-
Artykuły
Siedem książek na siedem dni, czyli książki tego tygodnia pod patronatem LubimyczytaćLubimyCzytać2 -
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński9 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant10 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać468
Biblioteczka
2013-06-19
2013-06-24
Uwaga, spoilery poprzednich tomów!
Jest! Wreszcie finał opowieści, która zdawa się nie mieć końca... Miało być hucznie i z przytupem, a wyszło jak zwykle... Czyli schematycznie. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Akcja ostatniego z tomów serii "Pamiętniki Wampirów" jest dokładnym przedłużeniem przygód opisanych w tomie szóstym. Zaczyna się tej samej nocy, której skończyły się przeżycia znane czytelnikom z "Pieśni księżyca", dlatego każdy, kto zwleka z przeczytaniem ostatniego tomu powinien czym prędzej wziąć się za czytanie! Dużo szczegółów jest tu potrzebnych, a z ludzką pamięcią różnie bywa, prawda?
Pojawiająca się w "Pieśni księżyca" "dobre" wilkołaki wciąż są obecne w siódmym tomie. I to właśnie ze względu na ich obecność podczas czytania samego fianłu nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać. Dlazcego? Ponieważ to już było! I to nie jednokrotnie! Nie chcąc zdradzać szczgółów i odbierać przejemności z lektury mogę powiedzieć, że taki rozwój wypadków znam już z dwóch innych serii. Po pierwsze - z "Błękitnokrwistych" M. de la Cruz, gdzie, o dziwo, sprawdził się całkiem dobrze jak i w znanym powszechnie "Zmierzchu" S. Meyer, gdzie już nie był tak dobrze odbierany, ale przynajmnije spodziewany. Tutaj... Było to śmieszne. Ale to taki śmiech przez łzy, bo liczyłam na coś dużo bardziej oryginalnego.
Drugim dużym minusem jest zakończenie wątku trójkąta miłosnego. Finał tej potrójnej miłości jest równie pozbawiony warazu jak sam wątek miłosny, gdzieś od trzeciej księgi z cyklu. Chociaż na koniec autorka mogła pokusić się o coś, co wywołałoby w czytelniku jakąkolwiek emocję. Nawet zło. A to było takie... Zwykłe. I w pewnym odczuciu nudne.
Po trzecie - jeszcze raz przeczytam zwrot "słyszeć błagalną nutę w głosie" to sama zacznę krzyczeć wniebogłosy. Ile można? Książka ma niecałe 400 stron, a ten zwrot użyty jest kilkanaście razy.
Z pozytywnych aspektów powieści - usatysfakconowało mnie zakończenie wątków Bonnie i Meredith. Tu się autorka przyłożyła, nie da się ukryć. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik, wykończone i "wygłaskane".
Wątek Niebiańskich Strażników, który zanikł po wydostaniu się bohaterów z Mrocznego Wymiary znów odżywa i odgrywa kluczową rolę w ostatnich rodziałach. I tu muszę przyznać, że tego się nie spodziewałam. Zwłaszcza, że wszystko razem stanowi dość spójną całość.
Ale mimo wszystko cieszę się, że to już koniec. Zaczęłam odczuwać swoiste "zmęczenie materiału", więc lepszy taki finał niż kolejne tomy przedłużające przygody Eleny i jej przyjaciół w nieskończoność.
Polecam lekturę w ramach relaksu na zbliżające się wakacje. Jest to niewymagające od czytelnika pozycja, dobra na zajęcie czymś dłoni i myśli.
Uwaga, spoilery poprzednich tomów!
Jest! Wreszcie finał opowieści, która zdawa się nie mieć końca... Miało być hucznie i z przytupem, a wyszło jak zwykle... Czyli schematycznie. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Akcja ostatniego z tomów serii "Pamiętniki Wampirów" jest dokładnym przedłużeniem przygód opisanych w tomie szóstym. Zaczyna się tej samej nocy, której skończyły się...
2013-05-31
Kolejna lektura, 24.07.2021: Nie jest tak wspaniała ja ją zapamiętałam, czuć jednak bardzo młodzieżowy klimat. Czyta się jednak bardzo szybko, a intryga wciąga i dostarcza rozrywki. Egzaltowany styl nieco drażni.
2013: Tytułowa Marina Blau to nastoletnia blondynka o oczach koloru burzowej chmury, właścicielka kota Kafki i tajemniczego zeszyty, w którym wciąż coś zapisu, gdy myśli, że nikt nie patrzy. Nie chodzi do szkoły, aby móc cały czas spędzać z ciężko chorym ojcem. Łamaczka chłopięcych serc.
Óskar Drai mieszka i uczy się w internacie. Każde popołudnie spędza na spacerach po ulicach Barcelony. W wyniku jednej z takich wędrówek trafia do domu Mariny,który wziął za opuszczony. Zaskoczony nagłym pojawieniem się ojca Mariny ucieka w popłochu. Dopiero po dotarciu do internatu orientuje się, że w ręce wciąż trzyma zegarek, który podniósł z podłogi starego domu.
Postanawia tam wrócić, aby odłożyć zabytkowy zegarek. Wtedy spotyka Marinę i rozpoczyna się największa przygoda ich życia. Przygoda, która zagraża życiu. Przygoda, która sprawi, że oboje poznają smak prawdziwej przyjaźni. A wszystko zaczyna się od wizyty na starym cmentarzu. Tam w każdą ostatnią niedzielę miesiąca kobieta w czerni z zasłoniętą twarzą odwiedza bezimienny grób.
"Marina" jest czwartą powieścią w dorobku autora. Jest też czwartą powieścią, z którą miałam niewątpliwą przyjemność przeczytać. Tak jak w wypadku poprzednich książek tak i tutaj styl i język autora rzuca na kolana. Każde kolejne zdanie, każdy kolejny akapit, rozdział i wątek tworzą cudowny świat pełen mroku, tajemnicy i grozy. Wystarczy zamknąć oczy, aby oczami duszy ujrzeć Barcelonę w latach 80 XX wieku.
Klimat panujący w całej powieści wprost wycieka z treści, przecieka przez palce dłoni trzymających książkę. Każda strona emanuje niezwykłym czarem i atmosferą, sprawiając, że czytelnik nie może się oderwać od lektury.
Akcja jest pełna dynamiki mimo, że mało tu dialogów, a powieść w 90% to opisy przeżyć i emocji głównych bohaterów.
"Marina" to wspaniała lektura dla wszystkich "w miarę" dorosłych czytelników. Obawiam się, że młodsi fani powieści Zafón'a, którzy zakochali się w "Księciu Mgły" lub "Pałacu Północy" tym razem mogą nabawić się koszmarów sennych i najeść się strachu!
Dodatkowo finał powieści nie należy do stuprocentowych happy endów. To raczej pyrrusowe zwycięstwo. W efekcie ostatnie czterdzieści stron czytałam ze łzami w oczach i wypiekami na policzkach.
Podsumowując, polecam tę powieść wszystkim fanom horrorów i/lub twórczości Carlos Riuz Zafón. "Marina" sama w sobie jest gwarantem mnóstwa emocji i wrażeń oraz kilku godzin spędzonych przy doskonałej lekturze.
PO 8 LATACH "Marina" straciła wiele ze swojej magii, ale wciąż jest świetną rozrywką. Łatwą, przewidywalną i typowo młodzieżową, ale rozumiem swoje własne zachwyty sprzed blisko dekady.
Kolejna lektura, 24.07.2021: Nie jest tak wspaniała ja ją zapamiętałam, czuć jednak bardzo młodzieżowy klimat. Czyta się jednak bardzo szybko, a intryga wciąga i dostarcza rozrywki. Egzaltowany styl nieco drażni.
2013: Tytułowa Marina Blau to nastoletnia blondynka o oczach koloru burzowej chmury, właścicielka kota Kafki i tajemniczego zeszyty, w którym wciąż coś zapisu,...
2013-04-15
2013-05-28
W trakcie czytania.
Wiem, że "tam gdzie palą książki niebawem ludzi palić będą" ale mimo to mam olbrzymią ochotę wrzucić tę powieść do płonocęgo stosu i tańczyć w okół ognia z radością, że nie muszę więcej patrzeć na jedną z najnudniejszych książek świata. Po przeczytaniu 150 stron porzuciałam tę książkę na dobre trzy miesiące. Teraz znów walczę o przetrwanie starając się przełknąć ją do końca (duma i ambicja pełnoetatowego mola książkowego nie pozwalają mi na oddanie walkowerem). Akcja jest nudna, przewidywalna i schematyczna. Język godny "pana Miecia spod sklepu". Styl opłakany, żałosny i bezbarwny. Bohaterowie płytcy. Mimo, że doszłam już do 240 strony (należą się oklaski!) nie mam pojęcia kto jest kim. Imiona mylą mi się nieustannie, że nie wspomną o wzajemnych koligacjach i powinowactwie między bohaterami... Jednym słowem - tragedia.
Po przeczytaniu
Jest, jest, jest! Nareszcie! Udało mi się wytwać do końca! Ale przyznaję, że było ciężko...
Całe 450 (z 500) stron zajęło mi zapamiętanie imion bohaterów. A jest ich koło 20. Dodatkowo każdy z każdym jest jakoś spokrewniony lub spowinowacony. Istna mordęga.
Akcja jest potwornie rozwleczona i rozciągnięta. Przez pierwsze 120 stron nie dowiadujemy się niczego ciekawego, tylko wciąż powtarzana jest jedna informacja: Barry nie żyje.
Tak jak wspominałam podczas lektury styl i język są godne pożałowania. Takiej ilości wulgaryzmów w jednej książce nie czytałam od dawna... Nautralistyczne opisy aktów seksualnych, warunków mieszkalnych w Fields oraz problemów z jakimi borykają się mieszkańcy tego osiedla (narkotyki, przemoc, prostytucja, alkohol), które z założenia miały szokować i wzbudzać podziw dla autorki, "która tak wiernie oddała prawdziwe życie" są najzwyczajnie NUDNE. BRZYDKIE I NUDNE.
Tak nudne, że jest to świetna pozycja, jeśli ktoś ma kłopoty z snem. Uśpi każdego lepiej i prędzej niż babciny napar z ziółek, czy proszki nasenne! Gwarantuje.
Na koniec nie pozostaje mi nic innego, niż apel do ludzkości, aby unikała tej książki i omijała ją szerokim łukiem. Nic dobrego was nie spotka podczas czytania. Chyba, że ktoś naprawdę ma kłopoty z zasypianiem.
W trakcie czytania.
Wiem, że "tam gdzie palą książki niebawem ludzi palić będą" ale mimo to mam olbrzymią ochotę wrzucić tę powieść do płonocęgo stosu i tańczyć w okół ognia z radością, że nie muszę więcej patrzeć na jedną z najnudniejszych książek świata. Po przeczytaniu 150 stron porzuciałam tę książkę na dobre trzy miesiące. Teraz znów walczę o przetrwanie starając się...
2013-11-22
"Proces" najsławniejsza z powieści Franza Kafki nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Strasznie mocno przypomina mi "Zbrodnię i karę" mimo, że to zupełni inny tym powieści.
Pierwsza połowa była całkiem dobra, czytało się stosunkowo szybko. Natomiast końcówka dłużyła się niemiłosiernie. Ostatni rozdział był wprost nie do przełknięcia i gdyby nie konieczność nie dokończyłabym tej książki.
Ciężko mi też powiedzieć coś dobrego na jej temat. "Proces" choć uznawany za wybitne dzieło dwudziestego wieku stanowczo nie nadaje się na dobrą lekturę w dwudziestym pierwszym stuleciu.
"Proces" najsławniejsza z powieści Franza Kafki nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Strasznie mocno przypomina mi "Zbrodnię i karę" mimo, że to zupełni inny tym powieści.
Pierwsza połowa była całkiem dobra, czytało się stosunkowo szybko. Natomiast końcówka dłużyła się niemiłosiernie. Ostatni rozdział był wprost nie do przełknięcia i gdyby nie konieczność nie...
2013-03-23
Tytułem wstępu:
"Białe trufle" to nieprawdziwa historia o prawdziwym człowieku, żyjącym za czasów panowania Królowej Wiktorii, wojny francusko-pruskiej, w dniach największej sławy prasykiego kabaretu Moulin Rouge. Jest to książka o człowieku, który wywrócił kuchnie, gotowanie i restaurację do góry nogami i poukładał od nowa. Jest to opowieść o człowieku dzielącym życie na trzy miasta - Paryż, Londyn i Monte Carlo - oraz pomiędzy trzy kobiety. Jednym zdaniem jest to powieść o Auguste Escoffier.
Minusy:
Niestety wielkość książki nie dorównuje wielkości francuskiemu kucharzowi. W powieści szerzą się dłużyzny i przynudnawe opisy potraw i spoosbów ich przyrządzania, co dla osoby nie pałającej miłością do jedzienia jest istną katorgą...
Dużą przeszkodą w czytaniu jest mnóstwo francuskiech półsłowek, słów, zdań, a czasem i fragmentów konwersacji, co dla osób nie znających mowy żabojadów może okazać się przeszkodą nie do przejścia.
Punkt trzeci - niechronologiczny opis życia największego szefa kuchni wprowadza niepotrzebny zamęt i odbiera przyjemność czytania. Miejsce i czas akcji często zmienia się co rozdział, akcja przerywana jest w dziwnych momentach, co tylko potęguje chaos.
Mnóstwo, naprawdę mnóstwo nazwisk francuskich, angielskich i niemieckich pojawiających się raz tu, raz tam tez nie ułatwia lektury.
To "COŚ" co znajduje się na odwrocie książki nie ma z nią nic wspólnego oprócz podania imion bohaterów! Czytając te kilka zdań zamieszczonych na tylnej okładce mamy wrażenia, że czaka nas typowy romans posiadający opisy dań jedzonych przez parę głównych boahterów. Jest to jedno wielkie kłamstwo, romansu tam tyle co kot napłakał, zwłaszcza między parą wymienioną na odwrocie.
Ostatnie 90 stron przeczytałam ze względu na własną dumę, która nigdy nie może przeboleć, gdy porzucam jakąś książkę przed końcem. Końcówka jest tak nudna, dziwna i jeszcze raz nudna, że nawet dla wytrwałego czytelnika i fana powieści osadzonych w niezbyt dalekiej przeszłości może okazać się twierdzą nie do zdobycia.
Plusy:
Największym plusem tej powieści jest jej okładka, która faktycznie intryguje w przeciwieństwie do samej treści.
Po drugie - dużo odniesień historycznych. To chyba ratuje tę powieść przed całkowitą krytyką z mojej strony. Można rzec, że wszystkie te odwołania są drogowskazami, dzięki którym odnajdujemy się w książce.
Po trzecie i ostatnie - autoska ma duży talent do opisywania samków i woni. Momentami wyobrażenie sobie smaków potraw było wręczn naturalne.
Na zakończnie
Podsumowując, jest to powieść dla osób, które nie spodziewają się wartkiej akcji, pikantnego romansu, czy topowej biografi. Ta książka to niezbyt udana wariacja na temat życia "króla kucharzy" dla kogoś, kto pragnie odmiany od szablonowych powieści. Nie polecam osobom, które liczą na szybki rozrachunek i przyjemną lekturę, ponieważ mogą się bardzo rozczarować.
Tytułem wstępu:
"Białe trufle" to nieprawdziwa historia o prawdziwym człowieku, żyjącym za czasów panowania Królowej Wiktorii, wojny francusko-pruskiej, w dniach największej sławy prasykiego kabaretu Moulin Rouge. Jest to książka o człowieku, który wywrócił kuchnie, gotowanie i restaurację do góry nogami i poukładał od nowa. Jest to opowieść o człowieku dzielącym życie na...
2013-06-26
„W końcu przedstawienie bez publiczności nie jest nic warte.”
Debiutancka powieść Erin Morgenstern zaczyna się od przejmującego opisu cyrku. Niezwyczajnego cyrku. La Cirque des Rêves, Cyrk Snów nie ma nic wspólnego ze znanym nam z dzieciństwa cyrkiem. Otwarty tylko w nocy, pojawiający się bez zapowiedzi na obrzeżach miast całego świata wzbudza nie małą sensację. Ale nikt nie wie, dlaczego tak naprawdę cyrk istnieje. To zagadka, której rozwiązanie nie jest jasne nawet dla występujących w nim artystów...
Celia jest iluzjonistką. Można rzec, że ma to we krwi. Będąc córką jednego z najsławniejszych magików dziewiętnastego stulecia czary są dla niej równie naturalne jak oddychanie. I właśnie z tego względu zostaje uwikłana w grę. Grę, której zasady zna tylko jej ojciec i pewien mężczyzna w szarym garniturze.
Marco wychowuje się w sierocińcu. Pewnego dnia pojawia się mężczyzna w szarym garniturze i zabiera go. Kolejne lata to nieustanna nauka. Nauka czarów i iluzji. I czytania. Czytania książki za książką. Gdy nauka zostaje zakończona, Marco zostaje przymuszony do pracy u pewnego ekscentrycznego bogacza. Bogacza, który wraz z garstką przyjaciół postanawia stworzyć monochromatyczny cyrk i potrzebuje asystenta. Asystentem tym zostaje Marco tym samym włączając się do gry, która tyle lat wcześniej została rozpoczęta przez jego prawnego opiekuna.
Styl Erin Morgenstern jest... Dziwny. Idealnie sprawdza się do opisów kolejnych elementów cyrku takich jak zadziwiający zegar przy wejściu lub namiot akrobatów. Wystarczy przymknąć powieki, aby "zobaczyć" świat wykreowany przez autorkę. Opisy te są niezwykle obrazowe, język plastyczny, a żaden detal nie zostaje ominięty. Niestety dużo gorzej sprawdza się ten styl przy opisywani fabuły. Pełna magii historia nie ma w sobie nic z tajemniczości i uroku opisów cyrku, przez co książka wiele traci.
Sama fabuła jest dość łatwa i przewidywalna. Bez problemu można odgadnąć zakończenie, jednak mimo to czytając wciąż miałam nadzieję na zaskoczenie. Liczyłam na coś, co zaskoczy mnie równie bardzo jak "odwiedziny" w cyrkowej Studni Łez.
"Cyrk Nocy" to naprawdę bardzo ładna opowieść. Ale to wciąż tylko opowieść. Nie jest to jedna z tych książek, które zostają z czytelnikiem na długo po skończeniu ostatniej strony. To raczej ładnie napisane "czytadło" z marnie opowiedzianą historią dwojga ludzi, którzy nie mieli prawa zadecydowania o własnej przyszłości. To także opowieść o magii. Największej magii na świecie - miłości. Miłości mimo przeciwwskazań i barier.
Książkę czyta się stosunkowo łatwo i przyjemnie. Szybko. Jest tam kilka postaci, którzy bez wątpienia wzbudzają sympatię. Między innymi para bliźniąt urodzonych w dniu otwarcia cyrku. A także tajemnicza kobieta guma z mnóstwem niezrozumiałych tatuaży.
Polecam powieść osobom cierpiącym na nadmiar wolnego czasu. Zapewne miło spędzicie czas na czytaniu historii dziejącej się w Cyrku Nocy. Ale jeśli macie coś innego do wyboru bez problemu możecie odłożyć w czasie lekturę debiutu Erin Morgenstern.
„W końcu przedstawienie bez publiczności nie jest nic warte.”
Debiutancka powieść Erin Morgenstern zaczyna się od przejmującego opisu cyrku. Niezwyczajnego cyrku. La Cirque des Rêves, Cyrk Snów nie ma nic wspólnego ze znanym nam z dzieciństwa cyrkiem. Otwarty tylko w nocy, pojawiający się bez zapowiedzi na obrzeżach miast całego świata wzbudza nie małą sensację. Ale nikt...
2013-03-31
(...)Tom 4 Powrót obok wspaniałych obrazów elżbietańskiego Londynu olśniewa nas plastyczną wizją cesarskiej Pragi i przepychu dworu Habsburgów." - takie słowa znajdujemy na skrzydełkach okładki. Trudno nie zgodzić się z tym twierdzeniem. Niestety jest to największy, jeśli nie jedyny plus tej książki. Powieść znajdujemy na półkach opatrzonych napisem "FANTASTYKA", ale zawartość bardziej przypominaj wariacje na temat życia na dworze Elżbiety Tudor i Rudolfa II. Czytając miałam wrażenie, że fantastyka, magia i alchemia pozostały w współczesności, a bohaterowie przenosząc się w czasie zatracili wszystkie swe zdolności.
Książka, która z założenia opowiada o czarownicach, demonach i wampirach skupia się na humorach angielskiej królowej i namiętnościach cesarza. Główny wątek, od którego wszystko się zaczęło - poszukiwanie magicznej Księgi Życia, śmiertelnikom znanej pod nazwą "Ashmole 782" przez 3/4 książki nie jest poruszany. Gdy wreszcie akcja się rozkręca, a zaczarowany manuskrypt znów jest w posiadaniu pary głównych bohaterów wszystko kończy się bardzo szybko i znów wracamy do przydługawych i nudnych opisów dworskiej etykiety.
Dziwne jest opisywanie 4 tomu, gdy "Księga wszystkich dusz" wszędzie jest nazywana jest trylogią. Co dziwniejsze, akcja kończy się tak, że pojawienie się na liście zapowiedzi tomu 5 mnie nie zaskoczy. Zakładam, że to tylko malwersacja polskiego wydawnictwa a w rzeczywistości trylogia jest trylogią. Mam tylko nadzieję, że jeśli domniemany 5 tom pojawi się w polskich księgarniach będzie on reprezentował wyższy poziom niż jego poprzednik.
Pierwsze dwa tomy porywały, sprawiały, że nie dało się oderwać od lektury, a styl i język autorki był niesamowicie barwny i żywy. Wielka szkoda, że nie znalazłam tych zalet na kartach "Powrotu".
Jednocześnie trzeba oddać autorce fakt, że przedstawiony przez nią dwór elżbietański jest bardzo podobny do tego realnego. Widać, że zgłębiła temat nim zaczęła opisywać chociażby panującą modę na kryzy.
Tak jak to bywa w realnym świecie po ślubie wątek romantyczny zamiera. I tu tak się stało. Opisy kolejnych spotkań czarownicy i wampira były interesujące i intrygujące. Gdy w końcu się pobrali, rzecz jasna, mimo wielu przeciwieństw ich płomienny romans zamiera i gubi się pośród uliczek Londynu i Pragi.
Jest jeszcze jedna rzecz, której nie mogę podarować wydawnictwu. Na okładce mamy umieszczony zegarek posiadający napis "QUARTZ". Zapewne ani Elżbieta I, ani Rudolf II nie posiadali zegarka z tym mechanizmem. A wystarczyło tylko usunąć napis by nadać odrobinę bardziej wiarygodny wygląd okładce.
Na zakończenie chciałabym zarekomendować tę powieść wszystkim którzy spełniają poniższe warunki:
-przeczytali poprzednie 3 tomy
-nie nastawili się na wielkie objawienie w tym tomie
-interesują się chociaż odrobinę czasami opisanymi w powieści
-nie liczą na płomienny romans, czy emocjonujące poszukiwania magicznego manuskryptu.
Osoby nie spełniające tych warunków mogą się nieźle rozczarować...
(...)Tom 4 Powrót obok wspaniałych obrazów elżbietańskiego Londynu olśniewa nas plastyczną wizją cesarskiej Pragi i przepychu dworu Habsburgów." - takie słowa znajdujemy na skrzydełkach okładki. Trudno nie zgodzić się z tym twierdzeniem. Niestety jest to największy, jeśli nie jedyny plus tej książki. Powieść znajdujemy na półkach opatrzonych napisem "FANTASTYKA", ale...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-07-12
Niemiłosiernie namęczyłam się z tą książką. Czytało się ją okropnie i nieprzyjemnie. Natłok nazwisk sprawił, że po przeczytaniu nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnego imienia prócz bohaterów tytułowych i Wolanda. Jeszcze więcej niż nazwisk było tam scen. Każda jedna haczyła o absurd, a przedstawione były w tak niezrozumiały sposób, że jedyne co z tego wynikało to ból głowy.
Za pierwszy podejściem przetrawiłam tylko dwanaście rozdziałów. Za drugim razem udało mi się dotrzeć do końca, jednak to i tak nie zmieni moich odczuć wobec tej książki. Wynudziłam i zmęczyłam się przy niej okropnie. Wiem, że to klasyka literatury rosyjskiej i idealna ilustracja absurdu życia w radzieckiej Moskwie, ale mimo to nie jestem w stanie przekonać się do tej książki.
Żadnej z postaci nie polubiłam; fabuła mimo, że skonstruowana w ciekawy sposób również nie przypadła mi do gustu.
Wciąż się zastanawiam skąd wynika sympatia tylu osób do najsławniejszej powieście Bułhakowa...
Nie polecam, chyba, że ktoś cierpli na nadmiar wolnego czasu lub tęskni za uczuciem chaosu i niezrozumienia.
Niemiłosiernie namęczyłam się z tą książką. Czytało się ją okropnie i nieprzyjemnie. Natłok nazwisk sprawił, że po przeczytaniu nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnego imienia prócz bohaterów tytułowych i Wolanda. Jeszcze więcej niż nazwisk było tam scen. Każda jedna haczyła o absurd, a przedstawione były w tak niezrozumiały sposób, że jedyne co z tego wynikało to ból...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-11-29
Pogmatwany i skomplikowany obraz kobiety. Kobiety, która całe życie poświęciła wspomnieniom z lat młodości. Wspomnieniom, które uczyniły ją nieszczęśliwą i zgorzkniałą. Idealnie skonstruowana powieść ukazująca specyfiką myślenia i wagę przeżyć z młodości. Psychologiczne rozważania dotyczące zawiłości wspomnień, lęków, marzeń i pragnień młodej kobiety, która nie wie, kiedy przeminęła jej młodość.
Róża Żabczyńska - piękna, utalentowana, temperamentna i dumna panna z dobrego domu i perspektywami na światową karierę skrzypaczki. Pod wpływem nieszczęśliwej miłości i niekompetentnego nauczyciela zmienia się w wyrachowaną i zimną kobietę, zadufaną w sobie.
Brak chronologii w powieści trochę utrudnia jej zrozumienie zawłaszcza na początku. Duża ilość nazwisk, imion i wzajemnych koligacji między bohaterami również nie ułatwia wdrożenia się w tematykę. Ale po pięciu, sześciu rozdziałach Czytelnik rozróżnia już poszczególne postacie oraz potrafi uporządkować kolejność wydarzeń.
Książkę, choć z przymusu, czytało mi się naprawdę dobrze. Mimo, że od chwili jej napisania minęło już prawie sto lat, powieść jest aktualna i pełna uniwersalnych prawd. Oparta na freudowskiej psychoanalizie zawiera w sobie mnóstwo wiarygodności psychologicznej i pozwala na lepsze zrozumienie nie tylko bohatera literackiego, ale też drugiego człowieka, który posiada cechy Róży lub jej krewnych.
Gorąco polecam każdemu, kto nie boi się wytężyć umysłu podczas lektury i chce poznać choć odrobinę zawiłości ludzkiej psychiki.
Pogmatwany i skomplikowany obraz kobiety. Kobiety, która całe życie poświęciła wspomnieniom z lat młodości. Wspomnieniom, które uczyniły ją nieszczęśliwą i zgorzkniałą. Idealnie skonstruowana powieść ukazująca specyfiką myślenia i wagę przeżyć z młodości. Psychologiczne rozważania dotyczące zawiłości wspomnień, lęków, marzeń i pragnień młodej kobiety, która nie wie, kiedy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-10-20
2013-11-05
„Wszyscy palicie dla przyjemności. Ja palę po to, aby umrzeć”
Debiut amerykańskiego pisarza Johna Greena, w Polsce znanego, dzięki powieściom "Gwiazd naszych wina" oraz "Papierowe miasta" wydaje się być zwykłą historią jakich wiele na rynku. Mamy tu wszystkie elementy, aby potraktować "Szukając Alaski" jako kolejne czytadło dla młodzieży. I tak pojawia się tu nieprzeciętna i śliczna dziewczyna, która ma świat u stóp, całkowicie przeciętny chłopak, którego świat staje na głowie, grupkę przyjaciół na dobre i na złe, pierwsze miłości, papierosy, alkohol i seks. Innymi słowy - recepta na sukces. Ale czy na pewno?
Jak to z debiutami bywa zawierają w sobie masę wątków autobiograficznych. Potwierdza to list od autora skierowany do czytelników. Historia opisana w powieści w jakimś stopniu wydarzyła się naprawdę. Lub miała się wydarzyć. Dzięki temu podczas czytania odniosłam wrażenie, że jest to najbardziej osobista z powieści Greena.
„Najlepszy dzień mojego życia miał miejsce dzisiaj."
Nieprzeciętność przeciętnej historii polega na jej głębi. Kreacje bohaterów - głównie tytułowej Alaski Young - są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Ich psychika jest złożona, pełna zawiłości, które choć z pozoru trudne do pojęcia nadają powieści wiarygodności psychologicznej. Miejsce akcji - liceum z internatem - sprawia, że w powieści prawie nie występuję bohaterowie pełnoletni. Jeśli już jakiś się trafi nie ma on większego znaczenia i wszystko znów wraca do młodocianych przyjaciół i ich relacji. Relacji bardzo skomplikowanej, w której nie wiadomo, kto jest kim i dla kogo.
Tempo akcji jest zawrotne. Aż do kluczowego momentu dynamika jest przerażająca, wszystko jakby leciało na łeb, na szyję, a czytelnik ma wrażenie jakby kartki uciekały mu z książki. Jednocześnie chce się czytać, by dowiedzieć się czegoś jeszcze i jeszcze, ale z drugiej strony czujemy, że każda kartka zbliża nas do końca. Każdy rozdział jest opatrzony nagłówkiem zawierającym słowo PRZED oraz liczbę dni. Każdy rozdział to wielkie odliczanie, do czegoś, co zmienia bohaterów, akcję, powieść, a czasem i czytelnika.
Gdy już doczytamy do kluczowego momentu, każdy nowy rozdział zaczyna się słowem PO i liczbą dni. Teraz już nie oczekujemy olbrzymiego wydarzenia porównywalnego z Wielkim Wybuchem. Teraz próbujemy pojąć (wraz z głównym bohaterem) DLACZEGO doszło do tej sytuacji... A finał jest zaskakujący.
Praktycznie do ostatniej kartki nie możemy rozszyfrować powodu, zagadki jaką kryje za sobą owo wielkie wydarzenie. Nawet ja, czytelnik, który nie jedno już w rękach miał, nie byłam w stanie do końca rozgryźć powodu takiego obrotu spraw. Zazdroszczę autorowi pomysłowości i kreatywności.
Istnieją też rzeczy, które mnie denerwowały. Przede wszystkim to usilne uduchowienie powieści. Za sprawą zajęć z znajomości religii świata, na które uczęszczają bohaterowie wciąż stykamy się z pytaniami natury etyczno-moralnej. Moim zdaniem to niepotrzebny i zbędny dydaktyzm. Tak jakby autor chciał przymusić do myślenia na tematy egzystencjalne. Po co? Nie mam pojęcia. Było to jedynie męczące i zaniżyło moją ogólną ocenę "Szukając Alaski".
Reasumując, polecam powieść fanom wcześniej opublikowanych powieści Johna Greena. Z pewnością "Szukając Alaski" sprawi wam przyjemność równą "Papierowym miastom". Osobom, które nie miały wcześniej do czynienia z twórczością amerykańskiego autora polecam gorąco.
„Wszyscy palicie dla przyjemności. Ja palę po to, aby umrzeć”
Debiut amerykańskiego pisarza Johna Greena, w Polsce znanego, dzięki powieściom "Gwiazd naszych wina" oraz "Papierowe miasta" wydaje się być zwykłą historią jakich wiele na rynku. Mamy tu wszystkie elementy, aby potraktować "Szukając Alaski" jako kolejne czytadło dla młodzieży. I tak pojawia się tu nieprzeciętna...
2013-09-21
„Serce człowieka jest jak ptak zamknięty w klatce ciała.”
Powieść, a właściwie opowiadanie Schitta to historia jedenastoletniego chłopca Żyda mieszkającego w Paryżu. Chłopca niekochanego, osamotnionego i nieszczęśliwego, który zaprzyjaźnia się ze starszym mężczyzną prowadzącego sklep przy tej samej ulicy. Przyjaźń międzytytułowym panem Ibrahimem, a jedenastoletnim Mojżeszem to kwintesencja ludzkiego szczęścia. To piękna i ponadczasowa historia, tak prosta i skomplikowana zarazem.
„Zachowałem się wspaniałomyślnie : wybaczyłem mu.”
Niezliczę razy wracałam do tej książki. A za każdym razem ujmuje mnie za serce. Za każdym razem z innego powodu. Za pierwszym razem uśmiałam się podczas lektury do łez, cieszyłam się z łatwości opowieści. Ostatnim razem pokochałam tę książkę na nowo. Tym razem za przedsawienie wolności człowieka. Za epilog, który przwraca nadzieję w drugiego człowieka i w lepsze jutro. Epilog, który jest najwspanialszym lekiem na jesienną handrę.
Niewyobrażam sobie aby móc przerwać lekturę w połowie. To książka, którą trzba czytać jednym tchem. Książka, która nie pozwala się od siebie oderwać i która z każdą kolejną stroną wprowadza coraz więcej mądrości.
„Żyć powoli, na tym polega tajemnica szczęścia.”
Rekomenduję "Pana Ibrahima i kwiaty Koranu" każdemu, kto ma na tyle dużo lat, aby móc zrozumieć w pełni przytoczone wyżej cytaty. Z pewnością jest to pozycja, którą warto poznać i zapamiętać. Jest to pozycja, która udowadnia, że 60 stron potrafi zmienić pogląd na świat o 180 stopni.
„Serce człowieka jest jak ptak zamknięty w klatce ciała.”
Powieść, a właściwie opowiadanie Schitta to historia jedenastoletniego chłopca Żyda mieszkającego w Paryżu. Chłopca niekochanego, osamotnionego i nieszczęśliwego, który zaprzyjaźnia się ze starszym mężczyzną prowadzącego sklep przy tej samej ulicy. Przyjaźń międzytytułowym panem Ibrahimem, a jedenastoletnim...
2013-09-22
Kwintesencja ludzkiego życia zawarta w niespełna 80 stronach.
Kwintesencja ludzkiego życia zawarta w niespełna 80 stronach.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-10-21
„Nic nigdy nie zdarza się tak, jak to sobie wyobrażamy. [...] Z drugiej strony, jeśli sobie niczego nie wyobrażasz, nigdy nic się nie wydarza.”
Margo to typowa bohaterka amerykańskich powieści i filmów dla młodzieży. Przebojowa. Seksowna. Piękna. Pewna siebie. Popularna. Powszechnie lubiana. Posiadająca grono wiernych i równie wspaniałych przyjaciół jak ona. Jej chłopakiem jest najprzystojniejszy facet w szkole. Jednym słowem - olśniewająca.
„Ludzie tworzą miejsca, a miejsce tworzy ludzi.”
Quentin nie wyróżnia się z tłumu. Ma dwóch wiernych przyjaciół, dla których zdolny jest skoczyć w ogień. Spokojną egzystencję przeciętniaka zakłóca pewnej nocy pukanie do okna. Za oknem widzi twarz Margo - dziewczyny, którą zna od drugiego roku życia i w której podkochuje się prawie równie długo. Od tamtej chwili jego życie staje na głowie. A to wszystko z powodu Margo.
Gdy nazajutrz okazuję się, że ślicznotka uciekła z domu i nikt nie wie, gdzie się znajduje Quentin staje na głowie aby ją odnaleźć. I tak rozpoczyna się wielka podróż. Nie tylko po okolicy, nie tylko po USA, ale też w głąb siebie. Ponieważ aby odnaleźć drogę do Margo należy odnaleźć drogę w głąb siebie.
"Papierowe miasta" to książka zmuszająca do myślenia. Powieść, która zostaje na dłużej niż tylko przez kilka minut po przeczytaniu ostatniej strony. A wszystko to przez mnóstwo pytań i myśli jakie nachodzą podczas lektury. Pod tym względem "Papierowe miasta" przypominają mi inną powieść tego autora - "Gwiazd naszych winę". Mimo, że "... miasta" poruszają łatwiejszą tematykę zawierają w sobie równie dużo uniwersalnych prawd życiowych.
„Ludzie tworzą miejsca, a miejsce tworzy ludzi.”
Nie sposób nie lubić Margo. To taka postać, która rozkochuje w sobie już od pierwszy kartek niezależnie od płci Czytelnika (a propos - uważam, że lektura tej powieści sprawi równie dużo wartości przedstawicielom obu płci). Można przeczytać tę książkę tylko po to, aby dać szansę tej bohaterce.
Stanowczo nietrafiona okładka odpycha od siebie. Dlatego z całych sił będę gorąco polecać i zachęcać do przeczytania. "Nie oceniaj książek p okładce" w tym przypadku to podstawowa zasada. Uważam również, że największą frajdę z lektury będą miały osoby troszkę młodsze niż para głównych bohaterów - tak 15-16 latki. Ewentualnie osoby, które wciąż czują się jakby dopiero co zaczynały szkołę średnią.
„Nic nigdy nie zdarza się tak, jak to sobie wyobrażamy. [...] Z drugiej strony, jeśli sobie niczego nie wyobrażasz, nigdy nic się nie wydarza.”
Margo to typowa bohaterka amerykańskich powieści i filmów dla młodzieży. Przebojowa. Seksowna. Piękna. Pewna siebie. Popularna. Powszechnie lubiana. Posiadająca grono wiernych i równie wspaniałych przyjaciół jak ona. Jej chłopakiem...
2013-10-08
Przyznaję bez bicia - gdy pierwszy raz zobaczyłam tą książkę na półce w księgarni uciekłam z krzykiem... Nie wiem co dokładnie tak zniechęciło mnie do tej pozycji - nieudana okładka czy infantylny opis zahaczający o schematyzm... Po pewnym czasie zaczęłam się zastanawiać nad jej przeczytaniem, aż w końcu zostałam namówiona i... I jestem pod wielkim wrażeniem.
Podobała mi się duża dawka czarnego humoru. Ponura i smutna tematyka opakowana w niecodzienny sposób i podana tak, że w jednej chwili czytelnik ma ochotę śmiać się i płakać. Nagromadzenie neologizmów dotyczących choroby i śmierci, wyrazy pisane z wielkiej litery oraz specyficzny język sprawiają, że temat nie traci na ważności, ale nie jest przytłaczający.
Uważam, że "Gwiazd naszych wina" to jakby połączenie "Kubusia Puchatka" Milne i "Oskara i Pani Róży" Schmidta. Mnóstwo słusznych stwierdzeń wypowiadanych przez Augustusa sprawia, że znajdziemy tu równie dużo sentencji życiowych i mott jak w "Kubusiu Puchatku". Nadzieja na lepsze jutro jaką daje finał przypominają mi wiarę i optymizm zawarty w kultowym opowiadaniu Schmidta.
Kreacja pary głównych bohaterów wymagała od autora sporej inteligencji. Widać to w każdym zdaniu. Postacie drugoplanowe takie jak Isaac nadają powieści wrażliwości i dają wrażenie uniwersalności.
Największym plusem "Gwiazd..." jest finał. Całkowicie nieszablonowy i świeży pozwalający na popuszczenie przez czytelnika wódz fantazji. Można by sądzić, że istnieją tylko dwa możliwe zakończenia historii o osobie chorej na nowotwór - śmierć lub cudowne uleczenie. John Green udowadnia, że takie opowieści mogą kończyć się też w inny sposób.
Czytając odniosłam wrażenie, że autor osobiście nie przeżył opisanej sytuacji. W powieści nie ma rzeczywistej grozy atmosfery mieszkania z tzw. osobą terminową. Zabrakło też opisów wrażeń trudów jakie muszą pokonać krewni i przyjaciele osoby ciężko chorej. Gdyby autor mógł spędzić trochę więcej czasu z ludźmi, którzy przeżyli podobne historie powieść miałaby w sobie jeszcze więcej prawdy i wrażliwości.
Niektóre momenty były też zbyt złagodzone. Domyślam się, że miało to za zadnie obniżyć próg wieku czytelników, a tym samym zwiększyć liczbę potencjalnych odbiorców. W efekcie takie pominięcie pewnych opisów, sprawia, że książce brakuje tego fajerwerku. Błysku, który sprawia, że staje się ona ulubioną powieścią i nie pozwala o sobie zapomnieć na długo po przeczytaniu.
Podsumowując, myślę, że "Gwiazd naszych wina" to odpowiednia lektura dla każdego czytelnika, który ma troszkę więcej lat. Każda strona daję nadzieję i wiarę jednocześnie pozwalając na przeżywanie tragedii głównej bohaterki. Gorąco zachęcam do przeczytania.
Przyznaję bez bicia - gdy pierwszy raz zobaczyłam tą książkę na półce w księgarni uciekłam z krzykiem... Nie wiem co dokładnie tak zniechęciło mnie do tej pozycji - nieudana okładka czy infantylny opis zahaczający o schematyzm... Po pewnym czasie zaczęłam się zastanawiać nad jej przeczytaniem, aż w końcu zostałam namówiona i... I jestem pod wielkim wrażeniem.
Podobała mi...
2013-12-13
2013-12-31
2013-12-24
Po ponad rocznej przerwie od "Pamiętników Wampirów" mój powrót do małego miasteczka Fells Church w Wirginii był pełen sceptycyzmu. Okazało się, że całkowicie niepotrzebnego. A to dlaczego?
Otóż, coś co była niemożliwe do wytrzymanie w tomie "Fantom" (potworność!)to ciągle to samo miejsce akcji i gloryfikacja miejscowości do niepojętych rozmiarów. Szósta księga przygód Eleny Gilbert i jej przyjaciół rozpoczyna się od wyjazdu na pobliski uniwersytet. Innymi słowy - zmiana miejsca akcji!
Jeśli zmieniamy miejscowość to siłą rzeczy dochodzi nam komplet nowych bohaterów,studentów, takiej świeżej krwi, która podnosi wartość książki.
Tajemnica i intryga wokół której kręci się cała historia jest dużo lepiej zbudowana, ciekawsza i trudniejsza do przewidzenia niż w "Fantomie". Nawet tak wytrawny "zjadacz" książek jak ja nie mógł w pełni rozgryźć zagadki. Co chwilę pojawia się nowa poszlaka, która burzy nowo-powstałą teorię dotyczącą przestępcy.
Mam też dziwne wrażenie, że kimkolwiek był(a) autor(ka), (raczej nie była nią L.J.Smith skoro nad nazwiskiem widnieje tylko napis "Seria stworzona przez L.J.Smith") to znacznie polepszył(a) mu się styl pisania. W piątej księdze był nie do zniesienia, opisy były irytująca, a dialogi banalne. Tutaj jest znacznie lepiej. Porównywalnie do pierwszej księgi, od której nie sposób było się oderwać.
Co do trójkąta miłosnego. Od dawna uważam, że jest to przereklamowany schemat. A przypadek Eleny, Damona i Stefano tylko to potwierdza. Bo ile można? Nawet amerykańskie nastolatki/studentki nie są tak głupiutkie i niezdecydowane, żeby nie móc się zdecydować. A po tylu przygodach z udziałem obu wampirów i po tylu opisach wzajemnych interakcji między tym trojgiem miałam już serdecznie dość. Niedługo zacznę krzyczeć na bohaterkę "Określ się, dziewczyno!". Teraz mam nawet wrażenie, że już nie istotne jest którego z braci Salvatore wybierze, tylko kiedy nareszcie tego dokona.
W tym miejscu należałoby wziąć się za podsumowanie i rekomendacje. Ale zapewne jest to zbędne, ponieważ każdy, kto zakochał się w Elenie i jej przyjaciołach bez wahania sięgnie po przedostatni tom z cyklu. Natomiast osoby, które zwróciły uwagę na wampiryczną serię dopiero po premierze szóstego zapewne zaczną lekturę od pierwszej księgi. Osobom, które tak jak mnie ciężko szło czytanie poprzedniej części mogę śmiało powiedzieć, że warto było tak się męczyć. Szósty tom z nawiązką dopłaci wam trudy lektury "Fantomu". Mogę tylko zachęcić was do jak najszybszego przeczytania "Pieśni Księżyca"... To chyba najlepsza z części :)
Po ponad rocznej przerwie od "Pamiętników Wampirów" mój powrót do małego miasteczka Fells Church w Wirginii był pełen sceptycyzmu. Okazało się, że całkowicie niepotrzebnego. A to dlaczego?
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toOtóż, coś co była niemożliwe do wytrzymanie w tomie "Fantom" (potworność!)to ciągle to samo miejsce akcji i gloryfikacja miejscowości do niepojętych rozmiarów. Szósta księga przygód...