-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel9
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant10
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
Biblioteczka
2021-04-07
“Kołysanka z huraganem” nie analizuje cierpienia. Brak na to miejsca, bo na tym etapie życie jest wyłącznie próbą przetrwania. Liczy się przeżycie, wykonanie niezbędnych czynności i czekanie na lepszy czas. Oczekiwanie jest przestrzenią pełną ruchu, który trzyma Justynę Wicenty przy życiu. Opieka nad córką, terapie, relacja z mężem, kontakty z ludźmi sprawiają, że świat wciąż upomina się o autorkę. Każdy dzień to walka o siebie, nauka akceptacji łez i żalu, ale przede wszystkim wybaczenia sobie. Dużo w tej książce retrospekcji, podróży do miejsc i czasów które dają siłę. Wspomnienia prababci i babci, które były w sytuacjach granicznych. Możliwość oparcia się na kimś, oddania resztek siebie w zaufane ręce oraz czerpania z doświadczeń najbliższych, staje się dla autorki jednym z niewielu kół ratunkowych.
Częścią terapii jest natura. Podglądanie ptaków i drzew. Umiejętność dostosowania się, a co za tym idzie przetrwania. Przyroda daje otuchę. Obserwacja jej potęgi, nieodwracalności to wyjście ewakuacyjne dla sparaliżowanej psychiki. Ten wątek toczy się przez całą książkę. Cykl natury zakreśla koło i pomaga nadać sens tragedii, która była wyłącznie dziełem przypadku.
Historia, której nikt nie chce być bohaterem, nikt nie chce być nawet jej świadkiem. Myślę, że nie chcemy nawet myśleć o tym co przeżyła Justyna Wicenty. Tym bardziej podziwiam chęć i umiejętność podzielania się doświadczeniem. Przeżyciem, którego fundamentem jest śmierć i bezdenny smutek, a jednak gdzieś na dalekim końcu tej opowieści czeka życie.
“Kołysanka z huraganem” nie analizuje cierpienia. Brak na to miejsca, bo na tym etapie życie jest wyłącznie próbą przetrwania. Liczy się przeżycie, wykonanie niezbędnych czynności i czekanie na lepszy czas. Oczekiwanie jest przestrzenią pełną ruchu, który trzyma Justynę Wicenty przy życiu. Opieka nad córką, terapie, relacja z mężem, kontakty z ludźmi sprawiają, że świat...
więcej mniej Pokaż mimo to
Marzenie o spokojnej emeryturze to luksus, na który bohaterów i bohaterki “Nomadlandu” nie stać. W większości nie spłacają już kredytów, nie płacą czynszu, ani składek ale wciąż mają wydatki. Jedzenie i benzyna kosztują, a ideą koczowniczego życia jest podróż, w tym wypadku za pracą. “Pomocną dłoń” wyciągnął Amazon, który od października do połowy grudnia potrzebuje sezonych pracowników. Na wielkich kempingach przed halami powstają tymczasowe miasteczka, których mieszkańcy na dziesięciogodzinnych zmianach zapełniają półki chińskimi towarami. Praca jest żmudna i ciężka. Nie bez powodu na magazynowych ścianach wiszą maszyny z darmowymi lekami przeciwbólowymi.
Wymagająca fizyczna praca przy zbiorach buraków, stróżowanie i sprzątanie turystycznych atrakcji w zamian na tymczasowe poczucie bezpieczeństwa, to dla mnie rzecz trudna do zrozumienia. To zmierzch idei amerykańskiego snu. Nomadowie ery technologii, którzy nie załapali się na pociąg do bezpiecznej starości, organizują sobie życie najlepiej jak potrafią. Są cenionymi pracownikami bo zależy im na pracy. Dobrymi sąsiadami ponieważ nigdzie nie zostają długo, a tam gdzie parkują starają się nie rzucać w oczy. Nie chcą być ciężarem dla dzieci więc dopóki mogą pracują, a z rodzinami widują się rzadko.
Takiego obrazu Ameryki nie znałam, te historie pokazują gdzie prowadzi rozbuchany kapitalizm. Jak pogłębiają się różnice społeczne, a pieniądze próbują odebrać ludzim godność. Nic dziwnego, że film na podstawie “Nomadland” zdobył Złotego Lwa dla najlepszego obrazu na Festiwalu Filmowym w Wenecji.
Marzenie o spokojnej emeryturze to luksus, na który bohaterów i bohaterki “Nomadlandu” nie stać. W większości nie spłacają już kredytów, nie płacą czynszu, ani składek ale wciąż mają wydatki. Jedzenie i benzyna kosztują, a ideą koczowniczego życia jest podróż, w tym wypadku za pracą. “Pomocną dłoń” wyciągnął Amazon, który od października do połowy grudnia potrzebuje...
więcej mniej Pokaż mimo to
W “Obudzę się na Shibui” Anna Cima będzie wodzić czytelnika za nos. Nawet jeśli napiszę, żeby nie dać się zwieść autorce, na nic się to nie zda. To jest jedna z największych przyjemności w tej książce. Świat, który wymyśliła Cima jest idealnie niedoskonały do tego stopnia, że mógłby istnieć naprawdę. Domyślam się, że bez znajomości fabuły trudno o zachwyt. Ale wierzcie mi, że czesko-japońskie ścieżki Jany warte są przedeptania.
Japonia, którą odkrywa dla nas Jana to przede wszystkim kultura, w której łatwo się zatracić i zgubić. Kraj z historią tak skomplikowaną, że młody umysł widzi w niej piękną baśń. Uprzejmi i powściągliwi ludzie, którzy uciekają w przebieranki oraz infantylizm, żeby rozluźnić społeczne konwenanse. “Obudzę się na Shibui” to książka naszpikowana niespodziankami, których odkrywania uzależnia. Anna Cima żongluje stylami. Raz pisze jak europejska nastolatka, żeby w kolejnej części zaserwować nam starojapońską powieść. Wielowarstwowa i intensywna jak orientalny sen.
W “Obudzę się na Shibui” Anna Cima będzie wodzić czytelnika za nos. Nawet jeśli napiszę, żeby nie dać się zwieść autorce, na nic się to nie zda. To jest jedna z największych przyjemności w tej książce. Świat, który wymyśliła Cima jest idealnie niedoskonały do tego stopnia, że mógłby istnieć naprawdę. Domyślam się, że bez znajomości fabuły trudno o zachwyt. Ale wierzcie mi,...
więcej mniej Pokaż mimo to
“Gambit królowej” trzyma w napięciu do ostaniej strony. Niemal czuć fizyczny ból umysłowego wysiłku Beth. To książka jednej postaci i jednej historii. Szczera w swojej prostocie. Wciągająca dzięki budowaniu napięcia dotyczącego zawodów. Wzruszająca na poziomie zmagania się ze słabościami. Pokrzepiająca faktem, że na końcu drogi czeka nagroda.
więcej na bit.ly/Gambit_krolowej_tevis
“Gambit królowej” trzyma w napięciu do ostaniej strony. Niemal czuć fizyczny ból umysłowego wysiłku Beth. To książka jednej postaci i jednej historii. Szczera w swojej prostocie. Wciągająca dzięki budowaniu napięcia dotyczącego zawodów. Wzruszająca na poziomie zmagania się ze słabościami. Pokrzepiająca faktem, że na końcu drogi czeka nagroda.
więcej na...
2020-10-16
11 dumnych bohaterek i 11 podobnych historii. Żadna w nich nie narzeka, a każdej było ciężko. Trud, o którym mówią żołnierki, w większości dotyczy specyfiki służby, która oddziaływuje na wojskowych niezależnie od płci. Oczywiście w “Bez taryfy ulgowej” są historie utrudnianego awansu, marginalizacji kobiet i nieuznawania ich kompetencji. Przewija się wątek niedostosowanej infrastruktury. Dzisiaj to oczywiste, że armii potrzeb są kobiety. Współczesna wojna toczy się na naukowym i informatycznym polu bitwy. W tych dziedzinach siła fizyczna nie ma wielkiego znaczenia, chociaż sprawność to wciąż wymóg każdego, kto decyduje się służyć w armii. Dziewczyny mocno podkreślają, że nie chcą żadnej taryfy ulgowej, niezależnie od pełnionej funkcji.
Więcej na http://bit.ly/bez_taryfy_ulgowej_kaliciak
11 dumnych bohaterek i 11 podobnych historii. Żadna w nich nie narzeka, a każdej było ciężko. Trud, o którym mówią żołnierki, w większości dotyczy specyfiki służby, która oddziaływuje na wojskowych niezależnie od płci. Oczywiście w “Bez taryfy ulgowej” są historie utrudnianego awansu, marginalizacji kobiet i nieuznawania ich kompetencji. Przewija się wątek niedostosowanej...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dwa pokolenia kobiet, które łączy przeszłość. Historia, o tym jak złamane i niezagojone serce zmieniło życie trzech osób.
Constance jest dominującym charakterem “Wyznania”. Autorka przydzieliła jej rolę tej, która wprowadza zamieszanie. Elise uległa urokowi Constance. Zdominowane przez partnerkę, z każdą sceną tracił swoją spontaniczność i dziewczęcy urok. 30 lat po dramatycznym rozstaniu Constance i Elise, Rose postanawia znaleźć odpowiedź na pytanie, które dręczy ją przez całe życie – kim był jej matka?
Jessie Burton napisała kanciastą powieść, w której drzemie potencjał. “Wyznanie” jest powieścią, która wciąga i odpręża, chociaż nie zapada w pamięć.
Po więcej zapraszam na http://bit.ly/wyznanie_jessie_burton
Dwa pokolenia kobiet, które łączy przeszłość. Historia, o tym jak złamane i niezagojone serce zmieniło życie trzech osób.
Constance jest dominującym charakterem “Wyznania”. Autorka przydzieliła jej rolę tej, która wprowadza zamieszanie. Elise uległa urokowi Constance. Zdominowane przez partnerkę, z każdą sceną tracił swoją spontaniczność i dziewczęcy urok. 30 lat po...
Trzy kobiety i jeden mężczyzna, który zostaje pod ich silnym wpływem. Einar i Edda to przyrodnie rodzeństwo. Mają wspólnego ojca, który spłodził ich w odstępie kilku miesięcy. Matka Eddy – Julia i matka Einara – Ragnheiður zdecydowały się urodzić i wychować dzieci razem, bez ojca. Ten motyw skusił mnie do przeczytania “Świętego słowa”, z nadzieją że zobaczę kolejny model patchworkowej rodziny. Ale o tym później. Edda i Einar byli nierozłączni, uzupełniali się w każdej dziedzinie. Dyslektyczny chłopiec ledwo nauczył się czytać. Braki podrabiał pogodnym usposobieniem. W przeciwieństwie to skrytej Eddy, której życie toczyło się na stronach książek.
Julię i Ragnheiður zostały oczarowane i zmanipulowane przez ojca swoich dzieci. Sytuacyjny pragmatyzm wymógł na nich przyjaźń i dał im siłę na stworzenie szczęśliwego domu. Jednak fundamentem ich wspólnego życia, było uczucie oszukania – nie przez mężczyznę, ale przez życie. Zawarły sojusz, który był pancerzem kruchej relacji. Dla wspólnego dobra chodziły na wewnętrzne kompromisy, które z upływem czas zatruwały je od środka.
Sigríður Hagalín Björnsdóttir zaaranżowała Eddzie ucieczkę z rodzinnego świata książek i opowieści do miejsca, które ma przygotować ludzi na życie bez liter. Skoro żyjemy w kulturze obrazów i piktogramów, to umiejętność czytania przestaje już mieć znaczenie. Liczy się opowieść, którą możemy przekazywać werbalnie. W tym punkcie powieści zgubiłam tok myślenia autorki.
Nie wiem co mam o tej książce myśleć. Zostawiała mnie z ciekawą rodzinną opowieścią, z podkreśloną kobiecością i pokrętną historią o utracie wiary w słowo pisane, na którą nie znalazłam mocnych argumentów.
Trzy kobiety i jeden mężczyzna, który zostaje pod ich silnym wpływem. Einar i Edda to przyrodnie rodzeństwo. Mają wspólnego ojca, który spłodził ich w odstępie kilku miesięcy. Matka Eddy – Julia i matka Einara – Ragnheiður zdecydowały się urodzić i wychować dzieci razem, bez ojca. Ten motyw skusił mnie do przeczytania “Świętego słowa”, z nadzieją że zobaczę kolejny model...
więcej mniej Pokaż mimo to
W „Virdze” akcja toczy się wokół śledztwa agenta FBA Johna Slade’a, który przyjeżdża do prowincjonalnej teksańskiej mieściny Panna Maria, najstarszej polskiej osady w USA. Kilka dni wcześniej w trakcie uroczystego otwarcia Centrum Polonijnego, dwoje dzieci popełnia samobójstwo. Mija chwila i zabija się kolejny nastolatek. Rodziny dzieci dopiero przyjechały do Panny Marii, niewiele o nich wiadomo.
Klaudiusz Szymańczak napisał kryminał z przesłaniem, w którym odpowiedzialność ma kluczowe znaczenie. Dorośli są odpowiedzialni za dzieci, ludzie zdrowi za chorych, duchowni za tych, którzy im ufają, a osoby pełniące funkcje społeczne za sprawy, który reprezentują. Wrażliwość na drugiego człowieka może zapobiec tragediom. Gdyby ludzie nie byli tylko ludźmi agent Slade nie miałby pracy. Dlatego intensywnie toczące się śledztwo zaprowadzi Slade’a w miejsca, w których ludzkie słabości, chore ambicje i chęć władzy są tak samo groźna jak seryjni mordercy.
Podoba mi się pomysł autora, który zamiast wymyślać psychopatycznego mordercę i ekscentrycznego śledczego, przygląda się ludziom i ich zachowaniom. Szuka przyczyny i motywu, a dopiero później sprawcy. Taki wymiar zła jak zaniedbanie, pycha, nieczułość są groźniejsze, ponieważ czynią z każdego z nas potencjalnego przestępcę.
„Virga” to kryminał w zapleczem społecznym i kulturowym. Samobójstwa dzieci są punktem wyjścia do namysłu nad pułapkami nowych technologii, obojętnością, szukaniem prostych rozwiązań i unikaniem odpowiedzialności.
W „Virdze” akcja toczy się wokół śledztwa agenta FBA Johna Slade’a, który przyjeżdża do prowincjonalnej teksańskiej mieściny Panna Maria, najstarszej polskiej osady w USA. Kilka dni wcześniej w trakcie uroczystego otwarcia Centrum Polonijnego, dwoje dzieci popełnia samobójstwo. Mija chwila i zabija się kolejny nastolatek. Rodziny dzieci dopiero przyjechały do Panny Marii,...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-18
Richard Greenberg szef autora książki twierdził, że reportaż o hollywoodzkim producencie nadużywającym władzy nie będzie ciekawy. Przecież nazwisko Weinstein to nie Clinton. Dzisiaj Harvey Weinstein nie jest anonimowy i budzi obrzydzenie. Dlaczego „Złap i ukręć łeb” to reportaż, który nadal jest interesujący mimo, że burza wokół sprawy już minęła?
To reportaż, który ujawnia narastający latami ohydny brud. Schematyczne działania Harvey’a Weinstein’a, które wszyscy z jego otoczenia znali i potrafili rozpoznać. Mimo to nikt nie reagował, nie uprzedzał ofiar. A te były molestowane, gwałcone, a potem zastraszane. Przerażające zmowa milczenia dotyczyła nawet tych, którzy nie pracowali z nim bezpośrednio. Z biegiem lat seksualne drapieżnictwo stało się częścią jego wizerunku, a co najgorsze elementem show biznesu.
Weinstein to czubek góry lodowej, u podstaw której zamarzła znieczulica usprawiedliwiana przez władzę i pieniądze. „Wiedziała po co idzie”, „dla kariery trzeba się poświęcić” tak zagłuszano wyrzuty sumienia, po tym jak straumatyzowane kobiety wychodziły z pokoju Weinstein’a. Tylko czy tak samo poświęcali się mężczyźni?
Złap i ukręć łeb” pokazuje, że są sprawy dla których warto dużo poświęcić i jeszcze więcej zaryzykować. A dziennikarstwo wciąż może być misją w społecznej służbie.
Richard Greenberg szef autora książki twierdził, że reportaż o hollywoodzkim producencie nadużywającym władzy nie będzie ciekawy. Przecież nazwisko Weinstein to nie Clinton. Dzisiaj Harvey Weinstein nie jest anonimowy i budzi obrzydzenie. Dlaczego „Złap i ukręć łeb” to reportaż, który nadal jest interesujący mimo, że burza wokół sprawy już minęła?
To reportaż, który...
„San Francisco. Dziki brzeg wolności” nie jest przewodnikiem, ani kalendarium zdarzeń i miejsc. San Francisco to miejsce, które dzięki swojemu położeniu przyciąga ludzi. A oni budują biznesy, inicjują ruchy społeczne i nadają mu kształt. Zasilają je energią, która jak pokazuje autorka, nie jest zasobem odnawialnym. San Francisco jest miastem ciągłej zmiany, innowacji. Nie akceptuje przeciętniaków, na marginesie lądują ludzie bez marzeń. San Francisco swoją siłę od wieków czerpało z osób napędzanych odwagą, niepohamowanym apetytem na życie.
Magda Działoszyńska-Kossow nie napisała reportażu pod jakąś tezę. Zbierała historie, z których ułożyła obraz miasta o ludzkiej twarzy. San Francisco to międzynarodowe kariery i sukces technologiczny, ale też przykłady upadku człowieka, chaosu społecznego i wykluczenia. Bezdomni patrzą w oczy miliarderów. Zapracowani techies projektują relaksacyjne aplikacje, z których nie mają czasu korzystać. Miasto goni własny ogon, nikogo nie oszczędzając. Raz na kilkadziesiąt lat wymienia krew w swoim obiegu.
Podoba mi się ciekawość, a czasami zachwyt z jakim autorka podeszła do tematu. Zachęcona książką z przyjemnością poszukałabym swojej definicji San Francisco.
„San Francisco. Dziki brzeg wolności” nie jest przewodnikiem, ani kalendarium zdarzeń i miejsc. San Francisco to miejsce, które dzięki swojemu położeniu przyciąga ludzi. A oni budują biznesy, inicjują ruchy społeczne i nadają mu kształt. Zasilają je energią, która jak pokazuje autorka, nie jest zasobem odnawialnym. San Francisco jest miastem ciągłej zmiany, innowacji. Nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Motywem przewodnim jest historia dwóch kobiet. Graça jest córką właścicieli plantacji trzciny cukrowej w Brazylii. Dores pracuje w jej domu jako pomoc kuchenna. Żyje pod opieką kucharki, która twardą ręką uczy ją życia. Graça i Dores poznają się jako dziewięciolatki. Od pierwszego spotkania ich znajomość jest szorstka, ale niepozbawiona troski. Dziewczyny razem dorastają i marzą o karierze piosenkarek w Rio de Janeiro.
Mam wątpliwości czy to książka o kobiecej przyjaźni – jak pisze wydawca. Graça i Dores są sobie potrzebne. Muszą trzymać się razem żeby odnieść sukces. Uzupełniają się intelektualnie i emocjonalnie, ale w ich relacji nie ma partnerstw. Dores zawsze będzie w cieniu. Graça nie przepuści okazji, żeby zaznaczyć swoją wyższość. Są od siebie uzależnione. Napędza je wspólny cel, który każda rozumie go inaczej.
„Powietrze, którym oddychasz” ma delikatnie baśniowy klimat. Sceny z plantacji trzciny cukrowej, głośna i duszna dzielnica Rio – Lapa, speluny i wielkie sale koncertowe. Do tego dochodzi muzyka, która pojawia się chyba na każdej stronie książki. Mimo, że w książce jest dużo opisów, to kiedy zamkniesz oczy nic nie będzie miało wyraźny kształtów. Wszystko jest jakby za mgłą: wspomnień, niedomówień a najczęściej niepewności.
Powieść zbudowana jest na mocnych kontrastach, niewiele w niej zaskakuje, a konstrukcja jest nierówna. Mimo wszystko „Powietrze, którym oddychasz” będzie mi się dobrze kojarzyło. Nie wszystkie książki muszą być zaangażowane społecznie, napisane cudownym językiem. Doceniam niezobowiązującą przyjemność.
Motywem przewodnim jest historia dwóch kobiet. Graça jest córką właścicieli plantacji trzciny cukrowej w Brazylii. Dores pracuje w jej domu jako pomoc kuchenna. Żyje pod opieką kucharki, która twardą ręką uczy ją życia. Graça i Dores poznają się jako dziewięciolatki. Od pierwszego spotkania ich znajomość jest szorstka, ale niepozbawiona troski. Dziewczyny razem dorastają i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Zdecydowanie za cicho było i jest o tej książce. Nie trzeba lubić sportu żeby wciągnąć się w opowieść o Olimpijkach. Wystarczy, że jesteście ciekawe jak zmieniły się świat przez ostatnie 60 lat. Anna Sulińska pisze o zmianach patrząc oczami sportsmenek, ale w życiu tak samo jak w sporcie płeć ma znaczenie. „Olimpijki” to historia o udowadnianiu, że kobiety mają znaczenia.
Trudno wyobrazić sobie jak wyglądały treningi w PRLu. Mężczyźni mogli liczyć na wsparcie trenerów i masażystów. Mieli łatwiejszy dostęp do infrastruktury sportowej. Kobiety często trenowały same. Wskazówek udzielali im męscy szkoleniowcy, jeśli byli na tyle uprzejmi. Ale to wszystko nic w porównaniu z faktem, że kobiety trenujące do startu w igrzyskach mogły na nie nie pojechać, bo ich miejsce oddawano działaczowi.
Anna Sulińska odsłania kulisy przygotowań do startów. Rekonstruuje plany treningowe, relacje między dziewczynami, trenerami i działaczami. Odsłania zaskakujące kulisy zagranicznych wyjazdów. Suto zastawione stoły, kolorowe ubrania i mnogość towarów w sklepach. Pisze o brakach sprzętowych. Kobiety musiały pożyczać kajaki, a panczenistki ścigały się w wełnianych dresach. Polki trenowały mniej niż ich przeciwniczki bo pracowały.
Uderzająca i okrutna jest historia Ewy Kłobukowskiej – absolutnie wybitnej sprinterki. W 1967 r. Ewa niespodziewanie znika ze sportu. Oficjalna wersja to kontuzja. Prawda jest inna, działacze z ZSRR i RFN złożyli donos do Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych, w którym podważają fakt, że Ewa jest kobietą.
„Olimpijki” czyli portrety kilkunastu kobiet, które zdobywały dla polski medale. Determinacja, wola walki i chęć zwycięstwa nie mają płci, ale do sport jako widowisko to do dzisiaj męska domena. Tym bardziej bohaterki zasługują na miejsce w historii sportu. Przecierały szlaki, zaciskały zęby i szły po najlepszy wynik. To reportaż pełen ciekawostek opisanych w szczegółowym historycznym ujęciu.
Zdecydowanie za cicho było i jest o tej książce. Nie trzeba lubić sportu żeby wciągnąć się w opowieść o Olimpijkach. Wystarczy, że jesteście ciekawe jak zmieniły się świat przez ostatnie 60 lat. Anna Sulińska pisze o zmianach patrząc oczami sportsmenek, ale w życiu tak samo jak w sporcie płeć ma znaczenie. „Olimpijki” to historia o udowadnianiu, że kobiety mają znaczenia....
więcej mniej Pokaż mimo to
Już na początku napiszę – nie przegapicie i nie pomińcie Drogie Czytelniczki tej książki.
„Od jednego Lucypera” nie oczekujcie feministycznego manifestu w postaci haseł z rozwinięciem. Nastawcie się na dwugłosową powieść o Śląsku i kobietach, które pisały swoją historię na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Na początku poznajemy Kasię, która uciekła ze Śląska do Holandii. Chciała oderwać się od rodzinnych demonów, pracować naukowo i być traktowana na równi z mężczyznami. Drugą bohaterką jest ciotka, której Kasia nigdy nie poznała – Marijka. Silna i męsko wyglądająca kobieta jest rodzinną tajemnicą. Kim była, jak żyła i dlaczego nikt nie chce o niej rozmawiać dowiadujemy się powoli.
Historia rodzinna Marijki i Kasi to losy kobiet z 4 pokoleń. Mężczyźni jakoś się w tym świecie nie mogli utrzymać. Anna Dziewit-Meller opowiada o surowych, twardych i silnych Ślązaczkach. Kobietach znoszących więcej niż powinny. Buntujących się, ale tylko wewnętrznie, a na co dzień głęboko zakorzenionych w swoich społecznych rolach. W „Od jednego Lucypera” to co najistotniejsze jest przemilczane. Nie rozmawia się o uczuciach, kłopotach, nie ma miejsca na czułość. Z prababki na babkę, z babki na matkę przechodzą zniekształcenia, z którymi stara się uporać najmłodsze pokolenie.
Kobiecość w ujęciu Anny Dziewit-Meller to siła i przekleństwo. Ta książka to spojrzenie w przeszłość, ale nie po to żeby się rozliczyć, tylko po żeby zrozumieć. Kobiety opowiadają o historii, którą tworzą albo są jej biernymi uczestniczkami.
Już na początku napiszę – nie przegapicie i nie pomińcie Drogie Czytelniczki tej książki.
„Od jednego Lucypera” nie oczekujcie feministycznego manifestu w postaci haseł z rozwinięciem. Nastawcie się na dwugłosową powieść o Śląsku i kobietach, które pisały swoją historię na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Na początku poznajemy Kasię, która uciekła ze Śląska do Holandii....
Może to zużyte hasło „o seksie bez tabu”, ale w tym przypadku naprawdę tak jest. Bezpretensjonalny i swobodny tekst o tym, o czym nauczyliśmy się milczeć.
Ludzie w tej książce uprawiają seks. Różny seks. Czasami idzie on w parze z miłością, ale nie zawsze. Bohaterowie i bohaterki „Moje życie jest moje” opowiadają o tym co ich wyzwala i uszczęśliwia. Chociaż zdarzają się wśród nich też tacy, którzy stracili kontrolę nad swoim życiem i na pewno nie powiedzą -„moje życie jest moje”.
eks może być wyzwalający. Dawać spełnienie, szczęście. Ma też niszczycielską siłę. Wciąga, uzależnia, nudzi się. Budzi żądze nad którymi nie wszyscy potrafią zapanować. „Moje życie jest moje” to książka o odwadze bycia sobą. Śmiałości w odkrywaniu ciała i jego potrzeb. Przekraczaniu emocjonalnych granic otwierających drogę do spełnienia. Przełamywaniu siebie żeby pozwolić partnerce albo partnerowi na doznania, których nie możemy zapewnić. Każda historia to inne społeczne tabu i sposób na jego przeskoczenie.
Autor pozwoli sobie na kilka osobistych wątków, ale nie myślę o nim jak o bohaterze książki. Widzę w nim kogoś kto jest blisko tematu. Zgrabnie mu to wyszło, z szacunkiem dla prawdziwych bohaterów i bohaterek. Ryziński pokazał, że można napisać książkę o pikantnym seksie bez trywializowania i głupich uśmieszków. Jest na serio, po ludzku i przede wszystkich o ludziach.
Może to zużyte hasło „o seksie bez tabu”, ale w tym przypadku naprawdę tak jest. Bezpretensjonalny i swobodny tekst o tym, o czym nauczyliśmy się milczeć.
Ludzie w tej książce uprawiają seks. Różny seks. Czasami idzie on w parze z miłością, ale nie zawsze. Bohaterowie i bohaterki „Moje życie jest moje” opowiadają o tym co ich wyzwala i uszczęśliwia. Chociaż zdarzają się...
„Argonauci” to esej i wspomnienia lesbijki, która wyszła za mąż za faceta, który był kobietą. Ma z nim syna z in vitro. W czasie kiedy zachodziła w ciążę on przechodzi kurację hormonalną. Doświadczenia Meggie Nelson to kręgosłup książki, ale autorka znajduje dla nich odniesienia w teoriach filozoficznych i psychologicznych. Dlatego „Argonauci” to erudycyjny, wielotematyczny tekst o cielesności i emocjonalności człowieka. Nie czytałam jeszcze tak wielowątkowej rozprawy o macierzyństwie, akceptacji swojego ciała, akceptacji społecznej, kulturze LGBTQ, gender i budowaniu rodziny. Momentami trudno było mi nadążyć za myślami Nelson, ale nie mam poczucia, że coś mi umknęło. Autorka zostawia w tekście punkty odniesienia żeby nie zgubić się w teoriach, którymi operuje.
Nelson wykorzystuje mit o okręcie Argo, który Argonauci nieprzerwanie naprawiali w trakcie podróży po złote runo. Statek jest metaforą ludzkiego ciała, które można „naprawiać”, ale zawsze zostaje nienaruszalny szkielet. Społeczność LGBTQ to mityczni marynarze wyruszający na nieznane wody. Ich podróż wymaga konfrontowania się z nieprzychylnym światem i ciągłych tranzycji. Motyw Argo spina klamrą opowieść o tym, że różnego rodzaju teorie sprawdzają się w momencie, w którym nie stykają się z realnymi przeżyciami.
„Argonauci” to książka wymagająca. Jedna z tych, którą czyta się wolno i myśli nad każdym zdaniem. Dopiero po jej przeczytaniu zdałam sobie sprawę, że płeć jest nadrzędnym wyznacznikiem w dzisiejszym świecie. Nieidentyfikowanie się z żadną lub płynne przechodzenie z jednej do drugiej jest czymś co wymyka się myślowym schematom. W świecie, w którym męskość i kobiecość to konkretne życiowe scenariusze życie poza tym nurtem to ogromne wyzwanie.
Ostatecznie na pierwszym planie stoi człowiek i kwestie, które są niezależne od płci. Czyli chęć dowiedzenia się prawdy o sobie, samoakceptacja i potrzeba miłości.
„Argonauci” to esej i wspomnienia lesbijki, która wyszła za mąż za faceta, który był kobietą. Ma z nim syna z in vitro. W czasie kiedy zachodziła w ciążę on przechodzi kurację hormonalną. Doświadczenia Meggie Nelson to kręgosłup książki, ale autorka znajduje dla nich odniesienia w teoriach filozoficznych i psychologicznych. Dlatego „Argonauci” to erudycyjny, wielotematyczny...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-05
Karolina pracowała w zoo jako przewodniczka. Była wilczą mamą, wykarmiła szczeniaki butelką. W wilczej rodzinie miała dominującą pozycję, przynajmniej tak twierdzą pracownicy zoo. Codziennie odwiedzała swoją wilczą rodzinę. Jak wszyscy pracownicy była przekonana, że wilki są całkowicie zsocjalizowane. 17 czerwca 2012r. została zagryziona.
Dobry wilk” to książka z podwójnym dnem. Pierwsze to wątek kryminalny – jak doszło do śmieci przewodniczki? Co poszło nie tak? Czy ktoś zostanie skazany? Lars Berge prowadzi w tej sprawie śledztwo. Robi to drobiazgowo, włącznie z pokazaniem kulisów swojej kilkuletniej pracy. Dla mnie istotniejsze jest to drugie dno. Odrywane jakby przy okazji, ale nierozerwanie związane ze śmiercią Karoliny. Dążenie człowieka do zapanowania nad światem. Refleksje co dla ludzi oznacza dzikość i jaki mamy wdrukowany obraz natury.
Domagamy się definicji. Musimy wiedzieć jaki jest świat, który nas otacza. Tymczasem wilk nie jest ani zły, ani dobry. To dziki drapieżnik, który w jakieś części będzie dla nas tajemnicą. Z tej perspektywy widać jak zmienia się relacja człowiek-zwierzę. Zaciera się granica między tym co oswojone i dzikie. Ludzie wierzą, że są w stanie zapanować nad światem, którego nie znają i do którego nie należą.
Lars Berge stawia pytania o etykę, moralność, ambicje pracowników zoo i rolę biznesu, który finansuje większość działań. Fantastyczny reportaż. Spięty klamrą tragicznego wypadku, ale sięgający dużo dalej poza teren ogrodu zoologicznego.
Karolina pracowała w zoo jako przewodniczka. Była wilczą mamą, wykarmiła szczeniaki butelką. W wilczej rodzinie miała dominującą pozycję, przynajmniej tak twierdzą pracownicy zoo. Codziennie odwiedzała swoją wilczą rodzinę. Jak wszyscy pracownicy była przekonana, że wilki są całkowicie zsocjalizowane. 17 czerwca 2012r. została zagryziona.
Dobry wilk” to książka z podwójnym...
Tytuł sugerował książkę o drodze do życiowej równowagi. Nic z tych rzeczy. "Wdech i wydech" to opowieść o doświadczaniu i nauce życia. Opowiada o tym Natalia, która na 360 stronach z małej dziewczynki staje się nastolatką. Świat widziany i komentowany przez dziecko jest esencjonalny, nawet zmysłowy. Wydarza się w tej książce coś co mnie intryguje - szczerość dziecięcych obserwacji, przeplata się z dojrzałą analizą zdarzeń. Spostrzegawczość i wrażliwość na cząstki życia, które składają się na codzienność, tworzą intymny klimat całej historii.
Natalia dorasta w otoczeniu rodziny ogniskującej większość typowych kłopotów. Widzi jak trudne sprawy zamiata się pod dywan, a dziadkowie wtrącają się w życie rodziców.
Chłonie wizje świata, które dają jej starsi, ale nie zawsze umie się w nich odnaleźć. Potrafi wyczuć fałszywe nuty, kwestionuje zakazy, powoli kiełkuje w niej bunt.
Polecam jako opowieść o wchodzeniu w dorosłość, jako historię o toksyczności rodzinnego życia, która nie jest związana z patologią. Polecam też jako książkę, która pokazuje, że dzieci wiedzą i rozumieją więcej niż wydaje się dorosłym. Jeśli jej nie przeczytacie to stracicie okazję spojrzenia z dystansu na magiczne lata dzieciństwa (jeśli macie 30-40 lat). Szkoda przegapić "Wdech i wydech".
Tytuł sugerował książkę o drodze do życiowej równowagi. Nic z tych rzeczy. "Wdech i wydech" to opowieść o doświadczaniu i nauce życia. Opowiada o tym Natalia, która na 360 stronach z małej dziewczynki staje się nastolatką. Świat widziany i komentowany przez dziecko jest esencjonalny, nawet zmysłowy. Wydarza się w tej książce coś co mnie intryguje - szczerość dziecięcych...
więcej Pokaż mimo to