-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik230
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2018-01-01
2018-01-01
2017-12-30
Ucieszyło mnie zbiorcze wydanie felietonów pana Rusinka, gdyż nie miałem przyjemności czytywać ich regularnie w "Gazecie Wyborczej". Felietony podzielone są na tematyczne podzbiory, ale erudycja Autora sprawia, że każdy z nich wykracza poza takie przyporządkowanie. Zbiór pełen jest anegdot, nie brakuje mojej ulubionej o pracownicy banku speszonej tym, że poprzez nawiązanie połączenia telefonicznego przerwała panu Rusinkowi intymną czynność deklinowania się. Bawią też te, w których Autor jako ojciec konfrontowany jest z żywym językiem, jakim posługują się jego córka i jej rówieśnicy.
Ucieszyło mnie zbiorcze wydanie felietonów pana Rusinka, gdyż nie miałem przyjemności czytywać ich regularnie w "Gazecie Wyborczej". Felietony podzielone są na tematyczne podzbiory, ale erudycja Autora sprawia, że każdy z nich wykracza poza takie przyporządkowanie. Zbiór pełen jest anegdot, nie brakuje mojej ulubionej o pracownicy banku speszonej tym, że poprzez nawiązanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-01-01
2018-01-01
2017-12-31
King w starym stylu, cały czas miałem wrażenie, że to opowiadanie wygrzebane z dna szuflady dawno zapomnianego biurka.
King w starym stylu, cały czas miałem wrażenie, że to opowiadanie wygrzebane z dna szuflady dawno zapomnianego biurka.
Pokaż mimo to2017-11-07
Może określenie na wyrost, ale dla mnie ta książka to taki... czeski realizm magiczny. Nie wiem, czy więcej tu magii i bohaterki-syreny czy innej wodnej nimfy czy jak najbardziej realnego i boleśnie odczuwalnego pogrążania się w obłędzie. Na pewno bezkresne odmęty samotności.
Jeśli ktoś nie wierzy, że momentami nie sposób oderwać się od lektury fragmentów neurotycznie wymienianych gatunków ziół i najlepszych sposobów, pór i miejsc ich zbiorów oraz określania odpowiedniego stopnia ich wysuszenia, niech spróbuje zmierzyć się z tą lekturą.
Jedna rzecz mi tylko zgrzytała: kiedy z łąk i ugorów trafiamy z bohaterką do punktu skupu, bardzo wiarygodnie opisane są jej reakcje na kontakt z zewnętrznym światem i innymi ludźmi, ale przytaczane pieczołowicie ceny skupu sprawiały, że to właśnie w tym momencie ja sam najprędzej popukałbym się w czoło na widok bohaterki. Tymczasem... sprawdziłem ceny w polskich punktach skupu i doszedłem do wniosku, że bardziej - w razie konieczności - opłacałoby mi się zbieranie szklanych opakowań wtórnych nad Wisłą niż choćby nie wiem jak obficie rosnących ziół.
Może określenie na wyrost, ale dla mnie ta książka to taki... czeski realizm magiczny. Nie wiem, czy więcej tu magii i bohaterki-syreny czy innej wodnej nimfy czy jak najbardziej realnego i boleśnie odczuwalnego pogrążania się w obłędzie. Na pewno bezkresne odmęty samotności.
Jeśli ktoś nie wierzy, że momentami nie sposób oderwać się od lektury fragmentów neurotycznie...
2017-11-23
Edycja bez korekty, np. "To z kolei skłoniło Toma to opowieści o smutnym Afganistanie (...)". Tłumaczenie wspomagane tłumaczem Google'a, np. "(..) jęczących i nawołujących rannych wciąż znoszono przy tory."
Saga, co się zowie! Nasi wydawcy potrafią już tak określić 300-stronicowe książeczki, drukowane 14-ką i z szerokimi marginesami, a tu rzeczywiście mamy ponad 300 lat historii dwóch rodów i podróż po niemal wszystkich kontynentach opisanych na ponad 800 stronach. O dziwo, im bardziej zamierzchłe czasy, tym bardziej szczegółowa jest narracja. Ale to zaledwie mnie zaskoczyło, natomiast szczerze zirytowała mnie maniera prezentowania punktów zwrotnych (a tych tu oczywiście nie brakuje), w lekko zdawkowy sposób, jakby mimochodem, i to jeszcze w momentach, w których bardzo często zdarzało mi się zaczynać błądzić myślami poza fabułą. Uczciwie przyznaję, że to akurat może być winą stresujących dni w pracy.
Mocny pro-ekologiczny przekaz. "Szyszkownikom" ku rozwadze. Nie, żebym podejrzewał ich o takie intelektualne bezeceństwa, jak czytanie...
Edycja bez korekty, np. "To z kolei skłoniło Toma to opowieści o smutnym Afganistanie (...)". Tłumaczenie wspomagane tłumaczem Google'a, np. "(..) jęczących i nawołujących rannych wciąż znoszono przy tory."
Saga, co się zowie! Nasi wydawcy potrafią już tak określić 300-stronicowe książeczki, drukowane 14-ką i z szerokimi marginesami, a tu rzeczywiście mamy ponad 300 lat...
2017-11-09
Do tego wydawnictwa idealnie pasuje żart Kuby Wojewódzkiego, który tak oto tłumaczył w swoim ostatnim show fakt, że 70% Polaków w ogóle nie czyta książek: boją się, że trafią na książkę celebryty.
Ale przynajmniej Wydawca lojalnie ostrzega, że daje nam do rąk opowieści aktora. To nie są opowiadania. Opowiadanie wymaga jakiegoś zamysłu kompozycyjnego, a tu mamy banalne opowiastki tworzone jakby na pierwszych zajęciach z kreatywnego pisania dla entuzjastów: każdy wyciąga arkusz papieru i zaczyna snuć własną opowieść, a kiedy prowadzący zaklaszcze, wszyscy przekazują swój arkusz sąsiadowi i kontynuują nie własną, a otrzymaną historię, aż do kolejnego klaśnięcia, i tak dalej. Mamy tu więc na przykład opowieść o ojcu ponownie nawiązującym więź z synem, która na chwilę trafia w ręce architekta, następnie surfera, by wreszcie skończyć jako banalny melodramat.
Wątek maszyny do pisania niczego nie spaja, maszyna jest w większości jedynie nieistotnym gadżetem, a w jednej z 5 czy 6 przeczytanych opowieści (więcej nie dałem rady pomimo całej sympatii dla niezapomnianego odtwórcy Foresta) gadżetem nawet niezauważonym.
Do tego wydawnictwa idealnie pasuje żart Kuby Wojewódzkiego, który tak oto tłumaczył w swoim ostatnim show fakt, że 70% Polaków w ogóle nie czyta książek: boją się, że trafią na książkę celebryty.
Ale przynajmniej Wydawca lojalnie ostrzega, że daje nam do rąk opowieści aktora. To nie są opowiadania. Opowiadanie wymaga jakiegoś zamysłu kompozycyjnego, a tu mamy banalne...
2017-10-08
Z cyklu "prawą ręką za lewe ucho", czyli jak napisać powieść gejowską zaczynając od heteroseksualnego romansu.
Nie dość, że prowadzona w pierwszej osobie narracja obnaża megalomanię głównego bohatera (oby tylko jego!), który ma wielkie przyrodzenie i który może niemal nieograniczoną liczbę razy pod rząd, to jeszcze czyni zeń nieczułe monstrum, krzywdzące poznaną kobietę i traktujące inną osobę, mocno mu oddaną, jak śmieć. A przy tym bohater pragnie być wyrocznią moralną!
Książka pisana jest dialektem bardzo podobnym do języka polskiego, oto garść cytatów: "Przede mną stała pusta droga.", "Nie możesz tu zostać. Jest na to bardzo ważny powód.", "Kochałem go tak samo jak żonę. I nie wiedziałem, co mam począć. Cokolwiek zrobię, mogę zranić jednego z nich.", "Hance trwało jeszcze parę dni, zanim wreszcie doszła jakoś do siebie.", "(...) jeszcze wyciekały z niego moje soki z przed chwili", "Kiedy wracasz z powrotem? - zapytał cicho."
Z cyklu "prawą ręką za lewe ucho", czyli jak napisać powieść gejowską zaczynając od heteroseksualnego romansu.
Nie dość, że prowadzona w pierwszej osobie narracja obnaża megalomanię głównego bohatera (oby tylko jego!), który ma wielkie przyrodzenie i który może niemal nieograniczoną liczbę razy pod rząd, to jeszcze czyni zeń nieczułe monstrum, krzywdzące poznaną kobietę i...
2017-10-14
Znam wcześniejsze powieści Roberta Harrisa - "Vaterland" i "Ghostwriter", które w swoim czasie czytałem z dużą satysfakcją. Oceny użytkowników LC oraz zainteresowanie Romana Polańskiego ekranizacją powieści obiecywały wiele, tymczasem ja z trudem dobrnąłem do końca. W całym tym śledztwie jest tyle emocji, ile dałoby się wycisnąć z historii nauczyciela próbującego ustalić, czy i ewentualnie jak uczeń ściągał na sprawdzianie. A przecież mamy tu wielką politykę, kręgi władzy i finansjery, wojskową wierchuszkę, antysemityzm, skandal obyczajowy, zaangażowanie ludzi kultury, nieuczciwy proces i... nic, zero emocji. O ile poruszają mnie wszelakiego rodzaju historie ludzi walczących o sprawiedliwość, niesłusznie oskarżanych czy prześladowanych, tu nie byłem w stanie wykrzesać z siebie odrobiny sympatii dla bohaterów - ani oficera, ani domniemanego szpiega, ani tracącej pozycję społeczną kochanki, ani skazanego za udzielenie poparcia Emila Zoli.
Znam wcześniejsze powieści Roberta Harrisa - "Vaterland" i "Ghostwriter", które w swoim czasie czytałem z dużą satysfakcją. Oceny użytkowników LC oraz zainteresowanie Romana Polańskiego ekranizacją powieści obiecywały wiele, tymczasem ja z trudem dobrnąłem do końca. W całym tym śledztwie jest tyle emocji, ile dałoby się wycisnąć z historii nauczyciela próbującego ustalić,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-16
Powróciłem do lektury po latach. Pierwszy raz czytałem ją natychmiast po wydaniu, to były jeszcze te lata kiedy o nowo wydanych książkach we wszelkiego rodzaju mediach mówiło i pisało się więcej niż o perypetiach Majdanów czy kulkach mocy. I muszę przyznać, że wciąż bawi i zaciekawia - jeśli nie uczy, to na pewno pobudza wyobraźnię i zachęca do własnych poszukiwań i zgłębiania tematu.
Po kilkunastu latach od premiery oraz po wielokrotnych emisjach ekranizacji z Tomem Hanksem nie da się napisać o książce niczego nowego. Dlatego chciałbym dać wyraz swojemu oburzeniu, w jakie wprawiło mnie posłowie do książki w wydaniu Sonii Dragi. Nie pamiętam, czy ten skandaliczny tekst pojawił się w oryginalnym wydaniu - jeśli tak, to niemal na pewno go wówczas pominąłem. Oburzające jest, że wydawca używa posłowia jak listka figowego, tak jakby chciał przykryć fakt chęci zysku swoistymi przeprosinami dla potencjalnie urażonych chrześcijan. Połajanki wobec Dana Browna, któremu autor posłowia odmawia prawa do nazywania kościoła katolickiego "Watykanem", przekonywanie czytelników o zacności Opus Dei, dyskutowanie z tezami stawianymi w powieści - przypominam! - rozrywkowej i sensacyjnej to obraza dla czytelnika. O ile literówki w puszczonych do druku bez korekty książkach też są wyrazem braku szacunku dla nabywcy i czytelnika, to przynajmniej bywają śmieszne. Tu poczułem, że wydawca mną gardzi i ma mnie za idiotę. I dokładnie tak samo traktuje Dana Browna.
Powróciłem do lektury po latach. Pierwszy raz czytałem ją natychmiast po wydaniu, to były jeszcze te lata kiedy o nowo wydanych książkach we wszelkiego rodzaju mediach mówiło i pisało się więcej niż o perypetiach Majdanów czy kulkach mocy. I muszę przyznać, że wciąż bawi i zaciekawia - jeśli nie uczy, to na pewno pobudza wyobraźnię i zachęca do własnych poszukiwań i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-28
Książka wstrząsająca, ale momentami wzruszająca. Jeśli jakieś zdanie nie krzyczy bólem i nienawiścią, to wyraża dojmujące pragnienie bliskości i bycia kochanym.
Oprócz opresyjnego (mało powiedziane!) ojca mamy tu bezwolną matkę i rodzeństwo, które często nie daje żadnego wsparcia. A w tle ocean dewocji i hipokryzji mieszkańców miasteczka oraz podłość nauczycieli, tych cywilnych i tych w sutannach.
Nie wiem czy jest to literatura wysokich lotów, ale ja nie tyle szukam w książkach literackiego kunsztu, co poruszającej historii. A ta porusza każdy nerw. Styl autora jest zaskakująco surowy, to w zasadzie relacja z lat upokorzeń i cierpienia bólu, usilnych prób zachowania odrobiny godności wobec szykan z każdej strony, beznamiętne, niemal punkt po punkcie, rozliczenie z ojcem, matką, jednym z braci, sąsiadami i obywatelami miasteczka, księżmi i nauczycielami.
To historia bez happy endu. Nie ma wybaczenia ani pojednania. Jest odrobina zrozumienia (powrót ojca z frontu po przegranej wojnie), ale nie ma nawet cienia usprawiedliwienia.
Książka wstrząsająca, ale momentami wzruszająca. Jeśli jakieś zdanie nie krzyczy bólem i nienawiścią, to wyraża dojmujące pragnienie bliskości i bycia kochanym.
Oprócz opresyjnego (mało powiedziane!) ojca mamy tu bezwolną matkę i rodzeństwo, które często nie daje żadnego wsparcia. A w tle ocean dewocji i hipokryzji mieszkańców miasteczka oraz podłość nauczycieli, tych...
2017-10-31
Znam wybiórczo zarówno najnowsze dokonania Tess Gerritsen jak i jej harlequinowe początki. We wstępie autorka podkreśla, że "Ciało" jest książką przełomową, w której zaczęła zmieniać proporcje romansu i sensacji. Niestety, dla mnie wciąż tu za dużo romansu, i to takiego mocno lukrowanego. Ona - z biednej dzielnicy i niepełnej rodziny, on - dziedzic i prezes, szarmancki i z gestem. Wątek kryminalny to połączenie motywów koncernów wprowadzających na rynek nowatorskie, acz niesprawdzone leki oraz walki o stołki w lokalnym samorządzie i korupcji w policji.
Mam dziwaczne wrażenie, że autorka w tej książce składa swoisty hołd hollywoodzkim produkcjom filmowym z przełomu lat 80. i 90. Mamy tu wątek wiernego, lekko zgryźliwego kamerdynera, mamy zaniedbaną dzielnicę, którą władze lokalne w ogóle się nie zajmują i mamy lokalnego bonzo przesiadującego w opuszczonym magazynie z dziewczyną o punkowym image'u u swego boku...
Całość bardziej komiczna, niż emocjonująca, ale da się czytać.
Znam wybiórczo zarówno najnowsze dokonania Tess Gerritsen jak i jej harlequinowe początki. We wstępie autorka podkreśla, że "Ciało" jest książką przełomową, w której zaczęła zmieniać proporcje romansu i sensacji. Niestety, dla mnie wciąż tu za dużo romansu, i to takiego mocno lukrowanego. Ona - z biednej dzielnicy i niepełnej rodziny, on - dziedzic i prezes, szarmancki i z...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-25
Nie jestem koneserem skandynawskich kryminałów, ten wybrałem najdosłowniej metodą na chybił-trafił przeglądając zawartość półki w ofercie abonamentowej e-booków. Traf chciał, że kolejny raz była to skandynawska opowieść z pedofilią w tle.
Po bardzo mocnym wstępie następuje ogromne rozczarowanie i bynajmniej nie chodzi mi o brak kolejnej dawki szokujących emocji - ta powieść nie jest kryminałem. To czystej wody publicystyka przeplatana zbędnym wątkiem romansowym udająca dramat prawniczy.
Zamiast oczekiwanego (chyba?) rozwiązania zagadki kryminalnej mamy próbę uporania się z własnymi traumami narratorki i - moim zdaniem mocno nieporadną - próbę oskarżenia szwedzkiego systemu karnego
Irytująca skokowa narracja (rozdział retrospekcyjny przeplatany z narracją współczesną) nie ma raczej żadnego głębszego sensu, a sama autorka weń nie wierzy i porzuca ten zabieg na długo przed zakończeniem. A właściwie przed końcem książki, bo zakończenie jest - jak to ładnie niektórzy ujmują - otwarte. Czyli zakończenia de facto brak.
Nie jestem koneserem skandynawskich kryminałów, ten wybrałem najdosłowniej metodą na chybił-trafił przeglądając zawartość półki w ofercie abonamentowej e-booków. Traf chciał, że kolejny raz była to skandynawska opowieść z pedofilią w tle.
Po bardzo mocnym wstępie następuje ogromne rozczarowanie i bynajmniej nie chodzi mi o brak kolejnej dawki szokujących emocji - ta...
2017-10-02
Minęło wiele długich lat od mojego pierwszego zetknięcia się z prozą Raymonda Chandlera, a już wówczas traktowałem ją jako z lekka trącącą myszką klasykę. Po niezbyt obszerny współczesny sequel sięgnąłem z pewną dozą braku przekonania (to mój pierwszy "ciąg dalszy" napisany po latach przez innego autora), ale i z zaciekawieniem, nastawiony na lekka lekturę na weekend.
Z przyjemnością wczułem się w klimat powieści, skrytemu pod pseudonimem autorowi rzeczywiście udaje się odtworzenie stylu Chandlera - przynajmniej na tyle, na ile ja go pamiętam, albo... jak go sobie wyobrażam po tylu latach! ;-) W każdym razie już od pierwszych stron byłem spokojny, że autor nie podąża drogą wyznaczoną przez twórców Sherlocka w adaptacji BBC i dostaję po prostu bardzo solidną imitację. Nie oczekiwałem więcej.
Uwielbiam ironiczne komentarze i pełne sarkazmu dialogi w powieściach, tu ich natężenie aż zaskakuje. Jeśli trafia się strona bez takich złośliwości, czytelnik może być pewien, że na następnej pojawią się dwie lub więcej. O dziwo, mnie akurat najmniej wciągały opisy sytuacji, w których Philip Marlowe popada w prawdziwe tarapaty.
Rozczarowaniem dla mnie jest sama zagadka kryminalna i jej rozwiązanie. Może po fajerwerkach Dana Browna, przygodach bohaterów Clive'a Cusslera, zagadkach Harlana Cobena, napięciu serwowanym przez Jeffery Deavera i pedofilskich obrzydliwościach, których pełno w kryminałach skandynawskich poczciwa walizka z podwójnym dnem i duet podłych Meksykanów nie są już w stanie wywołać większych emocji. Szkoda trochę tych niewinnych lat, szkoda że niezłą chyba książkę można dziś traktować przede wszystkim jako sympatyczną ramotę.
Minęło wiele długich lat od mojego pierwszego zetknięcia się z prozą Raymonda Chandlera, a już wówczas traktowałem ją jako z lekka trącącą myszką klasykę. Po niezbyt obszerny współczesny sequel sięgnąłem z pewną dozą braku przekonania (to mój pierwszy "ciąg dalszy" napisany po latach przez innego autora), ale i z zaciekawieniem, nastawiony na lekka lekturę na weekend.
Z...
Od czasu do czasu dopuszczam możliwość, że kto inny decyduje o tym, co czytam. Czasem jest to ktoś znajomy lub członek rodziny, a czasem - jak w tym przypadku - głos ludu, czyli lista bestsellerów. Tym razem trafiłem na powieść o zniewieściałym, płaczliwym i mocno nieprofesjonalnym psychoterapeucie, który odbywa terapię u pacjentki (nie, nie przejęzyczyłem się) zamkniętego zakładu psychiatrycznego. Byłem przekonany, że za kreację tego bohatera odpowiedzialna jest kobieta, a tu zonk - Alex Michaelides to Alex, a nie zdrobnienie jak od tej Alexis z Dynastii! Tytułowa pacjentka też z kart Harlequina wyjęta - piękna, zdolna, kochana, pożądana i podziwiana przez męża, brata męża, marszanda i psychoterapeutę. Gdybym to oglądał na ekranie, zapytałbym "Co ja paczę?", ale skoro to lektura... Co ja trzytam?
Od czasu do czasu dopuszczam możliwość, że kto inny decyduje o tym, co czytam. Czasem jest to ktoś znajomy lub członek rodziny, a czasem - jak w tym przypadku - głos ludu, czyli lista bestsellerów. Tym razem trafiłem na powieść o zniewieściałym, płaczliwym i mocno nieprofesjonalnym psychoterapeucie, który odbywa terapię u pacjentki (nie, nie przejęzyczyłem się) zamkniętego...
więcej Pokaż mimo to