-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać14
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Biblioteczka
2024-05
2024-05
W zalewie wydawanych powieści i z powodu sporej liczby działających na naszym rynku wydawnictw, naprawdę trudno jest śledzić wszystkie wydawnicze nowości. I przyznam bez bicia, że o Sudetenlandzie Leoša Kyšy po raz pierwszy usłyszałam, gdy z propozycją je zrecenzowania zwróciło się do mnie wydawnictwo. A że do czeskiej prozy mam ogromną słabość, nie trzeba mnie było długo namawiać. I nie żałuję, bo to była bardzo udana lektura.
Zacznijmy od klasyfikacji gatunkowej, bo znajdziecie gdzieniegdzie informację o tym, że to powieść science fiction. Jedna mamy tu do czynienia z ważną do uściślenia okolicznością, której nieznajomość sprawi, że książka rozczaruje miłośników fantastyki naukowej, a niechcący ominą ją miłośnicy szeroko rozumianego kryminału. Otóż element wyłączający Sudetenland poza nawias fikcji rozgrywającej się w rzeczywistym świecie jest fakt, że opisywane w powieści realia różnią się od nam znanych zaledwie jednym elementem. Otóż w świecie powieści na terenach Czechosłowacji nie dokonano pełnego wysiedlenia ludności niemieckiej, przez co na terenie Sudetów sąsiadują ze sobą Czesi i pamiętający II wojnę światową Niemcy oraz ich potomkowie. Natomiast cała reszta fabuły odwołuje się do znanych nam wydarzeń historycznych i przemian po upadku komunizmu i jest jej znacznie bliżej do kryminału z mocno rozbudowaną warstwą obyczajową.
Choć powieść odwołuje się do zdarzeń historycznych związanych z przeszłością Czechosłowacji, jej fabuła pozostaje zrozumiała także dla mniej obeznanego w historii naszych sąsiadów czytelnika. Najistotniejsze fakty zostają przez autora przypomniane, a sama intryga pozostaje dla odbiorcy jak najbardziej czytelna.
Gęsta atmosfera powieści zbudowana jest wokół napięć na tle etnicznym i narodowościowym, które narastają w burzliwym okresie przemian po aksamitnej rewolucji. Tam, gdzie młodzi Czechosłowacy starają się patrzeć w przyszłość, tam niczym chichot historii odzywają się echa dawnych animozji, niewyjaśnionych krzywd i narodowych niesnasek. Okazuje się, że przeszłość jest bardziej żywa, niż się komukolwiek wydawało, a kwestia przynależności zamieszkujących Sudety ludzi do tych ziem jest co najmniej dyskusyjna.
Autor świetnie nakreślił dramaturgię tej napiętej sytuacji, wpisując w kawałek większej historii narodowościowe starcia na mniejszą skalę i stawiając w samym środku tego tygla interesującego bohatera. Młody dziennikarz o żydowskim pochodzeniu, potomek oddanego władzy milicjanta, a obecnie piszący dla sprzyjającej przemianom gazety i pracujący w prowincjonalnym oddziale na granicy polsko-czechosłowackiej sam jest niczym tygiel sprzeczności. Nigdzie do końca swój, wszędzie po trochu obcy, zostaje przypadkiem wplątany w sprawę, w której przynależność etniczna bywa dość mylącym wyznacznikiem. Czesi, Niemcy, Cyganie... plątanina zależności i zagadka sprzed lat. Czego można chcieć więcej.
Akcja powieści rozkręca się stopniowo, ale kiedy rusza z kopyta, to jest już nie do zatrzymania. I mimo że rozgrywa się na przestrzeni kilku dni, wydarzeń jest tu tyle, że starczyłoby na znacznie dłuższy czas. Jest nieoczekiwany romans z młodą sudecką Niemką, potomkinią nazistowskiego żołnierza, jest relacja z jej cygańską przyjaciółką, której brat zostaje oskarżony o zabójstwo. Są skinheadzi, marzenia o wyrwaniu Czechosłowacki sudeckiej ziemi i wielka polityka deklarująca pojednanie narodów.
Rewelacyjnie została oddana tu atmosfera lat 90., która w wielu aspektach przypomina znany nam czas przemian społeczno-politycznych po upadku komunizmu w Polsce. Do tego kapitalnie zbudowane napięcie i gęsta atmosfera kryminalnej intrygi, w której można stracić życie. Przeniesienie akcji do alternatywnej rzeczywistości pozwala autorowi stawiać interesujące pytania o możliwość pojednania ponad całą litanią krzywd, o narodowościowe i separatystyczne idee, o poczucie przynależności do ziemi, nacji i kraju. W tej rozrywkowej bądź co bądź powieści poruszonych zostało mnóstwo interesujących zagadnień. Kyša bowiem bardzo uważnie przygląda się wcale nie jednoznacznej sytuacji, konfliktom interesów i celom, do jakich dążą poszczególne osoby dramatu. Stawia też pytania o to, czy można tworzyć nową rzeczywistość tam, gdzie wciąż pozostają niedomknięte sprawy z przeszłości, a ludzie chętnie raz za razem toczą między sobą te same wojny.
To bardzo interesująca proza. Świetnie napisana, wciągająca, przemyślana. Z jednej strony ma ten unikalny klimat czeskiej prozy, z drugiej wychodzi poza lokalne problemy i stawia znacznie bardziej uniwersalne pytania. Zaskakująca, nieprzewidywalna, ale i dająca do myślenia historia o wciąż żywych echach z przeszłości i trupach w szafie, które tylko czekają, by się ujawnić. Opowieść wpisana w burzliwy czas lat 90. i przemian czechosłowackiej rzeczywistości, która wcale tak bardzo od naszej się nie różni. Dla mnie - świetna propozycja wydawnicza, na którą warto zwrócić uwagę.
W zalewie wydawanych powieści i z powodu sporej liczby działających na naszym rynku wydawnictw, naprawdę trudno jest śledzić wszystkie wydawnicze nowości. I przyznam bez bicia, że o Sudetenlandzie Leoša Kyšy po raz pierwszy usłyszałam, gdy z propozycją je zrecenzowania zwróciło się do mnie wydawnictwo. A że do czeskiej prozy mam ogromną słabość, nie trzeba mnie było długo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Do Czternastu nocy ciągnęło mnie właściwie odkąd przeczytałam zapowiedź polskiego wydania. Literacki projekt współtworzony przez trzydziestu sześciu autorów pod wodzą Margaret Atwood (jednej z moich ulubionych pisarek) oraz Douglasa Prestona, będący pokłosiem covidu, ale przede wszystkim powieścią szkatułkową. Nie mogłam po nią nie sięgnąć i jako czytelniczka jestem więcej niż usatysfakcjonowana. Nie muszę znać wszystkich autorów, którzy wzięli udział w projekcie, by wiedzieć, że to coś wartego uwagi.
Klamrą spinającą tę szkatułkową powieść jest postać tajemniczej młodej zarządczyni pewnego nowojorskiego budynku, która rozpoczyna pracę wraz z początkiem lockdownu i znajduje w swoim mieszkaniu księgę opisującą pozostałych mieszkańców. Jednak w powieści nie chodzi jedynie o poznawanie poszczególnych osób, ale o opowieści, która ta dość przypadkowa wspólnota sobie opowiada.
Cały ten niezwykły literacki projekt jest jawnym hołdem złożonym sztuce snucia opowieści, wykraczającym poza oczywiste odwołania do Baśni baśni tysiąca i jednej nocy, Dekameronu itp. Jest nawiązaniem do prastarego zwyczaju poprzedzającego powstanie pisma i pierwszych utrwalonych przekazów - do budowania poczucia wspólnoty dzięki mniej lub bardziej prawdziwym historiom, do szukania otuchy w opowieściach, przekazywanych z ust do ust. Tak jak od zarania dziejów robili nasi przodkowie, nie zawsze mając na podorędziu prawdziwego bajarza czy gawędziarza. I właśnie z tych opowieści, artykułowanych każdego z czternastu wieczorów przez mieszkańców budynku, złożona jest cała historia.
Mieszanka historii jest tak różnorodna, jak różnorodni są ich opowiadacze. W odmiennym wieku, o różnym statusie majątkowym i cywilnym, bardzo różnego pochodzenia etnicznego. Każdy jest inny pod względem płci, rasy, czasem zaskakująco. I to właśnie dzięki temu czytelnik dostaje istną feerię nie barw, a historii.
Ta książka jest jak pełna skarbów skrzynia, którą stopniowo odkrywamy i w której każdy klejnot zachwyca na swój własny sposób. Bawi lub smuci, cieszy bądź przeraża, daje lub odbiera nadzieję. Są historie proste i bardziej złożone, takie, w które chce się wierzyć i bardziej niesamowite. Można w nich przebierać jak w ulęgałkach, zależnie od swojej wrażliwości i preferencji wybierając ulubione.
Doskonałym rozwiązaniem jest to, że te wplecione w fabularną tkankę historie nie mają na wstępnie podanego autorstwa, dzięki czemu w czasie lektury nie musimy się nawet starać oddzielić dzieło od twórcy. Skupiamy się na samych historiach i bohaterach książki, którzy się nimi dzielą. A to uruchamia dodatkowe płaszczyzny interpretacyjne, pozwala cieszyć się historiami, ale też próbować zrozumieć, kto i dlaczego się nimi dzieli. To prawdziwa czytelnicza uczta, którą chce się jednocześnie pochłaniać, jak i delektować każdym kęsem.
Z opowiadanych historii nie zawsze wynika coś konkretnego dla opowiadacza czy słuchaczy i to również jest ciekawy zabieg. Pozwala celebrować sam akt opowiadania i ukojenie, które daje nie sama historia, co odwrócenie uwagi od codziennych problemów i trosk. Nawet jeśli opowieść staje się nieco abstrakcyjna, wciąż pozostaje wierna swej głównej idei - budowaniu wspólnoty poprzez słuchanie i opowiadanie.
To właśnie takim książkom najbliżej do określenia "literackie arcydzieło". Nieszablonowym, inspirującym, wciągającym, świeżym, choć odwołującym się do pewnej klasyki. Niesamowity owoc współpracy tak wielu osób, tworzący spójne w swej różnorodności dzieło. Z elektryzującym, zaskakującym finałem, dające poczucie obcowania ze Sztuką przez duże S, a jednocześnie tak przystępnym i zrozumiałym. Jestem więcej niż usatysfakcjonowana, jestem zachwycona.
Do Czternastu nocy ciągnęło mnie właściwie odkąd przeczytałam zapowiedź polskiego wydania. Literacki projekt współtworzony przez trzydziestu sześciu autorów pod wodzą Margaret Atwood (jednej z moich ulubionych pisarek) oraz Douglasa Prestona, będący pokłosiem covidu, ale przede wszystkim powieścią szkatułkową. Nie mogłam po nią nie sięgnąć i jako czytelniczka jestem więcej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Myślę, że pisanie dla dzieci wcale nie jest łatwiejsze niż pisanie dla dorosłych. W końcu trzeba do odbiorcy dopasować zarówno stopień skomplikowania fabuły, jak i język, zainteresować i uniknąć przesadnego dydaktyzmu, który dzieciaki bezbłędnie są w stanie wyłapać. Jeszcze trudniej jest z tzw. wczesnolatkami, jak podoba mi się określać grupę czytelników middle-grade, które wyrastają już z bajek i nie chcą być traktowane jak dzieci, a do dorosłości jeszcze trochę im brakuje. To w tej grupie książki najmocniej muszą konkurować z komputerami, konsolami i online'ową rozrywką, więc autorzy zmuszeni są się nieco nagimnastykować, by stworzyć ciekawą, nieinfantylną opowieść. I to - moim zdaniem - świetnie udało się Tomaszowi Napierale, który napisał powieść o długim tytule Drony, skorpiony i sekret emira, czyli jak znaleźć skarb i pokonać złoli.
Tę powieść przygodową czyta się dosłownie z zapartym tchem. I to nawet mając więcej lat niż bohaterowie, zwłaszcza jak się jest rodzicem wychowanym na przygodach Indiany Jonesa i podobnych historiach. Zresztą i odwołania do brawurowego archeologa się tu znajdą, choć idolami młodych bohaterów są - tak jak pewnie niejednego czytelnika - postaci z gier i filmów. I nawiązania do nich też w powieści znajdziemy, bo autor zdecydowanie umie budować wspólnotę ze swoimi czytelnikami.
Bardzo podoba mi się, że autor postawił w centrum wydarzeń troje rodzeństwa w zbliżonym, choć zróżnicowanym wieku. Pozwoliło mu to oprócz kreowania przygody ukazać całą dynamikę relacji między bohaterami. A ta jest szczera i wiarygodna. Młodzi bohaterowie kłócą się ze sobą o drobiazgi, zmieniają strony, ale też troszczą się o siebie i w newralgicznych momentach działają wspólnie, dążąc do celu. Dialogi toczą się żywo i nie mają przesadnie wygładzonego stylu, przez co możliwie wiernie, choć wciąż w obrębie literackim, oddają realny sposób rozmawiania młodzieży.
Akcja powieści jest wartka, a napięcie podbijane raz za razem, tak by wciągnąć czytelnika w tę emocjonującą opowieść. Są tu pościgi, pułapki, podstępy, a choć przygoda jest niesamowita, wszystko spina się logicznie i trzyma w pewnych możliwych do zakreślenia ramach. To sprawia, że młodzi odbiorcy nie tylko mogą z pasją przyglądać się przygodom bohaterów, ale wyobrażać sobie siebie na ich miejscu, empatyzować z nimi i uwierzyć na czas lektury we wszystkie możliwości.
Świetnie w tę fikcję udało się autorowi wpleść mnóstwo przystępnie podanej wiedzy o historii Hiszpanii i Maroka, o Maurach, realnie istniejących miejscach i zabytkach. Ten ogrom wiedzy zawarty został w dialogach i narracji tak rozważnie, że nie jest w stanie ani osłabić napięcia, ani znużyć czytelnika niczym encyklopedyczny wywód. Kto jest ciekawy, w słowach od autora może sprawdzić, ile w książce jest fikcji, a ile prawdy. Grunt, że Napierała splata fakty i fikcję niemal tak zgrabnie, jak robi to w powieściach dla dorosłych Maciej Siembieda.
Dla mnie ta powieść ma uwspółcześniony i znacznie bardziej udany (a przede wszystkim nikogo niewykluczający z przygody) klimat historii o Panu Samochodziku, Indianie Jonesie czy przygodowych gier, w których przeplatają się ze sobą momenty walk i pościgów z zagadkami do rozwiązania i miejscami do odkrycia. Poza tym, jeśli historia o dzieciakach ambasadora rozwinie się w serię, ma szansę stać się współczesnym następcą moich ukochanych powieści o przygodach Tomka Wilmowskiego. Tak jak Alfred Szklarski wykorzystywał podróże Tomka do opowiadania o krajach, ich faunie i florze oraz historii, tak Napierała wykorzystał przygodę młodych Kamińskich do pokazania kawałka arabskiej historii na Półwyspie Iberyjskim. I nie chodzi wcale o to, że autor Dronów... ma tworzyć uwspółcześnione historie na wzór Szklarskiego, ale o pewną umiejętność łączenia atrakcyjnej dla czytelnika formy powieści przygodowej z elementami historii różnych miejsc.
Bawiłam się w czasie lektury przednio i choć nie jestem fanką okładki książki ani długiego tytułu, to z czystym sumieniem mogę tę powieść polecić każdemu młodemu miłośnikowi przygodowych historii. Lektura jest autentycznie ekscytującą rozrywką, a przemycona w fabule wiedza to wartość dodana. Świetnie wykreowani bohaterowie, wiarygodnie oddane relacje między rodzeństwem, wartka akcja pełna niemal sensacyjnych elementów, żywe dialogi, szczypta humoru, odwołania do popularnych gir i filmów, a także wartości takie jak ciekawość świata, logiczne myślenie, nauka języków, determinacja, wsparcie i odwaga - to jest przepis na naprawdę udaną młodzieżówkę. Ja sama czekam na więcej.
Myślę, że pisanie dla dzieci wcale nie jest łatwiejsze niż pisanie dla dorosłych. W końcu trzeba do odbiorcy dopasować zarówno stopień skomplikowania fabuły, jak i język, zainteresować i uniknąć przesadnego dydaktyzmu, który dzieciaki bezbłędnie są w stanie wyłapać. Jeszcze trudniej jest z tzw. wczesnolatkami, jak podoba mi się określać grupę czytelników middle-grade, które...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Czasem przeraża mnie lista książek, które chciałabym przeczytać, ale jakoś nie mogę się do nich zabrać. Mam poczucie, że umykają mi wartościowe tytuły, a jakoś wciąż brakuje na nie czasu. Dlatego dobrym impulsem, żeby wreszcie chwycić za tytuł z tej listy staje się wznowienie. I tak właśnie nareszcie udało mi się przeczytać Górę Tajget Anny Dziewit-Meller.
Choć opowiadane w tej książce historię skupiają się na wojennych traumach i czy historycznych wydarzeniach, zaczyna się ona dość zwyczajnie i przyziemnie - od narodzin dziecka. Dziecka zupełnie zwyczajnego, ale które sprawia, że jego ojciec odkrywa, jak wiele zmienia ono w jego życiu i jak bardzo zależy mu na jego bezpieczeństwie. I wtedy spotyka starszego pana, który próbuje upamiętnić pewien straszny wojenny epizod związany z okrutnym planem nazistów wytępienia społecznie nieprzydatnych istot. Każda kolejna historia, która pojawi się w tej książce jak następujące po sobie opowiadania, bardziej lub mniej dosłownie będzie do tego nawiązywać.
Historia zwyczajnej rodziny staje się tu spoiwem łączącym niczym klamra poszczególne opowieści, choć każda z nich rozgrywa się w nieco innym czasie. Nie wszystkie też są równie udane i fascynujące, choć jako całość książka wypada naprawdę nieźle. Tworzy przestrzeń do interpretacji i refleksji, a także stanowi literackie świadectwo tego, co się może wydarzyć, gdy zaczniemy dzielić ludzi na społecznie przydatnych i zbędnych, na lepszych i gorszych. Każde z opowiadań dorzuca mniej lub bardziej wyraźnie cegiełkę do tego najważniejszego wątku i uporczywie zmusza czytelnika do stawiania niewygodnych pytań i szukania niełatwych odpowiedzi.
To wspomnienie dzieci unicestwionych w eugenicznym procesie w Lublińcu jest spiritus movens całego procesu przyglądania się zapomnianym zbrodniom, tym, o których latami nie mówiło się głośno lub o których chciano zapomnieć, mimo że winni nie zostali nigdy ukarani. Ale autorka patrzy nie tylko na te ofiary, przygląda się cierpiącym i sprawcom cierpienia. Portretuje emocjonalnie okaleczone osoby, które nie potrafią kochać dzieci własnych i cudzych, ludzi przekonanych o swojej wyższości, tych złamanych i tych, którzy przeżyli życie, zamykając swoje cierpienie w milczeniu. Dziewit-Meller pisze o matkach i ojcach, córkach i synach, o skomplikowanych relacjach, tych, które ranią, i tych, które niosą ocalenie.
Mieści się w Górze Tajget wiele przejmujących historii, które wwiercają się w myśli i łamią serca. Trudno też wyzbyć się frustracji na myśl o nieukaranych winowajcach i niesprawiedliwości dziejowej. Jest też mnóstwo inteligentnych nawiązań, historii skrytych w historiach, jak opowieść o dziennikarzu pytających "spokojnie żyjących" niemieckich staruszków "Co u Pana słychać" (całkiem niedawno wróciłam do tego reportażu) czy ta o wyłowionym z wody chłopcu będąca ucieleśnieniem "ironii losu". Cała książka jest inteligentną, empatyczną i analityczną prozą, która na długo zapada w pamięci.
Choć niepozbawiona wad, powieść jest wartościową i nietracącą na aktualności pozycją. Choć zwrócona ku przeszłości, dobitnie pokazuje, co może się wydarzyć, gdy nie widzimy równego sobie w drugim człowieku. Gdy zapominamy o cierpieniu, dokonujemy podziałów, prowadzimy selekcję. W tej książce wiele się mieści i myślę, że każdy wyniesie z lektury coś innego. Z jednej strony przywraca pamięć o autentycznych, tragicznych wydarzeniach z Lublińca, z drugiej zmienia się też w swoistą metaforę. Najdobitniej wybrzmiewa tu bezsilność - bezsilność ofiar wobec oprawców, czytelnika wobec dramatycznych zdarzeń, człowieka wobec dziejowych zawirowań. I drobne okruchy miłości, które niosą w sobie moc ocalenia. Bardzo to była interesująca, choć niełatwa lektura.
Czasem przeraża mnie lista książek, które chciałabym przeczytać, ale jakoś nie mogę się do nich zabrać. Mam poczucie, że umykają mi wartościowe tytuły, a jakoś wciąż brakuje na nie czasu. Dlatego dobrym impulsem, żeby wreszcie chwycić za tytuł z tej listy staje się wznowienie. I tak właśnie nareszcie udało mi się przeczytać Górę Tajget Anny Dziewit-Meller.
Choć opowiadane...
2024-05
Tomasz Duszyński raz za razem udowadnia, jakim jest wszechstronnym autorem. Pisze doskonale przyjmowane powieści dla dorosłych, uraczył nas naprawdę świetnym kryminałem retro dla młodzieży, a teraz jeszcze przekonałam się, że doskonale odnajduje się jako autor powieści dla najmłodszych. A wszystko to za sprawą Siedmiu prac detektywa Ząbka. Małe jest piękne.
Detektyw Ząbek to sympatyczna postać znana dotąd użytkownikom audiobooków, bowiem opowieści o jego przygodach dostępne były jedynie w formacie dźwiękowym. Teraz zaś wszyscy ciekawi kolejnego oblicza autora mogą sięgnąć po papierowe wydanie książki, pełne rewelacyjnych, kolorowych ilustracji Przemka Szukaja.
Małe jest piękne to opowieść otwierająca cały cykl historii i od razu wprowadzająca czytelnika w pierwszą z trudnych prac detektywa z... Magicznego Jorku. A że miejsce akcji ma już magię w nazwie, domyślić się można, że to nie będzie zwyczajna detektywistyczna robota.
Ta historia zawiera w sobie odrobinę szaleństwa i absurdu podsycającego magię i nadającego całej opowieści lekko humorystyczny wydźwięk. Fabuła jednak nie jest infantylna, a raczej ciekawie zakręcona w tym niebanalnym świecie. Zadanie, jakie stoi przed detektywem, na pewno zainteresuje dzieciaki, a sposób prowadzenia narracji utrzyma je w napięciu do ostatniej strony. A przy okazji udało się autorowi przemycić też nieco wartości związanych ochroną przyrody.
Świetna propozycja dla starszych przedszkolaków i wczesnoszkolniaków, którzy lubią humorystyczne, pełne magii i przygód opowieści z wątkiem detektywistycznym.
Tomasz Duszyński raz za razem udowadnia, jakim jest wszechstronnym autorem. Pisze doskonale przyjmowane powieści dla dorosłych, uraczył nas naprawdę świetnym kryminałem retro dla młodzieży, a teraz jeszcze przekonałam się, że doskonale odnajduje się jako autor powieści dla najmłodszych. A wszystko to za sprawą Siedmiu prac detektywa Ząbka. Małe jest piękne.
Detektyw Ząbek...
2024-05
Kiedy piszę o biografiach piłkarzy, które dla młodszych odbiorców przygotowują Yvette Żółtowska-Darska i Jacek Sarzało, mam wrażenie, że nieustannie się powtarzam. Ale cóż zrobić, kiedy jedna z uwielbianych w naszym domu autorek wytyczyła sobie i nam pewien standard, który jest bardzo udany i którego się trzyma. Ten standard to gwarancja jakości, bo choć - jak to biografie - opowieści trzymają się schematu, to każda z nich jest interesująca w tak indywidualny sposób, jak indywidualni są poszczególni bohaterowie książek. A najnowszym z bohaterów jest Jude Bellingham.
Choć to zawodnik bardzo młody, trudno o nim nie usłyszeć, nawet jeśli zmagania piłkarskie śledzi się jedynie pobieżnie. Ten zawodnik ma na koncie wiele bramek i asyst, choć nie jest wcale typowym napastnikiem. I choć to właśnie napastnicy przyciągają największą uwagę widzów (w końcu to ich gole przekładają się na wynik meczu), warto zauważyć, jak cenna jest wszechstronność Bellinghama i jego gra w pomocy.
Autorka przedstawia młodym czytelnikom historię zawodnika, który ma przed sobą (przynajmniej można tak założyć) jeszcze długą karierę, może więc stać się ich idolem na lata. A ponieważ nazywa go w podtytule "Pomocnikiem innym niż wszyscy", historia, którą nam prezentuje, uzasadnia tę właśnie tezę.
Jak to w biografii - opowieść toczy się liniowo, choć nie brak w niej zaskoczeń. Bo zanim poczytamy o Bellinghamie, dowiemy się co nieco o... jego tacie. Jest trochę ciekawostek z dzieciństwa, których nie będę tu przytaczać, a także o narodzinach pasji i początkach kariery. Bardzo podoba mi się, że autorka nie zakłada, że czytelnik jest znawcą systemów rozgrywek, i objaśnia jak wygląda angielska liga, jak się szkolił nasz młody zawodnik i dlaczego wybrał obcą sobie ligę niemiecką i Borussię Dortmund.
Jak zawsze - czyta się tę książkę rewelacyjnie. Autorka dba o to, żeby w tekście pojawiły się zarówno informacje związane z treningami i przebiegiem kariery, ale też mnóstwo ciekawostek i osobistych doświadczeń zawodnika. I choć nie można zarzucić książce, że pisana jest pod tezę, jest to lektura niezwykle inspirująca, z której młodzi piłkarze - nawet ci grający na innych niż Jude pozycjach - mogą się sporo dowiedzieć i nauczyć. W sposobie pisania widać zarówno pasję, jak i masę sympatii wobec bohatera, a to udziela się czytelnikom. A najważniejsze, że przystępność formy i ciekawa treść sprawiają, że po książkę sięgać mogą czytelnicy w bardzo zróżnicowanym wieku. Od dzieci, przez nastolatków, po dorosłych, dla których to również będzie ciekawa pozycja.
Lekturę urozmaicają czarno-białe grafiki, prezentujące bohatera, a także kolorowa wklejka zdjęciowa, będąca swoistym albumem prezentującym kadry z życia i kariery Bellinghama. Będzie to frajda dla odbiorców, a jednocześnie miły przerywnik w lekturze. Autorka oddaje w ręce czytelników interesującą opowieść o talencie, mądrym rozwijaniu kariery, błyskotliwej grze i ciekawej karierze, która tak na prawdę dopiero się rozkręca.
To kolejna świetna propozycja dla młodych wielbicieli piłki nożnej. Zainteresuje zarówno tych odbiorców, którzy pozostają jedynie kibicami, jak i tych, którzy sami próbują swoich sił na boisku. Lekka, wciągająca, szczera i świetnie napisana książka, jednocześnie dostarcza wielu informacji i anegdot, i pozostawia czytelnika głodnego kolejnych odsłon. Oboje z Wojtkiem szczerze całą serię Wydarzyło się naprawdę polecamy. I mamy nadzieję, że seria nieustająco będzie się rozwijać.
Kiedy piszę o biografiach piłkarzy, które dla młodszych odbiorców przygotowują Yvette Żółtowska-Darska i Jacek Sarzało, mam wrażenie, że nieustannie się powtarzam. Ale cóż zrobić, kiedy jedna z uwielbianych w naszym domu autorek wytyczyła sobie i nam pewien standard, który jest bardzo udany i którego się trzyma. Ten standard to gwarancja jakości, bo choć - jak to biografie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Kiedy mam napisać o książce takiej jak Dziwna Sally Diamond Liz Nugent, wiem, że muszę bardzo uważać na słowa. Jedno zdanie za dużo i mogę zepsuć wam zabawę, jaką jest samodzielne odkrywanie tej historii. Z kolei nigdy nie zadowoliłabym się stwierdzeniem, że powieść wciąga i polecam, dlatego postaram się opisać moje wrażenia z lektury możliwie bezspojlerowo.
Ponieważ powieść ukazuje się pod szyldem Znak Crime, większość czytelników spodziewa się zapewne, że to z kryminałem mieć będą do czynienia. Lecz choć książkę zaliczyć można do szeroko rozumianej prozy gatunkowej, jest jej bliżej do thrillera psychologicznego z mocno rozbudowaną warstwą obyczajową. Ale napisana jest tak wciągająco, że naprawdę trudno się oderwać.
Autorka świetnie panuje nad pierwszoosobową narracją, dzięki której z jednej strony dostajemy wgląd nie tylko w przeżycia i myśli tytułowej bohaterki, ale też w jej stany emocjonalne, a jednocześnie nie wykraczamy poza poziom wiedzy, jaki ona sama zdobyła. Natomiast nasza perspektywa zostaje poszerzona o drugą pierwszoosobową narrację, która rzuca nowe światło na rozwijaną opowieść i jeszcze silniej kształtuje napięcie.
Nugent rewelacyjnie wykreowała swoją bohaterkę, wyobcowaną, emocjonalnie odciętą Sally, która latami żyła w odosobnieniu i dla której nawiązywanie relacji to wiedza tajemna. Na przestrzeni fabuły możemy obserwować, jak pod wpływem wydarzeń i napotkanych ludzi dokonuje się jej przemiana, a autorka portretuje ją z niebywałą wiarygodnością pod kątem psychologicznym.
Choć zdarzenia zdają się rozgrywać niespiesznie, to bardzo dobrze zbudowane i precyzyjnie podsycane napięcie oraz piętrzące się niewiadome są siłą, która przykuwa czytelnika do lektury i trzyma w kleszczach aż do samego końca. Tym bardziej że nie wszystko da się tu przewidzieć, a autorka nie zamierza ani przesadnie komplikować, ani też idealizować rzeczywistości. W tej powieści dotyka mrocznej strony natury ludzkiej, psychologicznych mechanizmów, które wiążą ze sobą katów i ofiary, ale też pokazuje, jak bardzo uznawani za normalnych nie są w stanie zrozumieć tych skrzywdzonych.
To powieść niepokojąca, pozostawiająca czytelnika z mieszaniną współczucia, lęku i dyskomfortu. Świetnie napisana, z precyzyjnie rozłożonymi twistami fabularnymi, stawiająca pytania i niedążąca do łatwych odpowiedzi. Autorka sprawnie pogrywa z czytelnikiem i założeniami, jakie może czynić w trakcie lektury, ale nie sięga po przesadzone środki wyrazu. A że zachowuje przy tym psychologiczną wiarygodność, to już dodatkowy atut. To przejmujący obraz wyobcowania będącego wynikiem nie tylko traumy, ale też życiowych okoliczności, oraz szeregu deficytów emocjonalnych i społecznych, które trudno jest zrozumieć otoczeniu. Tym bardziej wyrazisty, że cała akcja rozgrywa się wśród małej społeczności, nieco odizolowanej swoją prowincjonalnością. Wielkie brawa też za zakończenie, o którego atutach nie mogę się wypowiedzieć. Nadmienię jedynie, że sprawiło, iż powieść jeszcze długo zaprzątała moje myśli.
Dla mnie to przykład literatury gatunkowej, która przemyślanie wykorzystuje znane motywy, tworząc świeżą, emocjonującą i poruszającą historię. Rewelacyjnie się tę książkę czyta i trudno ją odłożyć na bok. Ze swojej strony szczerze mogę ją polecić.
Kiedy mam napisać o książce takiej jak Dziwna Sally Diamond Liz Nugent, wiem, że muszę bardzo uważać na słowa. Jedno zdanie za dużo i mogę zepsuć wam zabawę, jaką jest samodzielne odkrywanie tej historii. Z kolei nigdy nie zadowoliłabym się stwierdzeniem, że powieść wciąga i polecam, dlatego postaram się opisać moje wrażenia z lektury możliwie bezspojlerowo.
Ponieważ...
2024-05
Życie bez kotów byłoby znacznie mniej ciekawe i zabawne. A już na pewno życie bez Kociej Szajki. Bo ta barwna, nietuzinkowa banda wymyślona przez Agatę Romaniuk i urzeczywistniona na ilustracjach Malwiny Hajduk to gwarancja dobrej zabawy i przygody. Nic więc dziwnego, że kolejne tomy serii szybko znikają z księgarskich półek, a każda nowa premiera to okazja do radości. Ostatnio zaś cykl wzbogacił się o kolejny tom pt. Kocia szajka i zaginione bajki.
Wiem, że się powtarzam, ale zawsze, gdy próbuję o tej serii opowiedzieć, używam takich określeń jak "błyskotliwa" oraz "zabawna" i jedna z tych cech wynika z drugiej. Autorka bowiem w przemyślany, czasem zaskakujący, ale zawsze wywołujący szeroki uśmiech czytelnika sposób przenosi naszą rzeczywistość do kociego świata. Do jego opisania brawurowo wykorzystuje kocie neologizmy, których z tomu na tom przybywa (moje ulubione to chyba kotoccino czy espresso miauczato), kocie frazeologizmy i przebudowuje elementy ludzkiego świata do potrzeb kotów (koci mecz piłki nożnej, w której do wykorzystania ogona ma prawo tylko bramkarz).
Ale cała ta kreacja nie jest tylko sztuką dla sztuki, bo każdy z tomów przygód Kociej Szajki to też interesująca i dobrze pomyślana zagadka kryminalna. Tym razem koty odwiedzają Bielsko-Białą i w czasie wizyty w Studiu Filmów Rysunkowych odkrywają brak niektórych odcinków przygód Reksia. Potem zaczyna się typowa detektywistyczna robota, w czasie której szajka na chwilę gubi swojego małego podopiecznego, a podążając za śladami, odkrywa zaskakującą prawdę.
Niezależnie od tego, czy bardziej ujmie nas warstwa komediowa, czy kryminalna, powieść wciąga od pierwszych stron. Co ważne, fabuła wręcz zaprasza do wspólnej zabawy w detektywa i choć z kotami w akcji wszystko się może zdarzyć, czytelnik czuje się zachęcony do współprowadzenia śledztwa i typowania własnych podejrzanych. To fantastyczna wprawka dla najmłodszych miłośników detektywistycznych zagadek.
Historię stworzoną przez Agatę Romaniuk wzbogaca cała masa ilustracji Malwiny Hajduk. To dzięki niej swoje oblicza zyskał każdy z kotów i każda z kocic oraz ludzcy bohaterowie. Na mniejszych i całkiem sporych, bo rozkładówkowych ilustracjach widzimy koty w akcji, a ich sympatyczne oblicza przyciągają wzrok. Choć ilustracje są barwne, bardzo podoba mi się ich kolorystyczna spójność.
Kocia Szajka jak zawsze ujmuje połączeniem warstwy komediowej z kryminalną. Ma przyjemny, czytelny i niebanalny humor, ciekawą, metodycznie rozwiązywaną zagadką kryminalną, a przede wszystkim nietuzinkowych bohaterów, których nie da się nie lubić. Jest lekka, wciągająca i przy okazji motywuje do główkowania. Wspaniała rozrywka dla małych detektywów i wszystkich miłośników kocich harców, co to uśmiechać lubią się nie tylko pod wąsem. Uwielbiam, mimo że lat mam dużo więcej niż przeciętny jej odbiorca. Według mnie wspólne czytanie Kociej szajki to doskonały pomysł na rodzinną rozrywkę.
Życie bez kotów byłoby znacznie mniej ciekawe i zabawne. A już na pewno życie bez Kociej Szajki. Bo ta barwna, nietuzinkowa banda wymyślona przez Agatę Romaniuk i urzeczywistniona na ilustracjach Malwiny Hajduk to gwarancja dobrej zabawy i przygody. Nic więc dziwnego, że kolejne tomy serii szybko znikają z księgarskich półek, a każda nowa premiera to okazja do radości....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Literatura science fiction ma do zaoferowania coś więcej niż rozrywkę. Bardzo często pomaga spojrzeć na aktualnie pojawiające się dylematy moralne czy interesujące kwestie z nieco innej perspektywy, urealniając okoliczności, które dziś są jedynie obiektem dywagacji. Przyszłość, w jakiej rozgrywają się wypadki, wcale nie musi być tak odległa, a podejmowana problematyka często jest bardziej aktualna niż się nam wydaje. Jedną z takich książek jest właśnie Upgrade. Wyższy pozom Blake'a Croucha.
Akcja powieści toczy się właśnie w nie tak odległej przyszłości, czyli w połowie XXI wieku. W świecie, w którym zabronione wszelkich eksperymentów genetycznych, niezależnie od tego, czy prowadzone są w starannie nadzorowanych laboratoriach państwowych czy uniwersyteckich, czy też na własną rękę przez ludzi o szlachetnej czy też nieszlachetnej motywacji. Wszystko dlatego, że świat wciąż nie otrząsnął się po klęsce wielkiego głodu. Kataklizm pochłonął setki tysięcy istnień, a był efektem wymykającego się spod kontroli eksperymentu genetycznego.
Protagonistą opowieści jest człowiek pracujący dla zwalczającej nielegalne eksperymenty genetyczne agencji rządowej, który jednocześnie jest synem kobiety odpowiedzialnej za nieudany eksperyment. To jego genom ulega wymuszonej zewnętrznie modyfikacji, zwracając na mężczyznę podejrzliwe oko samej agencji. Dopiero po ucieczce z tajnego ośrodka Logan zaczyna odkrywać, kto stoi za dokonaną w jego organizmie przemianą i że stawka, o którą toczy się gra, jest bardzo wysoka. Musi także podjąć decyzję odnośnie do lojalności wobec rodziny a odpowiedzialności za innych ludzi.
Crouch bardzo ciekawie kreśli tło dla całej intrygi, zgrabnie wplatając w fabułę informacje o wszystkich korzyściach, jakie dają lub mogłyby dać badania prowadzone nad modyfikacjami genetycznymi, a także o zagrożeniach, jakie ze sobą niosą. Dostajemy więc nie tylko thriller science fiction, ale też garść zagadnień z pogranicza nauki i etyki, ważącej korzyści i koszty, jakie mogą przynieść eksperymenty, ale też opis smutnego losu wszystkich genetyków, którzy wskutek wprowadzonych restrykcji zostali pozbawieni możliwości wykonywania zawodu.
Wprowadzając czytelnika w kwestie etyczne, autor zarysowuje całą skalę dylematu, przed którym staje bohater powieści. Na przeciwstawnych szalach dokładane są kolejne argumenty, a języczkiem u wagi może okazać się kwestia lojalności wobec rodziny. Prezentowane w powieści argumenty są rzeczywiście przekonujące, dzięki czemu stawka rozgrywki zarysowana jest odpowiednio wysoko i wyraźnie, nie tylko by zbudować napięcie, ale też skłonić czytelnika do kwestionowania działań poszczególnych postaci. Atmosfera gęstnieje wraz z rozwojem akcji, co finalnie daje bardzo atrakcyjny z punktu widzenia czytelnika efekt. Powieść wciąga i trudno się od niej oderwać.
To powieść dynamiczna, emocjonująca, zachowująca cechy klasycznego thrillera - z osamotnionym, osaczanym zewsząd bohaterem, rozdartym wewnętrznie między poczuciem misji a lojalnością wobec rodziny, rozumiejącym argumenty każdej ze stron i zmuszonym do samodzielnego podjęcia decyzji w imieniu ogółu. Miłośnicy tego typu historii - nie tylko z nurtu science fiction - dopatrzą się tu wielu chętnie wykorzystywanych w popkulturze motywów. Nie miałam jednak w czasie lektury wrażenia wtórności, bowiem autor buduje swoją własną historię, zgrabnie tymi motywami żonglując. Przede wszystkim nośnikiem napięcia pozostaje bardzo plastycznie zarysowany dylemat dotyczący celów uświęcających środki i antagonista, którego argumentom trudno odmówić słuszności.
Mamy tu dość ponurą wizję niedalekiej przyszłości, która wcale nie jest wyssana z palca i wynika bezpośrednio z obecnej sytuacji, w jakiej znajduje się ludzkość i cała nasza planeta. Autor nie daje nam wielkich nadziei na poprawę, słusznie zauważając, że w starciu z interesami wielkich korporacji i prominentnych polityków nie ma wielkich szans na altruistyczne rozwiązania wpływające na poprawę stanu środowiska. Do tego powszechna inwigilacja człowieka przez sterowane za pomocą AI systemy kamer, powszechna korupcja, przestępczość medyczna i gospodarcza. Smutna to laurka wystawiona ludzkości, ale czyni książkę jeszcze bardziej wiarygodną i interesującą.
Czy to powieść bez wad? Niekoniecznie. Nie wszystkie rozwiązania fabularne mnie do siebie przekonały, a końcówka w moim odczuciu jest odrobinę przerysowana, jednak uważam, że Upgrade to interesująca lektura. Z jednej strony klasyczny thriller science fiction, gwarantujący napięcie, gęstą atmosferę, dynamiczną akcję i nieprzewidywalne jej zwroty, z drugiej powieść podejmująca zagadnienia dotyczące etyki eksperymentów naukowych oraz kwestie kierunku, w którym zmierza ludzkość jako gatunek. Do tego ciekawy punkt wyjścia do rozważań nad ewolucją gatunku i istotą tego, co czyni nas ludźmi. Wciągająca i atrakcyjna powieść rozrywkowa z bardzo aktualnymi refleksjami.
Literatura science fiction ma do zaoferowania coś więcej niż rozrywkę. Bardzo często pomaga spojrzeć na aktualnie pojawiające się dylematy moralne czy interesujące kwestie z nieco innej perspektywy, urealniając okoliczności, które dziś są jedynie obiektem dywagacji. Przyszłość, w jakiej rozgrywają się wypadki, wcale nie musi być tak odległa, a podejmowana problematyka...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Sylwia Winnik jako autorka jest znana dorosłym czytelnikom zarówno z książek non fiction, jak i powieści, a jej seria książek dla dzieci z czarnym kotem i chłopcem, który może przemieszczać się w czasie ma coraz więcej miłośników wśród młodszych odbiorców. I to na nich właśnie czeka najnowszy tom historii - Tymek, czarny kot i tajemnica krzywej wieży.
Autorka wybrała ciekawą koncepcję dla swoich opowieści, stawiając w centrum fikcyjnych zdarzeń realnie istniejące zabytki i nawiązując do zdarzeń historycznych. Niekoniecznie tych najbardziej znanych czy spektakularnych, ale tych interesujących w skali odrobinę bardziej lokalnej. Co nie znaczy, że zaintryguje tylko czytelników z okolic, bo te historie, tak powiązane z opisywanymi zabytkami, mają szansę rozpalić w czytelnikach chęć podróżowania, zwiedzania i odkrywania właśnie lokalnych historii związanych z odwiedzanymi miejscami.
Żeby jednak rzeczywiście przyciągnąć młodych do tych miejsc, Winnik proponuje im wciągającą fabułę i ciekawą intrygę. Intrygę, która stopniowo rozwija się na przestrzeni kolejnych tomów, choć każdy skupia się na nieco innym miejscu. Dlatego wskazane jest, by czytać książki po kolei. Wtedy najpełniej wybrzmi nie tylko przygoda w obrębie jednej z części, ale też cała historia zmagań Tymka, kota, ale i innych kocich rodów z demonicznym przeciwnikiem.
Cudownie jest wrócić do młodych, sympatycznych bohaterów i ich nietuzinkowych zwierzaków. Bo drużyna złożona z obdarzonego mocą podróży w czasie Tymka, jego "rodowego" kota, ich przyjaciółki - bystrej i uczącej się magii Tosi oraz gadającej wiewiórki Basi to jest coś! Trudno ich nie lubić i nie emocjonować się ich kolejnymi przygodami.
Trzecia odsłona przygód bohaterów jest świetnym zwieńczeniem pewnego etapu ich historii. Wprowadza czytelnika w nową zabytkową przestrzeń i związane z nią opowieści, ale też interesująco i mądrze domyka pewne wątki i daje odpowiedzi na niejedno pytanie. Ale też nie jest definitywnym końcem, więc mam nadzieję, że jeszcze się z tą magiczną ekipą spotkamy.
Książka napisana jest żywym, przystępnym językiem i oferuje wartką, pełną zwrotów akcję, zagadki do odkrycia i sporą dozę magii. Jednak w tym wszystkim najważniejsza pozostaje przyjaźń, lojalność i współpraca, czyli te elementy, które czytelnicy z łatwością mogą przenieść ze świata książkowego do realnego i się z nimi utożsamić.
To naprawdę udana powieść przygodowo-fantastyczna, której wartością dodaną jest umieszczenie jej w realnym miejscu, które można z dziećmi odwiedzić, dzięki czemu może stać się inspiracją do niezwykłych podróży. Mojej uwadze nie uszły też wplecione w akcję elementy słowiańskie, choćby te związane z magicznymi istotami szkolonymi przez Tosię. Sylwia Winnik nie powiela schematów, a jedynie bardzo sprawnie i przemyślanie wykorzystuje literackie tropy i motywy do stworzenia własnej, oryginalnej i niepowtarzalnej historii. Myślę, że nie będziecie zawiedzeni, gdy po nią sięgniecie.
Sylwia Winnik jako autorka jest znana dorosłym czytelnikom zarówno z książek non fiction, jak i powieści, a jej seria książek dla dzieci z czarnym kotem i chłopcem, który może przemieszczać się w czasie ma coraz więcej miłośników wśród młodszych odbiorców. I to na nich właśnie czeka najnowszy tom historii - Tymek, czarny kot i tajemnica krzywej wieży.
Autorka wybrała...
2024-05
Timo Parvela zdobył moje serce nietuzinkową powieścią dla młodzieży, która łączyła w sobie okołoświąteczną historię z elementami grozy i na której kontynuację czekam niecierpliwie. A skoro Cienie zrobiły na mnie takie wrażenie, nie mogłam przejść obojętnie obok kolejnej powieści autora wydanej przez Dwukropek. Naznaczone dziecko to historia, która otwiera cykl powieści Misja prawie niemożliwa i zapowiada się naprawdę intrygująco.
Tym razem wydaje się, że autor nie dąży do przełamywania schematów i daje nam dość typowego bohatera powieści młodzieżowych - osieroconego nastolatka, który dorasta pod okiem nieskorej do czułości ciotki, w biedzie i naprawdę kiepskich warunkach. Ma jednego przyjaciela, który tak samo pada ofiarą szkolnych łobuzów i lubi siedzieć z nosem w książkach. Nie do końca Eliasa rozumie, bo jego życie rodzinne jest znacznie bardziej poukładane, ale jednak ta przyjaźń dla obu jest istotna. Ten schemat, tak łatwy do rozpoznania, nie jest jednak wadą powieści, bowiem Parvela to autor, który potrafi przekształcić go w atrakcyjną opowieść.
Czytelnik szybko odkrywa, że za osieroceniem Eliasa kryje się jakaś bardzo tajemnicza historia. I nie chodzi tu jedynie o tatuaż na kostce, który ciotka uporczywie nazywa znamieniem, ale też o tajemnicze zdjęcie, które chłopak okrywa w pamięci znalezionego przypadkiem telefonu. Jest ono nie tylko przyczyną snucia przez niego kolejnych teorii, ale też impulsem do podążania za kolejnymi śladami ku odkryciu własnej przeszłości.
Parvela stawia na niezbyt rozbudowaną, za to kipiącą od napięcia i emocji fabułę, która zadowoli żądnych wrażeń czytelników. Do przyjaciół dołącza tajemnicza, bardzo zaradna dziewczyna, która okaże się ogromnym wsparciem dla chłopców, a wokół Eliasa zaczynają kumulować się bardzo dziwne wydarzenia. To, co dzieciaki finalnie odkrywają, sugeruje, że czeka nas jeszcze wiele dramatycznych i naszpikowanych tajemnicami wydarzeń.
Naznaczone dziecko to bardzo dobre otwarcie cyklu powieściowego dla tzw. wczesnolatków (bardzo lubię ten zamiennik dla angielskiego middle-grade), który zapowiada się na pełną przygód, niesamowitą opowieść z tajnymi eksperymentami w tle. Atutem książki jest przystępny język, sympatyczni bohaterowie, zrozumiały, nieco mroczny humor, ciekawa intryga naszpikowana tajemnicami i budująca przedpole dla dalszych zdarzeń, wartka akcja, a do tego rewelacyjne ilustracje Mari Luomy. Do tego objętościowo powieść nie przytłacza, dzięki czemu będzie doskonałym pomostem czytelniczym między światem ilustrowanych książek dla dzieci a nieco poważniejszych powieści dla nastolatków. Od tej lektury trudno się oderwać i trudno będzie czekać na jej kolejny tom. Podskórnie czuję, że Parvela jeszcze nas tu zaskoczy nie raz, a to, co wydaje się schematyczne, będzie elementem gry z czytelnikiem. Ale o tym przekonam się dopiero za jakiś czas.
Timo Parvela zdobył moje serce nietuzinkową powieścią dla młodzieży, która łączyła w sobie okołoświąteczną historię z elementami grozy i na której kontynuację czekam niecierpliwie. A skoro Cienie zrobiły na mnie takie wrażenie, nie mogłam przejść obojętnie obok kolejnej powieści autora wydanej przez Dwukropek. Naznaczone dziecko to historia, która otwiera cykl powieści...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Góry potrafią być przerażające i fascynujące zarazem. Dla jednych są miejscem relaksu, dla innych stają się obsesją. Są też - czego potrafią dowieść autorzy - doskonałym tłem dla kryminalnych opowieści. Jak Sudety w powieści Sebastiana Sadleja Za szczytem.
Powieści jest znacznie bliżej do thrillera niż kryminału, co może mieć wpływ na to, jak historię odbieramy. Nie ma tu tradycyjnego śledczego z policji, a bohaterka, która na własną rękę próbuje rozwiązać zagadkę śmierci swojej matki - choć wiele wskazuje na to, że to samobójstwo. Ale jest dociekanie prawdy i mierzenie się z informacjami, które do niej docierają.
Podoba mi się koncepcja rozłożenia treści na dwóch liniach czasowych. Punktem wyjścia jest tu moment odnalezienia ciał w górskiej chacie. Jest to swego rodzaju środek historii, choć ukazany na wstępie. Do tego dostajemy dwie rozwijane naprzemiennie linie czasowe opowieści. Pierwsza, tzw. "po", skupia się na zmaganiach Alicji z faktem śmierci matki i prowadzonym na własną rękę dochodzeniem. Druga, tzw. "przed", to ciąg ujawnianych w formie retrospekcji zdarzeń zmierzających nieuchronnie do owego centralnego punktu zapalnego.
Obie linie czasowe tworzą z tej opowieści konstrukcję zamka błyskawicznego, stopniowo zazębiającego się wraz ze zbliżającym się finałem. Muszę przyznać, że Sadlejowi udało się tak poprowadzić fabułę, że obie linie historii budują napięcie, a także dopasowują się do siebie, choć często w zaskakujący sposób. Zarówno wątek dotyczący wydarzeń w chacie, jak i ten skupiający się na dochodzeniu Alicji, jest konsekwentnie i metodycznie prowadzony w taki sposób, by podsycać ciekawość czytelnika, a jednocześnie współtworzyć całą historię i dodawać jej kolejnych znaczeń.
Za szczytem nie jest stricte opowieścią o zbrodni. Skupia się bardziej na motywacjach postaci, na wszystkim, co ich kształtuje i decyzjach, które podejmują. Dotyka problemu realizacji marzeń wbrew wszystkim i wszystkiemu, ale też tego, że cedowania tych marzeń na własne dzieci z wszystkimi tego konsekwencjami. Refleksyjny styl powieści, której fabułę poznajemy za pośrednictwem trzecioosobowego, wszechwiedzącego narratora, sprawia, że podążając za rozwojem akcji, zwracamy uwagę nie tylko na zdarzenia, ale i emocje bohaterów. Spoglądamy zarówno na nich, jak i w głąb ich duszy, która w surowym otoczeniu gór stopniowo obnaża nam prawdę o ludziach, których góry stały się swego rodzaju obsesją. Dla każdej postaci w nieco inny sposób.
Rozwijająca się dzień po dniu akcja nie ma nadmiernego tempa, bardziej staje się przestrzenią dla emocji, które są głównym nośnikiem całego napięcia w powieści. Nie uświadczymy tu wiele energicznych dialogów, za to znajdziemy opowieści, osobiste narracje, które artykułują bohaterowie, zwłaszcza ci zamknięci w chacie. Choć finał powieści rzeczywiście może być zaskakujący, to najbardziej interesujące okazują się wewnętrzne przeżycia bohaterów, ale też pewna przemiana, która w obliczu śmierci matki dokonuje się w Alicji. Kiedy bowiem bohaterka próbuje poradzić sobie z szokiem i bólem, musi też przewartościować wszystko, co działo się i dzieje w jej życiu.
Jednocześnie w tej opowieści o relacjach międzyludzkich jest też wiele o relacji człowieka z górami. Autor bardzo zgrabnie wplata w tę historię refleksję nad tym, czym jest dla pasjonatów wspinaczka i zdobywanie szczytów, z całym pięknem i grozą tej pasji. Jest to więc także opowieść o emocjach, które pchają człowieka do ekstremalnych wyborów i o marzeniach, które wiążą się z kosztami także dla otoczenia.
Choć warstwa kryminalna opowieści wciąż jest dobrze wyczuwalna pod powierzchnią tej historii, to rozczaruje ona miłośników "rasowych" kryminałów. Jest ona trochę bardziej pretekstem do snucia refleksji nad tematyką determinacji, pasji, realizowania marzeń i zawiłych relacji międzyludzkich. Odbiorcy, którzy lubią zaglądać w głąb bohaterów i przyglądać się ich emocjonalnym rozterkom powinni być lekturą usatysfakcjonowani. Tym bardziej że całość napisana jest przystępnym, choć ocierającym się momentami o liryzm językiem.
Góry potrafią być przerażające i fascynujące zarazem. Dla jednych są miejscem relaksu, dla innych stają się obsesją. Są też - czego potrafią dowieść autorzy - doskonałym tłem dla kryminalnych opowieści. Jak Sudety w powieści Sebastiana Sadleja Za szczytem.
Powieści jest znacznie bliżej do thrillera niż kryminału, co może mieć wpływ na to, jak historię odbieramy. Nie ma tu...
2024-05
Znacie już Pomelo? Tego różowego słonika z baaaardzo długą trąbą stworzonego przez Ramonę Bădescu? To filozofujący bohater z głową pełną myśli. Mieszka w ogrodzie pod dmuchawcem i ciągle coś odkrywa, nad czymś się zastanawia, czymś zachwyca, smuci się i cieszy, śni, boi się, kocha, podróżuje, rośnie. Książki o słoniu Pomelo to zabawny i mądry komentarz do życia – nie tylko słoni! – dla dzieci i dorosłych. A ich kolekcja na naszym rynku wydawniczym powiększyła się o kolejną część - Pomelo i największy skarb.
Muszę przyznać, że nie poznałam Pomelo w czasie, gdy moje dziecko było docelowym odbiorcą tych książek i trochę żałuję, że dopiero teraz miałam ku temu okazję. Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy rodzice będą tymi opowieściami zachwyceni, bo to dość specyficzne historie. Autorka nie stara się odwzorowywać w niej zwyczajów zwierząt czy realnego świata, a tworzy odrobinę abstrakcyjne połączenia pomiędzy postaciami.
A jednak prezentowana historia ma w sobie mnóstwo ciepła i uroku, choć wydaje się niełatwa do interpretacji i pewnie każde dziecko zrozumie ją na swój własny sposób. Co nie znaczy, że jej rdzeń pozostanie dla odbiorców nieczytelny. Warto oddać się tej kojącej, spokojnie płynącej lekturze i porozmawiać o tym, co odkryliśmy w opowieści.
Znajdziemy w jej wnętrzu dwoje przyjaciół - słonika Pomelo i rozgwiazdę Stellę - którzy uwielbiają spędzać ze sobą czas. Jednak różowy bohater odkryje, że przyjaciele lubią być blisko, ale bywa, że potrzebują czasu dla siebie. Nie wszędzie możemy towarzyszyć naszym bliskim, ale dzięki temu w pełni możemy docenić czas, który spędzamy razem.
Dzięki cudnym ilustracjom Benjamina Chauda w czasie lektury możemy nie tylko cieszyć się obecnością sympatycznych bohaterów, ale też rozkoszować iście nadmorskim klimatem i niemal wakacyjną aurą. Jest w tych obrazkach równie wiele ciepła z odrobiną szaleństwa co w tekście i zdecydowanie czynią one lekturę jeszcze atrakcyjniejszą.
Znacie już Pomelo? Tego różowego słonika z baaaardzo długą trąbą stworzonego przez Ramonę Bădescu? To filozofujący bohater z głową pełną myśli. Mieszka w ogrodzie pod dmuchawcem i ciągle coś odkrywa, nad czymś się zastanawia, czymś zachwyca, smuci się i cieszy, śni, boi się, kocha, podróżuje, rośnie. Książki o słoniu Pomelo to zabawny i mądry komentarz do życia – nie tylko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Kiedy zerkam na ustawione na regale kolejne tomy serii Przygodowcy Jemmy Hatt czuję przypływ sympatii. Zarówno do bohaterów, z którymi zdążyliśmy już się związać, jak i do ich lekko zwariowanych, może ciut przerysowanych, ale bardzo atrakcyjnych w odbiorze przygód. Uważam, że to bardzo dobry cykl (nomen omen) przygodowy dla młodszej młodzieży, przy którym mogą zrelaksować się z uśmiechem i poemocjonować się czymś innym niż szkolna codzienność. A seria właśnie doczekała się kolejnej odsłony - tym razem jest to Pogoń przez kontynent.
Czwarta już odsłona cyklu nie zawodzi oczekiwań. Jest po raz kolejny nieprzesadnie rozbudowaną, wciągającą fabułą pełną szalonych przygód. Tyle że zamiast jednego odwiedzanego przez bohaterów miejsca mamy prawdziwą pogoń przez kontynent. Miała być trasa z Anglii do Portugalii, ale najpierw po drodze wypada Paryż, a potem kolejne miejsca, w których młodzi bohaterowie szybko muszą się odnaleźć.
Oczywiście można się przyczepić, że dwoje dorosłych, z których jedno jednak ma nieco rozsądku (wujek Logan się w te kryteria nie wpasowuje), nie powinno się zgodzić na to, by grupa dzieciaków uczestniczyła w pogoni za przestępcami, ale... to by zabiło całą radość z przygody. Bo w tej historii nie chodzi o odwzorowywanie rzeczywistości w skali 1:1, ale o dobrą zabawę, emocje i odrobinę szaleństwa.
Przy tej książce, tak jak przy poprzednich tomach, nie sposób się nudzić. Akcja rusza z kopyta jak tylko młodzi bohaterowie wyruszą na wakacje, a zaskoczeń w tej podróży nie brakuje. Młodzi czytelnicy mogą spodziewać się tu akcji szpiegowskich, tajnych wiadomości, ucieczek i pościgów. A to w słońcu, a to w śniegu, autem, na skuterach i nie tylko.
Młodzi bohaterowie, którzy nadają ton opowieści, są sympatyczni i różnorodni, zatem każdy może znaleźć kogoś, z kim poczuje się najbardziej związany. Za to podoba mi się, że choć nie są idealni, uczą się ze sobą współpracować i każdy wnosi do grupy coś wartościowego. Żadne z nich nie rozwiązałoby zagadki w pojedynkę, ale wspólnie mogą więcej. Grono Przygodowców od pierwszego tomu nieco się rozrosło i to również działa na korzyść opowieści, bo oznacza więcej interakcji i więcej możliwości przeprowadzania szalonych eskapad.
Uwielbiam te książki za to, że siłą napędową są tu sprytne dzieciaki z ich niepohamowaną ciekawością i determinacją, ale nie ukrywam, że sławny niezgułowaty wujek też dorzuca swoje trzy grosze do tego tomu. Wartka akcja i spora dawka humoru sytuacyjnego to rewelacyjny przepis na emocjonującą lekturę i rozrywkę konkurencyjną wobec elektroniki. To przygoda jest tu na pierwszym planie i czytelnik dostaje dokładnie to, czego się spodziewa, choć nie zawsze tak, jak się spodziewa.
Ta niepozbawiona komicznej nuty szalona przygodówka to rewelacyjna rozrywka dla młodych odbiorców - na popołudnie, weekend czy zbliżające się wakacje. Jest tak napisana, że można sięgać po wybrane tomy bez znajomości poprzednich, chociaż najlepiej byłoby poznawać bohaterów od pierwszego tomu. Hatt ma zdolność do konstruowania wartkiej akcji i ciekawej intrygi przy nieprzesadnie rozbudowanej fabule, dzięki czemu objętościowo powieści nie przytłaczają mniej wprawnych czytelników. Powieść, tak jak poprzednie, pozwala oderwać się na chwilę od rzeczywistości i z uśmiechem na ustach pogrążyć w lekturze.
Kiedy zerkam na ustawione na regale kolejne tomy serii Przygodowcy Jemmy Hatt czuję przypływ sympatii. Zarówno do bohaterów, z którymi zdążyliśmy już się związać, jak i do ich lekko zwariowanych, może ciut przerysowanych, ale bardzo atrakcyjnych w odbiorze przygód. Uważam, że to bardzo dobry cykl (nomen omen) przygodowy dla młodszej młodzieży, przy którym mogą zrelaksować...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Prawie każdy z nas lubi od czasu do czasu zaszyć się we własnym domu. Szukamy w nim bezpieczeństwa, oddechu od nadmiaru bodźców, przestrzeni trochę wyrwanej z codziennej gonitwy. Są jednak osoby, dla których ta przestrzeń staje się prawdziwą klatką. Ale też takie, które wykorzystują dom jak fortecę, odgradzającą je od świata - ze wszystkim złem, które się w nim czai, ale też ze wszelkim dobrem. I właśnie do tej ostatniej grupy należy bohaterka powieści Claire Alexander Nie jesteś sama, Meredith.
Calire Alexander udało się w książce połączyć pełną lekkości formę z fabułą dotykającą osobistych traum, które odciskają się piętnem na życiu bohaterki. To z jednej strony bardzo przystępna proza, pełna ciepła, płynąca w repasującym, przyjemnym rytmie, a z drugiej historia, w której ból i cierpienie stają się niemal namacalne.
Ten dysonans pomiędzy formą a treścią wcale nie sprawia czytelnikowi trudności. Autorce udaje się nie trywializować żadnego z trudnych doświadczeń bohaterów, które przytacza, a jednocześnie nie czyni z opowieści, w której aż gęsto od traum i niekomfortowych (eufemistycznie mówiąc) doświadczeń powieści, o której można powiedzieć, że to wręcz "trauma porn", czyli proza rozsmakowana w doświadczaniu bohaterów ponad miarę.
Autorka skupia się w swojej powieści na aspekcie rekonwalescencji, stopniowego wychodzenia z traumatycznego klinczu ku relacjom zdrowym, wartościowym i wspierającym. Na odkrywaniu dróg do ukojenia, które może nie są w stanie wymazać złych doświadczeń, ale pomagają żyć z nimi oraz mimo nich. Na budowaniu psychicznej odporności, korzystaniu ze wsparcia otoczenia, ale też znajdowaniu siły w samym sobie i woli, by iść dalej i nie poddać się.
Bohaterkę książki poznajemy w 1214. dniu od ostatniego wyjścia z domu. Wydaje się co najmniej pogodzona z losem, a nawet na swój sposób zadowolona z życia, które wiedzie. Ma w końcu własny dom, możliwość pracy zdalnej, wiernego kociego towarzysza, ale też przyjaciółkę, w której życiu wciąż jest miejsce dla zamkniętej w domu Meredith. Poznając codzienność bohaterki, odkrywamy, jak tragiczne doświadczenie wpędziło ją w stan obecny, a także ciąg wydarzeń, który złożył się na taką, a nie inną reakcję. Jednocześnie dzień po dniu przyglądamy się temu, jak świat zewnętrzny zaczyna Mer dawać o sobie znać i jak ona sama dojrzewa do tego, by - metaforycznie - wrócić do żywych.
Alexander z ogromną czułością i empatią eksploruje świat emocji bohaterki. Nie skupia się jedynie na pokazaniu jednostkowej przyczyny i skutku, ale ukazuje całą gamę doświadczeń życiowych i niuanse osobowości postaci, które składają się na finalny portret Mer. Bada relacje z matką i siostrą, ambicje, życiowe cele, związki przyjacielskie i uczuciowe. Są one jak elementy mozaiki, którym możemy przyjrzeć się z bliska, ale dopiero w połączeniu i oglądane z perspektywy wspólnie tworzą spójny i rozpoznawalny obraz. To ten obraz, stworzony z uzyskiwanych na przestrzeni fabularnych retrospekcji informacji, pozwala nam nie tylko poznać i zrozumieć bohaterkę, ale też z nią współodczuwać.
Nie jesteś sama to opowieść o wydarzeniach, które potrafią złamać życie, wytrącić nas z życiowego nurtu i zepchnąć na margines, ale przede wszystkim o odrodzeniu. O uzdrowieniu, które nie przychodzi od razu, a jest jak wyhodowany z trudem kwiat. Delikatny, wymagający czasu i opieki ogrodnika, ale rozkwitający w końcu w pełnej krasie. Autorka pięknie pokazuje, że do uzdrowienia potrzeba czasu i wsparcia osób, które udzielają nam go bezwarunkowo, ale też gotowości nas samych na to, by wyciągniętą dłoń uchwycić.
Choć opowiedziana przez autorkę historia boli i niejednokrotnie ściska serce w żalu, a pięści w bezsilnej wściekłości, to jest jednocześnie empatyczna i pełna ciepła, a także niezwykle kojąca. To jedna z tych powieści, które dają nadzieję na odrodzenie bez lukrowanej posypki i przesłodzonych, pustych fraz. Bywa momentami prosta, czasem odrobinkę schematyczna czy przewidywalna, ale jest lekturą tak przyjemną w odbiorze, że warto przymknąć oko na drobne niedoskonałości. Dla mnie jej największą wartością jest to, że niesie w sobie pokaźną dawkę nadziei bez widma trywializacji problemów. Nie mami widmem prostych rozwiązań czy jednoznacznych odpowiedzi, ale z ogromną wrażliwością eksploruje różne oblicza traum i dróg, którym dotrzeć można do uzdrowienia.
To opowieść o kobiecie o pokiereszowanym umyśle i sercu, która odkrywa, że ma w sobie siłę, by wyjść życiu naprzeciw. A także o tym, jak dużo siły i miłości można czerpać z prawdziwych relacji z ludźmi, którzy chcą podać nam pomocną dłoń, lecz niczego nie narzucają. Pozwalają nam zdrowieć we własnym tempie, bez zniecierpliwiania czy oceniania. To też bardzo uniwersalna opowieść o tym, co w życiu liczy się najbardziej. Dająca nadzieję, że nawet najtrudniejsze doświadczenia nie są w stanie nas złamać, nawet jeśli przygną nas do ziemi. I że po każdej burzy w końcu musi nadejść spokój.
To jedna z historii, która porusza i skłania do refleksji, ale jest też jak plaster na otwartą ranę pokryty kojącym ból środkiem. Wartościowa i inspirująca słodko-gorzka lektura. Doskonale łączy w sobie komfort i ciepło z bólem i trudnymi doświadczeniami, czyniąc z tej niejednoznaczności niezaprzeczalny atut.
Prawie każdy z nas lubi od czasu do czasu zaszyć się we własnym domu. Szukamy w nim bezpieczeństwa, oddechu od nadmiaru bodźców, przestrzeni trochę wyrwanej z codziennej gonitwy. Są jednak osoby, dla których ta przestrzeń staje się prawdziwą klatką. Ale też takie, które wykorzystują dom jak fortecę, odgradzającą je od świata - ze wszystkim złem, które się w nim czai, ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
O tym, że warto włączać komiksy i powieści graficzne do dziecięcej biblioteczki pisałam już niejednokrotnie. Dla wczesnoszkolniaków będą świetną wprawką czytelniczą, zachęcającą do samodzielnej lektury bez asysty rodzica (w końcu czytanie na głos komiksów nie jest tak fajne, jak czytanie prozy). Pozwoli im - a także starszym czytelnikom - obcować z przeróżnymi historiami i odkrywać uroki kontaktu z fikcją literacką (i nie tylko, bo mamy też komiksy na faktach), a tym samym może stać się inspiracją dla rozwoju czytelniczej pasji. Natomiast dzieciaków, które lubią czytać, wcale nie odciągną od książek. Będą po prostu rewelacyjnym urozmaiceniem "diety" pożeraczy historii.
Dobrym pomysłem jest podsuwanie komiksów, których historia rozpisana jest na wiele zeszytów. Opowieści w odcinkach nie przytłaczają bowiem objętością, a oczekiwanie na kolejne części podsyca radość z ich otrzymywania. A jeśli szukacie jakiejś interesującej serii dla dzieciaków w wieku 7-12 lat, to może zainteresować was dzieło D.-P. Filippi & J. Etienne pt. Gargulce, którego pierwszy tom Podróżnik jest dostępny w księgarniach.
Fabularnie to niezbyt skomplikowana historia, doskonała dla mniej wprawnych czytelników, którzy nie tylko wprawiają się w czytaniu, ale też zaznajamiają z poetyką komiksu jako medium. Jej zaletą jest niewątpliwie szata graficzna przypominająca kadry filmu animowanego i sympatyczni bohaterowie - także ci nie z tego świata. Jednak to, że fabuła nie jest bardzo zagmatwana, nie jest wadą opowieści, ponieważ tym, co niewątpliwie spodoba się odbiorcom, jest wartka akcja z motywami podróży w czasie i kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi, a także bardzo uniwersalne zagadnienia takie jak przeprowadzka w nowe miejsce, zawieranie przyjaźni i odpowiedzialność za dobro przyjaciół. Grześka nie sposób nie lubić i z przyjemnością oraz emocjami śledzi się jego losy.
To ciekawe otwarcie serii, które obiecuje fantastyczną przygodę, a jednocześnie zawierające pierwszą jej odsłonę i podkreślające stawkę, o jaką toczyć się będzie gra. Jestem ciekawa, jak się rozwinie i myślę, że to interesująca propozycja dla młodych miłośników komiksu.
O tym, że warto włączać komiksy i powieści graficzne do dziecięcej biblioteczki pisałam już niejednokrotnie. Dla wczesnoszkolniaków będą świetną wprawką czytelniczą, zachęcającą do samodzielnej lektury bez asysty rodzica (w końcu czytanie na głos komiksów nie jest tak fajne, jak czytanie prozy). Pozwoli im - a także starszym czytelnikom - obcować z przeróżnymi historiami i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Jedną z najbardziej wartościowych serii wydawniczych na polskim rynku książki skierowanej do młodych odbiorców jest cykl Wydawnictwa Literatura Wojny dorosłych - historie dzieci. Nie pamiętam już, od jakiej książki zaczęliśmy swoją przygodę, ale na przestrzeni lat poznaliśmy naprawdę wiele poruszających, prawdziwych historii skupiających się na losach dzieci dotkniętych bezpośrednio i pośrednio przez przeróżne konflikty zbrojne. Te lektury to nie tylko szansa na odbycie nietuzinkowej lekcji historii, ale też przyjrzenie się temu, jak bardzo wojny dotykają tych, którzy najmniej z nimi mają wspólnego. Na każdy z zapowiadanych tytułów reagujemy entuzjastycznie, nic więc dziwnego, że z niecierpliwością wyczekiwaliśmy książki Moniki Kowaleczko-Szumowskiej pt. Bapu. Opowieść o dobrym maharadży.
Opowieść ta przybliża mało znany także wśród dorosłych epizod wojennej historii Polski, która z Indiami zdaje się nie mieć wiele wspólnego. A jednak okazuje się, że to właśnie w obrębie włości tamtejszego maharadży swój azyl znalazła grupa polskich sierot i półsierot wyrwanych z objęć syberyjskich pustkowi.
Historię tę poznajemy za pośrednictwem Kopal, hinduskiej dziewczynki, która wraz z rodzicami i młodszą siostrą Nehal spędza wakacje w Balachadi nad Morzem Arabskim. Okazuje się, że willa, w której mieszkają, niegdyś była gabinetem maharadży Nawanagaru. Ponieważ tata rozbudził ciekawość córek wobec tej postaci, Kopal stara się dowiedzieć o niej jak najwięcej i opowiedzieć o wszystkim siostrze.
Pierwsza część historii dotyczy historii Digvijaya Sinhji, który został maharadżą, jego żony i dzieci. Z naszą, polską historią, mogłoby nic ich nie połączyć, gdyby nie II wojna światowa. I gdyby nie inicjatywa polskiego konsula w Bombaju Eugeniusza Banasińskiego, który zapragnął wysłać ciężarówki z pomocą dla polskich zesłańców na Syberii, a ostatecznie doprowadził do wywiezienia stamtąd polskich dzieci, które gościnnie przyjął u siebie Bapu, czyli maharadża Nawanagaru.
Autorka wykonała niebagatelną pracę researcherską, docierając do świadków tamtych wydarzeń i dokumentów, odtwarzając ten mało znany epizod z czasów II wojny światowej i przekładając ją na grunt prozy dla młodszych odbiorców. Ten transfer nie umniejsza wcale skali opowieści, a pozwala odkryć przed młodzieżą, ale i rodzicami, niezwykle interesujące fakty i zachować w pamięci obraz człowieka, który udzielił schronienia grupie niezwykle doświadczonych przez los dzieci. Fabularyzacja pozwala odbiorcom lepiej wczuć się w emocje bohaterów i zrozumieć doniosłość tej decyzji oraz to, jak wiele czas spędzony w Indiach znaczył dla małych zesłańców, a dzięki załączonym na końcu zdjęciom realnych małych sybiraków czytelnicy w pełni uświadamiają sobie, że to historia oparta na faktach.
W tej opowieści czuć zarówno egzotykę miejsca, w którym rozgrywa się akcja, jak i ciężar doświadczeń, jakie spadły na małych bohaterów. Autorce udaje się zawrzeć w fabule skalę tragedii bez epatowania drastycznymi scenami. Dzięki pewnej szkieletowości relacji, która momentami zdaje się bardziej referować zdarzenia niż plastycznie je obrazować, młody odbiorca nie poczuje się emocjonalnie przytłoczony. Będzie w stanie pojąć dramatyzm historii, ale wypełnianie luk intuicyjnie dopasuje do własnej wrażliwości.
Bapu to nie tylko wartościowa opowieść o człowieku, który ocalił od śmierci grupę polskich sierot i półsierot oraz pozwolił oddać im choć kawałek dzieciństwa. To przede wszystkim poruszająca, smutna, ale i dająca nadzieję historia o trudnych wojennych doświadczeniach, które dzieciom zgotowała wojna dorosłych, o rodzinnych tragediach, ale i cudownym ocaleniu i azylu stworzonym przez obcego człowieka dla obcych dzieci. Kawałek mało znanej historii ocalony w formacie fabuły skierowanej do dziecięcego odbiorcy, pouczająco i empatycznie opowiedziany.
Trudno przejść obok tej książki obojętnie, bo idealnie realizuje założenia całej serii wydawniczej. Przybliża temat wojny w przystępny dla dziecka, zrozumiały sposób, a jednocześnie buduje świadomość nie tylko historyczną, ale i emocjonalną, uwrażliwia na los cierpiących, a przy okazji utrwala historyczne fakty. Z dumą objęliśmy tę wyjątkową książkę patronatem i już czekamy na kolejne części serii. Co ważne, zrozumiała będzie zarówno dla czytelników obeznanych z historią II wojny światowej, jak i dla dopiero zgłębiających temat, a jednocześnie może posłużyć jako punkt wyjścia do wielu wartościowych dyskusji.
Na koniec dodam, że książka została świetnie zilustrowana przez Marcina Minora, a po zeskanowaniu kodu QR z tylnej okładki zostaniecie przeniesieni do multimedialnego projektu poświęconego dzieciom ocalonym przez maharadżę.
Jedną z najbardziej wartościowych serii wydawniczych na polskim rynku książki skierowanej do młodych odbiorców jest cykl Wydawnictwa Literatura Wojny dorosłych - historie dzieci. Nie pamiętam już, od jakiej książki zaczęliśmy swoją przygodę, ale na przestrzeni lat poznaliśmy naprawdę wiele poruszających, prawdziwych historii skupiających się na losach dzieci dotkniętych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-13
Bardzo lubię poczucie humoru Ryszarda Ćwirleja - to, które prezentuje w czasie spotkań autorskich, i to, które przenosi do swoich książek. Inteligentny i niewymuszony dowcip jest dla mnie pewnikiem wtedy, gdy chcę się odstresować. A że seria kryminalna z Marcinem Engelem (lub - jak wolę - babcią Matyldą) już wcześniej się u mnie sprawdziła jako lekki przerywnik między cięższymi lekturami, Rajski zakątek czekał jako pewnik na odpowiedni moment.
Ta seria jest dla mnie nie tyle komedią kryminalną, ale wpisuje się w nurt cosy crime trochę w duchu Richarda Osmana - i to nie ze względu na obecność emerytowanej milicjantki w ekipie, ale połączenie kryminalnej historii zahaczającej też o wątki społeczne z lekką, podlaną humorem formą. A że autor naprawdę ma talent do pisania z niewymuszonym dowcipem, całość stanowi doskonale relaksującą lekturę.
Cudownie jest wrócić do lubianych, barwnych bohaterów, tym bardziej że ich interakcje są często katalizatorem śmiechu. Zwłaszcza gdy na scenę wchodzi była dziewczyna głównego bohatera. A ma w tej części co nieco do powiedzenia, bo nie dość, że sprawa zniknięcia dotyczy jej ciotki, to jeszcze Marcin i Kama zmuszeni są z nią współpracować przy produkcji reklamy.
Jak pisałam wcześniej - bardzo lubię protagonistów serii. Marcina, dziennikarza, który nie jest typem wszechwiedzącym, ale jest całkiem dobry w swoim fachu, i jego współpracownicę oraz partnerkę Kamę, z którą tworzą całkiem zgrany duet. A gdy dodamy do tego temperamentną babcię Matyldę, eksmilicjantkę z rozległymi kontaktami, to mamy całkiem zgrabny miks osobowości. Dorzucić do tygla możemy jeszcze milczącego operatora kamery, wspomnianą ex i jej obecnego absztyfikanta - i otrzymujemy zróżnicowane i interesujące stadko. I tak, wiem, że część z tych postaci kreowana jest odrobinę schematycznie, ale autorowi wychodzi to bardzo zgrabnie, a interakcje, które między nimi zachodzą, są atrakcyjnym obiektem do obserwowania.
Niewiele zmienia się w kwestii kreowania postaci policjantów - troszkę takich "chłopków roztropków", co to nie do końca radzą sobie z procedurami czy śledztwami, a jednak trafiają im się sukcesy jak ślepej kurze ziarno. Z drugiej strony ponownie ich rola w tej historii jest głównie komediowa i z tej wywiązują się satysfakcjonująco.
Cała ta schematyczność, która uwierałaby może w powieści pretendującej do miana "poważnego", rasowego kryminału, w tej historii zdaje się nieistotna i rozmyślnie zastosowana ku uciesze odbiorcy (i chyba autora, bo mam wrażenie, że obmyślanie całej akcji także jemu sprawiało frajdę). I doskonale zgrywa się z kryminalną intrygą, która zapewnia emocje, wartką akcję i kilka interesujących twistów.
Choć w intrydze udział biorą księża i zakonnice, powieść nie jest ani atakiem na Kościół, ani krytyką. W kręgu zainteresowania autora nie jest bowiem dokonywanie rozliczeń z instytucją, a sami ludzie - ich wybory, intencje, słabości. Są tu bezpodstawne podejrzenia, pochopne wnioski, ci, którzy pomagają, i co, którzy żerują na słabszych.
Świetne jest to, że tomy cyklu można czytać niezależnie od siebie, bez znajomości poprzednich, bo zależności między bohaterami są bardzo zgrabnie objaśnione. Z drugiej strony stały czytelnik nie ma wrażenia powtarzalności, bowiem wszystkie relacje ewoluują, a momenty przywołujące uprzednie wydarzenia są nieprzesadnie rozbudowane. Powieść ma dobre tempo, z jednej strony nie pozwala się nudzić, z drugiej pozostaje nieprzytłaczające. Wybrzmiewa w nim dobrze zarówno intryga kryminalna, jak i humor, a także nieco społecznych i charakterologicznych dygresji.
Rajski zakątek to lektura zabawna, wciągająca i relaksująca zarazem. Sama w sobie jest zabawą kreacjami postaci i konwencją kryminału, którymi autor żongluje z lekkością i swobodą, bez szkody dla akcji i napięcia. Wręcz przeciwnie, wszelkie twisty, dygresje i spostrzeżenia współtworzą tę przytulną, ale wciąż kryminalną opowieść, w której rozwiązanie zagadki jest równie istotne, co dynamika relacji między postaciami. Z każdym tomem lubię tę serię bardziej i już wypatruję kolejnej jej odsłony.
Bardzo lubię poczucie humoru Ryszarda Ćwirleja - to, które prezentuje w czasie spotkań autorskich, i to, które przenosi do swoich książek. Inteligentny i niewymuszony dowcip jest dla mnie pewnikiem wtedy, gdy chcę się odstresować. A że seria kryminalna z Marcinem Engelem (lub - jak wolę - babcią Matyldą) już wcześniej się u mnie sprawdziła jako lekki przerywnik między...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05
Opowieści detektywistyczne czy historie o zwierzętach to w literaturze dziecięcej żadne novum. Choć to nie powód do kręcenia nosem, bo przecież nie trzeba wyważać otwartych drzwi, by stworzyć interesującą i wartościową opowieść dla najmłodszych. A jednak Jean-Claude Mourlevat wpadł na pomysł zaskakujący, łącząc z Jeffersonie. Detektywie mimo woli świat antropomorfizowanych zwierząt ze światem ludzkim, w którym żyją zwierzęta pozbawione świadomości swoich krewnych z tego drugiego świata.
Pogodny jesienny poranek w fikcyjnym świecie uczłowieczonych zwierząt. Jeż Jefferson idzie do salonu fryzjerskiego. Myśli o niedawno przeczytanej książce, zastanawia się, jak zaprosić na drinka borsuczycę Karolinę. W salonie przeżywa szok. Fryzjer, borsuk Edgar, leży martwy na podłodze. Jefferson podejmuje fatalną w skutkach decyzję – wyjmuje nożyczki zostawione przez zabójcę w piersi ofiary. Widzi to koza, która przyszła zrobić trwałą. Jefferson staje się głównym podejrzanym. By udowodnić swoją niewinność, rozpoczyna prywatne śledztwo, które zaprowadzi go do świata ludzi… oraz zwierząt domowych i hodowlanych.
Wydaje się, że sam zamysł na połączenie tych dwóch światów to rzecz iście karkołomna. Z jednej strony mamy bowiem postaci zwierzęce, noszące ubrania, odwiedzające fryzjera i jeżdżące na krajoznawcze wycieczki, z drugiej ludzi, którzy bynajmniej nie są wegetarianami, i zwierzęta nieobdarzone podobną do ludzkiej świadomością i inteligencją. Autor jednak postanowił zawierzyć elastycznej percepcji młodych czytelników i nie skupiał się na wyjaśnianiu niuansów, tylko na wstępie oznajmił współistnienie obu światów i... ruszył z akcją.
A akcja opiera się na całkiem poważnej intrydze rodem z rasowego kryminału, w którym zaczyna się... od znalezienia zwłok. A że zwłoki znajduje całkiem przypadkowy, sympatyczny jeż, który z automatu staje się głównym podejrzanym, to mamy też - detektywa mimo woli. I to w dodatku takiego, który musi się ukrywać, jednocześnie rozwiązując sprawę. Podczas lektury naprawdę nie sposób się nudzić.
Mamy tu oczywiście sympatycznych zwierzęcych bohaterów - z Jeffersonem i jego przyjacielem na czele, którzy wspólnie podążają za każdym interesującym tropem. Ale mamy też bohaterkę ze świata ludzi, do którego trafiają zwierzaki, i podjęte interesujące zagadnienia.
Bo oprócz tego, że opowieść jest kryminałem, jest też historią podejmującą zagadnienia takie jak ksenofobia w skali ludzko-zwierzęcych stosunków, a przede wszystkim kwestie praw zwierząt i ich tragicznych losów w masowych ubojniach. Co ważne, nie ma w tej opowieści miejsca na ton agitacyjny czy jednostronną ideologicznie wykładnię, ale empatyczne zwrócenie uwagi na problem i skłonienie czytelnika do refleksji oraz budowanie świadomości. A przy tym nie odbiera to przyjemności płynącej z lektury.
Jefferson to opowieść zaskakująca koncepcyjnie, świetnie wpisująca się w ramy kryminału dla dziecięcego odbiorcy, a jednocześnie podejmująca - z wrażliwością i refleksją - aktualne tematy ze świata realnego. To opowieść o niesłusznych oskarżeniach, walce o dobre imię, podążaniu za tropami, a także przyjaźni, wsparciu i... miłości. A do tego o sprawach ważnych, o które również warto walczyć, nawet z narażeniem życia.
Opowieści detektywistyczne czy historie o zwierzętach to w literaturze dziecięcej żadne novum. Choć to nie powód do kręcenia nosem, bo przecież nie trzeba wyważać otwartych drzwi, by stworzyć interesującą i wartościową opowieść dla najmłodszych. A jednak Jean-Claude Mourlevat wpadł na pomysł zaskakujący, łącząc z Jeffersonie. Detektywie mimo woli świat antropomorfizowanych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Gdy mówimy o powieściach dla młodzieży rozgrywających się na granicy świata realnego i magicznego, pierwsze skojarzenie to Harry Potter. Warto jednak wyjść poza oczywistości i przekonać się, jakie bogactwo ma w sobie fantastyka dziecięca, także nasza rodzima. Bo znaleźć można niejedną perłę, jak nowa powieść Katarzyny Wierzbickiej pt. Wakacje pełne magii.
Katarzyna Wierzbicka ma na swoim koncie całkiem sporo książek dla dzieci i kilka dla dorosłych, ale to Wakacje pełne magii podbiły moje czytelnicze serce. Ma wszystko, czego oczekiwałabym po powieści fantastycznej skierowanej do młodszych nastolatków - rewelacyjną bohaterkę, która mimo daru, który posiada, nie jest wszechmocna, wciągającą fabułę, dobrze zarysowany system magiczny, magiczne istoty przeniesione na grunt literacki z podań i wierzeń, a do tego przystępny, plastyczny język. Autorka właściwie odhaczyła wszystkie punkty na mojej checkliście i zaserwowała nam historię, która spodoba się zarówno dzieciom, jak i niejednemu dorosłemu.
Ale po kolei. Zacznijmy od tego, że to historia niezwykle kameralna, zakładająca, że gdzieś tam jest większy świat, w którym obok siebie żyją "normalni" ludzie oraz obdarzone magicznymi zdolnościami iskry, a do tego fantastyczne stworzenia jak wampiry i inne potwory, wodniki, polne czarty i kto wie, co jeszcze, a jednocześnie wprowadzająca w ten świat w skali mikro, za pośrednictwem jednej mieszanej rodziny. Dzięki temu, że autorka nie mnoży bohaterów i bardzo zgrabnie wplata zasady rządzące wykreowanym przez siebie światem w fabułę, nawet mniej doświadczony czytelnik ma szansę rozeznać się w panujących w tym świecie zależnościach, ale też nie poczuć przytłoczenia. A że ta mikro skala zostaje wypełniona całą masą interesujących magicznych spotkań i zdarzeń, książka będzie atrakcyjna także dla odbiorców bardziej wymagających.
Język powieści - prosty, plastyczny, żywy - zdecydowanie sprzyja odbiorcom, którzy mogą podziwiać bogactwo powieściowego świata, ale też podążać za rozwojem fabuły z każdym jej zwrotem i zawirowaniem, doskonale się przy tym bawiąc. Autorka bardzo świadomie równoważy całą akcję momentami oddechu, oddając sielską atmosferę wakacji, którą burzą nieprzewidziane zdarzenia, a także balansuje pojawiające się fakty i nowe postaci odpowiednią dawką opisów. Mam wrażenie, że wszystko pojawia się tu w doskonale odmierzonych proporcjach, przez co powieść sprawia wrażenie przemyślanej i dopracowanej, bez zbędnych komplikacji, ale i nadmiernych uproszczeń.
Ale jej największą siłą jest sama intryga. Mamy tu bowiem ciekawy przypadek mieszanej, czyli magiczno-niemagicznej rodziny, w której - zgodnie z narzuconymi przez tajemniczą Radę zasadami - iskry ukrywają przed niemagicznymi członkami rodziny nie tylko fakt istnienia magii, ale i swoje zdolności, co jest tym trudniejsze, im więcej niesamowitych zdarzeń zaczyna ich dotyczyć. Lawirując między próbami ukrycia prawdy o iskrach a potrzebą chronienia bliskich, młoda bohaterka usiłuje odróżniać dobro od zła i działać jak najskuteczniej.
Ale nie tylko magia liczy się w tej historii. Z dużą dozą empatii autorka portretuje poczucie wyobcowania nastoletniej bohaterki, które oznacza nie tylko wykluczenie w grupie rówieśniczej, ale też poczucie niedopasowania do własnej rodziny. Zdolności, o których zamarzyłby pewnie niejeden czytelnik, są dla Magdy balastem, który nie pozwala jej na nawiązanie prawdziwie mocnej relacji z mamą i starszą siostrą. Ta historia pokazuje, jak destrukcyjnie na młodą osobę wpływać potrafią tajemnice narzucone przez dorosłych.
Ta powieść to nie tylko konfrontacja bohaterki i jej rodziny z magicznym światem, ale też preludium obszerniejszej (mam nadzieję) historii, w której jest wiele tajemnic do odkrycia, niełatwych decyzji do podjęcia, przeciwności do pokonania. A w tym wszystkim wpisana metafora dojrzewania, zobrazowana odkrywaniem przez Magdę prawdy o własnej rodzinie, magicznych zasadach i rodzącym się buncie przeciw narzuconym zasadom. Czyta się tę książkę rewelacyjnie i już nie mogę doczekać się kontynuacji.
Na koniec dodam, że lekturę młodym odbiorcom uatrakcyjniać będą kolorowe, całostronicowe ilustracje Wiolety Herczyńskiej, która idealnie uchwyciła i oddała klimat tej wakacyjnie sielskiej, ale też dynamicznej opowieści.
Gdy mówimy o powieściach dla młodzieży rozgrywających się na granicy świata realnego i magicznego, pierwsze skojarzenie to Harry Potter. Warto jednak wyjść poza oczywistości i przekonać się, jakie bogactwo ma w sobie fantastyka dziecięca, także nasza rodzima. Bo znaleźć można niejedną perłę, jak nowa powieść Katarzyny Wierzbickiej pt. Wakacje pełne magii.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toKatarzyna...