-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2013-12-25
2013-07-01
Demony istnieją. Normalni ludzie nie mają o nich pojęcia, a ich ochroną zajmuje się stowarzyszenie Tajnych Rodzin, które utrzymuje wszystko w tajemnicy.
Sara Midnight zawsze wiedziała, co jej rodzice robią po zmroku. Sprzeciwiała się, gdy nie chcieli jej niczego nauczyć, zbywając ją lakonicznym stwierdzeniem "masz jeszcze czas". Jednak czas się skończył, gdy umarli, a ona oprócz swojej magicznej mocy - czarnej wody, nie umiała walczyć, bowiem nikt nigdy jej nie wyszkolił. A ktoś bardzo pragnie śmierci Sary...
Niespodziewanie w Szkocji pojawia się jej kuzyn Harry Midnight, którego Sara nie widziała od wielu lat. Ku większemu zaskoczeniu i konsternacji dziewczyny chłopak oznajmia, że chce jej pomóc i ją chronić. Nastolatka nie zna pobudek chłopaka, ale zjawił się on w odpowiednim momencie. We dwójkę podejmują niebezpieczną walkę, w której stawką jest życie ich obojga...
"Wizje" to książka uboga w opisy. Dzieło Danieli Sacerdoti dużo na tym straciło. Przecież akcja w większej części toczy się w pięknej i malowniczej Szkocji! Niestety, ale pojawiały się tylko suche nazwy miejsc i ich skąpe zobrazowanie. Przez ten aspekt nie bardzo potrafiłam coś zdziałać swoją wyobraźnią, bo nie miałam nawet określonego zarysu, przez co nie czułam tego specyficznego klimatu.
Podczas czytania nie mogłam pozbyć się uczucia, iż autorka mocno inspirowała się Darami Anioła autorstwa Cassandry Clare. Strasznie mnie to zirytowało, bowiem serię tę uwielbiam i cenię. Na szczęście w "Wizjach" podobieństwa nie były na tyle jednoznaczne, żeby pozbawić mnie przyjemności czytania. Tematyka demonów to szeroka dziedzina, z której autorzy mogą wciąż jeszcze wiele wyciągnąć.
Akcja w "Wizjach" jest skonstruowana ciekawie, a przede wszystkim błyskawicznie postępuje do przodu. Niestety, ale podczas lektury tej książki nie towarzyszyło mi napięcie, autorka bowiem bardzo szybko wyjaśniła większość niejasnych wątków.
"Rzeczy nie zawsze są takie, jakie się wydają."
A teraz czas na drugą stronę medalu. "Wizje" czyta się wyśmienicie, a wręcz doskonale! Styl pisania Danieli Sacerdoti pozostaje bez zarzutu. Lekki, przyjemny, a do tego łatwy w odbiorze. Po prostu idealny w pozycjach tego gatunku, które mają odprężyć czytelnika i wprowadzić go w inny świat, w którym za każdym rogiem czyha niebezpieczeństwo gotowe do zaatakowania. Właśnie do tego służą do książki. Do oderwania się od monotonnej i szarej rzeczywistości i zakosztowania szczypty adrenaliny!
Uwielbiam zaczytywać się w fantastyce, a szczególnie takiej, która jest połączona wątkiem miłosnym. W "Wizjach" odnalazłam więc dokładnie to, czego szukałam. Obawiałam się jednak, iż autorka nie jest w stanie już niczym mnie zaskoczyć, bowiem to, co serwuje w swojej książce powiela się w milionie innych. "Wizje" jednak pozytywnie mnie zaskoczyły i wybiły z transu, pokazując, iż jest jednak wiele rzeczy, którymi pisarze mogą zaskoczyć swoich czytelników.
Narracja w "Wizjach" jest podzielona. Z jednej strony widzimy co u Sary i Harry'ego, z drugiej dowiadujemy się co nieco o osobach, które przywołują demony, a także o ich pobudkach. Szalenie mi się to spodobało; ukazanie przez autorkę dwoistości natury tych osób. Naświetliła ona czytelnikom ich historie, pokazała, że nie są bezdusznymi istotami, bowiem bolesna przeszłość i cierpienie uczyniły z nich właśnie to, kim są.
"Wizje" to idealna książka na wakacje. Nie jest to lektura wysokich lotów, ale za to bardzo przyjemnie i szybko się ją czyta. Na duży plus zasługuje także świetna oprawa graficzna, która idealnie oddaje klimat tej pozycji. Serdecznie polecam!
"Wzywam swoje koszmary
Wciąż i na nowo
Jestem
Własnym zniszczeniem."
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/07/77-daniela-sacerdoti-wizje.html
Demony istnieją. Normalni ludzie nie mają o nich pojęcia, a ich ochroną zajmuje się stowarzyszenie Tajnych Rodzin, które utrzymuje wszystko w tajemnicy.
Sara Midnight zawsze wiedziała, co jej rodzice robią po zmroku. Sprzeciwiała się, gdy nie chcieli jej niczego nauczyć, zbywając ją lakonicznym stwierdzeniem "masz jeszcze czas". Jednak czas się skończył, gdy umarli, a ona...
2013-09-27
"Zakochana w mroku" to książka, którą określiłabym mianem ekscentrycznej i to nie tylko ze względu na nietuzinkowy pomysł na fabułę. To także zasługa różnorodnych opinii na jej temat, a wiadomo - ile ludzi, tyle zdań. Przekonałam się na własnej skórze o wyjątkowości tego dzieła. Jesteście ciekawi? To zapraszam do lektury!
Franny Billingsley nie serwuje swoim czytelnikom tego, co już było. Nie przedstawia nam niewinnej głównej bohaterki. Co to, to nie! Briony ma siedemnaście lat i wraz ze swoją siostrą Rose mieszka w małej osadzie, zewsząd otoczonej niebezpiecznymi bagnami, w których czają się rozmaite stwory. Jednym z nich jest Bagnolud, który powoduje u Rose bagienny kaszel. Briony za wszelką cenę chce pomóc swojej siostrze. Czy jej to się uda? Na dodatek w życiu nastolatki pojawia się Eldric, z którym bardzo szybko nawiązuje nić porozumienia. Czy Briony w końcu mu zaufa i wyzna swoje tajemnice?
Briony to dziewczyna, która przez całą książkę ma wyrzuty sumienia. Tak jakby była winna całemu złu na świecie. Przyznaję, chwilami było to irytujące, ale też w pewien sposób stanowiło odmianę. Mam szczerze dość głupiutkich bohaterek powieści młodzieżowych (oczywiście nie mam na myśli wszystkich), a tutaj spotkało mnie zaskoczenie. Kreacja bohaterów w "Zakochanej w mroku" zasługuje na plus, szkoda, że znalazłam ich niewiele.
Moim zdaniem największym błędem autorki jest powolna, a chwilami wręcz nudna i monotonna akcja. To było najgorsze, co Billingsley swojej książce mogła zrobić. Pokuszę się o stwierdzenie, że momenty przesycone napięciem mogłyby uratować to dzieło. Pomysł jest ciekawy, ale przebieg akcji woła o pomstę do nieba, przez co "Zakochaną w mroku" czyta się naprawdę wolno, bo nie ma niczego, co by czytelnika do dalszego czytania zachęciło. To, czy przerwę lekturę na stronie setnej, czy na dwudziestym rozdziale nie zrobiło mi żadnej różnicy.
Warsztat pisarski autorki jest dosyć... ciężki w odbiorze. Wcale nie jest prosty, jak można by przypuszczać, a z pewnością już nie spodoba się każdemu, szczególnie młodzieży, do której, jak przypuszczam, dzieło to jest skierowane. Język chwilami bywa poetycki, co też jest dosyć specyficzne i nie trafi w gust każdego.
Nie napiszę - polecam, bo mam mieszane uczucia. Z jednej strony, bez obaw mogę napisać: tego jeszcze nie było, ale z drugiej, chwilami naprawdę wkurzał mnie przebieg akcji czy język autorki. Brak było też jakiegokolwiek czynnika przyczynowo skutkowego, a niektóre wydarzenia nie miały najmniejszego sensu. Dlatego odpowiedzcie sobie sami na pytanie, czy chcecie zapoznać się z "Zakochaną w mroku".
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/09/109-franny-billingsley-zakochana-w-mroku.html
"Zakochana w mroku" to książka, którą określiłabym mianem ekscentrycznej i to nie tylko ze względu na nietuzinkowy pomysł na fabułę. To także zasługa różnorodnych opinii na jej temat, a wiadomo - ile ludzi, tyle zdań. Przekonałam się na własnej skórze o wyjątkowości tego dzieła. Jesteście ciekawi? To zapraszam do lektury!
Franny Billingsley nie serwuje swoim czytelnikom...
2013-09-22
Podobno zakończenie to najlepsza część każdej historii, ale wiecie co? Ja wcale zakończenia nie chciałam, wręcz przeciwnie - czułam, że jeszcze kilka części "Gone" zaspokoi moją ciekawość. Szanuję jednak decyzję autora, bądź co bądź, on wie, co robi! Przez te sześć tomów niesamowicie zżyłam się z bohaterami ETAPu. Wykreowany świat przedstawiony przez Michaela Granta jest absolutnie niesamowity i nietuzinkowy.
Jesteście gotowi, aby opuścić ETAP?
Minął prawie rok od kiedy młodzież i dzieci stali się więźniami tajemniczej kopuły, która odgrodziła małe kalifornijskie miasteczko Perdido Beach od reszty świata. Cała historia rozpoczęła się pięć tomów temu, gdzie bohaterowie przeżyli głód, bezpardonową władzę o walkę, plagę i kilka innych przerażających rzeczy. Przetrwali w niewyobrażalnie ciężkich warunkach, czy przetrwają i ostatnią, szóstą fazę?
Kopuła stała się przezroczysta, przez co zarówno dorośli na zewnątrz, jak i dzieci wewnątrz mogły ze sobą "rozmawiać". Młodzi są przekonani, że to koniec, a tajemnicza anomalia niedługo zniknie. Czy jednak będą mieli do czego wracać? Dziwne mutacje, które miały miejsce w ETAPie przerażają każdego, a jedno jest wiadome - żadne dziecko po wyjściu z niego nigdy nie będzie już takie samo.
Jest jeszcze Gaia, zrodzona z Ciemności, pozornie mała dziewczynka, w której czai się głód. Głód śmierci. Jest ona gotowa wymordować wszystkich mieszkańców ETAPu. Czy naszym bohaterom uda się ją powstrzymać?
Autor jest wszechwiedzącym narratorem i ostatecznie, wyjaśnia wszystkie zaczęte wątki, czytelnik może także dowiedzieć się, jak dalej potoczyły się losy bohaterów ETAPu.
Kiedy skończyłam czytać ostatnią część "Gone", nie mogłam uwierzyć, że to już koniec. Nieodwołalny i ostateczny. Niesamowicie zżyłam się z bohaterami, przeżywałam z nimi ich wzloty i upadki oraz nienawidziłam tych, którzy na to zasłużyli. Michael Grant stworzył niesamowitą serię, która pomimo tego, że skierowana jest do młodzieży zaskakuje na każdym kroku. Jest pełna brutalnych walk, a sam autor nie skąpi krwawych opisów. I dobrze, bo to właśnie to wyróżnia tę historię na tle innych młodzieżówek.
Akcja, typowo już dla Michaela Granta, pędziła szybko, a przy tym każda strona emanowała napięciem. Doszłam do wniosku, że to razem z zaskakiwaniem czytelnika na każdym kroku to znaki rozpoznawcze tego autora.
Spotkałam się z wieloma różnymi opiniami na temat "Gone", które rzekomo przekracza granice dobrego smaku, ja jednak tego nie widzę. Co z tego, że docelową grupą odbiorczą serii Michaela Granta jest młodzież? Czy to od razu znaczy, że całość ma być do bólu przesłodzona? Ja właśnie dlatego tak bardzo tę historię pokochałam, bo chwilami jest niesmaczna, bo wnosi coś nowego, coś czego wcześniej nie było. Jeśli wcześniej ktoś miał wątpliwości, czy warto się z nią zapoznać, to rozwiewam je - warto! Chociażby tylko po to, aby poznać genialną ostatnią część.
Możecie już opuścić ETAP.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/09/107-michael-grant-faza-szosta-swiato_23.html
Podobno zakończenie to najlepsza część każdej historii, ale wiecie co? Ja wcale zakończenia nie chciałam, wręcz przeciwnie - czułam, że jeszcze kilka części "Gone" zaspokoi moją ciekawość. Szanuję jednak decyzję autora, bądź co bądź, on wie, co robi! Przez te sześć tomów niesamowicie zżyłam się z bohaterami ETAPu. Wykreowany świat przedstawiony przez Michaela Granta jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-09-27
Twórczość Jennifer Estep jest mi znana, polubiłam bowiem warsztat pisarski tej autorki za "Ukąszenie pająka", nic więc dziwnego, że bardzo chętnie sięgnęłam po pierwszy tom Akademii Mitu - "Dotyk Gwen Frost". Zdecydowanie mogę zaliczyć poznanie historii Gwen do udanych!
Gwen Frost ma siedemnaście lat, jest Cyganką i uczęszcza do Akademii Mitu. Nie jest to zwyczajna szkoła, podobnie jak główna bohaterka nie jest przeciętną osobą. W Akademii uczą się wyjątkowi potomkowie wojowników, tacy jak Spartanie, Amazonki czy Walkirie. Gwen jednak nie należy do żadnej z tych grup. Dziewczyna ma swój własny wyjątkowy dar: psychometrię. Za sprawą jednego dotyku widzi historię przedmiotu lub nawet człowieka. Jej talent jest problematyczny, sprawia, iż niezwykle ciężko jest jej nawiązać jakąkolwiek znajomość. Bóg Chaosu Loki wciąż istnieje i jak się okazuje - jest gotowy do walki, powodując wiele tragicznych w skutkach wydarzeń.
Wbrew pozorom - Jennifer Estep nie sięgnęła po oklepane motywy. Stworzyła coś prostego, a zarazem fascynującego. Połączyła to, co uwielbiam, czyli romans, a także mitologię i wyczarowała magiczną, fascynującą mieszankę, którą polubiłam już od pierwszej strony. "Dotyk Gwen Frost" czyta się wyśmienicie, a wręcz idealnie! Autorka poprowadziła akcję w ciekawym kierunku, wmieszała obiecujące intrygi i oczywiście umiejętnie w swoją historię wplotła wątek romansu! Zdecydowanie liczę na to, że w kolejnej części rozwinie go jeszcze bardziej.
"Dotyk Gwen Frost" to przyjemna książka, łącząca elementy mitologii i romansu. Jeśli tak jak ja lubicie obie te rzeczy, nie zastanawiajcie się i poznajcie losy nastoletniej Gwen!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/110-jennifer-estep-dotyk-gwen-frost.html
Twórczość Jennifer Estep jest mi znana, polubiłam bowiem warsztat pisarski tej autorki za "Ukąszenie pająka", nic więc dziwnego, że bardzo chętnie sięgnęłam po pierwszy tom Akademii Mitu - "Dotyk Gwen Frost". Zdecydowanie mogę zaliczyć poznanie historii Gwen do udanych!
Gwen Frost ma siedemnaście lat, jest Cyganką i uczęszcza do Akademii Mitu. Nie jest to zwyczajna szkoła,...
2013-10-08
Niedawno zapoznałam się z pierwszą częścią Akademii Mitu pod tytułem "Dotyk Gwen Frost". Wywarła ona na mnie pozytywne wrażenie, więc nie czekałam długo z zapoznaniem się z drugim tomem, "Pocałunkiem Gwen Frost".
Uczniowie Akademii Mitu wybierają się na zimowy festyn. Wśród nich są Rzymianie, Amazonki, walkirie, wikingowie i Cyganka, posiadająca dar psychometrii, a także nasza główna bohaterka, siedemnastoletnia Gwen Frost. Podobnie jak w pierwszej części przed nastolatką i tym razem staną rozmaite i niebezpieczne zadania, którym będzie musiała stawić czoła.
Zazwyczaj jest tak, że kontynuacje serii okazują się albo lepsze, albo gorsze. Z drugą częścią Akademii Mitu jest trochę inaczej, bo podobała się ona mi mniej więcej tak samo jak poprzedniczka. Sam pomysł na książkę jest genialny, mitologię w połączeniu z subtelnym wątkiem romantycznym czyta się wyśmienicie! Czegoś mi jednak zabrakło, koncepcja ta jest naprawdę ciekawa i uważam, że można z niej "wyciągnąć" jeszcze o wiele więcej.
Fabuła "Pocałunku Gwen Frost" nie jest skomplikowana i dobrze, bo czyta się ją doskonale! Jest to niezobowiązujące i przyjemne czytadło, dzięki lekkiemu i przystępnemu warsztatowi Estep. Styl pisania w połączeniu z dynamiczną akcją sprawia, że oderwanie się od lektury jest niezwykle trudnym zadaniem!
Polecam Akademię Mitu fanom młodzieżowych historii z nutką mitologii i romansu, gwarantuję, że podczas czytania serii Jennifer Estep przyjemnie spędzicie czas!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/115-jennifer-estep-pocaunek-gwen-frost.html
Niedawno zapoznałam się z pierwszą częścią Akademii Mitu pod tytułem "Dotyk Gwen Frost". Wywarła ona na mnie pozytywne wrażenie, więc nie czekałam długo z zapoznaniem się z drugim tomem, "Pocałunkiem Gwen Frost".
Uczniowie Akademii Mitu wybierają się na zimowy festyn. Wśród nich są Rzymianie, Amazonki, walkirie, wikingowie i Cyganka, posiadająca dar psychometrii, a także...
2013-10-14
W tych czasach bardzo ciężko o oryginalną, a przy tym dobrą powieść o wampirach, bowiem na rynku wydawniczym nie brakuje takich książek. Ja sama czytałam ich bardzo dużo, a mimo to nadal chętnie po nie sięgam. "Mroczny kochanek" to pierwszy tom rozpoczynający cykl Bractwo Czarnego Sztyletu, autorstwa J.R Ward skupiającym się krwiopijcach.
Beth ma dwadzieścia pięć lat, pracuje jako dziennikarka w miejscowej gazecie i nie ma żadnych większych planów na przyszłość. Wydaje się wręcz, że życie idzie dalej, jakby ją omijając. Jest ona kobietą samotną, nie nawiązuje łatwo nowych relacji i pomimo urody, która gwarantuje jej mnóstwo adoratorów, bohaterka nie jest nimi zainteresowania. Pojawienie się pewnego tajemniczego osobnika zmienia jednak jej stosunek do płci przeciwnej...
Ghrom jest szefem wampirzej organizacji, walczącej ze złymi wampirami - Reduktorami. Oprócz tego jest królem, co zawdzięcza swojemu unikalnemu i obecnie rzadkiemu już pochodzeniu. Mężczyzna jednak nie jest z niego dumny - wręcz przeciwnie, nie czuje się dobrze w roli władcy.
Ścieżki tych dwojga przecinają się, gdy Beth okazuje się jedną z córek członka Bractwa Czarnego Sztyletu - Hardhego, a tym samym jest pół-wampirem, pół-człowiekiem i musi przejść przemianę w krwiopijcę. Ghrom ze względu na szacunek do przyjaciela chce jej w tym pomóc, jednak nie żywi do niej głębszych uczuć. Z czasem jednak i one rozkwitają, i w efekcie - oboje się w sobie zakochują. Jak dalej potoczą się losy tych dwojga? I czy w ogóle ich nietypowy związek ma szansę przetrwania, tym bardziej, że żądni krwi Reduktorzy czają się za rogiem?
Czytelnik wkracza w świat pełen wampirów. Dosłownie. Są wszędzie. Ci dobrzy i ci źli. Niech jednak nie zmyli Was ten czarno-biały schemat, bowiem u Ward wszystko przybrało oryginalną i ciekawą formę. Widać, że autorka ma obiecującą wizję na fabułę, a przede wszystkim seria przez nią wykreowana ma ogromny i nieograniczony potencjał. Pisarka bez problemu może nim manipulować i kształtować go według własnej woli. Jestem ciekawa jak wykorzysta ona swój warsztat pisarski w kolejnych częściach.
"Mroczny kochanek" jest jedną z tych książek, które czyta się w rekordowym tempie. Szybko. Przyjemnie, a przede wszystkim bez nieustannie towarzyszącego uczucia: "to już było". J.R Ward ma bardzo przystępny styl pisania, a w swoim dziele dodatkowo zamieściła interesujące nowe słownictwo (na początku powieści jest ono wyjaśnione). Podsumowując: niedługo mam zamiar zapoznać się z kolejnymi częściami Bractwa Czarnego Sztyletu, bo zdecydowanie są one warte poznania!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/118-jr-ward-mroczny-kochanek.html
W tych czasach bardzo ciężko o oryginalną, a przy tym dobrą powieść o wampirach, bowiem na rynku wydawniczym nie brakuje takich książek. Ja sama czytałam ich bardzo dużo, a mimo to nadal chętnie po nie sięgam. "Mroczny kochanek" to pierwszy tom rozpoczynający cykl Bractwo Czarnego Sztyletu, autorstwa J.R Ward skupiającym się krwiopijcach.
Beth ma dwadzieścia pięć lat,...
2013-10-22
Nasza główna bohaterka to niepokorna i nieco szalona Deznee Cross. Nastolatka ma siedemnaście lat i mieszka ze swoim ojcem prawnikiem, z którym nie ma, delikatnie mówiąc, zbyt dobrych relacji. Imprezuje razem ze swoimi przyjaciółmi, z którymi dzieli wspólne zainteresowania. Po prostu wiedzie zwyczajne życie, takie, jak inne młode dziewczyny. Do czasu, bo gdy u jej stóp ląduje przystojny i tajemniczy chłopak Kale na jaw wychodzą od dawna skrywane tajemnice rodzinne.
Chciałabym napisać, że "Dotyk" wzbudził we mnie całą gamę różnorodnych uczuć. Naprawdę, chciałabym. Nie lubię psuć opinii książkom, bo przecież czytanie jest wspaniałe, nieważne po co sięgamy. Do przeczytania powieści Jus Accardo bynajmniej nie skłoniła mnie troszkę nieudana okładka wydawnictwa Dreams, co mnie niejako zdziwiło, bo słynie ono z pięknych i klimatycznych grafik. Jednakże, nie o tym chcę tutaj rozprawiać. Uwielbiam połączenie fantastyki i romansu, więc nie mogłam darować sobie tej lektury, tym bardziej, że zbliża się premiera drugiego tomu. Niestety, może przez wzgląd na moje podekscytowanie rozczarowanie okazało się jeszcze większe.
Tempo, jakie Jus Accardo narzuciła swojej książce jest zdumiewająco szybkie. Przy takiej konstrukcji akcji nie ma mowy o dokładnym, a przede wszystkim chwytliwym wprowadzeniu. Czytelnik od początku zostaje wessany w wir wydarzeń, co, nie przeczę, niekiedy jest dobrą rzeczą, ale w "Dotyku" zwyczajnie się nie sprawdziło. Brak było jakiejkolwiek spójności w zdarzeniach, bo miały one miejsce wręcz błyskawicznie. Ja się pytam, gdzie interesujący początek? Autorka nie stworzyła czegoś, w co byłoby warto nieustępliwie brnąć, a ja zrobiłam to tylko z zasady, żeby skończyć to, co już zaczęłam. Tak to jest, raz powieść jest za wolna i za nudna, a raz za szybka. Pisarze muszą po prostu odnaleźć swój złoty środek, aby stworzyć coś, przy czym możemy przyjemnie spędzić czas.
Napisałam o akcji, to teraz napomknę o postaciach. Wiadomo powszechnie, że zazwyczaj główne bohaterki są irytujące, wkurzające i w ogóle gdzie z nimi do życia, a tym bardziej do czytania. W tym przypadku jest pół na pół. W jednej chwili Deznee zaskakiwała mnie swoją zadziornością i nieustępliwością, tylko po to, aby zaraz razić swoją głupotą i porywczością. Rozwój wydarzeń, tajemnice, o których się dowiedziała tak jakby w ogóle nie wpłynęły na tok jej rozumowania. Nawet męskie charaktery wołają o pomstę do nieba, chociaż jedynie Alex przykuł moją uwagę na tyle, żebym nie rzuciła tej książki w kąt. To, dlaczego tak bardzo nie spodobali mi się bohaterowie to fakt, że autorka stworzyła ich bardzo schematycznie, nie skupiła się nawet na opisywaniu ich emocji. Miałam wrażenie, że są, aby być, ale nie wnieść nic produktywnego w to dzieło.
Podsumowując: "Dotyk" to całe pasmo rozczarowań i zgrzytów. Nie wiem, czy dla jednej postaci powinnam kontynuować przygodę z tą serią. Tym bardziej, że książek z tego gatunku na rynku wydawniczym nie brakuje.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/119-jus-accardo-dotyk.html
Nasza główna bohaterka to niepokorna i nieco szalona Deznee Cross. Nastolatka ma siedemnaście lat i mieszka ze swoim ojcem prawnikiem, z którym nie ma, delikatnie mówiąc, zbyt dobrych relacji. Imprezuje razem ze swoimi przyjaciółmi, z którymi dzieli wspólne zainteresowania. Po prostu wiedzie zwyczajne życie, takie, jak inne młode dziewczyny. Do czasu, bo gdy u jej stóp...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-23
Dawno temu, kiedy byłam w fazie czytania wszystkiego o wampirach sięgnęłam po znaną serię Melissy de la Cruz, Błękitnokrwistych. I choć pierwsza część średnio mi się podobała, to postanowiłam w końcu zapoznać się z kontynuacją o równie wdzięcznym tytule, co okładce. Mowa oczywiście o "Maskaradzie".
Na początku pragnę zaznaczyć, iż "Maskarada" podobała mi się znacznie bardziej niż pierwsza część. Było w niej po prostu więcej akcji i tajemnic, a to są dla mnie obowiązkowe rzeczy w fantastyce. Bez nich ani rusz. Wprawdzie i tutaj autorce znowu podwinęła się noga i nie uniknęła ona zbyt szczegółowych opisów strojów, a w szczególności ich metek, co jest naprawdę straszliwie irytujące. Rozumiem, że w ten sposób Cruz chciała podkreślić wyjątkowość błękitnokrwistych, ale doprawdy, nie popadajmy w przesadyzm. Skoro zaczęłam od wad, to od razu przejdę do kolejnej... jaką jest nieumiejętność budowania napięcia przez autorkę. Dosłownie. Dużo, dużo akcji, przyjemnie się czyta, ale nic poza tym. To nie jest jedna z tych serii, które się pochłania z wypiekami na twarzy.
Pomimo tego, że "Maskarada" obfituje w akcję, to naprawdę ciężko jest streścić w kilku zdaniach zarys fabuły. Naprawdę, coś takiego zdarza mi się pierwszy raz. Przede wszystkim na tylnej okładce książki jest za dużo opisu; komu chciałoby się to wszystko czytać? W każdym razie głównie akcja skupia się na poszukiwaniach dziadka Schuyler, podczas gdy równocześnie na Manhattanie trwają przygotowania do legendarnego balu, a nawet w szkole pojawia się nowy uczeń. Z czasem na jaw wychodzą coraz to nowsze intrygi, w które zamieszani są nasi mniej (lub bardziej) lubiani bohaterowie.
W serii Melissy de la Cruz nie znajdziemy wymiarowych, kolorowych i różnorodnych bohaterów. Nie da się ukryć, iż autorka nie bardzo wnikała w osobowości postaci, przez co wszyscy są do siebie bardzo podobni. Wykreowani bez emocji, na potrzebę tzw. "młodzieżówki". Ja poszukuję nieco więcej w książkach, więc mnie to nie zadowoliło. Wyróżnię jedynie Mimi, rozpuszczoną i bogatą nastolatkę, która ciekawie się wyróżnia na tle innych, bezosobowych bohaterów, w szczególności Schuyler.
Błękitnokrwiści to cykl będący (jak dla mnie) wampirzym odpowiednikiem Plotkary, która reprezentuje sobą bardzo żenujący poziom. Mamy bogatych nastolatków, którzy w wakacje robią takie rzeczy, które mogą robić tylko ci "bogaci", dużo akcji i w zasadzie to tyle, nic ambitnego, a mimo to, fajnie się ją czyta. Ponadto "Masakrada" wypada znacznie lepiej w zestawieniu z pierwszą częścią.
Błękitnokrwiści to przyjemny czasoumilacz, lekkie i nieskomplikowane czytadełko. Jeśli takie było zadanie tego cyklu, to zostało ono spełnione.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/melissa-de-la-cruz-maskarada.html
Dawno temu, kiedy byłam w fazie czytania wszystkiego o wampirach sięgnęłam po znaną serię Melissy de la Cruz, Błękitnokrwistych. I choć pierwsza część średnio mi się podobała, to postanowiłam w końcu zapoznać się z kontynuacją o równie wdzięcznym tytule, co okładce. Mowa oczywiście o "Maskaradzie".
Na początku pragnę zaznaczyć, iż "Maskarada" podobała mi się znacznie...
2013-10-31
Carrie Jones to amerykańska autorka powieści dla młodzieży, za jej najpopularniejsze dzieła uznaje się serię opowiadającą o piksach, rozpoczętej "Pragnieniem". Cieszą się one sporą popularnością, ponadto gościły na liście New York Timesa.
Poznajcie nastolatkę imieniem Zara White, która z dnia na dzień musi przystosować się do zimnego i ośnieżonego miasteczka w północnym stanie Maine. Dla dziewczyny, która jest przyzwyczajona do upalnego Charlestonu nie jest to łatwym zadaniem. Powodem jej przeprowadzki jest śmierć ojczyma, którego Zara traktowała jak swojego ojca. Na domiar tego, ta pozornie mała i spokojna mieścina okazuje się pełna sekretów, bowiem nastoletni chłopcy zaczynają ginąć w tajemniczych okolicznościach. Bohaterka oraz jej nowo poznani przyjaciele będą próbowali rozwikłać tę zagadkę, ale czy nie okaże się ona dla nich zbyt niebezpieczna, szczególnie dla Zary, którą nękają rozmaite fobie?
"Pragnienie" przykuło mój wzrok swoją bardzo udaną i interesującą okładką, która - jak się okazało, jest trafiona w odniesieniu do treści. Opis również mnie zaciekawił, Carrie Jones napisała serię książek z gatunku, które bardzo lubię, mowa tutaj oczywiście o osławionym paranormal romance. Zdecydowanie coraz bardziej ciężko jest znaleźć wśród nich coś oryginalnego, coś niesztampowego i coś, co oderwie nas od rzeczywistości na kilka godzin. Jones udało się to wyśmienicie!
Choć "Pragnienie" jest książką lekką i raczej mało skomplikowaną, to niesie ze sobą coś więcej, niż milion innych historii z romantycznym i fantastycznym tłem. Owszem, występuje tutaj wątek i miłosny, który od początku prezentuje się bardzo sztampowo, ale mimo to doceniłam obiecującą koncepcję autorki na fabułę. Pojawiła się tutaj taka innowacja jak piksy, pewnie jak ja sądzicie, że są to małe, niegroźne i dobre z natury stworzonka, nic bardziej mylnego - Jones w umiejętny sposób to zobrazowała. Nic więcej nie zdradzam, będziecie musieli sami się przekonać.
W książce tej znalazło się także miejsce na kilka humorystycznych wstawek. Ciekawie wypadły w odniesieniu do całej lektury, urozmaicając ją i czyniąc czytanie "Pragnienia" jeszcze bardziej przyjemniejszym i absorbującym. Poważnie, kilka razy szeroki uśmiech nie schodził z mojej twarzy!
Jedyne, co okazało się dla mnie wadą, to zbyt mała objętość, nie miałabym nic przeciwko temu, gdyby "Pragnienie" byłoby grubsze. Powieść tę polecam przede wszystkim osobom poszukującym czegoś lekkiego i przyjemnego. Lektura ta jest idealna na jesienne wieczory, czyta się ją błyskawicznie. Ja bez najmniejszych oporów gładko wniknęłam w misternie stworzony przez Jones świat.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/11/120-carrie-jones-pragnienie.html
Carrie Jones to amerykańska autorka powieści dla młodzieży, za jej najpopularniejsze dzieła uznaje się serię opowiadającą o piksach, rozpoczętej "Pragnieniem". Cieszą się one sporą popularnością, ponadto gościły na liście New York Timesa.
Poznajcie nastolatkę imieniem Zara White, która z dnia na dzień musi przystosować się do zimnego i ośnieżonego miasteczka w północnym...
2013-07-01
Scott Westerfeld przenosi swoich czytelników do świata nietypowego w każdym tego słowa znaczeniu. Tally Youngblood z niecierpliwością wyczekuje swoich szesnastych urodzin, wtedy bowiem każdy nastolatek przechodzi skomplikowaną operację i przestaje być Brzydkim, a staje się Ślicznym. Dziewczyna nie może się już doczekać swojego nowego idealnego życia, w którym najważniejsza będzie zabawa, tym bardziej, że jej niegdyś najlepszy przyjaciel, Peris przeszedł już swój zabieg. Tally podczas wykręcania jednego ze swoich numerów poznaje Shay, która urodziny obchodzi tego samego dnia. Między nimi od razu nawiązuje się nić porozumienia i stają się nierozłączne. Do czasu, gdy Shay oznajmia przyjaciółce, że nie chce stać się Śliczna i proponuje jej ucieczkę do Dymu - miejsca pełnego Brzydkich, Tally jednak nie chce ryzykować i odmawia.
Szalenie polubiłam antyutopijną wizję cywilizacji wykreowaną przez Scotta Westerfelda. Jest oryginalna i przedstawiona w intrygujący sposób. Każdy nastolatek do momentu ukończenia 16-tego roku życia mieszka w Brzydalowie, potem później przechodzi operację, aby stać się Ślicznym i zamieszkać w Mieście Nowych Ślicznych. Życie osób po tym zabiegu jest wolne od trosk. Mieszkańcy bawią się, spędzają ze sobą czas, nieustannie imprezują. Każdy z nich wygląda podobnie: wielkie, błyszczące oczy, pełne usta, idealnie symetryczne rysy twarzy oraz proporcje ciała. Taki świat pociąga główną bohaterkę, która odlicza dni do momentu, w której jej dotychczasowa egzystencja ulegnie zmianie. Przez splot niespodziewanych wydarzeń Tally powoli zaczyna rozumieć, że nic nie jest takie, jakie się wydaje, a bycie takim samym wśród innych wcale nie jest takie wyjątkowe.
Rozczarował mnie niestety pewien aspekt. Mianowicie ubogie opisanie poprzedniej cywilizacji, na której ruinach powstała nowa. Jej mieszkańcy nazywani byli Rdzawcami. W życiu owych ludzi ciągle toczyły się wojny, nieporozumienia, rozprzestrzeniał się także rasizm. Po ich upadku powstał nowy porządek rzeczy. Ludzie zaczęli przechodzić operacje, aby wyglądać tak samo ślicznie, ażeby nie było na świecie niesprawiedliwości, np. dostawanie lepszych stanowisk pracy ze względu na wygląd. I muszę przyznać, że ta myśl jest w dziwny sposób prawdziwa i intrygująca. Czyż tak właśnie nie jest? Czyż mimo wszystko nie oceniamy siebie po wyglądzie? Nie da się ukryć, że uroda otwiera wiele drzwi, ale posiadanie takiej samej twarzy, jak milion innych osób nie wydaje się dla mnie czymś pociągającym. Sądzę, iż każdy z nas powinien mieć cechy, zarówno te zewnętrzne jak i wewnętrzne, które odróżniają go od reszty, zwyczajnie czyniąc oryginalnym.
Najbardziej oczywiście intrygują sami Brzydcy, nastolatkowie, którzy nie przeszli jeszcze operacji. Od dzieciństwa wmawiano im, iż nie są ładni i powinni podporządkować się panującym zasadom. Takie ciągłe wpajanie dzieciom określonych wzorców sprawiło, iż sami bez żadnych zahamowań wyzywali się od różnych, nie czując się przy tym nawet ani trochę urażonym. W końcu ich życie sprzed bycia Brzydkim nie jest ważne, bowiem najważniejsze jest stanie się Ślicznym.
Bohaterowie w "Brzydkich" zostali wykreowani z niezwykłą precyzją, a przede wszystkim są plastyczni. Na początku bardziej polubiłam Shay, bowiem ona w odróżnieniu od głównej bohaterki była pełna werwy, żywiołowości i odwagi. Później jednak i Tally zyskała w moich oczach. Nie okazała się bezwładną marionetką w rękach władzy, jak początkowo sądziłam, bowiem z każdą stroną jej stosunek do operacji się zmieniał.
Miłym akcentem okazał się dla mnie także wątek miłosny, w prawdzie w pierwszej części nie został on za bardzo rozwinięty, to jestem pewna, że w kontynuacji ulegnie to zmianie.
"Brzydcy" to ciekawa książka, pełna wielu nowych pomysłów. Przede wszystkim przeczytałam, a raczej pochłonęłam ją w zastraszająco szybkim tempie. Serdecznie polecam!
„Kłamstwa tkały się same, wplatając w swą sieć jak najwięcej nitek prawdy.”
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/07/90-scott-westerfeld-brzydcy.html
Scott Westerfeld przenosi swoich czytelników do świata nietypowego w każdym tego słowa znaczeniu. Tally Youngblood z niecierpliwością wyczekuje swoich szesnastych urodzin, wtedy bowiem każdy nastolatek przechodzi skomplikowaną operację i przestaje być Brzydkim, a staje się Ślicznym. Dziewczyna nie może się już doczekać swojego nowego idealnego życia, w którym najważniejsza...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-24
GDY UKOCHANI WRACAJĄ ZZA ŚWIATÓW...
Wyobraź sobie, że osoby, które kochasz, wracają. Nagle znowu są częścią Twojego życia, prawie tak, jakby wcale nie umarli. Wciąż tacy sami, nieważne, czy zmarli dwa, czy pięćdziesiąt lat temu. I choć wydaje się to niepojęte i surrealistyczne oni żyją, a nikt nie potrafi wyjaśnić dlaczego. Władze nie udzielają żadnych odpowiedzi, bo ich nie mają. Czy powrót zmarłych zza światów jest zapowiedzią końca?
WYOBRAŹ SOBIE, ŻE CAŁY TWÓJ ŚWIAT STAJE NA GŁOWIE...
Harold i Lucille Hargrave'owie są małżeństwem obarczonym uczuciem straty swojego jedynego syna, Jacoba, zmarłego w 1966 roku. Tragizm tej sytuacji jest jeszcze większy, bowiem chłopiec umarł w dniu swoich ósmych urodzin. Po tylu latach mężczyzna i kobieta są pogodzeni z tym faktem, a ból po utracie dziecka z czasem zaczął przygasać. Jednak pewnego dnia, w czasie wielkiej fali pojawiania się Przywróconych, w domu małżeństwa zjawia się agent Martin Bellamy, a obok niego stoi Jacob. Wciąż tak samo bystry i zabawny, jak wcześniej.
Nie każdy człowiek cieszy się z obecności osób, które powinny być martwe. Ludzie dzielą się na dwie, przeciwne sobie strony, mające inne poglądy na temat Przywróconych. Na całym świecie powstają obozy, w których w nieludzkich warunkach są oni przetrzymywani, powszechnie budząc strach, niepewność i podejrzliwość. Publiczna opinia tak naprawdę nie wie, co sądzić o powrotach zmarłych. Czy jest to błogosławieństwo, czy przekleństwo? To wszystko razem wzięte skłania do refleksji na temat tego, jak każdy z nas zachowałby się w takiej sytuacji. Bo to jest to, z czym bohaterzy "Przywróconych" muszą się zmagać.
Pomysł wyjściowy przedstawiony w "Przywróconych" jest naprawdę niesamowity, zasługuje na uznanie. Jak sam autor napisał w podziękowaniach, koncepcja ta narodziła się w jego śnie. W swoim dziele stworzył sobie szansę na ponowne spotkanie się ze swoją zmarłą matką, aby choć na chwilę móc ją zobaczyć, usłyszeć jej głos. Niesamowicie mnie to wzruszyło, ponieważ prawdziwa historia Jasona Motta znajduje swoje odzwierciedlenie w jego powieści. Wnętrze książki wzrusza, wnika głęboko w serce czytelnika. I tak też było ze mną. Do tego tytułu po prostu nie sposób podejść z dystansem.
Paradoksalnie najlepsze jest to, iż Jason Mott w swoim dziele nie wyjaśnia prawie niczego. Osnuwa swoją historię aurą tajemniczości. Pytania, które nurtowały mnie od samego początku lektury nie znalazły swojej odpowiedzi, bo po prostu ich tam nie było. Dzięki czemu, śmiem twierdzić, autor stworzył niepowtarzalny klimat otoczony magią, bo tylko w ten jeden sposób można to wyjaśnić. Jest to niewyobrażalna szansa, na ponowne pojednanie się z utraconą rodziną, przyjaciółmi, kochankami. Na powiedzenie sobie tego, czego się nie zdążyło. Na pożegnanie się.
Ciężko uwierzyć, iż powieść ta jest debiutem Jasona Motta. Język, którym się posługuje wcale na to nie wskazuje. Autor sprawnie operuje swoim warsztatem pisarskim, potrafi wzbudzić w czytelniku pokaźną gamę emocji, co nie jest rzeczą łatwą do zrobienia. Pisarz umiejętnie bawi się uczuciami, takimi jak wzruszenie, gdy rodziny się odnajdują, strach o ulubionych bohaterów, czy konsternacja i zmieszanie, gdy pojawia więcej pytań niż odpowiedzi. To wszystko razem wzięte sprawia, iż oderwanie się od lektury jest praktycznie niemożliwe.
"Przywróceni" to fantastyczna książka, w której emocje ukazane są z największą precyzją i dokładnością. Ból straty jest czymś znanym każdemu człowiekowi, ciężko jest przejść przez całe życie nie doświadczając go chociaż raz. Dlatego lektura ta stała się szczególnie bliska mojemu sercu. Zmusza do zastanowienia, jakbyśmy my zachowali się będąc w takiej sytuacji. To dogłębne ukazanie ludzkiej natury, sprawia, iż czytelnik sam chce poddać analizie istotę człowieczeństwa.To jest wręcz zadziwiające, ile uczuć może wzbudzić fikcyjna historia ukazana w fenomenalny sposób. Zdecydowanie polecam, "Przywróceni" to powieść pełna niezapomnianych przeżyć.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/11/jason-mott-przywroceni_25.html
GDY UKOCHANI WRACAJĄ ZZA ŚWIATÓW...
Wyobraź sobie, że osoby, które kochasz, wracają. Nagle znowu są częścią Twojego życia, prawie tak, jakby wcale nie umarli. Wciąż tacy sami, nieważne, czy zmarli dwa, czy pięćdziesiąt lat temu. I choć wydaje się to niepojęte i surrealistyczne oni żyją, a nikt nie potrafi wyjaśnić dlaczego. Władze nie udzielają żadnych odpowiedzi, bo ich...
2013-09-19
"Feed" to pierwsza część rozpoczynająca trylogię "Newsflesh". Po szybkim spojrzeniu na okładkę i przeczytaniu opisu czytelnik może założyć, że wie czego się spodziewać. Zombie oczywiście, bo jak wiemy, o tym właśnie opowiada książka Miry Grant. Czy aby na pewno? Po głębszym wniknięciu w treść czytanej przeze mnie powieści wiedziałam, że to dzieło nie zamyka się w prostym, łatwym i utartym schemacie. "Feed" to unikalny powiew świeżości reprezentujący sobą coś więcej niż tylko wałęsające się po ulicach zombie.
Mira Grant stworzyła coś na kształt thrillera politycznego z domieszką zombie, które chcąc nie chcąc są przewodnim motywem całej historii. Otrzymałam dobrą i świetnie przedstawioną apokalipsę, a przy tym obserwowałam wydarzenia w dużej mierze z politycznej perspektywy, co dla mnie okazało się nowym doświadczeniem.
Najpierw kilka zdań o fabule. Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. W 2014 roku wynaleziono lek na przeziębienie i raka, jednak nic nie obędzie się bez konsekwencji. Stworzono przy tym także przerażającą infekcję, która zaczęła rozprzestrzeniać się po całym świecie z szybkością światła.
Minęło dwadzieścia pięć lat, podczas których bardzo wiele uległo zmianie. Owszem, świat nadal istnieje, jednak równolegle z nim "nie-żyją" zombie, wciąż stanowiący zagrożenie dla ocalałej populacji ludzi. Rodzeństwo Georgia i Shaun Mason są blogerami, których "zajęcie" powszechnie budzi mieszane uczucia. Wraz ze swoją przyjaciółką Buffy zostają zaangażowani w kampanię wyborczą prezydenta Stanów Zjednoczonych, a wtedy ich kariera blogowa nabiera szybszego tempa. Będą oni nie tylko na bieżąco relacjonować ważne wydarzenia, ale znajdą się także wręcz w epicentrum działań politycznych.
Recenzowana przeze mnie powieść nabiera powolnego rozpędu, co dla mniej cierpliwych czytelników może okazać się wadą. Ja natomiast dobrze o tym wiedziałam, gdy przystępowałam do lektury, więc można powiedzieć, że byłam na to przygotowana. Jednak, gdy akcja na dobre się rozkręci, nie będziecie mogli się oderwać!
"Feed" to zdecydowanie coś nowego i mogę to napisać bez żadnych obaw. Mira Grant stworzyła w dużej mierze bazującą na napięciu czytelnika powieść. To niesamowite, jak bardzo uwierzyłam w czytaną historię, która jest przecież fikcją. Nie pozostaje mi nic innego, jak polecić Wam z czystym sumieniem tą książkę, a ja z niecierpliwością będę wyczekiwać kontynuacji.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/09/105-mira-grant-przeglad-konca-swiata.html
"Feed" to pierwsza część rozpoczynająca trylogię "Newsflesh". Po szybkim spojrzeniu na okładkę i przeczytaniu opisu czytelnik może założyć, że wie czego się spodziewać. Zombie oczywiście, bo jak wiemy, o tym właśnie opowiada książka Miry Grant. Czy aby na pewno? Po głębszym wniknięciu w treść czytanej przeze mnie powieści wiedziałam, że to dzieło nie zamyka się w prostym,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-20
"Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" to książka, o której słyszałam na długo przed jej polską premierą. To powieść, o której mówi się, iż jest angielską odpowiedzią na amerykańską sagę Zmierzch. I w tej chwili w umyśle czytelnika pojawia się bezbarwna, niezdarna Bella Swan oraz świecący się, będący wampirem Edward Cullen, czyli jedne z najgorszych kreacji literackich dziejów. Gwoździem do trumny jest dyskusyjność warsztatu pisarskiego Stephenie Meyer. Na szczęście dzieło Abigail Gibbs reprezentuje sobą coś innego, poniekąd świeżego, nawet jeśli bardzo wiele zostało już powiedziane o tych istotach.
Przenosimy się do Londynu, gdzie życie wiedzie zwyczajna siedemnastolatka imieniem Violet Lee. Pech chciał, że znalazła się ona w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie, bowiem została ona świadkiem makabrycznych wydarzeń na Trafalgar Square. Dziewczyna wkracza w świat, który do tej pory był jej całkowicie obcy i którego nawet istnienia nie podejrzewała. Staje się pionkiem w wielkiej machinie wampirzego społeczeństwa. Zakładnikiem, przed którym nie stoi cały wachlarz wyborów.
Violet zamieszkuje w pełnym przepychu wampirzym dworku, otoczonym ciemnym lasem. Klimat iście tajemniczy i przerażający, czyli idealnie pasujący do wampirów. Poznaje zwyczaje krwiopijców, a nawet się z nimi zaprzyjaźnia. Szybko odkrywa też, iż świat ten jest dla niej pociągający i straszny równocześnie. W tym nowym miejscu odnajduje miłość, której się tam nie spodziewała, zaczyna bowiem żywić uczucia do nieobliczalnego, aroganckiego i irytującego Kaspara. Ich początkowa niechęć przeradza się we wzajemną fascynację. Jednak, gdy nadejdzie czas, Violet będzie musiała podjąć decyzję, która zaważy na jej dalszej przyszłości.
Abigail Gibbs swojej historii zapewniła mocne, zapadające w pamięć wprowadzenie, tym samym pokazując od razu, iż nie zamierza robić ze swoich wampirów słodkich maskotek ani wampirzych karykatur. Mój mózg chyba nie wytrzymałby kolejnej dawki świecących się krwiopijców. Samo sięgnięcie po ten wątek nie znaczy od razu, iż nie będzie on reprezentował sobą czegoś nowego, a sposób w jaki autorka je ukazała jest nad wyraz dobry, inny. U Gibbs są one niezwykle groźne, żądne krwi i co najważniejsze - posiadają swój własny polityczny światek. Mają swojego Króla, swoją radę i oczywiście wampirze społeczeństwo, wszystko to razem wzięte tworzy Zjednoczone Królestwo. Brzmi ciekawie, prawda? Czytanie o tym jest jeszcze lepsze.
Historia autorki tego dzieła może posłużyć za przykład aspirującym młodym pisarkom pragnącym wydać swoje dzieło, bowiem Abigail Gibbs zaczęła publikować swoją książkę w Internecie. Warto dodać, że miała wtedy zaledwie piętnaście lat. Pisarki z pogranicza young adult mogą pozazdrościć jej warsztatu pisarskiego, który może jeszcze nie jest "wyrobiony", ale wszystko przyjdzie z czasem. Przede wszystkim Gibbs pisze plastycznie, umie w ciekawy sposób poprowadzić fabułę i sprawić, iż czytelnik nie będzie mógł się od lektury oderwać. Dodatkowym plusem jest oczywiście kreacja bohaterów. Główna bohaterka to przebojowa, pyskata, chwilami straszliwie irytująca nastolatka. Jej częsty płacz okazał się dla mnie nie do zniesienia, można to jednak usprawiedliwić jej kiepską sytuacją. W ostatecznym rozrachunku zyskała moją sympatię. Z kolei męska postać, do której można wzdychać to Kaspar. Powinniście jednak uważać, bo on zdecydowanie równie niebezpieczny jak przystojny. Na początku całkowicie mnie od siebie odrzucił. To takie połączenie mojego aroganckiego ideału jakim jest Jace ("Dary Anioła") z kimś o nutkę ostrzejszym niż on. Bo Kaspar zdecydowanie jest bardziej nieobliczalny i pełen sprzeczności. Czuję pewien niedosyt odnośnie bohaterów drugoplanowych, którzy zostali potraktowani po macoszemu. Liczę na to, iż ulegnie to zmianie w kolejnej części, która jest już zapowiedziana na 2014 rok.
"Mroczna bohaterka" nie jest powieścią idealną. Miałam z nią małe upadki, po których następowały wzloty. Początkowo nie udzielił mi się mroczny klimat tego dzieła, jednak druga połowa książki była po prostu oszałamiająca. Dosłownie nie mogłam się od niej oderwać, głodna kolejnych wydarzeń. "Mroczna bohaterka" obfituje w nieprzewidywalność, krwawe sceny oraz nowe spojrzenie na wampirzą społeczność. Powiedziałabym raczej, że jest w prowokujący sposób dobra. Tutaj nie ma cukierkowej historii miłości. Gibbs sprawnie potrafi operować emocjami czytelnika, a zderzenie światów: wampirzego i ludzkiego ukazuje w interesujący sposób. Uważam, iż każdy fan paranormal romance powinien się z nią zapoznać, a także osoby głodne nowych wrażeń. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/11/abigail-gibbs-mroczna-bohaterka-kolacja.html
"Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" to książka, o której słyszałam na długo przed jej polską premierą. To powieść, o której mówi się, iż jest angielską odpowiedzią na amerykańską sagę Zmierzch. I w tej chwili w umyśle czytelnika pojawia się bezbarwna, niezdarna Bella Swan oraz świecący się, będący wampirem Edward Cullen, czyli jedne z najgorszych kreacji literackich...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-03-30
Od początku zaintrygował mnie romans paranormalny o tytule "Sevile. Magia i miłość" autorstwa Marty Dąbkowskiej. Piękna okładka i intrygujący opis - czego chcieć więcej?
"Przeszłam przez długi oświetlony korytarz prowadzący do sali tronowej. Dookoła latały jakieś małe stworki i zewsząd dobiegał ich cichutki śpiew."
Główną bohaterką jest sevilka, zuchwała Selena. Istoty te mają za zadanie wtrącać się w życie śmiertelników. Selena otrzymuje od swojego władcy, Vincenta wymagające zadanie - ma powstrzymać rozwój badań naukowych dwudziestoośmioletniego Daniela Torresa, nieważne jest w jaki sposób to zrobi. Już wtedy wiedziała, że przysporzy jej ono wiele problemów, nie miała jednak pojęcia jak wiele... Selenę i Daniela niespodziewanie połączyło uczucie, komplikując tym samym zadanie sevilki, a Vincent nie należy do pobłażliwych władców...
"Sevile zamieszkują przestrzeń, której jeszcze nikomu nie udało się zobaczyć ani zbadać. To sfera między Niebem a Piekłem, tuż nad Ziemią. Z tej perspektywy możemy spokojnie obserwowować poczynania ludzi. No i cóż poradzić, że czasem lubimy wtrącać się w człowiecze życie."
Księgarnie obecnie roją się od książek z gatunku paranormal romance, który zdecydowanie czyta mi się najprzyjemniej. Co zatem odróżnia tę książkę? Z pewnością jest to nieprzeciętny pomysł, sevilów w końcu do tej pory jeszcze nie było. Minusem tej lektury jest szybki, a niemalże błyskawiczny postęp akcji, nie pozwoliło to czytelnikowi na "wdrożenie" się w opowieść. "Sevile. Magia i miłość" uważam za udany debiut. Jest to przyjemna, lekka i niezobowiązująca książka na jeden wieczór.
http://www.destructionorsalvation.blogspot.com/2013/04/43-marta-dabkowska-sevile-magia-i-miosc.html
Od początku zaintrygował mnie romans paranormalny o tytule "Sevile. Magia i miłość" autorstwa Marty Dąbkowskiej. Piękna okładka i intrygujący opis - czego chcieć więcej?
"Przeszłam przez długi oświetlony korytarz prowadzący do sali tronowej. Dookoła latały jakieś małe stworki i zewsząd dobiegał ich cichutki śpiew."
Główną bohaterką jest sevilka, zuchwała Selena....
2013-12-14
Kojarzycie książkę autorstwa Dee Shulman, "Gorączkę"? Nawet jeśli jej nie czytaliście, to na pewno pamiętacie jej piękną okładkę. Całkiem niedawno miałam okazję się z nią zapoznać i pomimo rozczarowania (połączonego z niedosytem) złożyło się tak, że kontynuacja wpadła w moje ręce. Gdy już trzymałam w swoich dłoniach "Gorączkę 2", pozachwycałam się jej świetną szatą graficzną, pełna pozytywnych przeczuć przystąpiłam do lektury.
Dla przypomnienia: w poprzednim tomie poznaliśmy Ewę, uczennicę ekskluzywnej szkoły z XXI wieku oraz Sethosa Leontisa, rzymskiego gladiatora. Tę dwójkę, kompletnie z innych epok połączyła miłość, której nie może przerwać nawet niebezpieczny wirus. Niestety, stan Ewy zaczyna się pogarszać, jej chłopak boi się o życie swojej dziewczyny, ponieważ żadne z nich nie ma odpowiedzi dotyczących tej tajemniczej choroby.
Choroby, która w zastraszającym tempie zaczyna zbierać swoje żniwa...
Zacznijmy od tego, iż w "Gorączce 2" mamy kilku głównych bohaterów. Oczywiście nadal prym wiodą Ewa i Seth, ale występują także poboczne postacie, których wątki również odgrywają istotną rolę, a wraz z postępem fabuły czytelnik odkrywa, iż wszystko łączy się w spójną całość. W każdym razie, autorka wprowadziła kilka ciekawych osobowości do swojego dzieła: Jennifer Linden oraz Nicka Mulldera, nieustępliwą dziennikarkę i równie nieustępliwego policjanta. Oboje stanowią interesujący duet. Oprócz tego nie zabrakło postaci, które poznaliśmy w poprzedniej części, Zackary'ego oraz Matthias'a.
Nie będę tutaj lukrować i słodzić, bo wprowadzenie kilku narratorów nie okazało się strzałem w dziesiątkę. Na początku pomysł ten bardzo mi się spodobał, ale i dalej w las, tym bardziej zaczął mnie nudzić. Bądźmy szczerzy, przy takiej objętości książki (prawie 500 stron) potrzeba czegoś więcej niż dużej ilości bohaterów, aby zaciekawić czytelnika. W efekcie otrzymałam prawdziwą huśtawkę w emocji. W jednej chwili książka całkowicie mnie pochłaniała i wciągała, tylko po to, aby zaraz zacząć mnie nudzić, przez co czytanie "Gorączki 2" okazywało się bardziej przykrym obowiązkiem niż przyjemnością. Najpoważniejsze zarzuty, jaki mogę zarzucić autorce to brak dynamizmu akcji oraz nieumiejętne budowanie napięcia. Żeby było śmieszniej, obie te rzeczy raz występują, a raz nie. Zaraz, zaraz, czyżbym sama sobie przeczyła? Wybaczcie, ale nie mam pojęcia jak to nazwać. Wiecie, pierwsze sto stron to nuda, nuda, nuda, a kolejne obfitują w emocje. Pisarka gra na nerwach czytelnika, bez wątpienia. Jak wyżej napisałam, gdy obie te rzeczy się pojawiały, oderwanie się od lektury było praktycznie niemożliwe, ale gdy ich brakowało potrzebowałam dużej siły woli, aby dalej zagłębiać się w tą książkę. Naprawdę nie wiem, jak można tak to na całej linii zawalić- i przepraszam- ale jestem zwyczajnie sfrustrowana, gdy po raz etny mam do czynienia z powieścią z niewykorzystanym potencjałem. W końcu, ileż myśmy już ich mieli? Moją irytację potęguje fakt, iż Dee Shulman potrafi kreować "fajnych" bohaterów i fascynującą fabułę, ale jeśli chodzi o wyżej wymienione rzeczy to zaczynają się schody. Szkoda, naprawdę szkoda
Początkowo akcja skupia się praktycznie tylko na miłości Ewy i Setha. Podczas czytania o ich ckliwej miłości myślałam, że czeka mnie powtórka z pierwszej części. Wiecie, naiwna opowiastka o dwóch nastolatkach walczących z przeciwnościami losu. Brzmi znajomo? Doszłam do tego momentu w lekturze, gdy już myślałam, że zacznę- przepraszam za określenie, ale nic innego nie przychodzi mi na myśl- rzygać tęczą. Na szczęście Dee Shulman wrócił rozsądek i akcja zaczęła wracać na prawidłowe tory. Oczywiście romans wciąż występował, ale w znośnej i nieprzytłaczającej dawce (uff!).
Nie ukrywam, iż autorka ma ciekawy pomysł na serię, na pewno można dużo z niego wyciągnąć. Jego zasoby są praktycznie nieskończone, można nimi manewrować, oj można. Oprócz tego mamy podróże w czasie i Parallon - alternatywny, równoległy do naszego świat. Muszę przyznać, że wydarzenia, które mają w nim miejsce zaczynają mnie coraz bardziej fascynować. Nawet bardziej niż historia Ewy i Setha.
Przeglądając książki z gatunku paranormal romance można spokojnie stwierdzić, iż na rynku wydawniczym ich nie brakuje. Niestety, ale tym samym jest coraz ciężej o coś oryginalnego i nietuzinkowego. "Gorączka" to przyjemna seria, której nie brak mankamentów, ale o ile niewymagający czytelnik przymknie na nie oko - to da się wciągnąć lekturze, odkrywając przy tym z niejakim zaskoczeniem, że dzieło to zaczyna go wciągać. No właśnie, drogi czytelniku! Jeśli liczysz na lekką lekturę, to dobrze trafiłeś. Cykl Dee Shulman do idealna odskocznia od ponurej monotonii.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/dee-shulman-goraczka-2.html
Kojarzycie książkę autorstwa Dee Shulman, "Gorączkę"? Nawet jeśli jej nie czytaliście, to na pewno pamiętacie jej piękną okładkę. Całkiem niedawno miałam okazję się z nią zapoznać i pomimo rozczarowania (połączonego z niedosytem) złożyło się tak, że kontynuacja wpadła w moje ręce. Gdy już trzymałam w swoich dłoniach "Gorączkę 2", pozachwycałam się jej świetną szatą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-12-03
Twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej jest mi dobrze znana, przeczytałam bowiem kilka jej dzieł, jedne podobały mi się mniej, drugie bardziej. Mimo to, gdy tylko zauważyłam "Obrońcę nocy" byłam ciekawa, jak nasza rodzima pisarka spisze się w fantastyce. Jesteście ciekawi moich dosyć, delikatnie rzecz ujmując, mieszanych wrażeń?
Przenosimy się do Miasta Aniołów, gdzie mieszka dziennikarka śledcza Melisa Mallory. I to nie byle jaka dziennikarka, ale najlepsza w swoim fachu. Ostatnie jej artykuły skupiają się na niebezpiecznym narkotyku o nazwie ToxicCristal, który niesie za sobą coraz większą liczbę ofiar. Sytuację stara się uratować Nocny Łowca, samozwańczy superbohater miasta, który chce ocalić bezbronnych, stojąc na granicy prawa i walcząc o bezpieczeństwo w mieście.
Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, gdy firma, w której pracuje główna bohaterka zostaje wykupiona przez Maseratti Enterprises, na czele której stoi niebywale przystojny i groźny James Maseratti. Ścieżki tych dwojga, chociaż nie powinny, krzyżują się.
Jak dalej potoczą się ich losy?
"Obrońca nocy" zraził mnie najbardziej jednym, bardzo istotnym, o ile nie najważniejszym elementem w całej fabule powieści: miłością, a konkretnie jej wykonaniem. Uwaga, teraz najlepsze! Bohaterowie zakochują się w sobie na przełomie kilku dni. Nie, że są sobą oczarowani i w ogóle, ale darzą się taką miłością, która jest jedna na całe życie. Po przeczytaniu tej książki zaczęłam się zastanawiać, czy to po prostu ja nie jestem romantyczką albo nie jestem naiwna. Którą z tych dwóch opcji wolicie?
Zastanawiam się, czy autorka może wymyślić coś nowego, bo póki co, jak dla mnie "Obrońca nocy" jest powieścią sztampową, która uparcie trzyma się schematu innych dzieł Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Tylko, że tutaj mamy do czynienia z fantastycznym tłem. Szybko pędząca akcja, błyskawiczny romans, szczypta przeciwności losu i mamy przepis na idealne kobiece czytadło. W sumie z tym, czy idealne mogłabym polemizować, ale nie wdawajmy się w szczegóły. O ile taki wzór na początku mógł ciekawić, uprzyjemnić czas, o tyle po kolejnych zapoznaniach się z książkami tej pisarki zaczyna to po prostu okropnie i niemiłosiernie nudzić. W efekcie, "Obrońca nocy" najwyraźniej w świecie niczym mnie nie zaskoczył, chociaż nie jest to winą warsztatu pisarskiego autorki, który jest naprawdę dobry. Bardzo przystępny, przez co lekturę tę czyta się błyskawicznie.
"Obrońca nocy" obfituje w takie perełki jak: "A teraz... teraz ją straciłem, chociaż tak naprawdę nigdy nie była moja" czy "A jak mogłem z nią walczyć, skoro miała nade mną władzę absolutną...?" Autorka sili się na artyzm, patos i zwyczajnie przesadza. Za dużo w tym melodramatu.
Pozytywny akcent jest taki, iż Melisa Mallory jest ciekawą główną bohaterką. Należy do tych kobiet, które uparcie bronią swoich racji i nie dają sobie w kaszę dmuchać. Nie irytowała mnie (wbrew pozorom to jest bardzo dużo!), zaskarbiła sobie moją sympatię. James Maseratti to za to inna bajka. Przystojny, bogaty, odważny, idealny, a zarazem... nierealny po prostu.
Powinnam przestać się pastwić nad tą biedną książką, więc przechodzę do meritum. Wbrew wymienionym przeze mnie wadom "Obrońca nocy" jest warty przeczytania. Na pewno wiernym fanom Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i wielbicielom lekkich romansów z fantastycznym tłem powieść ta przypadnie do gustu. Żałuję, iż tak mało było tej fantastyki w fantastyce. Gdyby zrezygnować z niepotrzebnej przesady, za mocno uwidocznionego wątku miłosnego lektura ta pewnie spodobałaby mi się o wiele bardziej. A tak jest zwykłe 6.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/agnieszka-lingas-oniewska-obronca-nocy.html
Twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej jest mi dobrze znana, przeczytałam bowiem kilka jej dzieł, jedne podobały mi się mniej, drugie bardziej. Mimo to, gdy tylko zauważyłam "Obrońcę nocy" byłam ciekawa, jak nasza rodzima pisarka spisze się w fantastyce. Jesteście ciekawi moich dosyć, delikatnie rzecz ujmując, mieszanych wrażeń?
Przenosimy się do Miasta Aniołów, gdzie...
2013-10-03
W ciągu ostatnich lat na rynku wydawniczym zaczęło pojawiać się coraz więcej nowości opowiadających o nie-całkiem-umarłych trupach. Mowa tutaj oczywiście o zombie. Po "The Walking Dead" czy "Przeglądzie Końca świata: Feed", nadszedł czas na mistrzowskie "World War Z" Max'a Brooks'a oraz "Zombie survival. Poradnik o technikach obrony przed atakiem żywych trupów", w którym autor poniekąd nadal snuje swoją przerażającą wizję postapokalipsy.
"Umarli są wśród nas" tym oto zdaniem Max Brooks zaczyna "czarować" swoją twórczością, w której całkowicie się zatracił, a przede wszystkim - uwierzył w nią.
Świat przedstawiony przez autora jest owszem, straszny, ale równocześnie fascynuje i pociąga. Wyobraź sobie, że to ty jesteś zmuszony do przetrwania w nowej rzeczywistości. Wtedy z pewnością będziesz potrzebował "Zombie survival". To poradnik, dzięki któremu każdy będzie miał możliwość zawalczenia o swoje własne życie, a przy okazji nauczenia się czegoś o sobie samym i odkrycia głęboko ukrytych słabości.
Solanum vanderhaveni to sprawca całego zamieszania. Jest to wirus, który powoduje zombizm, zmieniając każdego człowieka, niezależnie od jego charakteru w bezmyślną istotę, niezdolną do niczego innego oprócz jednej podstawowej myśli: jeść. Jak przetrwać w takim porządku rzeczy? I czy jest to w ogóle możliwe?
Max Brooks udowadnia, że owszem, jak najbardziej jest! W swojej książce "Zombie survival" pragnie zawczasu przygotować swoich czytelników do epidemii, a także radzi jak żyć po niej samej. Ale to nie wszystko! Autor obala mity dotyczące zombizmu i pomaga w dobraniu odpowiedniej broni do walki. Poradnik ten podzielony jest na osiem rozdziałów zawierających całą masą interesujących rzeczy. Całość jest opakowana w genialną okładkę i świetne grafiki w środku, a dla mnie, prawdziwej fanki tematyki zombie czytanie tego dzieła było skarbnicą wiedzy. Po jego ukończeniu zostałam bogatsza o całą masę informacji, dzięki czemu wiem (a przynajmniej mam taką nadzieję), że poradziłabym sobie w świecie, w którym zombie dosłownie dyszą mi w kark.
Książka Brooks'a jest "mocna" w dosłownym tego słowa znaczeniu. Porusza tematy, które niektórym mogą wydać się odpychające, a innym- wręcz przeciwnie. A dlaczego by nie napisać czegoś, czego jeszcze nie było? W końcu mamy multum poradników kucharskich czy sportowych, a żywych trupów w takim wydaniu jeszcze nie było. "Zombie survival" z pewnością przypadnie do gustu zatwardziałym fanom gatunku, a także i osobom, które oczekują unikalnego powiewu świeżości, dzieło Brooks'a z pewnością takie jest!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/10/112-max-brooks-zombie-survival.html
W ciągu ostatnich lat na rynku wydawniczym zaczęło pojawiać się coraz więcej nowości opowiadających o nie-całkiem-umarłych trupach. Mowa tutaj oczywiście o zombie. Po "The Walking Dead" czy "Przeglądzie Końca świata: Feed", nadszedł czas na mistrzowskie "World War Z" Max'a Brooks'a oraz "Zombie survival. Poradnik o technikach obrony przed atakiem żywych trupów", w którym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-12
Do polskiej fantastyki nadal podchodzę ostrożnym krokiem, z pełną dozą ciekawości, ale także i obaw. Może dlatego, że zwyczajnie jeszcze nie czytałam żadnej dobrej powieści polskiego autora w tym gatunku. Mimo to, "Cienioryt" od początku mnie zaciekawił, a pozytywne recenzje utwierdziły mnie w przekonaniu, że ta książka jest warta przeczytania. Poza tym, w końcu musi być ten pierwszy raz, prawda? Jeśli nie teraz jest moment na przełamanie się, to kiedy? Dobra, dosyć tych filozoficznych pytań, przejdźmy do meritum.
Przenosimy się do fantastycznego państwa Vastylii, a konkretnie do jej serivskiego miasteczka, gdzie poznajemy mistrza szermierczej szkoły la destreza - Arahona Caranzę Marteneza Y'Grenata Y'Barratora. Jego życie dalekie jest od bycia spokojnym i ustatkowanym, wykonuje on m.in drobne zlecenia o dosyć wątpliwej treści. Wszystko się zmienia, gdy Sanna, córka uczonego Holbranver'a zostaje porwana. Główny bohater postanawia pomóc mężczyźnie i w ten oto sposób obaj zostają wciągnięci w spisek, którego nawet sami dokładnie nie rozumieją.
Najbardziej irytujące w dziele Piskorskiego jest tworzenie takich innowacji słownych jak: cieństrzelba czy cieniomapa. Ok, żeby tylko to, ale tutaj mamy więcej takich perełek. Dodawanie do każdego słowa przedrostka "cień" nie czyni z niego wyjątkowego, a raczej ukazuje braki pomysłowości. Kiedy czytałam o kolejnych "cieniach" to nieodłącznie towarzyszyła mi irytacja.
Z fabułą jednak jest o wiele lepiej. Ona potrafi obronić się sama. Widoczne jest, iż Piskorski ma ciekawy pomysł i zarys w jakim kierunku chce go rozwijać, a to już bardzo dużo. Jako, że nigdy nie czytałam żadnej książki oscylującej wokół motywu spod znaku płaszcza i spady, to było to dla mnie pewnego rodzaju pierwsze spotkanie, które może zaważyć na tym, jak w przyszłości będę postrzegała takie dzieła. Na szczęście, autor wyszedł z tego starcia obronną ręką i stworzył coś, co czyta się przyjemnie i szybko. Piskorski ma ciekawy warsztat, dodajcie do tego świetną kreację bohaterów i rozległe, plastyczne opisy, wszystko to razem wzięte niezwykle zachęca do "sunięcia po lekturze". Kiedy do skończenia "Cieniorytu" dzieliło mnie sto stron, oderwanie się od czytania było wręcz niemożliwe!
Warto dodać, iż w tym dziele to cienie są prawdziwą istotą człowieczeństwa. To one ukazują, jaki człowiek jest naprawdę; stygmatyzują go jako złego lub dobrego. Określają go. Mieszkańcy Vastylii nauczeni są, aby cieni unikać jak ognia. Genialna koncepcja, świetne zrealizowanie.
W dzisiejszej fantastyce najczęściej poruszane są wątki nadprzyrodzonych stworzeń (wampirów, wilkołaków, czarownic etc.) Autorom, zarówno polskim jak i zagranicznym zdarzyło się chyba zapomnieć o prawdziwej dobrej powieści fantasty. Książka Krzysztofa Piskorskiego to fantastyka na poziomie, z którą z pewnością trzeba się zapoznać. Polecam!
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/11/krzysztof-piskorski-cienioryt_12.html
Do polskiej fantastyki nadal podchodzę ostrożnym krokiem, z pełną dozą ciekawości, ale także i obaw. Może dlatego, że zwyczajnie jeszcze nie czytałam żadnej dobrej powieści polskiego autora w tym gatunku. Mimo to, "Cienioryt" od początku mnie zaciekawił, a pozytywne recenzje utwierdziły mnie w przekonaniu, że ta książka jest warta przeczytania. Poza tym, w końcu musi być...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
ROZDZIELIŁ ICH ŚWIAT
POŁĄCZYŁO PRZEZNACZENIE
Siedemnastoletnia Aria, główna bohaterka książki "Przez burze ognia" mieszka w Reverie, technologicznie rozwiniętej Kapsule, gdzie ludzie są bezpieczni z dala od śmiercionośnego eteru. Podobnie jak inni mieszkańcy Kapsuły Aria egzystuje na dwóch przestrzeniach, tej rzeczywistej, przedstawionej w odrzucający, nijaki sposób oraz tej wirtualnej, w której istnieją tzw. "Sfery". Sfery to miejsca, które dostarczają mieszkańcom Kapsuł rozrywkę, a przede wszystkim są całkowicie nieszkodliwe.
Jedno wydarzenie zmienia dotychczas spokojne i wolne od niebezpieczeństw życie nastolatki. Z osobistych pobudek udaje się tam, gdzie nie powinna z nieodpowiednimi osobami. Tereny, na które zapuszczają się nastolatkowie się zakazane. Ten nieodpowiedzialny wybryk odbija się na dalszych przygodach naszej bohaterki, Arii, która ląduje w miejscu, gdzie jej szanse na przeżycie są bliskie zeru.
Aria bowiem zostaje wyrzucona do Umieralni, w której można, jak mawiają, zginąć na milion sposobów.
Zbiegiem okoliczności dziewczyna poznaje Wykluczonego, Dzikusa, którego się boi, a jednak mimo to ich drogi nieodwracalnie się krzyżują...
„Dla tych, których kochamy, potrafimy być najokrutniejsi.”
Antyutopijna wizja świata stworzona przez Veronicę Rossi jest po prostu zachwycająca, dopracowana w każdym calu, a także w dziwny sposób pociągająca. Autorka sprawiła, iż otaczająca mnie rzeczywistość wydawała się nie mieć znaczenia w obliczu śmiercionośnego eteru czyhającego na bohaterów, wydającego się prawie obserwować ich zmagania, walkę o przeżycie. Ponadto Rossi jest bardzo oddana temu, co stworzyła i widać, iż zostało to dokładnie przemyślane i skonstruowane. Wykluczeni, Osadnicy, Kapsuły, Sfery, burze eterowe... to tylko namiastka tego, co możemy w tej historii odnaleźć. W powieści tej mamy do czynienia z czymś nowym i oryginalnym, a podczas lektury z pewnością nie nawiedzi Was to uporczywe uczucie mówiące, iż to wszystko już było.
Dystopie w połączeniu z wątkiem miłosnym potrafią uprzyjemnić czas, ale coraz częściej nie jest to dla mnie wystarczające. Im więcej książek z tego gatunku czytam, tym coraz trudniej mnie zadowolić. Rossi udało się to nawet z nawiązką. Przede wszystkim autorka nie skupiła się tylko i wyłącznie na romansie, ale także i potrafiła świetnie odzwierciedlić trudy przetrwania w strasznej rzeczywistości. Obserwując zmagania Arii byłam zmuszona do zastanowienia się, co ja bym zrobiła będąc na jej miejscu. Główna bohaterka zostaje wyrzucona w miejsce, które dotychczas było jej znane tylko z przerażających opowieści, a mimo to wola walki, która się w niej tliła jest ukazana w oszałamiająco dobry sposób. "Przez burze ognia" pokazuje do czego człowiek jest zdolny, w obliczu niebezpieczeństwa i jak silna wola walki w ostatecznym rozrachunku okazuje się przydatna.
Zanim napomknę o romansie, chciałabym też wspomnieć o kreacji bohaterów, bo zdecydowanie zasługuje ona na uznanie. Coraz częściej odkrywam, iż powieści z góry skierowane do młodzieży nie zadowalają pod względem różnorodności postaci. Jeden charakter wygląda jak kalka drugiego. Nie obawiajcie się, w książce Rossi tego nie znajdziecie. Aria, ma ogromną wolę walki, nie poddaje się nawet, gdy staje w obliczu nowej rzeczywistości. Stara się sobie radzić z różnymi efektami. Ale właśnie na tym polega życie, prawda? By po porażce wstać, pozbierać się i próbować dalej, bo jako ludzie popełniamy błędy. Autorka w swoją historię tchnęła realność, nie czyniąc swoich bohaterów wyidealizowanych. Szczególnie interesującą osobowością okazał się dla mnie Perry, który wydaje się mieć dwie sprzeczne natury, z czego do jednej, tej wrażliwszej nie chce się przyznać. Ciekawym doświadczeniem jest obserwowanie, jak jego emocjonalna zbroja kruszy się rozdział po rozdziale. Moją sympatię zaskarbił sobie też Roar, niezwykle interesująca postać, jestem bardzo ciekawa w jaką stronę Rossi pociągnie ten wątek.
Kolejnym plusem tej powieści jest narracja. Veronica Rossi dobrze postąpiła pokazując wydarzenia z dwóch perspektyw - Arii, oraz Perry'ego, przy czym obie narracje są trzeciosobowe. Pozwoliło mi to na lepsze rozeznanie w historii, a autorce - na jeszcze lepsze jej rozwinięcie. Ponadto pisarka ma bardzo dobry warsztat pisarski, przez co jej dzieło czyta się bardzo płynnie, z niesłabnącym entuzjazmem i napięciem. Styl pisania w tej książce jest lekki, przystępny i nieskomplikowany, idealnie wpasował się w mój gust czytelniczy.
Można mówić, że "Przez burze ognia" to tylko kolejna dystopia o tym samym, co już było wałkowane milion razy. Jednak obiektywnie rzecz mówiąc wcale tak nie jest. Książka ta ma w sobie ogromny potencjał, jest pełna oryginalności, a sama autorka pokazuje, iż ma w zanadrzu jeszcze dużo wątków do rozwinięcia i pomysłów do wykorzystania. Poza tym klimat, który Veronica Rossi roztacza nad swoim dziełem jest po prostu intrygujący, przez co jestem szczerze ciekawa, jak dalej potoczą się losy bohaterów. Mi nie pozostaje nic innego, jak sięgnięcie po kontynuację o tytule "Przez bezmiar nocy", a Was zachęcam do zapoznania się z pierwszą częścią.
http://mojeksiazkoweniebo.blogspot.com/2013/12/veronica-rossi-przez-burze-ognia.html
ROZDZIELIŁ ICH ŚWIAT
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPOŁĄCZYŁO PRZEZNACZENIE
Siedemnastoletnia Aria, główna bohaterka książki "Przez burze ognia" mieszka w Reverie, technologicznie rozwiniętej Kapsule, gdzie ludzie są bezpieczni z dala od śmiercionośnego eteru. Podobnie jak inni mieszkańcy Kapsuły Aria egzystuje na dwóch przestrzeniach, tej rzeczywistej, przedstawionej w odrzucający, nijaki sposób oraz...