-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik239
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-30
2024-04-24
„Pieniądze to nie wszystko. Są kluczem, który może dać wolność albo ją zabrać”.
Otrzymując propozycję współpracy przy książce „Better than you”, skusiłam się, patrząc na okładkę, piękne wydanie, ale i ciekawy opis, który zwiastował fajną historię dwójki młodych ludzi, którzy w szkole dla bogaczy mają szansę znaleźć prawdziwą przyjaźń i być może miłość. Kompletnie nie spodziewałam się za to tego, jak ta historia zostanie napisana i nie będę ściemniać - nieco mnie to przeraziło.
Lubie czytać różne perspektywy danej historii, ale zwykle jest to dwójka głównych bohaterów. W „Better than you” wygląda to zgoła inaczej, bo tutaj „wchodzimy” do głowy kilkorgu bohaterom, co początkowo okropnie mnie męczyło. Musiałam zatrzymywać się na chwilę i myśleć, o czym w danej chwili czytam, bo trochę minęło, zanim dopasowałam sobie imię do danej osoby w tej opowieści.
Sposób napisania tej książki mogę poniekąd porównać do serialu i jak sądzę, choć mogę się mylić, taki miał być tego zamysł.
Niemniej, jak już przyzwyczaiłam się do tego, jak ta historia jest opowiadana, to ostatecznie naprawdę mocno się w nią wciągnęłam. I wydaje mi się, że całość skierowana jest z pewnością do młodszych czytelników niż ja ( ach te 35 lat 😅), to jednak koniec końców muszę powiedzieć, że to była naprawdę świetna historia!
Wbrew pozorom, mimo tego, że fabuła toczy się w liceum, i niektóre problemy uczniów mogły wydawać się błahe, to jednak sporo było tu wątków, poruszających trudne tematy - jak choćby akceptację, uzależnienie, agresję, trudne relacje rodzinne i wiele innych.
I choć według opisu to miała być głównie historia Matta i Angeli, to jednak każdy z bohaterów, który otrzymał swój czas w tej opowieści, był ważny. Każdy mnie czymś zaintrygował, dał poczuć do siebie sympatię, lub całkiem przeciwnie ogromną niechęć.
Na plus na pewno zasługuje też styl autorki, bo to bardzo lekko, ale przy okazji dobrze napisana książka. Nie zapominajmy też o pięknym wydaniu papierowym, z barwionymi brzegami, które cieszyło moje oczy.
Jakiś minus?
Zdecydowanie brak ciągu dalszego!
Będę wyczekiwać go z niecierpliwością, ale was już teraz zachęcam do poznania tej intrygującej grupy młodych ludzi!
Polecam!
„Pieniądze to nie wszystko. Są kluczem, który może dać wolność albo ją zabrać”.
Otrzymując propozycję współpracy przy książce „Better than you”, skusiłam się, patrząc na okładkę, piękne wydanie, ale i ciekawy opis, który zwiastował fajną historię dwójki młodych ludzi, którzy w szkole dla bogaczy mają szansę znaleźć prawdziwą przyjaźń i być może miłość. Kompletnie nie...
2024-04-02
„Przeszłość stawała mi kością w gardle i była moją przyszłością. Kładła się cieniem na całym moim życiu”.
„(…) wiedziałam zbyt dobrze, że nie da się już wrócić do tego, co było”.
Zaraz po skończeniu pierwszego tomu serii „Romans z Yakuzą” miałam ogromny niedosyt i przemożną chęć dowiedzenia się co dalej. Na szczęście wydawnictwo i autorka nie kazali mi zbyt długo czekać, i w ten oto sposób w moje ręce trafiła powieść „Policjant”, który jest bezpośrednią kontynuacją „Reporterki”.
Po wszystkim, co wydarzyło się w Japonii, Joan musiała uciekać. Opuszczając kraj, miała nadzieję, że na dobre zamknie za sobą przeszłość i odetnie się od wszystkich złych rzeczy, jakie ją spotkały. Jednak wyjazd łączył się też z rozstaniem z mężczyzną, który wbrew jej przekonaniu wiele dla niej znaczył.
Joan nie wiedziała wtedy jeszcze, że ucieczka nie będzie żadnym wyjściem. Przeszłość w końcu ją dopadła, a ona stała się kartą przetargową w sprawie, o której nie miała pojęcia. Bo przeszłość kryje tajemnice, które mogą zmienić całe jej życie…
***
Anna Crevan już w poprzedniej części dała mi okazję poznać się jako autorka pisząca bardzo lekkim, ale też dojrzałym i przede wszystkim dopracowanym stylem. Widać, że kolejny raz włożyła w tę powieść mnóstwo pracy, kierując fabułą tak, bym nie miała nawet chwili na odpoczynek. Bo gdy już była chwila spokoju, zaraz wydarzyło się coś, co podkręcało atmosferę.
W tej części poznajemy dalsze losy Joan, ale też mamy szansę cofnąć się siedem lat wstecz, i odkryć dużo więcej z relacji, jaka łączyła ją kiedyś z Seijuro. Co takiego wydarzyło się lata temu i jakie odcisnęło to na niej piętno? Czy jest coś, co wytłumaczy zachowanie Seijuro? I gdzie w tym wszystkim miejsce dla agenta Kazuhiro?
Ta książka to dużo pytań i wiele odpowiedzi, ale nie wszystkie. Dowiedziałam się naprawdę dużo, niektóre zdarzenia powodowały aż ciarki na moim ciele, i wyciskały łzy z oczu.
Jednym słowem czytanie tej książki wzbudziło we mnie ogrom emocji! Czytałam z zapartym tchem, chcąc jak najwięcej wyciągnąć z czasu, jaki spędzam z bohaterami i jednocześnie ciesząc się tymi chwilami.
I choć wydawało mi się, że po zakończeniu pierwszej części czułam niedosyt, to jednak było to nic, w porównaniu z tym, co czuje obecnie! Na już potrzebuje kontynuacji! Jestem niesamowicie ciekawa ciągu dalszego i tego, jak ostatecznie potoczą się losy Joan. Czy odnajdzie się w sytuacji, z jaką przyszło jej się zmierzyć?
Tego na pewno dowiemy się w kolejnej części, na którą z niecierpliwością będę czekać!
A wam jak najbardziej polecam zapoznać się z dwoma już tomami serii „Romans z Yakuza”. To obowiązkowa lektura dla osób, które lubią wątki, w których znajdziemy świat przestępczy i gorącą namiętność!
„Przeszłość stawała mi kością w gardle i była moją przyszłością. Kładła się cieniem na całym moim życiu”.
„(…) wiedziałam zbyt dobrze, że nie da się już wrócić do tego, co było”.
Zaraz po skończeniu pierwszego tomu serii „Romans z Yakuzą” miałam ogromny niedosyt i przemożną chęć dowiedzenia się co dalej. Na szczęście wydawnictwo i autorka nie kazali mi zbyt długo czekać,...
2024-04-18
„Jeśli ktoś nie potrafi cię kochać za to, jaki jesteś, nie zasługuje na twoje serce”.
Zawsze, gdy w moim życiu osobistym panuje nieco więcej chaosu, szukam sobie do czytania takich lżejszych, zabawnych książek, by choć na chwilę wyciszyć się i tak po prostu dobrze bawić.
Wydawało mi się, że „Przeciwieństwa się przyciągają” nada się idealnie do tej roli. Śliczna, składka okładka, opis zapowiadający fajną historię. Czego chcesz więcej? Tak oto zaczęła się moja przygoda z bohaterami.
Bea i Jamie - dwoje bohaterów, którzy chyba nie mogliby różnić się od siebie jeszcze bardziej. A przynajmniej tak sądziłam na początku. Bo z czasem okazuje się, że jednak coś tam wspólnego ze sobą mieli.
Perypetie tej dwójki zaczynają się, gdy podstępem, siostra głównej bohaterki wraz ze swoim chłopakiem zabawią się w swatki. Tylko, jak zmusić do czegoś osoby, które już od pierwszej chwili pałają do siebie niechęcią? Tutaj potrzebny był plan, który wbrew pozorom udał się, ale zupełnie inaczej. Bea i Jamie postanawiają utrzeć nosa osobom, które wtrącają się w ich życie, i chyba nawet sami nie spodziewają się tego, jakie przyniesie to konsekwencje..
***
Za co tak polubiłam tę powieść?
~ za barwne postacie
~ za poruszanie trudnych tematów
~ za relacje międzyludzkie
~ za szerzenie świadomości o osobach, które żyją w spektrum.
~ i tak po prostu za to, że cudownie spędziłam z nią czas.
Chciałam lekkiej, podszytej humorem opowieści a dostałam sporo więcej. Dobrze wykreowanych bohaterów, cudownych przyjaciół, sztukę, trudne relacje rodzinne, rodzące się uczucie i pokazanie, że nie zawsze wszystko jest takie, na jakie wygląda.
Bea i Jamie skradli moje serce, dając mi chwilę wytchnienia. Pokazali, że mając przy sobie osoby, które nas kochają, można dokonać naprawdę wielu wspaniałych rzeczy.
Dla mnie „Przeciwieństwa się przyciągają” to obowiązkowa lektura dla każdej fanki romansów! Napisana lekkim stylem, z fajnie poprowadzoną fabułą, cudownymi bohaterami, rozterkami, humorem i szczyptą namiętności! Zdecydowanie warto spędzić z nią czas!
Polecam.
„Jeśli ktoś nie potrafi cię kochać za to, jaki jesteś, nie zasługuje na twoje serce”.
Zawsze, gdy w moim życiu osobistym panuje nieco więcej chaosu, szukam sobie do czytania takich lżejszych, zabawnych książek, by choć na chwilę wyciszyć się i tak po prostu dobrze bawić.
Wydawało mi się, że „Przeciwieństwa się przyciągają” nada się idealnie do tej roli. Śliczna,...
2024-04-16
„Wszystko mi się mieszało, sen i rzeczywistość, ból i przyjemność, pożądanie i wstyd. Wszystko się mieszało, ale jednego byłam pewna: czułam jego spojrzenie. Wygłodniałe, rozpaczliwe i palące. Nie widziałam go, nie słyszałam, ale wiedziałam, że patrzy”.
Gosia Lisińska to autorka, która ma już na swoim koncie kilka wydanych książek, jednak moje spotkanie z jej twórczością zaczęło się właśnie od książki „Wszystkie noce Zeusa”, do której otrzymałam propozycję objęcia patronatem.
Zawsze, gdy mam styczność z nowym autorem / autorką, staram się poczytać co nieco na ich temat. Zobaczyć jakie książki wydali, jakie są opinie i ogólne zdanie i twórczości, jaką tworzą. To, co znalazłam na temat Gosi Lisińskiej, wystarczyło, by poprosić o plik z tekstem. W ten oto sposób w moje serce dostała się powieść „Wszystkie noce Zeusa”. Zaczęłam czytać i całkowicie dałam się porwać losom bohaterów.
Zanim opowiem wam od moich wrażeniach, warto wspomnieć, iż historia, jaką wykreowała autorka, jest jedynie inspirowana mitologią grecką, i wiele jej elementów jest przedstawione tak, by pasowało do fabuły.
Co do samej książki i przede wszystkim stylu, jakim posługuje się autorka, uwielbiam to, w jak lekki sposób przestawiła tę opowieść. Jak idealnie połączyła ze sobą intrygę, humor i erotykę. Jak łatwo było mi się odnaleźć w tej historii i zżyć z bohaterami.
Bardzo polubiłam Anetę, a Zeus był taką postacią, co do której nie do końca wiedziałam co mam myśleć. Ciekawił mnie, choć początkowo też wkurzał, bo miałam wrażenie, że nie myślał o niczym innym jak tylko o tym, jak się dobrać do Anety. Jednak z czasem moje uczucia do niego się zmieniły. Dowiedziałam się, co tak naprawdę czuje i dlaczego taki jest, a to usprawiedliwiło jego zachowanie.
To, w jaki sposób autorka poprowadziła tę powieść i jak wplątała w nią kolejne mitologiczne postacie, sprawiało, że jeszcze mocniej wciągałam się w tę historię. Podobało mi się to, że chwile spokojne przeplatane były tymi, w których czuć było adrenalinę i które tylko sprawiały, że byłam jeszcze ciekawsza tego, jak ostatecznie zakończy się historia Zeusa i Anety.
Czy mam co do tej historii jakieś zastrzeżenia? Może jedynie tyle, że brakło mi tu epilogu, choć to otwarte zakończenie ma też swój urok i daje nadzieję, że jeszcze wrócimy do świata bohaterów, i mam takie małe marzenie byśmy poznali historię Posejdona.
Podsumowując - znalazłam w tej książce to, co naprawdę lubię, czyli różne emocje. Znalazłam przyjaźń, namiętność, zazdrość, zemstę, poświęcenie i nadzieję.
Czas, jaki spędziłam z bohaterami tej książki, uważam za bardzo udany i z przyjemnością polecam wam się z nią zapoznać. Nie mam wątpliwości, że obecnie nie pozostaje mi nic innego, jak zapoznać się z pozostałą twórczością autorki, a was zapraszam do czytania książki „Wszystkie noce Zeusa”.
„Wszystko mi się mieszało, sen i rzeczywistość, ból i przyjemność, pożądanie i wstyd. Wszystko się mieszało, ale jednego byłam pewna: czułam jego spojrzenie. Wygłodniałe, rozpaczliwe i palące. Nie widziałam go, nie słyszałam, ale wiedziałam, że patrzy”.
Gosia Lisińska to autorka, która ma już na swoim koncie kilka wydanych książek, jednak moje spotkanie z jej twórczością...
2024-04-10
„Musimy nosić w sobie mrok, by docenić światło”.
Mrok to coś, co przyciąga mnie to czytanej opowieści. Czasami mam go przesyt i na jakiś czas odcinam się od mocniejszych książek i czytam te „lżejsze”, ale są takie książki, zwłaszcza kontynuację, na które bardzo czekałam i których finału byłam niezwykle ciekawa.
Taką właśnie książka jest „Deliver us from evil”, czyli trzeci tom serii „Chroń nas ode złego” i ciąg dalszy historii Punky’ego i Cami.
Jeśli czytaliście dwa pierwsze tomy tej opowieści, to na pewnie wiecie, że autorka nie oszczędzała bohaterów. Wręcz pokusiłabym się o stwierdzenie, że musieli znieść więcej, niż nie jeden człowiek byłby w stanie na siebie przyjąć.
W trzecim tomie Monica James nie zwalnia. Kolejny raz stawia bohaterów przed wyborami, które mogą kosztować ich życie. Punky musi walczyć nie tylko z wrogami, ale też ze swoimi demonami. Jego mroczna strona włączyła z tą dobrą o dominację i tak naprawdę do końca nie było wiadomo, która z nich zwycięży.
Co tu dużo mówić - mnie autorka kolejny raz kupiła! Tak poprowadziła losami bohaterów, że nie było nawet chwili na odsapnięcie. Na jaw wychodzą rzeczy, których się nie spodziewałam. Dowiadujemy się rzeczy, które znów mieszają w życiu bohaterów.
Mrok, namiętność, zdrada, śmierć, nadzieja… ta książka to istny rollercoaster emocji, które przyprawiały mnie o szybsze bicie serca.
Można rzec, że ta opowieść ma swój finał, jednak autorka epilogiem zostawiła sobie otwartą furtkę, tym samym jest szansa na to, że powrócimy jeszcze do świata bohaterów, choć wtedy jak sądzę, kto inny będzie grał pierwsze skrzypce.
Tymczasem nie pozostaje mi nic innego, jak polecić tę serię każdemu fanowi mrocznych, pokręconych i erotycznych historii.
Jeszcze kilka książek autorki przede mną, ale wiem, że w wolnej chwili muszę je nadrobić, bo coś czuję, że i one mogą mi nieźle namieszać w głowie.
Polecam!
„Musimy nosić w sobie mrok, by docenić światło”.
Mrok to coś, co przyciąga mnie to czytanej opowieści. Czasami mam go przesyt i na jakiś czas odcinam się od mocniejszych książek i czytam te „lżejsze”, ale są takie książki, zwłaszcza kontynuację, na które bardzo czekałam i których finału byłam niezwykle ciekawa.
Taką właśnie książka jest „Deliver us from evil”, czyli...
2024-04-04
„Żadna przysięga nie zdoła przygotować człowieka na niewyobrażalne, które zrywa najsilniejsze z więzi, unieważnia przyrzeczenia i pozostawia po sobie nieodwracalną ruinę”.
„Kiedy stoisz i czekasz, aby słońce cię ogrzało, trudno nie czuć zimna. (…) Musisz się ruszać. Iść dalej. Pomóc sobie. I co najważniejsze, musisz pamiętać, że nie możemy zbyt wiele wymagać… nawet od słońca”.
„Dla Lucy” to to druga książka autorki, jaką miałam okazję przeczytać po „Pan perfekcyjny” i z pewnością nie ostatnia ( liczę, że wydawnictwo wyda kolejne), bo bardzo dobrze czuje się z twórczością autorki.
Przede wszystkim bardzo podobało mi się to, że osobą, która opowiada tę historię ,jest męski bohater. Niewiele jest takich książek, bo jak sądzę, kobiecie zawsze trudniej napisać męską perspektywę, i trzeba się postarać, by dobrze oddać to, z czym mierzy się bohater. Autorce książki „Dla Lucy” udało się to idealnie. Ale tutaj zasługą jest z pewnością wykreowanie Emmetta, bo to bohater, na którego zasługiwałaby każda kobieta. Mężczyzna, który dla miłości do żony i córki, poświęcił tak wiele.
Zawsze powtarzam, że lubię książki, które wzbudzają dużo emocji. Uwielbiam czytać takie, przy których łzy szczypią w oczy ze smutku, wzruszenia i radości. I te wszystkie emocje znalałam w powieści Emmetta, Tatum i Lucy.
Co ta książka ze mną zrobiła! To ile łez w przy niej wylałam, wiem jedynie ja sama, ale mogę wam zagwarantować, że przez większą część książki czytałam ją z czerwonym nosem.
Myślę, że odbiór każdej książki w dużej mierze zależy od tego, jak obecnie wygląda nasze życie i na jakim jest etapie. Będąc mamą, nie chce sobie nawet wyobrażać, jak okropny ból byłabym w stanie znieść w obliczu tragedii, jaka spotkała bohaterów. Wiem jednak, że trzeba być niezwykle silnym, by sobie z czymś takim poradzić.
Emmett był silny. Wziął na siebie odpowiedzialność, przy tym tracąc nie tylko rodzinę, ale i po części samego siebie. To bohater, którego podziwiałam, współczułam mu i kibicowałam wierząc, że jeszcze odnajdzie szczęście.
„Dla Lucy” to książka, która pokazuje siłę miłości. Tej do żony i tej do dzieci. To opowieść o tym, jak nieprzewidywalne jest życie i jak zaledwie kilkanaście sekund jest w stanie wywrócić je do góry nogami, niosąc niewyobrażalny ból. To też historia o nadziei, która nigdy nie gaśnie. O rodzinie, poświęceniu, trudach życia.
Mnie ta historia kupiła w całości! Nie mogłam się oderwać, choć momentami bolało mnie serce. Nie żałuję jednak ani chwili spędzonej z bohaterami i życzę sobie jeszcze więcej tak dobrych książek!
Bardzo polecam!
„Żadna przysięga nie zdoła przygotować człowieka na niewyobrażalne, które zrywa najsilniejsze z więzi, unieważnia przyrzeczenia i pozostawia po sobie nieodwracalną ruinę”.
„Kiedy stoisz i czekasz, aby słońce cię ogrzało, trudno nie czuć zimna. (…) Musisz się ruszać. Iść dalej. Pomóc sobie. I co najważniejsze, musisz pamiętać, że nie możemy zbyt wiele wymagać… nawet od...
2024-03-25
„Kiedy mamy szczęście znaleźć kogoś, kto czyni nasz świat jaśniejszym, czy nie powinniśmy chwycić się tej osoby i nigdy nie pozwolić jej odejść?”
Lubię poznawać nowych autorów, zwłaszcza takich, którzy często przewijają się w bookmediach i są polecane przez innych czytelników. Dlatego też, z wielką ciekawością podeszłam do czytania książki „A million kisses in your lifetime” i chyba miałam co do niej zbyt wiele oczekiwań, bo choć w ostateczności mogę powiedzieć, że to dobra książka to jednak było trochę rzeczy, które mnie niezmiernie w niej irytowały.
Może zacznę od tego, że Monica Murphy ma bardzo przyjemny styl pisania, a przynajmniej takie odczucia mam po przeczytaniu tej książki. Lekki, dopracowany, idealnie uzupełniają się dialogi z opisami, i przede wszystkim czuć w nim taką ekspresję, przez co nie ma czasu na nudę w trakcie czytania.
Co do samej historii - podobał mi się pomysł osadzenia fabuły w szkole. Podobała mi się ta znacząca różnica pomiędzy bohaterami - ona cicha myszka, on zły chłopiec. Nie do końca jednak przekuje mnie wątek z tą przysięgą czystości, i to ciągle powtarzanie, jakim to autorytetem dla innych dziewczyn jest Wren. Z opisu wynikało, że uważana była że królowa szkoły, a dla mnie wcale to tak do końca nie wyglądało, niemniej jest to bohaterka, którą łatwo było polubić, zwłaszcza gdy zaczęła się zmieniać dzięki relacji z Crew.
Co do Crew - lubię niegrzecznych chłopców i ten też mi się podobał! Czy był idealny? Nie do końca, bo czasami zachowywał się jak rozpieszczony nastolatek, którym tak naprawdę był, więc musiałam sobie czasami przypominać, że bohaterowie są jeszcze bardzo młodzi.
Podobał mi się motyw obrazu, jakim inspirowany jest tytuł tej książki. Specjalnie go wyszukałam i to naprawdę piękne dzieło.
Co do zgrzytów - bardzo mi się nie podobał wątek z nauczycielem wykorzystującym uczennice. Już nawet nie chodzi o to, że takie coś się pojawiło, ale o to, że wydawało się, jakby całą szkoła wiedziała o jego postępowaniu, a jednak nikt z tym nic nie zrobił.
Były też sceny, które jak to młodzi ludzie mówią były „cringowe” jak choćby nieszczęsna scena z lizakiem! Na samo jej wspomnienie się krzywię.
Niemniej patrząc na całokształt tej książki, nie uważam, bym źle spędziła z nią czas. Czytało mi się ją bardzo dobrze i mam wrażenie, że gdybym była trochę młodsza, podobałaby mi się dużo bardziej.
Ostatecznie myślę, że mogę polecić tę książkę osobom, które lubią motywy szkoły, enemies to lovers, dziwnych relacji międzyludzkich, ale i rodzinnych.
Jestem ciekawa pozostałych książek autorki, więc na pewno sięgnę i po nie, by przekonać się, czy być może nie spodobają mi się bardziej.
„Kiedy mamy szczęście znaleźć kogoś, kto czyni nasz świat jaśniejszym, czy nie powinniśmy chwycić się tej osoby i nigdy nie pozwolić jej odejść?”
Lubię poznawać nowych autorów, zwłaszcza takich, którzy często przewijają się w bookmediach i są polecane przez innych czytelników. Dlatego też, z wielką ciekawością podeszłam do czytania książki „A million kisses in your...
2024-03-17
„Życie jest za krótkie, żeby tracić je na głupstwa”.
Kilkanaście ostatnich dni, to dla mnie taki czas, gdzie strasznie ciągnie mnie do takich życiowych, emocjonalnych książek, i takich też szukam na swojej półce.
Kierując się opiniami, jakie widziałam w internecie, postanawiałam sięgnąć po powieść „Ktoś, kogo znałam”, która była moim pierwszym spotkaniem z twórczością autorki, choć z tego, co zdążyłam się już zorientować, inna książka od Paige Toon, którą wydało wydawnictwo Albatros, cieszy się też dużym uznaniem, co poskutkowało zakupem jej, i już czeka na półce na czas, gdy będę miała okazję się z nią zapoznać.
Ale wróćmy do książki której tyczy się ta opinia.
„Ktoś, kogo znałam” to opowieść trójki przyjaciół, których połączyła więź, gdy byli jeszcze nastolatkami. Przyjaciół, których los nie oszczędził. Sprawił, że obecnie ich życie wygląda zupełnie inaczej, niżby tego oczekiwali.
Wszystko to zaczyna się lata wstecz. Gdy rodzice Leah podejmują decyzję o prowadzeniu rodziny zastępczej. Dzięki temu w życiu młodej dziewczyny pojawia się George - młody chłopak, który nie znalazł dla siebie miejsca w poprzednich domach zastępczych, i który delikatnie mówiąc nie za dobrze radzi sobie z tym, co go spotka i przede wszystkim z rozstaniem z młodszą siostrą.
Mniej więcej w tym samym czasie do szkoły, do której uczęszczają Leah i George przenosi się Theo - chłopak znany Leah, z bogatego domu, który ma swoje za uszami. Jedna sytuacja w szkole sprawia, że pomiędzy tą trójką rodzi się przyjaźń, choć uczucia każdego z nich wydają się dużo bardziej skomplikowane.
Los sprawia jednak, że to, co ich połączyło, rozpada się z chwilą, gdy Theo zostaje zmuszony do wyjazdu, a George ucieka. Gdy lata później Leah znów spotyka George’a, są już zupełnie innymi ludźmi.
Czy po wszystkim, co przeżyli, mają jeszcze szansę odbudować przyjaźń? Czy może to, co do siebie czują, to coś daleko za nią wykraczające?
***
Lubię takie książki. Historie, które toczą się dwutorowo, dzięki czemu mamy pełen obraz życia bohaterów. Opowieści wbrew pozorom nieoczywiste, emocjonalne i momentami zaskakujące - zwłaszcza jedna taka chwila tutaj, sprawiła, że dwukrotnie czytałam tę samą stronę, nie wierząc w to, co czytam.
Podobał mi się pomysł z wątkiem rodziny zastępczej, który pokazywał jak ludzie z powołaniem, mogą polepszyć życie cierpiących dzieci. Byłam zauroczona ranczem, alpakami i królikami. Tym jak słodka momentami była ta historia, by następnie przechodzić w trudne tematy, przez które bolało mnie serce.
Polubiłam bohaterów, to jak zostali wykreowani, jak postępowali i jakimi wartościami się kierowali. Bardzo podoba mi się styl autorki, dzięki któremu czytanie tej książki było czystą przyjemnością.
Co tu dużo mówić - dla mnie „Ktoś, kogo znałam” to życiowa, pełna emocji, ciepła, nadziei, ale też bólu historia, z którą warto spędzić czas.
Zdecydowanie polecam!
„Życie jest za krótkie, żeby tracić je na głupstwa”.
Kilkanaście ostatnich dni, to dla mnie taki czas, gdzie strasznie ciągnie mnie do takich życiowych, emocjonalnych książek, i takich też szukam na swojej półce.
Kierując się opiniami, jakie widziałam w internecie, postanawiałam sięgnąć po powieść „Ktoś, kogo znałam”, która była moim pierwszym spotkaniem z twórczością...
2024-03-07
„Znasz ten głos w twojej głowie, ten, który powtarza, że powinnaś przepraszać, że żyjesz? Że nie jesteś dość dobra? – Kiwam głową. – On kłamie. – (…) Jesteś wystarczająco dobra. Właśnie teraz. Taka, jaka jesteś”.
„Rozdrapywanie starych ran nie przynosi niczego poza bólem”.
Dziś kilka słów o książce, która mnie poruszyła do głębi. Książki, którą czytałam ze ściśniętym żołądkiem i łzami w oczach. Książki niezwykle wciągającej i bolesnej. Takiej, gdzie w czasie czytania czuć potrzebę zatrzymania się na chwilę i przeanalizowania tego jak się sami czujemy, jak czują i zachowują się nasi bliscy.
„To, czego nie mówię” to historia Lily - młodej dziewczyny, na której ciąży niesamowita presja. Dziewczyny, która kilka miesięcy wcześniej znalazła swoją siostrę, gdy ta próbowała popełnić samobójstwo. Dziewczyny uważanej za idealną - dobra uczennica, dobra córka, dobrze zapowiadająca się biegaczka. I w tym wszystkim ona sama, która nie potrafi poradzić sobie z myślami we własnej głowie.
Gdy w jej życie niespodziewanie wkracza Micah, z którym musi zrobić szkolny projekt, nie może wiedzieć, że ten oto młody mężczyzna może być jej przekleństwem, bądź wybawieniem. To, kim okaże się dokładnie, będzie zależało tylko od niej samej.
I wiecie tak naprawdę trudno cokolwiek powiedzieć o tej książce. Bo by ją w pełni zrozumieć, trzeba ją po prostu przeczytać. Zdecydowanie jest to trudna książka. Książka o różnego rodzaju zaburzeniach psychicznych, które mogą dotknąć każdego z nas.
Według mnie po tę książkę powinien sięgać każdy nastolatek - ten, który nie radzi sobie z emocjami, by być może odkryć co się z nim dzieje. Ten, któremu może nic nie jest, ale dzięki tej historii, być może pomoże komuś blisko siebie. To też idealna książka dla dorosłych, zwłaszcza tych, którzy mają dzieci - w pewien sposób pomaga ona otworzyć oczy na szereg problemów, z którymi przyjdzie się mierzyć młodym ludziom.
„To, czego nie mówię” to książka, która na długo zostanie w moim sercu, mojej głowie i tak po prostu we mnie całej! Bo to jedna z tych książek, których się nie zapomina.
Ostrzegam! - ta książka porusza naprawdę trudne tematy, ale zdecydowanej warto po nią sięgnąć.
„Znasz ten głos w twojej głowie, ten, który powtarza, że powinnaś przepraszać, że żyjesz? Że nie jesteś dość dobra? – Kiwam głową. – On kłamie. – (…) Jesteś wystarczająco dobra. Właśnie teraz. Taka, jaka jesteś”.
„Rozdrapywanie starych ran nie przynosi niczego poza bólem”.
Dziś kilka słów o książce, która mnie poruszyła do głębi. Książki, którą...
2024-03-06
„Czuję się jak we śnie, ale wiem, że to cisza przed burzą. Teraz to Hardin jest moją kotwicą. Obym tylko nie poszła za nim na dno”.
Czytaliście jedną z najpopularniejszych książek new adult, jaką jest „After”? A może mieliście okazję obejrzeć filmy? Ja książki czytałam kilka lat temu i choć nie wiem, jak podeszłabym do nich teraz, to i tak w tamtym momencie bardzo mnie wciągnęły i przeczytałam całość w kilka dni.
Dzięki Wydawnictwu Papierowe Serca tę pełną emocji opowieść możemy poznawać na nowo, za sprawą graficznych wydań tej oto książki.
Na zdjęciu znajdziecie tom drugi, który tak jak pierwszy „połknęłam na raz”. Niewiele mam okazji czytać takich wydań, więc za każdym razem to coś zupełnie nowego dla mnie. Możliwość dopasowania dialogów, opisów do sceny, jaką widzę przed oczami, a nie jedynie w swojej głowie.
Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak pięknie graficznie można było oddać tę historię. Nie ma co ukrywać, relacja Hardina i Tessy to jedna z tych dość toksycznych relacji, ale podsycona namiętnością, tajemnicami i błędami młodych ludzi, sprawia, że poznaje się ją z przyjemność, a wzbudza wiele emocji - od złości, po fascynacji.
Osobiście mam ogromny sentyment do tej książki i taki powrót do nich w wersji graficznej sprawia mi wiele radości.
Z niecierpliwością czekam na więcej!
„Czuję się jak we śnie, ale wiem, że to cisza przed burzą. Teraz to Hardin jest moją kotwicą. Obym tylko nie poszła za nim na dno”.
Czytaliście jedną z najpopularniejszych książek new adult, jaką jest „After”? A może mieliście okazję obejrzeć filmy? Ja książki czytałam kilka lat temu i choć nie wiem, jak podeszłabym do nich teraz, to i tak w tamtym momencie bardzo mnie...
2024-03-05
„Nie dało się oddać komuś serca, którego wcześniej się nie odzyskało”.
Po przeczytaniu książki „Rzeczy, których nie dokończyliśmy” nie miałam wyboru jak wyszukać wszystkich innych książek autorki, które ukazały się na naszym rynku wydawniczym, bo zachwycona piórem Rebeccy Yarros byłam niezwykle ciekawa innych historii, które autorka napisała.
W taki oto sposób trafiłam na książkę „Gdyby jednak” i dzięki uprzejmości wydawnictwa, miałam okazję ją przeczytać.
I co tu dużo mówić! Kolejny raz rozpływam się nad pomysłem, emocjami oraz wykonaniem. Bo to kolejna z historii, którą się nie tyle czyta, ile się nią żyje!
Co znalazłam w książce?
Opowieść o dwójce bohaterów, których los postawił na swojej drodze, sprawiając, że przyszło im przeżyć ze sobą jedną z najbardziej niebezpiecznych chwil w życiu - wyjść cało z katastrofy lotniczej.
Ten sam los stawia ich później na swojej drodze jeszcze kilka razy, na różnych etapach życia. Jednak dopiero kolejne lata pokazują, jak podjęte przez nich decyzję odbiły się na ich życiu.
Czy to, w jaki sposób pokierowali swoim życiem, wyszło im na dobre? Czy w miejscu, gdzie obecnie się znajdują, w kraju pochłoniętym wojną odkryją przed sobą wszystkie karty i wreszcie odnajdą upragnione szczęście?
***
Przede wszystkim kolejny raz jestem pod dużym wrażeniem pomysłu na fabułę. Pokierowanie tą historią tak, że ostatecznie docieramy do Afganistanu, w którym dzieje się tak wiele złego, sprawia, że ta historia staje się jeszcze bardziej emocjonalna.
Zarówno Nate, jak i Izzy to bohaterowie bardzo złożeni. Niby otwarci, ale jednak wiele skrywają wewnątrz siebie.
Dzięki temu, że fabuła toczy się naprzemiennie, i mamy możliwość obserwować ją w czasie rzeczywistym oraz lata wstecz, pomału odkrywamy, co tak naprawdę sprawiło, iż bohaterowie są obecnie w takim właśnie miejscu. Co wydarzyło się w ich życiu i kierowało decyzjami, jakie podejmowali.
„Gdyby jednak” to historia o odwadze, skrywanych pragnieniach, przyjaźni, która miała szansę rozwijać się w coś więcej. To opowieść o poświęceniu, nauce życia, miłości i tajemnicach. Historia, która pokazuje, jak życie potrafi być przewrotne. Jak jedna chwila, potrafi zmienić nasze życie.
Znalazłam tu trudne relacje rodzinne, miłość do bliskich i odwagę, by zapewnić im bezpieczeństwo. Znalazłam dobrze wykreowane postacie, które łatwo było polubić i im kibicować. Znalazłam coś, co złamało mi serce, ale też wiele wyjaśniało.
To była piękna, choć zarazem bolesna opowieść! Autorka znów zdobyła moje serce i już się nie mogę doczekać, kiedy sięgnę po kolejną jej historię.
Bardzo polecam!
„Nie dało się oddać komuś serca, którego wcześniej się nie odzyskało”.
Po przeczytaniu książki „Rzeczy, których nie dokończyliśmy” nie miałam wyboru jak wyszukać wszystkich innych książek autorki, które ukazały się na naszym rynku wydawniczym, bo zachwycona piórem Rebeccy Yarros byłam niezwykle ciekawa innych historii, które autorka napisała.
W taki oto sposób trafiłam na...
2024-03-01
„Łatwo nazwać kogoś potworem. Trudniej jest zrozumieć, dlaczego taki jest, bo to wymaga prawdziwej odwagi”.
„Nie walcz z emocjami, których doświadczasz. Poczuj je”.
L.J Shen to autorka tej książki jak dotąd nigdy mnie nie zawiodły. Co Stefa nie wszystkie jeszcze przeczytałam, ale te, które znam, zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Nic więc dziwnego w tym, że z ciekawością zabrałam się za czytanie jej najnowszej książki, czyli „Thorne Princess” - historii opowiadającej losy Hallie, córki byłego prezydenta oraz Ransoma - ochroniarza, który podejmuje się „naprawy” wizerunku młodej kobiety - nie tylko jej pilnując, ale też próbuje kompletnie zmienić jej życie, które według jej rodziny zeszło na bardzo złe tory.
Artykuły w gazecie przestawiające Hallie ze złej strony, seksowny ochroniarz z trudną przeszłością, świat przestępczy, rodząca się namiętność, tajemnice..
„Thorne Princess” to książka, co do której miałam niemałe oczekiwania i która zdecydowanie je spełniła. To historia, która w trakcie czytania wzbudzała we mnie duże emocje. Śmiałam się, wkurzałam, byłam zaintrygowana i kibicowałam bohaterom. Za wszelką cenę pragnęłam się dowiedzieć jaką przeszłość mają za sobą. Co takiego wydarzyło się w ich życiu, że zostali ukształtowani na takich właśnie ludzi.
To książka, w której świat dużych pieniędzy miesza się z przestępczością. Niechęć kontra przyciąganie. Irytacja kontra zaintrygowanie. Tajemnica za tajemnice.
Znajdziemy tu też trudne relacje rodzinne, różnice wieku pomiędzy bohaterami, szczere przyjaźnie i dużą konkretną dawkę namiętności - mamy tu odczyniania z upodobaniami erotycznymi, które jak sądzę, nie każdemu mogą przypaść do gustu, ale na mnie, osoby która czyta też darki, nie robiły większego wrażenia.
Dla mnie opowieść Hellie i Ransoma to naprawdę warta poznania historia! Świetny pomysł na fabułę, łączy się z dobrze wykreowanymi bohaterami doskonałym wykonaniem. Ja nie mogłam się oderwać, więc i was zachęcam do jej przeczytania.
Polecam.
„Łatwo nazwać kogoś potworem. Trudniej jest zrozumieć, dlaczego taki jest, bo to wymaga prawdziwej odwagi”.
„Nie walcz z emocjami, których doświadczasz. Poczuj je”.
L.J Shen to autorka tej książki jak dotąd nigdy mnie nie zawiodły. Co Stefa nie wszystkie jeszcze przeczytałam, ale te, które znam, zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Nic więc dziwnego w tym, że z...
„Jeśli nie mogę mieć wieczności, to przynajmniej nie odbieraj mi teraźniejszości”.
„Zasada numer pięć” to książka, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Spodobał mi się opis, bo bardzo lubię romanse z wątkami sportowymi, zwłaszcza z hokejem, których zdecydowanie brakuje na naszym rynku wydawniczym, a że właśnie takim sportem zajmował się nasz główny bohater, to już na początku miał ode mnie dodatkowego plusa.
I wiecie co - nie potrzeba było zbyt wiele, bym polubiła go jeszcze bardziej, bo Jax to jeden z tych bohaterów, którzy swoją charyzmą i uporem zrobią wszystko, by zdobyć to, czego pragną, i nie robią tego na odwal się, wręcz przeciwnie - z pełnym zaangażowaniem dążą to obranego celu, a tym dla Jaxa było przekonanie do siebie pewnej niedostępnej studentki, która kieruje się w życiu uczuciowym pięcioma zasadami, z których jedną z nich jest nieumawianie się z hokeistami.
Co do Sidney - tak jak u Jaxa, bardzo ceniłam ją za pasję w dążeniu do przyszłości, jaką dla siebie widziała, to jak przykładała się do wszystkiego, by osiągnąć cel i zdobyć wymarzoną pracę.
Powieść „Zasada numer pięć” nie należy do grubasków, wręcz zalicza się do idealnych lektur „na raz”, mając troszkę ponad trzysta stron. Ale nie miałam też poczucia, jakoby czegoś w tej historii brakowało - było w niej wszystko to, co uważam za idealny romans - pomysł na fabułę, dobrze wykreowani bohaterowie, nie tylko ci główni, ale też drugoplanowi, tło, jakim były pasje bohaterów, było fajnie rozpisane i pokierowane tak, że stopniowo mogliśmy się dowiedzieć coraz więcej o hokeju, czy też przyszłości, jaką Sid widziała dla siebie w polityce.
Co do zasad, jakich tyczył się tytuł tej powieści - z jednej strony wydawały mi się przerysowane, z drugiej, gdy coraz lepiej poznawałam bohaterkę i jej życie, coraz ładniej było mi ją zrozumieć. I gdyby nie te zasady kto wie jak potoczyłaby się ta historia - jakby nie patrzeć to chęć złamania każdej z nich sprawiała, że Jax był coraz bardziej kreatywny, a mnie na samo jego wspomnienie mocniej biło serce.
Dla mnie ta historia zdecydowanie zasługuje na to, by na poznać. Znalazłam tu piękną przyjaźń, trudne relacje rodzinne, ciężką przeszłość, rodzące się uczucie, przyciąganie i niesamowitą chemię między bohaterami. Nie zabrakło też łaz - tych wylanych ze śmiechu, ale też ze wzruszenia.
Jednym słowem - Polecam!
Mam wielką nadzieję, że każdy, kto zdecyduje się poznać historię Jaxa i Sid, pokocha bohaterów tak samo, jak ja!
„Jeśli nie mogę mieć wieczności, to przynajmniej nie odbieraj mi teraźniejszości”.
„Zasada numer pięć” to książka, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Spodobał mi się opis, bo bardzo lubię romanse z wątkami sportowymi, zwłaszcza z hokejem, których zdecydowanie brakuje na naszym rynku wydawniczym, a że właśnie takim sportem zajmował się nasz główny bohater, to już na...
2024-02-27
„ - Jeśli ja jestem diabłem, to w takim razie, kim jesteś ty?”
Nie raz i pewnie też nie dwa razy, powtarzałam, że uwielbiam czytać książki sprawdzonych autorów. Taką właśnie autorką jest Iga Daniszewska. I gdy wydaje mi się, że już niczym nie będzie mnie w stanie autorką zaskoczyć, oddaje w ręce czytelników książkę „I kto tu jest diabłem”!
I wiecie - niby nic odkrywczego. Romans biurowy obsadzony w świecie architektów, a jednak napisany tak dobrze, tak dopracowanie i przemyślanie, że mogłam się tylko zachwycać każdą przeczytaną szkołą i z przyjemnością obserwować relacje, jaka rozwija się pomiędzy bohaterami.
Nigdy nie ukrywałam, że dużo bardziej pasują mi fabuły książkę obsadzone za granicą. Jakoś dużo łatwiej jest mi czytać takie historie i mimo iż Iga Daniszewska to autorka pochodząca z Polski, to jednak dzięki temu, że mieszka za granicą idealnie oddaje wszystkie elementy fabuły, i wcale nie ma się poczucia, że coś mogłoby się nie zgadzać. Wręcz dzięki jej opisom miejsc i sytuacji wiele razy miałam wrażenie, jakbym stała tam w miejscu, w którym znajdują się bohaterowie i wraz z nimi przeżywała wszystkie chwile.
Co do samej historii! Uwielbiam bohaterów, jakich autorka stworzyła! Idealnie do siebie dobrani, z ciętym językiem, charakterem, pełni pasji i oddania sprawie, w którą wierzą.
Pokochałam ich utarczki słowne, kawały, jakie robiła Erin Hudsonowi, oraz to jak wierzyli w swoje racje i nie poddawali się.
Dla mnie „I kto tu jest diabłem” to idealny przykład romansu z pazurem! Pełnego emocji, zadziorności, rodzącej się namiętności. Książka z idealnie wykreowanymi bohaterami, świetnie poprowadzoną fabułą, pomysłem i doskonałym wykonaniem. Dla mnie - książka bez wad, którą zdecydowanie trzeba przeczytać!
Bardzo polecam! I czekam na więcej tak świetnych historii!
„ - Jeśli ja jestem diabłem, to w takim razie, kim jesteś ty?”
Nie raz i pewnie też nie dwa razy, powtarzałam, że uwielbiam czytać książki sprawdzonych autorów. Taką właśnie autorką jest Iga Daniszewska. I gdy wydaje mi się, że już niczym nie będzie mnie w stanie autorką zaskoczyć, oddaje w ręce czytelników książkę „I kto tu jest diabłem”!
I wiecie - niby nic odkrywczego....
2024-02-24
„Czasami najlepiej zbytnio nie analizować i dać się ponieść emocjom”.
Jak dotąd przeczytałam naprawdę sporo książek Agnieszki Lingas Łoniewskiej, choć jeszcze trochę przede mną. Za każdym razem zachwycam się jednak niesamowicie lekkim piórem autorki, dzięki któremu czytanie książek które pisze, zawsze przychodzi mi z łatwością.
Kilka dni temu skończyłam powieść zupełnie różną od tych, za sprawdź których poznałam twórczość autorki. Mowa tu o książce „Piekło Florencji” łączącej w sobie romans i paranormal? Chyba tak bym tę historię nazwała - ale specjalistą od tego gatunku nie jestem, więc może ktoś mnie poprawi :)
Dzięki autorce przenosimy się do tytułowej Florencji i tam poznajmy bohaterów - Angela, Dante i Joannę. Bohaterów, których łączy coś, czego ludzki rozum nie jest w stanie pojąć. Bo bohaterowie tak naprawdę nie są ludźmi - choć każdy, kto ich pozna, tak właśnie uważa. Tego, kim są i jak wiele zmienią w życiu Joanny, dowiedziecie ją karatach tej powieści. Powieści zaskakującej i pełnej emocji.
Styl autorki chwaliłam na początku więc tutaj mamy jasność - książka jest napisana lekkim, ale przede wszystkim dojrzałym i dopracowanym stylem. Pomysł na fabułę - dla mnie rewelacja! Powroty do przeszłości i stopniowe odkrywanie kart sprawiało, że czytałam z zapartym tchem i nim się obejrzałam, przewracałam ostatnią stronę.
Na duży plus kreacja głównych bohaterów, poprowadzone wątki, zaskakujące tematy, ale przede wszystkim oddanie miejsca, w którym działa się fabuła tak, że czułam się jakbym to ja sama, spacerowała wraz z nimi uliczkami Florencji.
Minus? - brak ciągu dalszego! Na już potrzebna kontynuacja! I może też czuję mały niedosyt odnośnie do samej Joanny - brakuje mi czegoś pomiędzy zakończeniem części drugiej a początkiem trzeciej.
Niemniej jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą historią. Nie czytałam opisu - książkę brałam w ciemno, także tym bardziej cieszę się, że okazała się tak zaskakująca!
Polecam!
„Czasami najlepiej zbytnio nie analizować i dać się ponieść emocjom”.
Jak dotąd przeczytałam naprawdę sporo książek Agnieszki Lingas Łoniewskiej, choć jeszcze trochę przede mną. Za każdym razem zachwycam się jednak niesamowicie lekkim piórem autorki, dzięki któremu czytanie książek które pisze, zawsze przychodzi mi z łatwością.
Kilka dni temu skończyłam powieść zupełnie...
2024-02-23
„Pierwsze miłości są wyjątkowe, ale nie zawsze okazują się tymi na całe życie”.
Dziś opinia o finałowym tomie serii „Rodzeństwo Mach” - czy tylko mi jest tak smutno, że to już koniec? Mam nadzieję, że znacie już poprzednie historie bohaterów - bo dziś czas na Cezarego - strażaka, brata bliźniaka Dalii, oraz Mai Maj - pani weterynarz, która delikatnie mówiąc, troszkę wkurza Czarka i wzajemnie..
Jak to mówią - od nienawiści do miłości bardzo krótka droga. Tylko czy to, co czuli do siebie bohaterowie to faktycznie była nienawiść?
Za każdym razem czytając książkę od Magdaleny Szponar, zachwycam się tą niezwykłą lekkością pióra, jaką posiada. Nawet w tak krótkiej książce mającej niecałe trzysta stron, udaje jej się upchnąć wszelakie emocje, które towarzyszyły bohaterom.
Wraz z Cezarym mamy okazję nie tylko obserwować jego wewnętrzne rozterki, dojrzewanie do tego, co tak naprawdę czuję, ale też z bliska możemy podziwiać prace strażaka, która wymaga skupienia i zaangażowania. Przy Mai za to, mamy okazję poznać nieco pracę weterynarza, ciekawości dotyczące zwierząt i przede wszystkim z czułością obserwowałam, jak powoli do głowy zaczyna docierać to, co już dawno wiedziało jej serce.
To, co chyba najbardziej podobało mi się w tej książce, to mimo dogryzanie sobie, wzajemnego przyciągania i późniejszej namiętności nie mamy tu jakichś wielkich dram - trzaskania drzwiami, obrażania się - jeśli dochodziło do jakiegoś niedopowiedzenia, bohaterowie jak przystało na dojrzałych ludzi, starali sobie wszystko wyjaśnić. Bardzo cenię takie relacje, bo takie szczeniackie zachowania nie raz doprowadzają mnie do szału.
Grzechem byłoby nie wspomnieć o jeszcze dwóch głównych bohaterach, którzy odegrali tu ważne rolę - czyli o Nalewce i Bimberku! Uwielbiam te koty - serio! To, jak bohaterowie opisywali ich zachowanie - nie raz i nie dwa śmiałam się z tego w głos.
„Dumka na dwa koty” to dla mnie idealne zwieńczenie serii opowiadającej o losach rodzeństwa Mach! Rodzeństwa - dzięki któremu śmiałam się, wkurzałam, wzruszałam. Patrząc na ich życie, choćby było fikcyjne, bardzo łatwo jest sobie wyobrazić, że gdzieś tam są naprawdę - nieidealni, a jednak cudowni dokładnie tacy, jakich ich autorka stworzyła!
Całą serię kocham całym sercem, więc nic dziwnego w tym, że bardzo wam ją polecam! Jeśli jeszcze nie mieliście okazji poznać tych historii, szykuje się wznowienie w nowych okładach graficznych, po które warto sięgnąć! To lektury idealne dla każdego fana romansów, w których znajdziecie dużą dawkę humoru, namiętności i takiego zwyczajnego życia, które nie zawsze jest usłane różami!
Czytajcie! ❤️
„Pierwsze miłości są wyjątkowe, ale nie zawsze okazują się tymi na całe życie”.
Dziś opinia o finałowym tomie serii „Rodzeństwo Mach” - czy tylko mi jest tak smutno, że to już koniec? Mam nadzieję, że znacie już poprzednie historie bohaterów - bo dziś czas na Cezarego - strażaka, brata bliźniaka Dalii, oraz Mai Maj - pani weterynarz, która delikatnie mówiąc, troszkę wkurza...
2024-02-17
„W każdej bestii tkwi piękno (…) a każda historia miłosna może rozkwitnąć, nawet jeśli wyrosła na gruncie nienawiści”.
Dziś kilka słów o książce, która wzbudza różne emocje. Widziałam wiele opinii, od tych bardzo pozytywnych, po te naprawdę złe. Nie wczytywałam się w nie, by nie wyrabiać sobie zawczasu opinii, ale trudno było nie doszukiwać się w tej książce wad.
Teraz gdy już mam tę powieść za sobą jestem w stanie zrozumieć wszystko te zarzuty, niemniej nie przeszkadzały mi te „dziwne” sceny aż tak, bym miała o tej historii złe zdanie.
Opowieść Romea i Dallas budzi kontrowersje i z pewnością nie ma nic wspólnego z „Romeo i Julia”. Choć bohaterowie robili naprawdę wiele, by ich nie polubić, to jednak podobało mi się, że od początku do końca byli sobą. Co prawda niektóre przekonania uległy zmianie, ale miało to też swoje podstawy w fabule.
Sam pomysł na fabułę na duży plus - podstęp, który miał doprowadzić do ślubu, by zemścić się na konkurencie, przynosi na sobą związek, oparty z czasem nie tylko na namiętności i pożądaniu.
Dallas to taka bohaterka, którą aż chce się lubić, choć miała też swoje za uszami. Patrząc z boku, mogło się wydawać, że to leniwa dziewczyna, która tylko wydaje pieniądze, jest uzależniona od słodyczy i nie ma żadnych ambicji - jednak wystarczyło chcieć ją poznać, by zobaczyć jaka była naprawdę.
Co do Romeo - bardzo mnie intrygował. Musiałam dowiedzieć się, co takiego kryje się za jedno zachowaniem. Co wydarzyło się w jego życiu, że obecnie jest takim, a nie innym mężczyzną.
Najbardziej mi w tej książce przeszkadzały sceny erotyczne - czasami po prostu przewracałam oczami albo się krzywiłam, bo myślę, że można było to napisać dużo lepiej. Fakt, każdy ma prawo do własnych fetyszy, ale te przedstawione w tej książce były momentami po prostu śmieszne. Zastawiam się przy tym, czy to faktycznie jest tak napisane, czy może to wina naszego tłumaczenia.
I choć te momenty rzutowały na całość tej historii, to jednak całokształt i tak mi się podobał. Pomysł, emocje, relacja między bohaterami - i to nie tylko ta, pomiędzy Dallas i Romeo, ale też bardzo mi się podobała przyjaźń głównego bohatera z Zachem i Olliem.
Znalazłam w tej książce motywy takie jak - trudne relacje rodzinne, różnica wieku, nauka zaufania, namiętność i rodzące się uczucie, ale też dużą dawkę humoru.
Mimo kilku rys na tej książce - podobał mi się i myślę, że warto samemu wyrobić sobie o niej zdanie. Jeśli przymknie się oko na te cringowe sceny, to mamy tu kawał naprawdę wciągającej historii.
„W każdej bestii tkwi piękno (…) a każda historia miłosna może rozkwitnąć, nawet jeśli wyrosła na gruncie nienawiści”.
Dziś kilka słów o książce, która wzbudza różne emocje. Widziałam wiele opinii, od tych bardzo pozytywnych, po te naprawdę złe. Nie wczytywałam się w nie, by nie wyrabiać sobie zawczasu opinii, ale trudno było nie doszukiwać się w tej książce wad.
Teraz...
2024-02-15
„Słowa nie płyną z serca, które nigdy nie czuło. Płyną z bólu, z miłości, z niewyrażonej głębi”.
„Przyznanie, że się kogoś kocha, i zawalczenie o niego wymaga więcej odwagi niż odejście, bo odejście mniej boli”.
Twórczość Kandi Steiner miałam okazję poznać przy dwóch poprzednich książkach autorki, jakie ukazały się na naszym rynku wydawniczym i zwłaszcza jedna „Droga do Ciebie” wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Nic więc dziwnego w tym, że ciekawiła mnie następna z historii napisanych przez tę autorkę, i tak naprawdę bez żadnych konkretnych oczekiwań zabrałam się za czytanie „A Love Letter to Whiskey”.
I chyba nawet ja sama, nie spodziewałam się, jak wiele emocji wzbudzi we mnie ta książka! Ileż ja razy miałam ochotę rzucić nią w ścianę - serio, zakończyć to i nie wracać do tej książki! Ale się nie dało - bo miłość Jamiego i B. to była jazda bez trzymanki. Tak toksycznej, a zarazem pięknej i trudnej miłości dawno nie widziałam. To, co ci bohaterowie robili z moim sercem - tego chyba nie da się opisać. Łamali je wielokrotnie, by potem poskładać, ale tylko na chwilkę. Bo gdy już wydawało mi się, że przecież wszystko musi się w końcu ułożyć, dzieje się coś, co wywraca życie bohaterów do góry nogami.
Myślę, że ta książka nie spodoba się wszystkim - to taka trochę zabawa w kotka i myszkę, przeciągną przez lata. Relacja, której życie ciągle stawało na drodze. To opowieść o bohaterach pełnych pasji, zaangażowania i wiary w to, że w końcu będą razem. To historia, która pokazuje, że warto walczyć - mimo wszystko! Ale też czasami warto być egoistycznym - tak po prostu przestać na chwilę myśleć o innych, a skupić się na samym sobie i zawalczy o własne szczęście.
Co do stylu, w jakim została napisana ta książka - wielokrotnie miałam wrażenie, że coś mi umyka - że brakuje jakiejś części tej historii, kilku zdań czy też spojrzenia na nią oczami Jamiego. I tutaj autorka przyszła mi na ratunek, bo gdy myślałam, że już wszystko zostało zakończone, do akcji wkracza nasz główny bohater i opowiada tę historię z wlanej perspektywy, uzupełniając wszystko to, czego mi brakowało.
„A Love Letter to Whiskey” to ponad 550 stron emocji - tych dobrych i tych złych, które podnosiły mi ciśnienie, ale też doprowadzały do płaczu. Choć nie była to najłatwiejsza książka, to z pewnością warta czasu, jaki jej poświęciłam.
Jamie i B. zasłużyli na to, by spędzić z nimi czas. Więc mimo iż napsuła mi ta historia nerwów, to nie mam innego wyjścia jak polecić wam po nią sięgnąć, bo mimo wszystko to naprawdę bardzo dobra książka!
„Słowa nie płyną z serca, które nigdy nie czuło. Płyną z bólu, z miłości, z niewyrażonej głębi”.
„Przyznanie, że się kogoś kocha, i zawalczenie o niego wymaga więcej odwagi niż odejście, bo odejście mniej boli”.
Twórczość Kandi Steiner miałam okazję poznać przy dwóch poprzednich książkach autorki, jakie ukazały się na naszym rynku wydawniczym i zwłaszcza...
2024-02-14
„Na zaufanie trzeba sobie zapracować”.
Nie będę ukrywać, że nie miałam obaw przed przeczytaniem tej książki, bo miałam i to duże - jakby nie patrzeć, to blisko osiemset stron powieści, a ja nie miałam pojęcia, czy historia, jaką w niej znajdę, wciągnie mnie na tyle, że dam radę ją przeczytać w całości.
Zanim zaczęłam czytać „Dr Stanton + Epilog” miałam okazję poznać jedną z serii autorki, którą bardzo polubiłam. Starałam się wiec nie zwracać zbytniej uwagi na długość tej książki, co nie było łatwe, i dać się wciągać w opowieść, jaka się w niej znajduje.
I wiecie co - to była udana przygoda. Nie była to książka bez wad, jednak patrząc na całokształt, jestem zadowolona z lektury.
Tak naprawdę mogłabym podzielić tę historię na dwie części - momenty niezwykle wciągające, przy których czytałam namiętnie i bez przerwy, po których przychodziło takie trochę bezsensowne przeciągnie i było trochę nudno, by za chwilę znów ruszyć z fabułą, a ja kolejny raz nie mogłam się oderwać.
Znalazłam w tej książce fajnie wykreowanych bohaterów - Ashley, którą polubiłam od razu, oraz Camerona, którego pragnienie władzy i rządzenia wszystkimi, nie raz doprowadzało mnie do szału.
Historia, którą znalazłam w tej książce, pokazuje, jak kapryśny potrafi być los. Jak jedna niezobowiązująca noc w Vegas, przyniesie konsekwencje, z którymi Ashley będzie musiała sobie radzić przez lata. Jak pogmatwane potrafią być ścieżki naszego życia, gdy po kilku latach kolejny raz stawia na swojej drodze dwoje ludzi, którzy już nigdy mieli się nie spotkać.
„Dr Stanton + Epilog” to książka, którą poznamy z perspektywy dwójki głównych bohaterów, czyli Ashley i Camerona. Polubiłam bohaterów pomimo ich wad, i choć wiele razy miałam ochotę odłożyć tę książkę na bok, to jednak coś ciągle mnie do niej ciągnęło. Na pewno była to historia dużo bardziej erotyczna, niżbym się spodziewała - choć wiele czytam, to i tak zdarzyło mi się zarumienić.
Mimo kilku wad to była dobra książka i udanie spędziłam z nią czas. Wzbudzała we mnie emocje, a to dla mnie najlepszy wyznacznik książki, którą warto przeczytać!
Polecam
„Na zaufanie trzeba sobie zapracować”.
Nie będę ukrywać, że nie miałam obaw przed przeczytaniem tej książki, bo miałam i to duże - jakby nie patrzeć, to blisko osiemset stron powieści, a ja nie miałam pojęcia, czy historia, jaką w niej znajdę, wciągnie mnie na tyle, że dam radę ją przeczytać w całości.
Zanim zaczęłam czytać „Dr Stanton + Epilog” miałam okazję poznać...
„Nie chciała zostać czarnym charakterem, ale kiedy człowiek przez całe życie wypatruje słońca, w końcu zaczyna tęsknić za deszczem”.
„Asystentka złoczyńcy” to książka, która trochę leżała na mojej półce, bo jakoś nie mogłam się za nią zabrać, i inne wydawały mi się bardziej interesujące. Ale gdy już zaczęłam czytać, całkowicie dałam się wciągnąć w wykreowany przez autorkę świat, i chyba nawet nie spodziewałam się, że aż tak spodoba mi się ta historia - bo spodobała mi się, i to bardzo!
O czym jest „Asystentka złoczyńcy”?
Evie nie mogła przypuszczać, że nieoczekiwane spotkanie w lesie skończy się propozycją pracy, i otrzymaniu posady asystentki „Złego” jak określany jest mężczyzna, który ją zatrudnił.
Dla Evie Zły był kimś, kogo znała z plotek krążących w królestwie. Jednak to, jaki był naprawdę, mogła odkryć dopiero po czasie spędzonym w jego zamku.
Czy mężczyzna określany jako Zły naprawdę taki jest? Co popchnęło go do czynów, jakich się dopuszcza? Jakie tajemnice skrywa?
***
Fantastyka to ten rodzaj literatury, który przynajmniej mnie, ma przede wszystkim przekonać na tyle, żebym nie musiała się zastanawiać, że coś jest fikcją. Fabuła musi mieć w sobie coś, co mnie zaciekawi, zauroczy, często też rozbawi. I wszystkie te rzeczy znalazłam w „Asystentce Złoczyńcy”
Ta książka to naprawdę fajnie i lekko napisana historia. Opowieść pełna barwnych bohaterów, tajemnic, intrygi, budzącej się namiętności - ale to zalewie iskierka w całej tej przygodzie. Autorka tak poprowadziła tę fabułę, bym z ciekawością odkrywała różne elementy życia bohaterów. Nie tylko Evie i Złego, ale też innych pracowników zamku. Moja największą sympatię oczywiście zdobył treser smoka i uzdrowicielka, a numerem jeden został Kingsley!
„Asystentka złoczyńcy” to książka, którą jak to się mówi - wciągnąłem nosem! Czytałam i nie mogłam się oderwać, doskonale się przy tym bawiąc, jednoczenie też odczuwając ten dreszczyk grozy, gdy działo się coś strasznego.
To były naprawdę dobrze spędzone godziny i jedynym zastrzeżeniem jest dla mnie brak ciągu dalszego! Z tego, co widziałam, za granicą niebawem będzie miał premierę drugi tom, więc liczę gorąco na to, że i u nas za jakiś czas się pojawi!
Będę wyczekiwać tego z niecierpliwością, a was zachęcam do poznania opowieści Złego i Evie. No i nie zapominamy o Żabie!
Polecam!
„Nie chciała zostać czarnym charakterem, ale kiedy człowiek przez całe życie wypatruje słońca, w końcu zaczyna tęsknić za deszczem”.
więcej Pokaż mimo to„Asystentka złoczyńcy” to książka, która trochę leżała na mojej półce, bo jakoś nie mogłam się za nią zabrać, i inne wydawały mi się bardziej interesujące. Ale gdy już zaczęłam czytać, całkowicie dałam się wciągnąć w wykreowany przez autorkę...