-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać467 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2023-01
2022
Colson Whitehead kupił mnie nagrodzoną Pulitzerem "Koleją podziemną". To była jedna z tych powieści, które czyta się z zapartym tchem i długo nie można zapomnieć. Kiedy więc w polskim przekładzie pojawił się "Rytm Harlemu", wiedziałam, że nie będę odwlekać lektury.
Whitehead przenosi czytelnika w nowojorskie realia wczesnych lat 60. i sprawia, że porywa nas rytm jego niezwykle wciągającej i fascynującej opowieści. Historii niewątpliwie rozrywkowej, a jednocześnie głębokiej i ocierającej się o granice literatury pięknej, pozostając jednocześnie w ramach kryminału i sensacji. Taki rozkrok gatunkowy nie każdemu autorowi wyszedłby na dobre, ale autor Kolei podziemnej poradził z tym sobie doskonale.
Rytm Harlemu w obrębie powieści gangsterskiej, o nieudanym napadzie i jego daleko idących konsekwencjach, zawiera opowieść o zwykłych ludziach, którzy mają swoje ambicje i marzenia. Którzy próbują przetrwać. Są wśród nich tacy, którzy dawno już porzucili wszelkie pozory uczciwości, ale też ci, którzy próbują odnaleźć się gdzieś na jej pograniczu, tworząc swój własny kodeks, nie czując się do końca częścią przestępczego półświatka. Carney wciąż ma poczucie, że jego wewnętrzny moralny kompas funkcjonuje, choć nie wszystkie jego działania zgodne są z literą prawa.
Autor świetnie pokazuje, na małym wycinku miasta, moment przełomu, zamyka w książkowych kadrach zachodzące w otoczeniu bohatera zmiany - upadające biznesy, pojawiające się nowe miejsca, degradację jednych środowisk i nobilitację kolejnych. Wokół Carneya wciąż coś umiera i się rodzi, miasto się dekonstruuje i konstruuje na nowo. Jedni się w tych zmianach odnajdują, inni niekoniecznie, ale same obserwacje tych miejskich procesów są świetną pożywką dla czytelnika.
Historia Carneya jest historią zwykłego faceta, który realizuje swoje plany, rozwija swoją ambicję, stara się nadążyć za tempem zmian, a jednocześnie zostaje wciągnięty w wir wydarzeń, który próbuje po swojemu oswoić. Wśród tych, których zaślepia pogoń za pieniądzem, Carney zdaje się przedstawicielem innego, szlachetniejszego gatunku, choć przecież nikt nie nazwałby go kryształowym. Za pośrednictwem tej postaci Whitehead zdaje się podejmować rozważania o granicach przyzwoitości oraz o tym, czy można przejść przez życie bez skazy.
Harlem w książce Whiteheada tętni życiem, pulsuje ostrym, nierównym, lecz hipnotyzującym rytmem. Budzi niepokój, gęstnieje od napięcia, a jednocześnie urzeka, fascynuje i wciąga. Plastyczny i nieprzekombinowany język autora sprawia, że można niemal poczuć to miejsce, stać się jego częścią. Gładko płynąć przez kolejne wersy, oddając się przyjemności czytania. Przyjemności, z której nie chce się rezygnować ani na chwilę.
Oczywiście Whitehead nie byłby sobą, gdyby stworzył jedynie powieść sensacyjną w realiach retro. Choć to lektura, którą czyta się z lekkością, nie jest pozbawiona drugiego dna. Uważny odbiorca pod płaszczykiem wziętym prosto z lat 60. dostrzeże również komentarz do współczesności, do świata, którym nadal rządzi pieniąc i konsumpcjonizm, w którym wciąż wszystko się zmienia i jedni się bogacą, inni tracą wszystko. Do świata, w którym wciąż żywe są niepokoje na tle rasowym, a brutalność policji może skutkować lokalnymi zamieszkami. Czuć w tym nieco goryczy wobec świata dynamicznych zmian, który w kluczowych elementach nie zmienił się niemal wcale.
To doskonała lektura dla tych, którzy cenią sobie magię słowa w połączeniu z wartką akcją, niejednoznacznych bohaterów, których nie sposób nie lubić, zwyczajnie niezwyczajnych. Są tu zwroty akcji, świetnie napisana "scenografia", pełna smaczków z epoki, tętniące życiem miasto, dynamicznie zmieniające się na naszych oczach. Kapitalna, porywająca i emocjonująca lektura, pozostawiająca sporą płaszczyznę do refleksji. Opowieść o przeszłości bez przesadnej nostalgii, będąca jednocześnie nie do końca skrywanym komentarzem do współczesności. Whitehead udowadnia, że jest w formie i ma czytelnikom sporo do zaoferowania.
Colson Whitehead kupił mnie nagrodzoną Pulitzerem "Koleją podziemną". To była jedna z tych powieści, które czyta się z zapartym tchem i długo nie można zapomnieć. Kiedy więc w polskim przekładzie pojawił się "Rytm Harlemu", wiedziałam, że nie będę odwlekać lektury.
Whitehead przenosi czytelnika w nowojorskie realia wczesnych lat 60. i sprawia, że porywa nas rytm jego...
2015-10-22
Bardzo poruszający obraz prawdziwych wydarzeń i tego, co pozostało po nich w ludziach. Skłania do smutnych refleksji, ale jest to książka ciekawie napisana i naprawdę godna polecenia.
Bardzo poruszający obraz prawdziwych wydarzeń i tego, co pozostało po nich w ludziach. Skłania do smutnych refleksji, ale jest to książka ciekawie napisana i naprawdę godna polecenia.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-09-02
Lekka (ale w dobrym znaczeniu tego słowa), zabawna, dobrze napisana literatura rozrywkowa. Taka inteligentnie wymyślona komedia romantyczna z bohaterami, których lubi się niemal od początku.
Kolor okładki - bardzo mylący, bo to ani ckliwa, cukierkowa opowieść, ani książka dla nastolatek. Gdyby tej książki mi nie polecono, pewnie bym po nią nie sięgnęła właśnie ze względu na te skojarzenia. A to byłaby wielka strata :-D
Autor korzysta w swojej historii z szablonów komedii romantycznej, ale widać, że robi to celowo, z dystansem i serwuje nam smaczny kąsek dla rozrywki. Polecam.
Lekka (ale w dobrym znaczeniu tego słowa), zabawna, dobrze napisana literatura rozrywkowa. Taka inteligentnie wymyślona komedia romantyczna z bohaterami, których lubi się niemal od początku.
Kolor okładki - bardzo mylący, bo to ani ckliwa, cukierkowa opowieść, ani książka dla nastolatek. Gdyby tej książki mi nie polecono, pewnie bym po nią nie sięgnęła właśnie ze względu...
2015-05-15
Nie do końca wiem, jak ocenić tę książkę. Waham się między pięcioma a sześcioma gwiazdkami. Dlaczego?
"Krzykacz z Rwandy" jest książeczką dość zgrabnie napisaną. Czyta się ją lekko, mimo że lekka nie jest tematyka i losy bohaterów. Przeplatanie się opowieści o losach Clem i Asha to zabieg może nie zaskakujący, ale z pewnością urozmaicający lekturę. Również obie postacie są dość wiarygodne, ale od momentu, gdy ich losy się łączą już tak wiarygodnie nie jest. Jakoś tak wszystko idzie za łatwo. Zbyt łatwo Ash zabiera Clem od jej wuja, zbyt łatwo ze swoimi traumami radzą sobie oboje. To szczęście, które odczuwają w swoim towarzystwie jest po prostu zbyt idylliczne. Nie jestem psychologiem, ale czy naprawdę dziecko, które było świadkiem potwornej rzezi tak łatwo zaufa innym?
Książka ta mogłaby opowiedzieć co nieco o ludobójstwie w Rwandzie tym, którzy wiedzą o nim niewiele (lub nic), bo w losach Clem zamyka się los wielu Rwandyjczyków. Może nawet skłoniłaby ich do poszukiwania informacji na ten temat w innych książkach - jak "Zwykły człowiek", do sięgnięcia po wspaniałe reportaże Jeana Hatzfelda (to, co opisuje Clem, znajdziemy w opowieściach ocalałych w "Strategii antylop"). Tyle że zabrakło - jak zauważył to już inny recenzent - jakiejkolwiek informacji od wydawcy (choćby w przypisie lub posłowiu), że choć sama postać Clem jest fikcją literacką, to jej losy są egzemplifikacją losu wielu Rwandyjczyków w czasie wielkiej etnicznej czystki. I to właśnie największy minus "Krzykacza", bo przez idylliczne momenty akcji może wywołać u czytelnika złudne wrażenie, że wszystkie zdarzenia daleko odbiegają od faktów historycznych, a tak przecież nie jest.
I właśnie dlatego, mimo że książkę czytało mi się bardzo dobrze, tak niska jest jej ocena.
Nie do końca wiem, jak ocenić tę książkę. Waham się między pięcioma a sześcioma gwiazdkami. Dlaczego?
"Krzykacz z Rwandy" jest książeczką dość zgrabnie napisaną. Czyta się ją lekko, mimo że lekka nie jest tematyka i losy bohaterów. Przeplatanie się opowieści o losach Clem i Asha to zabieg może nie zaskakujący, ale z pewnością urozmaicający lekturę. Również obie postacie są...
2015-01-24
Trudno mi właściwie opisać tę książkę. Kiedy po nią sięgałam, znałam już poprzednie powieści autorki, ale już od pierwszych stron byłam pewna, że tym razem nie mam w dłoni nic podobnego do "Ciemno, prawie noc", "Piaskowej Góry" czy "Chmurdalii". Troszkę mnie to zasmuciło, bo bardzo mi się podobały, ale zdaję sobie sprawę, że krążenie wokół tych samych tematów i stylistyk może być dla pisarza zgubne.
Tym razem autorka zabiera nas ze sobą dalej pd Wałbrzycha i Polski - udajemy się wraz z narratorką i właściwie główną bohaterką książki na tytułową Wyspę Łzę czyli Sri Lankę. Jedziemy tam gnani pragnieniem narratorki, jej przymusem poszukiwania historii (zahaczki). Pretekstem do wyprawy są poszukiwania dawno zaginionej Sandry Valentine, choć narratorka od początku zdaje sobie sprawę z tego, że to tylko pretekst. Cała opowieść tylko w przebłyskach dotyczy poszukiwań Sandry na Sri Lance. Bardziej przypomina dziennik podróży, jednocześnie geograficznej, krajoznawczej, a także podróży w głąb siebie. Właściwie obcujemy ze strumieniem świadomości narratorki (autorki? Na ile Joanna Bator wpuściła nas do swojej głowy? Tego się pewnie nie dowiemy).
Dla czytelnika nie jest to podróż łatwa. Można pogubić się w gąszczu opisów wyspy, napotkanych ludzi, śladów Sandry, wspomnień, myśli. A jednak jest to podróż bardzo fascynująca. Jeśli uwolnimy się od oczekiwań (np. oczekiwania fabuły linearnej, z typową akcją, może jak w kryminale, przecież poszukiwanie zaginionej to mogłaby być kanwa powieści kryminalnej), damy się ponieść temu strumieniowi świadomości i zostaniemy porwani przez bogactwo języka, błyskotliwych skojarzeń, dygresji, myśli... Narratorka czasem przytłacza ilością tych myśli, skojarzeń, słów, ale w jakiś sposób oddaje duszną atmosferę wyspy (a raczej wydaje mi się, że ją oddaje, mogę tylko sobie to wyobrazić, bo na Sri Lance nie byłam).
Nie jest to książka łatwa, lekka i przyjemna. Wymaga od czytelnika, wymaga choćby skupienia i uwagi. Ale niewątpliwie warto po nią sięgnąć.
Trudno mi właściwie opisać tę książkę. Kiedy po nią sięgałam, znałam już poprzednie powieści autorki, ale już od pierwszych stron byłam pewna, że tym razem nie mam w dłoni nic podobnego do "Ciemno, prawie noc", "Piaskowej Góry" czy "Chmurdalii". Troszkę mnie to zasmuciło, bo bardzo mi się podobały, ale zdaję sobie sprawę, że krążenie wokół tych samych tematów i stylistyk...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-01-03
Muszę przyznać, że Yancey utrzymał poziom z tomu pierwszego. Bardzo byłam ciekawa, czy autor będzie miał pomysł, jak dalej poprowadzić akcję i czy będzie w stanie jeszcze czytelnika zaskoczyć. Okazuje się, że pomysł ma.
Drugi tom to kolejne zwroty akcji i nowe zaskakujące odkrycia. Bohaterowie stają przed nowymi wyzwaniami, stawiają ważne pytania i szukają na nie odpowiedzi. Punkt ciężkości z Bena i Cassie przechodzi także na stronę innych bohaterów, dzięki czemu możemy poznać bliżej ich samych i ich historie. Wydarzenia, które doprowadziły ich do obozu Przystań. Bliżej poznajemy Ringer i Pączka, ale śledzimy też losy pozostałych, którzy uciekli z Przystani.
Akcja jest wartka i wciągająca, trzyma w napięciu i właściwie całość czyta się szybko. Yancey nie przesadził z liczbą stron, dzięki czemu nie ma w powieści niepotrzebnych dłużyzn, ale nie ma też dużych myślowych skrótów. Bohaterowie są wiarygodni w swoich wyborach, działaniach. Wszystko do siebie pasuje.
Jeśli podobał się wam tom pierwszy, to i drugi się spodoba. A ja z ciekawością czekam na kolejny, który domknie całość.
Muszę przyznać, że Yancey utrzymał poziom z tomu pierwszego. Bardzo byłam ciekawa, czy autor będzie miał pomysł, jak dalej poprowadzić akcję i czy będzie w stanie jeszcze czytelnika zaskoczyć. Okazuje się, że pomysł ma.
Drugi tom to kolejne zwroty akcji i nowe zaskakujące odkrycia. Bohaterowie stają przed nowymi wyzwaniami, stawiają ważne pytania i szukają na nie...
2014-08-07
W Tappim zakochaliśmy się z synkiem od pierwszego czytania. Pierwsza książka, która wpadła nam w ręce zupełnie przypadkiem, sprawiła, że po prostu musieliśmy kupić pozostałe. Jak dotąd książeczki o tytułach "Tappi i ..." są ulubionymi czytankami na dobranoc, do których dość często wracamy.
Teraz, gdy syn jest ciutkę starszy, sięgnęliśmy po tom zawierający nieco dłuższe historyjki. I nadal jesteśmy zachwyceni.
Marcin Mortka i jego sympatyczni bohaterowie - wiking Tappi i renifer Chichotek - przekonują nas do siebie na każdym kroku. Opowiastki są dobrze napisane, pełne sympatycznych bohaterów ze świata ludzi, zwierząt i magii, niosą naukę i są świetną rozrywką - nadają się zarówno na czytanie w dzień, jak i wieczorem.
Tak jak w poprzednio przez nas czytanych tomach "Tappi i ..." każde opowiadanie było odrębną historią, tak tu kolejne rozdziały, dłuższe niż w tamtych zbiorach opowiadań, są zamkniętą przygodą Tappiego i Chichotka, ale te przygody tworzą ciąg, większą opowieść. Książka napisana jest tak, że spodoba się i przedszkolakowi, i małemu uczniowi, są proste fabularnie, ale dzieci przyciągną. Jeśli pojawiają się słowa, których dziecko może nie znać, wyjaśniane są przez narratora, zwraca się też on czasem bezpośrednio do dziecka, ale jego nauki nie są nachalne.
Bardzo podobają nam się również ilustracje (Marty Kurczewskiej), na których nawet bohaterowie negatywni są dość sympatyczni, a już sam Tappi wręcz urzekający. W zbiorkach opowiadań ilustracje były kolorowe, tu są czarno-białe, ale dziecku się podobały.
Zdecydowanie polecam
W Tappim zakochaliśmy się z synkiem od pierwszego czytania. Pierwsza książka, która wpadła nam w ręce zupełnie przypadkiem, sprawiła, że po prostu musieliśmy kupić pozostałe. Jak dotąd książeczki o tytułach "Tappi i ..." są ulubionymi czytankami na dobranoc, do których dość często wracamy.
Teraz, gdy syn jest ciutkę starszy, sięgnęliśmy po tom zawierający nieco dłuższe...
2014-08-08
Wiele już w serwisie było zachwytów nad tą książką. Z jednej strony taki entuzjazm rozbudza apetyt, a z drugiej sprawia, że do książki podchodzę czasem z nieufnością. W tym przypadku zadziałała ta pierwsza reakcja.
Bardzo się cieszę, że rozbudzony apetyt został zaspokojony. Książka jest napisana lekko i wciągająco. Można ją czytać, śledząc biografię Alexa od chwili, gdy uderzył w niego meteoryt przez kolejne lata, ale można szukać też czegoś głębiej. Mamy tu bowiem i historię relacji matki i syna, który myśli, że matka, choć chce dla niego jak najlepiej, to wcale go nie rozumie (typowe myślenie nastolatka), a okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Mamy opowieść o dorastaniu, o byciu "innym" i o tym, jak to wpływa na relacje z rówieśnikami w szkole. Mamy opowieść o przyjaźni między młodym chłopakiem a starszym samotnym mężczyzną (tu z kolei mam troszkę przed oczyma bohaterów animowanego filmu "Odlot"), opowieść o fascynacji Kurtem Vonnegutem, nauką i o racjonalistycznym (nie do końca mi bliskim) podejściem do życia. Jest też ostatecznie opowieść o chorobie i umieraniu, o tym, jak można bliskiej osobie pomóc odejść w sposób godny, choć porusza się tu temat kontrowersyjny, bo dotyczący eutanazji. A do tego na dokładkę dostajemy w powieści trochę przykładów tego, jak działają media zainteresowane jakimś tematem, szukające sensacji, a nie prawdy.
Od pierwszych stron książki spodobała mi się pierwszoosobowa narracja, która pozwoliła patrzeć na wszystko właśnie z perspektywy Alexa - to jego oczami obserwowaliśmy kolejne zdarzenia, jego emocje i światopogląd mieliśmy na planie pierwszym. A Alex to postać bardzo ciekawa - taki mały-stary, w jednych sprawach bardzo dojrzały, z dużą wiedzą, a w innych - jak nawet określa to jego koleżanka Ellie - strasznie "opóźniony".
Co tu dużo mówić - to jest książka, która na pewno nie zmarnuje waszego czasu.
Wiele już w serwisie było zachwytów nad tą książką. Z jednej strony taki entuzjazm rozbudza apetyt, a z drugiej sprawia, że do książki podchodzę czasem z nieufnością. W tym przypadku zadziałała ta pierwsza reakcja.
Bardzo się cieszę, że rozbudzony apetyt został zaspokojony. Książka jest napisana lekko i wciągająco. Można ją czytać, śledząc biografię Alexa od chwili, gdy...
Wspaniała, głęboka i wszechstronna... To najlepsze z opracowań historycznych dotyczących powstania, jakie czytałam (a trochę ich było). Znamienne, że jej autorem nie jest Polak. Może dzięki temu wolny był od naszych narodowych kompleksów i potrafił się zdystansować wobec toczonej od lat dysputy o tym, czy decyzja o wywołaniu powstania była słuszna, czy nie.
Jestem pod wrażeniem intelektu Normana Daviesa i ogromu pracy, jaką włożył w przygotowanie książki. Właściwie to czytam ją już po raz kolejny i z pewnością wrócę jeszcze nie raz.
Wspaniała, głęboka i wszechstronna... To najlepsze z opracowań historycznych dotyczących powstania, jakie czytałam (a trochę ich było). Znamienne, że jej autorem nie jest Polak. Może dzięki temu wolny był od naszych narodowych kompleksów i potrafił się zdystansować wobec toczonej od lat dysputy o tym, czy decyzja o wywołaniu powstania była słuszna, czy nie.
Jestem pod...
2014-07-29
Książka Toma Perroty ma wiele cech, które w literaturze lubię - łączy z sobą drobny element fantastyczny z powieścią psychologiczno-obyczajową, choć właściwie trudno ją przypisać do jakiegoś gatunku (co też jest raczej zaletą niż wadą).
Punktem wyjścia opowieści jest niezwykłe, niewyjaśnione zdarzenie, w wyniku którego z powierzchni Ziemi znika część populacji. Ale to tylko punkt wyjścia, bo nie na samym zdarzeniu skupia się autor, ale na tym, co dzieje się z... pozostawionymi. Bo to ci, którzy pozostali, muszą nauczyć się żyć na nowo. Gdy wszystkie pytania "dlaczego?" nie mają odpowiedzi, trzeba zweryfikować swój pogląd na świat, życie, relacje międzyludzkie. I właśnie te poszukiwania siebie w "nowym świecie", świecie "po zniknięciu", obserwujemy w powieści.
Bardzo podoba mi się obserwowanie zmagań bohaterów z odnalezieniem siebie w tym nowym porządku. Bo wszyscy muszą zweryfikować siebie - zarówno ci, którzy stracili w "zniknięciu" bliskich, jak i ci, których rodziny "ocalały", bo zniknięcie przyjaciół i sąsiadów wpływa także na ich życie, dotyka ich samych, ich rodzin... Zniknięcie doprowadziło do powstania nowych sekt, których wpływom ulegają niektórzy, załamania życiowych planów i więzów rodzinnych. Te wszystkie mechanizmy społeczne, psychologiczne i religijne pokazuje nam autor i pozwala obserwować ich wpływ na poszczególnych bohaterów.
Książkę czyta się świetnie. Skłania do zastanowienia, co my zrobilibyśmy w podobnej sytuacji, ale wolna jest od nachalnego moralizatorstwa i posługuje się "przyjaznym" językiem. Co ciekawe - książkę czytałam krótko po lekturze "Trojga" S. Lotz i w obu książkach pojawił się podobny motyw powstawania sekt.
Być może "Pozostawionych" oceniam tak wysoko, bo siadałam do czytania bez specjalnych oczekiwań wobec książki - nie znam "Małych dzieci" tego autora (choć muszę tę zaległość nadrobić). Ciekawa jestem, jak wyszedł serial, bo książka ma trochę niefilmowy charakter, dużo dzieje się tu "w głowach" bohaterów... Zobaczymy. A książkę polecam!
Książka Toma Perroty ma wiele cech, które w literaturze lubię - łączy z sobą drobny element fantastyczny z powieścią psychologiczno-obyczajową, choć właściwie trudno ją przypisać do jakiegoś gatunku (co też jest raczej zaletą niż wadą).
Punktem wyjścia opowieści jest niezwykłe, niewyjaśnione zdarzenie, w wyniku którego z powierzchni Ziemi znika część populacji. Ale to...
Przez długi czas, gdy relacjonowano i opisywano powstanie, mówiono językiem żołnierzy, o żołnierzach, o siłach, ruchach wojsk, uzbrojeniu... I jakoś tak głównie o mężczyznach. Dopiero od niedawna w kontekście powstania mówi się o ludności cywilnej oraz o walczących dziewczynach. To krok w dobrym kierunku, bo cywile i kobiety byli realnym i nie mniej ważnym od chłopców-żołnierzy uczestnikiem powstania. Ta książka daje głos ich przedstawicielkom.
Historią powstania interesuję się od dawna, czytałam już wiele relacji historycznych i literackich, wielokrotnie oglądałam film "Kanał", w okolicy każdej rocznicy śledzę w telewizji filmy, reportaże, relacje uczestników. I rzeczywiście odczuwałam brak świadectw udziału kobiet. W 68. rocznicę wybuchu powstania odbył się koncert "Morowe panny", który przypomniał nareszcie o kobietach powstańcach (powstankach?) i od tego czasu wręcz "poluję" na relacje o nich.
Dlatego książka "Dziewczyny z powstania" była na mojej liście lektur obowiązkowych. I nie zawiodła moich oczekiwań. Autorka oddała w książce głos jedenastu kobietom - jak pisze autorka - "jedenastu spośród pół miliona bohaterek" (tyle kobiet znajdowało się w Warszawie 1 sierpnia 1944 roku). Wydaje się to niewiele, ale ich historie są poruszające i w dużym stopniu reprezentatywne dla ogółu historii powstańczych. Bo mamy tu przedstawicielki kobiet walczących, sanitariuszek, a także cywilów. Mamy historie opowiadające o walce i życiu powstańczym (także o śmierci), mamy też relacje z życia (a właściwie z prób przetrwania) cywilów. Mamy historię matki walczącej o przetrwanie swojego nowo narodzonego dziecka i historię dziewczynki, która przeżyła bombardowania i rzeź mieszkańców. Mamy kobiety proste, i mamy hrabiankę, mamy kobiety, które powstanie popierały wtedy, które bronią sensu jego wybuchu dziś i takie, które wtedy i dziś uważają je za bezsensowne.
Opowieści dziewczyn z powstania są poruszające i każda z osobna nadawałaby się na scenariusz filmowy. Autorka wykonała wspaniałą pracę, docierając do nich (zwłaszcza że coraz więcej świadków powstania odchodzi), skłaniając do opowieści, a potem zbierając je wszystkie w publikacji. Nie umiem ocenić tej książki obiektywnie, bo głęboko przeżywałam każdą z historii i uważam, że to ważne, że zostały opublikowane. Dlatego oceniłam ją tak wysoko. Książkę z pewnością powinien przeczytać każdy, kto się interesuje powstaniem. Uważam także, że ze względu na objętość (nieco ponad 200 stron) i bardzo przystępny język powinna przypaść do gustu miłośnikom literatury faktu oraz powieści obyczajowych. Z resztą, proponuję, by każdy ocenił ją sam, im więcej osób pozna te historie, tym lepiej.
Przez długi czas, gdy relacjonowano i opisywano powstanie, mówiono językiem żołnierzy, o żołnierzach, o siłach, ruchach wojsk, uzbrojeniu... I jakoś tak głównie o mężczyznach. Dopiero od niedawna w kontekście powstania mówi się o ludności cywilnej oraz o walczących dziewczynach. To krok w dobrym kierunku, bo cywile i kobiety byli realnym i nie mniej ważnym od...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-01-01
2013-08-03
2013-10-01
Alice Oseman cieszy się obecnie niemałą popularnością wśród nastoletnich, ale i starszych czytelników, przede wszystkim za sprawą serii komiksów Heartstopper. Niewątpliwie pomocna okazała się ich serialowa ekranizacja dostępna na Netfliksie, ale historia Nicka i Charliego poruszyła tak wielu odbiorców, że wieść o niej roznosiła się lawinowo. Polski wydawca komiksów zapewnił nam także przekład wyjątkowej i - w moim odczuciu - wartościowej powieści Loveless. Solitaire, czyli powieść, która ukazała się niedawno, jest tak naprawdę debiutem autorki, choć na potrzeby rodzimego wznowienia została przeredagowana i nieco dopasowana do treści komiksów.
Trudno mi ocenić tę książkę jednoznacznie. Tori, którą pamiętam z komiksów, jest w tej powieści znacznie "mroczniejszą" osobą i odrobinę wybijało mnie to z rytmu. Liczyłam na ponowne spotkanie z pewną siebie outsiderką, jakiej obraz wytworzyłam sobie, czytając Heartstoppera, jednak musiałam pogodzić się z tym, że bohaterkę poznać muszę na nowo. I to akurat nie jest zarzut wobec powieści, ale fakt, który utrudniał mi odbiór książki.
Solitaire był promowany hasłem z magazynu Time, który mówił, że to "Buszujący w zbożu" ery cyfrowej, jednak myślę, że to dla książki krzywdzące. Po pierwsze w naszym kraju powieść Salingera nie ma aż tak wyraźnie kultowego statusu, po drugie nawet bohaterowie przyznają, że tej książki nie czytali, więc temu porównaniu brakuje punktu odniesienia wśród docelowych odbiorców. Wolałabym podkreślenie, że Oseman jest głosem swojego pokolenia, bo przecież pisząc powieść, była niewiele starsza niż jej bohaterowie.
I o tym też nie należy zapomnieć. Autorka napisała tę książkę jako 17-latka i nawet jeśli teraz poczyniła pewne poprawki, rdzeniem opowieści są tak naprawdę jej własne przemyślenia na temat życia szkolnego, wpływu tej instytucji na młodych, a także relacji w grupie rówieśniczej i funkcjonowania młodzieży. Trudno winić ją za jednorodny obraz rodziców Tori, gdyż na dorosłych spogląda z punktu widzenia młodej osoby.
Jednak mimo młodego wieku Oseman wykazała się sporą empatią i umiejętnością pochylenia się nad problemami młodzieży. W warstwie psychologicznej pozostaje wystarczająco wiarygodna, by uznać książkę za okno do umysłów młodego pokolenia, a jednocześnie by poruszyć docelowych, nastoletnich odbiorców. Co ważne, nie ma w jej twórczości miejsca na moralizatorstwo i głoszenie prawd objawionych, choć mówiąc o problemach psychicznych delikatnie acz znacząco daje do zrozumienia, że warto szukać profesjonalnej pomocy. Przede wszystkim jednak mówi o osamotnieniu, które często odczuwają młodzi, nawet przebywając w grupie.
Sensacyjne wątki związane z działalnością grupy Solitaire nie należą do najlepszych, w tych dramatycznych momentach akcja się rwie, traci na wiarygodności. Naprawdę po ekscesach podczas festiwalu w wyjaśnianie sprawy nie włączyła się policja? Nikt nie szukał winnych zamieszania, które mogło skończyć się tragiczną w skutkach paniką? Nie mówiąc już o finałowych scenach, które wydają się nieprzemyślane i niedopracowane. Jest tu zbyt wiele ślepych uliczek i zbyt wiele zbiegów okoliczności, by uznać tę część książki za udaną.
A jednak książki w żadnym wypadku nie można skreślić właśnie przez wzgląd na jej warstwę psychologiczno-obyczajową. W chwilach, gdy autorka skupia się na emocjach i relacjach, powieść jest najlepsza i najbardziej szczera. Staje się nie tylko zapisem nastoletnich problemów, ale też relacją ze stopniowego pogłębiania się depresji, której nikt nie potrafi lub nie chce dostrzec.
Jako rodzic ze zgrozą przyglądam się rodzicom bohaterki, zauważając, jak bardzo - mimo pozornej obecności - pozostają nieobecni w życiu emocjonalnym nastolatki. Skłania mnie to do refleksji nad tym, gdzie kończy się poszanowanie wyznaczonych przez dziecko granic jego prywatności a zaczyna bezrefleksyjne szukanie świętego spokoju. Widać, jak trudno rodzicom dotrzeć do córki, ale też zbyt łatwo się poddają. I tu pytanie - czy tacy jesteśmy, my, dorośli, przekonani, że dajemy naszym dzieciom to, co najlepsze, a jednak niezauważający obumarłej relacji, czy tak nas po prostu młodzi postrzegają, nie do końca sprawiedliwie. Czy kreacja rodziców byłaby inna, gdyby autorka była starsza w czasie, gdy pisała książkę?
Wiele pytań rodzi się podczas lektury tej książki. O życie młodzieży, funkcjonowanie w szkole, alternatywę dla tych, którzy nie odnajdują się w systemie, relacje w grupie rówieśniczej i relacje z dorosłymi. Przede wszystkim zaś o to, jak odróżnić nastoletni "bunt" od realnej i groźnej dla życia depresji i jak najlepiej możemy młodym pomóc. To wszystko jest dowodem, jak - mimo niedociągnięć - ważną i potrzebną książką jest powieść Alice Oseman i jak ona sama empatycznie i wnikliwie spogląda na młode pokolenie. To poruszająca i skłaniająca do refleksji lektura, błyszcząca niczym klejnot na tle wielu powieści YA pojawiających się na rynku. Dobry wybór dla młodzieży i młodych dorosłych, ale dająca do myślenia także znacznie starszym czytelnikom.
Alice Oseman cieszy się obecnie niemałą popularnością wśród nastoletnich, ale i starszych czytelników, przede wszystkim za sprawą serii komiksów Heartstopper. Niewątpliwie pomocna okazała się ich serialowa ekranizacja dostępna na Netfliksie, ale historia Nicka i Charliego poruszyła tak wielu odbiorców, że wieść o niej roznosiła się lawinowo. Polski wydawca komiksów zapewnił...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to