-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
Każda dobra historia ma punkt zwrotny. I ta także. To moment, w którym bohaterka podejmuje decyzję o tym, że chce żyć. I o tym, że chce rysować.
„Lżejsza od swojego cienia” to bardzo osobista historia. Katie Green stworzyła graficzny pamiętnik, w którym przedstawiła swoją walkę z zaburzeniami odżywiania. Poświęciła na to pięć lat. Zapisała i zarysowała prawie 500 stron.
Opowieść Katie zaczyna się w dzieciństwie. W czasach, gdy poczucie bezpieczeństwa dawały jej drobiazgowe zasady i rytuały. Gdy spokój przynosiły symetria, liczenie i zachowywanie właściwej kolejności rzeczy. To dotyczyło także jedzenia, które musiało być odpowiednio pokrojone, poszczególne składniki dania rozdzielone, a kęsy odmierzone, policzone i we właściwym momencie popite. Ot, małe dziwactwa. Na pozór niezbyt niepokojące. Wszystko wydawało się bowiem idealne. Ciepli, kochający rodzice i cudowne dzieciństwo. Idealnie jednak nie było. A przytyki ze strony szkolnych kolegów najłatwiej było zajeść.
Katie Green niespiesznie odtwarza historię swoich najmłodszych lat i okresu dojrzewania. Jej kluczowym elementem jest, oczywiście, problem z jedzeniem. Powracające naprzemiennie motywy objadania się i głodzenia w pewnym momencie zaczynają męczyć. Jesteśmy jak w pułapce, z której nie sposób się wydostać. Robi się duszno. Chcemy uciec, przerwać koło wydarzeń. Dokładnie tak jak nasza bohaterka. Problem jednak w tym, że to niezwykle trudne…
Przeczytaj całą recenzję: https://projektksiazki.blogspot.com/2018/10/komiks-lzejsza-od-swojego-cienia.html
Każda dobra historia ma punkt zwrotny. I ta także. To moment, w którym bohaterka podejmuje decyzję o tym, że chce żyć. I o tym, że chce rysować.
„Lżejsza od swojego cienia” to bardzo osobista historia. Katie Green stworzyła graficzny pamiętnik, w którym przedstawiła swoją walkę z zaburzeniami odżywiania. Poświęciła na to pięć lat. Zapisała i zarysowała prawie 500...
„Najważniejszy związek, czyli mądra miłość do siebie” to moje dotychczasowe największe czytelnicze rozczarowanie roku.
Sięgnęłam po nią, bo urzekł mnie już sam tytuł. Gdy ją po raz pierwszy otworzyłam, przeczytałam cytat z Rodericka Thorpa: „Musimy się nauczyć bycia swoim najlepszym przyjacielem, ponieważ zbyt łatwo wpadamy w pułapkę bycia swoim najgorszym wrogiem”. A ja bywam swoim wrogiem. Z opisu zamieszczonego z tyłu książki dowiedziałam się, że dla autorki miłość do siebie również nie od zawsze była czymś oczywistym. Że do momentu, w którym pokochała siebie, musiała przejść niełatwą drogę. A teraz pragnie podzielić się swoim doświadczeniem i pomóc nam zbudować zdrowy związek z samymi sobą, z którego będziemy mogli czerpać siłę i radość. Dla mnie to wszystko brzmiało super. Ale książka super nie jest.
Zacznę może od kwestii dzielenia się przez autorkę swoim doświadczeniem. Przez całą książkę przewijają się ramki zatytułowane „Tobie to łatwo”. W nich autorka udowadnia, że wbrew pozorom jej też nie było łatwo. Pisze na przykład o tym, że nie dostała w domu wzorców szczęścia i nie została wychowana w poczuciu własnej wartości. Wszystko wypracowała sobie sama. No i właśnie. Mam poczucie, że w tym dzieleniu się własnym doświadczeniem chodzi przede wszystkim o pokazanie, jak autorka sobie świetnie poradziła. Zdecydowanie za mało tu bowiem: rozumiem, ja też byłam w tym miejscu. A za dużo: mnie się udało, więc i ty nie szukaj wymówek.
Doświadczeń autorki jest w tej książce zdecydowanie za dużo. Podczas lektury momentami miałam wrażenie, że czytałam autobiografię, nie poradnik. Do historii z życia autorki dochodzą tu bowiem także jej przekonania na różne tematy. Także w kwestii ubioru. I uwaga, swoje przekonania podziela ona z księdzem, którego w książce cytuje.
„Ksiądz Piotr Pawlukiewicz w jednym ze swoich (wcześniej tu przytaczanych) kazań mówi o „mundurkach dziewcząt” - dżinsach. (…) Oczywiście ładnie może być komuś również w dżinsach, jeśli jednak jest to strój codzienny, niezmienny i połączony z szaroburą bluzką „niewidką”, to może faktycznie świadczyć o braku troski o własny wygląd.”
I jeszcze dwa cytaty, które bardzo „lubię”:
„W przypadku kobiet elementami radosnego celebrowana kobiecości są sukienka i spódnica. Niestety coraz rzadziej można je zobaczyć na ulicach europejskich i północnoamerykańskich miast.”
„Jeśli ubierasz się szaroburo, to nie powiesz mi, że w duszy masz ferię kolorów, radość i pozytywne nastawienie do siebie i świata.”
Przeczytaj całą recenzję: https://projektksiazki.blogspot.com/2018/10/poradnik-najwazniejszy-zwiazek-czyli.html
„Najważniejszy związek, czyli mądra miłość do siebie” to moje dotychczasowe największe czytelnicze rozczarowanie roku.
Sięgnęłam po nią, bo urzekł mnie już sam tytuł. Gdy ją po raz pierwszy otworzyłam, przeczytałam cytat z Rodericka Thorpa: „Musimy się nauczyć bycia swoim najlepszym przyjacielem, ponieważ zbyt łatwo wpadamy w pułapkę bycia swoim najgorszym wrogiem”. A ja...
Księżniczka popiołu, Theodosia, Thora, Królowa… Wiele jest imion i tytułów, które nosi tytułowa bohaterka książki Laury Sebastian. Wiele ma też obliczy. Przy pierwszym spotkaniu wydaje się być po prostu ofiarą. Po tym, jak jej kraj został najechany, a matka zamordowana, Theo staje się trofeum okrutnego Kaisera. Przez dziesięć lat znosi nie tylko rozmaite upokorzenia, ale też bolesne chłosty. Żeby przetrwać, zamyka się w sobie, gra. Nie jest to jednak opowieść o świętej. Theo także ma krew na rękach…
Świat nie jest czarno-biały, a najważniejsze z wyborów, które musimy dokonać, rzadko są oczywiste. Dlatego życie nie jest proste. Niemal każdy dobry człowiek zrobił w nim coś złego. A zły dobrego. Nasz przeciwnik niemal nigdy nie jest wyłącznie zły. Czasem jego głównym przewinieniem jest to, że został wychowany przez człowieka z przeciwnej strony barykady. Autorka „Księżniczki popiołu” postanowiła od wszystkich tych zawiłości nie uciekać. Laura Sebastian nie serwuje nam uładzonej i przewidywalnej historyjki ani takiej bohaterki. A wszystkie szarości są moim zdaniem największym atutem jej powieści.
Theodosia urodziła się jako córka królowej, którą poddani darzyli szacunkiem i miłością. Miała to szczęście, że pierwszych sześć lat swojego życia spędziła u boku dobrej i łagodnej kobiety, w szczęściu i dostatku. Niestety, w sposób nagły i brutalny to wszystko straciła. Minęło dziesięć lat i kim się stała? Dziewczyną, która przede wszystkim chce przeżyć? Która chce odzyskać swoje królestwo czy też na rozkaz najeźdźcy jest w stanie zabić nawet własnego ojca? Jest kimś, kto słucha głosu serca czy rozsądku? Jest dobra i szczera czy kłamie jak z nut i manipuluje? Jest odważna czy przerażona? Silna czy krucha? A może to wszystko naraz?
Przeczytaj całość: https://projektksiazki.blogspot.com/2018/10/matronat-ksiezniczka-popiou.html
Księżniczka popiołu, Theodosia, Thora, Królowa… Wiele jest imion i tytułów, które nosi tytułowa bohaterka książki Laury Sebastian. Wiele ma też obliczy. Przy pierwszym spotkaniu wydaje się być po prostu ofiarą. Po tym, jak jej kraj został najechany, a matka zamordowana, Theo staje się trofeum okrutnego Kaisera. Przez dziesięć lat znosi nie tylko rozmaite upokorzenia, ale...
więcej mniej Pokaż mimo to
Wszystko zaczyna się od kobiety. Ale wcale nie od tytułowej Lissy. Początek lawinie wydarzeń daje Marlene. Pewnego dnia kobieta znika. A wraz z nią szmaragdy wyjęte z mężowskiego sejfu. Zielone kamienie, niczym pierwsza kostka domina, uruchamiają bieg wydarzeń, których już nic nie będzie w stanie zatrzymać.
Zaginięcie kobiety ze szmaragdami wywołuje niemałe poruszenie. Ponieważ sprawa wykracza poza typowe małżeńskie konflikty, zaraz po mężu do akcji wkraczają, a czasem siłą zostają do niej wciągnięci, kolejni mężczyźni. Moritz, Georg, Kapitan Carbone, Adwokat i Zaufany Człowiek. Przy czym ingerencja tego ostatnego oznacza pociągnięcie za spust – kula będzie lecieć tak długo, aż trafi na do celu. Nie da się jej zawrócić.
O tym, gdzie jest Marlene, wiemy tylko my i Simon Keller. Samotnik żyjący wysoko w górach. Potężny i silny człowiek z darem opowiadania. Młodziutka kobieta i starszy mężczyzna zaczynają budować relację. Powoli otwierają się na siebie i przed sobą. Ale nie wszystkie sekrety wychodzą na jaw. Nikt w końcu nie lubi chwalić się ukrytymi trupami w szafie. Dosłownie.
czytaj całą recenzję: https://projektksiazki.blogspot.com/2018/11/powiesc-lissy.html
Wszystko zaczyna się od kobiety. Ale wcale nie od tytułowej Lissy. Początek lawinie wydarzeń daje Marlene. Pewnego dnia kobieta znika. A wraz z nią szmaragdy wyjęte z mężowskiego sejfu. Zielone kamienie, niczym pierwsza kostka domina, uruchamiają bieg wydarzeń, których już nic nie będzie w stanie zatrzymać.
Zaginięcie kobiety ze szmaragdami wywołuje niemałe poruszenie....
„Nasz chłopak” to historia walk, do których dochodzi w pewnej rodzinie. Walki między rodzicami, która kończy się rozwodem. Walki o prawo do opieki nad dziećmi, której elementem jest porzucenie domu w Kansas. Walki o nowe życie, którą ojciec i dwóch synów zaczynają od podróży do Nowego Meksyku. I w końcu walki o normalność, której największym wrogiem jest uzależnienie.
Ta niewielkich rozmiarów powieść to także historia dziecięcej bezbronności i niemocy. Opowieść o naiwności, krzywdzie i strachu przed tymi, którzy powinni nas chronić. O samotności i przetrwaniu. O braterstwie. I raz jeszcze o walce.
„Nasz chłopak” to mocny debiut, który dotyka spraw najwyższej wagi. Jest to także po prostu dobrze napisana książka. Jej bohaterowie są tak pełnokrwiści, że w momentach strachu niemal słyszymy przyspieszone bicie ich serc. Przebywając w domu wraz braćmi, obserwując dziwne zachowania ich ojca, my też jesteśmy zagubieni. Znalezienie dobrego rozwiązania wydaje się niemal niemożliwe.
czytaj całą recenzję: https://projektksiazki.blogspot.com/2018/11/powiesc-nasz-chopak.html
„Nasz chłopak” to historia walk, do których dochodzi w pewnej rodzinie. Walki między rodzicami, która kończy się rozwodem. Walki o prawo do opieki nad dziećmi, której elementem jest porzucenie domu w Kansas. Walki o nowe życie, którą ojciec i dwóch synów zaczynają od podróży do Nowego Meksyku. I w końcu walki o normalność, której największym wrogiem jest uzależnienie.
Ta...
Rdza” to powieść wciągająca, poruszająca, ciekawa i napisana z pomysłem. Krytycy stawiają wobec niej zarzut czułostkowości oraz oferowania zbyt łatwych wzruszeń. Zgadzam się, że nagromadzenie nieszczęść jest naprawdę duże, ale mimo to, dla mnie ta książka jest po prostu bardzo dobra.
W „Rdzy” Jakub Małecki przeplata ze sobą dwie opowieści - współczesną i historyczną. Poznajemy losy dwóch bohaterów. Gdy słyszymy o nich po raz pierwszy, oboje są dziećmi. Szymek ma siedem lat kiedy jego rodzice giną w drodze z koncertu. Tośka, jako kilkuletnia dziewczynka, poznaje czym jest wojna. Oboje zostają naznaczeni przez tragedie a śmierć i nieszczęście stają się nieodłącznym elementem ich życia.
Dużo w tej książce fatalizmu, ludzkiego cierpienia i tęsknoty ale jeszcze więcej prób poradzenia sobie z własnym życiem. Bohaterowie Małeckiego wciąż muszą mierzyć się z kolejnymi stratami. Prędzej czy później życie staje się dla nich nie do wytrzymania. Pragną więc uciec. Czasem porzucając swoje miasto. Czasem cały kraj. Czasem życie.
Cała recenzja na blogu Projekt: książki http://projektksiazki.blogspot.com/2018/07/powiesc-rdza.html
Rdza” to powieść wciągająca, poruszająca, ciekawa i napisana z pomysłem. Krytycy stawiają wobec niej zarzut czułostkowości oraz oferowania zbyt łatwych wzruszeń. Zgadzam się, że nagromadzenie nieszczęść jest naprawdę duże, ale mimo to, dla mnie ta książka jest po prostu bardzo dobra.
W „Rdzy” Jakub Małecki przeplata ze sobą dwie opowieści - współczesną i historyczną....
2018-06-02
Opowiadania nie są najłatwiejszą formą literacką. Ilość słów i wątków jakie możemy w nich zmieścić jest mocno ograniczona. Krótko opowiedzieć historię, która będzie ciekawa/poruszająca/zabawna/mądra… i która zostanie z nami na dłużej, to prawdziwa sztuka.
Lubię opowiadania refleksyjne i takie właśnie są te Toma Hanksa. Akcja płynie w nich dość niespiesznie. Może miejscami rzeczywiście są nieco przegadane, ale przez to przypominają mi teatr (a teatr uwielbiam). Mamy scenę, bohaterów i historię, o której bohaterowie bardziej mówią niż w niej uczestniczą (choć są oczywiście wyjątki).
Opowiadania Hanksa są też tęskne. A tęsknota ta odnosi się do dawnych czasów. Dawną Amerykę symbolizuje w nich maszyna do pisania – element pojawiający się w kilku historiach. Maszyna do pisania jest przeciwieństwem nowoczesności z jej smartfonami, mediami społecznościowymi i chwilowością. Maszyna do pisania symbolizuje stałość.
Poziom opowiadań Hanksa nie jest jednak stały. Teksty są po prostu nierówne. Kilka historii naprawdę mi się spodobało, ale o większości z nich zapomniałam na drugi dzień po lekturze.
Nie zapomniałam historii nastolatka, który spędza dzień surfując z ojcem, a ich wspólny czas odsłania pewne fakty dotyczące ich życia i rzuca nowe światło na wspólną relację. Podobała mi się opowieść o matce kilkuletniego chłopca, która po rozwodzie układa sobie życie z nowym mężczyzną. I na koniec, podobało się mi się opowiadanie pierwsze – o superaktywnej Annie, organizatorce życia nie zważającej na potrzeby i ograniczenia partnera. Choć to opowiadanie czytałam z dystansem i wierzę, że zostało napisane z przymrużeniem oka, jako wyostrzone i humorystyczne. Inaczej, za sposób w jaki Hanks przedstawił Annę, chyba przestałabym czytać dalej.
Przeczytaj całą recenzję na blogu: https://projektksiazki.blogspot.com/2018/06/audiobook-kolekcja-nietypowych-zdarzen.html
Opowiadania nie są najłatwiejszą formą literacką. Ilość słów i wątków jakie możemy w nich zmieścić jest mocno ograniczona. Krótko opowiedzieć historię, która będzie ciekawa/poruszająca/zabawna/mądra… i która zostanie z nami na dłużej, to prawdziwa sztuka.
Lubię opowiadania refleksyjne i takie właśnie są te Toma Hanksa. Akcja płynie w nich dość niespiesznie. Może miejscami...
2018-06-07
Pozornie wszystko zaczęło się śmiechu. Od śmiesznych filmików, które Katarzyna Nosowska zaczęła wrzucać na Instagrama. O celebrytach, nadwadze, związkach. Tak naprawdę zaczęło się jednak od rzeczy trudnych i od potrzeby rozweselenia samej siebie. Później okazało się, że Nosowska rozwesela także innych.
Krótkie teksty, które znamy ze wspomnianych filmików, w książce „A ja żem jej powiedziała” są jedynie punktem wyjścia do większych historii, refleksji, a często także porady. To, jak bardzo ta książka jest osobista, zaskakuje. Katarzyna Nosowska zdecydowała się bowiem opowiedzieć o sobie znacznie więcej, niż wielbiciele i wielbicielki śmiesznych anegdot mogliby się spodziewać. Zwłaszcza, że większość poruszanych kwestii wcale nie jest powodem do śmiechu.
Cała recenzja na blogu Projekt: książki https://projektksiazki.blogspot.com/2018/06/a-ja-zem-jej-powiedziaa.html
Pozornie wszystko zaczęło się śmiechu. Od śmiesznych filmików, które Katarzyna Nosowska zaczęła wrzucać na Instagrama. O celebrytach, nadwadze, związkach. Tak naprawdę zaczęło się jednak od rzeczy trudnych i od potrzeby rozweselenia samej siebie. Później okazało się, że Nosowska rozwesela także innych.
Krótkie teksty, które znamy ze wspomnianych filmików, w książce „A ja...
2018-05-24
Wątek przemocy seksualnej sprawił, że o debiutanckiej powieści Gabriela Tallenta mówiło się wiele, w wielu miejscach. W samej „wyborczej” ukazało się kilka materiałów, w tym wywiad z autorem przeprowadzony przez Sylwię Chutnik. Zwłaszcza detaliczne opisy poszczególnych aktów przemocy wywołały sporo kontrowersji. Bo ta książka jest kontrowersyjna. Mężczyzna szczegółowo opisuje w niej okrucieństwo wyrządzane młodej dziewczynie przez innego mężczyznę. Jakby czerpał z tego przyjemność. Po rozmowie Chutnik mamy pewność, że nie o przyjemność autora w tym wszystkim chodziło.
„Literatura pełna jest trupów kobiet, bo nasza kultura lepiej toleruje martwe dziewczyny niż te, które przeżyły przemoc czy traumę. Dlatego maltretowałem Turtle z premedytacją. (…) Owszem, cierpienia w literaturze jest dość, ale za to w życiu codziennym chętnie o nim zapominamy. Dlatego kiedy zerwiesz kurtynę niedomówień, zaczynasz czuć ból. Chciałem, żeby moi czytelnicy go poczuli. Poczuli, że młoda dziewczyna, której ciało i umysł poddawane są torturom, przeżywa coś, co jest na krawędzi wytrzymałości, nie do zniesienia. Jeśli poświęcimy moment na to, aby się zastanowić nad jej przeżyciem, zaczniemy jej współczuć. To pierwszy krok. Potem, mam nadzieję, zrobimy wszystko, aby nikt nigdy nie czuł tego co Turtle. Dlatego włożyłem palec w ranę. W naszą wspólną ranę” – mówił Tallent.
Autor książki rzeczywiście zrobił coś więcej niż tylko opisał cierpienia jednej osoby. Swoją bohaterkę, czternastoletnią Turtle Alveston, z rozmysłem umiejscowił w północnej Kalifornii. Tam, gdzie ludzie pilnują własnych interesów. „Moja najdroższa” jest bowiem nie tylko drastycznym opisem toksycznej relacji panującej w jednym domu, ale rozprawieniem się z pewnym rodzajem mentalności ludzi niewierzących w pomoc instytucjonalną, lamentujących na to co, dzieje się w około nich i głęboko przekonanych, że jedynym normalnym miejscem na tym świecie jest już tylko ich własny dom.
Cała recenzja na blogu Projekt: książki
https://projektksiazki.blogspot.com/2018/06/powiesc-moja-najdrozsza.html
Wątek przemocy seksualnej sprawił, że o debiutanckiej powieści Gabriela Tallenta mówiło się wiele, w wielu miejscach. W samej „wyborczej” ukazało się kilka materiałów, w tym wywiad z autorem przeprowadzony przez Sylwię Chutnik. Zwłaszcza detaliczne opisy poszczególnych aktów przemocy wywołały sporo kontrowersji. Bo ta książka jest kontrowersyjna. Mężczyzna szczegółowo...
więcej mniej Pokaż mimo to
Tytułowy bohater książki jest dość irytującym młodym mężczyzną. Niektóre z jego tekstów uderzają swoim seksizmem. Wiele zachowań drażni. Jednego jednak nie można mu odmówić: historia jego rodziny jest naprawdę fascynująca.
Werner jako mały chłopiec został adoptowany przez małżeństwo Goodmanów. Któregoś dnia adopcyjna mama zauważyła na ubrankach chłopca napis: „To dziecko nazywa się Werner Zilch. Nie zmieniajcie mu nazwiska, to ostatni z naszych". Kto wyhaftował wiadomość? Kim byli biologiczni rodzice Wernera? I co się z nimi stało?
Rodzinna historia Zilchów, która na kartach książki zaczyna się w Saksonii w 1945 roku, jest w powieści przepleciona z dziejami dorosłego Wernera. Mężczyznę poznajemy na Manhattanie w 1969 roku i towarzyszymy mu przez dziewięć lat jego życia. Przez niemal dekadę Werner buduje swoją firmę, kocha, zdradza i bogaci się. Przez większość tego czasu brakuje mu informacji o miejscu swojego urodzenia, profesji rodziców, przyczynie, dla której został ich pozbawiony. Przez wiele lat próbował dowiedzieć się czegoś o swojej przeszłości. Bezskutecznie. W końcu, w najmniej oczekiwanym momencie, informacje nadchodzą, ale od osoby, o której nigdy by nie przypuszczał, że może być jakoś powiązana z dziejami jego rodziny.
Przyznaję, że cała historia została przez autorkę bardzo sprawnie wymyślona. W miarę, jak odsłania nam kolejne tajemnice rodziny głównego bohatera, napięcie właściwie wyłącznie rośnie. Pod koniec już nie sposób odłożyć jej na bok. Po przeczytaniu całości odnoszę jednak niestety wrażenie, że poza wzbudzeniem w nas ciekawości, niewiele nam oferuje. Historia jest ciekawa, ale nie porusza i raczej niczego nie uczy.
Czytaj całość: https://projektksiazki.blogspot.com/2018/10/powiesc-ostatni-z-naszych.html
Tytułowy bohater książki jest dość irytującym młodym mężczyzną. Niektóre z jego tekstów uderzają swoim seksizmem. Wiele zachowań drażni. Jednego jednak nie można mu odmówić: historia jego rodziny jest naprawdę fascynująca.
więcej Pokaż mimo toWerner jako mały chłopiec został adoptowany przez małżeństwo Goodmanów. Któregoś dnia adopcyjna mama zauważyła na ubrankach chłopca napis: „To dziecko...