-
Artykuły
Sięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1 -
Artykuły
„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4 -
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2014-07-15
2014-05-28
2014-12-31
2014-11
2014-11
2014-11
2014-11
2014-11
2014-12-23
2014-10-30
Och, jak ja chciałam odczuwać zachwyt po przeczytaniu tej książki. Jak ja chciałam rozpływać się nad tytułową postacią i współczuć jego nieszczęsnym perypetiom. Jak chciałam móc usprawiedliwiać jego zemstę słusznym poczuciem sprawiedliwości. Recenzja, oczywiście, zawiera spojlery.
Dumas stworzył dzieło monumentalne, wydawałoby się kompletne. Nie wiem, czy mój problem z długością tej powieści wynika z tego, że ostatnimi czasy czytałam raczej współczesnych twórców i odzwyczaiłam się od bogatego stylu, naszpikowanego opisami, romantycznych powieści, czy po prostu wróciły koszmary liceum w postaci choćby „Cierpień młodego Wertera” . Prawda jest taka, że można było tę powieść skrócić o mniej więcej trzecią jej część i wyszłoby to na dobre zarówno jej, jak i czytelnikowi. To pierwsza książka tego autora, którą miałam okazję przeczytać – tak, lekturę Trzech Muszkieterów cały czas mam przed sobą – i początkowo zachwycił mnie jego talent do snucia opowieści, i, mimo wszystko, pewna lekkość opisów. Potem jednak nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że sama forma powieści (publikowana w odcinkach) nieco ograniczyła autora, a także sprawiła, że mniej więcej po trzystu stronach pomysł na akcję gdzieś zniknął, a zastąpiły go przydługie, ciężkie opisy, ogrom postaci pobocznych (nie twierdzę, że niepotrzebnych) i niesamowite wyhamowanie akcji.
Drugim, i chyba nieco większym problemem, który mam z tą powieścią, jest sam Monte Christo. Początkowo chłopię do rany przyłóż dostaje od życia srogą lekcję, gdy zdradzony przez, mogłoby się wydawać, przyjaciół, zostaje wtrącony do więzienia. Tam spędza zdecydowanie zbyt wiele lat, pobiera nauki od księdza, którego wszyscy mają za niespełna rozumu, zdobywa ogromną wiedzę, szczególnie na temat chemii oraz języków, a po tych kilkunastu latach wreszcie udaje mu się uciec. Od tego czasu jego działania napędzane są chęcią zemsty na tych, którzy odebrali mu młodość, ojca i miłość. Nie będę ukrywać, że może i szlachetne są to pobudki, ale sposób, w jaki Monte Christo zatraca się w swoich działaniach jest wręcz odrażający, a jeszcze gorszy jest chyba jego sposób usprawiedliwiania się – ‘zesłał mnie Bóg’, ‘dostałem drugie życie po to, aby pomścić mojego ojca’, i tym podobne, i tak dalej, przy tym cały czas mając aprobatę narratora, który niewątpliwie sympatyzuje z bohaterem. Nie mam problemu z tym, że mogę nie lubić protagonisty. Mam jednak problem z wciskaniem mi na siłę jednego i słusznego rozumienia świata – że Monte Christo to w gruncie rzeczy równy chłop. A, moim skromnym zdaniem, wcale tak nie jest i byłabym w stanie postawić go w jednym rzędzie z tymi, na których się mścił, nie bacząc na nikogo, igrając nawet z tymi pozornie mu najbliższymi (poza tym, czy naprawdę nie byłoby łatwiej po prostu mu powiedzieć: „hej, młody Morrelu, wiesz, dałem Twojej ukochanej jakiś specjalnie zrobiony przeze mnie płyn i śpi sobie w grobie/cokolwiek, wcale nie musisz cierpieć przez dwa miesiące, no ale wiesz, nie próbuj równać się ze mną, bo spędziłem czternaście lat w więzieniu”). Kontynuując posługiwanie się kolokwializmami: ta postać po prostu, moim zdaniem, kupy się nie trzyma i choć początkowo zasługuje na współczucie, zrozumienie, traci to wszystko gdzieś w trakcie trwania powieści.
Poza tym: wątek Mercedes. Jak łatwo przyszło mu oceniać kobietę, która nigdy nie kochała swojego męża, cały czas czując coś tylko do tego jedynego (którego jako jedyna poznała od razu, nawiasem mówiąc), jednak żyła w czasach, gdy kobiety służyły do bycia li i wyłącznie ładną ozdobą obok mężczyzny i, bardzo mi przykro, ale czekanie na ukochanego 14 lat mogłoby się skończyć w sposób podobny, jak dla jego ojca. Niemniej jednak, zawsze łatwiej wymienić taką osobę na lepszy model (czytaj: piękną, młodą, grecką księżniczkę) – dziękuję Ci, o hrabio, za jeszcze jedną lekcję życiową.
Jak więc można wywnioskować, powieść ta nie zasili panteonu arcydzieł (a przynajmniej takowych w moim mniemaniu). Niemniej jednak w stylu Dumasa jest coś tak urzekającego, że chętnie spotkam się z nim przy okazji kolejnych powieści
Och, jak ja chciałam odczuwać zachwyt po przeczytaniu tej książki. Jak ja chciałam rozpływać się nad tytułową postacią i współczuć jego nieszczęsnym perypetiom. Jak chciałam móc usprawiedliwiać jego zemstę słusznym poczuciem sprawiedliwości. Recenzja, oczywiście, zawiera spojlery.
Dumas stworzył dzieło monumentalne, wydawałoby się kompletne. Nie wiem, czy mój problem z...
2014-10-17
2014-10-03
2014-09-29
2014-09-18
2014-09-18
2014-09-18
2014-08-22
Wydaje się, że to książka dla dość zamkniętego kręgu odbiorców, którzy interesują się siatkówką i coś o historii tej dyscypliny wiedzą - nie przeczę, że tak jest.
"Kat" jest jednak czymś więcej, niż tylko opowiastką o sukcesach, dość odległych, polskiej reprezentacji. To opowieść o legendzie, która pogrążyła się za życia (to znaczy, w końcu tym powinna być biografia). Opowieść o człowieku, który swoje największe sukces osiągnął niesamowicie szybko - mając niewiele ponad 30 lat. Był bezczelny. Był bezkompromisowy. Był butny. Ale miał ku temu wszelkie podstawy, bo był bożyszczem tłumów. Oczywiście tak barwna osobowość, wyszczekana, z niewyparzonym językiem, nie mogła obyć się bez nieprzyjaźnie nastawionych do niego ludzi, nie tylko w środowisku dziennikarskim. Nie dogadywał się z niektórymi zawodnikami. Wyrzucał ich ze składu. To była jego wizja, za którą ponosił pełną odpowiedzialność. Wszystko musiało być podporządkowane reprezentacji, jej przyszłym sukcesom. Nie było taryf ulgowych. Nie było klepania po plecach. Była drużyna. Jego drużyna.
Gdy zobaczyłam nazwisko Grzegorza Wagnera na okładce, nie wiedziałam, czego spodziewać się po tej książce. Czy będzie ona próbą wybielenia bohatera? Czy będzie próbą gorzkiego rozliczenia się z ojcem, w którego cieniu musiał żyć przez większość swojego życia, który opuścił jego matkę, gdy ten był dzieckiiem?
Biografia ta jest jednak gorzkim obrazem życia. Mimo całej swojej wielkości, momentami megalomanii, Wagner był, niestety, tylko człowiekiem, na którym ciążyła niezwykła presja (którą momentami sam zarzucał sobie na barki) - z którą radził sobie dopóki dopóty wszystko szło dobrze. Potem zaczęły się ucieczki w alkohol, konflikty w małżeństwie i rozstania, początki brązowienia legendy. Czy jednak można całe życie się z nią mierzyć, gdy zaczęło się ją tworzyć w tak młodym wieku? Czy Wagner w pewnym momencie nie padł po prostu ofiarą własnego sukcesu? Czy jednak nie był tym cudotwórcą, za którego był uważany? Przecież w pewnym momencie jego kariera trenerska stała się pasmem ciągłych, boleśnie punktowanych przez nieprzychylnych dziennikarzy, porażek, z których po latach wyciągał wnioski. Był zdolny do samokrytycyzmu. Umiał uczyć się na błędach innych oraz swoich. Ciężko powiedzieć, w którym momencie coś nie wyszło. Przecież zszedł ze sceny niepokonany.
Trudno jest ocenić postać Wagnera. Ale w życiu przecież nic nie jest czarno-białe, a taki szczególnie nie był jego charakter.
Wydaje się, że to książka dla dość zamkniętego kręgu odbiorców, którzy interesują się siatkówką i coś o historii tej dyscypliny wiedzą - nie przeczę, że tak jest.
"Kat" jest jednak czymś więcej, niż tylko opowiastką o sukcesach, dość odległych, polskiej reprezentacji. To opowieść o legendzie, która pogrążyła się za życia (to znaczy, w końcu tym powinna być biografia)....
2014-04-23
"Ten, który kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Ten, który kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość."
George Orwell po raz kolejny opisuje świat totalitarny, snując dystopijną wizję przyszłości, w którym istnieją tylko 3 ogromne mocarstwa – Oceania, Eurazja i Wschódazja. Świat przedstawiony utworu przeraża, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę fakt, jak bardzo czerpał ze współczesnego mu świata twórca.
Partia, której ucieleśnieniem jest Wielki Brat, kontroluje każdy aspekt ludzkiego życia, począwszy od jego poczęcia (władza stara się unicestwić wszelkie przejawy popędu seksualnego) aż do śmierci. Co jednak ważne – kontroluje życie tylko członków Partii, którzy stanowią około 13% społeczeństwa. Reszta proli (słowo pochodzące z nowomowy, oznaczające proletariat), którzy mieli zyskać na przewrocie, gdyż ustrój Oceanii – angsoc, podobnie jak i bolszewicka rewolucja, miał poprawić standardy życia tych najbiedniejszych i zazwyczaj najbardziej uciśnionych. Jak już pisał choćby Krasiński w „Nie-boskiej komedii”, rewolucja jest tylko zamianą miejsc między warstwą średnią, a rządzącą. Ucisk pozostaje ten sam, zmienia się tylko jego twarz. A w tym wypadku ma ona twarz Wielkiego Brata.
Orwell w przerażający sposób opisuje nam ustrój Oceanii, ideologię rządzącej Partii, oraz sposób życia mieszkańców.
"Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła."
Te główne hasła Partii składające się z przecież tak oczywistych oksymoronów, perfekcyjnie funkcjonują w świecie stworzonym przez Orwella. Co więcej – tam, gdzie rządzi dwójmyślenie mają sens i są podstawą całego systemu, w którym cztery główne ministerstwa, Pokoju, Obfitości, Prawdy oraz to prawdopodobnie najbardziej przerażające – Miłości działają na podobnie odwrotnych zasadach.
Głównym bohaterem jest Winston, który zajmuje się aspektem władzy w pierwszym wymienionym przeze mnie cytacie. Modyfikuje przeszłość, fałszuje ją, aby odpowiadała ona odpowiedniemu, aktualnemu kursowi władzy. Jego życie kontrolowane jest przez wszechobecne teleekrany, Policję Myśli, jednak powoli zaczyna w nim kiełkować bunt przeciw władzy – w końcu opiera się ona na nieomylności Partii i Wielkiego Brata, jednak przecież sam Winston w swojej codziennej pracy widzi, że są ta bardzo słabe, niepewne i, co więcej, fałszywe fundamenty.
Początkowo tę książkę można było odczytywać jako krytykę komunizmu, jednak dziś, 20 lat po upadku ZSRR, widać, że cały czas przeraża równie mocno i podejmuje tematykę o wiele bardziej uniwersalną, problematykę, z którą mierzymy się cały czas. Pokazana jest degrengolada świata, jakiego znamy, w którym jedyną wartością jest przeżycie, nie życie samo w sobie. Wydaje się, że sposób, w jaki to się stanie, o wiele lepiej przewidział Huxley niż Orwell. Obie wizje, jakkolwiek różne od siebie by nie były, zdecydowanie nie napawają optymizmem.
"Ten, który kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Ten, który kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość."
George Orwell po raz kolejny opisuje świat totalitarny, snując dystopijną wizję przyszłości, w którym istnieją tylko 3 ogromne mocarstwa – Oceania, Eurazja i Wschódazja. Świat przedstawiony utworu przeraża, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę fakt, jak...
2014-03-27
2014-08-21
Nie wiem, od czego zacząć, bo słowa te będą dość chaotyczne. Od dawna nie pisałam recenzji, ale TO TA książka zasługuje na kilka(naście/dziesiąt/set) słów.
Nie mam zamiaru udawać - jestem snobem, a moje recenzje mogą mieć naleciałości rozegzaltowanej dwudziestolatki, której wydaje się, że pozjadała wszystkie rozumy i o świecie wie wszystko dzięki uświadomionym opiniom na tumblr. To prawda. Ale potem przychodzi lektura takiej książki, która sprowadza mnie wręcz do parteru.
Mieszkam, co oczywiste, w Polsce, gdzie nie istnieje coś takiego jak 'mieszanka kulturowa' (nie oceniam tego pod względem aksjologicznym, po prostu stwierdzam fakt). Choć wielu z nas może twierdzić, że nie jest rasistami, to w jakiej ilości sytuacji mieliśmy możliwość sprawdzić, czy tak naprawdę jest? To chyba właśnie mnie uderzyło w tej książce - to ciągłe skonfundowanie, niemożność porównania tej sytuacji z moimi doświadczeniami, brak punktów odniesienia, bo nigdy nie miałam z tym styczności - nie tylko jako osoba rasy białej, ale jako osoba, która nigdy nie miała prawdziwie bliskiej interakcji w codziennym, realnym życiu z osobami czarnymi. Brak wiedzy. Brak obycia. Brak świadomości. Brak empatii. Brak zrozumienia
'"Czemu wszyscy musimy mówić o rasie? Nie możemy być zwyczajnie ludźmi?" A profesor Hunk odparł: "Dlatego właśnie istnieje przywilej, abyś mógł tak mówić. Tak naprawdę rasa jest dla ciebie nieistotna, bo nigdy nie stanowiła bariery. Czarni nie mają tego wyboru. Czarny na ulicach Nowego Jorku nie chce myśleć o rasie, dopóki nie próbuje złapać taksówki, i nie chce myśleć o rasie, kiedy jedzie swoim mercedesem z dozwoloną prędkością, dopóki nie zatrzyma go glina".
Nie uważam, abym po lekturze tej książki stała się bardziej uświadomionym społecznie człowiekiem, który ma aspirację do zmiany świata. W końcu cały czas będę żyć w Polsce, podczas gdy czarni w Ameryce cały czas będą mierzyć się z tym, że kolor ich skóry jest inny. Zostanę tam, gdzie i wygodniej. Będę przejmować się losami świata z odległości paru tysięcy mil. Nic z tym nie robiąc. Chyba za to tak cenię tę książkę. Za wytknięcie mi palcami hipokryzji, konformizmu i egocentryzmu - nawet w tych słowach piszę przede wszystkim o sobie. Za ciągłe poczucie dyskomfortu.
"-To prawdziwa literatura; ludzie będą ją czytali tak samo za dwieście lat - powiedziała"
Wątpię, aby Adichie twierdziła, że jej książki nie można wpisać do nurtu 'prawdziwej literatury'. Bo myślę, że chce, aby za dwieście lat jej książka była czytana inaczej - jako krytyka świata, który przeminął i nie ma już prawa bytu, a nie gorzkie odzwierciedlenie rzeczywistości i wypunktowanie wszystkich wad współczesnych czasów.
Czytając kilka recenzji tej książki, nieraz w oczy wbijają mi się słowa o "politycznej poprawności", która dziś ma zdecydowanie negatywne nacechowanie - jest synonimem ograniczania wolności słowa, praw i wszystkiego, co wspaniały, kapitalistyczny, wolny od niewolnictwa współczesny świat nam dał (bardzo żywe jest to teraz przede wszystkim w toczącej się dyskusji o tym, czy Bond może być czarny, która, nawiasem mówiąc, jest przejawem wszystkiego, co złe). W każdym razie, na sam koniec, Neil Gaiman to człowiek, który jest autorem tych bardzo mądrych słów:
"I was reading a book (about interjections, oddly enough) yesterday which included the phrase “In these days of political correctness…” talking about no longer making jokes that denigrated people for their culture or for the colour of their skin. And I thought, “That’s not actually anything to do with ‘political correctness’. That’s just treating other people with respect.”
Which made me oddly happy. I started imagining a world in which we replaced the phrase “politically correct” wherever we could with “treating other people with respect”, and it made me smile.
You should try it. It’s peculiarly enlightening.
I know what you’re thinking now. You’re thinking “Oh my god, that’s treating other people with respect gone mad!”"
Abstrahując od tego, wziętego nieco od czapy, ale nie mniej ważnego, ostatniego akapitu - najwyższa ocena. Za dyskomfort. Za bycie 'prawdziwą literaturą'. Bo po to pisze się książki. A Adichie robi to niesamowicie dobrze
Nie wiem, od czego zacząć, bo słowa te będą dość chaotyczne. Od dawna nie pisałam recenzji, ale TO TA książka zasługuje na kilka(naście/dziesiąt/set) słów.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toNie mam zamiaru udawać - jestem snobem, a moje recenzje mogą mieć naleciałości rozegzaltowanej dwudziestolatki, której wydaje się, że pozjadała wszystkie rozumy i o świecie wie wszystko dzięki uświadomionym opiniom na...