Krzykacz z Rwandy Warren FitzGerald 7,5
ocenił(a) na 911 lata temu Dziesięcioletnia Clementine Habimana mieszka w Rwandzie ze swoimi rodzicami i starszym bratem, a jej życie pełne jest miłości i dobroci. Jednak wszystko się zmienia, gdy w radio coraz częściej słyszy się niepokojące audycje, zaś spiker coraz brutalniej atakuje w swoich wypowiedziach ludność plemienia Tutsi. Clementine wie, że jej tata jest Hutu, a mama jest Tutsi. Czy to źle? Czy kochająca się rodzina nie może łączyć w sobie krwi obu tych plemion? Co złego jest w Tutsi, że Hutu ich tak nienawidzą? Tymczasem w centrum Londynu mieszka Ashley Bolt, nauczyciel muzyki. Ash cieszy się ze swojego mieszkania za czterdzieści funciaków, dorabiając lekcjami śpiewu i sprzedawaniem podejrzanych towarów. Ale jego największym problemem jest uzależnienie od okaleczania się – w chwilach strachu, niepewności i przeładowania emocjonalnego jego najlepszym przyjacielem staje się kuchenny nóż.
Wkrótce drogi tej dwójki przetną się niespodziewanie...
O Krzykaczu z Rwandy usłyszałam całkowicie przypadkowo, przy okazji przekazania nagród w plebiscycie za Najlepszą książkę na zimę roku 2012, wręczanych przez portal Granice.pl. Nazwisko autora – Warrena FitzGeralda – nie było mi znane, więc do jego twórczości podeszłam z pewną rezerwą. Na co dzień Warren udziela się wokalnie oraz wspiera różne projekty jako wolontariusz, m.in. budował centrum zdrowia w Kibungo w Rwandzie. To tam rozgrywa się akcja jego powieści, o której dziś Wam opowiem.
Przede wszystkim warto zauważyć, że historia opisana w Krzykaczu jest nawiązaniem do autentycznych wydarzeń, które rozegrały się w Rwandzie w 1994 roku. W tym czasie doszło do konfliktu pomiędzy ludnością plemienia Hutu i Tutsi, gdzie ci pierwsi dokonali mordu na Tutsi, uznając ich za swoich „największych wrogów”. W wyniku owego ludobójstwa zginęło – jak donoszą media – nawet około miliona osób. O sytuacji w Rwandzie mówiło się dużo i głośno, powstało kilka filmów opisujących te zdarzenia – najbardziej znane to Hotel Ruanda oraz Strzelając do psów. Wiedząc więc, że opisywane przez Warrena obrazy mordu oparte są na faktach, książka nabiera w oczach odbiorcy większego znaczenia. A dodatkowo świadomość, że o masakrze opowiada najniewinniejsze ze świadków ludobójstwa – mała dziewczynka – wzbudza szereg emocji, w wyniku których nie da się przejść obok Krzykacza obojętnie.
Narracja biegnie dwutorowo – pierwszoosobowo z punktu widzenia londyńskiego nauczyciela muzyki, Asha Bolta oraz z punktu widzenia małej Clementine. Sposoby ich opowieści są całkowicie różne, a przez to nadają obojgu bohaterom ich własnych, indywidualnych cech. Ashley to mężczyzna przed czterdziestką, uzależniony od muzyki i okaleczania się, zaś jego opowieść, często snuta potocznym językiem, ma w sobie sporo brutalnej prawdy odzierającej z wszelkiej ułudy szarą codzienność życia w wielkim mieście. Opowieść Clementine jest całkowicie inna – piękna narracja w wykonaniu dziesięcioletniej dziewczynki, obleczona w afrykański klimat sprawia, że czytelnik czuje, jakby był w Rwandzie razem z tym dzieckiem i jego kochającą rodziną. Clementine w swojej naiwności oraz prostoduszności przedstawia nam swoich rodziców i braciszka, którzy są dla niej całym światem. Kiedy więc dochodzi do masakry, świat dziewczynki rozpada się, a czytelnik nawet nie zauważa, gdy łzy zaczynają płynąć mu po policzkach.
Podoba mi się polskie wydanie Krzykacza – przede wszystkim niosący w sobie tajemnicę oraz magię tytuł powieści, odnoszący się m.in. do audycji radiowych, które stały się w 1994 roku zaczątkiem konfliktu pomiędzy plemionami Hutu i Tutsi. Podoba mi się też szata graficzna oraz zróżnicowana czcionka, która rozróżnia narrację Asha od narracji Clem. Jego – prosta, ciężka, jej – delikatna i lekka. Niby nieznaczące szczegóły, które w szerszym kontekście znaczą jednak tak wiele. Podobnie, jak przesłanie płynące z powieści.
Krzykacz z Rwandy to piękna i poruszająca historia o poszukiwaniu swojego miejsca na świecie, miłości rodzinnej, walce z demonami przeszłości oraz przyjaźni, która nie tylko przewartościowuje priorytety, ale może też uratować życie. To opowieść dwóch różnych światów, które w pewnym momencie splatają się ze sobą w nieoczekiwanym momencie i z nieoczekiwanym rezultatem. To historia o utracie człowieczeństwa. A także – pomimo okrucieństwa i przerażającej wizji ludobójstwa – baśń o nadziei. Myślę, że zarekomendowanie Wam Krzykacza z Rwandy jest tylko formalnością – polecam sięgnąć po niezwykłą powieść Warrena, który z rozbrajającą szczerością maluje cudowną, wciągającą i jednocześnie smutną opowieść o pięknie, które w tak łatwy sposób (tu za pomocą maczet i słów pełnych nienawiści) może zostać bezpowrotnie utracone. Autor zdaje się pytać o to, czy istnieje coś, co czyni nas doskonalszymi od innych? Czy jesteśmy lepsi tylko dlatego, że inaczej wyglądamy, mamy inny kolor skóry, węższe albo szersze nosy, nasza rodzina ma więcej pieniędzy? Tak łatwo niektórzy zapominają o tym, że wszyscy jesteśmy ludźmi... Absolutnie polecam i daję ocenę 5+/6!
http://tirindeth.blogspot.com/2013/02/krzykacz-z-rwandy-warren-fitzgerald.html