-
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać442 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14 -
Artykuły
Zapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2013-12-29
2013-12-14
2013-11-20
2011-09-01
2012-11-29
Są takie książki, których lektura wywołuje emocje, ale pomimo tego nie do końca wiadomo, co o nich sądzić. Są powieści, które z jednej strony hipnotyzują i wciągają do swojego świata, a z drugiej sprawiają, że ma się ochotę je odłożyć na półkę i już więcej do nich nie wracać. Dla mnie taką właśnie powieścią jest "Cyrk nocy"- debiutanckie dzieło Erin Morgenstern i pewnie dlatego ta recenzja pełna będzie sprzeczności.
Akcja rozgrywa się na przełomie XIX i XX wieku w namiotach cyrku Le Cirque des Reves. To właśnie tam toczy się pojedynek dwojga magików- Celii i Marca, którzy już od dziecka byli poddawani odpowiednim szkoleniom przez swoich nauczycieli. Początkowo nie wiedzą oni, kto jest ich przeciwnikiem, a ich działania są ślepe i podejmowane na podstawie intuicji. W momencie, gdy orientują się przeciwko komu walczą, chcą zrezygnować z rozgrywki, ale jest już za późno- machina ruszyła i nic nie jest w stanie jej powstrzymać.
"Cyrk pojawia się znikąd."- tym zdaniem autorka rozpoczyna powieść. Jest to pierwsze zdanie, po którym już czuć, że ta powieść będzie miała niesamowity klimat, a każde kolejne tylko to potwierdza. Cała powieść jest niesamowicie magiczna, eteryczna i mroczna. Wszystko, co dzieje się wokół cyrku jest owiane nutką tajemnicy.
Narracja prowadzona jest w dość dziwny sposób. Każdą część książki poprzedza krótki tekst, w którym autorka zwraca się bezpośrednio do czytelnika:
"Bardzo niewiele ludzi towarzyszy Ci podczas przechadzki po Le Cirque des Reves o tej porze, tuż przed świtem.(...) Nie zostało Ci dużo czasu przed nieuniknionym wschodem słońca. Stoisz przed dylematem, jak wypełnić ostatnie chwile nocy. (...)"
Natomiast narracja w pozostałych rozdziałach jest prowadzona w czasie teraźniejszym, czego osobiście nie lubię. Powieść nabiera przez to specyficznego wydźwięku, który sprawia, że znacznie bardziej muszę się skupiać na fabule, by wszystko ze sobą prawidłowo połączyć.
Bohaterowie powieści są nijacy. Żaden z nich nie wzbudził we mnie większych emocji. Zarówno Marco jak i Celia wydali mi się osobami naiwnymi i nie posiadającymi własnej woli, są jak marionetki w teatrzyku, za których sznurki pociąga ktoś znacznie potężniejszy. No i nie da się ukryć, że troszkę zasmucił mnie motyw miłosny. Przez moment miałam już nadzieję, że się pomyliłam co do tego, kogo on dotyczy, ale koniec końców niestety miałam rację. Jeśli mam być sprawiedliwa, to muszę oddać temu motywowi to, że ma niebanalne zakończenie, porównując je ze znanymi nam w literaturze rozwiązaniami wątków miłosnych. Biorąc już jednak pod uwagę tylko wydarzenia w "Cyrku nocy" można się go domyślić. Wracając do bohaterów- chyba tylko Tsukiko wzbudziła moją sympatię. Jest to bowiem postać ciekawa, która chociaż występuje na drugim planie odegra ogromną rolę w rozwiązaniu sprawy.
Może odebrałabym tę powieść pozytywniej, gdyby nie to, że przez większą część mało się dzieje. A może powinnam to nazwać inaczej: dzieje się, tylko że czytelnik tak naprawdę nie wie po co ten cały pojedynek, jakie są jego zasady, ogólnie rzecz biorąc czytając zadawałam sobie pytanie: "Po co to wszystko?". A po lekturze z niemiłym rozczarowaniem muszę stwierdzić, że nadal nie wiem.
Świat stworzony przez autorkę na pewno wymagał wielkiej wyobraźni i ogromnego talentu, aby to wszystko odpowiednio ubrać w słowa. Te wszystkie namioty cyrkowe i ich zawartość były cudowne. Rozumiem reveurs, że są gotowi podążać za cyrkiem wszędzie, bo jest on bazą wszelkich rzeczy, o których marzą ludzie, a będąc w cyrku ma się je na wyciągnięcie ręki. Wspaniałe opisy sprawiają, że chciałoby się tam być chociażby przez chwilę.
Jak widać "Cyrk nocy" wzbudził we mnie mieszane uczucia. Od niechęci poprzez zainteresowanie aż do zachwytu. Ta książka jest jak wielki garnek ze składnikami na zupę z całego świata- niekoniecznie zawsze dobrze ze sobą współgrającymi. Czy Wam zasmakuje, sprawdźcie sami.
Są takie książki, których lektura wywołuje emocje, ale pomimo tego nie do końca wiadomo, co o nich sądzić. Są powieści, które z jednej strony hipnotyzują i wciągają do swojego świata, a z drugiej sprawiają, że ma się ochotę je odłożyć na półkę i już więcej do nich nie wracać. Dla mnie taką właśnie powieścią jest "Cyrk nocy"- debiutanckie dzieło Erin Morgenstern i pewnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-06-03
Wśród wielu gatunków powieści, w ostatnich czasach zrobiło się głośno o powieści erotycznej, przede wszystkim za sprawą słynnych Pięćdziesięciu twarzy Greya. Wiedziona ciekawością postanowiłam zapoznać się z nowym przedstawicielem tego gatunku, powieścią amerykańskiej pisarki- Natashy Walker.
Tajemnice Emmy: początki, to pierwszy tom, otwierający erotyczną trylogię, której główną bohaterką jest trzydziestodwuletnia kobieta- Emma. Do tej pory wiodła ona dość rozwiązły tryb życia, aż do momentu, kiedy na jej drodze stanął David, mężczyzna, który zaciągnął ją do ołtarza. Jednakże nawet fakt, że poślubiła faceta, którego jak twierdzi Emma, kocha, nie sprawił, że zmieniła swoje przyzwyczajenia seksualne.
Kiedy pewnego słonecznego popołudnia Emma wyleguje się w ogrodzie na ręczniku, przez płot przeskakuje przystojny nastolatek- syn sąsiadów. Szuka on piłki od tenisa, która niechcący wpadła mu do ogrodu Emmy. Od tego wszystko się zaczyna, Emma już wie, że musi zrealizować swoje najbardziej niemożliwe i gorszące fantazje z tym chłopcem.
Ta powieść jest bardzo krótka, liczy około dwustu stron i w zasadzie cała jej akcja opiera się tylko i wyłącznie na seksie. Tak, oczywiście, jest to powieść erotyczna i niczego innego nie powinnam się po niej spodziewać, ale jednak jestem lekko zawiedziona, ponieważ liczyłam na dogłębniejszy portret psychologiczny głównej bohaterki. Może też dlatego, że autorka ciągle podkreśla, że Emma była inna, nie do końca normalna pod względem swoich fantazji, a skoro tak, to może warto byłoby zagłębić się w to, dlaczego tak się stało. Na pewno byłoby to świetnym oderwaniem od ciągłego, kipiącego z każdej strony seksu i nadałoby powieści choć trochę głębi i uroku, bo w stanie takim, jaki prezentuje sobą ta powieść, to nie oszukujmy się, jest to po prostu coś, co ma wartość mniej więcej taką jak tani pornos.
W bohaterach autorka też nie była zbytnio rozrzutna. Prócz głównej bohaterki, na pierwszy plan wysuwa się oczywiście jej kochanek, czyli Jason. Jego charakter też nie został zbyt dokładnie zarysowany. Owszem, najpierw poznajemy go jako spokojnego i przykładnego ucznia i syna, a później pod wpływem Emmy zmienia się w buntownika. Jednak i tutaj nie doczekamy się bardziej szczegółowego poruszenia tematu. Innych bohaterów w zasadzie brak, bo tak naprawdę pojawienie się w powieści jeszcze z dwa razy męża Emmy Davida, czy rodziców Jasona, to prawie tak, jakby ich nie było. Wszystkie te drugoplanowe postaci są po prostu nijakie.
Tej powieści brakuje po prostu fabuły. Na tych dwustu stronach powieści czytamy o fantazjach Emmy i mamy dokładny opis jednej nocy Emmy z Jasonem. To wszystko, co proponuje czytelnikom Natasha Walker. Dodatkowo całą opowieść ubiera w dość prosty język, którym mógłby posłużyć się każdy z nas i napisać "powieść". A może niejeden z was zrobiłby to lepiej. Dodatkowo niezmiernie denerwowały mnie wtrącenia autorki w stylu "nasza bohaterka" poszła i zrobiła to i tamto. Nie lubię tego typu wtrąceń, bo sprawiają, że książkę odbieram jako sztuczną. Narracja powinna być płynna i nie przypominać czytelnikowi, że to, co czyta jest wymyślone i że sam autor nazywa postać bohaterką powieści. W końcu czytelnik ma uwierzyć, że to, co czyta jest prawdziwe. Ja nie uwierzyłam Natashy Walker, ani przez moment.
Powieść sprawdzi się u osób, które gustują w tym gatunku, nie boją się dosadnych opisów lub po prostu chcą się przekonać z czym to się je.
Wśród wielu gatunków powieści, w ostatnich czasach zrobiło się głośno o powieści erotycznej, przede wszystkim za sprawą słynnych Pięćdziesięciu twarzy Greya. Wiedziona ciekawością postanowiłam zapoznać się z nowym przedstawicielem tego gatunku, powieścią amerykańskiej pisarki- Natashy Walker.
Tajemnice Emmy: początki, to pierwszy tom, otwierający erotyczną trylogię,...
2013-01-06
Thrillery i kryminały to jedne z moich ulubionych książek. A jeśli do tego dodamy jeszcze szczyptę skandynawskiego surowego klimatu, to nie może być inaczej, niż murowany sukces.
Komisarz Claes Claesson właśnie kończy swój urlop tacierzyński, gdy niespodziewanie dostaje wiadomość, iż Cecilia, córka jego żony Veroniki, została napadnięta i ciężko pobita. Gdy Veronika wyjeżdża, by w szpitalu czuwać przy swoim dziecku, do Cleansa zgłasza się sąsiadka, zaniepokojona zniknięciem męża, który kilka dni temu pojechał na badania do Lund i nie wrócił. Niebawem w niewyjaśnionych okolicznościach zostaje zamordowana koleżanka Cecilii, a w Lund, w szpitalnych podziemiach ktoś odnajduje zwłoki zaginionego wcześniej mężczyzny. Czy coś łączy te sprawy, a jeśli tak, to co? Czy Veronice i jej córce wciąż grozi niebezpieczeństwo?
Długie, często trochę nużące początki powieści już niejednokrotnie przekonały mnie, że można się potem spodziewać całkiem niezłej akcji. Szpital jest w zasadzie potwierdzeniem tej właśnie reguły. Początkowo bowiem nie dzieje się w tej powieści zbyt wiele. Owszem mamy napad na Cecilię, ale zaraz potem akcja zwalnia i skupia się raczej na powrocie do zdrowia dziewczyny, jej rehabilitacji.
Gdzieś tam obok, autorka przedstawia nam zarys środowiska młodych lekarzy. Niby niepozornie. Nawet na tyle nieśmiało i powoli, że po głowie ostrożnie błądzą myśli: po co to? Chyba niepotrzebne takie gadanie, niech się lepiej zacznie dziać coś konkretnego! Jednak zamiary autorów się niezbadane i wkrótce okazuje się, że bez tego skrupulatnie nakreślonego portretu nie bylibyśmy w stanie zrozumieć całej historii.
A więc w końcu akcja zaczyna przybierać na prędkości- dochodzi do pierwszego morderstwa. Ofiarą jest Jan Boden. Nauczyciel, który właśnie dowiaduje się, że ma niegroźny nowotwór za uchem i jedzie do szpitala, aby porozmawiać z lekarzami o sposobie leczenia. Wizyta ta jednak kończy się dla niego tragicznie- zostaje zamordowany w szpitalnym schowku na... leki.
Po tym incydencie do powieści włączone zostaje typowe dla kryminałów właśnie, śledztwo policyjne. Przesłuchania, poszlaki, rozmyślenia. O tak, to jest to, co bardzo w powieściach lubię.
A jeszcze lepiej, gdy wszystkie te procedury przeprowadza niezwykle sympatyczny komisarz. Zdecydowanie musi być to mężczyzna, gdyż nic nie działa na czytelniczki tak, jak przystojny i zaradny policjant.
Tym razem ta rola przypadła Claesowi Claessonowi, mężczyźnie już dojrzałemu, który łączy ze sobą surowość i powagę komisarza, a także czułość świeżo upieczonego męża i ojca.
Później, kiedy myślimy, że już wszystko się wydarzyło, autorka dokłada jeszcze trzeci element całej tej makabrycznej zabawy, którego- choćbyśmy mocno chcieli - za żadne skarby nie możemy połączyć z dwoma pozostałymi.
Mniej więcej od połowy objętości powieści, zafundowano nam jeszcze jeden dodatkowy bonus. Są nim fragmenty z życia oprawcy. Krótkie obrazki z jego życia, w większości wydarzenia z czasów dzieciństwa. Bo to przecież dzieciństwo właśnie ma największy wpływ na kształtowanie się ludzkiej psychiki. Te krótkie fragmenty doskonale wyjasniają, co powodowało sprawcą.
Zakończenie trzyma w napięciu. Dużo się dzieje. Jest to, na co każdy czytelnik kryminału/ thrilleru liczy. Oprawca wymyka się policji, niebezpieczeństwo jest blisko. Czy Claes zdąży na czas?
Dobra powieść. Warto poświęcić kilka wieczorów i przenieść się w mroczne labirynty szpitalnych sal i korytarzy.
Thrillery i kryminały to jedne z moich ulubionych książek. A jeśli do tego dodamy jeszcze szczyptę skandynawskiego surowego klimatu, to nie może być inaczej, niż murowany sukces.
Komisarz Claes Claesson właśnie kończy swój urlop tacierzyński, gdy niespodziewanie dostaje wiadomość, iż Cecilia, córka jego żony Veroniki, została napadnięta i ciężko pobita. Gdy Veronika...
2010-12-13
"Zakręty losu" to pierwszy tom trylogii opowiadającej o perypetiach braci Borowskich. Wydarzenia rozgrywają się w dwóch przestrzeniach czasowych. Najpierw 13 lat wcześniej, czyli jeszcze za czasów, gdy młodszy z braci- Krzysiek chodzi do liceum, gdzie poznaje miłość swojego życia. Druga część rozgrywa się 13 lat później, czyli wtedy, gdy zakochani w sobie do szaleństwa nastolatkowie spotykają się ponownie- teraz już jako dorośli ludzie, którym przeszłość nie daje o sobie zapomnieć.
Na okładce widnieje informacja, że jest to dramat sensacyjny. Dla mnie tak naprawdę "Zakręty losu" są przede wszystkim powieścią o głębokim, prawdziwym uczuciu, o miłości, która może przetrwać wszystko. Dopiero gdzieś tam w tle rozgrywa się dramat narkotykowy, niszczący życie przyszywanej siostrze Kaśki, a zarazem jej rodzinie.
Historia wciąga. To na pewno trzeba przyznać. Porywa już od pierwszych chwil z lekturą w ręku. Ma na to niewątpliwie wpływ świetny styl pani Agnieszki. Lekki, nie wymagający, ale równocześnie prezentujący dobry poziom. Z niecierpliwością przerzucałam kolejne karty książki zadając sobie pytanie, co wydarzy się dalej? Pani Agnieszka posiada też niebywałą umiejętność tworzenia bardzo realistycznych dialogów, takich, które faktycznie mogłyby mieć miejsce w prawdziwym życiu, gdyby historia ta miała miejsce. Jednocześnie muszę powiedzieć, że zarówno główni bohaterowie, jak i ci drugoplanowi bez większych kłopotów dali się polubić. Może to nie do końca dobrze, że nawet czarne charaktery, którym niewątpliwie miał być tutaj Lukas wzbudziły moją sympatię, chociaż czy ja wiem?
Jedyne, co nie przypadło mi w książce do gustu, to zdecydowanie zbyt dużo seksu. Tak, ja wiem i wszystko rozumiem, że to książka o miłości, o szaleńczej namiętności i o sile uczucia. Jednak obszerne opisy i ciągłe myślenie głównego bohatera o tym, że chce posiąść swoją kobietę trochę zaczyna nużyć po kilku lub kilkunastu takich opisach.
Jako całość książkę odbieram pozytywnie. Miła lektura na jeden wieczór, po której uwierzycie w siłę uczucia.
"Zakręty losu" to pierwszy tom trylogii opowiadającej o perypetiach braci Borowskich. Wydarzenia rozgrywają się w dwóch przestrzeniach czasowych. Najpierw 13 lat wcześniej, czyli jeszcze za czasów, gdy młodszy z braci- Krzysiek chodzi do liceum, gdzie poznaje miłość swojego życia. Druga część rozgrywa się 13 lat później, czyli wtedy, gdy zakochani w sobie do szaleństwa...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-20
Z biografiami nie miałam do tej pory do czynienia. A przynajmniej nie w stopniu znaczącym. Po pierwsze jakoś mało jest osób, o których życiu chciałabym wiedzieć więcej. Po drugie nawet, gdy się takie osoby znalazły, etykieta "biografia" odstraszała mnie od książki. Dlaczego? Bo zawsze wydawało mi się, że pod nierzadko piękną okładką, treść takiej książki to w zdecydowanej większości daty i tak zwane suche fakty. Jednak na większości blogów, jakie zdarza mi się czytać biografie ostatnimi czasy wiodły prym i poczułam ochotę, żeby jednak spróbować przyjrzeć się bliżej temu gatunkowi.
Brakowało tylko odpowiedniej persony, na temat której chciałabym czytać. Wtedy właśnie otrzymałam propozycję przeczytania i zrecenzowania biografii Tuwima. Nie wahałam się ani chwili, jako że Julian Tuwim znalazł się już dawno w gronie poetów, których cenię i lubię, a dodać muszę, że grono to jest niezwykle wąskie.
Każdy z nas wiersze Tuwima zna. Jeśli nie te pisane z myślą o dorosłych, to przynajmniej te pisane z myślą o dzieciach, jak Murzynek Bambo, Lokomotywa, Abecadło, czy Ptasie Radio. Znamy je też ze słyszanych w radio piosenek, choć mało kto o tym wie. Tak, tak, słynna piosenka Miłość Ci wszystko wybaczy Hanki Ordonówny, czy Mimozami jesień się zaczyna Czesława Niemena, to utwory, które napisał właśnie Julian Tuwim. Znamy go jako wielkiego twórcę, poetę, który na stałe wpisał się w kanon lektur szkolnych, ale także jako twórcę kontrowersyjnego, bo przecież nie tak dawno toczyła się batalia o Bambo, który uznany został za wierszyk rasistowski. Jaki był za życia?
Całe życie bluźnił: bogom, ludziom, światu. Nie zgadzał się na zło, nienawiść, krzywdę robioną słabszym. (...) Ale nie był bohaterem, zapłacił za swoją odwagę ciężką chorobą, żył w cieniu, bał się otwartej przestrzeni. *
W książce Tuwim. Wylękniony bluźnierca Mariusz Urbanek próbuje odpowiedzieć na to pytanie, rekonstruując życiorys poety. Śledzić losy Juliana zaczynamy już od maleńkości, razem z nim odwiedzamy mury szkolne, w których zresztą wcale nie szło mu najlepiej. Nie zauważyliście prawidłowości, że wszystkim geniuszom jakoś ze szkołą było nie po drodze? Tak Einstein nie otrzymał promocji, a geniuszem się okazał, tak i Tuwim nie zdał do kolejnej klasy.
Potem razem z młodym chłopakiem obserwujemy pierwsze bohomazy, jakie udało mu się napisać, śledzimy zmagania i niepewności towarzyszące przy pisaniu i odwieczne pytanie debiutujących pisarzy: "Pisać czy nie pisać?".
Nie chcę streszczać tutaj tej książki, bo nie o to chodzi. Napiszę tylko, że autor pozytywnie mnie zaskoczył stylem pisania. Wcale nie było nudno! Wręcz przeciwnie. Czytałam z szalonym zainteresowaniem. Wielu rzeczy o Tuwimie nie wiedziałam, wiele mnie zadziwiło. Były momenty, że przyklaskiwałam jego wierszom, cieszyłam się jak dziecko, że coś takiego napisał, bo wiedzieć wam trzeba, że Tuwim był w poezji swego rodzaju rewolucjonistom, pisał śmiało i butnie i jak na tamte czasy niewyobrażalnie bezczelnie. Co i rusz wywoływał oburzenie społeczeństwa. Robił to jednak w doskonałym stylu, a jego sztuki pisane dla kabaretów przyniosły mu jeszcze większą sławę i... pieniądze.
Wiosna!!! Patrz, co się dzieje! Toć jeszcze za chwilę
I rzuci się tłum na ulicę!
Zośki ze szwalni i z pralni, "Ignacze", Kamile!
I poczną sobą samców częstować samice!
(...)
Jeszcze! Jeszcze! I jeszcze! Zachłannie! Bezkreśnie!
Rodźcie, a jak najwięcej! Trzeba miasto silić!
Wyrywajcie bachorom języki boleśnie,
By, gdy je w dół wrzucicie, nie mogły już kwilić!**
Były też jednak momenty, w których nie mogłam pojąć jak ktoś posiadający taki geniusz literacki może być tak ślepy lub udawać, że nie dostrzega elementarnych rzeczy. Nie mogłam zrozumieć motywów postępowania.
Dużo myślałam w czasie lektury. Wywołała we mnie mnóstwo refleksji. Nie chciałam oceniać postępowania poety. Próbowałam postawić się w jego sytuacji. Ciężka sprawa. Myślę, że dla jednych Tuwim pozostanie genialnym poetą, dla innych zdrajcą.
O samym wykonaniu biografii należałoby, żebym powiedziała słów kilka. Jak już napisałam powieść wciąga. Czytałam ją jak najlepszą fikcję literacką, oczywiście cały czas pamiętając, że to jednak fikcja nie jest. Świetnie dopasowane nagłówki rozdziałów sprawiały, że buzia sama mi się uśmiechała. Dodatkowo każdy rozdział opatrzony jest zdjęciem poety, a każde zdjęcie jedyne w swoim rodzaju, podpisane odpowiednią adnotacją.
Widać, że autor zgłębił temat w stopniu bardzo dobrym, bo całość jest dopracowana w najmniejszych szczegółach. Na końcu zostało stworzone kalendarium, które może być ułatwieniem w odnalezieniu się w chronologii życia poety. Jest też jeszcze jeden bonus. Mariusz Urbanek zamieścił wywiad z Ewą Tuwim, czyli przybraną córką Juliana Tuwima. Wywiad znajduje się na końcu książki, co moim zdaniem jest świetnym posunięciem. Czytelnik bowiem ma okazję przemyśleć wszystko to, co przeczytał i jeśli nadal ma jakieś wątpliwości odnośnie oceny postaci Tuwima, to gdy przeczyta wywiad z Ewą, dużo z tych wątpliwości się rozwieje, a przynajmniej jej spojrzenie postawi poetę w nieco innym świetle.
Jednym słowem polecam. Nie tylko osobom, które Tuwima znają i cenią, ale także tym, które interesują się historią Polski (ze względu na czasy w jakich żył Tuwim tło historyczne jest niezwykle żywe i można dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy).
_________________________________
*Tuwim. Wylękniony bluźnierca, str. 5
** Wiosna, J. Tuwim
Z biografiami nie miałam do tej pory do czynienia. A przynajmniej nie w stopniu znaczącym. Po pierwsze jakoś mało jest osób, o których życiu chciałabym wiedzieć więcej. Po drugie nawet, gdy się takie osoby znalazły, etykieta "biografia" odstraszała mnie od książki. Dlaczego? Bo zawsze wydawało mi się, że pod nierzadko piękną okładką, treść takiej książki to w zdecydowanej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-09
2013-08-27
Bardzo napaliłam się na tę książkę. Przede wszystkim dlatego, że to literatura skandynawska, ale drugim powodem były wspaniałe opinie recenzentów z okładki. Platforma strachu, i tym podobne nagłówki strasznie mnie zachęcały do tej książki. Jednak pierwszy raz rozczarowałam się literaturą skandynawską. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz, prawda?
Jest wieczór. Do portu ma wpłynąć luksusowy jacht z siedmiorgiem uczestników rejsu. Już widać go na horyzoncie, a stęsknione rodziny czekają na najbliższych na brzegu. Jednak dzieje się coś dziwnego. Zamiast spokojnego przybicia do brzegu, jacht z impetem uderza o brzeg, a na pokładzie nie ma żywej duszy. Co stało się z pasażerami? Tego będzie próbowała dowiedzieć się miejscowa policja, a także adwokatka Thora, która będzie reprezentowała interesy rodziców jednego z pasażerów statku.
Przede wszystkim byłam niemile zaskoczona, że w książce tak mało się dzieje. Owszem najpierw jest ciekawie. Jacht uderza o brzeg i nie wiadomo, co stało się z pasażerami. Jednak później akcja zwalnia. Autorka raz przenosi nas w przeszłość, na jacht, gdzie możemy śledzić jak rozgrywają się wypadki, raz zaś przenosimy się do teraźniejszości, gdzie prowadzone jest śledztwo policyjne oraz osobiste dochodzenie Thory. Może dlatego miałam takie odczucie, że mniej się dzieje, ponieważ zapowiedzi, że książka od początku do końca trzyma w napięciu, i jest taka straszna są nieco na wyrost. Owszem, byłam ciekawa, co wydarzy się dalej i kto stoi za tym wszystkim, a także przyznaję, że nie nie przeszło mi przez myśl takie rozwiązanie, jakie zaproponowała autorka, ale jednak mimo wszystko jestem zawiedziona.
Czytało się przyjemnie i szybko. Styl autorki bardzo poprawny i przyjemny. Duża czcionka, powieść krótka, w sam raz na dwa wieczory.
Jednym słowem można przeczytać, ale czytałam wiele lepszych thrillerów skandynawskich.
Bardzo napaliłam się na tę książkę. Przede wszystkim dlatego, że to literatura skandynawska, ale drugim powodem były wspaniałe opinie recenzentów z okładki. Platforma strachu, i tym podobne nagłówki strasznie mnie zachęcały do tej książki. Jednak pierwszy raz rozczarowałam się literaturą skandynawską. Kiedyś musiał być ten pierwszy raz, prawda?
Jest wieczór. Do portu ma...
2013-10-29
2013-10-16
2012-07-20
2012-02-01
2012-05-29
Sophie to młoda, piękna kobieta, która wiedzie szczęśliwe życie u boku swego męża- Vincenta. Jednak od całkiem niedawna, Sophie miewa czarne dziury w pamięci. Za nic nie potrafi sobie przypomnieć, gdzie położyła prezent urodzinowy dla męża- a przecież była pewna, że go kupowała! Zdarza jej się zgubić samochód na parkingu i odnaleźć go 2 przecznice dalej. Zapomina o rzeczach ważnych bardziej lub mniej, a zwiększająca się częstotliwość tych wypadków powoduje, że zarówno życie osobiste jak i zawodowe kobiety zaczyna powoli podupadać. Dziewczyna zaczyna podejrzewać u siebie chorobę psychiczną, a kiedy wokół giną kolejne osoby, a ona zostaje główną podejrzaną, postanawia uciec od przeszłości i zacząć wszystko od nowa, w innej miejscowości, z inną tożsamością i z innym mężem. Tylko czy to był dobry wybór?
Od samego początku historia wciąga. Jest pełna niedomówień, zagadek i tajemnic.
Ciekawy efekt został osiągnięty przez autora poprzez zastosowanie dwóch odrębnych narratorów spojrzeń narratora, z których jedno komentuje trzecioosobowo poczynania Sophie, drugie natomiast to forma dziennika jednego z bohaterów, prowadzonego oczywiście w pierwszej osobie.
Ciekawostką jest także to, że powieści mieszają się ze sobą dwa czasy: narracja jest prowadzona zarówno w czasie teraźniejszym, ale czasami pojawia się także czas przeszły. Trudne do pogodzenia, by nie wywoływało to dziwnego efektu zagubienia u czytelnika, ale o dziwo Lemaitre tego dokonał, udało mu się te dwa czasy świetnie połączyć. I tak jak nie przepadam za książkami pisanymi w czasie teraźniejszym, bo takie historie strasznie mnie irytują, tak tutaj w zasadzie tego nie odczuwałam.
Kiedy facet wychodzi ze swojego kantorka, Sophie siedzi z powrotem w pozie klientki, z rękami złożonymi na blacie. Tym razem Musain zostaje po drugiej stronie biurka, odlicza pięć tysięcy sześćset euro. Potem siada na miejscu urzędniczki, stuka w klawiaturę komputera. Drukarka zaczyna mozolnie pracować. Musain zaś spogląda z uśmiechem na Spohie, która czuje się jak naga.
Sama akcja toczy się szybko. Na każdej stronie dzieje się coś nowego, interesującego. Autor nie pozwala się nudzić czytelnikowi. Zastanawiamy się, nad całą tą historią, próbując znaleźć logiczne wytłumaczenie, ale... nie udaje nam się. Bo, gdy już wpadniemy na jakiś pomysł, za kilka stron okazuje się, że nasza teoria jest nic nie warta.
Silne emocje targające bohaterką udzielają się także czytelnikowi, dzięki czemu od książki nie sposób się oderwać. Ciekawość zżera bowiem, zastanawiamy się ciągle co też jest przyczyną tak dziwnych zachowań kobiety i choć wszystko wskazuje na to, że po prostu postradała ona zmysły, to tak naprawdę od samego początku można wyczuć, że "coś tu śmierdzi".
"Ślubna suknia" to ciekawy thriller psychologiczny, w którym autor skrupulatnie dopasował do siebie elementy układanki. Przemyślany, emocjonujący i z pewnością wart uwagi.
Sophie to młoda, piękna kobieta, która wiedzie szczęśliwe życie u boku swego męża- Vincenta. Jednak od całkiem niedawna, Sophie miewa czarne dziury w pamięci. Za nic nie potrafi sobie przypomnieć, gdzie położyła prezent urodzinowy dla męża- a przecież była pewna, że go kupowała! Zdarza jej się zgubić samochód na parkingu i odnaleźć go 2 przecznice dalej. Zapomina o rzeczach...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-07-15
2012-11-01
Każda kobieta marzy o tym, by znaleźć miłość swojego życia. Ile kobiet, tyle różnych wyobrażeń ideału mężczyzny. Zazwyczaj marzymy, by nasz wybranek troszczył się o nas, dbał, kochał, był miły i sympatyczny. I znajdujemy takiego, który spełnia te wszystkie wymagania. Tylko, że często po jakimś czasie ten ideał zaczyna być zbyt nudny i przewidywalny, a my stajemy się zmęczone codziennością. Łakniemy czegoś nowego, marzymy o kimś, kto byłby zupełnie inny od osoby, z którą żyjemy, niechby nawet to był taki przysłowiowy "zimny drań", okrywający się nutką tajemniczości...
Federico Moccia jakiego jeszcze nie znacie!- tak, to bardzo trafne zdanie, zdobiące okładkę najnowszej powieści włoskiego pisarza. Wcześniejsze spotkanie z Moccią przy lekturze "Amore 14" sprawiło, że zapamiętałam tego autora i dodałam do tych, których koniecznie muszę poznać bliżej, bo mają szansę należeć do autorów ulubionych. I po lekturze "Mężczyzny, którego..." z zadowoleniem stwierdzam, że autor postawił kolejny krok, by się na tej liście znaleźć.
Ona- Sofia jest świetnie zapowiadającą się pianistką. Każdy jej koncert wzbudza ogromne zainteresowanie i zbiera pozytywne opinie krytyków. Prywatnie jest związana z Andreą, mężczyzną, który wskutek nieszczęśliwego wypadku ląduje na wózku inwalidzkim, a lekarze odbierają mu jakąkolwiek nadzieję na to, że kiedykolwiek będzie chodził.
On- Tancredi, niewyobrażalnie bogaty mężczyzna, z pozoru zimny i cyniczny. Nie uznaje półśrodków- kiedy czegoś chce, po prostu to otrzymuje. Jednak pod tym cynizmem kryje się coś, o czym Tancredi najchętniej by zapomniał, coś czego nie może sobie wybaczyć, za co obwinia siebie, coś co sprawia, że nie może odnaleźć swojego szczęścia i nie potrafi kochać, ale do czasu, bo gdy pozna ją wszystko może się zmienić.
Jestem zauroczona początkiem powieści Mocci. Strasznie wciąga, bo autor znakomicie knuje intrygi. Poza tym przedstawia nam Tancrediego jako tego typowego "zimnego drania", o którym wspominałam wcześniej, a przecież w "zimnych draniach" jest coś, co my kobiety kochamy- chociażbyśmy miały o nich czytać tylko na kartkach powieści. Prócz naszego drania, mamy jeszcze dwie główne postaci- jak już wiecie- Sofię i Andreę. Sofia to osoba, która wzbudziła we mnie podziw ze względu na jej silną wolę, którą wykazała w najróżniejszych sytuacjach (nie chcę tutaj pisać dokładnie, o co chodzi, bo to popsułoby całą radość z czytania). Jeśli chodzi o Andreę, to było mi go trochę żal. Może nie tyle ze względu na jego inwalidztwo, ale bardziej na to, że on naprawdę kochał Sofię, która przecież najwyraźniej w tym związku tylko się dusiła.
Pobocznym wątkiem, do którego autor wraca we wspomnieniach Tancrediego, jest wątek jego siostry- Claudine. Choć to tylko poboczna historia, to była znakomitym pomysłem, bo po pierwsze doskonale trzyma w napięciu, ponieważ autor bardzo rozważnie podrzuca nam kolejne kawałki układanki i dopiero pod koniec powieści mamy ich tyle, aby wszystkie do siebie dopasować i poznać prawdę o wydarzeniach sprzed lat; a po drugie tym wątkiem autor doskonale wyjaśnia, co uczyniło z Tancrediego cynika i jakie psychologiczne aspekty pchały go do tych wszystkich nieprzyjemnych uczynków.
Moccia zachwyca pomysłem, stylem, wykonaniem. Każdy szczegół ze sobą współgra, wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Dodatkowo cenię go za niekonwencjonalne zakończenia. Uwierzcie, że tego na pewno się nie spodziewacie i choć ja osobiście poczułam w pierwszej chwili lekkie ukłucie żalu, to z pewnością takie rozwiązanie sprawy dodaje powieści jeszcze więcej atrakcyjności.
Każda kobieta marzy o tym, by znaleźć miłość swojego życia. Ile kobiet, tyle różnych wyobrażeń ideału mężczyzny. Zazwyczaj marzymy, by nasz wybranek troszczył się o nas, dbał, kochał, był miły i sympatyczny. I znajdujemy takiego, który spełnia te wszystkie wymagania. Tylko, że często po jakimś czasie ten ideał zaczyna być zbyt nudny i przewidywalny, a my stajemy się...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-11-15
"Ach"- tylko tyle, albo raczej powinnam napisać, aż tyle przychodzi mi do głowy po lekturze najnowszej książki znanego na całym świecie pisarza- Johna Irvinga. Jednak to maleńkie "ach", pełne jest podziwu, uznania i w tym momencie ślepego już zakochania w prozie amerykańskiego autora. "W jednej osobie" to dopiero moja druga powieść autora i coraz bardziej żałuję, że tak późno zabrałam się za jego twórczość, chociaż z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że to dzieła dość kontrowersyjne i poruszające tematy, które niekoniecznie każdy musi lubić, a tym bardziej w bardzo młodym wieku rozumieć.Ale w czym rzecz, czym tak bardzo się zachwycam?
Narratorem powieści jest jednocześnie jej główny bohater- Billy Abbot, który opowiada nam historię swojego życia w momencie, kiedy ma już 70 lat. Billy wychowuje się bez ojca, mieszka razem z matką, a najbliższym męskim wsparciem jest dla niego dziadek Harry, który udziela się aktorsko. I wszystko to wygląda najnormalniej w świecie, tylko że jako role upodobał sobie on role żeńskie. Billy nie widzi związku między upodobaniami dziadka a swoim rozwojem, aż do momentu kiedy pewnego dnia stanie w progu miejskiej biblioteki i pozna tam pannę Frost, zwaną też Dużym Alem. Wtedy zacznie w sobie odkrywać- jak sam mówi- pociąg do niewłaściwych osób, czyli mężczyzn, transseksualistów.
Irving w bardzo odważny sposób pokazał problem adaptacji w środowisku podczas gdy człowiek boryka się z odmiennością seksualną. Ameryka lat 60., 70. i 80. to nie dzisiejsza Ameryka, gdzie tolerancja w stosunku do gejów, czy transów stoi na wyższym poziomie. To powieść o poszukiwaniu własnego ja, o trudnym dojrzewaniu, o rozterkach dotyczących upodobań seksualnych, o tolerancji. A tłem do tego wszystkiego jest pojawienie się nowej i nieznanej wtedy choroby AIDS, jej rozwój, rozprzestrzenianie się.
Pewnie myślicie, że to wszystko musi być strasznie poważne i nudne. Ale tak nie jest! To właśnie piękno prozy Irvinga, że trudne sprawy potrafi potraktować z ogromnym poczuciem humoru, przedstawia sytuacje tak, że najpierw chce nam się z nich śmiać, a dopiero po chwili zastanawiamy się nad sensem tych słów i dopiero wtedy przychodzi czas na refleksję.
Seks, AIDS, HIV, transseksualiści. To może wzbudzać obawę o to, jakie sceny zostaną nam pokazane w powieści. Muszę się przyznać, że ja też podchodząc do tej książki miałam lekkie obawy, czy po lekturze nie pozostanie lekki niesmak, czy jakieś sceny, powiedzmy jak porno nie będą miały tam miejsca, czy nie przerażę się dosadnością opisów. Ale przecież Irving to klasa sama w sobie, dlatego chociaż książka kipi erotyką, została ona tak zakamuflowana, że nie ma po prostu szans na jakiekolwiek obrzydzenie, czy zniesmaczenie.
Nie mogę zrobić nic innego jak tylko polecić. Książek niosących jakiś przekaz, jakieś wartości jest niestety coraz mniej, a ta z pewnością do nich należy. A jak już spróbujecie, to na pewno pokochacie Irvinga, bo inaczej się nie da.
"Ach"- tylko tyle, albo raczej powinnam napisać, aż tyle przychodzi mi do głowy po lekturze najnowszej książki znanego na całym świecie pisarza- Johna Irvinga. Jednak to maleńkie "ach", pełne jest podziwu, uznania i w tym momencie ślepego już zakochania w prozie amerykańskiego autora. "W jednej osobie" to dopiero moja druga powieść autora i coraz bardziej żałuję, że tak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-01
"Miłość buja nad Szkocją" to już trzecia część dobrze znanej serii "44 Scotland Street" Alexandra McCall'a Smith'a. Prawdę mówiąc nie czytałam dwóch poprzednich tomów, a co więcej nawet o nich nie słyszałam, dlatego obawiałam się trochę, że nie będę potrafiła odnaleźć się w wydarzeniach, że będę miała duże luki, które wpłyną na odbiór powieści. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca i mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że cykl ten nie wymaga czytania tomów po kolei.
Na krótką chwilę, jaką zajmie nam przeczytanie tej powieści przenosimy się do jednego ze szkockich miast- Edynburga. To właśnie tam, przy ulicy Scotland Street 44 spotkamy przeróżne ciekawe osobowości. Mianowicie: Bertiego- sześcioletniego geniusza, wraz z matką Irene, która kompletnie nie rozumie potrzeb swojego synka, wysyłając go to na lekcje jogi, to na lekcje włoskiego, zapisując do Edynburskiej Młodzieżowej Orkiestry Dętej, czy też fundując mu sesje terapeutyczne u psychoanalityka, który swoją drogą sam jest mocno świrnięty, dopatrując się objawów wariactwa u wszystkich wkoło, tylko nie u samego siebie. Spotkamy się także z Angusem Lordi, zdziwaczałym, aczkolwiek przesympatycznym mężczyzną i nieodstępującym go ani na krok złotozębym psem Cyrilem. Będziemy śledzić losy Domeniki, która niestrudzenie czyni powinność antropologa w okolicach cieśniny Malakki i dokonuje tam fascynujących odkryć. Do obiektów naszej obserwacji dołączymy także studentkę Pat, nieustannie pakującą się w sercowe kłopoty, a także milionera Matthew, który ma złote serce całkowicie oddane i wierne właśnie owej studentce.
Wszystkie perypetie tych jakże oryginalnych bohaterów zostały przedstawione w krótkich epizodach. Często autor przerywa akcję, przenosi nas od jednego bohatera do drugiego, ale o dziwo, nie uważam tego za wadę. Te króciusieńkie rozdzialiki czytałam z wielką przyjemnością i zainteresowaniem.
To, co urzekło mnie w "Miłości...", to pokazanie życia Szkotów w nieco krzywym zwierciadle. Połączenie satyry, refleksji i po prostu zupełnie zwyczajnego życia jest chyba receptą McCall'a Smith'a na sukces. Porwał mnie humor, może dość specyficzny, ale do mnie przemówił, bo niejednokrotnie uśmiechałam się pod nosem przy niektórych fragmentach. Zwłaszcza tych dotyczących genialnego dziecka Bertiego i jego matki Irene. Doprawdy współczułam biedaczkowi takiej matki- irytująca, wszędzie wtykająca swój nos, a na dodatek przeświadczona o tym, że wie najlepiej co jest dobre, a co nie.
I najważniejsze w tym wszystkim jest to, że choć ta książka działa kojąco, dodaje optymizmu, bawi, a człowiek nie chce kończyć przygody z jej bohaterami, to ona wcale nie jest sielankowa, nie jest przesłodzona i za to chwała autorowi.
"Miłość buja nad Szkocją" to już trzecia część dobrze znanej serii "44 Scotland Street" Alexandra McCall'a Smith'a. Prawdę mówiąc nie czytałam dwóch poprzednich tomów, a co więcej nawet o nich nie słyszałam, dlatego obawiałam się trochę, że nie będę potrafiła odnaleźć się w wydarzeniach, że będę miała duże luki, które wpłyną na odbiór powieści. Na szczęście nic takiego nie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to