rozwińzwiń

Czarnooka blondynka

Okładka książki Czarnooka blondynka Benjamin Black
Okładka książki Czarnooka blondynka
Benjamin Black Wydawnictwo: Albatros Cykl: Philip Marlowe (tom 6.5) kryminał, sensacja, thriller
304 str. 5 godz. 4 min.
Kategoria:
kryminał, sensacja, thriller
Cykl:
Philip Marlowe (tom 6.5)
Tytuł oryginału:
The Black-Eyed Blonde
Wydawnictwo:
Albatros
Data wydania:
2017-09-27
Data 1. wyd. pol.:
2017-09-27
Data 1. wydania:
2014-04-04
Liczba stron:
304
Czas czytania
5 godz. 4 min.
Język:
polski
ISBN:
9788365781673
Tłumacz:
Paweł Lipszyc
Tagi:
czarny kryminał lata 50 detektyw
Średnia ocen

6,3 6,3 / 10

Oceń książkę
i
Dodaj do biblioteczki

Porównaj ceny

i
Porównywarka z zawsze aktualnymi cenami
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Ładowanie Szukamy ofert...

Patronaty LC

Książki autora

Okładka książki Even the Dead John Banville, Benjamin Black
Ocena 6,0
Even the Dead John Banville, Benj...

Mogą Cię zainteresować

Oceny

Średnia ocen
6,3 / 10
48 ocen
Twoja ocena
0 / 10

OPINIE i DYSKUSJE

Sortuj:
avatar
254
254

Na półkach:

PIERWSZORZĘDNY CZARNY KRYMINAŁ, W KTÓRYM BENJAMIN BLACK W NIESAMOWITY SPOSÓB WSKRZESZA CHANDLEROWSKIEGO PHILIPA MARLOWE’A.

Początek lat pięćdziesiątych. Marlowe jest jak zwykle uroczy i niespokojny, interesy trochę kuleją. Wtedy właśnie pojawia się nowa klientka. Kosztownie odziana jasnowłosa piękność chce, by Marlowe odnalazł jej byłego kochanka. Detektyw niemal natychmiast odkrywa, że zaginięcie tego człowieka jest tylko pierwszym z szeregu zdumiewających wydarzeń. Wkrótce Marlowe wplątuje się w życie najzamożniejszych i najbardziej bezwzględnych rodzin Bay City.

CZARNOOKA BLONDYNKA MOGŁABY UCHODZIĆ ZA RĘKOPIS CHANDLERA WŁAŚNIE ODNALEZIONY W ZAKURZONEJ SZAFIE W LA JOLLA. GRATKA DLA WSZYSTKICH WIELBICIELI AMERYKAŃSKIEGO KLASYKA.

Książke oceniam na 4

PIERWSZORZĘDNY CZARNY KRYMINAŁ, W KTÓRYM BENJAMIN BLACK W NIESAMOWITY SPOSÓB WSKRZESZA CHANDLEROWSKIEGO PHILIPA MARLOWE’A.

Początek lat pięćdziesiątych. Marlowe jest jak zwykle uroczy i niespokojny, interesy trochę kuleją. Wtedy właśnie pojawia się nowa klientka. Kosztownie odziana jasnowłosa piękność chce, by Marlowe odnalazł jej byłego kochanka. Detektyw niemal...

więcej Pokaż mimo to

avatar
322
122

Na półkach:

Jak to dobrze spotkać po latach przyjaciela, o którym się sądziło, że nigdy nie wróci...
Brawa dla autora za uchwycenie klimatu ramotnych już przecież książek, brawa dla autora za uchwycenie najbardziej charakterystycznych cech Marlowe'a. Ta książka to wehikuł czasu, warto usiąść za jego sterami.

Jak to dobrze spotkać po latach przyjaciela, o którym się sądziło, że nigdy nie wróci...
Brawa dla autora za uchwycenie klimatu ramotnych już przecież książek, brawa dla autora za uchwycenie najbardziej charakterystycznych cech Marlowe'a. Ta książka to wehikuł czasu, warto usiąść za jego sterami.

Pokaż mimo to

avatar
109
98

Na półkach:

Najpierw będzie krótko, potem będzie długo, a na końcu będzie spoiler.

Najpierw krótko – miałem mieszane uczucia, kiedy zaczynałem tę powieść. Mam mieszane uczucia po jej skończeniu. Ale też prawda jest taka, że o mało się nie zabiłem schodząc do metra, bo równocześnie czytałem „Czarnooką blondynkę”. Nie potrafiłem po prostu tego draństwa odłożyć.

Teraz długo – moje podstawowe zastrzeżenie do powieści Blacka, to proste pytanie – po co to komu? Jaki jest sens odgrzebywać postać Philipa Marlowe? Czy nie lepiej byłoby pozwolić jej odejść wraz z jego twórcą? Ale dałem autorowi kredyt zaufania. Pomyślałem, że może wykorzysta Marlowe, żeby opowiedzieć jakąś nową, świeżą historię. Coś doda od siebie, żeby nadać temu przedsięwzięciu większy sens niż skok na kasę fanów Chandlera. No więc krótko mówiąc – nie zrobił tego. Ale to też nie jest bezczelne wyjmowanie pieniędzy z kieszeni czytelników. Nie mam wątpliwości, że „Czarnooka blondynka” powstała z miłości do prozy Chandlera i Philipa Marlowe. Widać ją w każdym słowie, w każdym zdaniu i każdej scenie. I paradoksalnie, to pewien problem. Zbyt wiele tutaj tego uczucia, za dużo szacunku do oryginału. Powstała książka pod wieloma względami bardzo udana, ale też niewiele wnosząca. Jeśli jesteście fanami Chandlera i czarnego kryminału, to jej lektura sprawi Państwu sporą przyjemność. Ale nie ma w niej tego czegoś, co sprawiłoby, że stałaby się dla mnie tak ważna jak „Żegnaj Laleczko” czy „Długie pożegnanie”.

A na koniec spoiler – „Nie zobaczyłem go już nigdy. Zresztą nikogo z nich już później nie spotkałem, poza glinami. Jeszcze nie znalazł się sposób, by rozstać się z nimi na dobre”. Tak właśnie się kończy „Długie pożegnanie” i mam żal do Blacka, że tego nie uszanował. Historia Terry’ego Lennoxa kończyła się w biurze Philipa Marlowe, kiedy detektyw oddawał mu banknot z portretem Madisona. Pisałem o miłości. Myślę, że zaślepiła tutaj Blacka. Za bardzo chciał. Za bardzo się starał. Czasami trzeba odpuścić. Szczególnie, jeśli kogoś kochasz. Nawet jeśli to postać literacka.

Najpierw będzie krótko, potem będzie długo, a na końcu będzie spoiler.

Najpierw krótko – miałem mieszane uczucia, kiedy zaczynałem tę powieść. Mam mieszane uczucia po jej skończeniu. Ale też prawda jest taka, że o mało się nie zabiłem schodząc do metra, bo równocześnie czytałem „Czarnooką blondynkę”. Nie potrafiłem po prostu tego draństwa odłożyć.

Teraz długo – moje...

więcejOznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

avatar
55
46

Na półkach: ,

Czas na wyznanie. Czy wstydliwe to już musicie ocenić sami. Ale do rzeczy – nigdy nie czytałem niczego Raymonda Chandlera. Jestem świadomy charakteru jego prozy – dusznego klimatu, ironicznych komentarzy, rozbudowanych metafor i bohaterów, z których każdy chciałby być pierwszoplanowym. Ale żadna powieść z Philipem Marlowe’em nigdy nie wpadła mi w ręce. Gdy usłyszałem, że na polskim rynku pojawi się „Czarnooka blondynka” Benjamina Blacka (pseudonim Johna Banville’a),w której wspomniany Marlowe powraca na powieściowe karty w roli pierwszoosobowego narratora, stwierdziłem, że nadszedł czas na spotkanie ze słynnym detektywem. Pytanie, czy sens, by książkę oceniała osoba, która nie zna pierwowzoru. Moim zdaniem zdecydowanie tak. To jasne, że powieść miała skusić zadeklarowanych fanów Chandlera. Ale jej jedynym atutem nie powinno być umiejętne dojenie nostalgii, prawda?

Marlowe, jak przystało jak prywatnego detektywa, nie ma stałego zajęcia. Kredytu hipotecznego raczej by nie dostał. Tym bardziej, że nawet nie stara się znaleźć się sobie tego zajęcia. Ale i po co, skoro sprawy samego do niego przychodzą? Tym razem w postaci Clare Cavendish, stereotypowej femme fatale, tytułowej czarnookiej blondynki, a przy okazji przedstawicielki perfumeryjnego rodu. Przybysz z zupełnie innego świata niż Marlowe. Ale za to zadanie ma odpowiednie dla kogoś, na kogo zazwyczaj patrzy z góry. Chciałaby, żeby detektyw odnalazł jej byłego kochanka, pana, któremu hobbystycznie zdarzało się sprzedawać narkotyki i bawić w agenta pomniejszych hollywoodzkich gwiazdek. Problem w tym, że szybko okazuje, że Nico (bo tak mu na imię) kopnął w kalendarz, ale są też osoby, które nie tak dawno widziały go żywego. To, co miało być prostą sprawą dla zabicia czasu, okazuje się być wstępem do zagmatwanej intrygi.

Można z kimś rozmawiać, wypowiadając na przemian kilka, kilkanaście słów. Wtedy rozmowa jest krótka, treściwa i jest spora szansa, że nikt nikogo nie zabije przed jej końcem. Ale można rozmawiać inaczej. Każdą wypowiedź poprzedzać wnikliwym spojrzeniem, które ma przeszywać duszę. Albo chociaż wydobywać na powierzchnie skrywane tajemnice. Bo przecież każdy ma tajemnice. A jeśli nie ma, to może lepiej spreparować takie tajemnice, bo to przecież podejrzanie nie mieć tajemnic. Już chcecie coś powiedzieć, gdy przychodzi Wam na myśl błyskotliwa metafora. Trochę traci na błyskotliwości w momencie wypowiadania, ale to nie ma znaczenia, bo już myślicie nad ripostą. Najlepiej dwuznaczną, ale nie musi być szybka, scena poczeka.

Wyzłośliwiam się? Jasne! Trudno zarzucać Blackowi taki, a nie inny styl, skoro poniekąd został wynajęty do napisania sequela i musiał zgodzić na reguły gry. A przecież Chandler lubił niespieszne tempo i tworzenie atmosfery pełnej niedopowiedzeń. Marlowe wciąż ma autodestrukcyjne ciągoty, zasady, dla których gotowy jest umrzeć, chociaż gołym okiem widać, że nie warto. Black stworzył powieść przestylizowaną, a mimo te czyta się ją dobrze. Jednak cały czas mamy wrażenie, że podczas pisania każdego akapitu, zastanawiał się, jak oddać charakter pierwowzoru, a nie poprowadzić opowieść.

Sam Marlowe to najmocniejszy element „Czarnookiej blondynki”. Może i warto by było ukrócić niektóre wewnętrzne monologi, ale trudno nie sympatyzować z cynicznym detektywem, który wie, że nic nie poprawia smaku drinka tak jak świeże rany na twarzy. Trzeba docenić język, jakim napisano powieść. Tu i tam jest o zdanie za dużo, ale zdecydowaniem mamy do czynienia z opowieścią noir pełną gębą. Black koncentruje się jednak na wierzchniej warstwie i świata, i bohaterów. A przecież Los Angeles to miasto, w którym zrzucenie pierwszej maski jest dopiero zaproszeniem do poznania danej osoby. Dlatego „Czarnooka blondynka” sprawia czasami wrażenie wydmuszki – zaprojektowanej, a nie wyczarowanej. Momentami kojarzyła mi się trochę z filmem „Gangster Squad”, w którym fantastycznie ucharakteryzowani aktorzy ostrzeliwali się w slow motion z tommy gunów, ale reżyser zapomniał, że słynna epoka i miasto grzechu mają do zaproponowania nieco więcej niż efekciarskie scenki.

Tajemnicza piękność, detektyw, któremu wszystko jedno, ale wielkie serce nie pozwala mu wszystkiego olewać, zaginiona walizka, klasyczne przedawkowanie, Hollywood, niewygodna przeszłość – te wszystkie składniki (i wiele więcej) znajdziecie w „Czarnookiej blondynce”. Nieprzypadkowo pojawiają się także w innych kryminałach noir. Nowe przygody Marlowe’a dostarczą Wam rozrywki, ale nie liczcie na to, że będziecie długo je wspominać. Czas rozwieje je niczym wiatr dym z ostatniego papierosa przed zmrokiem.

Czas na wyznanie. Czy wstydliwe to już musicie ocenić sami. Ale do rzeczy – nigdy nie czytałem niczego Raymonda Chandlera. Jestem świadomy charakteru jego prozy – dusznego klimatu, ironicznych komentarzy, rozbudowanych metafor i bohaterów, z których każdy chciałby być pierwszoplanowym. Ale żadna powieść z Philipem Marlowe’em nigdy nie wpadła mi w ręce. Gdy usłyszałem, że na...

więcej Pokaż mimo to

avatar
31
27

Na półkach: , , , , , , ,

Minęło wiele długich lat od mojego pierwszego zetknięcia się z prozą Raymonda Chandlera, a już wówczas traktowałem ją jako z lekka trącącą myszką klasykę. Po niezbyt obszerny współczesny sequel sięgnąłem z pewną dozą braku przekonania (to mój pierwszy "ciąg dalszy" napisany po latach przez innego autora),ale i z zaciekawieniem, nastawiony na lekka lekturę na weekend.

Z przyjemnością wczułem się w klimat powieści, skrytemu pod pseudonimem autorowi rzeczywiście udaje się odtworzenie stylu Chandlera - przynajmniej na tyle, na ile ja go pamiętam, albo... jak go sobie wyobrażam po tylu latach! ;-) W każdym razie już od pierwszych stron byłem spokojny, że autor nie podąża drogą wyznaczoną przez twórców Sherlocka w adaptacji BBC i dostaję po prostu bardzo solidną imitację. Nie oczekiwałem więcej.

Uwielbiam ironiczne komentarze i pełne sarkazmu dialogi w powieściach, tu ich natężenie aż zaskakuje. Jeśli trafia się strona bez takich złośliwości, czytelnik może być pewien, że na następnej pojawią się dwie lub więcej. O dziwo, mnie akurat najmniej wciągały opisy sytuacji, w których Philip Marlowe popada w prawdziwe tarapaty.

Rozczarowaniem dla mnie jest sama zagadka kryminalna i jej rozwiązanie. Może po fajerwerkach Dana Browna, przygodach bohaterów Clive'a Cusslera, zagadkach Harlana Cobena, napięciu serwowanym przez Jeffery Deavera i pedofilskich obrzydliwościach, których pełno w kryminałach skandynawskich poczciwa walizka z podwójnym dnem i duet podłych Meksykanów nie są już w stanie wywołać większych emocji. Szkoda trochę tych niewinnych lat, szkoda że niezłą chyba książkę można dziś traktować przede wszystkim jako sympatyczną ramotę.

Minęło wiele długich lat od mojego pierwszego zetknięcia się z prozą Raymonda Chandlera, a już wówczas traktowałem ją jako z lekka trącącą myszką klasykę. Po niezbyt obszerny współczesny sequel sięgnąłem z pewną dozą braku przekonania (to mój pierwszy "ciąg dalszy" napisany po latach przez innego autora),ale i z zaciekawieniem, nastawiony na lekka lekturę na weekend.

Z...

więcej Pokaż mimo to

avatar
349
349

Na półkach: ,

Zaskakująco dobra podróbka. Ale jednak podróbka. Na dodatek nieco zwietrzałego produktu.
Jednak i tak chylę czoło. Z dwóch powodów. Pierwszym jest tupet. John Banville (Benjamin Black to, stworzony na potrzeby powieści kryminalnych, pseudonim tego znakomitego irlandzkiego pisarza) zmierzył się z absolutną świętością – nie tylko zresztą dla fanów noir, prozą Raymonda Chandlera. Na dodatek postanowił napisać kontynuację jego opus magnum – „Długiego pożegnania”, powieści uznawanej zgodnie za jedno z arcydzieł literatury XX wieku. Drugim powodem dla którego chylę przed nim czoło jest rzemieślnicza klasa. Niczym najlepsi fałszerze obrazów stworzył falsyfikat, który od oryginału odróżnią tylko osoby zorientowane w temacie. Na dodatek potrafił oczyścić chandlerowską prozę z zabójczej dla thrillerów (a tak były klasyfikowane w chwili powstania powieści Wielkiego Raya) patyny. Powieści o Philipie Marlowe trącą dziś, zwłaszcza z przyczyn obyczajowych, myszką. „Czarnooka blondynka” – choć zachowuje wszystkie „chandlerowskie” cechy jest powieścią osadzoną w realiach lat 50., zachowującą charakterystyczne cechy specyficznego języka Chandlera, a jednak bardzo współczesną. Gdyby nie podkreślane na każdym kroku przez Banville retro – stroje, samochody, wystrój wnętrz, odniesienia popkulturowe, mogłaby się toczyć tu i teraz. Czyta się ją dziś lepiej niż „Długie pożegnanie”.
Czyta się ją lepiej, a jednak mamy świadomość, że to proza zdecydowanie niższej rangi. John Banville napisał bardzo zgrabny, wciągający kryminał w stylu vintage – z precyzyjną, prowadzoną z żelazną konsekwencją, przewrotną i zaskakującą fabułą oraz galerią barwnych, łamiących schematy postaci. Dla Chandlera historia i logika nie były najważniejsze (słynny telefon od Fitzgeralda: – Kto zabił Owena? – Nie wiem). Liczył się klimat, smak grzechu, rozpaczy, powszechnego bezprawia i bezkarności oraz straconej nadziei polany sosem z eleganckich perfum eleganckich kobiet i podłych wód kopciuchów, papierosowego dymu, gorzały oraz smrodu przepoconych drobnych opryszków i skorumpowanych policjantów. Banville nie potrafi tego klimatu stworzyć. Dużo o tym pisze, ale im bardziej się stara, tym bardziej mamy poczucie, że jest zawodnikiem Legii próbującym grać z Realem Madryt. To wrażenie pogłębia jeszcze bezsensowna próba podretuszowania postaci Marlowe’a. U Chandlera był on pozbawionym złudzeń szlachetnym twardzielem, skrywającym swoje człowieczeństwo za maską błazenady i cynizmu. Banville, być może z przyczyn merkantylnych – wiadomo, że książki kupują dziś częściej kobiety – a może by upodobnić do współczesnych mięczaków, postanowił nadać mu rys romantyczny. Na dodatek robi to zaskakująco niewprawnie – jakby Marlowe był komputerem ze zbyt mała pamięcią. Gdy jego detektyw myśli o kobiecie, ginie mu cała ta błyskotliwa gadka. Pojawia się za to irytująca ckliwość. Gdy pani znika, gadka wraca. To po prostu słabe – zwłaszcza na pisarza klasy Banville’a.
Z „Czarnooką blondynką” jest jeszcze jeden problem. Po Chandlerze pojawił się Ross Macdonald, który ze swoim Lew Archerem podniósł literaturę noir na jeszcze wyższy poziom. Teraz zaś mamy prawdziwego giganta – Jamesa Ellroya, faceta, który ma ambicję zostać Tołstojem czarnego kryminału i na dodatek konsekwentnie realizuje swój plan. Przy ich prozie powieści Wielkiego Raya i postać Philipa Marlowe to urocze, ale jednak ramoty. Powieść Johna Banville’a jest więc, na dodatek nie do końca udaną, podróbką ramoty.
Czyta się świetnie. Tyle, że niewiele po tym zostaje.

Zaskakująco dobra podróbka. Ale jednak podróbka. Na dodatek nieco zwietrzałego produktu.
Jednak i tak chylę czoło. Z dwóch powodów. Pierwszym jest tupet. John Banville (Benjamin Black to, stworzony na potrzeby powieści kryminalnych, pseudonim tego znakomitego irlandzkiego pisarza) zmierzył się z absolutną świętością – nie tylko zresztą dla fanów noir, prozą Raymonda...

więcej Pokaż mimo to

Książka na półkach

  • Chcę przeczytać
    92
  • Przeczytane
    64
  • Posiadam
    28
  • Legimi
    2
  • LEGIMI
    2
  • 2021
    1
  • Biblioteczka domowa III
    1
  • Kindel
    1
  • Nieprzeczytane z kiciusiowej półki
    1
  • Kupione 2018
    1

Cytaty

Bądź pierwszy

Dodaj cytat z książki Czarnooka blondynka


Podobne książki

Przeczytaj także