-
ArtykułySięgnij po najlepsze książki! Laureatki i laureaci 17. Nagrody Literackiej WarszawyLubimyCzytać1
-
Artykuły„Five Broken Blades. Pięć pękniętych ostrzy”. Wygraj książkę i box z gadżetamiLubimyCzytać4
-
ArtykułySiedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać4
-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2017-11-04
2013-02
2014-12-31
Nie wiem, od czego zacząć, bo słowa te będą dość chaotyczne. Od dawna nie pisałam recenzji, ale TO TA książka zasługuje na kilka(naście/dziesiąt/set) słów.
Nie mam zamiaru udawać - jestem snobem, a moje recenzje mogą mieć naleciałości rozegzaltowanej dwudziestolatki, której wydaje się, że pozjadała wszystkie rozumy i o świecie wie wszystko dzięki uświadomionym opiniom na tumblr. To prawda. Ale potem przychodzi lektura takiej książki, która sprowadza mnie wręcz do parteru.
Mieszkam, co oczywiste, w Polsce, gdzie nie istnieje coś takiego jak 'mieszanka kulturowa' (nie oceniam tego pod względem aksjologicznym, po prostu stwierdzam fakt). Choć wielu z nas może twierdzić, że nie jest rasistami, to w jakiej ilości sytuacji mieliśmy możliwość sprawdzić, czy tak naprawdę jest? To chyba właśnie mnie uderzyło w tej książce - to ciągłe skonfundowanie, niemożność porównania tej sytuacji z moimi doświadczeniami, brak punktów odniesienia, bo nigdy nie miałam z tym styczności - nie tylko jako osoba rasy białej, ale jako osoba, która nigdy nie miała prawdziwie bliskiej interakcji w codziennym, realnym życiu z osobami czarnymi. Brak wiedzy. Brak obycia. Brak świadomości. Brak empatii. Brak zrozumienia
'"Czemu wszyscy musimy mówić o rasie? Nie możemy być zwyczajnie ludźmi?" A profesor Hunk odparł: "Dlatego właśnie istnieje przywilej, abyś mógł tak mówić. Tak naprawdę rasa jest dla ciebie nieistotna, bo nigdy nie stanowiła bariery. Czarni nie mają tego wyboru. Czarny na ulicach Nowego Jorku nie chce myśleć o rasie, dopóki nie próbuje złapać taksówki, i nie chce myśleć o rasie, kiedy jedzie swoim mercedesem z dozwoloną prędkością, dopóki nie zatrzyma go glina".
Nie uważam, abym po lekturze tej książki stała się bardziej uświadomionym społecznie człowiekiem, który ma aspirację do zmiany świata. W końcu cały czas będę żyć w Polsce, podczas gdy czarni w Ameryce cały czas będą mierzyć się z tym, że kolor ich skóry jest inny. Zostanę tam, gdzie i wygodniej. Będę przejmować się losami świata z odległości paru tysięcy mil. Nic z tym nie robiąc. Chyba za to tak cenię tę książkę. Za wytknięcie mi palcami hipokryzji, konformizmu i egocentryzmu - nawet w tych słowach piszę przede wszystkim o sobie. Za ciągłe poczucie dyskomfortu.
"-To prawdziwa literatura; ludzie będą ją czytali tak samo za dwieście lat - powiedziała"
Wątpię, aby Adichie twierdziła, że jej książki nie można wpisać do nurtu 'prawdziwej literatury'. Bo myślę, że chce, aby za dwieście lat jej książka była czytana inaczej - jako krytyka świata, który przeminął i nie ma już prawa bytu, a nie gorzkie odzwierciedlenie rzeczywistości i wypunktowanie wszystkich wad współczesnych czasów.
Czytając kilka recenzji tej książki, nieraz w oczy wbijają mi się słowa o "politycznej poprawności", która dziś ma zdecydowanie negatywne nacechowanie - jest synonimem ograniczania wolności słowa, praw i wszystkiego, co wspaniały, kapitalistyczny, wolny od niewolnictwa współczesny świat nam dał (bardzo żywe jest to teraz przede wszystkim w toczącej się dyskusji o tym, czy Bond może być czarny, która, nawiasem mówiąc, jest przejawem wszystkiego, co złe). W każdym razie, na sam koniec, Neil Gaiman to człowiek, który jest autorem tych bardzo mądrych słów:
"I was reading a book (about interjections, oddly enough) yesterday which included the phrase “In these days of political correctness…” talking about no longer making jokes that denigrated people for their culture or for the colour of their skin. And I thought, “That’s not actually anything to do with ‘political correctness’. That’s just treating other people with respect.”
Which made me oddly happy. I started imagining a world in which we replaced the phrase “politically correct” wherever we could with “treating other people with respect”, and it made me smile.
You should try it. It’s peculiarly enlightening.
I know what you’re thinking now. You’re thinking “Oh my god, that’s treating other people with respect gone mad!”"
Abstrahując od tego, wziętego nieco od czapy, ale nie mniej ważnego, ostatniego akapitu - najwyższa ocena. Za dyskomfort. Za bycie 'prawdziwą literaturą'. Bo po to pisze się książki. A Adichie robi to niesamowicie dobrze
Nie wiem, od czego zacząć, bo słowa te będą dość chaotyczne. Od dawna nie pisałam recenzji, ale TO TA książka zasługuje na kilka(naście/dziesiąt/set) słów.
Nie mam zamiaru udawać - jestem snobem, a moje recenzje mogą mieć naleciałości rozegzaltowanej dwudziestolatki, której wydaje się, że pozjadała wszystkie rozumy i o świecie wie wszystko dzięki uświadomionym opiniom na...
2012-05-05
2014-04-23
"Ten, który kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Ten, który kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość."
George Orwell po raz kolejny opisuje świat totalitarny, snując dystopijną wizję przyszłości, w którym istnieją tylko 3 ogromne mocarstwa – Oceania, Eurazja i Wschódazja. Świat przedstawiony utworu przeraża, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę fakt, jak bardzo czerpał ze współczesnego mu świata twórca.
Partia, której ucieleśnieniem jest Wielki Brat, kontroluje każdy aspekt ludzkiego życia, począwszy od jego poczęcia (władza stara się unicestwić wszelkie przejawy popędu seksualnego) aż do śmierci. Co jednak ważne – kontroluje życie tylko członków Partii, którzy stanowią około 13% społeczeństwa. Reszta proli (słowo pochodzące z nowomowy, oznaczające proletariat), którzy mieli zyskać na przewrocie, gdyż ustrój Oceanii – angsoc, podobnie jak i bolszewicka rewolucja, miał poprawić standardy życia tych najbiedniejszych i zazwyczaj najbardziej uciśnionych. Jak już pisał choćby Krasiński w „Nie-boskiej komedii”, rewolucja jest tylko zamianą miejsc między warstwą średnią, a rządzącą. Ucisk pozostaje ten sam, zmienia się tylko jego twarz. A w tym wypadku ma ona twarz Wielkiego Brata.
Orwell w przerażający sposób opisuje nam ustrój Oceanii, ideologię rządzącej Partii, oraz sposób życia mieszkańców.
"Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła."
Te główne hasła Partii składające się z przecież tak oczywistych oksymoronów, perfekcyjnie funkcjonują w świecie stworzonym przez Orwella. Co więcej – tam, gdzie rządzi dwójmyślenie mają sens i są podstawą całego systemu, w którym cztery główne ministerstwa, Pokoju, Obfitości, Prawdy oraz to prawdopodobnie najbardziej przerażające – Miłości działają na podobnie odwrotnych zasadach.
Głównym bohaterem jest Winston, który zajmuje się aspektem władzy w pierwszym wymienionym przeze mnie cytacie. Modyfikuje przeszłość, fałszuje ją, aby odpowiadała ona odpowiedniemu, aktualnemu kursowi władzy. Jego życie kontrolowane jest przez wszechobecne teleekrany, Policję Myśli, jednak powoli zaczyna w nim kiełkować bunt przeciw władzy – w końcu opiera się ona na nieomylności Partii i Wielkiego Brata, jednak przecież sam Winston w swojej codziennej pracy widzi, że są ta bardzo słabe, niepewne i, co więcej, fałszywe fundamenty.
Początkowo tę książkę można było odczytywać jako krytykę komunizmu, jednak dziś, 20 lat po upadku ZSRR, widać, że cały czas przeraża równie mocno i podejmuje tematykę o wiele bardziej uniwersalną, problematykę, z którą mierzymy się cały czas. Pokazana jest degrengolada świata, jakiego znamy, w którym jedyną wartością jest przeżycie, nie życie samo w sobie. Wydaje się, że sposób, w jaki to się stanie, o wiele lepiej przewidział Huxley niż Orwell. Obie wizje, jakkolwiek różne od siebie by nie były, zdecydowanie nie napawają optymizmem.
"Ten, który kontroluje przeszłość, kontroluje przyszłość. Ten, który kontroluje teraźniejszość, kontroluje przeszłość."
George Orwell po raz kolejny opisuje świat totalitarny, snując dystopijną wizję przyszłości, w którym istnieją tylko 3 ogromne mocarstwa – Oceania, Eurazja i Wschódazja. Świat przedstawiony utworu przeraża, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę fakt, jak...
2014-03-27
2014-08-04
Proza Remarque to nie tylko pacyfistyczny krzyk w stronę upadłego XX wieku. To niesamowita umiejętność prowadzenia narracji, wywoływania skrajnych emocji, niesamowite portrety psychologiczne bohaterów - którzy dalecy są od bycia podziwianymi postaciami tamtych czasów. To ludzie momentami zepchnięci do najniższych instynktów, jednostki ułomne, chcący tylko przetrwania (vide postać uciekiniera), a nie życia samego w sobie, polegające tylko na samych sobie, ale jednocześnie szukający ucieczki w ramiona ukochanej osoby, która choćby na moment może dać oparcie. Czy jednak może dziwić to w czasach, w których nikt z życiem się nie liczył?
Ostatnimi czasy w moich rękach często są powieści z pogranicza sci-fi oraz dystopii. Jednak nie wizja świata bez książek jest przerażająca. To koszmar pierwszej połowy XX wieku jest najlepszym, a jednocześnie najgorszym świadectwem upadku ludzkości.
W Remarque może nieco drażnić monotematyczność - jak jednak uwolnić się od niej, gdy doświadczyło się dwóch wojen, gdy na własne oczy widziało się umierających przyjaciół i bezsens śmierci? Jak w tym momencie można stworzyć tak wspaniałą, tak poruszającą i porywającą historię miłosną, jaką była miłość Heleny i Schwarza?
Remarque to wielki pisarz był.
(Chaos recenzji spowodowany jest zbyt krótkim czasem między skończeniem lektury, a rozpoczęciem wklepywania literek na klawiaturze.)
Proza Remarque to nie tylko pacyfistyczny krzyk w stronę upadłego XX wieku. To niesamowita umiejętność prowadzenia narracji, wywoływania skrajnych emocji, niesamowite portrety psychologiczne bohaterów - którzy dalecy są od bycia podziwianymi postaciami tamtych czasów. To ludzie momentami zepchnięci do najniższych instynktów, jednostki ułomne, chcący tylko przetrwania (vide...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-21
Trudno mierzyć się z klasyką. Trudno ją krytykować, bo przecież tak ważną powieścią obwołali ją ludzie, którzy na temat literatury mają niewątpliwie większą wiedzę ode mnie. Jeszcze trudniej jest pisać peany i pieśni pochwalne na jej temat, w jakiś sposób dodać do niej analizę, bo pewnie ci krytycy zdążyli już napisać ogrom prac doktorskich, biorąc pod lupę każdy najmniejszy detal. Cieszy jednak ogromnie, gdy powieść, wobec której mamy dość duże oczekiwania, spełnia je nawet z nawiązką. Bo „Władca much” to powieść, choć o stosunkowo niewielkich rozmiarach, zdecydowanie wielka.
Gdzieś w tle konfliktu nuklearnego, na niewielkiej wysepce rozbija się samolot. Z katastrofy uchodzą życiem tylko dzieci i nastolatkowie. Wydaje się, że sytuacja ta jest dla nich spełnieniem marzeń – bez szkolnego rygoru nad głową, narzekających rodziców, mogą robić to, co żywnie im się podoba, a co dla nich oznacza całodobową zabawę.
Golding jednak ukazuje stopniową degrengoladę dzieci odciętych od wpływów cywilizacji. Choć początkowo widać jej wpływ – szybko formuje się władza, pojawia się muszla, która daje wszystkim jednakowe prawo głosu, to jednak z każdym dniem on maleje – a rządy Ralpha dalekie są od idealnych, podobnie jak niepozbawiona wad jest demokracja (szczególnie gdy lider nie jest osobą przekonaną do swoich racji, momentami niezdolną do logicznej argumentacji, choć w gruncie rzeczy są one słuszne). Ralph łatwo daje się zahukać i choć ma wokół siebie ludzi mądrych i roztropnych (jak Prosiaczek i Simon, których wygląd zewnętrzny nie stawia w pozycji naturalnych przywódców), do głosu dochodzi siła, barbarzyństwo, żądza władzy i zraniona duma, która jest osią konfliktu w książce. Merridew do władzy nie dochodzi swoim rozumem, ale szantażem i brutalnością, którą zdobywa kolejnych popleczników. Odwołuje się do pierwotnych instynktów dzieci, którzy dzięki uczcie, zdobyciu pożywienia przechodzą na „ciemną stronę mocy”.
Wnioski, do których dochodzi autor, nie są pozytywne. Jedynym, co trzyma nas w ryzach, jest cywilizacja. Tylko dzięki temu, że żyjemy wśród ludzi, obowiązują nas normy prawne, zachowujemy się jak, nomen omen, ludzie. Pozbawieni jednak cywilizacyjnych bodźców, zaczyna dominować w nas ta ciemniejsza strona, zwierzęce instynkty, brak ładu, porządku, chęć mordu. Człowiek wyjęty ze świata, staje się niczym innym, tylko swoją karykaturą, od której tak bardzo chce się odciąć. W warunkach pierwotnych, podobnie pierwotnym tworem się stajemy. Golding także bardzo mocno podkreśla w jakiś sposób stadną naturę ludzką, która podporządkowuje się silniejszemu, głośniejszemu. Tłum jest pozbawiony rozumu, szuka, złudnego czasem, poczucia bezpieczeństwa, ochrony, stabilności. Tłum wybrał totalitaryzm nad demokracją. Tłum jest głupi.
Coś, co szokuje w tej lekturze chyba jeszcze bardziej i co jeszcze dobitniej pokazuje przesłanie książki – bohaterami są dzieci. Te dzieci, do których tak lgnął Werter czy inni romantyczni bohaterowie, ponieważ były one nieskażone tą okropną cywilizacją, która odbierała im niewinność, dziecięcą naiwność i czyste postrzeganie świata. Tutaj jednak to dzieci staczają się moralnie coraz niżej. Jak można obronić tezy o ludzkiej dobroci, której ucieleśnieniem był w literaturze wiek nastoletni i dziecięcy, w świetle dokonywanych względem drugiego człowieka przewinień i mordów?
Niemniej ważny jest także czas, w którym rozgrywa się powieść. Nie jest on bliżej określony, wiemy tylko, że gdzieś w tle wybucha bomba atomowa. Broń, która za jednym zamachem zabija miliony istnień. Której użycie wydaje się być uzasadnione. W jaki sposób mamy obronić się przed upadkiem jako „istota wyższa”, gdy ludobójstwo stoi na porządku dziennym, a wybuch kolejnej bomby atomowej nie wydaje się robić na dzieciach najmniejszego wrażenia?
Rzadko spotyka się książkę tak poruszającą, zmuszającą do myślenia i niejednoznaczną. Golding w swoich opisach jest dobitny, przemiany kolejnych bohaterów przerażają, a kolejne okrucieństwa coraz bardziej wyrafinowane w swojej formie. Nie nazwałabym tej powieści pacyfistyczną, bo nie na tym moim zdaniem skupia się autor, jednak, nieco podobnie do McQueena, nie zatrzymuje pióra (w przypadku McQueena nie odwraca kamery) dobitnie ukazując nam ludzkie wady i słabości.
Podsumowując, choć mogłabym ciągnąć tę amatorszczyznę jeszcze trochę, książka genialna, zasługująca na swoje miejsce w kanonie literatury.
Trudno mierzyć się z klasyką. Trudno ją krytykować, bo przecież tak ważną powieścią obwołali ją ludzie, którzy na temat literatury mają niewątpliwie większą wiedzę ode mnie. Jeszcze trudniej jest pisać peany i pieśni pochwalne na jej temat, w jakiś sposób dodać do niej analizę, bo pewnie ci krytycy zdążyli już napisać ogrom prac doktorskich, biorąc pod lupę każdy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-07-23
2013-05-28
Cyrk pojawia się bez zapowiedzi. W nocy, aby za dnia swoją aurą tajemniczości i uroku uwieść mieszkańców, rozpalić ich zmysły i sprawić, aby nie mogli doczekać się nocy, gdy wreszcie cyrk zostanie otwarty, gdy wreszcie ich ciekawość wcale nie zostanie zaspokojona, ale będą tylko marzyć o tym, aby doświadczyć więcej.
Celia i Marco są trenowani od dzieciństwa, a życie jest dla nich wieczną areną, na której mają pobić swojego oponenta. Ale jak, w jaki sposób, gdy słowa ich mentorów są jeszcze bardziej niejasne niż zasady ich bitwy? Wiedzą tylko, że ich areną jest cyrk, z którym nierozłącznie związane jest życie obojga. Cyrk, który nęci, kusi każdego, kto kiedykolwiek postawi tam nogę. Cyrk, w którym dzieją się rzeczy nieprawdopodobne, mogłoby wydawać się, że złudne, które nie mają prawa bytu, magiczne.
Język jest niesamowicie obrazowy, poetycki, malarski. Choć wystrój cyrku składa się tylko z dwóch kolorów, czerni i bieli, opisy są niezwykle sugestywne. Czytając książkę czułam się jak dziecko, gdy mama czytała mi kolejne bajki, a ja żyłam w świecie dzieciaków z Bullerbyn. Tutaj też często zamykałam oczy, widziałam przed sobą misternie skonstruowany zegar, który żyje własnym życiem, widok ludzi oczarowanych kolejnymi pokazami, w powietrzu roztaczał się zapach jabłek, cynamonu i niesamowicie delikatnych, kobiecych perfum, gdzieś nieopodal swoje możliwości pokazywała kobieta-guma, a wokół było słychać rozlegające się gwary rozmów, podekscytowanych szeptów.
Historia nie tylko pojedynku, ale ludzi związanych z cyrkiem - Isobel, Alexandra, Gizmo czy Szkraba wciąga niesamowicie. To nie jest książka, która zmieni sposób postrzegania świata, zmusi do refleksji nad swoim życiem, kondycją ludzkości. Nie tym miała być. Miała być wciągającym i jednocześnie pociągającym światem złożonym z dwóch kolorów i wielu barwnych charakterów, a to wszystko okraszone szczyptą magii. Jest przede wszystkim wspaniałą opowieścią. A to, moim zdaniem, nie zdarza się wcale tak często.
Cyrk pojawia się bez zapowiedzi. W nocy, aby za dnia swoją aurą tajemniczości i uroku uwieść mieszkańców, rozpalić ich zmysły i sprawić, aby nie mogli doczekać się nocy, gdy wreszcie cyrk zostanie otwarty, gdy wreszcie ich ciekawość wcale nie zostanie zaspokojona, ale będą tylko marzyć o tym, aby doświadczyć więcej.
Celia i Marco są trenowani od dzieciństwa, a życie jest...
2012-09
"Czasem czytasz książkę i wypełnia cię ona tą dziwną gorliwością i nabierasz pewności, że tego świata, który właśnie roztrzaskał się na kawałki, nigdy nie pozbierasz już w jedną całość, chyba że do czasu, gdy każdy żyjący człowiek tę książkę przeczyta."
Hazel i Gus to para nastolatków. Oczywiście, nie taka zwyczajna - każdy z nich doświadczył w swoim życiu więcej cierpienia, niż niejeden dorosły człowiek. Każde z nich ma pewne doświadczenia związane z rakiem, Gus stracił z tego powodu nogę, a nieodłączną towarzyszką Hazel jest butla z tlenem. Spotykają się - dosłownie! - w sercu Jezusa, w grupie wsparcia dla tych, dla których każdy kolejny dzień jest błogosławieństwem, bo udało im się przedłużyć, jak twierdzi Hazel, marny żywot, wypełniony chemioterapią i obawą o to, że choroba powróci.
"Bo jesteś piękna. A ja lubię patrzeć na pięknych ludzi i już jakiś czas temu zdecydowałem, że nie będę odmawiać sobie tych najprostszych przyjemności związanych z egzystencją."
Ta książka jest emocjonalnym szantażem. John Green idealnie gra na emocjach czytelnika. Programuje go, wie z góry, w którym momencie będzie się on śmiał, w którym płakał, a w którym będzie robił obie te rzeczy. Czy przeszkadza mi to? Nie. Bo Green steruje nami w mądry sposób i z chęcią mu się poddałam. Poruszył każdą cząstkę mnie, każda część mojego ciała śmiała się, płakała bądź robiła obie te rzeczy naraz. Tego wymagam od literatury - aby nie był to tylko zlepek stron. Aby poruszył najgłębsze pokłady mojego człowieczeństwa. W błędzie są ci, którzy uważają, że aby ta książka przypadła komuś do gustu, trzeba być nastolatkiem, który przeciw wszystkiemu się buntuje i który wszystkiego nienawidzi. Jest wręcz przeciwnie - żeby prawdziwie zrozumieć i pokochać tę książkę, nie można być ludzkim humanoidem.
"To nie Ty decydujesz o tym, że zostaniesz zraniony... Masz jednak coś do powiedzenia w wyborze tego, kto Cię będzie ranił. Jestem zadowolony z moich wyborów"
Ja też, Johnie Green
Ja też.
"Czasem czytasz książkę i wypełnia cię ona tą dziwną gorliwością i nabierasz pewności, że tego świata, który właśnie roztrzaskał się na kawałki, nigdy nie pozbierasz już w jedną całość, chyba że do czasu, gdy każdy żyjący człowiek tę książkę przeczyta."
Hazel i Gus to para nastolatków. Oczywiście, nie taka zwyczajna - każdy z nich doświadczył w swoim życiu więcej...
2014-05-04
Ziemowit Szczerek podbił polski rynek książkowy swoim fascynującym reportażem o Ukrainie. Został obsypany nagrodami, ogromna rzesza krytyków chwaliła jego styl, ogólnie rzecz biorąc – fenomen. Jako literacki snob, nie mogłam oprzeć się kupnie tej książki, tym bardziej że zakupiłam ją z jeszcze bardziej snobistyczną Antologią XX/100 Szczygła.
Narrator tego reportażu (Łukasz Ponczyński), momentami tak absurdalnego, że człowiek ma nadzieję, że to fikcja, to mieszkaniec Krakowa, który pisuje reportaże dla internetowego portalu. Nie ukrywa, że lubi robić ze swoich czytelników debili i zdecydowanie wyolbrzymia wydarzenia, postaci i zachowania, które tam zobaczył. Nie ukrywa, że część z nich także zmyśla – jednak kontrowersja to prosty przepis na klikalność, odsłony stron, a tym samym przyciągnięcie reklamodawców i łatwy zysk. Nikt tutaj nie wymaga dziennikarskiej rzetelności, co więcej, nawet jej nie chce. Wystarcza lekkie pióro, ogromna doza wyobraźni (jednak w granicach rozsądku) i mamy łatwy przepis na sukces w czasach social media.
Jednak to nie krytyka współczesnych domorosłych pismaków (bądź krytyków literackich) jest głównym punktem reportażu Szczerka. Jest nim natomiast Ukraina (czyżby?). Ukraina niezrozumiała, wahająca się między zachodem, a wschodem, pełna kompleksów, ulegająca wpływom, nieznająca swojej tożsamości, bez kulturalnej tradycji, pogardzana przez innych, pełna sprzeczności. Chwila, czy my na pewno cały czas mówimy o Ukrainie?
Przyjdzie Mordor i nas zje wcale nie jest opowieścią o Ukraińcach, którzy żyją w cyrku. Kombinują w świecie przeżartym korupcją, polują na naiwnych, którym mogą udostępnić kwatery za zdecydowanie zbyt wysokie, jak na niskie standardy, kwoty. Chleją wódkę, przeklinają, zastanawiają się nad sensem życia, jednak większość ich monologów, w których co drugie słowo jest przecinkiem, ma ogrom racji, co, banalnie rzecz ujmując, świadczy o ich mądrości. Kontrast tej właśnie wschodniej mądrości widać idealnie na przykładzie polskich towarzyszy podróży narratora – Kusaja czy choćby dwóch studentek polonistyki, które zachwycają się Schulzem. Ich sposób myślenia, czy samej podróży, jest ogromnie płytki. Ponieważ dla mnie, ta powieść nie skupia się na Ukrainie, nie opisuje jej dobytku kulturowego, gdy Łukasz przemierza przez kolejne miasta, wsie, poznając folklor tego kraju. Pokazuje on raczej pewne procesy myślowe i podobieństwa między Ukrainą i Polską.
To podróż w głębię polskości, która także boryka się z brakiem tożsamości. Chce należeć do lepszego świata, ale ta zachodnia część Europy odrzuca nasze awanse, oskarżając nas o barbarzyństwo, brak kultury. Jednak jednocześnie jesteśmy już odrzucani także przez ten wschodni, do którego pierwotnie należeliśmy, ale w jakiś sposób odtrąciliśmy w pogoni za czymś lepszym. Obie te strony nie dopuszczają nas do siebie, sprawiając, że jako naród tkwimy pomiędzy. Wydaje nam się, że jesteśmy lepsi od wschodu, podczas gdy wiemy, że zachodni świat patrzy na nas z góry.
To nie są wnioski, do których dochodzi się, rozmyślając nad właśnie skończoną lekturą. Szczerek to wszystko bardzo dosadnie podaje nam na tacy, wykłada kawę na ławę, obnaża wszystkie przywary. Dokonuje tego poprzez niezbyt poetycki, prosty, niekiedy nawet prostacki język, który bardzo łatwo dociera do odbiorcy, czasem szokuje, czasem zniesmacza, jednak na pewno podkreśla to, co autor, przynajmniej moim zdaniem, chciał przekazać. Że jest mu wstyd. Tak bardzo, kurwa, wstyd.
Ziemowit Szczerek podbił polski rynek książkowy swoim fascynującym reportażem o Ukrainie. Został obsypany nagrodami, ogromna rzesza krytyków chwaliła jego styl, ogólnie rzecz biorąc – fenomen. Jako literacki snob, nie mogłam oprzeć się kupnie tej książki, tym bardziej że zakupiłam ją z jeszcze bardziej snobistyczną Antologią XX/100 Szczygła.
Narrator tego reportażu...
2013-01-26
2013-05-22
Kocham Vonneguta. Tylko i aż tyle. Bo mało którego pisarza kocham miłością tak wielką, bezgraniczną i ślepą
Kocham Vonneguta. Tylko i aż tyle. Bo mało którego pisarza kocham miłością tak wielką, bezgraniczną i ślepą
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Jeden z lepszych reportaży, jakie przeczytałam w życiu. Wstrząsający, przejmujący, otwierający oczy.
To najbardziej bolesne 570 stron w moim życiu, warte każdej spędzonej minuty i odłożonej na bok lektury z powodu ogromu przytłaczającego bólu, który wyziera z każdej strony.
Jeden z lepszych reportaży, jakie przeczytałam w życiu. Wstrząsający, przejmujący, otwierający oczy.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toTo najbardziej bolesne 570 stron w moim życiu, warte każdej spędzonej minuty i odłożonej na bok lektury z powodu ogromu przytłaczającego bólu, który wyziera z każdej strony.