Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

„Pypcie na języku” Michała Rusinka to książka przezabawna. Ten niewielki zbiór felietonów publikowanych przez autora na łamach Gazety Wyborczej, w błyskotliwy sposób opisuje wszelkie językowe gafy, błędy i nieporadności językowe. Powiedzieć, że to książka o poprawności językowej, to nic nie powiedzieć.

Rusinek przyciąga wszelkie niepoprawne słowa jak magnes. Autor pastwi się w każdym rozdziale nad niepoprawnym użyciem słów, związków frazeologicznych czy osobliwych metafor. Robi to jednak w sposób daleki od moralizatorstwa, tak jakby niepoprawności językowe czyli tytułowe pypcie były tylko pretekstem do opowiedzenia kolejnej śmiesznej dykteryjki. Każda z nich kończy się jakąś błyskotliwą puentą powodując chichot, a momentami nawet rechot u osoby czytającej.

Swoista podróż po kraju z wykrywaczem językowych potworków. Czytanie „Pypci..” to trochę osobliwe doświadczenie wycieczki po kraju. W tej podróży spotkamy takie perełki jak tabliczki z napisem: AWARIA TOALETY. PROSIMY ZAŁATWIAĆ SIĘ NA WŁASNĄ RĘKĘ czy też ZAKAZ DOBIJANIA DZIOBEM. Zaglądniemy do jednostki wojskowej, bo „wojskowym żargonem rządzi metafora” jak pisze w jednym z rozdziałów Michał Rusinek i dowiemy się, co mogą znaczyć znane skądinąd słowa przeniesione na grunt wojskowy jak: SIERŚCIUCH (czyli sierżant) KASZUB W TRUMNIE (konserwa rybna) czy LASTRIKO (salceson).

Przejdziemy się też spacerkiem po cmentarzach, które owocują takimi językowymi znaleziskami jak nazwisko na jednym z nagrobków CHWILA-TYLKO, które autor puentuje krótko „Nieboszczka o takim nazwisku właściwie nie potrzebuje epitafium, bo los – a może demon języka – ułożył jej jedno z najkrótszych i zarazem najpiękniejszych”. Potem wylądujemy w Izbie Wytrzeźwień na ulicy ROZRYWKA, czy też w Centrum Krwiodawstwa w Krakowie na ulicy RZEŹNICZEJ. A zakończymy niezwykle malowniczą wycieczką w okolicach Lublina, która układa się w pewien podprogowy przekaz KAZIMIERZ – NIELISZ -CYCÓW -NIEMCE.

„Pypcie na języku” Michała Rusinka to książka przezabawna. Ten niewielki zbiór felietonów publikowanych przez autora na łamach Gazety Wyborczej, w błyskotliwy sposób opisuje wszelkie językowe gafy, błędy i nieporadności językowe. Powiedzieć, że to książka o poprawności językowej, to nic nie powiedzieć.

Rusinek przyciąga wszelkie niepoprawne słowa jak magnes. Autor pastwi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Dziewięć miast: Dubaj, Bombaj, Kampala, Songdo, Singapur, Lima, Masdar, Seul i Kopenhaga to bohaterowie książki Pauliny Wilk „Pojutrze. O miastach przyszłości”. Wszystkie budowane z rozmachem, każde zupełnie inne, na swój sposób wyjątkowe i szczególne. Każdemu poświęcony jest jeden rozdział. Łączy je (poza Kopenhagą) to, że dopiero niedawno zaczęły mieć znaczenie „na rynku największych miast” i niemal wszystkie wywodząc się z regionów biedniejszych dziś wyrosły na bogate enklawy.

Odwiedzająca je jednak autorka książki nie jest jednak turystką zachwycającą się zabytkami, ani też entuzjastką zachwycającą się najnowocześniejszym rozwiązaniom łączącym technologie, futurystyczne rozwiązania architektoniczne czy organizacja miejskiego ruchu. W większości jest rozczarowana, okazuje się bowiem, że te miasta straciły z pola widzenia swoich mieszkańców. Przeludnione, zautomatyzowane i często sztucznie zorganizowane pochłaniają czas i nie pomagają budować relacji społecznych.

Pocieszeniem może być Kopenhaga, miasto która daje nadzieję, że jeśli w tą stronę podąży świat nasza przyszłość podąży we właściwym kierunku.

Dziennik podróży. Książka to jest swoistym dziennikiem podróży, autorki, Europejki, która próbuje zrozumieć motywy i sens budowy wielkich miast-atrap, jak wybudowany na pustyni Dubaj czy futurystyczny Masdar, czy rozrastających się aglomeracji jak Bombaj czy Seul. Odwiedzane miasta fascynują, ale też przerażają swoją bezsensownością, kosztem jakim zostały zbudowane i tym jak bezsensownie żyją w nich ludzie.

Wizjonerzy. Dlatego też opowieściom o miastach towarzyszą opowieści o wizjonerach i miastach przyszłości wyobrażonych oczami utopistów, futurologów, inżynierów, czy też marzycieli jak Walt Disney, którego wizji nigdy nikt nie odważył się zrealizować w rzeczywistości.

Książka Pauliny Wilk to książka ciekawa, ale też dość wymagająca. Podróż z autorką przez te 9 miast wymaga skupienia i myślenia. Nie jest to z pewnością czytanka do poduszki. Każdy rozdział to pomieszanie reportażu, traktatu filozoficznego. Opisy metropolii i historie jej mieszkańców, przepełnione metaforycznym językiem, mieszają się z rozważaniami na temat przyszłości miast i przyszłości cywilizacji w ogóle.

Dziewięć miast: Dubaj, Bombaj, Kampala, Songdo, Singapur, Lima, Masdar, Seul i Kopenhaga to bohaterowie książki Pauliny Wilk „Pojutrze. O miastach przyszłości”. Wszystkie budowane z rozmachem, każde zupełnie inne, na swój sposób wyjątkowe i szczególne. Każdemu poświęcony jest jeden rozdział. Łączy je (poza Kopenhagą) to, że dopiero niedawno zaczęły mieć znaczenie „na rynku...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Uwielbiam Hiszpanie. Jeżdżę tam regularnie od 15 lat i do tej pory wydawało mi się, że całkiem dużo o niej wiem. A potem pojawiła się książka „Ludzie z placu Słońca” Aleksandry Lipczak i okazało się, że praktycznie nie wiedziałam nic.

Ta książka mnie porwała. Tak jak kiedyś porwała mnie Hiszpania i wszystko co z nią związane: flamenco, literatura hiszpańska, kuchnia i design. Lipczak pokazuje mi jednak taką Hiszpanie, do jakiej nigdy bym nie dotarła. Jak w tradycyjnej hiszpańskiej paelli jest tu po trochu wszystkiego. Współczesne problemy przeplatają się tu z traumami przeszłości, dramatyczne historie opowiedziane są na przemian z absurdalnymi, a ponurzy bohaterowie epoki Franco mieszają się z pozytywnymi bohaterami współczesności jak na przykład burmistrzyni Barcelony Ada Colau.


Vacas flacas czyli ciężkie czasy. To od tego zaczyna się reportaż. Tytułowy „Plac słońca” to Puerta del Sol w Madrycie. Nie jest to szczególnie ulubione przeze mnie miejsce, ale to miejsce centralne. To stąd idzie się do mojej ulubionej dzielnicy poetów (Huertes) i placu św. Anny. To tutaj w Sylwestra zjada się 12 winogron, które mają zapewnić pomyślność każdego miesiąca kolejnego roku. To na tym placu w końcu powstało miasteczko Oburzonych – symbol i kulminacja wielkiego kryzysu, który wywrócił ten kraj do góry nogami.

Lipczak wysłuchuje historii młodych Hiszpanów, którzy z powodu kryzysy zupełnie stracili możliwości rozwoju i usamodzielnienia się. Znam takie historie. Wielu moich znajomych przestało być stać na mieszkanie, stracili pracę wrócili do rodziców w wieku trzydziestu kilku lat z mężem, dziećmi, psami, meblami. Wielu straciło oszczędności życia wpłacając na mieszkanie, które podrożało tak bardzo, że lepiej było stracić część pieniędzy niż mieć mieszkanie z tak wysoką ratą kredytową, na którą nigdy nie było by ich stać. Reporterka wynajduje i opisuje historie najbardziej dramatyczne, znajduje ludzi, którzy stracili wszystko i z dnia na dzień stali się bezdomnymi. Kryzys szczególnie dotknął młodych, a bezrobocie sięgnęło 40 proc.. Ci bez pracy, bez perspektyw na własny kąt stworzyli ruch „Oburzonych” (chodziarz lepiej pasowała by nazwa „Wkurwionych”).

Spośród tych historii mnie wzrusza szczególnie ta o ojcu, którzy nieudolnie próbuje wręczyć łapówkę, aby jego syn dostało pracę. Jakąkolwiek.

Co można zrobić z Generałem. „Ludzie z placu Słońca” to też podróż w przeszłość i próba rozliczenia się z tematami, z którymi Hiszpania się do tej pory nie uporała. Reżim Franco, wojna domowa to temat widmo, którego próżno szukać w debacie publicznej. Hiszpanie nie za bardzo wiedzą co z nim zrobić, a nie przepracowany straszy i wyłazi z szafy w najmniej odpowiednim momencie. Dochodzi do absurdów. Z jednej strony na własną rękę szuka się ciał krewnych rozstrzelanych podczas wojny domowej, którymi usiana jest praktycznie cała Hiszpania.Potomkowie ofiar bezskutecznie domagają się skazania żyjących przedstawicieli reżimu i proszą o pomoc sądy w Argentynie i komisję ONZ (Hiszpania uznaje, że zbrodnie się przedawniły albo objęła je amnestia z 1977). Z drugiej na wyciągniecie ręki można znaleźć pomniki generała Franko, w tym okazały grobowiec wykuty w skale tuż pod Madrytem.

Podręczna. Najbardziej zdumiewa mnie jednak historia kobiet w czasach dyktatury i rola pewnej samotnej kobiety – twórczyni Ligi Kobiet, która postanowiła odebrać prawa wszystkim kobietom w Hiszpanii. Za czasów dyktatury pielęgnowana była tradycja macho, a kobiety były skazane na całkowitą dyskryminację. Nie mogły pracować, głosować, a zamężne stawały się własnością mężczyzny. Rozwody były nielegalne aż do 1987 roku, a zdrada karana śmiercią (tylko w przypadku zdrady ze strony kobiety oczywiście). Do dziś w wielu rodzinach panuje tradycyjny podział ról, a Hiszpania zatrudnia najmniej kobiet spośród wszystkich krajów UE.

Ciekawych tematów i ludzi jest w książce więcej. Pojawiają się też tematy współczesne. Jak na przykład małżeństwa tej samej płci i sława jednego małego miasteczka, które udziel im ślubów. Jest też przytłaczający reportaż dotyczący uchodźców i słynnego zdjęcia, na którym uchwycono ludzi próbujących się przedostać do UE szturmując wysokie ogrodzenie tuż przy polu golfowym, na którym spokojnie dwie kobiety grają w golfa. (zdjęcie tu)

Jest też wątek Almodovara i jego pierwszego filmu, który miał wyzwolić w katolickich Hiszpanach nieco wyuzdania i perwersji.

W rytmie flamenco. Książka jest dość specyficznie napisana. Nie czyta się jej łatwo. Wątki są nierówne, opowiedziane fragmentarycznie, z myślą bardziej o emocjach bohaterów niż chronologii. Jej rytm jest trochę jak hiszpańskie flamenco, gdzie nie liczy się kroków, tylko podąża za muzyką i emocjami.

„Ludzie z placu Słońca” Aleksandry Lipczak to według mnie bardzo dobry reportaż. Jeśli taki jest debiut to nie mogę doczekać się kolejnej książki. I czytając tylko trochę zazdrościłam Lipczak, że tak dobrze mówi po Hiszpańsku, że spotkała tych wszystkich ciekawych ludzi i wymyśliła sobie ten reportaż. Ehhh Dlaczego ja na to nie wpadłam? 😉 Mimo tej odrobiny zazdrości gorąco polecam!

Uwielbiam Hiszpanie. Jeżdżę tam regularnie od 15 lat i do tej pory wydawało mi się, że całkiem dużo o niej wiem. A potem pojawiła się książka „Ludzie z placu Słońca” Aleksandry Lipczak i okazało się, że praktycznie nie wiedziałam nic.

Ta książka mnie porwała. Tak jak kiedyś porwała mnie Hiszpania i wszystko co z nią związane: flamenco, literatura hiszpańska, kuchnia i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza i Jerzego Błeszyńskiego Jarosław Iwaszkiewicz, Anna Król
Ocena 7,3
Wszystko jak c... Jarosław Iwaszkiewi...

Na półkach: ,

Czytając listy Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego miałam ciągle wypieki na twarzy. Sinusoida emocji, krępująca intymność i szczegółowość w opisach wspólnych przeżyć, także tych seksualnych powodowały bezustanne wzburzenie towarzyszących czytaniu uczuć. Z zaskoczeniem musze przyznać, że Iwaszkiewicz momentami naprawdę mnie zawstydził i niejednokrotnie czerwieniłam się jak pensjonarka.


Moje zawstydzenie wynikało nie tylko z powodu pikantnych opisów łóżkowych przeżyć. Cała ta historia miłosna jest w ogóle z kosmosu i chyba nie do końca może zrozumieć ją kobieta od lat będąca w stałym związku (znaczy się ja;-). I nie ma tu znaczenia homoseksualny charakter tej relacji, a raczej jego poliamoryczność. Ilość powiązań jaka się tu kotłuje to już nie jest nawet trójkąt, ale jakiś wielobok. Osią oczywiście jest związek Iwaszkiewicza i Błeszyńskiego, ale wokół jak na orbicie przewijają się jeszcze: żona Iwaszkiewicza, kochanki Błeszyńskiego (liczne), kochankowie Iwaszkiewicza, była żona Błeszyńskiego … mniejsza o to, kto by tu do ładu doszedł. Z pewnością ani jeden ani drugi nie mógł narzekać na nudę w życiu.

Prosta historia tragiczna. Oto dojrzały pisarz Jarosław Iwaszkiewicz poznaje młodego inżyniera budowlanego Jerzego Błeszyńskiego. Początkowa fascynacja zmienia się w skąplikowaną relację dwóch mężczyzn. Dzieli ich niemal wszystko – wiek, status społeczny, podejście do życia. Łączy erotyczna fascynacja, zależność finansowa i jakiś rodzaj toksycznej miłości. Piszą do siebie listy, depesze i telegramy, w których zapewniają o swoich uczuciach, robią awantury i wspominają wspólne chwile. Tworzą związek burzliwy, pełen kłótni i wzajemnych pretensji. Kiedy młody Błeszyński umiera na gruźlicę w szpitalu w Turczynku Jarosław nadal będzie pisał do niego listy. Pośmiertnie nadal będzie zapewmiał o swoich uczuciach, robił wyrzuty i obrażał się, że ten do niego nic nie pisze.

Szanuj się chłopie. Myślałam, że historię miłości Iwaszkiewicza i Błeszyńskiego znałam już dobrze za sprawą przeczytanej wcześniej biografii pisarza napisanej przez Annę Król „Rzeczy. Iwaszkiewicz intymnie„. Jednak dopiero listy dają możliwość poznania i wyrobienia sobie własnego zdania na temat tego związku. Po przeczytaniu kilku listów zostałam totalnie wciągnięta w tą relacje w charakterze powiernicy. Te listy są tak dobrze napisane, tak bogate w opisy codziennego życia i spraw Iwaszkiewicza, że bez trudu można poczuć się jak uczestnik tego życia. Miałam nawet chwilami ochotę mu nagadać, jakby to była jedna z moich koleżanek (rzadziej kolegów), którym niejednokrotnie doradzałam w sprawach sercowych. Co bym mu powiedziała? Szanuj się chłopie! Zostaw go. On na ciebie nie zasługuje!

Jesteś mi wszystkim: kochankiem i bratem, śmiercią, życiem, istnieniem, słabością i siłą… a przede wszystkim siłą, czymś, co podtrzymuje we mnie resztki życia i daje złudzenie młodości, czymś, co mi pomaga patrzeć na liście, tęczę, kwiaty i piękne kobiety – czymś, co tworzy zasadniczą plecionkę mojego życia, a na czym dopiero wyrosła moja twórczość, cały mój byt.
Balon Foka. Czułość, rozpamiętywanie i analizowanie każdego spotkania, wypowiedzianego przez telefon zdania, czy podejrzeń Iwaszkiewicza w momentach braku kontaktu ze strony Błeszyńskiego, momentami irytuje. No dorosły facet, a momentami jak rozhisteryzowana baba!. Do tego ilość zdrobnień, rodzajów ucałowań i uwielbień jakie w stosunku do kochanka może zawstydzać niejednego.

Związek jednak sielanką nie był. Iwaszkiewicz każdy swój list podpisuje różnymi imionami: Roman, Tadeusz, Stanisław… W pewnym momencie zaczyna je podpisywać Balon, czasem Balon Foka. To moment kiedy Jarosław zdaję sobie sprawę z oszustw Jerzego i jego romansu z kolejną kochanką. Pisarz był wykorzystywany i oszukiwany przez młodego kochanka. W pełni dociera dopiero do Iwaszkiewicza po śmierci Jerzego, kiedy na jaw wychodzą jego liczne oszustwa i gierki. Ten podpis pojawia się chyba najczęściej w listach.

Chociażbyś mi przedstawił wszystkie piętnaście swoich kochanek, chociażbyś z trzema się ożenił, żebyś mi wyznał cztery morderstwa i dwa gwałty, gdybyś mi nawet dał po mordzie za to wszystko – zawsze byłbym jednakowy
Wszystko jak chcesz. O miłości Jarosława Iwaszkiewicza to świetna literatura, ale pewnie nie dla każdego. Delikatna, tak intymna i poetycka książka, wymaga bowiem skupienia i pewnej otwartości umysłu. To książka, którą czyta się „szeptem”.

http://booklove.pl/zakochany-iwaszkiewicz/

Czytając listy Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego miałam ciągle wypieki na twarzy. Sinusoida emocji, krępująca intymność i szczegółowość w opisach wspólnych przeżyć, także tych seksualnych powodowały bezustanne wzburzenie towarzyszących czytaniu uczuć. Z zaskoczeniem musze przyznać, że Iwaszkiewicz momentami naprawdę mnie zawstydził i niejednokrotnie czerwieniłam się jak...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Mleko i miód” Rupi Kaur to poezja bardzo kobieca. Każdy wiersz, począwszy od emocji, tematykę jak i fizjologię ocieka kobiecością. Mnóstwo tam też feminizmu w czystej postaci, a także tematyki równości i godności kobiecej.

Na książkę składa się 4 rozdziały: cierpienie, kochanie, zrywanie, gojenie i każdy rozdział jest opowieścią innym problemie i o innej emocji, ale łączy je bardzo kobiecy sposób ich przeżywania.

To co łączy poszczególne wiersze to także fizjologia. „Mleko i miód” jest pochwałą naturalności i wezwaniem do akceptacji niedoskonałości: włosów na nogach, cellulitu, fałdek tłuszczu.

Tomik jest bardzo „przyjazny w odbiorze”, prosta forma i bliski każdemu temat powoduje, że każdy znajdzie przynajmniej kilka wierszy dla siebie.W przypadku poezji, gdzie każde słowo ma znaczenie, tłumaczenie to praktycznie taka sama praca nad treścią jak tworzenie jej przez autora dlatego też jeśli macie taką możliwość to spróbujcie sięgnąć po oryginał.

Wiecej: http://booklove.pl/mleko-i-miod-czyli-wiersze-zamiast-kwiatow/

„Mleko i miód” Rupi Kaur to poezja bardzo kobieca. Każdy wiersz, począwszy od emocji, tematykę jak i fizjologię ocieka kobiecością. Mnóstwo tam też feminizmu w czystej postaci, a także tematyki równości i godności kobiecej.

Na książkę składa się 4 rozdziały: cierpienie, kochanie, zrywanie, gojenie i każdy rozdział jest opowieścią innym problemie i o innej emocji, ale...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Maestro” to debiut norweskiego blogera i nauczyciela Geira Tangena, który zawsze marzył o napisaniu własnej książki. Wydana własnym nakładem książka spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem wśród czytelników. I słusznie, bo książka dobrze napisana, akcja wciąga, a pomysł na wykorzystanie motywów znanych z innych kryminałów daje bardzo fajny efekt.

Akcja rozgrywa się w małym portowym mieście na południu Norwegii, gdzie pewnego dnia piszący do lokalnej gazety dziennikarz – Viljar Gudmundsson, otrzymuje list od mordercy zapowiadający pierwszą egzekucje. List jest katalizatorem akcji, która od tego momentu będzie napędzana kolejnymi morderstwami wykonanymi według pewnego zagadkowego klucza, z którym mają coś wspólnego autorzy klasyki kryminałów m.in. Nesbo, Lindell czy Mankell.

Oczywiście zawsze znajdą się jakieś ALE. Jak dla mnie niestety zbyt szybko przewidywalna końcówka, pomimo że autor dość mocno miesza i myli tropy wprowadzając retrospekcje i wielu wyrazistych bohaterów drugoplanowych. Również nie przypadł mi do gustu pomysł z naprzemienną narracją w pierwszej osobie, która jest strumieniem świadomości mordercy.

Pomimo tego, „Maestro” to fajna pozycja do poczytania, szczególnie dla miłośników skandynawskich kryminałów, którzy chcą trochę się zabawić tą konwencją. Pozycja idealna na weekend, albo do podróży pociągiem. Bez specjalnych oczekiwań na mega przeżycie, ale też bez rozczarowań.

http://booklove.pl/morderca-ktory-czytal-skandynawskie-kryminaly/

„Maestro” to debiut norweskiego blogera i nauczyciela Geira Tangena, który zawsze marzył o napisaniu własnej książki. Wydana własnym nakładem książka spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem wśród czytelników. I słusznie, bo książka dobrze napisana, akcja wciąga, a pomysł na wykorzystanie motywów znanych z innych kryminałów daje bardzo fajny efekt.

Akcja rozgrywa się w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno się tak nie wynudziłam, jak przy czytaniu biografii Jerzego Pilcha autorstwa Katarzyny Kubisiowej. Nie wiem co poszło nie tak, ale ewidentnie coś się tam po drodze rozjechało. Jak dla mnie to niestety mega rozczarowanie.

Potencjał był spory. Pilch przecież poza tym, że dobrym polskim pisarzem jest, to jeszcze w życiu trochę narozrabiać lubił i w czasach całkiem żył ciekawych. Historii do opowiedzenia teoretycznie mnóstwo, wiele ciekawych i przede wszystkim trochę przynajmniej kontrowersyjnych. A tymczasem co robi autorka? Od dziada, pradziada i przez historię niemal starożytną miasta Wisły. Śpicie już? No właśnie, ja po dwóch stronach ucinałam komara. Za dużo szczegółów, za dużo nic niewnoszących historii.

Nic nowego. Może jest to książka dla osób, które o Pilchu nie widzą nic. Wtedy bowiem przynajmniej może być to chodziaż trochę wciągające i ciekawe. Ja niestety nie dowiedziałam się za wiele, bo wszystko wcześniej już gdzieś czytałam, albo w Dziennikach, albo w którejś z jego książek, które są bogato kraszone wątkami autobiograficznymi. Co ciekawe, te same historie opowiedziane przez Kubisową, tracą w porównaniu z opowiedzianymi przez samego Pilcha, który jest mistrzem autoironii. On po prostu w o sobie mówi ciekawiej.

Zawsze nie ma nigdy. Zdaje sobie sprawę, że trudno się było z tym zmierzyć biografce, ale jakoś zdecydowanie lepiej wyszło to Ewelinie Pietrowiak w książce „Zawsze nie ma nigdy”, która co prawda nie jest biografią, ale wątki takie bardzo zgrabnie i taktownie porusza.

Koniec końców jakaś pomyłka z tą biografią, a do tego jeszcze sam Pilch i jego rodzina wkurzeni na autorkę… no rozczarowanie po prostu. W sensie ścisłym.


http://booklove.pl/pilch-w-sensie-scislym/

Dawno się tak nie wynudziłam, jak przy czytaniu biografii Jerzego Pilcha autorstwa Katarzyny Kubisiowej. Nie wiem co poszło nie tak, ale ewidentnie coś się tam po drodze rozjechało. Jak dla mnie to niestety mega rozczarowanie.

Potencjał był spory. Pilch przecież poza tym, że dobrym polskim pisarzem jest, to jeszcze w życiu trochę narozrabiać lubił i w czasach całkiem żył...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Ganbare! Warsztaty umierania” to tez książka bardzo dobrze napisana, ni to opowiadania ni to reportaż. Boni bawi się rożną formą dzięki czemu każdy rozdział zaskakuje nie tylko treściowo. Ciekawa, ale też niełatwa pozycja. Jeśli macie ochotę na trochę wyciszenia, egzotyki i potrzebę podróży w nieznane bedzie to lektura idealna. Polecam!

Nie wiem czy dobrze zacząć poznawanie Japonii od tej akurat książki Boni. To podróż dość specyficzna. Miejscem destynacji jest północna część kraju, a przyczynkiem do podróży są wydarzenia z marca 2011 roku: trzęsienie ziemi, tsunami i katastrofa elektrowni jądrowej w Fukushimie. Każdy rozdział to spotkanie z kimś kto doświadczył tej tragedii na własnej skórze. Opowieść o traumie, życiu po stracie, radzeniu sobie ze strachem i tęsknotą za bliskimi, a także utraconym dawnym życiem, życiem sprzed 2011 roku.

Te przeżycia i emocje są w jakimś sensie uniwersalne, jednak wpisane w krajobraz Japonii i tej specyficznej kultury stają się momentami bardziej bolesne, odrealnione. Każdy rozdział to historia innej osoby lub osób, które czasem w przedziwny sposób próbują odnaleźć spokój po stracie bliskich np. ucząc się nurkować, mając nadzieje na znalezienie zaginionego ciała kogoś bliskiego. To też spotkania z duchami, religią i kulturą Japonii, którą poznajemy przy okazji tej dziwnej podróży.

Znaczna cześć dotyczy tematu śmierci, która jest wpisana w codzienne życie mieszkańców wyspy narażonych na wszelkiego rodzaju kataklizmy od lat. Śmierć nie jest tutaj tematem tabu. Oswaja się ją wszelkimi sposobami, chodziażby organizowaniem tytułowych warsztatów umierania.

Książka podzielona jest na 3 części. Pierwsza dotyczy tsunami i trzęsienia ziemi. Druga katastrofy w elektrowni jądrowej w Fukoshimie. Osobiście najciekawsza był dla mnie właśnie ta druga cześć – bardziej reportażowa i chyba jeszcze bardziej wstrząsająca. Opowieść o człowieku, który jako jedyny został w ewakuowanej wiosce, aby opiekować się pozostawionymi tam zwierzętami jest po prostu genialna.

http://booklove.pl/warsztaty-umierania/

„Ganbare! Warsztaty umierania” to tez książka bardzo dobrze napisana, ni to opowiadania ni to reportaż. Boni bawi się rożną formą dzięki czemu każdy rozdział zaskakuje nie tylko treściowo. Ciekawa, ale też niełatwa pozycja. Jeśli macie ochotę na trochę wyciszenia, egzotyki i potrzebę podróży w nieznane bedzie to lektura idealna. Polecam!

Nie wiem czy dobrze zacząć...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Najlepiej w życiu ma Twój kot. Listy Kornel Filipowicz, Wisława Szymborska
Ocena 7,6
Najlepiej w ży... Kornel Filipowicz, ...

Na półkach: ,

Szymborska i Filipowicz. Para nietypowa.
Inteligentni, dowcipni, a do tego jeszcze uroczo zakochani. Nigdy ze sobą nie zamieszkali, pomimo że byli ze sobą ponad 20 lat. Napisali do siebie niezliczoną ilość listów, w których są zarówno intymne wyznania, jak i proza życia codziennego, czy refleksje nad własnym warsztatem pisarskim i twórczością innych kolegów pisarzy.
Błyskotliwe, bogato zdobione wycinankami i dowcipnymi komentarzami, a do tego suto okraszone PRLowskimi didaskaliami stanową dziś cudownie sentymentalną lekturę. Przypominają o czasach, kiedy ludzie ze sobą rozmawiali obszerniej niż tylko w 140 znakach. Wydane w zeszłym roku nakładem Wydawnictwa Znak listy Szymborskiej i Filipowicza to świetne remedium na tanie walentynkowe, wszędobylskie love.


Chcesz przeczytać więcej? Zobacz tu: http://booklove.pl/czytajac-listy-milosne-szymborskiej/

Szymborska i Filipowicz. Para nietypowa.
Inteligentni, dowcipni, a do tego jeszcze uroczo zakochani. Nigdy ze sobą nie zamieszkali, pomimo że byli ze sobą ponad 20 lat. Napisali do siebie niezliczoną ilość listów, w których są zarówno intymne wyznania, jak i proza życia codziennego, czy refleksje nad własnym warsztatem pisarskim i twórczością innych kolegów...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Lampiony” Katarzyny Bondy miały być książkowym pewniakiem. Po „Pochłaniaczu” i „Okularniku” byłam pewna, że wybór kolejnej części przygód Saszy Załuskiej bedzie tą pozycją, po któraą mogę sięgać w ciemno, pozycją która nie zawiedzie. Cholera no, dziś nawet pewniaków juz nie można być pewnym. Sprawdzony przepis na bestseller tym razem na mnie nie zadziałał.


Po pierwsze osadź akcję w jakimś mieście z klimatem. U Katarzyny Bondy, podobnie jak u Zygmunta Miłoszewskiego zawsze było fajne osadzenie akcji w jakimś mniej lub bardziej znanym miejscu w Polsce. Dzięki temu można było, w jakimś stopniu przynajmniej, poznać mapę miasta, ale też poznać jego niechlubą przeszłość, mroczne tajemnice.

W „Lampionach” jest podobnie. Akcja dzieje się w Łodzi, a autorka prowadzi po mniej lub bardziej chlubnych zakamarkach tego miasta i jego przeszłości. To jednak co wcześniej wydawało sie fajnym tłem tym razem było dla mnie przytłaczające i zbyt szczegółowe. Odrywało od osi akcji, mąciło mi w głowie. Mogłoby sie wydawać, że to Łódź jest pierwszoplanowym bohaterem tej książki.


Po drugie namotaj wątków ile się da. Mnożenie ilości wątków też zawsze było charakterystyczne dla powieści pisarki. Już w „Pochłaniaczu” można było się trochę pogubić, ale teraz autorka chyba przesadziła. Ja zgubiłam się już na początku książki i generalnie ciężko było mi połączyć kropki. Ilość według mnie nic nie wnoszących historii była przytłaczająca i totalnie wybijała mnie z rytmu. W pewnym momencie całkowicie zatraciłam płynność w czytaniu i coraz bardziej zirytowana przewracałam kolejne strony, w efekcie gubiąc zupełnie główny wątek.

Zmnjejsz ilość głównego bohatera. Tym co łączyło poprzednie powieści była postać głównej bohaterki. Odkrywanie jej przeszłości, poznawanie tajników jej pracy było bardzo fajnym elementem, który mnie akurat wciągał. W tej części mam wrażenie, że Saszy Załuskiej prawie nie ma. Przykrywają ją inne wątki, a jak już się pojawia to głównie w towarzystwie gromady kolegów z policji. To co spinało poprzednie części teraz mam wrażenie sie rozmyło i spowodowało, że książka przestała mieć dla mnie jakieś spoiwo.

Dodaj jakiś aktualny społecznie problem. Spośród wielu problemów społecznych obecnie aktualnych, chyba poza kwestia aborcji, terroryzm i uchodźcy to te tematy, które z pewnością sprzedają się najlepiej. Dlaczego więc nie wykorzystać tego motywu i nie wpleść go w tło akcji, nawet jeśli momentami zaczyna być absurdalne i zalatuje lekko science-fiction?



Tak oto powstała mieszanka, która miała być wybuchowa, ale chyba w efekcie stała się niewypałem. Niestety Katarzyna Bonda podniosła sobie poprzeczkę poprzednimi częściami serii i być może gdybym przeczytałam „Lampiony” jako pierwsze moje odczucia były by zgoła inne. W tej kolejności uważam że jest to najsłabsza z dotychczasowych części i zastanawiam się, czy bedzie mi sie chciało czytać kolejną, ostatnią powieść z serii „czterech żywiołów”.

http://booklove.pl/pewniak-ktory-nie-zadzialal/

„Lampiony” Katarzyny Bondy miały być książkowym pewniakiem. Po „Pochłaniaczu” i „Okularniku” byłam pewna, że wybór kolejnej części przygód Saszy Załuskiej bedzie tą pozycją, po któraą mogę sięgać w ciemno, pozycją która nie zawiedzie. Cholera no, dziś nawet pewniaków juz nie można być pewnym. Sprawdzony przepis na bestseller tym razem na mnie nie zadziałał.


Po pierwsze...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

„Małe życie” Hanyi Yanagihary jest klasyczną powieścią bez udziwnień i kombinowania. Czytanie jej przywraca pewien rodziaj przyjemności z czytania, kiedy nie gubisz się w ilości wątków, narracja nie wyprowadza cię z równowagi i od początku do końca lubisz głównego bohatera. To prosta historia czterech przyjaciół żyjących w bliżej nieokreślonym czasie współczesnym w Nowym Jorku. Towarzyszysz im jakieś 30 lat, kiedy kończą szkole, wspinają się po szczeblach kariery i układają lub rujnują sobie życie. Osią jest jednak życie jednego z kumpli, a raczej mroczna historia jego dzieciństwa i wczesnej młodości.

Książka na początku wywoływała we mnie uczucia ambiwalentne. Patrzyłam na tą 800 stronicową cegłę i zastanawiałam się, czy aby na pewno chce się zanurzyć w jakiejś niewesołej historii chłopca z Nowego Jorku i poświęcić temu resztki wolnego czasu w moim nieustannie galopującym życiu. Do tego jeszcze bestseller, a to zwykle kończy się w moim przypadku rozczarowaniem. Zrobiło się jednak jakoś tak szaro, jesiennie i melancholijnie, a do tego męczył mnie trochę widok tej książki na stosie obok łóżka. Sięgnęłam wiec po nią zamaszystym ruchem;)

Początkowo powieść nie wydawała mi się jakoś mega fascynująca, ale ponieważ jest dobrze napisana czytałam, czekając cierpliwie na jakiś przełom lub dramatyczną katastrofę. Akcja nieco rozkręca się po 150 stronach (biorąc pod uwagę objętość to proporcjonalny początek ;), nie ma jednak ani przełomu ani katastrofy. Dramat wydarzył się bowiem w przeszlosci i odkrywanie jej kawałek po kawałku napędza akcje książki.

To jedna z najsmutniejszych książek jakie ostatnio przeczytałam. Jest wypełniona jakimś takim smutkiem dogłębnym, egzystencjalnym. Podobno wiele osób płakało czytając „Małe życie”, mi było po prostu smutno. Nawet w chwilach i momentach pozornie szczęśliwych dla bohaterów trudno było odetchnąć od traumy przeszłości.

W życiu bowiem głównego bohatera wydarza się wszystko to o czym na codzień staramy się nie myśleć – jest zbyt przerażajace. Bo czy może być cos gorszego niż porzucenie i wykorzystywanie małego dziecka? Jest tutaj wszystko – pedofilia, autoagresja, ból, bardzo dużo bólu i śmierć tych, których się kocha.

Mimo tych traumatycznych wydarzeń życie głównego bohatera układa sie nadzwyczaj dobrze, nawet trochę mało prawdopodobne wydaje się szczęście jakie ma do ludzi, którzy go otaczają. Jakby los chciał wyrównać mu rachunki krzywd. Momentami staje się to trochę banalne i sentymentalne, ale chyba jest to konieczne, aby utrzymać równowagę emocji.

„Małe życie” Hanyi Yanagihary wywołuje różne emocje i pewnie zależy to jakoś od własnych doświadczeń i wrażliwości na pewne tematy. Według mnie dobra książka, może trochę za długa i momentami sentymentalna, ale z pewnością dobrze napisana i poruszająca.

http://booklove.pl/male-wredne-zycie/

„Małe życie” Hanyi Yanagihary jest klasyczną powieścią bez udziwnień i kombinowania. Czytanie jej przywraca pewien rodziaj przyjemności z czytania, kiedy nie gubisz się w ilości wątków, narracja nie wyprowadza cię z równowagi i od początku do końca lubisz głównego bohatera. To prosta historia czterech przyjaciół żyjących w bliżej nieokreślonym czasie współczesnym w Nowym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jedną z nich była prawdziwa historia bohaterki „Okrążyć słońce” Pauli McLain. Książka nie jest może specjalnie wybitną lektura. To raczej jedna z tych lekkich książek, które czytasz na plaży odurzona słońcem, drinkiem z parasolką i ogólno urlopowym chilloutem. Jest tu jednak świetna, prawdziwa historia babki – Beryl Markham, która w złotych czasach kolonializmu żyje w Keni i łamie niemal wszystkie zasady obowiązującej tam etykiety, a także z uporem maniaka spełnia swoje marzenia o niezależności. W efekcie zostaje pierwszą kobietą tresującą zawodowo konie do wyścigów, a potem pionierką lotnictwa, która dokonała rekordowego lotu przez Atlantyk w 1936 roku.

Beryl od początku nie ma łatwego życia. Porzucona przez matkę, wydana zbyt szybko za mąż i nie mając zupełnie szczęścia do facetów i teściowych, co raz musi wydzierać sobie pazurami po kawałku odrobiny normalnego życia. Ma jednak swój plan i jest konsekwentna. Ciężko pracuje i chce być niezależna w świecie zdominowanym przez mężczyzn o tradycjyjnych poglądach i w światku brytyjskich ekspatriantów tak małym i plotkarskim, że trudno zachować choćby odrobinę prywatności. A że grzeczną dziewczynką raczej Beryl nie jest, co rusz wiec staje sie bohaterką skandali i plotek, które na szczęście w większości ma całkowicie gdzieś. Ostatecznie bowiem w duszy pozostaje dzikuską, którą ukształtowało życie w buszu, bliskie, niemal tragiczne w skutkach spotkanie z pazurami lwa i filozofia rdzennej afrykańskiej wspólnoty, z której pochodził jej przyjaciel z dzieciństwa.

Beryl zawsze więc spada na cztery łapy i osiąga w końcu to co sobie zamierzyła. Wszystko poza tym jedynym facetem, którego kochała – najpierw on związany jest z inna kobieta, a potem jak juz wydawać by sie mogło, że coś z tego mogłoby się urodzić on ginie w wypadku lotniczym. I tu historia bohaterki „Okrążyć słońce” krzyżuje się z „Pożegnaniem z Afryką”. Chodzi bowiem o tego samego faceta Denysa Fincha Hatton, którego zagrał Robert Redford.

Dobra, lekko opowiedziana historia, z delikatną nutą dekadencji i tęsknoty za nieistniejącym już światem przedwojennej kolonialnej Afryki. W tym wszystkim kobieta, która zawsze żyje według władnych zasad i podąża swoją ścieżką, na przekrór i pod prąd konwenansom i nieprzychylnym zwrotom losu.

http://booklove.pl/moj-afrykanski-sierpien/

Jedną z nich była prawdziwa historia bohaterki „Okrążyć słońce” Pauli McLain. Książka nie jest może specjalnie wybitną lektura. To raczej jedna z tych lekkich książek, które czytasz na plaży odurzona słońcem, drinkiem z parasolką i ogólno urlopowym chilloutem. Jest tu jednak świetna, prawdziwa historia babki – Beryl Markham, która w złotych czasach kolonializmu żyje w Keni...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

No niby jest wszystko co trzeba. Ładnie napisana, bohaterowie też nawet sympatyczni, jest Neapol w tle i lata 50te. Ale kurczak no nudno jakoś strasznie…

Akcja się ślimaczy, a właściwie nie dzieje się nic spektakularnego. Trochę się więc wynudzilam, ale zawzięłam się i doczytałam do końca, licząc na to, że coś się stanie, jakaś przekrętka się zrobi, kogoś chodziażby zabiją, albo otrują. A tu nic. Nuda panie, jak na moim własnym podwórku u schyłku PRLu. Do tego wątki nie porozwiązywane, jakiś początek historii, brak końca. No ja rozumiem kobieca logika, kobiecą logiką, ale ja jakoś wolę porządek i jakiś, minimalny chociażby dramatyzm.

Bohaterowie niby z potencjałem, ale jakoś tacy odlegli. Nie przywiązałam się do nich i nie jestem ciekawa co się dalej wydarzy w ich życiu. To po prostu nie była chyba moja historia, a Ferrante to nie jedyna autorka, której totalnie nie poczułam. Podobnie było chodziażby z Alice Munro. No trudno, przymanjmniej probóbowałam. Tymczasem wracam do moich mozgotrzepów.

http://booklove.pl/babskie-czytadla-kolejne-podejscie-kolejne-fiasko/

No niby jest wszystko co trzeba. Ładnie napisana, bohaterowie też nawet sympatyczni, jest Neapol w tle i lata 50te. Ale kurczak no nudno jakoś strasznie…

Akcja się ślimaczy, a właściwie nie dzieje się nic spektakularnego. Trochę się więc wynudzilam, ale zawzięłam się i doczytałam do końca, licząc na to, że coś się stanie, jakaś przekrętka się zrobi, kogoś chodziażby...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opowiedziana z niezwykła wnikliwością historia jednego obrazu Gustawa Klimnta nie jest jednak tylko historią sztuki.”Złota Dama” jest jak obrazy tego malarza: piękna, mozaikowa i wielowarstwowa. To przede wszystkim historie kobiet, modelek Klimta i rownocześnie jego bogatych mecenesek, a nierzadko też jego kochanek. Kobiet, które jednego dnia z bogatych arystokratek i koneserek sztuki stają się elementem aspołecznym, którym można odebrać wszystko – dom, majtek, a także nic nie warte życie.

Zanim to jednak nastąpi, autorka zabiera nas w podróż w czasie do starego cesarskiego Wiednia, w którym unosi się zapach dobrej kawy, psychoanalizy Freuda i rodzącej się powoli emancypacji. W tle kontrowersyjni malarze Klimt, Kokoszka, których obrazów nikt poza bogatą żydowską arystokracją nie chce kupić, a wszystko u schyłku obrzydliwie dekadenckiej i hedonistycznej belle epoque.

Historia opowiedziana w książce i okraszona wieloma społeczno-kulturowymi dygresjami skupia się na rodzinie bogatej żydowskiej arystokracji o nazwisku Bloch-Bauer. W centrum tej historii znajduje się Adela Bloch-Bauer – mecenaska obrazów Klimta, jego modelka, a być może także kochanka, która jest bohaterką najbardziej znanego obrazu artysty – Złota dama. I pewnie historia tej rodziny była by zupełnie zwykła, gdyby świat nie oszalał i gdyby nie fakt, że „życie stało się niezrozumiałe”.

Życie całej rodziny Blochów-Bauerów, podobnie jak innych osób pochodzenia żydowskiego zmienia się jednego dnia, kiedy do Austrii wkraczają naziści. Represje dotykają wszystkich, nawet najbogatszych, powoli więc zabierane jest wszystko – począwszy od udziałów w fabrykach, kolekcje obrazów, aż po porcelanowe filiżanki i jedwabne koszule. Z czasem zacznie się im także odbierać życie.

Każdy nonsens może stać się ważny, jeśli tylko uwierzą weń miliony – A. Einstein
Perypetie poszczególnych członków rodziny są różne, mniej lub bardziej nieszczęśliwe, wszyscy jednak wyjeżdżają z rodzinnej Austrii zostawiając wszystko. Układają sobie życia na nowo w Ameryce, Kanadzie, próbując zapomnieć o pieknej i strasznej przeszłości w Austrii.

Do czasu, aż potomkini Adeli Bloch-Bauer nie postanowi zawalczyć o zwrot należącego do swojej rodziny obrazu – Złotej Adeli, który jak gdyby nigdy nic do 2000 roku wisi w narodowym muzeum we Wiedniu, będąc jednym z topowych obrazów tego kraju.

Anne-Marie O’Connor bardzo wnikliwie opisała historię rodziny Blochów-Bauerów, z całą historyczno-obyczajową scenografią obrazującą życie przedwojennego Wiednia, jego arystokracji i artystów, przerażający czas holokaustu, a na koniec czasy powojennej hipokryzji w stosunku do oddawania zagrabionych dóbr.

W tle historia sztuki i twórczość Klimta, jego bogatych modelek, nieślubnych dzieci i cudownych mozaikowych obrazów.

http://booklove.pl/zlota-adela/

Opowiedziana z niezwykła wnikliwością historia jednego obrazu Gustawa Klimnta nie jest jednak tylko historią sztuki.”Złota Dama” jest jak obrazy tego malarza: piękna, mozaikowa i wielowarstwowa. To przede wszystkim historie kobiet, modelek Klimta i rownocześnie jego bogatych mecenesek, a nierzadko też jego kochanek. Kobiet, które jednego dnia z bogatych arystokratek i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,



Zawsze podziwiałam u Szczygła niezaspokojoną ciekawość drugiego człowieka i uporczywość zadawania z pozoru naiwnych pytań. Dzięki tej zdolności udało mu się wypełnić swoją najnowszą książkę mieszanką przemyśleń zwykłych ludzi spotykanych w pociągach, w kawiarniach, czy też na bankiecie Polsatu.

„Projekt prawda” to zbiór prawd wszelakich. To książka – kolaż skomponowana z rozmów autora z różnymi dziwnymi ludźmi. Pretekstem jest poszukiwanie arystotelesowskiej prawdy, którą według założeń reportera ma chyba każdy z nas. W efekcie powstała dość osobliwa książka idealnie obrazująca przekrój i mentalność polskiego społeczeństwa i zbiór prawd i prawdek, którymi ci zwykli-niezwykli ludzie ze Szczygłem postanowili się podzielić.

Prawdopodobnie, gdybym nie była czytaczem Dużego Formatu lektura „Prawdy…” lektura byłaby znacznie przyjemniejsza. W zebranym przez Szczygła „kolażu prawd” jest kilka błyskotliwych perełek, które przyjemnie pobudzają do myślenia, jak „Prawda po dwudziestu trzech słowach”, czy „Prawda Nadkobiety”. Niestety te najfajniejsze już wcześniej czytałam w DF, więc ponowne ich zgłębianie było niestety pozbawione przyjemnego smaku odkrywania.

Czegoś mi jednak w tym poszukiwaniu prawdy zabrakło. Może jednego bohatera, którego zdążyłabym polubić i się do niego przywiązać? Może większej dawki kontrowersji, która pozostała by mi w głowie na dłużej dając się powoli rozgryzać na drobne kawałki?

Nie wiem czy to rozbudzony przez wcześniejsze lektury apetyt, czy wrodzona niechęć do zwykłej, rzecz można nawet ludowej mądrości, ale zostałam z jakimś niedosytem i uczuciem ambiwalentnym. Dla mnie to chyba zbyt zwykłe, zbyt codzienne.

http://booklove.pl/projekt-prawda/



Zawsze podziwiałam u Szczygła niezaspokojoną ciekawość drugiego człowieka i uporczywość zadawania z pozoru naiwnych pytań. Dzięki tej zdolności udało mu się wypełnić swoją najnowszą książkę mieszanką przemyśleń zwykłych ludzi spotykanych w pociągach, w kawiarniach, czy też na bankiecie Polsatu.

„Projekt prawda” to zbiór prawd wszelakich. To książka – kolaż skomponowana z...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W dobie epidemii otyłości, terroru bezglutenowych, bezlaktozowych i wegańskich diet, napisanie siedmiuset stronicowej książki o głodzie wydaje się być posunięciem lekko perwersyjnym. „Głód” Martina Capparosa został nazwany reportażem totalnym, a ja miałam poczucie jakbym doktoryzowała się z tematu głodu.

Capparos zabiera w dość ekstremalną podróż dookoła świata, stawiając bardzo niewygodne pytania i dostarczając bardzo konkretnych argumentów na temat głodu na świecie. Jedziemy wiec przez Afrykę, Indie i spotykamy setki podobnych do siebie historii. Najczęściej dotyczy ona dzieci, które z powodu niedożywienia trafiają do szpitala i ich rodzin, najczęściej matek, które nie mogą zrobić praktycznie nic, aby uratować własne dziecko przed głodem. Caparros rozmawia z nimi najczęściej właśnie w tym momencie, zadając ciągle te same pytania dlaczego głodują i co by mogło zmienić ich życie. W większości sytuacje mogła by uratować warta kilkadziesiąt dolarów krowa. Jest jednak ona poza zasięgiem marzeń większości bohaterów spotkanych przez argentyńskiego pisarza.

Autor przeciąga też przez analizy historyczne, polityczne i ekonomiczne, szukając przyczyn patologii głodu na świecie. Znalezione odpowiedzi nie brzmią optymistycznie i uderzają w nas samych. Nasze europejskie fanaberie i styl życia, a przede wszystkim postkolonialne podejście do krajów trzeciego świata, uzurpujące sobie prawo do wykorzystywania najlepszych bogactw tych krajów, przyczyniły się do obecnej sytuacji. Sytuacji absurdalnej, kiedy jedna połowa świata umiera z powodu nadmiaru jedzenia i epidemii otyłości, a druga umiera z głodu.

Co roku głód w różnych formach dotyka około 50 milionów osób, a szacuje się że na świecie dotyka 800-900 milionów. I właściwie nic z tym nie można zrobić. Sytuacja jest patowa. Capparos nie pokazuje rozwiązań, nie mówi co możesz zrobić. Bo właściwie żadne mikrodziałanie nie rozwiąże tego globalnego problemu. Możesz tylko przeczytać tą książkę i zostać sobie z tą niewygodną wiedzą. I za każdym razem, kiedy usłyszysz o trywialne zdanie o głodujących dzieciach z Afryki, będziesz już pamiętał, że to nie jest jakiś abstrakcyjny problem. Wystarczy, że zapamiętasz, że co minutę gdzieś na świecie pięcioro dzieci umiera z powodu głodu.

http://booklove.pl/glod-reportaz-czy-doktorat/

W dobie epidemii otyłości, terroru bezglutenowych, bezlaktozowych i wegańskich diet, napisanie siedmiuset stronicowej książki o głodzie wydaje się być posunięciem lekko perwersyjnym. „Głód” Martina Capparosa został nazwany reportażem totalnym, a ja miałam poczucie jakbym doktoryzowała się z tematu głodu.

Capparos zabiera w dość ekstremalną podróż dookoła świata, stawiając...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Dawno nie przeczytałam tak zmysłowej i elektryzującej książki. Arturo Pérez-Reverte pisze soczyście. Jego język mogę porównać do dojrzałej pomarańczy, która daje słodki sok, bez pestek, bez goryczy, bez kwaskowatości. Idealnie pomarańczowy, z wyczuwalną nutą słońca i śmiechu. Wiem, jak to brzmi, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tylko południowcy mogą w ten sposób pisać o kobietach i dla kobiet. Dialogi są zwięzłe, wręcz oszczędne, trafiające w punkt. Opisy są mięsiste i to one dają najwięcej przyjemności czytelnikowi. „Mężczyzna, który tańczył tango” to hiszpańska pomarańcza w najlepszym wydaniu.

http://booklove.pl/niebezpiecznie-zmyslowe-tango/

Dawno nie przeczytałam tak zmysłowej i elektryzującej książki. Arturo Pérez-Reverte pisze soczyście. Jego język mogę porównać do dojrzałej pomarańczy, która daje słodki sok, bez pestek, bez goryczy, bez kwaskowatości. Idealnie pomarańczowy, z wyczuwalną nutą słońca i śmiechu. Wiem, jak to brzmi, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że tylko południowcy mogą w ten sposób pisać...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Myślałam, że to będzie jedna z tych dziewczyńskich książek. Czytasz, zamykasz, zapominasz. No i jak cudownie się pomyliłam. Zapomnieć? Kurde, ja przez ta książkę nie mogłam spać!
„Nie posiadamy się ze szczęścia” Karen Joy Fowler jest zainspirowana pewnym eksperymentem naukowym, w ktorym wzięło udział kilka amerykańskich rodzin. Ta inspiracja nie tylko pozwala zbudować autorce niezwykle ciekawą fabułę książki, ale też daje też pretekst do podjęcia trudnego i niewygodnego tematu dotyczącego eksperymentów naukowych, które chcemy tego czy nie dotyczą nas wszystkich. Ta dodatkowa, uzupełniająca cześć powieści, nadaje jej momentami charakter reportażu.
Wiecej http://booklove.pl/nie-posiadamy-sie-ze-szczescia/

Myślałam, że to będzie jedna z tych dziewczyńskich książek. Czytasz, zamykasz, zapominasz. No i jak cudownie się pomyliłam. Zapomnieć? Kurde, ja przez ta książkę nie mogłam spać!
„Nie posiadamy się ze szczęścia” Karen Joy Fowler jest zainspirowana pewnym eksperymentem naukowym, w ktorym wzięło udział kilka amerykańskich rodzin. Ta inspiracja nie tylko pozwala zbudować...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podchodzę do bestsellerów, bo często gusta milionów czytelników nie pokrywa moich osobistych, może nieco dziwacznych upodobań. Bywa jednak, że wchodzę do księgarni i sama nie wiem czego chce. Snuje się wtedy jak … (wiadomo co i po czym), w poszukiwaniu czegoś niekonkretnego i wtedy zdarza mi się zgarnąć jakiś ‚pewniak’. Tak było właśnie z „Dziewczyną …”. Potrzebowałam czegoś co mnie wciągnie, nie będzie zbyt ambitne i będzie się dobrze czytać.

„Dziewczyna z pociągu” nadała się idealnie i okazała się książką całkiem przyzwoitą. Jest pomysł, jest klimat i jest jakaś tajemnica, która wciąga. Do tego świetnie oddawany klimat Londynu, hektolitry alkoholu (które wlewa w siebie główna bohaterka) i kilku facetów, których masz ochotę potraktować prętem po … (wiadomo czym). Sama intryga nie zbyt skąplikowana, a całość zgrabnie napisana z pomysłem na narrację prowadzoną przez 3 pozornie mało związane ze sobą osoby.

Intryga to chyba najwieksza wada tej książki. Mniej więcej od połowy zaczęłam już podejrzewać a pod koniec wręcz juz irytować sie zbyt oczywistym rozwiązaniem. Nie polubiłam też za bardzo głównej bohaterki, nie kibicowałam jej wiec zbytnio w tropieniu zagadki. Poziom odrealnienia zachowań tej samozwańczej pani detektyw powodowały całkowity brak empatii z mojej strony. Te jej zagrywki były tak momentami idiotyczne, że zamiast o clue akcji cześciej zastanawiałam się czy ta kobieta jest tylko głupia czy chora psychicznie.

Reasumujac wiec książka całkiem Ok, ale dlaczego bestseller? Nie mam pojęcia.

http://booklove.pl/pociag-alkohol-i-tajemnica/

Podchodzę do bestsellerów, bo często gusta milionów czytelników nie pokrywa moich osobistych, może nieco dziwacznych upodobań. Bywa jednak, że wchodzę do księgarni i sama nie wiem czego chce. Snuje się wtedy jak … (wiadomo co i po czym), w poszukiwaniu czegoś niekonkretnego i wtedy zdarza mi się zgarnąć jakiś ‚pewniak’. Tak było właśnie z „Dziewczyną …”. Potrzebowałam...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Obcowanie z tą kobietą to było doznanie lekko absurdalne. Takiej osobowości i takiej wariatki to już dawno nie poznałam. To nieprawdopodobne, żeby mieć takie życie, taki charakter i taki język! Czytasz i się ciagle czemuś dziwisz. Jak już wydaje ci sie, że nic bardziej absurdalnego stać sie nie może, przewracasz stronę i znowu coś dziwnego się wydarza.

Za sprawą Agnieszki Kluźniak, która podjęła sie rzeczy niezwykłej, czyli opisania biografi Zofii Stryjeńskiej miałam wiec przez kilka dni całkiem niezły ubaw, kilka wzruszeń i co rusz ‚opad kopary’. A wiec Zośka! Co to za baba była!

Sztuka. Zaczyna się niemal sielankowo. Młoda Zosia postanawia zostać artystką. Podrabia dokumenty, ścina włosy i przebiera sie za swojego brata. Jest koniec XIX wieku i do Akademii Plastycznej w Monachium przyjmują wyłącznie mężczyzn. Okazuje się, że talent ma. I to jaki!

Za kilka lat będzie jedną z najbardziej utalentowanych polskich artystek. Maluje wiec dużo, do końca zycia, mimo że za kilka lat moda na Stryjenską przeminie, a jej kreska będzie zbyt charakterystyczna, co spowoduje bezustanne kłopoty finansowe.

Miłość. Pomimo ogromnej słabości do niebieskich męskich oczu, kocha na prawdę tylko jednego faceta. Miłość jej życia – Karol Stryjeński i ojciec jej dzieci odejdzie od niej kilkakrotnie. Bedą próbowali sie pogodzić, ale po tym jak facet podstępem wsadzi ją do psychiatryka, stosunki miedzy nimi będą już zawsze napięte.

Ona będzie wielokrotnie robić sceny zazdrości i błagać na kolanach o powrót. On będzie podejmował próby wspólnego życia, jednak ostatecznie próby zawsze skończą się wielką awanturą.

Macierzyństwo. Z tej toksycznej miłości pozostanie jej trójka dzieci. Córka, od poczatku mało ją interesuje. Bez problemu więc zostawia ją u krewnych. W jej artystycznym życiu nie ma miejsca na małe dziecko. Uczucia macierzyńskie rozkwitną dopiero przy bliźniakach. Przez chwile bedą mieszkać razem, a łóżka dla chłopców stanowić bedą wysuwane szuflady komody (cóż za kreatywność!). Nie potrwa to jednak zbyt długo, a chłopcy szybko dołącza do swojej siostry.

Dzieci jednak Stryjeńska kocha. Na swój sposób, ale kocha. Kiedy jeden z bliźniaków umrze (już jako dorosły mężczyzna) będzie sprowadzać lekarzy i sprzeciwiać się jego pochowaniu, uczepiajac się rozpaczliwie nadziei, że to chwilowa niedyspozycja.

Szaleństwo. Boi sie duchów. Z wiekiem coraz bardziej. Pod koniec życia będzie bała się z tego powodu pozostawać w domu. Będzie spać w wannie, a kapelusze trzymać w lodówce. Kiedy po wojnie będzie miała okazje wyjechać do dzieci do Szwajcarii będzie podróżować w sposób dość osobliwy. Na zmianę wsiadając i wysiadając do pociągów czy atobusów, na zmianę podjeżdżając i wracając z powrotem.

Zapiski i kolaże. Do tego zapisuje niemal wszystko. Od młodych lat, nie oszczędzając nikogo w swoich osądach i krytyce. Wkleja tez ważne drobiazgi, wycinki z gazet, bilety. Pisze tez dużo listów, dzięki czemu można sie rozkoszować tym stylem, językiem i tym zwariowanym życiem, które było możliwe chyba tylko w tej szalonej minionej epoce.
http://booklove.pl/zoska/

Obcowanie z tą kobietą to było doznanie lekko absurdalne. Takiej osobowości i takiej wariatki to już dawno nie poznałam. To nieprawdopodobne, żeby mieć takie życie, taki charakter i taki język! Czytasz i się ciagle czemuś dziwisz. Jak już wydaje ci sie, że nic bardziej absurdalnego stać sie nie może, przewracasz stronę i znowu coś dziwnego się wydarza.

Za sprawą Agnieszki...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to