rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Przede wszystkim świetnie napisana, książka czyta się praktycznie sama, tzw. samoczytadło. Brawo za lekkość stylu i języka.

Ujmująca jest dla mnie postawa Autorki - pozostaje sobą, pewne rzeczy ją przerażają, pewne brzydzą, pewne irytują, czuć że nie zawsze czuje się komfortowo etc., np. często powtarza, iż ktoś nie jest "miły". Urocze. Nie kreuje się na wielką reporterkę, podróżniczkę, globtroterkę etc., nie epatuje swoim ego. Kobiecy, empatyczny reportaż w dobrym tego słowa znaczeniu.

Mam pewne zastrzeżenia odnośnie merytoryki. Od razu zwróciła moją uwagę historia jednego z chińskich uczestników wyprawy, "Adzionga". Miał on zdobyć Koronę Himalajów i Karakorum w 10 lat, zaczynając w 2009, kończąc w 2019 r., a więc w bardzo krótkim czasie. Coś mi tu nie gra, ponieważ jak dotąd żaden obywatel Chińskiej Republiki Ludowej nie zdobył kompletu 14 ośmiotysięczników (czyli Korony Himalajów i Karakorum), rzekomo Zhang Liang (czy to ta sama osoba??) zdobył Koronę w latach 2000-2018, ale kwestionuje się jego wejście na Sziszapangmę. Poza tym Autorka stwierdza, iż "nie śpieszył się, łącznie zajęło mu to 10 lat" (s. 107). W rzeczywistości to bardzo, bardzo krótko, do 2018 r. (Purja Nims w niewyobrażalne 6 miesięcy) rekord dzierżył Jerzy Kukuczka, a więc 8 lat. Coś mi tu nie gra, Autorka powinna sprawdzić to, gdyż jest to zastanawiające od pierwszej chwili. Już sam tak krótki czas powinien zwrócić jej uwagę, powinna orientować się w temacie. Może coś pokręciła, nie zrozumiała, może to kwestia bariery językowej??

Irytuje mnie też przywoływanie nieszczęsnej książki Krakauera "Wszystko za Everest" (Into Thin Air), która do dziś wywołuje kontrowersje, podobnie jak i osoba jej autora. Mam trochę wrażenie, iż Autorka była przygotowana trochę powierzchownie pod kątem merytorycznym.

Autorka spotkała kilka osób, na czele z Mingmą G, które zasłynęły zdobyciem w tym roku K2, jest to niewątpliwy smaczek. Pojawia się też postać Juana Pablo Mohr, który niestety zginął na tej górze wraz, próbując również zdobyć jej wierzchołek zimą.

Przede wszystkim świetnie napisana, książka czyta się praktycznie sama, tzw. samoczytadło. Brawo za lekkość stylu i języka.

Ujmująca jest dla mnie postawa Autorki - pozostaje sobą, pewne rzeczy ją przerażają, pewne brzydzą, pewne irytują, czuć że nie zawsze czuje się komfortowo etc., np. często powtarza, iż ktoś nie jest "miły". Urocze. Nie kreuje się na wielką...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

O ile nie ukrywam zbiory opowiadań średnio mi się podobały, szczególnie pierwszy tom, to już Meekhańskie powieści to zupełnie inna bajka. 4ta część osiągnęła wysoki pułap i jej kontynuacja spokojnie go utrzymuje, jeśli nie podwyższa.

Meekhan wyrósł nam na pierwszorzędną sagę fantasy, mogącą spokojnie stawać obok największych współczesnych pozycji gatunku, a moim zdaniem przebijającą wiele serii. Najlepszą moją rekomendacją niech będzie stwierdzenie, że z powodu fantastycznej historii, świata i bohaterów zaserwowanych nam przez Wegnera delikatnie odpuszczam sobie już czekanie na nową PLiO! Ja!! A czekam do tego stopnia, że do tej pory nie oglądałem serialu, aby nie porobić sobie spoilerów.

Konkluzja jest prosta - znajdźcie porządnego tłumacza i jazda dawajcie to angielski i niech podbija świat!! Ludziska podniecają się jakimiś Sandersonami i innymi wynalazkami, a one nie stały nawet obok Meekhanu. I panie Robercie, następną część proszę! Już tęsknie za Laskolnykami (mój ulubiony bohater!), Kennethami i resztą ekipy.

O ile nie ukrywam zbiory opowiadań średnio mi się podobały, szczególnie pierwszy tom, to już Meekhańskie powieści to zupełnie inna bajka. 4ta część osiągnęła wysoki pułap i jej kontynuacja spokojnie go utrzymuje, jeśli nie podwyższa.

Meekhan wyrósł nam na pierwszorzędną sagę fantasy, mogącą spokojnie stawać obok największych współczesnych pozycji gatunku, a moim zdaniem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka pisana przez chłopca dla innych chłopców, małych i dużych. I tak ma być! Jest przygoda, jest rezolutny młody bohater, jest mnóstwo ciekawych i nietypowych pomysłów. Jakoś polubiłem również ten specyficzny klimat Rosji czasu Belle époque, z którym zetknąłem się już u Pilipiuka chociażby w niektórych książkach o Wędrowyczu.

Doszukiwać się tutaj głębi, logiki, realistycznych bohaterów czy czegokolwiek w tym guście to gruby błąd. Tu chodzi o przygodę i tajemnice, o dobrą zabawę w której roi się od tajnych organizacji, arystokracji, zabójców, szpiegów, supertechnologii, tajnych laboratoriów i mnóstwa innych smaczków. Niczym zabawa dzieci na podwórku, czysta wyobraźnia. Jeśli czytałbym to w wieku 15 lat byłby zachwycony, ale czytając to w wieku 28 lat mam wcale nie inne odczucia! Po ciężkim i trudnym dniu, mogę oderwać się od szarej rzeczywistości i zagłębić się w czymś może infantylnym, ale infantylnym w dobrym stylu. Mogę przeżywać zupełnie przerysowaną, ale wciągającą przygodę, mogę być Tomaszem Paczenko, uciekać przed KGB i poznawać prawdziwe księżniczki! Może porównywanie Pilipiuka do Szklarskiego to przegięcie, ale czy inaczej czułem się czytając po raz pierwszy (i po raz 110 :)) nieocenione Przygody Tomka? Byłem niegdyś Tomkiem Wilmowskim i kiedy mam ciężki dzień, nadal lubię się nim stać.

Może gdybym nie potrzebował akurat takiego typu relaksu, spojrzałbym na książkę krytycznie. Ale mam wrażenie, że jest pisana właśnie dla chłopców małych, jeszcze nie wyrobionych w świecie literatury, jak i dla tych dużych, którzy potrzebują czasem ucieczki do tego o wiele barwniejszego świata wyobraźni. I tak proponuje ją odbierać. Bardzo podobne odczucia miałem również przy okazji czytania Operacji Dzień Wskrzeszenia. I jest to chyba klucz do zrozumienia książek Pilipiuka. To nie ma być ambitne! Ma być fajne i ma dawać nam zabawę. Na poważnie tego brać nie można.

Książka pisana przez chłopca dla innych chłopców, małych i dużych. I tak ma być! Jest przygoda, jest rezolutny młody bohater, jest mnóstwo ciekawych i nietypowych pomysłów. Jakoś polubiłem również ten specyficzny klimat Rosji czasu Belle époque, z którym zetknąłem się już u Pilipiuka chociażby w niektórych książkach o Wędrowyczu.

Doszukiwać się tutaj głębi, logiki,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka występuje na rynku polskim pod dwoma tytułami, pod tłumaczeniem oryginału (The Looking Glass War) "Wojna w zwierciadle" oraz jako "Za późno na wojnę". Ten drugi tytuł bardziej mi się podoba, idealnie oddaje sedno historii przedstawionej w powieści.

Klimat niektórych książek Le Carre jest bez wątpienie specyficzny, a ta pozycja jest tego najlepszym przykładem. Zastanawiam się, w jakim stopniu Autor oddał w niej atmosferę światka, którego był w latach 50. i 60. częścią.

Książka występuje na rynku polskim pod dwoma tytułami, pod tłumaczeniem oryginału (The Looking Glass War) "Wojna w zwierciadle" oraz jako "Za późno na wojnę". Ten drugi tytuł bardziej mi się podoba, idealnie oddaje sedno historii przedstawionej w powieści.

Klimat niektórych książek Le Carre jest bez wątpienie specyficzny, a ta pozycja jest tego najlepszym przykładem....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Albo Wędrowycz już mnie nie bawi, albo jest to odgrzewany kotlet, a najpewniej to i to... Książka do przeczytania i zapomnienia.

Albo Wędrowycz już mnie nie bawi, albo jest to odgrzewany kotlet, a najpewniej to i to... Książka do przeczytania i zapomnienia.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opracowanie z najwyższej półki. Perełka.

Jedyne moje obiekcje są takie, iż jako historyk z wykształcenia mam co prawda swoje wątpliwości natury raczej metodologicznej co do pracy z zakresu politologii, ale nic się na to poradzi, iż obie nauki funkcjonują nieco inaczej.

Druga sprawa to lekka niespójność i chaotyczność samego toku wywodu Autora. Przykładowo wielokrotnie pewne myśli się powtarzały, miałem też czasami po prostu wrażenie lekkiego chaosu i "strumienia myśli". Uważam, że można było poszczególne zagadnienia ujmować nieco zwięźlej i klarowniej, wymagałoby to dodatkowego przeredagowania, ale efekt byłby tego warty. Opracowania naukowe powinny być minimalistyczne jeśli chodzi o słowa, przy tym maksymalnie klarowne i przejrzyste. Oczywiście materiału był ogrom więc jest to zrozumiała sprawa, iż Autor dawał się ponieść, ale chyba warto byłoby minimalnie książkę skrócić, czy delikatnie przeredagować.

Ale zaznaczam, iż nie są to zarzuty merytoryczne - gdzie mi tam do Autora, aby go w tej materii pouczać! - dotyczą jedynie formy. Podziwiam p. Lubinę za ogrom pracy i czasu, jakie włożył aby dobrze poznać temat - polecam zapoznać się ze wstępem. Imponujący wysiłek.

Książkę naprawdę warto przeczytać. Wspaniała praca.

Opracowanie z najwyższej półki. Perełka.

Jedyne moje obiekcje są takie, iż jako historyk z wykształcenia mam co prawda swoje wątpliwości natury raczej metodologicznej co do pracy z zakresu politologii, ale nic się na to poradzi, iż obie nauki funkcjonują nieco inaczej.

Druga sprawa to lekka niespójność i chaotyczność samego toku wywodu Autora. Przykładowo wielokrotnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam gigantycznego kaca po ukończeniu tej książki, a na razie nie zapowiada się aby ukazała się kontynuacja. Druga część Kronik Królobójcy (w sensie - oba tomy Strachu Mędrca) zdecydowanie trzyma poziom wyznaczony przez Imię Wiatru. Przygoda trwa.

Mam gigantycznego kaca po ukończeniu tej książki, a na razie nie zapowiada się aby ukazała się kontynuacja. Druga część Kronik Królobójcy (w sensie - oba tomy Strachu Mędrca) zdecydowanie trzyma poziom wyznaczony przez Imię Wiatru. Przygoda trwa.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Podobnie jak wszystkie kontynuacje Fundacji - dobra i wciągająca jako osobna historia, rozczarowująca jako część cyklu. Szczerze mówiąc do końca byłem przekonany, iż wszystko co do tej pory się wydarzyło - Muł, świadomość istnienia Drugiej Fundacja i wszelkie inne zaburzenia Planu Seldona, tak naprawdę są jego częścią, a jego genialny stwórca wszystko przewidział. Łudziłem się, iż tak naprawdę istnieje jeszcze jedno dno, w czym utwierdzała mnie zapowiedź z obwoluty, sugerująca "istnienie organizacji kontrolującej z ukrycia obie Fundacje". Niestety im dalej w las, tym mniej Seldona i psychohistorii, a więcej robotów i innych wynalazków (Gaja!). Szkoda dla klimatu serii, lepiej dla części samej w sobie, gdyż stanowi bardzo przyjemną space-operę. Może i bohaterowie nie są jacyś niesamowici, ale ich lubię, a zwroty akcji dość przewidywalne, ale jednak śledzę z uwagą fabułę, dlatego książkę polecam (w zależności jednak, co kto lubi)!

Podobnie jak wszystkie kontynuacje Fundacji - dobra i wciągająca jako osobna historia, rozczarowująca jako część cyklu. Szczerze mówiąc do końca byłem przekonany, iż wszystko co do tej pory się wydarzyło - Muł, świadomość istnienia Drugiej Fundacja i wszelkie inne zaburzenia Planu Seldona, tak naprawdę są jego częścią, a jego genialny stwórca wszystko przewidział. Łudziłem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie jestem fanem SF. Nie pasjonują mnie przewidywania odnośnie przyszłości, rozwoju techniki, zjawisk socjologicznych etc. Nie podniecam się tym, iż wizja takiego a takiego autora okazała się po iluś latach bardzo trafna albo zupełnie chybiona. Słowem - nie traktuje poważnie wizji przyszłości ludzkości rozmaitych twórców i zupełnie nie rozumiem jak można to robić. SF to dla mnie rozrywka i czysta fikcja, a cała ta naukowa otoczka ma dla mojej osoby wyłącznie walor estetyczny.

Fundacja bardzo mi się podobała, ponieważ pomysły Asimowa rodem z lat 50. mają swój niezaprzeczalny urok. Widać wyraźnie choćby fascynację energią jądrową, jeden z najbardziej charakterystycznych elementów tych lat. Nie wiem, czy określenie "retrofuturyzm" jest tu trafne? Może w pewnym stopniu. W każdym bądź razie naprawdę nie obchodzi mnie, czy książka się zestarzała. Świat Fundacji ma swój klimat i to jest najważniejsze.

Spodobała mi się niesamowicie wizja Imperium i przyszłości galaktyki. Pozornie jest to świat supernowoczesny, gdzie opanowano podróże międzygwiezdne. Faktycznie bezmiar kosmosu stanowi tu tylko scenerię, równie dobrze akcja mogłaby się rozgrywać w zupełnie innych klimatach. Mamy tu przede wszystkim motyw upadku zaawansowanego cywilizacyjnie państwa i będące tego efektem zacofanie i mroczne wieki, czy też społeczeństwo feudalne. Realiami blisko więc temu światu do pierwszego tysiąclecia naszej ery, choć na pewno brak motywu wędrówek ludów.

Nie brakuje również miejscami malowniczości. Wbił mi się szczególnie do głowy obraz Trantora, planety-miasta w całości pokrytej budynkami. W okresie świetności centrum galaktyki, tak niewyobrażalnie wielkie, iż wręcz ciężko go objąć umysłem.

Psychohistoria bardzo mi się spodobała, "martwa ręka Seldona" jest świetną osią fabuły. Podczas lektury każdego rozdziału czekałem, co też znowu przewidział genialny Hari Seldon. Aczkolwiek oczywiście nie traktowałbym psychohistorii jako coś mogącego realnie mieć rację bytu. Rozważania Autora traktuje więc z dużym przymrużeniem oka.

Warto sięgnąć po Fundację, ponieważ uważam ją za coś oryginalnego i jedynego w swoim rodzaju. Można się z niej podśmiewać lub ew. biadać, iż (jak 90% książek SF) się zestarzała. Można również dać się porwać tej wizji i starać się wczuć w specyficzną atmosferę, w której trochę jest lat 50., a trochę schyłku starożytności.

Nie jestem fanem SF. Nie pasjonują mnie przewidywania odnośnie przyszłości, rozwoju techniki, zjawisk socjologicznych etc. Nie podniecam się tym, iż wizja takiego a takiego autora okazała się po iluś latach bardzo trafna albo zupełnie chybiona. Słowem - nie traktuje poważnie wizji przyszłości ludzkości rozmaitych twórców i zupełnie nie rozumiem jak można to robić. SF to dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Lekkie spoilery do części 1-4 (według daty wydania)

Jako zakończenie cyklu rozczarowanie, jako osobne książki (wraz z Agentem Fundacji, gdyż opowiadają jedną historię) przyjemna i wciągająca lektura. Ale tak naprawdę można to powiedzieć o wszystkich częściach począwszy od Fundacji i Imperium. Czyta się je doskonale, ale czuć że Autor gdzieś począwszy od wątku Muła zarzucił pierwotny koncept. Szkoda, że seria nie opowiada po prostu o realizacji kolejnych etapów Planu Seldona, gdyż było to coś naprawdę ciekawego i unikalnego. A tak bardzo szybko Fundacja przerodziła się w zwyczajną przygodówkę. No i te wszystkie dziwne pomysły, jak np. Druga Fundacja i jej mentalistyka, Muł, a w ostatnich częściach Gaja i roboty, niszczą moim zdaniem klimat stworzony przez "jedynkę". Przypomina mi to trochę przypadek Diuny.

Jestem totalnym laikiem jeśli o Asimova, więc zastanawiam się w którym momencie procesu twórczego postanowił połączyć cykle Fundacji i Robotów? Był to chyba jego pierwotny zamysł? Wiem, że być może taki był jego zamysł na przedstawienie przyszłości, ale oceniam go wyłącznie pod względem estetycznym. Dopowiedzenie za dużo niszczy atmosferę.

Niemniej jest to nadal kawał klasycznej fantastyki naukowej, do tego świetnie napisanej. Ciężko mi się zdecydować, czy Fundacja powinna skończyć się po 1,5 części, czy jednak lepiej iż dalsze odcinki się ukazały. Z jednej strony cały klimat prysł, z drugiej świetnie się bawiłem. Jestem zarówno zawiedziony, jak i zadowolony. Przed sięgnięciem po Preludium Fundacji jednak na pewno trochę się wstrzymam. Przynajmniej na razie.

Lekkie spoilery do części 1-4 (według daty wydania)

Jako zakończenie cyklu rozczarowanie, jako osobne książki (wraz z Agentem Fundacji, gdyż opowiadają jedną historię) przyjemna i wciągająca lektura. Ale tak naprawdę można to powiedzieć o wszystkich częściach począwszy od Fundacji i Imperium. Czyta się je doskonale, ale czuć że Autor gdzieś począwszy od wątku Muła zarzucił...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najlepsza z wszystkich dotychczasowych książek w serii. Meekhan ma zresztą to do siebie, iż każda kolejna pozycja notuje duży progres. O ile Północ-południe mnie nie zachwyciła, Wschód-zachód spodobała mi się już dużo bardziej, a Niebo ze stali już zupełnie, choć czytało się go dość topornie, to Pamięć wszystkich słów osiągnęła idealną równowagę. Od początku do końca to była czysta przyjemność.

Oczywiście osobiście trochę nie rozumiem porównań dzieła Wegnera do największych gatunku, bo bądźmy szczerzy to nie jest ten poziom. Ale szczerze mówiąc nie mam wrażenia, żeby seria miała przerośnięte aspiracje i pretendowała do zajęcia miejsca na cokole. Opowieści... to w moim odczuciu po prostu kawałek przedniej, klasycznej fantasy, która ma bawić, wzruszać i zaciekawiać. W podobnym świetle rozpatruje kwestię tego, czy Wegner inspirował się rozmaitymi Martinami i Eriksonami lub rodzimym Feliksem W. Kresem. Pewnie tak, ale kogo to obchodzi? Niech się inspiruje, taki urok serii, iż znalazło się w niej wiele znanych klisz. Dla mnie cały Meekhan to przednia zabawa i pasjonująca historia. No i z tomu na tom coraz bardziej przekonujący mnie do siebie bohaterowie.

A już konkretnie Pamięć... to wyśmienita przygodowa opowieść. Jest wszystko, co powinna zawierać. Są, zresztą mocno przewidywalne, zwroty akcji. Jest trochę cukierkowatości, co tworzy z historii miejscami bajeczkę. Są typowi dla takich opowieści bohaterowie, którzy zachowują się wręcz w klasyczny sposób. Ale co z tego? O to właśnie chodzi. Dawno nie wciągnąłem się w lekturę na tyle, aby czytać po nocy albo wstawać wcześnie rano. I to już mówi samo za siebie.

Problem jest tak naprawdę jeden - trzeba czekać na dalszą część, a kiedy ta się już ukaże, na jeszcze kolejną. Ale oby tak jak najdłużej.

Najlepsza z wszystkich dotychczasowych książek w serii. Meekhan ma zresztą to do siebie, iż każda kolejna pozycja notuje duży progres. O ile Północ-południe mnie nie zachwyciła, Wschód-zachód spodobała mi się już dużo bardziej, a Niebo ze stali już zupełnie, choć czytało się go dość topornie, to Pamięć wszystkich słów osiągnęła idealną równowagę. Od początku do końca to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przede wszystkim należy zaznaczyć, iż nie jest to autobiografia, a fikcja zawierająca ponoć wątki autobiograficzne z życia Władimira Bogdanowicza Riezuna. Wielu o tym zapomina i traktuje Akwarium zbyt dosłownie. To powieść sensacyjna, a w jakim stopniu oddaje ona realia, wie tylko Autor.

Powieść tę czyta się jednak błyskawicznie i bardzo przyjemnie. Uroku dodaje na pewno narracja w pierwszej osobie, utrzymana w specyficznym stylu. Szczerze mówiąc chyba nawet nieco bardziej niż część dotycząca służby bohatera w "Akwarium", spodobała mi się pierwsza połowa książki, poświęcona służbie jeszcze w mundurze, jawnej. Jesteśmy wprowadzani w świat Armii Radzieckiej. Potężne rozgrywki personalne, liczne układy, polityczne prowokacje, brutalna rywalizacja służb, ale także opisy roboty sztabowej, szkolenia oddziałów dywersyjnych i zwyczajów korpusu oficerskiego i stosunków w nim panujących - byłem tym wszystkim autentycznie zafascynowany. Utkwiło mi w pamięci dosłownie wszystko. No i ta niezapomniana postać Krawcowa. Część poświęcona tajnej służbie, była oczywiście również pasjonująca, czytało się to jednym tchem. Żeby jeszcze móc to jakoś zweryfikować, ile z tego wszystkiego było miało w sobie ziarno prawdy, a ile stanowi efekt konfabulacji i koloryzowania. Ech...

Muszę jednak mimo wszystko wspomnieć, iż najlepsza z tego wszystkiego była retrospekcja poświęcona Dziadkowi Miszy. Wyniosłem z tego fragmentu jedną z moich najważniejszych zasad w życiu prywatnym i zawodowym - "Chciwość zgubą frajerów".

Przede wszystkim należy zaznaczyć, iż nie jest to autobiografia, a fikcja zawierająca ponoć wątki autobiograficzne z życia Władimira Bogdanowicza Riezuna. Wielu o tym zapomina i traktuje Akwarium zbyt dosłownie. To powieść sensacyjna, a w jakim stopniu oddaje ona realia, wie tylko Autor.

Powieść tę czyta się jednak błyskawicznie i bardzo przyjemnie. Uroku dodaje na pewno...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki The Hand of Chaos Tracy Hickman, Margaret Weis
Ocena 8,0
The Hand of Chaos Tracy Hickman, Marg...

Na półkach: , ,

Podczas czytania tej części zaczęło świtać mi w głowie, iż cykl Brama Śmierci to chyba już nie tylko oryginalna, dobrze napisana seria książek w dość oldschoolowym stylu, ale coś więcej, członek Klubu Wielkich Sag Fantasy. Być może jest to najwyższa liga. Aby mieć pewność, muszę go oczywiście skończyć, ale po piątej części jest na pewno bardzo, bardzo dobrze. A część szósta zapowiada się jeszcze lepiej. Te książki mają to "coś".

The Hand of Chaos w dużym stopniu nawiązuje do "jedynki", główna część akcji dzieje się Arianusie, chyba najbardziej rozbudowanym i dopracowanym świecie uniwersum. Podobnie rzecz ma się z Hugonem, który analogicznie jak w Dragon Wing ma tu tutaj sporą partię do odegrania i wydaje mi się być jedną z ważniejszych "menszowskich" postaci. Wszyscy bohaterowie są tutaj zresztą świetni. Bane jest naprawdę diaboliczny, Haplo przeżywa swoje rozterki i przechodzi w dalszym ciągu przemianę (postać na pewno umiejętnie rozpisana przez całą serię), zaś Sang-drax, przeciwnik naszych protagonistów, jest kimś wzbudzającym respekt. Zawsze o krok przed nimi, potrafiący dostosować do swoich planów każdy rozwój sytuacji. W ogóle wprowadzeni w poprzedniej części wrogowie zasługują na brawa. Zostali świetnie wymyśleni i doskonale nałożyli się na istniejące dotąd konflikty i podziały, na rozwijającą się historię.

Podsumowując - gorąco polecam!

Podczas czytania tej części zaczęło świtać mi w głowie, iż cykl Brama Śmierci to chyba już nie tylko oryginalna, dobrze napisana seria książek w dość oldschoolowym stylu, ale coś więcej, członek Klubu Wielkich Sag Fantasy. Być może jest to najwyższa liga. Aby mieć pewność, muszę go oczywiście skończyć, ale po piątej części jest na pewno bardzo, bardzo dobrze. A część szósta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Godna polecenia książka. Jest to zarówno reportaż z podróży Autora po Azji Środkowej, jak i biografia Bronisława Grąbczewskiego, XIX wiecznego podróżnika i uczestnika tzw. Wielkiej Gry. W obu wypadkach książka "daje radę".

Nie należy spodziewać się oczywiście nie wiadomo jak dokładnej, naukowej biografii. Sporządzenie takiej jest zresztą pewnie niemożliwe, ze względu na małą ilość źródeł. Autor i tak dotarł choćby do rosyjskich opracowań na temat Grąbczewskiego i zbiorów, jakie w Rosji się znajdują. Traktuje również swojego bohatera obiektywnie, dobrze się czytało rozważania na jego temat. Aczkolwiek tematyki na tyle nie znam, aby pod względem merytorycznym książkę oceniać. Na pewno czuć inspirację kilkukrotnie wspominanym Peterem Hopkirkiem oraz jego Wielką Grą, swoją drogą naprawdę wyśmienitą lekturą, niedawno miałem okazję się z nią zapoznać.

Jako reportaż Wielki Gracz jest megaciekawy. Nie brakuje tu poczucia humoru, opisu niecodziennych bądź niebezpiecznych sytuacji, czy też nawiązań do spraw aktualnych (książka ukazała się w 2015 r.). Przede wszystkim jednak, jest to świetna rzecz dla ludzi zainteresowanych Azją Środkową. Przygody Autora pokrywały się z wieloma miejscami, które akurat bardzo chciałem odwiedzić, np. Pamirem, czy terenem dawnego Turkiestanu Chińskiego. Trudno było mi się oderwać.

Książkę Maxa Cegielskiego polecam miłośnikom reportażu, czy po prostu osobom ciekawym świata. Nie jest to jakieś wielkie dzieło, ale na pewno nie będą żałować. Poza tym doskonale się ją czyta, jest dobrze napisana. Zaś dla ludzi zafascynowanych Azją Środkową jest to już lektura obowiązkowa.

Godna polecenia książka. Jest to zarówno reportaż z podróży Autora po Azji Środkowej, jak i biografia Bronisława Grąbczewskiego, XIX wiecznego podróżnika i uczestnika tzw. Wielkiej Gry. W obu wypadkach książka "daje radę".

Nie należy spodziewać się oczywiście nie wiadomo jak dokładnej, naukowej biografii. Sporządzenie takiej jest zresztą pewnie niemożliwe, ze względu na...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Chelestra - Kraina Wody Tracy Hickman, Margaret Weis
Ocena 7,4
Chelestra - Kr... Tracy Hickman, Marg...

Na półkach: ,

Z wydanych w języku polskim odcinków serii, ten jest zdecydowanie najlepszy. Rewelacja! Ciężko się oderwać, dawno już nie miałem uczucia żalu, iż strony za szybko "znikają" i coraz bliżej nieuchronnego końca książki. Świetnie poprowadzony rozwój postaci Alfreda i Haplo, wyśmienici bohaterowie "lokalni" (Grundle!) i mnóstwo humoru, chyba najwięcej z wszystkich dotychczasowych tomów. Fabuła zaś to istny magnes, jak już wspomniałem nie idzie się oderwać od opowiadanych wydarzeń.

Mam nadzieję, że następne tomy, tym razem już w języku angielskim, zachowają poziom Serpent Mage'a (tytuł oryginalny). No i że spotkamy jeszcze "menszów" z tej części. Ciężko odżałować, iż cykl nie został wydany w całości w Polsce i że jest tam raczej mało znany.

Z wydanych w języku polskim odcinków serii, ten jest zdecydowanie najlepszy. Rewelacja! Ciężko się oderwać, dawno już nie miałem uczucia żalu, iż strony za szybko "znikają" i coraz bliżej nieuchronnego końca książki. Świetnie poprowadzony rozwój postaci Alfreda i Haplo, wyśmienici bohaterowie "lokalni" (Grundle!) i mnóstwo humoru, chyba najwięcej z wszystkich...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałem nosa, aby tuż po skończeniu dość słabej części pierwszej, nie rzucić w kąt kiepsko zapowiadającej się serii. Wschód-Zachód jest nieporównywalnie lepsza. Ciągnie ją głównie "Wschód". Nieźli bohaterowie, świetne miejsce akcji (stepy, dla mnie dużo ciekawsze niż pustynie i góry), cztery interesujące, dobrze napisane historie. Charyzmatyczny Laskolnyk, postać z gatunku tych, które lubię. A oprócz tego barwny Czaardan. Ciekawy wątek wozaków. Czytało mi się to wszystko bardzo przyjemnie.

Dużo gorzej wypada "Zachód". Widać że Autor, chciał zawrzeć w swojej epopei wszystko. Są północne góry i wątek honorowych górali. Jest plemię perfekcyjnych, zamaskowanych zabójców i skwarne południe. Są bezkresne stepy i kochający wolność awanturnicy, których żywiołem oczywiście jest jazda konna. No i w końcu portowe miasto, a w nim gildie złodziei, arystokraci, rada miejska, świątynie, intrygi, walka o władzę etc., a wraz z nimi przygody Altsina. Można zarzucić, iż to wszystko wieje sztampą. Ale prawda jest taka, iż jeśli wykonanie jest dobre, brak oryginalności w ogólnym pomyśle tak nie przeszkadza. W przypadku "Zachodu" wygląda to tak, iż da się go czytać. Nie jest zły, aczkolwiek na pewno nie ma tu już tego polotu co w perypetiach Kailean i reszty.

Miałem nosa, aby tuż po skończeniu dość słabej części pierwszej, nie rzucić w kąt kiepsko zapowiadającej się serii. Wschód-Zachód jest nieporównywalnie lepsza. Ciągnie ją głównie "Wschód". Nieźli bohaterowie, świetne miejsce akcji (stepy, dla mnie dużo ciekawsze niż pustynie i góry), cztery interesujące, dobrze napisane historie. Charyzmatyczny Laskolnyk, postać z gatunku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie rozumiem zachwytów nad tą książką. Część poświęcona Straży Górskiej nie mogła mnie w ogóle przekonać do siebie. Była do bólu sztampowa, a miejscami jeszcze w infantylny sposób patetyczna. Irytowali również bohaterowie. Kenneth i reszta zupełnie nie mogli mnie do siebie przekonać, zwyczajnie mnie męczyli. Dużo lepiej wypadła już druga część, choć też obyło się bez szału. Co zauważyło wiele osób, razić może styl. Ja osobiście szczególnie krzywiłem się na niektóre dialogi. Ponadto kiepsko wypadało, kiedy Autor starał się być zabawny. Nie był. Efekt był za to infantylny. Podobnie jak wtedy, kiedy na siłę czy to narracja, czy to dialogi miały być "mocne", "surowe", czy "żołnierskie". Efekt był szczerze mówiąc kiepski.

A poza tym po raz kolejny przekonałem się, że wszystkie te Zajdle i inne nagrody nie mają w moim przypadku żadnego przełożenia na to, co mi się podoba. Choćby nagrodzone opowiadanie "Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami" oceniam jako kwintesencje tego, co w książce najgorsze.

To co było akurat dobre, to na pewno wątek "główny" (jeśli można to tak nazwać), zarysowany zwłaszcza w ostatnim opowiadaniu. No i podstawowa sprawa - następne części są już dużo lepsze (jestem na chwilę obecną po Niebie ze stali). Dlatego dobrze, że przez jedynkę się przebiłem. Później jest naprawdę dużo lepiej i "Meekhańskie" pokazują, na co je stać. Arcydzieła może to nie są, ale wciągająca literatura fantasy już tak. Autor z czasem się wyrobił, nie można zapominać, iż Północ-Południe to jego debiut.

Nie rozumiem zachwytów nad tą książką. Część poświęcona Straży Górskiej nie mogła mnie w ogóle przekonać do siebie. Była do bólu sztampowa, a miejscami jeszcze w infantylny sposób patetyczna. Irytowali również bohaterowie. Kenneth i reszta zupełnie nie mogli mnie do siebie przekonać, zwyczajnie mnie męczyli. Dużo lepiej wypadła już druga część, choć też obyło się bez szału....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

LEKKIE SPOILERY DO CAŁEGO CYKLU

Grze o Tron, jak i całej reszcie sagi, moim zdaniem bardzo szkodzi nieszczęsny serial o tym tytule. W mojej ocenie spłyca tą wielowymiarową opowieść do tanich kontrowersji i szokowania publiczności. Co gorsza odnoszę wrażenie, iż wielu ludzi ogranicza kontakt z PLiO jedynie do oglądania "ruchomych obrazków" w TV, nie zadając sobie trudu aby sięgnąć do książek. Cóż ich wybór, ale tracą niewątpliwie dużo biorąc pod uwagę, iż saga nie jest szeregową, kolejną z rzędu powieścią fantasy. Jest członkiem klubu największych z gatunku. Muszę jednak uczciwie się przyznać, iż paradoksalnie nie sięgnąłbym swego czasu po Grę o Tron, gdyby nie obejrzany w telewizji trailer krytykowanego przeze mnie później serialu. Stwierdziłem wtedy, że historia może być bardzo dobra i zgodnie ze swoją żelazna zasadą "najpierw czytać, potem (ewentualnie) oglądać ekranizacje", sięgnąłem po dzieło G. R. R. Martina. No i się zaczęło.

Trzeba powiedzieć, iż ciężko traktować Grę o Tron jako osobną część. To rodzaj wstępu, obszernego prologu wprowadzającego czytelnika w treść właściwą opowiadanej historii. Cała PLiO jest w moim odczuciu zwartą, zamkniętą całością. Trudno uważać poszczególne części za samodzielne, choć zaopatrzone są w epilogi i prologi. Warto zauważyć, iż perspektywa przyjęta w części pierwszej ulega w dalszych tomach znacznym zmianom, będziemy mogli spojrzeć na znane już postaci i wydarzenia zarówno teraźniejsze, jak i przeszłe z zupełnie innej strony. Zdaje mi się, iż Autor celowo zaprezentował w tym prologu, jaki stanowi Gra o Tron, punkt widzenia jednej ze stron, aby czytelnik wyrobił sobie wstępną opinię. I aby w następnym częściach udowodnić mu, jak bardzo się mylił pochopnie oceniając i lokując sympatię i antypatię.

Trudno rozkładać Grę o Tron na części pierwsze. Dla mnie jedną z jej najważniejszych cech, jest przyjęta konwencja. Martin postawił na swoisty realizm. Nie chodzi tu wcale o małe ilości elementów fantastycznych (umiejętnie dawkowanych, ale obecnych), tylko o bezkompromisowy sposób ukazywania rzeczywistości. Co tu dużo kryć, zarówno GoT, jak i cała PLiO to twarda, surowa i brudna opowieść. Wiele książek fantasy przypomina baśń, przekazują "brzydkie", okrutne, czy mroczne rzeczy w sposób dość łagodny, przez pewien filtr. A Martin serwuje czytelnikowi spotkanie z glebą. Może się to podobać albo nie, ale tak właśnie jest i stanowi to jeden z najważniejszych elementów sagi. Nic tu nie jest słodkie i piękne, wszystko jest do bólu okrutne i surowe, często zakłamane i fałszywe. Nie ma tu historii jak z bajki, nie ma cudownych ocaleń, splotów okoliczności chroniących głównych bohaterów etc. Świat Martina jest wulgarny, surowy i okrutny, aby w nim przetrwać trzeba mieć twarde siedzenie, a przede wszystkim mnóstwo szczęścia. Los kopie w tyłek, zwłaszcza wtedy kiedy nie można się tego zupełnie spodziewać. Słowem samo życie. Sprawiedliwości w tym świecie też nie ma za grosz. Ukazane jednak bez taryfy ulgowej przemoc, wulgarny język, czy erotyka nie mają w moim odczuciu na celu w jakikolwiek sposób zaszokować czytelnika. Po prostu wpasowują się do tego jak ukazano świat, którego stanowią integralną całość. Czytając takiego Goodkinda (jestem na niego cięty, ale to dobre porównanie) miałem wrażenie, że wiele opisów, czy sytuacji (nierzadko pokręconych, kojarzących się z dewiacją) było przez niego wyraźnie wciskanych na siłę, aby zaszokować, zdziwić, czy przestraszyć odbiorcę książek. W efekcie wzbudzały obrzydzenie i kazały zastanawiać się co też siedzi w głowie Autora. U Martina przemoc i erotyka są obecne, ale nie mamy tu do czynienia z jakimiś pomysłami rodem z głowy psychopaty. Świat PLiO jest ukazany naturalistycznie, z całą jego brzydotą, ale z drugiej strony bez przesady. Widać w tym pewne granice, jest dokładnie tak jak trzeba. Śmierć (często paskudna), tortury, powszechna rozwiązłość, czy różne dewiacje i inne tego typu sprawy są u Martina jak najbardziej obecne, ale stanowią one element ponurego obrazu świata. Nie są wciskane na upartego, specjalnie nie szokują, nie jest to żadna tania sztuczka mająca przyciągnąć czytelników (z takim zarzutem się spotkałem). Nic z tych rzeczy. Taki świat Autor wymyślił i koresponduje on z naszą rzeczywistością, bo świat za fajnym miejscem nie jest i jest równie zepsuty jak Westeros. Martin świetnie portretuje rzeczywistość, niczego nie pomijając, ale też wcale nic nie wyolbrzymiając. Nie ma się wrażenia, że spędza on długie godziny wymyślając coraz to gorsze okrucieństwa. Nie, to wszystko u niego jakoś do siebie pasuje.

Powiązane z opisaną powyżej przeze mnie konwencją, są również mechanizmy polityczne i dynastyczne ukazane w GoT i całej sadze, stanowiące ich ważną część. Polityka, inspirowana w końcu historią średniowiecza, opiera się w dużym stopniu na zawiłościach dynastycznych. Można na te tematy pisać długo, ale po co? Jest to element przedstawiony na najwyższym poziomie. Nie jest banalny, ani uproszczony. Mam wrażenie, że PLiO jest taką powieścią historyczną, tyle że z akcją obsadzoną w wymyślonym świecie.

Olbrzymia wielowątkowość i wielopłaszczyznowość opowieści są rzeczami powszechnie znanymi, dlatego również nie ma sensu na ten temat się rozwodzić. Podobnie jak na temat rozbudowanego, tajemniczego świata. Można jednak wspomnieć, iż cechą charakterystyczną sagi jest stonowana obecność elementów fantastycznych. Jest to zabieg wręcz rewelacyjny. W powieściach fantasy, gdzie niekiedy wręcz przelewa się od magii, smoków, czarodziejów etc., to wszystko szybko powszednieje. U Georga elementy takie czają się tuż poza naszym polem widzenia. Są obecne, wyczuwamy je, ale ich nie widzimy, a jak już to bardzo krótko i sami nie wiemy co dokładnie zobaczyliśmy. Buduje to atmosferę tajemnicy, zawsze chcemy dowiedzieć się czegoś więcej. Jesteśmy łasi na wszelkie, nawet najdrobniejsze informacje. Sprawia to, że kiedy magia już się pojawia, robi na czytelniku konkretne wrażenie. Sprzyja temu również interesująca historia świata. Świat, w którym dawno już umarły czary i przeszły do mitów, a teraz najwyraźniej powracają, ma swój klimat. Podobnie przedstawienie dziejów Westeros i Esoss zostało zrealizowane w sposób godny podziwu. Wydarzenia zarówno prehistoryczne, jak i te całkiem niedawne (i często kluczowe dla fabuły), nie zostały podane pod nos czytelnikowi. Są one precyzyjnie przemycane w dialogach, potęgując ciekawość czytelnika. Np. sam zarys historii Westeros poznaliśmy niemal na końcu, w słowach maestera Luwina skierowanych do Brana.

Gra o Tron, jak i cała Pieśń Lodu i Ognia przede wszystkim stanowią pomnik Georga R. R. Martina. Jego umiejętności tworzenia wspaniałych, pełnych rozmachu opowieści, pełnokrwistych postaci, zapierających dech w piersiach światów. To również dowód na najwyższy, iście mistrzowski poziom warsztatu tego Autora. Charakteryzuje się on niebywałym rozmachem literackim. Mnogość perspektyw w przedstawieniu historii i bohaterów, zmuszająca stale do weryfikowania tego co dotąd sobie na czyjś temat myśleliśmy. Oszałamia ilość niuansów wszelkiego rodzaju - dwuznaczności, drobnych sugestii, pozorów, drobnych i sprzecznych ze sobą informacji etc. Odnoszą się one często do postaci czy wydarzeń niekoniecznie najważniejszych, ale budują bogactwo świata, nadają mu pozory realności. Można czytać te książki wielokrotnie i mieć wiele jeszcze do wyłapania. Autor tworzy w sposób szalenie przemyślany, precyzyjny i spójny. Nie chodzi tu tylko o szczegóły fabuły, czy świata, ale o to jak pewne fakty (często nieistotne) się ze sobą splatają, bądź w jaki sposób prowadzona jest narracja. To co ukazano w Grze o Tron z perspektywy Starka, niekoniecznie wygląda tak samo oczami Jaimiego dwie książki później. Widać, że Autor od początku miał pomysł jak przeprowadzić czytelnika przez to wszystko, jak czarować go i udowadniać mu, że wszystko zależy od punktu widzenia. Jak zmuszać go do myślenia. Podsumowując - tego jak doskonały jest warsztat Martina, nie da się opisać słowami. Można pisać i pisać, wymieniać zarówno niuanse, jak i przykłady większego kalibru. Jedno trzeba stwierdzić jasno - to wybitny fachowiec, profesjonalista najwyższej klasy. Inaczej określić się go nie da. Tych książek nie pisał jakiś zdolny literacko amator, bo mam wrażenie że wielu poczytnych, nierzadko bardzo dobrych autorów to tak naprawdę amatorzy. Martin jest nie tylko utalentowanym pisarzem, ale również właśnie profesjonalistą, zawodowcem. Człowiekiem bardzo przykładającym się do swojej pracy, traktującym ją nadzwyczaj poważnie. Jest doskonale do niej przygotowany, kompetentny, a do tego niewątpliwie literacko doświadczony. Jest to zdecydowanie pisarz dojrzały, znajdujący się w punkcie kulminacyjnym kariery literackiej, tworzący właśnie swoje opus magnum.

A wracając do Gry o Tron - jeśli lubi się fantastykę, to jakie książki ma czytać jeśli nie właśnie ją?

LEKKIE SPOILERY DO CAŁEGO CYKLU

Grze o Tron, jak i całej reszcie sagi, moim zdaniem bardzo szkodzi nieszczęsny serial o tym tytule. W mojej ocenie spłyca tą wielowymiarową opowieść do tanich kontrowersji i szokowania publiczności. Co gorsza odnoszę wrażenie, iż wielu ludzi ogranicza kontakt z PLiO jedynie do oglądania "ruchomych obrazków" w TV, nie zadając sobie trudu aby...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Insygnia Śmierci stanowią godne zakończenie cyklu. Niemniej, parę rzeczy może nie tyle wzbudziło moje mieszane uczucia, co nieco zdziwiło. Przede wszystkim ostatnia część nie przebiła pod względem rozmachu części 4., opus magnum serii. Finał cyklu był naprawdę zadowalający, ale jednak największe wrażenie robiła Czara Ognia, była to może moja nie ulubiona, ale obiektywnie najmocniejsza, najbardziej spektakularna i najlepsza część cyklu. Insygnia Śmierci mimo, iż niczego im nie brakowało, nie zdołały mimo wszystko jej przebić.

Trzeba docenić odwagę Rowling. W ostatniej części ni stąd ni zowąd wprowadziła bowiem zupełnie nowy, rozbudowany wątek tytułowych insygniów śmierci (myślałem przed premierą, że chodzi o horkruksy), a także rozbiła w pył budowaną przez 6 części legendę Albusa Dumbledora. Nie chcę oceniać tych decyzji. Zastanawia mnie tylko, czy Autorka od początku (albo od choćby środka serii) planowała wprowadzić insygnia i odbrązowić Dumbledora? W każdym razie wątki te na pewno zostały zgrabnie wpasowane w całość historii. Chociaż muszę przyznać, że w obu przypadkach byłem mocno zaskoczony tym, w jakim kierunku powędrowała książka. Koniec Księcia Półkrwi to szczyt uwielbienia Harry'ego wobec Dumbledora, nazwanego jego największym obrońcą. A tu nagle nieoczekiwanie jego legenda jest krok po kroku niszczona, pojawiają się wątpliwości, zdumienie budzi jego przeszłość. Zapewne chodziło tu o pożegnanie z niewinnością głównych bohaterów. O to, aby wydorośleli i zrozumieli, że nie ma ludzi czarno białych, że żyli dotąd pod kloszem, w wyidealizowanym świecie. Bolesne zderzenie z rzeczywistością. Może i było to do przewidzenia, może literacko jest to wytrawny zabieg, ale i tak ta nagła zmiana tonacji trochę mnie zdezorientowała. Sam wątek insygniów wydał mi się początkowo dziwaczny. W ostatniej części wprowadzić coś tak rozbudowanego, tyle informacji? Po za tym już sama ich idea wydała mi się nieco z innej bajki. Tajemnicze artefakty, dające potęgę ich posiadaczom? Trochę to nie pasuje do świata Harry'ego Pottera, brzmi jakby wyjęto to z jakiegoś RPG.

Dziwne uczucie wywołało zerwanie z przyjętą konwencją. Hogwart był głównym miejscem akcji, w każdym odcinku przeżycia szkolne i problemy życiowe splatały się z konkretnym wątkiem, trwającym mniej więcej jeden semestr. A to otwarto Komnatę Tajemnic, a to uciekł Syriusz Black, a to powraca Voldemort etc. Tymczasem Harry uczył się, przeżywał wzloty i upadki w życiu osobistym, dorastał. Słowem, akcja prowadzona była dwutorowo - równie jak ważny "jak walka ze złem" (jeśli można to tak ująć) był rozwój Harry'ego, jego dorastanie, kolejne etapy młodego życia (wyznaczane przez lata nauki). Było to oczywiste, iż w finale serii o użyciu tej konwencji nie mogło być mowy. Dlatego Insygnia Śmierci zamiast powieści przygodowo-szkolnej są już tylko przygodowe. Dominuje tu wątek walki z Voldemortem, a osobiste sprawy bohaterów są już jakby otoczką. Jedynym torem, po jakim sunie akcja, jest wyprawa trójki bohaterów w poszukiwanie horkruksów. Może to kwestia przyzwyczajenia, ale dziwnie mi się to czytało. Miałem wrażenie, że Autorka średnio sobie poradziła z taką "otwartą" strukturą. Czegoś mi trochę jednak zabrakło, tej płynności, która charakteryzowała dotąd wszystkie części cyklu. Miałem lekkie wrażenie, iż akcja przeskakuje od punktu do punktu, od zadania do zadania, na zasadzie jakiś questów.

Widać było, iż Autorka chce zawrzeć większość tego, co dotąd pojawiło się w cyklu. Było więc mnóstwo kluczowych miejsc z poprzednich części - począwszy od Grimmuald Palace, przez Ministerstwo Magii, na Banku Gringotta skończywszy. Nie pominięto nawet okolic stadionu, gdzie rozgrywały się mistrzostwa świata w quidditchu. Z ważniejszych lokacji zabrakło chyba tylko szpitala Św. Munga. Były też miejsca, które znaliśmy tylko ze słyszenia, jak choćby Dolina Godryka i Dworek Malfoyów. Ponadto pojawiło się mnóstwo znanych motywów. Harry'ego często boli blizna i ma wizje Voldemorta, Rita Skeeter obrzuca ludzi błotem, bohaterowie wykorzystują eliksir wielosokowy etc. Była to więc trochę podróż sentymentalna. Umiejscowienie finału w Hogwarcie można było przewidzieć i przyznać trzeba, że został dobrze napisany, w sposób godny zakończenia serii. Jest nawet tradycyjna rozmowa z Dumbledorem. Osobiście ujęło mnie to, iż Harry nie chciał zabić Voldemorta, pozostał do końca niewinny. Kontrowersje może z kolei budzić wątek zabójstwa Dumbledora przez Snape'a, dokonany na życzenie tego pierwszego. Swoista eutanazja? Ocena i przyjęcie tego wątku zależy już od poglądów czytelnika. Dużym plusem jest na pewno ostatni rozdział, ciepły i optymistyczny.

Bardzo cenię sobie w późniejszych książkach z serii o Harrym Potterze, trzeźwe przedstawienie instytucji władzy. Moim zdaniem, najciekawsza była pod tym względem część piąta, gdzie demokratycznie wybrany rząd, za pomocą agresywnej propagandy okłamywał ludzi dla własnych potrzeb. Doskonale pokazano, w jak łatwy sposób można manipulować społeczeństwem, choćby za pośrednictwem prasy. W Insygniach... przedstawiona została już władza totalitarna wraz z całym aparatem propagandy i represji. Według niektórych interpretacji jest to całkiem wyraźne nawiązanie do lat narodowego socjalizmu w Niemczech. Uproszczone bo uproszczone, ale jednak ukazywanie tych mechanizmów uważam za jeden z największych walorów edukacyjnych cyklu autorstwa Rowling.

Insygnia Śmierci udźwignęły ciężar finału serii. W wielu miejscach mogły wydać się nieco dziwne, czy to z powodu odejścia od konwencji, czy też pomysłów Autorki. Z całą pewnością, nie musi się jednak ona wstydzić. Wraz z kończącymi go Insygniami Śmierci, cykl przygód Harry'ego Pottera znalazł swoje miejsce w historii fantastyki i literatury młodzieżowej.

Insygnia Śmierci stanowią godne zakończenie cyklu. Niemniej, parę rzeczy może nie tyle wzbudziło moje mieszane uczucia, co nieco zdziwiło. Przede wszystkim ostatnia część nie przebiła pod względem rozmachu części 4., opus magnum serii. Finał cyklu był naprawdę zadowalający, ale jednak największe wrażenie robiła Czara Ognia, była to może moja nie ulubiona, ale obiektywnie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

SPOILERY DO CAŁEJ SAGI

Nie kryję się z moją niechęcią do Miecza Prawdy, jest mnóstwo powodów, dla których mam o tej serii bardzo niskie zdanie. Paradoksem jest jednak to, iż jej pierwsza część jest jedną z moich ulubieńszych książek z gatunku fantasy. Szkoda tylko, że jej następczynie podążyły w zupełnie chorym kierunku.

Pamiętam, iż świat wymyślony przez Goodkinda wydał mi się czymś nowatorskim i świeżym, kiedy przed laty go poznawałem. Tkwiłem wtedy w schematach Tolkienowskich. A tu proszę, żadnych elfów i krasnoludów, był za to świetny pomysł na czarodziejów. Kiedy zaczynało się serię, miała ona swój klimat i nie powiem, wciągnął mnie on bez reszty. Miecz prawdy i Poszukiwacz, Spowiedniczki, potężni czarodzieje, magia addytywna i subtraktywna, D'Hara i Midlandy. Dużo i długo by wymieniać, było to wszystko naprawdę rewelacyjne. Szkoda, że tak bardzo rozwodniono te pomysły w kolejnych częściach, rozszerzając o elementy wyjęte z kapelusza i nieraz zupełnie do pierwotnej wizji nie pasujące. Postacie okazały się rewelacyjne. Pierwsze skrzypce grał duet Richard-Kahlan. Chemia między nimi była fantastyczna, przygody tej pary aż chciało się czytać. Szkoda, że nie występowali razem już tak dużo w kolejnych częściach, przeważnie byli przecież rozdzielni. Ale i należy wspomnieć o Zeddzie, czy też o Rahlu, który był przeciwnikiem z prawdziwego zdarzenia. Opanowany, spokojny, uprzejmy, a przy tym nieludzko okrutny. Zawsze o krok przed przeciwnikami. Mówił, iż zdaje się na los, ale nigdy na przypadek i to twierdzenie doskonale oddawało jego osobę. Do tego był niesamowicie utalentowany i posiadał budzącą grozę wiedzę. Czuło się przed nim respekt, już w dalszych częściach przeciwnika takiego formatu zabrakło. Odnośnie postaci dla uczciwości dodam, iż akurat te Goodkind umie tworzyć i w miarę rozwoju serii przybyło kilkoro naprawdę świetnych bohaterów, choćby Cara.

Fabuła potrafiła przykuć mnie na dobre. Na pewno była to kwestia tego, iż wszystko działo się po raz pierwszy, a schematy obecne w sadze dopiero miały się utrwalić. Początkowo historia nieco się wlokła, ale dostała mocnego kopa po przejściu przez Kahlan i Richarda do Midlandów, kiedy Ci dwoje musieli radzić sobie sami. Była i wizyta u błotnych ludzi, i świetna konfrontacja z Shotą, a w końcu przygoda w Tamarang i uwięzienie Richarda przez Denne. I to był strzał w dziesiątkę. Początkowo nie podobało mi się to, iż muszę czytać o coraz gorszych torturach Richarda i wołałem, aby jak najszybciej wrócił do Kahlan i Zedda. Ale kiedy opowieść dobiegła końca i złożyła się w całość uderzyło mnie już wtedy mistrzostwo, z jakim została zaplanowana fabuła. Brawa za to! Punkt w okolicach 3/4 historii, aby tak rozdzielić ścieżki bohaterów i znowu spleść je we wspaniałym finale okazał się czymś genialnym. A i wykonanie należało do wyśmienitych. Czytelnik coraz bardziej zatracał się wraz z Richardem w szaleństwie, coraz bardziej oddalał myślami od tego co przeżywaliśmy jeszcze niedawno. Opisy tortur przerażają i są miejscami wręcz perwersyjne, ale w końcu po nieskończonych, niekończących się okropnościach, kiedy już nie mamy nadziei, dochodzi do konfrontacji z Rahlem. I przebudzenia bohatera. A następnie do zerwania więzi (i to w jaki sposób!) i odejścia Richarda z Pałacu Ludu. Naprawdę dobrze pomyślany był wątek relacji Mord-Sith i chłopaka. Smutny, tragiczny, ale też piękny. No i w końcu dochodzi do jednego z moich ulubionych książkowych finałów, może nawet tego jednego ulubionego. Jeszcze raz powtórzę, GENIALNIE się to wszystko splotło na koniec. Klątwa Rahla, tytułowe pierwsze prawo magii, spryt Richarda. No i najważniejsza w tym wszystkim, miłość dwójki bohaterów, która wszystko umożliwiła. Do dziś pamiętam gdzie i w jakich okolicznościach kończyłem książkę, tak mi się spodobało jej zakończenie. Coś wyśmienitego.

Po za tym opowieść jest piękna, opowiada o miłości Richarda i Kahlan i faktycznie to właśnie ona pozwoliła w błyskotliwy sposób pokonać zło. A to wszystko zostało podane w sposób zupełnie nie infantylny. Wielka szkoda, że Autor nie dał rady osiągnąć poziomu części pierwszej i począwszy od "dwójki", rozpoczęło się kombinowanie i naciąganie. Z każdą kolejną częścią miałem nadzieję, że "może akurat teraz" nastąpi przełom i otrzymam coś na miarę Pierwszego prawa magii, ale zawsze spotykałem się okrutnym rozczarowaniem. Na pewno dużą zaleta książki jest to, iż wiele rzeczy było tu po raz pierwszy w serii, co jest zresztą oczywiste. Dlatego problemy w związku Richarda i Kahlan nie były wydumane (bądź po prostu durne), lecz miały logiczne podstawy. A szczypta melodramatyzmu świetnie w tym pasowała. Nie było mowy o telenoweli, jaka wielokrotnie rozegrać miała się w tym cyklu później. Atmosfera niebezpieczeństwa i zbliżającej się katastrofy była jak najbardziej realna. Potem można już było się do niej przyzwyczaić, co odcinek bohaterowie ratowali świat, aby nazajutrz znów wszystko zaczęło się od nowa.

Jednym z moich głównych zarzutów wobec Goodkinda jest wciskanie filozofii obiektywistycznej do swojej opowieści, a dokładniej dostosowywanie tej ostatniej do potrzeb propagowania tej pierwszej. Pomijając, iż powoduje to wyraźny spadek jakości literackiej, to jako osoba wyjątkowo cięta na wszelką propagandę i rozmaite ideologie byłem zniesmaczony w miarę rozwoju serii. Zwłaszcza od żenującej Nadziei Pokonanych. Ale należy podkreślić, iż Pierwsze prawo magii jest jeszcze odległe od tych okropieństw, jakie czekają serię w późniejszych tomach. Jeśli Autor przemycał swoje poglądy, to bardzo delikatnie i w małych dawkach. Nie ma tu śladu ani słynnych "edukacyjnych" monologów Richarda, ani tworzenia przeciwników obrazujących jakąś tezę. Rahl jest zły bo jest pokręcony i tyle. Żadnego Imperialnego Ładu. Wszystko było jeszcze takie "niewinne".

Szkoda, że tak to się potoczyło. Gdyby kontynuacje zachowały ducha i poziom "jedynki", gdyby starczyło Autorowi pomysłów, no i nie było tej bezczelnej propagandy filozofii obiektywistycznej, byłaby to jedna z najlepszych serii fantasy. Ale i tak, wyrzucając z głowy dalsze losy bohaterów, do Pierwszego prawa magii jeszcze nie raz powrócę.

SPOILERY DO CAŁEJ SAGI

Nie kryję się z moją niechęcią do Miecza Prawdy, jest mnóstwo powodów, dla których mam o tej serii bardzo niskie zdanie. Paradoksem jest jednak to, iż jej pierwsza część jest jedną z moich ulubieńszych książek z gatunku fantasy. Szkoda tylko, że jej następczynie podążyły w zupełnie chorym kierunku.

Pamiętam, iż świat wymyślony przez Goodkinda wydał...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to