści, to przede wszystkim nieustanne pasmo cierpienia, uwarunkowane nałogiem ojca i zbyt wczesną śmiercią matki. Dziewczyna, wychowana w biedzie i niedostatku, w ciągłym strachu i niepewności jutra, zawsze zdana była tylko i wyłącznie na siebie, już jako nastolatka podejmując się różnorodnych dorywczych prac. Iga pracuje ciężko, by zapewnić sobie minimum niezależności i stabilizacji, po godzinach zaś, kreśląc przed oczami wyobraźni marzenia o lepszym życiu. Punktem zwrotnym na mapie jej życia, okazuje się być elegancka restauracja, do której Iga całkiem przypadkowo trafi.

To tam, w sercu Krakowa, poznaje przystojnego Wiktora, z którym zaczyna łączyć ją dziwna, trudna do zdefiniowana więź. Jednak czy uczucie, które zrodziło się w samym centrum dwóch różnych światów, nie zostanie odpowiednio wcześniej zgaszone? Przez zakochaną Natalię. Przez troskliwych rodziców Wiktora. W końcu i przez widoczne gołym okiem różnice klasowe, spotęgowane niemiłymi komentarzami zazdrosnych sąsiadów…

„Większy kawałek nieba” to wielowątkowa opowieść, która nie skupia się tylko i wyłącznie na wspomnianych wyżej bohaterach. Autorka, z równą drobiazgowością, odmalowuje w swojej książce profile pobocznych postaci, które stają się nieodłączoną częścią całej historii. Czytelnik poznaje postacie zamożne, tworzące tzw. śmietankę towarzyską, celebrujące wystawne i beztroskie życie, oraz - w opozycji do nich - zwykłych, szarych śmiertelników, pracujących ciężko, a mimo to żyjących do kolejnej wypłaty. Autorka, z niesamowitą empatią, przedstawiła codzienne problemy swoich bohaterów, w sposób przekonujący odmalowując ich historie. Troski przedstawionych w książce postaci to przykra codzienność tysięcy Polaków, z obawą spoglądających w stronę jutra.

Cała opowieść, mimo widocznej na pierwszy rzut oka przewidywalności, okazała się niezwykłą, ujmującą, optymistyczną i ciepłą lekturą, cechującą się dynamiczną i płynną akcją. Krystyna Mirek zaskoczyła mnie swoją najnowszą powieścią. „Większy kawałek nieba” dowodzi bowiem, iż pióro autorki znajduje się na wyżynach literackiego kunsztu. Krystyna Mirek pisze lekko, zawsze jednak pięknie i z uwagą kreśląc świat przedstawiony.

W całej historii, najbardziej jednak przypadł mi do gustu, cały wachlarz wspaniałych, żywych, krwistych wręcz postaci, którym nie można zarzucić niedopracowania, bądź z drugiej strony, przerysowania. Naturalne dla ich położenia zachowania, podyktowane troskami bądź kłębiącymi się w sercach wątpliwościami, dowodzą tylko, iż mimo strachu i nieuzasadnionych obaw, czasem lepiej zaufać własnej intuicji i podążać w stronę większego kawałka nieba, za którym znaleźć można w końcu własne szczęście.

Czy szczęście to towar deficytowy, przeznaczony tylko i wyłącznie dla bogatych, wpływowych i wykształconych ludzi?

Czy warto poddać się przeznaczeniu i biernie czekać z założonymi rękami na spełnienie się własnych marzeń? A może, wbrew rozsądkowi, lepiej podążać z odwagą za głosem serca i z uśmiechem powalczyć o własne szczęście?

On i ona. Wiktor i Iga. Pochodzący z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ananke - według greckich mitów i podań, "bogini i uosobienie konieczności, bezwzględnego przymusu, w końcu nieuchronności oraz siły zniewalającej do całkowitego poddania się wyrokowi przeznaczenia". Bezwzględna bogini fortuny, postanawia uprzykrzyć życie osiemnastoletniej dziewczyny, wedle własnych upodobań, motając znacznie losy głównej bohaterki.

Jagoda to grzeczna, spokojna nastolatka, która oprócz wzorowych ocen i nienagannego zachowania, posiada starszego brata Ignacego, z którym ma dobry kontakt, oparty na wzajemnym zaufaniu i przyjaźni, oraz świetnych, wyrozumiałych rodziców, na których wsparcie, bez względu na wagę problemu, dziewczyna zawsze może otwarcie liczyć.

Nie przez przypadek recenzowana powieść zawiera w swoim tytule imię greckiej bogini przeznaczenia i fortuny. Fatum bowiem, odgrywa w najnowszej książce Ewy Nowak niebagatelną rolę. Osiemnastoletnia Jagoda, niejednokrotnie pochyla się nad istotą ludzkiego losu, który nierzadko przybiera postać bezwzględnego przymusu. Czy losy, których doświadcza bohaterka, to nie przypadek, a odgórnie nakreślone przeznaczenie? Czy ludzie, których spotyka na swojej drodze nastoletnia Jagoda, to nie są czasem bezwolne marionetki, biorące udział w zbiorowym spektaklu zwanym życiem?

W życiu dziewczyny, dumna Ananke przybiera postać szczególnie bezwzględnej i zimnej bogini. Nie zważając bowiem na opinię sąsiadów czy nauczycieli, nie pochylając się nadmiernie nad wiekiem dziewczyny i jej niepewną przyszłością, zsyła na główną bohaterkę największą niespodziankę, jaką może tylko wymarzyć sobie nastoletnia uczennica. Jagoda jest w ciąży - jedna romantyczna okazja, jeden nieuważny krok i życie dziewczyny zaczyna zmierzać w zupełnie odwrotnym kierunku, niż początkowo sobie zaplanowała. Jak na tę wiadomość zareaguje chłopak Jagody? Czy dziewczyna, po raz kolejny, będzie mogła liczyć na miłość i wsparcie wyrozumiałych rodziców?

O twórczości Ewy Nowak słyszałam słów wiele. Czytelnicy i czytelniczki zachwalali nie tylko wspaniały warsztat pisarki, który w konsekwencji miał manipulować bezwolnym odbiorcą, ale przede wszystkim w czytanych opiniach powielał się argument dotyczący specyficznej, rodzinnej atmosfery, która wypływała wręcz z każdego zakamarka książki poczytnej autorki. W przypadku "Mojej Ananke" nie mogło być inaczej. Mimo wymagającego doświadczenia, którym to obciążyła autorka swoich bohaterów, wątek ciąży młodej uczennicy, wcale nie przytłoczył niepotrzebnie czytelnika i nie zdominował całej powieści.

Wręcz odwrotnie. Pani Ewa Nowak nakreśliła temat nastoletniego macierzyństwa w taki sposób, że wbrew powszechnie krążącym opiniom o problemie nastoletnich ciąży, naturalnym poczuciu poniesionej klęski wychowawczej przez rodziców, "wpadka" Jagody wcale rodzinnym problemem nie była. Autorka przekonuje, że poczęcie dziecka, nieważne w którym okresie życia matki, zawsze i nieodłącznie, mimo naturalnego strachu, niesie z sobą pasmo największego szczęścia. Radości, która winna burzyć wszelkie niesnaski i kłótnie.

"Moja Ananke" okazała się być ciepłą, wciągającą powieścią dla młodzieży, która w mądry i przemyślany sposób przedstawia wątek nastoletniej ciąży. Odważna i silna postać głównej bohaterki, wyrozumiali i niebanalnie rodzice dziewczyny, a pomiędzy nimi Ananke - bogini przeznaczenia, która uknuła chytry i wymagający plan dla nich wszystkich.

Najnowsza powieść Ewy Nowak z pewnością zachęciła mnie i przekonała do dalszego poznawania twórczości autorki. Specyficzna, rodzinna atmosfera, dobrze zarysowani bohaterowie, klimat młodzieńczej beztroski, wymieszany z buzującą wciąż buńczucznością i naiwnością, czy w końcu wątek ciąży, stanowiący oś całej opowieści. I choć wielokrotnie historie wychodzące spod pióra autorki, porównywane były do słynnego cyklu Jeżycjady, mnie osobiście nie przekonuje to zestawienie. Książki pani Małgorzaty Musierowicz kochałam od zawsze, a twórczość Ewy Nowak po prostu lubię.

Ananke - według greckich mitów i podań, "bogini i uosobienie konieczności, bezwzględnego przymusu, w końcu nieuchronności oraz siły zniewalającej do całkowitego poddania się wyrokowi przeznaczenia". Bezwzględna bogini fortuny, postanawia uprzykrzyć życie osiemnastoletniej dziewczyny, wedle własnych upodobań, motając znacznie losy głównej bohaterki.

Jagoda to grzeczna,...

więcej Pokaż mimo to