-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2016-10-06
Najlepsza z wszystkich dotychczasowych książek w serii. Meekhan ma zresztą to do siebie, iż każda kolejna pozycja notuje duży progres. O ile Północ-południe mnie nie zachwyciła, Wschód-zachód spodobała mi się już dużo bardziej, a Niebo ze stali już zupełnie, choć czytało się go dość topornie, to Pamięć wszystkich słów osiągnęła idealną równowagę. Od początku do końca to była czysta przyjemność.
Oczywiście osobiście trochę nie rozumiem porównań dzieła Wegnera do największych gatunku, bo bądźmy szczerzy to nie jest ten poziom. Ale szczerze mówiąc nie mam wrażenia, żeby seria miała przerośnięte aspiracje i pretendowała do zajęcia miejsca na cokole. Opowieści... to w moim odczuciu po prostu kawałek przedniej, klasycznej fantasy, która ma bawić, wzruszać i zaciekawiać. W podobnym świetle rozpatruje kwestię tego, czy Wegner inspirował się rozmaitymi Martinami i Eriksonami lub rodzimym Feliksem W. Kresem. Pewnie tak, ale kogo to obchodzi? Niech się inspiruje, taki urok serii, iż znalazło się w niej wiele znanych klisz. Dla mnie cały Meekhan to przednia zabawa i pasjonująca historia. No i z tomu na tom coraz bardziej przekonujący mnie do siebie bohaterowie.
A już konkretnie Pamięć... to wyśmienita przygodowa opowieść. Jest wszystko, co powinna zawierać. Są, zresztą mocno przewidywalne, zwroty akcji. Jest trochę cukierkowatości, co tworzy z historii miejscami bajeczkę. Są typowi dla takich opowieści bohaterowie, którzy zachowują się wręcz w klasyczny sposób. Ale co z tego? O to właśnie chodzi. Dawno nie wciągnąłem się w lekturę na tyle, aby czytać po nocy albo wstawać wcześnie rano. I to już mówi samo za siebie.
Problem jest tak naprawdę jeden - trzeba czekać na dalszą część, a kiedy ta się już ukaże, na jeszcze kolejną. Ale oby tak jak najdłużej.
Najlepsza z wszystkich dotychczasowych książek w serii. Meekhan ma zresztą to do siebie, iż każda kolejna pozycja notuje duży progres. O ile Północ-południe mnie nie zachwyciła, Wschód-zachód spodobała mi się już dużo bardziej, a Niebo ze stali już zupełnie, choć czytało się go dość topornie, to Pamięć wszystkich słów osiągnęła idealną równowagę. Od początku do końca to...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-25
Książkę podsumowałbym jako naprawdę dobrą. Na początku mieszane uczucia wzbudziła we mnie dość niecodzienna dla mnie forma. Nie jest to klasyczne, naukowe i opisowe opracowanie, skupione na faktach i datach (a takie bardzo lubię). Jednak w miarę czytania coraz bardziej zacząłem doceniać Autora, który umiał dobrze ująć trudny i zapalny temat, jakim jest życie i twórczość Ryszarda Kapuścińskiego. Biografię tą uważam za bardzo potrzebną, dającą narzędzia do interpretacji i lepszego zrozumienia twórczości "Cesarza reportażu".
Kapuściński non-fiction to w dużej mierze dość subiektywne, osobiste rozważania Artura Domosławskiego na temat kolejnych etapów życia, bądź aspektów działalności i twórczości Ryszarda Kapuścińskiego. Subiektywne i osobiste tym bardziej, iż obaj panowie się znali i przyjaźnili. Domosławski często również konfrontuje słowa samego Kapuścińskiego z tym, co w wyniku dziennikarskiego śledztwa udało mu się ustalić. Cytowane są dzieła i wypowiedzi "Reportera XX wieku", aby następnie zastanowić się, ile one miały wspólnego z rzeczywistością, bądź w jaki sposób się do niej odnosiły. Tytuł Kapuściński non-fiction świetnie więc pasuje do treści książki, bowiem zderzeniu z faktami ulega wizerunek własnej osoby budowany przez Kapuścińskiego i zazdrośnie przez niego strzeżony.
Moje uznanie zdobyło omówienie tak kontrowersyjnych i trudnych tematów, jak literacka autokreacja Kapuścińskiego, merytoryczna i faktograficzna wartość jego dzieł (pod lupę wzięto zwłaszcza dzieła: Cesarz i Szachinszach), czy współpraca reportera z wywiadem PRL. Domosławski omówił te zagadnienia przedstawiając ich kontekst, dając szerokie spojrzenie. Ciężko mi za to ocenić ukazanie życia rodzinnego i osobistego reportera. Jest ono na pewno nieco zaskakujące pod względem obyczajowym. Ile w tym prawdy, trudno powiedzieć. Zrozumiałe jest dla mnie wzburzenie wdowy i córki pisarza, ponieważ publicznemu "rozgrzebaniu" ulega ich życie i relacje z bliską im osobą, coś bardzo prywatnego. Nie potrafię ocenić, czy nie lepiej byłoby ująć tego tematu w sposób nieco bardziej wyważony. Bowiem z drugiej strony, czy nie wpłynęłoby to na rzetelność biografii? Nie zafałszowało wizerunku Bohatera? A może Autor celowo przekoloryzował, zawarł w książce szczyptę kontrowersji, plotek? Z drugiej strony inne wywołujące emocje tematy, potraktował w sposób rzetelny i wyważony. Czemu miałby przesadzać akurat tutaj? Nie potrafię rozgryźć tego problemu, ani opowiedzieć się po którejś ze stron.
Co mnie najbardziej zdziwiło w osobie jednego z moich ulubionych Autorów, Ryszarda Kapuścińskiego? Zawsze uważałem go za obserwatora, osobę zdystansowaną, choć na pewno przejawiającą umiarkowane tendencje lewicowe. A tu dowiedziałem się, iż był on osobą niesamowicie zaangażowaną, również zaangażowaną ideologicznie. Nie chcę go odgórnie osądzać, tym bardziej, że w swej wierze był szczery. Dziwi mnie jednak nieco jego naiwność, często czarno-białe, uproszczone spojrzenie na świat i jego problemy. Spojrzenie naiwne zwłaszcza pod kątem ideologicznym, moim zdaniem niegodne człowieka wykształconego. A zwłaszcza człowieka z wykształceniem historycznym, które dobrze przyswojone, umożliwia spojrzenie z dystansu i zrozumienie mechanizmów społecznych. Ale jak już wspomniałem, nie mnie go oceniać czy potępiać. Ale dobrze jest się nieco więcej na jego temat dowiedzieć, spróbować zrozumieć.
Uważam, iż wciąż potrzebne jest bardziej klasyczne, może nawet naukowe opracowanie na temat Kapuścińskiego. Dużo mniej refleksyjne, za to bardziej opisowe, skupione na faktografii. Książka Domosławskiego powinna być raczej lekturą uzupełniającą, jednym z możliwych kluczy do zrozumienia twórczości i życia Reportera XX wieku, niż podstawowym źródłem informacji o nim. Niemniej Kapuściński non-fiction to i tak pozycja obowiązkowa dla miłośników Mistrza Kapuścińskiego.
Książkę podsumowałbym jako naprawdę dobrą. Na początku mieszane uczucia wzbudziła we mnie dość niecodzienna dla mnie forma. Nie jest to klasyczne, naukowe i opisowe opracowanie, skupione na faktach i datach (a takie bardzo lubię). Jednak w miarę czytania coraz bardziej zacząłem doceniać Autora, który umiał dobrze ująć trudny i zapalny temat, jakim jest życie i twórczość...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-18
Pasjonująca lektura. Książka została napisana znakomicie, jednak już sama tematyka jest naprawdę fascynująca i praktycznie nieznana w polskiej literaturze naukowej. Polski czytelnik może za to otrzeć się o nią czytając Tomka na tropach Yeti, gdzie Szklarski potrafił w swoim stylu wykorzystać ciekawe tło historyczne. Ale ciężko o coś nawet popularno-naukowego, nie mówiąc już o opracowaniach akademickich. Z kolei brytyjska czy rosyjska literatura chętnie zajmowały się tym tematem, co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę, iż dotyczył on ważnego epizodu historii Wielkiej Brytanii i Rosji. Nie brakuje opracowań naukowych, a z kolei najsłynniejszą pozycją beletrystyczną jest Kim Rudyarda Kiplinga, książka która spopularyzowała pojęcie "Wielkiej Gry". Dla polskiego czytelnika, to jednak dzieło Hopkirka pozostaje pewnie najlepszym wyborem, aby dowiedzieć się czegokolwiek o tym egzotycznym zagadnieniu.
W pozycji tej sporadycznie pojawiają się krótkie nawiązania Autora do jego podróży i czasów współczesnych, jednak jest to przede wszystkim książka historyczna, o charakterze popularno-naukowym. Jestem bardzo wymagający wobec tego typu literatury i muszę przyznać, iż czuję się usatysfakcjonowany w tym przypadku. Ciężko mi oceniać poziom merytoryczny, gdyż nigdy "nie wchodziłem" w tą tematykę, jednak mnóstwo rzeczy dobrze świadczy o rzetelności Autora. Otóż obawiałem się, że będzie to "dziennikarska" książka, a więc będzie w niej więcej publicystyki, ciekawostek i autorskich rozważań od historycznego "mięska". A tu pełna niespodzianka, Peter Hopkirk często i chętnie korzystał ze źródeł, głównie wspomnień, ale również sięgnął po archiwalia! Szkoda, że nie wymienił ich w bibliografii (uznał, że nikogo nie zainteresują :)). Odwiedził m. in. India Office Library and Records i powoływał się niekiedy na tamtejsze arcyciekawe zbiory. Przy niektórych nie do końca jasnych dzisiaj kwestiach, wspominał z kolei o niedostępności archiwaliów rosyjskich, których udostępnienie wiele by wyjaśniło. Dobrze wykorzystana została również literatura przedmiotu. Szczególnie podobało mi się konfrontowanie angielskiego i rosyjskiego (głównie sowieckiego) punktu widzenia na daną kwestię. Jest to podejście godne polecenia - nie podawać rozwiązań na tacy, ale przedstawić różne punkty widzenia, należące do różnych badaczy. Tak to się powinno robić. Autor często zresztą zaznaczał, od jakiego konkretnego badacza pochodziła jakaś interpretacja wydarzeń. Inną kwestią jest doskonały język, książka czyta się praktycznie sama. Zagadnienia skomplikowanej nierzadko XIX polityki zostały przedstawione naprawdę przejrzyście. Jedyny zgrzyt, to stosunkowo mało miejsca poświęconego na opis akcji sir Younghusbanda w Tybecie, jednego z najciekawszych dla mnie epizodów anglo-rosyjskiej rozgrywki. Wiązało się to z tym, iż Hopkirk napisał na ten temat osobną książkę (Trespassers on the Roof of the World) i nie chciał się powtarzać. Chciałbym również podkreślić, iż książka ma swój charakterystyczny klimat. Autor świetnie wprowadza specyficzną atmosferę opisywanej Wielkiej Gry.
Warto zauważyć, iż Peter Hopkirk był ciekawą osobowością. Zwiedził wiele zakątków świata (doskonale poznał Azję Środkową), miewał w swoim życiu mocne przygody, jego kariera dziennikarska była iście imponująca. Szkoda, iż tak mało jego książek zostało przetłumaczonych i wydanych w Polsce. Oprócz opisywanej, ukazały się jeszcze Obce diabły na Jedwabnym Szlaku. Dobrze, gdyby reszta byłaby przynajmniej dostępna w oryginale, w bibliotekach. A jego Wielką Grę mogę tylko polecić. Wyborna lektura.
Pasjonująca lektura. Książka została napisana znakomicie, jednak już sama tematyka jest naprawdę fascynująca i praktycznie nieznana w polskiej literaturze naukowej. Polski czytelnik może za to otrzeć się o nią czytając Tomka na tropach Yeti, gdzie Szklarski potrafił w swoim stylu wykorzystać ciekawe tło historyczne. Ale ciężko o coś nawet popularno-naukowego, nie mówiąc już...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-11
No i kolejny wielki cykl fantasy za mną... Trzeba powiedzieć sobie na początku już jedno - p. McKillip w finalnej części opowieści o Morgonie z Hed i Raederle z An, naprawdę się postarała. Książka prezentuje wysoki poziom, a ponadto trzyma w napięciu. O najwyższej klasie cyklu McKillip świadczy to, że po jego skończeniu czułem specyficzną "pustkę", a jego bohaterowie kołatali mi się po głowie jeszcze przez jakiś czas. Po za tym musiałem zrobić sobie obowiązkową przerwę od fantasy, gdyż na następną książkę chcąc czy nie chcąc, spoglądałbym przez pryzmat Hed. Są to w moim przypadku najlepsze rekomendacje, jakie mogę złożyć.
Mam wrażenie, że Harfista... łączy najlepsze cechy z dwóch poprzednich części. Z jednej strony jest wartka akcja z dwójki, z drugiej klimat jedynki, choć może w trochę mniejszym natężeniu. Co więcej, tej pierwszej naprawdę tu nie brakuje, zaskakiwać może również skala wydarzeń. Zwłaszcza sam finał jest napisany z wielkim rozmachem, o jaki subtelnie piszącą Autorkę przedtem bym nie posądzał. Oczywiście nie ma tu taniego efekciarstwa, zakończenie doskonale pasuje do całokształtu opowieści, jednak p. McKillip udowodniła, że kobiece fantasy może również solidnie "wdepnąć", nie zatracając przy tym oczywiście swojego charakteru. Cóż można powiedzieć? Klasa.
Podobał mi się również wątek relacji Morgona i Raederle. Po zakończeniu historii widać, iż był już od początku przemyślany, a sama jego końcówka jest taka, jaka być powinna. Brawa.
Polecam całą trylogię wszystkim miłośnikom fantasy. Trzeba znać i koniec.
No i kolejny wielki cykl fantasy za mną... Trzeba powiedzieć sobie na początku już jedno - p. McKillip w finalnej części opowieści o Morgonie z Hed i Raederle z An, naprawdę się postarała. Książka prezentuje wysoki poziom, a ponadto trzyma w napięciu. O najwyższej klasie cyklu McKillip świadczy to, że po jego skończeniu czułem specyficzną "pustkę", a jego bohaterowie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Doskonała biografia toruńskiego historyka, dr Jarosława Centka, poświęcona Hansowi von Seeckt, jednemu z najważniejszych (najważniejszemu?) niemieckich wojskowych okresu międzywojennego.
Należy tu już na początku zaznaczyć, iż nie jest to popularnonaukowe "czytadło", tylko poważne naukowe opracowanie zaopatrzone w aparat naukowy (dla niezorientowanych - wstęp, przypisy, bibliografia), absolutnie nowatorskie w polskiej historiografii, choć trzeba powiedzieć iż wnosi naprawdę mnóstwo do historiografii światowej. Biografia ta, której bazę źródłową stanowiły między innymi liczne archiwalia, "odkrywa" naprawdę liczne fakty na temat zarówno samej postaci von Seeckta, jak i Reichswehry lat 1921-1926. Niektóre ustalenia są wprost rewolucyjne i zmieniają całkowicie obraz rzeczy. Są one przy tym doskonale uargumentowane archiwaliami, do jakich jako pierwszy w ogóle Autor dotarł.
Sam zapoznałem się z pracą b. dokładnie, ze względu na moje zainteresowania badawcze. Ze szczerym sercem mogę ją polecić wszystkim zainteresowanym historią okresu XX wieku, a zwłaszcza historią wojskową.
Oczywiście wiem, że może razić fakt, iż prace naukowe nie należą do lektur najłatwiejszych i łatwiej sięgnąć po literaturę popularnonaukową, ale nie oszukujmy się - zazwyczaj literatura tego typu prezentuje poziom chłamu. Jeśli czytelnik chce się dowiedzieć "jak było naprawdę", niech daruje sobie rozmaite śmieci, a sięgnie raz na jakiś czas po coś naprawdę wartościowego, a więc cenione opracowanie naukowe. Bo pozycja ta, to wzór tego jak należy takie prace pisać.
Doskonała biografia toruńskiego historyka, dr Jarosława Centka, poświęcona Hansowi von Seeckt, jednemu z najważniejszych (najważniejszemu?) niemieckich wojskowych okresu międzywojennego.
Należy tu już na początku zaznaczyć, iż nie jest to popularnonaukowe "czytadło", tylko poważne naukowe opracowanie zaopatrzone w aparat naukowy (dla niezorientowanych - wstęp, przypisy,...
2015-07-03
Czytając opinię spodziewałem się, iż kontynuacja rewelacyjnego Mistrza zagadek z Hed będzie dużo gorsza. Nie osiągnęła może poziomu "jedynki", ale nie zmienia to faktu, iż książka całkiem mi się podobała.
Opowieść nabrała większej dynamiki. O ile historia Morgona w sposób cudownie senny snuła się naprzód, tutaj mamy do czynienia z konkretnymi działaniami i sytuacją. Wiadomo kto zdradził, wiadomo gdzie leży problem i kto jest przeciwnikiem. Potęguje to fakt, iż bohaterki należą bez wątpienia do ludzi czynów. Biorą sprawy w swoje ręce i nie wahają się zaryzykować.
I tutaj spotkało mnie chyba największe zaskoczenie. Raederle, na podstawie wzmianek z Mistrza..., wyobrażałem sobie zupełnie inaczej. Najpiękniejsza kobieta świata, z której na dodatek uczyniono nagrodę w zamian za odzyskanie starożytnej korony. Siostra Morgona zastanawiała się, czy tak wspaniała księżniczka zechce osiedlić się na prowincjonalnej Hed. Wyobrażałem sobie ją raczej jako delikatną i kruchą osobę, taką stereotypową, zwiewną księżniczkę. W dodatku wzmiankowane opinie o książce utwierdziły mnie w przekonaniu, iż jest to zapewne postać mdła i nieciekawa. W rzeczywistości Raederle okazała się zupełnie inną osobą. Energiczna, do granic rozsądku zuchwała, z charakterem. Niekiedy również knąbrna. Co ona nie robiła. Uciekała z domu, porwała statek, wymykała się pościgom, szantażowała, groziła, prawie rozpoczęła wojnę domową między żywymi a umarłymi. Zdecydowana była nie cofać się przed niczym i potrafiła tym samym nieźle zamieszać. Ponadto nie za bardzo podobało się jej to, jak przedmiotowo była traktowana, czyli jako nagroda w grze w zagadki, bądź obiekt przetargów między możnymi. Raederle zdecydowanie wolała sama o sobie decydować. Choć na usprawiedliwienie jej ojca świadczy jednak fakt, iż od początku doskonale wiedział kto rękę jego córki wygra. Mnie osobiście ujęła tym, iż zamiast siedzieć w domu podczas narad możnych panów An (wykłócających się o jej rękę), dziewczyna wolała chwilowo uciec z domu i na świeżym powietrzu gawędzić ze znajomą świniopaską. Księżniczka miała co prawda rozterki i chwile słabości odnośnie jej pochodzenia i niezwykłych zdolności, nie zmienia to jednak faktu, iż okazała się wyrazistą postacią. Jej uroda to nie wszystko, w dużo większym stopniu okazały się definiować ją jej charakter, odwaga, determinacja (czasem na granicy bezwzględności) i umiejętność rzucania się w wir wydarzeń. Patrząc na jej braci i ojca nie sposób jednak nie odnieść wrażenia, iż cała rodzina jest taka.
Fabuła właściwie nie jest zbyt rozległa. Ot, Raederle szuka Morgona, Morgon ściga Detha, wszyscy zastanawiają się co się stało z Najwyższym. Enigmatyczni pozostają zmiennokształtni i mityczni Panowie Ziemi, powiązani w jakiś tajemniczy sposób z zagadką gwiazdek na czole Morgona. Dodatkowo Raederle jest związana dziedzictwem z tymi pierwszymi i zaczyna owo dziedzictwo odkrywać. Historia niestety nie jest już tak liryczna jak w części pierwszej, straciła trochę ze swojego uroku. Jak już pisałem, wszystko się dużo bardziej skonkretyzowało, osią wydarzeń są konkretne działania. W Mistrzu... nie były one tak ważne, tam cała opowieść zdawała się nieśpiesznie snuć do nieubłaganego finału. Całość była jak sen. Część druga rozgrywa się już chyba po przebudzeniu, zaś liryzm opowieści został w dużej mierze zastąpiony twardą rzeczywistością. Na tyle "twardą" oczywiście, na ile pozwala na to baśniowa konwencja.
Podsumowując, część druga została skomponowana w trochę innej tonacji niż jej poprzedniczka. Może się to podobać lub nie, różnica zauważalna jest jednak gołym okiem. Nie zmienia to jednak faktu, iż po przeczytaniu Mistrza... należy wręcz sięgnąć po Dziedziczkę... Zaś po niej, za Harfistę na wietrze.
Czytając opinię spodziewałem się, iż kontynuacja rewelacyjnego Mistrza zagadek z Hed będzie dużo gorsza. Nie osiągnęła może poziomu "jedynki", ale nie zmienia to faktu, iż książka całkiem mi się podobała.
Opowieść nabrała większej dynamiki. O ile historia Morgona w sposób cudownie senny snuła się naprzód, tutaj mamy do czynienia z konkretnymi działaniami i sytuacją....
Kończę właśnie przypominanie sobie sagi o wiedźminie i chciałbym napisać kilka słów nie tylko o jej finale, ale również o cyklu jako całości. Nie lubię dzielić książek na polskie i zagraniczne. Albo są dobre, albo nie. Wiedźmin zalicza się zaś do ścisłej czołówki literatury fantastycznej.
O potędze prozy Sapkowskiego nie świadczy nowatorstwo, chociaż w kreacji świata jest ono niewątpliwe. W sadze przedstawiono rzeczywistość, jako hybrydę społeczeństwa feudalnego ze współczesnością. Z jednej strony mamy drabinkę społeczną - rycerstwo, królów etc. Z drugiej strony mentalność, jak i cały szereg zjawisk, żywcem zostały wyjęte z XX wieku. Dla mnie taki mariaż to pomysł wprost rewelacyjny. Jest to oczywiście maksymalnie ahistoryczne i nierealistyczne, ale to w końcu fantastyka. Świetne połączenie, dające w dodatku sposobność do ironicznego spojrzenia na nasz świat i historię.
Głównymi atutami sagi są jednak opowiedziana historia i postaci, które Autor powołał do życia. To są osoby, które faktycznie mają swój magnetyzm, charyzmę, "ciężar" oddziaływania na czytelnika. Żyją w naszych głowach, również po odłożeniu książki na półkę. Moim zdaniem przynajmniej główni bohaterowie - Geralt z Rivii, Yennefer z Vergerbergu oraz Ciri powinni wejść do kanonu bohaterów fantasy, obok postaci stworzonych choćby przez Georga R.R. Martina, Tada Williamsa, czy Ursulli Le Guin. Choć oczywiście pamiętnych postaci w wiedźminie było o wiele, wiele więcej. Jaskier, Triss, Vesemir, Cahir, Milva, Regis i Angoulême, Nenneke, Yarpen i Zoltan, Emhyr var Emreis, Dijkstra i Filippa Eilhart, Vilgefortz, Rience, Bonhart, Vysygota i inni. Lista jest bardzo długa.
Sama historia opowiedziana w sadze jest znakomita. W przeciwieństwie jednak do opowiadań, które zostały napisane w poważnym i przyciężkawym stylu, saga jest już jakby "lżejsza", a przynajmniej bardziej wartka. Np. taki Miecz Przeznaczenia był poważny i raczej ponury, wypełniały go rozmyślania nad przeznaczeniem, miłością, naturą ludzi, czarodziejek i wiedźminów. Pierwszoplanowe były dylematy wewnętrzne bohaterów. Powieści są już dużo bardziej przejrzyste pod tym względem, z dużym pożytkiem dla nich. Dylematy oczywiście są, ale dotyczącą nieco innych spraw (np. osławionej neutralności). Bohaterowie mniej czasu poświęcają więc na roztrząsanie kto kogo kocha i kto komu jest przeznaczony i dlaczego. Oni już to wiedzą, przeszli nad tym do porządku dziennego. Geralt kocha Yen, Yen kocha Geralta, oboje kochają Ciri, Ciri jest przeznaczona Geraltowi. Koniec i kropka, nikt już za dużo nie dywaguje nad okruchami lodu, spoglądaniu przeznaczeniu w oczy i tym podobnym. Podczas lektury Krwi Elfów miałem wrażenie, iż Autor chyba stwierdził, że wszystko zostało już ustalone. Teraz nadszedł czas na problemy dużo bardziej namacalne, jak zagrożenie czyhające na Ciri ze wszech stron. Tym zaś, co przyciąga do historii wiedźmina najbardziej, jest niewątpliwa chemia między postaciami. Z największą przyjemnością byłem świadkiem, jak między Ciri a Yennefer rodziła się więź podczas ich pobytu w Ellander. Epizod swoją drogą, odsłaniający zupełnie inne oblicze czarodziejki. Kolejnym przykładem z wielu jest choćby drużyna wiedźmina, jej powstanie i okrzepnięcie. Relacje między postaciami napędzają całą opowieść i jednocześnie przyciągają do niej. Jest coś w sadze, co czyni z niej historię... rodzinną. Bo jakby nie patrzeć, jest to przecież opowieść o rodzinie, starającej się zapewnić sobie wzajemnie bezpieczeństwo i po prostu być razem na przekór problemom.
Oglądamy ponadto wydarzenia przedstawione z różnych perspektyw, nie brakuje więc również wielkiej polityki. Opowiadania pisane były z punktu widzenia wiedźmina, sprawy polityczne znajdowały się niejako w tle, ot gdzieś tam przemykały. W sadze trochę miejsca poświęcono stricte na opisanie działań dyplomatycznych, czy wojennych. Jesteśmy zorientowani kto jest kim na arenie międzynarodowej, co i dlaczego robi. Posłużyło to również Autorowi do pokazania licznych zakulisowych mechanizmów, jakie światem rządzą, co jest jednym z wielkich plusów serii. Elementy fantastyczne zaś, takie jak przepowiednia Ithilinny, starsza krew i inne, nadają opowieści świetnego klimatu.
Jedyne, co może w wiedźminie drażnić, to wplatanie przez Autora elementów swojego własnego światopoglądu. Czasem efekt bywa dość toporny.
Co z kolei można napisać o samej Pani Jeziora? Doskonałe zwieńczenie sagi. Część pomysłów może wydać się kontrowersyjna (podróże w czasie, przenikanie się świata z legendami arturiańskimi, czy czasami historycznymi). Ot, taki smaczek, choć motyw skoków Ciri w czasie i przestrzeni w pewnym momencie wydał mi się "nie z tej bajki" i zaczął być męczący. Niepasujący do reszty. Na szczęście od pewnego momentu książka wprowadza czytelnika w swoisty "ciąg", w którym jak zahipnotyzowany śledzi on wydarzenia aż do podwójnego finału i rozległego epilogu, jaki stanowią ostatnie rozdziały. Trochę irytowały mnie również z początku zbyt liczne nawiązania do naszej historii i mrugnięcia okiem do czytelnika. Zawsze dodawały smaczku sadze, ale w pewnym momencie zaczęły być już denerwujące.
Ze scen i momentów rozgrywających się we wczesnych rozdziałach, bardzo spodobały mi się chwile, kiedy drużyna Geralta siedziała w Touissant. Zwłaszcza scena uczty sprawiała arcysympatyczne wrażenie. Olbrzymim plusem finału sagi o wiedźminie jest skrzyżowanie się wątku bohaterów znanych z części poprzednich. Iola druga służy w jednym lazarecie z Shani, a Yarpen dobrze zna Dennisa Cranmera i Zoltana Chivaya. Jest to posunięcie genialne, sprawiające czytelnikowi mnóstwo przyjemności. Przypadło mi do gustu również rozplanowanie poszczególnych wątków oraz sama konstrukcja książki, zwłaszcza umieszczenie jakby dwóch punktów kulminacyjnych. Rozstrzygnięciem wątków z płaszczyzny politycznej był doskonały rozdział o Bitwie pod Brenną/Starymi Pupami. Majstersztyk. Pisany z wielu różnych perspektyw, niepozbawiony ironii, emocjonujący, wzruszający i przejmujący. Ponadto jako wielki miłośnik książkowych scen batalistycznych czuję się więcej niż usatysfakcjonowany pomysłem na sam przebieg bitwy. Został on naprawdę doskonale wymyślony i co ważniejsze, przejrzyście opisany. Szczególnie przypadli mi do gustu uczestnicy wydarzeń na prawym skrzydle - Kondotierzy ze "Słodką Trzpiotką" na czele i niezawodne krasnoludy z Mahakanu. Finał wątków Ciri, Yennefer i Geralta był nie gorszy. Spektakularne zakończenie. Wydarzenia na zamku Stygga (sama nazwa jest już świetna, taka złowieszcza) to arcydzieło. Emocje nawet podczas drugiego czytania były niezaprzeczalne. Klasa. Spotkanie całej trójki zaś to najbardziej wzruszający moment serii. Ktoś może zawsze powiedzieć, iż zakończenie było przesłodzone i nazbyt melodramatyczne. Mnie wydało się wspaniałe. Dla takich momentów warto być czytelnikiem. Szkoda jedynie, straszna szkoda, że umrzeć musieli kompani Wiedźmina. Ale z drugiej strony, żal ten świadczy jak wspaniale zostali wymyśleni. No, może Regis ocalał. To kwestia dyskusyjna i dość otwarta. Niemniej, uratował Yennefer, ukochaną swojego przyjaciela, a zaraz potem walczył jak równy z równym z potężnym Vilgefortzem. Spodobały mi się oba te motywy.
Epilog przedstawiający losy wielu pobocznych postaci był, jak to u Sapkowskiego, świetnie wymyślony. Jak to w życiu, część dożyła podeszłego wieku, część umarła młodo, część odnalazła spokój, część skończyła marnie. Ktoś został bohaterem, ktoś musiał uciekać. Spotkanie Dijsktry, Faoiltiarna i Boreasa Munna to kolejny genialny pomysł.
Niesamowicie spodobało mi się zakończenie wątku Geralta i Yennefer. Przyznam, iż kiedy czytałem wiele lat temu Panią Jeziora po raz pierwszy, nie za bardzo mi się ono spodobało. Dziś wydaje mi się, że Autor zrobił dla swoich głównych postaci to, co mógł najlepszego. Oni niewątpliwie w końcu dorośli, po tych wszystkich perturbacjach, dramatach, rozstaniach etc. odniosłem wrażenie, że oboje w końcu chyba dojrzeli do siebie nawzajem. A przenosząc się na Wyspę Jabłoni, wyrwani zostali od wszystkiego co ich obciążało lub zagrażało. Od Nilfgaardu, Filippy Eilhart i Loży Czarodziejek, od brzemienia pozycji społecznych i obowiązków wiedźmina i czarodziejki. Od wojen, szpiegów, potworów, intryg, konieczności dokonywania trudnych wyborów, od wszelkich wrogów, a co więcej nawet od przyjaciół. Teraz mogą być w końcu razem i w spokoju dożyć swoich dni, bez tego całego balastu, zostawiając przeszłość daleko za sobą. Zresztą oboje byli już zmęczeni, mieli dosyć, co też zostało ukazane podczas wydarzeń na zamku Stygga. Chcieli już tylko spokoju. Autor pozostawił co prawda zakończenie dość otwarte w materii czym i gdzie była Wyspa Jabłoni, ale lubię myśleć, że jak na złość słowom Yennefer wypowiedzianym kiedyś na Thanned, zbudowali dom, gdzie ona będzie gręplować wełnę, a on grać wieczorami na dudach, które jak powszechnie wiadomo są najlepszym lekarstwem na chandrę.
Z powyższego powodu nie podobają mi się zupełnie gry z serii Wiedźmin. Wiadomo, że nie są kanoniczne, ale i tak odgrzebują wspaniale zakończoną historię i uwsteczniają bohaterów w rozwoju. A tego szczerze nie cierpię. Historia Geralta i Yen zakończyła się na Wyspie Jabłoni, zaś Ciri w świecie Arturiańskim wraz z Galahadem. Koniec i kropka.
Nie rozumiem też, czemu według niektórych Yen i Geralt zginęli? Przecież jest scena z jednorożcem, podczas której Ciri ich uzdrawia. Przecież Geralt budzi się u boku Yen na Wyspie Jabłoni, czując ból i bandaże i zdając sobie sprawę, że zamieszki w Rivii nie były snem. Czy trzeba czegoś więcej?
Pani Jeziora to takie zakończenie sagi o wiedźminie, jakim powinno być. Jest bardzo życiowe. Wiele postaci ginie, nie wszyscy z tych którzy przeżyli odnaleźli szczęście, miały miejsce rozstania z przyjaciółmi. Ciri wkroczyła w dorosłość i poszła własną ścieżką. Jednak dla Geralta i Yen historia ta lepiej skończyć się nie mogła, koniec ich wątku został wymyślony wspaniale. I chwała Autorowi za to.
va'esse deireádh aep eigean va'esse eight faidh ar
Kończę właśnie przypominanie sobie sagi o wiedźminie i chciałbym napisać kilka słów nie tylko o jej finale, ale również o cyklu jako całości. Nie lubię dzielić książek na polskie i zagraniczne. Albo są dobre, albo nie. Wiedźmin zalicza się zaś do ścisłej czołówki literatury fantastycznej.
O potędze prozy Sapkowskiego nie świadczy nowatorstwo, chociaż w kreacji świata jest...
2014-07-17
Tak naprawdę wszystko co dało się napisać o tej książce, ujął Andrzej Sapkowski we wstępie do polskiego wydania. "Kobiece" fantasy w najlepszym tego słowa znaczeniu - subtelne, liryczne, na swój sposób tajemnicze. Przepiękne.
Ciężko rozkładać Mistrza... na czynniki pierwsze. Najlepiej go po prostu przeczytać, gdyż opowieść ma swój niepowtarzalny klimat, delikatnie osnuwający ją niczym mgiełka. Chyba lepiej go nie psuć suchą analizą. Historia, jak zauważyło już wielu, może na pierwszy rzut oka wydać się banalna. Jednak sposób jej opowiedzenia zmienia postać rzeczy. Mistrz zagadek z Hed to dobry przykład na to, iż w literaturze fantastycznej równie mocno co sam pomysł, liczy się jego wykonanie. Ile było książek, w których świetny ogólny zarys został spaprany poprzez urzeczywistnienie go, opowiedzenie, ubranie w szczegóły zupełnie bez wyobraźni, sprowadzając do poziomu tandetnego filmu made in Hollywood? Tutaj mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym - pozornie oklepany pomysł, stare i od dawna przewijające się motywy opowiedziano tak, iż do tandety czy banału bardzo im daleko.
Trzeba tu zaznaczyć, iż Mistrz zagadek z Hed nie jest książką z gatunku porywających. To jednak powieść, która na swój sposób potrafi zafascynować, wciągnąć. Jest w niej jakaś magia, jakieś czary. Pod tym względem bardzo kojarzy mi się z twórczością Ursuli le Guin i jej wspaniałym Ziemiomorzem.
Tak naprawdę wszystko co dało się napisać o tej książce, ujął Andrzej Sapkowski we wstępie do polskiego wydania. "Kobiece" fantasy w najlepszym tego słowa znaczeniu - subtelne, liryczne, na swój sposób tajemnicze. Przepiękne.
Ciężko rozkładać Mistrza... na czynniki pierwsze. Najlepiej go po prostu przeczytać, gdyż opowieść ma swój niepowtarzalny klimat, delikatnie...
2014-09-21
Dobre, dobre, bardzo dobre! Świetna rzecz, książka spełniła moje oczekiwania w 100%. Klasyka powieści szpiegowskiej. Prawdziwej, czystej, rasowej.
W Druciarzu, krawcu... tak naprawdę wbrew pozorom jest mnóstwo akcji. Z tym, że to akcja, powiedziałbym, intelektualna. Każda strona wnosi coś nowego do sprawy kreta w Cyrku, fabuła cały czas gna do przodu, z tym że robi to poprzez dialogi i opisy czynności na pozór nudnych, ale faktycznie fascynujących i ekscytujących, będących elementami elektryzującej gry.
Szczególnie urzekło mnie przedstawienie całego światka wywiadu, z jego procedurami, organizacją, zasadami, osobliwościami etc. Spojrzenie na "firmę" od kuchni. Podobno Autor przez wiele lat pracował w branży, ciekawe ile suchych faktów miała potwierdzenie w rzeczywistości? Jestem bardzo łasy na takie rzeczy, są one dla mnie wyjątkowo interesujące. Np. to, jaką strukturę ma wywiad? Jaki jest podział kompetencji? Jakie są procedury działania w terenie i w centrali (ukazano ich naprawdę sporo)? Czym tak naprawdę zajmują się agenci (werbowanie informatorów i współpracowników, polowanie i pozyskiwanie potencjalnych zdrajców, zakładanie i ochrona szlaków kurierskich, tworzenie siatek etc.)? Skąd się biorą szpiedzy (w książce jakby nie patrzeć byli to ludzie zdolni, wybijający się: artyści, intelektualiści, sportowcy, absolwenci najlepszych uczelni, nierzadko z dobrym pochodzeniem)? Jaką rolę odgrywają politycy i klienci w pracy wywiadu (tutaj odegrali bardzo dużą)? Skąd ci szpiedzy biorą współpracowników (reporterzy i dziennikarze, biznesmeni, szyfranci, wojskowi najróżniejszych szczebli, pracownicy dyplomatyczni, kochanki najróżniejszych ludzi etc.)? A nawet, jak wygląda nie tylko pozyskiwanie i ocena materiału, ale i jego dystrybucja (czytelnia Percy'ego)? Już sama otoczka pojedynku między Smileyem a Karlą wystarcza, aby wciągnąć do reszty.
Jedna, jedyna rzecz mi się średnio spodobała. Mianowicie chodzi tu o przedstawienie Karli. Informacji o nim jest tyle co kot napłakał, ale dla mnie... jest to i tak za dużo. Żeby nie było wątpliwości, jest to chyba moja ulubiona postać, a na pewno uważam ją za najbardziej fascynującą. Ale tym lepiej by było, gdyby Karla pozostał w 100% w cieniu, opowiedzenie fragmentów jego rzekomej legendy już delikatnie otoczkę wokół niego psuje. Ale to drobiazg.
Chciałbym nawiązać w kilku zdaniach do doskonałego filmu o tym samym tytule. Książka jest zdecydowanie bogatsza, niezwykle logiczna, tłumacząca zawiłości niemal w 100%. Nie ma szans, aby uważny czytelnik się zgubił, jest prowadzony przez ten gąszcz za rękę. Film bardzo dobrze potraktował materiał, niektóre sceny przedstawił chronologicznie (np. rozmowa Kontrolera z Jimem Prideux), ale jak to film, nie był w stanie oddać całej głębi tej historii, nie był w stanie oddać charakterystyki wszystkich bohaterów. Za to klimat, wykonanie i doskonała obsada zasługują na brawa. Odtąd George Smiley będzie mieć dla mnie twarz Garego Oldmana (świetna rola), zaś Bill Haydon Colina Firtha, o Rickim Tarr (Tom Hardy), czy Jimie Prideux (Mark Strong) nie wspominając. Jest to jedna z nielicznych ekranizacji które mi się podobały. Mimo to, zachęcam jednak do sięgnięcia po książkę, wtedy film nabierze nowej głębi, wiele rzeczy zrozumiemy lepiej.
Jedną z tych rzeczy, są postacie. Każda z nich ma własną osobowość, historię, niepowtarzalny charakter. Smiley jest nie do podrobienia, ciężko go tak naprawdę określić. Haydon to geniusz i osoba niepoślednia, Prideux to patriota i żołnierz, Toby Esterhaze to lizus i taki przydupel, Percy Alleline to z kolei karierowicz z aspiracjami, Tarr to narwaniec etc. Można mówić o nich w nieskończoność, ale niuanse charakterologiczne naprawdę mają tu olbrzymie znaczenie.
Nie pozostaje mi nic innego, jak z całą mocą polecić książkę. Dla mnie wręcz archetyp klasycznej powieści szpiegowskiej w klimatach zimnej wojny. Chcę więcej! "Jego uczniowska mość" czeka. Smiley, Karla - nadchodzę!
Dobre, dobre, bardzo dobre! Świetna rzecz, książka spełniła moje oczekiwania w 100%. Klasyka powieści szpiegowskiej. Prawdziwej, czystej, rasowej.
W Druciarzu, krawcu... tak naprawdę wbrew pozorom jest mnóstwo akcji. Z tym, że to akcja, powiedziałbym, intelektualna. Każda strona wnosi coś nowego do sprawy kreta w Cyrku, fabuła cały czas gna do przodu, z tym że robi to...
2014-08-26
Od dawna byłem tej książki ciekawy, teraz miałem wreszcie okazję ją przeczytać.
Tematyka jest dla mnie wybitnie interesująca, Zakaukazie i Azja Środkowa to miejsca bardzo mnie pociągające, chciałbym je zobaczyć na własne oczy. Kapuściński podzielił się swoimi refleksjami na temat tego, co tam zobaczył i na temat tych, których tam spotkał. Zwiedził takie republiki radzieckie (ówcześnie) jak Gruzja, Armenia, Azerbejdżan, a także Uzbekistan, Kirgistan, Tadżykistan i Turkmenię. Sama książka jest bardzo krótka, to zaledwie niepełne 111 stron.
Widać, że książka została wydana po raz pierwszy w latach 60., w wiadomym ustroju. Raz na jakiś czas pojawia się mowa o lokalnych KC, I sekretarzach, czy rewolucji. Przedstawiano to wszystko oczywiście w dobrym świetle, jako forpocztę rozwoju, kaganek oświaty i siłę zmieniającą wiele dawnych obyczajów, mogących wydać się nam "barbarzyńskimi". Zwłaszcza, rewolucja październikowa przywoływana jest w kontekście tego, iż przyniosła rozwój tym państwom (szczególnie rozdział ostatni, stanowiący podsumowanie, broni tej tezy). Ciężko mi weryfikować te informacje, nie znam na tyle historii tej części świata. Równocześnie z tą pozycją powracałem do fragmentów doskonałego Imperium. Obrazy Związku Radzieckiego (w tym sześciu wymienionych republik) przedstawione w obu książkach w naturalny sposób kontrastują ze sobą. Kirgiz... przedstawia ZSRR w świetle raczej pozytywnym, choć robi to w sposób zdystansowany, umiarkowany i umiejętny. Wymowa Imperium jest już zgoła inna, zdecydowanie bardziej stanowcza, no i przede wszystkim skłania czytelnika do oceny zdecydowanie negatywnej. Fragmenty omawianej książki zostały zresztą wykorzystane w całości w Imperium.
Kapuścińskiego jednak bardziej niż polityka, obchodzą ludzie (oraz wytworzona przez nich kultura), a także przyroda, geografia. Jak zwykle, jest tu mnóstwo ciekawych przemyśleń, refleksji, czy po prostu interesująco podanych informacji z zakresu historii, czy geografii. To one stanowią wartość książki.
Pejzaż jaki Autor rysuje w swoim dziele jest pogodny. Warto wypuścić z nim na tę podróż. Fajerwerków nie ma, ale opisana egzotyka może pociągać. Ciekawe, jak bardzo zmieniły się te kraje od kiedy powstawała ta książka, a także od czasu powstania Imperium?
Od dawna byłem tej książki ciekawy, teraz miałem wreszcie okazję ją przeczytać.
Tematyka jest dla mnie wybitnie interesująca, Zakaukazie i Azja Środkowa to miejsca bardzo mnie pociągające, chciałbym je zobaczyć na własne oczy. Kapuściński podzielił się swoimi refleksjami na temat tego, co tam zobaczył i na temat tych, których tam spotkał. Zwiedził takie republiki...
"Ech, młodzi ludzie, Mister Richard, bardzo młodzi ludzie!"
Są to słowa, które najbardziej wryły mi się w pamięć po lekturze Cesarza i już zawsze będę je z tą książką utożsamiać. Wypowiedział je jeden z pracowników pałacu, którego syn był jednym z tych ludzi z nowego pokolenia Etiopczyków, którzy domagali się zmian. Ich postulaty brzmiały wspaniale, jednak były w dużej mierze idealistyczne, a więc nierealne. Sam byłem młodym człowiekiem kiedy czytałem po raz pierwszy Cesarza i słowa te podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Zostały świetnie ujęte w całej wypowiedzi, stanowiły jej puentę. Rzeczona książka na pewno swego czasu czegoś mnie nauczyła. Czegoś o wielkich mechanizmach historii, kulisach władzy, o rozmaitej ludzkiej mentalności i jej przemożnym znaczeniu, ale również o życiu. Wybiła mi również z głowy ocenianie innych.
Co można napisać o Cesarzu, a także nie mniej ciekawym Szachinszachu, będących w tym wydaniu wspólnie jednym tomie? Pierwsza pozycja, jest najbardziej znaną książką Kapuścińskiego w Polsce i na świecie (warto dodać, iż najczęściej tłumaczoną, następne jest Imperium). Szachinszach traktujący o rewolucji w Iranie jest nie mniej ciekawy. Ale tak naprawdę, powiedziano i napisano o tych książkach wszystko. Kilka lat temu byliśmy świadkami burzliwej dyskusji, jaka miała miejsce po ukazaniu się kontrowersyjnej biografii autorstwa Artura Domańskiego. Na ile fakty zawarte w Cesarzu są prawdziwe, a ile rzeczy Autor dopowiedział? Ciężko powiedzieć, ciężko pewne rzeczy oddzielić. Jednak co do jednej sprawy jestem pewien - pewne mechanizmy zostały naświetlone przez Kapuścińskiego doskonale. Przenikliwie i w sposób logiczny. Mimo wszystkich zarzutów, jakie stawia się dziś Cesarzowi (dyskusja i krytyka są zresztą zawsze wskazane, jeśli są merytoryczne, więc dobrze że książce wytyka się braki i mankamenty, póki opiera się to na sensownej argumentacji), mam silne wrażenie, że jednak sedno książki pozostaje bardzo trafne. A chodzi mi tu konkretnie o przedstawione mechanizmy społeczno-polityczno-gospodarcze, opis pewnej kultury sprawowania rządów (jak i szeroko rozumianą kulturę w ogóle), o pewną mentalność nie do końca jasną dla Europejczyka. Dotyczy to również Szachinszacha, który zrobił na mnie wrażenie równie silne jak słynny Cesarz. Miejscami może nawet silniejsze, tak szokujący miejscami był opis Iranu i tego, co działo się w najwyższych jego kręgach.
Nie wiem, o czym tak naprawdę pisać? Są to książki, z którymi trzeba się zapoznać. Jest to klasyka reportażu, jest to synonim pozycji wartościowych. Nie wyobrażam sobie, aby osoba inteligentna, ciekawa świata i jego historii, pragnące je lepiej zrozumieć, nigdy nie sięgnęła po te dwa, jakby nie patrzeć, wybitne dzieła.
"Ech, młodzi ludzie, Mister Richard, bardzo młodzi ludzie!"
Są to słowa, które najbardziej wryły mi się w pamięć po lekturze Cesarza i już zawsze będę je z tą książką utożsamiać. Wypowiedział je jeden z pracowników pałacu, którego syn był jednym z tych ludzi z nowego pokolenia Etiopczyków, którzy domagali się zmian. Ich postulaty brzmiały wspaniale, jednak były w dużej...
Mój pierwszy kontakt z Kapuścińskim to właśnie słynna Wojna futbolowa, a dokładniej jej fragment, kawałek rozdziału pt. Płonące bariery. Przeczytałem go kiedyś, kiedyś, jeszcze w gimnazjum. Pamiętam do dzisiaj, jak nudziłem się na języku polskim (robiliśmy jakieś bzdury) i wolałem czytać sobie podręcznik, w którym czasem znajdowało się coś ciekawego. No i znalazłem, a był to właśnie rzeczony tekst.
Zafascynował mnie, chyba ze względu na świadomość iż jest to literatura faktu, iż wydarzyło się to naprawdę. Swoje zrobił niezwykle sugestywny język, w jakim bohater opowiedział swoją przygodę. Opisy tego, jak reporter zatrzymywał się przy kolejnych barierach, jak otrzymał uderzenie i poczuł pistolet maszynowy wycelowany w brzuch, jak zaryzykował i ostatnią barierę po prostu staranował zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Niezwykle zostało to przedstawione. Sugestywnie, plastycznie. Siedząc w szkolnej sali czułem autentyczne przerażanie i adrenalinę, ten straszny rodzaj stresu spowodowany obawą, czy w ogóle wyjdę z tego żywy. Kapuściński już od pierwszego momentu zrobił na mnie silne wrażenie.
Rok, albo dwa lata później (kiedy byłem już w liceum), ze względu na wspomnianą czytankę, wypożyczyłem jako pierwszą jego książkę właśnie Wojnę futbolową, a wkrótce potem był Cesarz oraz Szachinszach (w jednym wydaniu). Wtedy byłem już jednak bardziej świadomy, kim jest Kapuściński, jak ważna jest to postać w polskiej kulturze. Zresztą nie mogło być inaczej, gdyż moja niezapomniana wychowawczyni i polonistka zarazem, żywiła ogromną estymę do wielkiego reportażysty i nie dawała nam o nim zapomnieć. Zresztą to nie było konieczne, gdyż i bez tego zakochałbym się w jego twórczości.
Wojna futbolowa nie jest może najlepszą pozycją w dorobku króla reportażu, jest po prostu jego książką - oznacza to, iż trzymać musi bardzo wysoki poziom. Sporo tekstów poświęconych jest Afryce, pojawiają się przemyślenia Autora na rozmaite tematy (np. świetny tekst o biurku). O czymkolwiek dany fragment by nie opowiadał, zawsze jest kapitalny. I to z mnóstwa powodów. Zawsze jest ciekawie, bywa też ironicznie na sposób dla "Mistera Richarda" charakterystyczny - historia grupy reporterów z rozdziału tytułowego wywołuje u mnie uśmiech do dziś. Nie chcę pisać, że to mistrzostwo, bo całą twórczość Kapuścińskiego określiłbym jako "mistrzostwo".
Oczywiście, jak wszyscy wiedzą, po ukazaniu się biografii Kapuścińskiego autorstwa Artura Domańskiego, na wizerunku reportażysty pojawiły się rysy. "Literacki" Kapuściński, miał się różnić od tego rzeczywistego - słowem, dziennikarz miał jakoby część swoich przygód zmyślić, bądź wydatnie podkoloryzować. Nie przeczę, że nieraz miewałem wątpliwości czytając Wojnę futbolową, co do autentyczności przygód jej Autora. Bywało bowiem ich wiele, a niektóre z nich były naprawdę niesamowite. Jednak dopiero w związku z tezami wspomnianej biografii, przez jakiś czas na poważnie głowiłem się, ile było prawdy w wydarzeniach, które kiedyś tak mnie zafascynowały? Czy Płonące bariery wydarzyły się naprawdę?
Dziś, z perspektywy czasu podchodzę do tego z dystansem i po prostu przymykam oko czytając pewne fragmenty. Swoją rolę odegrały tutaj moje studia (Historia), które nauczyły mnie krytycznego spojrzenia na wszelkiego rodzaju źródła. Podejrzewam, że gdybym zabrał się za książki Kapuścińskiego po raz pierwszy w dniu dzisiejszym, od razu nie uwierzyłbym w mnóstwo rzeczy. Doskonale zdaje sobie sprawę, jak wspomnienia wszelkiego rodzaju skażone są subiektywizmem, i że zazwyczaj sporo w nich (celowej lub nie) nieprawdy. Tak już jest. Tutaj mamy do czynienia z reportażem, a więc sytuacja jest podobna. Należy mieć do pewnych fragmentów dystans i tyle, patrzeć na nie z przymrużeniem oka. Niczego nie wykluczać, bo w końcu reportażysta jeżdżący po świecie to ciekawy zawód, na pewno przydarza się im mnóstwo przygód, zazwyczaj niebezpiecznych, a czasem pewnie wręcz fantastycznych. Nie ulega to wątpliwości. Ale z drugiej strony, niczego również nie można brać sobie do serca. W końcu najlepiej sprzedają się historie nieco podkolorowane.
Po za tym twórczość Kapuścińskiego to nie tylko opisy jego przygód, lecz przemyślenia, próba ukazania mentalności ludzi i społeczeństw od Europy i Polski kulturowo odległych i dalece odmiennych. To rozważania na temat historii, polityki, czy po prostu życia. Fakty i prywatne rozważania Autora, płynnie się mieszają, przenikają i uzupełniają. Twórczość Mistrza to jedyna w swoim rodzaju mieszanka.
Przeszedłem więc nad powyższą kwestią do porządku dziennego i delektuję się wspaniałymi książkami Kapuścińskiego chyba nawet bardziej, niż kiedyś.
Mój pierwszy kontakt z Kapuścińskim to właśnie słynna Wojna futbolowa, a dokładniej jej fragment, kawałek rozdziału pt. Płonące bariery. Przeczytałem go kiedyś, kiedyś, jeszcze w gimnazjum. Pamiętam do dzisiaj, jak nudziłem się na języku polskim (robiliśmy jakieś bzdury) i wolałem czytać sobie podręcznik, w którym czasem znajdowało się coś ciekawego. No i znalazłem, a był...
więcej mniej Pokaż mimo to
O ile Cesarz jest najsłynniejszą książką Kapuścińskiego, to Imperium uznałbym za klejnot w koronie w dorobku reportażysty. Czytałem go całe lata temu, zrobiło na mnie wówczas wielkie wrażenie. Ostatnio wypożyczyłem je sobie ponownie i po raz kolejny poczułem magię, jaka spowija zarówno tę konkretną pozycję, jak i w ogóle dzieła Kapuścińskiego.
Bo Imperium zdecydowanie jest magiczne. Zawiera wszystko, co najlepsze w twórczości króla polskich reportażystów. Są niesamowite, plastyczne, sugestywne, niemal liryczne opisy dalekiego świata i jego mieszkańców. Jest różnorodność, poznajemy zarówno daleką północ, jak i republiki Środkowej Azji i Zakaukazie (bardzo interesujące dla mnie miejsca), Kołymę, Moskwę, odbywamy podróż koleją transyberyjską etc. Mnóstwo miejsc, mnóstwo wrażeń. No i są bezcenne refleksje Autora. I jak to Kapuściński, czasami dzieli się uwagami na tematy w skali makro, o wielkich procesach historycznych, o wielkiej polityce etc., a czasami wyczarowuje opowieści o zwykłych ludziach, ich życiu, tradycjach, społecznościach, mentalności etc. Te dwa plany nieraz przenikają się. Mentalność zostaje często przedstawiona, czy wytłumaczona, na tle historii, stosunków społecznych, środowiska geograficznego. Kapuścińskiemu zawsze bardzo zależy aby ją przedstawiać, charakteryzować. Jego komentarzom na wszelkie tematy towarzyszy spostrzegawczość i erudycja z jednej strony, a pewna poetyka z drugiej. Prawdziwe mistrzostwo w snuciu takich rozważań jest cechą charakterystyczną Kapuścińskiego, sprawia iż jego dzieła nabierają czegoś w rodzaju swoistego liryzmu.
Pamiętnych momentów w książce występuje mnóstwo, nie da się ich opisać, czy wymienić. Bywały one na pewno przejmujące. Nie potrafię również wskazać, co najbardziej utkwiło mi w pamięci.
Warto wspomnieć, iż książka ta została napisana z niewątpliwym rozmachem. Wrażenie to pojawia się już od pierwszych słów, od przytoczonych, krótkich cytatów na temat Rosji i Związku Radzieckiego. Dalej jest ono tylko potęgowane, między innymi przez samą konstrukcję książki. Treść podzielono bowiem na trzy części. Pierwsza opowiada o podróżach Autora po ZSRR w latach 60., druga o okresie pieriestrojki, trzecia stanowi zbiór "refleksji i uwag", które reportażysta sporządził podczas swoich podróży po ZSRR, a potem Rosji i republikach poradzieckich. Obszar jaki Autor zwiedził, osób których spotkał, mnogości miejsc i zagadnień, które porusza, mogą powodować zawrót głowy. No i oczywiście tytuł książki wydaje się nie być przypadkowy. Jej forma jest bowiem jest odpowiednia do tego, co opisuje, a więc tytułowego Imperium.
Imperium jest miejscem przerażającym, surowym, okrutnym, nieludzkim. Jego historia przekracza nieraz granice pojmowania zwykłego człowieka, tak pełna jest bólu i tak mocno ocieka krwią. Imperium jest monumentalne. Czasem radziecki rozmach ocierał się o absurd i tandetę, ale nie można odmówić mu wielkiej skali. To było prawdziwe mocarstwo. Wraz z odpowiednią dla jego statusu oprawą. Imperium jest przy tym zbudowane na kontrastach, w tym na rozpiętości jaka go dzieli od jego obywateli. Władze, czy to Car i arystokracja, czy to komuniści, czy to elity które wyłoniły się w czasie pierestrojki - dzieli je od zwykłego śmiertelnika dystans, bariera, ściana. Mam wrażenie, że samo Imperium to taki bohater dziejów, pchany przez hulające wiatry historii, będący aktorem i zarazem areną wydarzeń, które kształtowały oblicze świata. Ale równocześnie odległe od jego obywateli, państwo-kolos zamieszkałe przez nędzarzy i niewolników. Imperium kryje jednak w sobie, jakby na przekór temu wszystkiemu, niesamowitych ludzi i miejsca, a wraz z nimi równie niezwykłe, historie, opowieści, tradycje, kultury, mity i legendy. Społeczności. Różnorodność jest wręcz porażająca - niezmierzone przestrzenie syberyjskich stepów, egzotyka środkowej Azji, górzyste krajobrazy Zakaukazia, mróz Workuty i 1000 innych miejsc. A każde z nich kryje w sobie własny mikrokosmos. To wszystko tworzy mieszankę i straszną, i przede wszystkim, fascynującą. Czy Kapuściński wiernie oddał tę mozaikę? Wiernie, ale oczywiście nie wyczerpująco! Nie jest to możliwe do wykonania przez jednego człowieka, nawet jeśli miałby on poświęcić na to całe życie i setki tysięcy stron. Kapuściński dał nam do ręki raczej namiastkę tytułowego Imperium, ale za to jaką!
O ile Cesarz jest najsłynniejszą książką Kapuścińskiego, to Imperium uznałbym za klejnot w koronie w dorobku reportażysty. Czytałem go całe lata temu, zrobiło na mnie wówczas wielkie wrażenie. Ostatnio wypożyczyłem je sobie ponownie i po raz kolejny poczułem magię, jaka spowija zarówno tę konkretną pozycję, jak i w ogóle dzieła Kapuścińskiego.
Bo Imperium zdecydowanie...
Pierwsza księga Pana Lodowego Ogrodu, w moim prywatnym rankingu najlepszej polskiej książki fantasy i jednej z najbardziej pamiętnych w ogóle.
Wciągnąłem się już od pierwszych chwil z niezapomnianym Vuko. Klimat powieści już od pierwszych stron powala, oszałamia. Cały ten świat, świat techniki i świat Midgardu, Wybrzeże Żagli i Amitraj Filara, to wszystko powala. To jest coś co wciąga jak magnes, coś co fascynuje i ryje się w pamięć.
Nie wiem sam co można pisać o tym tomie. To trzeba samemu przeczytać. Pan Lodowego Ogrodu strasznie mi podpasował. Jest zdecydowanie jedną z tych książek, która "ma to coś".
Pierwsza księga Pana Lodowego Ogrodu, w moim prywatnym rankingu najlepszej polskiej książki fantasy i jednej z najbardziej pamiętnych w ogóle.
Wciągnąłem się już od pierwszych chwil z niezapomnianym Vuko. Klimat powieści już od pierwszych stron powala, oszałamia. Cały ten świat, świat techniki i świat Midgardu, Wybrzeże Żagli i Amitraj Filara, to wszystko powala. To jest...
Opracowanie z najwyższej półki. Perełka.
Jedyne moje obiekcje są takie, iż jako historyk z wykształcenia mam co prawda swoje wątpliwości natury raczej metodologicznej co do pracy z zakresu politologii, ale nic się na to poradzi, iż obie nauki funkcjonują nieco inaczej.
Druga sprawa to lekka niespójność i chaotyczność samego toku wywodu Autora. Przykładowo wielokrotnie pewne myśli się powtarzały, miałem też czasami po prostu wrażenie lekkiego chaosu i "strumienia myśli". Uważam, że można było poszczególne zagadnienia ujmować nieco zwięźlej i klarowniej, wymagałoby to dodatkowego przeredagowania, ale efekt byłby tego warty. Opracowania naukowe powinny być minimalistyczne jeśli chodzi o słowa, przy tym maksymalnie klarowne i przejrzyste. Oczywiście materiału był ogrom więc jest to zrozumiała sprawa, iż Autor dawał się ponieść, ale chyba warto byłoby minimalnie książkę skrócić, czy delikatnie przeredagować.
Ale zaznaczam, iż nie są to zarzuty merytoryczne - gdzie mi tam do Autora, aby go w tej materii pouczać! - dotyczą jedynie formy. Podziwiam p. Lubinę za ogrom pracy i czasu, jakie włożył aby dobrze poznać temat - polecam zapoznać się ze wstępem. Imponujący wysiłek.
Książkę naprawdę warto przeczytać. Wspaniała praca.
Opracowanie z najwyższej półki. Perełka.
więcej Pokaż mimo toJedyne moje obiekcje są takie, iż jako historyk z wykształcenia mam co prawda swoje wątpliwości natury raczej metodologicznej co do pracy z zakresu politologii, ale nic się na to poradzi, iż obie nauki funkcjonują nieco inaczej.
Druga sprawa to lekka niespójność i chaotyczność samego toku wywodu Autora. Przykładowo wielokrotnie...