-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
Janet Evanovich zyskała sławę dzięki popularnej serii o losach Stephanie Plum - łowczyni głów. Lee Goldberg zaś to ojciec słynnego Detektywa Monka. Stworzywszy postaci uwielbiane przez miliony, ta dwójka postanowiła połączyć siły i napisać nową, kultową powieść kryminalną. Czy im się udało?
Naprawdę ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Już bowiem sama fabuła przywodzi nam na myśl losy słynnej Śliweczki. Kate O'Hare to agentka FBI, którą poznajemy w chwili, gdy w końcu udaje jej się dopaść oszusta, za którym podążała naprawdę długi czas - Nicka Foxa. Dla niego kradzieże i ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości to chleb powszedni. Nikogo nie powinno dziwić, że i przed ostatecznym pójściem za kratki udało mu się wykręcić. Razem z Kate stworzą duet, który będzie tropił największych złoczyńców i naginał przepisy dla wyższego dobra.
Powiedzcie sami, czy ta silna postać kobieca i pociągający przestępca nie brzmią znajomo? Do tego konwencja książki skupiająca się na pościgu za złoczyńcami i wchodzenie w bliższe relacje z partnerem. Mogłoby się wydawać, że to taki odgrzewany kotlet i częściowo tak jest, ale duet autorów z tego powtarzalnego schematu stworzył całkiem świeżą historię. Bo niby wszystko już było, ale jednak nie takie. Planowanie przekrętu stulecia, niekonwencjonalne metody pracy i czyhające ryzyko porażki. Jak tu nie polubić takiej mieszanki? A do tego świetne wykonanie. Nie można zaprzeczyć, że zarówno Janet Evanovich, jak i Lee Goldberg wiedzą, jakimi metodami się posługiwać, aby stworzyć książkę, którą pokochają tłumy. Lekkość pióra, tworzenie barwnych bohaterów i humor. Właśnie dzięki tym rzeczom, tak dobrze czytało mi się tę książkę.
Skok to jednak z tych pozycji, które świetnie umilą nam czas w samotny piątkowy wieczór, zrelaksują po męczącym dniu i wprowadzą w dobry humor na kilka kolejnych. Ja niesamowicie zżyłam się z bohaterami i mimo występowania schematów, mam ogromną ochotę na dalszy ciąg i ponowne spotkanie z Kate i Nickiem. Książka raczej nie stanie się kolejną ikoną gatunku, ale z pewnością jest taką, którą warto przeczytać. Jeżeli szukacie powieści, z którą świetnie spędzicie czas, Skok jest dla Was!
Janet Evanovich zyskała sławę dzięki popularnej serii o losach Stephanie Plum - łowczyni głów. Lee Goldberg zaś to ojciec słynnego Detektywa Monka. Stworzywszy postaci uwielbiane przez miliony, ta dwójka postanowiła połączyć siły i napisać nową, kultową powieść kryminalną. Czy im się udało?
Naprawdę ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Już bowiem sama fabuła przywodzi nam na...
Szum wokół świątecznych przygotowań ma zarówno przeciwników, jak i zwolenników. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Uwielbiam świąteczne piosenki, dekoracje i tę niezwykłą atmosferę. Naiwne przekonanie, że wszystko się może zdarzyć i jest całkowicie możliwe. Dlatego nie wahałam się ani chwili przed sięgnięciem po Podaruj mi miłość. Wiedziałam, że to będzie wybór idealny na tę porę.
Książka składa się z 12 opowiadań napisanych przez takich autorów, jak: Gayle Forman, David Levithan, Stephanie Perkins czy Rainbow Rowell. Główną tematyką są oczywiście święta i perypetie bohaterów z nimi związane. Mamy elfy, gwiazdę, która uciekła od menedżera, zagubioną studentkę, która niespodziewanie znajduje miłość czy młodocianego przestępcę zmuszonego do przygotowywania jasełek. Będzie śmiesznie, wzruszająco i emocjonująco. Jak widzicie tematyka jest dość różnorodna i każdy znajdzie coś dla siebie.
Nie wiem, czy to magia świąt, czy umiejętności pisarzy sprawiły, że książka tak bardzo przypadła mi do gustu. Nie każde opowiadanie mi się spodobało. Były takie, które strasznie mi się dłużyły, jak chociażby "Dziewczyna, która obudziła Śniącego", czy takie, które zwyczajnie do mnie nie trafiły, na przykład "Dama i lis". W większości jednak prostota historii i ich wszechobecny urok niezwykle mnie urzekły. Jak sugeruje sam tytuł, miłość to temat przewijający się w każdym opowiadaniu. Autorzy pokazują, że szczęście czeka tuż za rogiem, wystarczy tylko dać mu szansę. Słodycz to coś, czego tutaj nie zabraknie, ale nie martwcie się! Ani przez chwilę nie jest zbyt cukierkowo. Może po prostu świąteczna atmosfera sprawia, że zaczęłam mieć większą tolerancję na tego typu historie. Lekkość pióra, sprawne dialogi, charyzmatyczni bohaterowie i magia. Czego chcieć więcej od opowiadań świątecznych?
Jeżeli chodzi o moich ulubieńców, to mam ich kilku. Na samym początku zachwyciła mnie Rainbow Rowell i jej opowiadanie Północ. Potem dałam się porwać Matt de la Pena i Aniołom na śniegu. Bardzo przyjemnie czytało mi się też Cud Charliego Browna i Coś ty narobiła, Sophie Roth? Każde z tych opowiadań w jakiś sposób do mnie przemówiło. Czy to przez przeuroczą sytuację, którą wykreowali autorzy, czy przez tematykę, która w jakiś sposób mnie dotyczyła. Niezależnie od powodów, radość płynąca z lektury towarzyszyła mi od początku do końca.
Zbiór opowiadań Podaruj mi miłość to pozycja, która idealnie sprawdzi się w przedświątecznym okresie. Lekka, przyjemna i wywołująca ogromną radość u czytelnika. Takich historii chciałoby się czytać znacznie więcej. Z pewnością za rok wrócę do opowiadań jeszcze raz. A Wam naprawdę gorąco je polecam! Piękne wydanie sprawi, że książka sprawdzi się idealnie jako mikołajkowy czy gwiazdkowy prezent.
Szum wokół świątecznych przygotowań ma zarówno przeciwników, jak i zwolenników. Ja zdecydowanie należę do tej drugiej grupy. Uwielbiam świąteczne piosenki, dekoracje i tę niezwykłą atmosferę. Naiwne przekonanie, że wszystko się może zdarzyć i jest całkowicie możliwe. Dlatego nie wahałam się ani chwili przed sięgnięciem po Podaruj mi miłość. Wiedziałam, że to będzie wybór...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Każda kobieta, nawet jeśli nie interesuje się modą, stanęła kiedyś przed problemem stworzenia odpowiedniego stroju. Wygląd mówi przecież bardzo wiele o człowieku. Od naszego profesjonalnego ubioru może zależeć bardzo dużo, a czasem pozornie prosta rzecz może przysporzyć sporo problemów. Naprzeciw wychodzą Anne Humbert i Émilie Albertini.
Ich książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza to niezbędniki, czyli informacje o rzeczach, które każda z nas powinna mieć w swojej szafie: dżinsy, koszula, mała czarna, sweter, trencz, marynarka. Część druga to wszelkiego rodzaju dodatki, a trzecia przydatne rady. Myślą główną autorek jest fakt, że nie warto wciąż gonić za nowościami, a stać się mistrzem w wykorzystaniu rzeczy ponadczasowych i to właśnie na nich budować swój styl. Pomagają one czytelniczkom umiejętnie dobierać dodatki, uczą przeróbek, a co najważniejsze, pokazują, co pasuje do danej sylwetki - rzecz niby stale powtarzana, ale wciąż tajemnicza dla niektórych.
Wśród wielu gatunków literackich po które sięgam, poradniki raczej nie pojawiają się często. Podchodzę do nich z dość dużym dystansem. Kiedy jednak przeczytałam opis Bądź chic! poczułam, że w tym wypadku chętnie zrobię wyjątek. Przemówiła za tym pewna ponadczasowość poruszanych aspektów. Autorki bowiem nie wmawiają nam, jak podążać za trendami i zostać nową ikoną mody. To raczej coś dla nieporadnych laików. Zaopatrzenie się w rzeczy, które każda z nas powinna mieć w swojej garderobie i zabawa z ich wykorzystaniem, to z pewnością świetny krok do zbudowania swojego stylu. Autorki pokazują, jak z wykorzystaniem tych rzeczy wyglądać z klasą i to właśnie główny plus tej pozycji.
Przedstawienie tych aspektów jest bardzo przystępne i atrakcyjne w odbiorze. A każdym przypadku mamy pokazanych kilka modeli i krótki opis, który model jest odpowiedni dla danej sylwetki. Jest też element historii mody, przekrój przez najsłynniejsze dodatki i porady, m.in. jak posortować garderobę, czy, co zazwyczaj przysparza kobietom problemy, jak się spakować. Z pewnością z nich kiedyś skorzystam. Wszystko to oprawione jest przepięknymi rysunkami, co tworzy niezwykle urokliwą całość. Oko się raduje!
Bądź chic! Tajemnice kobiecej garderoby to bardzo przyjemny w odbiorze poradnik, który niewątpliwie pomoże nam uniknąć modowych gaf i sprawić, aby zawsze wyglądać stylowo i z klasą. Muszę Was jednak ostrzec - wywołuje ogromną ochotę na zakupy!
Każda kobieta, nawet jeśli nie interesuje się modą, stanęła kiedyś przed problemem stworzenia odpowiedniego stroju. Wygląd mówi przecież bardzo wiele o człowieku. Od naszego profesjonalnego ubioru może zależeć bardzo dużo, a czasem pozornie prosta rzecz może przysporzyć sporo problemów. Naprzeciw wychodzą Anne Humbert i Émilie Albertini.
Ich książka podzielona jest na trzy...
Jeżeli ktoś choć trochę interesuje się literaturą, musiał choć raz spotkać się z Ewą Nowak. Jeżeli nawet nie czytał nic, co wyszło spod jej pióro, to nazwisko słyszeć musiał. Obowiązkowo. Kilka lat temu zgłębiałam twórczość tej Pani z dość dużym zapałem. I choć obyło się bez większych porywów i wzruszeń, to czas spędzony z lekturą okazał się naprawdę pouczający. Po tych kilku latach postanowiłam znów przeczytać coś jej autorstwa. I nasunął mi się wniosek, że wiek gimnazjalny jest najlepszy dla zaznajomienia się z twórczością tej pisarki.
Dzieje się tak chociażby przez wiek głównej bohaterki, która właśnie przeżywa uroki gimnazjalnego życia. Ada, to dziewczyna niezwykle uzdolniona plastycznie. Jak każdy jednak, musi sprostać pewnym problemom. Apodyktyczny ojciec śledzi każdy jej ruch, zbliżają się egzaminy gimnazjalne i konieczność wyboru liceum, a co za tym idzie podjęcie decyzji, czy wybrać praktykę, czy pasję, chłopak z dnia na dzień stał się dla niej oziębły, a każdą wolną chwilę wypełnia jej nowa praca. Jednym słowem nie jest łatwo.
Książka ma niewątpliwie swoje plusy. Chociażby świetny kontekst psychologiczny, dogłębne ukazanie problemów rodzinnych i skutków, jakie mają one na rozwój młodego człowieka. Widać, że autorka ma duże doświadczenie i potrafi tak przedstawić sytuację, aby odwołać się do naszych emocji i sumienia. Nie muszę mówić o umiejętnościach pisarskich, bo w przypadku tak dużego doświadczenia świetne kreowania świata przedstawionego rozumie się samo przez się. Mamy też ciekawie przedstawione postaci i klimat Warszawa. I byłoby idealnie, gdyby nie jedna rzecz. Jestem już chyba za stara na tego typu historie. Wiedziałam, czego się spodziewać, naturalnie i sądziłam, że przypomnę sobie przyjemną atmosferę, która kilka lat temu towarzyszyła mi lekturze książek Pani Nowak. Tym razem jednak nie cieszyłam się z czytania tak, jak kiedyś, a w problemy bohaterów, jakoś nie mogłam się wczuć. Poznałam tę opowieść bez większych emocji, niestety.
To spotkanie z Ewą Nowak nie okazało się dla mnie takie, jakbym chciała. Nie oznacza to, że książka była zła. Jeżeli chodzi o wartość jej przekazu, to prezentuje naprawdę wiele. Po prostu to historia nie dla mnie, co nie znaczy, że innym się nie spodoba!
Jeżeli ktoś choć trochę interesuje się literaturą, musiał choć raz spotkać się z Ewą Nowak. Jeżeli nawet nie czytał nic, co wyszło spod jej pióro, to nazwisko słyszeć musiał. Obowiązkowo. Kilka lat temu zgłębiałam twórczość tej Pani z dość dużym zapałem. I choć obyło się bez większych porywów i wzruszeń, to czas spędzony z lekturą okazał się naprawdę pouczający. Po tych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Z C. J. Daugherty spotkałam się wcześniej przy okazji uwielbianej przez wielu czytelników serii Wybrani. Choć przeczytałam tylko pierwszą część, to przyjemność, która mi towarzyszyła podczas lektury, narobiła mi ochoty na kolejne części. Dlatego też bez najmniejszego zastanowienia postanowiłam sięgnąć po inną opowieść, którą ta Pani stworzyła razem z Cariną Rozenfeld.
W Tajemnym ogniu poznajemy Taylor i Sachy. Całkiem różnych, choć tak do siebie podobnych dwoje młodych ludzi. Dziewczyna skupia się na szkole i dostaniu się na wymarzone studia, a chłopak buntuje się przeciw systemowi i zadaje z podejrzanymi ludźmi. W życiu obojga dzieją się jednak rzeczy, których inni ich rówieśnicy nie muszą doświadczać. Taylor w momentach złości i gniewu ma silny wpływ na elektryczność, a Sachy, jako pierwotnego syna, na których w jego rodzinie została rzucona klątwa, czeka śmierć. Kiedy Taylor zostaje wyznaczona przez nauczyciela do pomocy Sachy w angielskim, okaże się, że razem mogą zdziałać więcej, niż w pojedynkę.
Na początku muszę zaznaczyć, że podobnie, jak Wybrani, tak i Tajemny ogień nie jest książką wybitną. Nie znajdziemy tu tematów o problemach świata czy psychologicznych rozważań. Nie znaczy to jednak, że jest to książka zła! To jedna z tych powieści przy których możemy zapomnieć o otaczającym nas świecie i po prostu zrelaksować się będąc w świecie bohaterów. Autorki wykorzystały motywy, które wielokrotnie możemy spotkać w młodzieżówkach. Tajemnicze zdolności, o których bohaterka nie miała pojęcia czy czająca się gdzieś z tyły głowy klątwa. Ugryzły to jednak w tak niewymuszony sposób, że nie ma mowy o irytacji, która w innym przypadku mogłaby towarzyszyć czytelnikom. Te powszechne schematy zostały okraszone wywołującymi ciekawość historycznymi motywami i nieodkrytą tajemnicą, o których czytało się świetnie!
Muszę jednak przyznać, że Tajemny ogień nie wciągnął mnie tak, jakbym chciała. Może trafiło na zły moment, a może po prostu historia mi nie podeszła. Były momenty, które czytałam ze zniecierpliwieniem kolejnych stron, ale były też takie, kiedy chciałam jak najszybciej zakończyć rozdział. Niby wszystko było dobrze. Lekkość pióra i sprawne budowanie akcji przez autorki trzeba uznać za niewątpliwy plus. Podobnie jak mnogość bohaterów o bardzo różnorodnych charakterach. Nic jednak nie mogę poradzić, że oczekiwałam od samej siebie większych zachwytów w stosunku do tej historii.
Tajemny ogień to dobrze skonstruowana powieść młodzieżowa, która niewątpliwie spodoba się fanom gatunku. Lekka, z intrygującą historią i sympatycznymi bohaterami - na odstresowanie idealna! Choć na mnie pierwsza część nie wywarła tak dużego wrażenia, jakbym chciała, to mam szczerą nadzieję, że w przypadku kolejnych już tak będzie.
http://miedzystronami-agrey.blogspot.com/2015/10/przedpremierowo-tajemny-ogien.html
Z C. J. Daugherty spotkałam się wcześniej przy okazji uwielbianej przez wielu czytelników serii Wybrani. Choć przeczytałam tylko pierwszą część, to przyjemność, która mi towarzyszyła podczas lektury, narobiła mi ochoty na kolejne części. Dlatego też bez najmniejszego zastanowienia postanowiłam sięgnąć po inną opowieść, którą ta Pani stworzyła razem z Cariną Rozenfeld.
W...
Queen. Chyba nie ma osoby, która nie słyszałaby o tym legendarnym zespole. Ich utwory stały się hymnami. Zna je każdy, choć czasem nawet nie wie, kto je wykonywał. Miliony fanów, sukces, o którym inni mogą tylko marzyć. Nic więc dziwnego, że życie ich członków wywołuje takie zainteresowanie.
Na rynku krąży wiele biografii Queenu. Ostatnio ukazała się ta autorstwa Marka Blake'a. Poszczycić się ona może nie tylko szeroką gamą faktów z życia członków, ale także niepublikowanymi wcześniej rozmowami i anegdotami. Autor wykonał kawał naprawdę olbrzymiej roboty zbierając fakty i tworząc biografię czworga mężczyzn na nowo. Kiedy coś, lub ktoś, jak w tym przypadku, jest powszechnie znane, ciężko jest znaleźć jakieś nowe informacje i rzucić na sytuację nowe światło. Mark Blake dotarł do zdarzeń, o których wcześniej nie było mowy i to budzi podziw.
Morze faktów jednak nie ułatwiało czytania. Styl autora sprawił, że biografię czytałam bez większych ekscytacji. Muzyka Queen ma to do siebie, że porusza do głębi. Wywleka trzewia, żeby nimi potrzepać i pozostawić człowieka odmienionym. Te wszystkie emocje towarzyszące muzyce niestety nie znalazły odzwierciedlenia w biografii. Choć życie członków zespołu było pełne ekstrawaganckich zdarzeń, to czytając o nich, moja ciekawość nie domagała się kolejnych faktów. Rozdziały po utworzeniu zespołu były już ciekawsze, ale wciąż nie tak, jakbym chciała.
Nie czytałam wcześniej żadnej biografii tego wielkiego zespoły, więc mimo trudności w czytaniu, dowiedziałam się wielu rzeczy. Autor naświetlił mi początki Queenu i czasy, kiedy Freddie Mercury był jeszcze Farrokhem Bulsarą. Poznałam bliżej innych członków i w porządku chronologicznym dowiedziałam się, jaką drogę musiał pokonać zespół na drodze do sukcesu, a potem, żeby ten sukces utrzymać.
Queen. Królewska historia to biografia w bardzo profesjonalnym ujęciu. Można w niej znaleźć wiele faktów, poznać życie członków zespołu od podszewki i przeczytać niepublikowane wcześniej informacje. Niestety brak tu radości z czytania i pasji, która emanuje z muzyki.
Queen. Chyba nie ma osoby, która nie słyszałaby o tym legendarnym zespole. Ich utwory stały się hymnami. Zna je każdy, choć czasem nawet nie wie, kto je wykonywał. Miliony fanów, sukces, o którym inni mogą tylko marzyć. Nic więc dziwnego, że życie ich członków wywołuje takie zainteresowanie.
Na rynku krąży wiele biografii Queenu. Ostatnio ukazała się ta autorstwa Marka...
O trylogii Millennium pierwszy raz usłyszałam dzięki trailerowi, na który natknęłam się niedługo przed premierą filmu. Już wtedy wiedziałam, że będę zachwycona tą historią. Przed obejrzeniem ekranizacji wzbraniałam się jednak rękami i nogami, bo czułam, że w tym wypadku najpierw muszę sięgnąć po książkę. Trochę mi to zajęło, trzeba przyznać, ale warto było czekać.
Fabuła, choć na pierwszy rzut oka niepozorna i mało zachęcająca, nagle staje się tajemnicza i pełna mroku, kiedy tylko się w nią wgłębimy. Całość skupiona jest wokół Mikeala Blomkvista i Lisbeth Salander. Mężczyzna, pracujący jako dziennikarz, właśnie dostał wyrok za zniesławienie. Propozycja dawnego giganta przemysłu zdaje się więc nadejść w idealnym czasie. Henrik Vanger prosi Mikeala, aby zajął się sprawą zniknięcia 16-letniej dziewczyny, która miała miejsce czterdzieści lat temu. Ma mu w tym pomóc pewna młoda kobieta, która na co dzień pracuje, jako researcherka. Outsiderka, która z prawem nie zawsze żyje w zgodzie, będzie dla niego nieocenioną pomocą.
Akcja zawiązuje się tu dość powoli. Co nie znaczy, że na początku jest nudno. Po prostu stopniowo, małymi kroczkami, poznajmy, o czym tak naprawdę jest mowa. A każdy kroczek pokonujemy w zawrotnym tempie. Późniejsze dochodzenie do rozwiązania jest podobne. Po nitce, po nitce, dochodzimy w końcu do kłębka. Ani przez chwilę jednak nie czujemy zniecierpliwienia. Każdy ruch, każde posunięcie i decyzja pochłaniają stuprocentowo naszą uwagę. Nawet najmniejszy trop prowokuje do myślenia i niekończących się zastanowień, co sprawia, że nie sposób odłożyć tej książki na bok. Choć jest to powieść kryminalna i na pierwszy plan wysuwa się właśnie kryminalna zagadka, to autor poruszył tu jeszcze jeden, naprawdę ważny problem. Jak już sam tytuł sugeruje, w książce poruszony został problem mężczyzn, którzy wykorzystują kobiety na tle seksualnym. Na początku każdego rozdziału zostały pokazane statystyki i okazuje się, że w Szwecji, to naprawdę poważny problem. Swoje odbicie w powieści sytuacja ta ma za sprawą Lisbeth i kłopotów, z którymi musi się zmierzyć. Te fragmenty, ze względu na emocjonalny bagaż, czytało się naprawdę ciężko.
Dobry pomysł na fabułę byłby niczym, gdyby wykonanie było złe. Tutaj nie ma o tym nawet mowy. Z każdego słowa bije doświadczenie dziennikarskie pisarza. Widać też doskonałe przemyślenie całości. Autor zmarł przed premierą na atak serca. Naprawdę szkoda, że nie miał okazji zobaczyć, jaki sukces odniosła jego praca. Ogrom wysiłku można też zaobserwować na przykładzie bohaterów, którzy są skonstruowani w każdym najmniejszym szczególe. Nie raz ogarniała mnie zazdrość, gdy czytałam o umiejętnościach Lisbeth. Hakerstwo jednak ma w sobie coś fascynującego... Jeżeli do tego dodamy surowy klimat Szwecji, otrzymamy niezapomnianą mieszanką.
Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet to książka, którą powinnam była przeczytać już dawno temu. Jest po prostu genialna! Dawno żadna lektura mnie tak nie zachwyciła. Tutaj zostałam wessana do przedstawionego świata i nie mogłam wyjść jeszcze długo po skończeniu książki. Kolejnym częściom na pewno nie pozwolę tak długo czekać!
O trylogii Millennium pierwszy raz usłyszałam dzięki trailerowi, na który natknęłam się niedługo przed premierą filmu. Już wtedy wiedziałam, że będę zachwycona tą historią. Przed obejrzeniem ekranizacji wzbraniałam się jednak rękami i nogami, bo czułam, że w tym wypadku najpierw muszę sięgnąć po książkę. Trochę mi to zajęło, trzeba przyznać, ale warto było czekać.
Fabuła,...
Z Sue Monk Kidd spotkałam się wcześniej dwa razy przy okazji Czarnych skrzydeł i Sekretnego życia pszczół. Oba te spotkania sprawiły, że autorka stała się jedną z moich ulubionych, a jej styl i inteligencja niezwykle mnie urzekły. Nic więc dziwnego, że po Opactwo świętego grzechu sięgnęłam bez mrugnięcia okiem.
Już od pierwszej strony widać, że ta powieść pisarki różni się od pozostałych wydanych w Polsce. Chodzi tu głównie o tematykę. Sue Monk Kidd odchodzi od dyskryminacji rasowej i problemów dorastania. Skupia się natomiast na kryzysie wieku średniego i pokazuje, że o swoje szczęście można walczyć zawsze. A wszystko to za sprawą głównej bohaterki Jessie Sullivan, która musi wrócić na rodzinną wyspę, aby zaopiekować się matką wykazującą pierwsze symptomy choroby psychicznej. Ta sytuacja wydarzyła się w idealnym momencie dla kobiety, która zdawała się dusić w swoim małżeństwie. Podróż będzie dla niej okazją na pogodzenie się z trudną przeszłością i odkrycie na nowo siebie.
Tym razem właśnie pod takim zarysem fabuły, który swoją drogą jest mało innowacyjny, autorka ukryła pewne przesłanie. Jest tutaj poszukiwanie siebie, dążenie do szczęścia i odkrycie tego, co jest dla nas najważniejsze. Oprócz tego dostajemy też inne tematy. Chociażby problemy psychiczne czy legendę o bogini Senarze i wątki osnute wokół klasztoru Benedyktynów. Muszę przyznać, że podobnie, jak w Sekretnym życiu pszczół nie podobał mi się kult Czarnej Madonny, tak i tu źle mi się czytało o takim luźnym podejściu do chrześcijaństwa. Razi mnie to, tyle w temacie.
Nie da się jednak ukryć, że Sue Monk Kidd ma świetne umiejętności i doskonale wie, co robi. Bardzo malownicze opisy i przemyślenie całości to rzeczy, których na pewno u niej nie zabraknie. I kiedy przy okazji poprzednich książek pokochałam za to autorkę, tak w Opactwie świętego grzechu czułam się tym wszystkim przytłoczona. Nie przeczę, że może to tematyka się do tego przyczyniła i problemy, o których nie mam pojęcia. Niestety tutaj nie zostałam porwana tak, jak przy okazji poprzednich książek pisarki. Nie mogłam zrozumieć wyborów bohaterki, co nie ułatwiło mi odbioru.
Opactwo świętego grzechu to książka pełna nostalgii i przemyśleń. Możliwe, że trafiłam na nią w złym momencie, ale przypadła mi do gustu mniej, niż poprzednie dwie książek autorki, które miałam okazję czytać. Nie zmienia to faktu, że jest naprawdę dobrze napisana, a Sue Monk Kidd kolejny raz w doskonały sposób prezentuje nam swoje pisarskie umiejętności.
Z Sue Monk Kidd spotkałam się wcześniej dwa razy przy okazji Czarnych skrzydeł i Sekretnego życia pszczół. Oba te spotkania sprawiły, że autorka stała się jedną z moich ulubionych, a jej styl i inteligencja niezwykle mnie urzekły. Nic więc dziwnego, że po Opactwo świętego grzechu sięgnęłam bez mrugnięcia okiem.
Już od pierwszej strony widać, że ta powieść pisarki różni...
Każdy z nas ma jakieś tajemnice. Mniejsze czy większe. Czasem ciężko jest być otwartą księgą i pozwalać światu na pełne przeczytanie siebie. Gdy jednak tajemnice są zbyt duże może pojawić się problem. Może się okazać, że tak naprawdę wcale kogoś nie znamy. Tak było w przypadku Noelle z książki Diane Chamberlain. Kobieta popełnia samobójstwo, które odsłania jej drugą twarz. Twarz, o której nikt nie miał pojęcia. Emerson i Tara będą starały się poznać powody śmierci przyjaciółki, która przecież kochała swoje życie. Te poszukiwania jednak odkryją więcej, niż można się było spodziewać na początku.
Lubię książki Diane Chamberlain. Kiedy tylko przeczyta się jedno zdanie napisane przez tę autorkę, jest się pewnym, że ta kobieta robi dokładnie to, co powinna. Pasja, klimat i doświadczenie w kreśleniu opowieści to coś, za co ją uwielbiam! I w Tajemnicy Noelle nie mogło tego zabraknąć. Ta autorka naprawdę wie, jak pisać. W jakiej kolejności przedstawiać fakty, z której strony przedstawić wydarzenie, aby wzbudzić zainteresowanie. Powoduje, że nie można nie czytać dalej i nie być ciekawym dalszego ciągu. Tematy, które porusza Diane Chamberlain, to szeroko pojęte tematy życiowe. Takie, które mogą dotyczyć każdego z nas. Właśnie dlatego tak szybko przy czytaniu włączają się nasze emocje. Dlatego tak szybko zaczynamy utożsamiać się z bohaterami. W tej powieści pisarka postanowiła przybliżyć nam życie położnych i wszelkie trudy tego zawodu. Poświęciła dużo miejsca matczynym uczuciom i ich walce o przeżycie dziecka. Ale to tajemnice tu dominują.
Bo było ich tu naprawdę sporo. I jak dla mnie, szczerze mówiąc, nawet za dużo. Wielokrotnie zastanawiałam się, ile jedna kobieta może mieć sekretów. Ile faktów, może skrywać przed światem. Właśnie taka była Noelle. Pełna tajemnic. Choć chciała czynić dobro, to jednak nie mogła uniknąć błędów. I mimo że tych zawiłości było momentami za wiele, to sposób ich przedstawienia był naprawdę mistrzowski. Autorka wielokrotnie potrafiła mnie zaszokować, wzbudzić podejrzenia i ochotę na rozwiązanie zagadki. Na poznanie wszystkich sekretów Noelle. Ta powieść naprawdę porusza. Mąci w głowie i wywleka z człowieka emocje! Tak bardzo współczułam bohaterom! I choć nie rozumiałam czasem ich wyborów, a wielu nie popierałam, to nad skutkami ich działań nie można było się nie wzruszyć.
Tajemnica Noelle ma w sobie zgrzyty, które nie pozwalają mi jej w pełni pokochać. Mimo to historia, którą dostałam po otworzeniu książki, umocniła mnie w przekonaniu, że Diane Chamberlain to genialna pisarka! Bo kiedy czuć radość z pisania, a doskonałość w każdym słowie potwierdza umiejętności, to nie można się nie zachwycać. I naprawdę tylko takie obyczajówki chcę czytać!
Każdy z nas ma jakieś tajemnice. Mniejsze czy większe. Czasem ciężko jest być otwartą księgą i pozwalać światu na pełne przeczytanie siebie. Gdy jednak tajemnice są zbyt duże może pojawić się problem. Może się okazać, że tak naprawdę wcale kogoś nie znamy. Tak było w przypadku Noelle z książki Diane Chamberlain. Kobieta popełnia samobójstwo, które odsłania jej drugą twarz....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie odkryję tu Ameryki stwierdzając, że wszystko kiedyś musi się skończyć. Tak już jest. Nawet najlepsze rzeczy nie mogą trwać wiecznie. Bo z pewnością gdyby trwały, cały ich urok gdzieś by uleciał. Przyszedł też moment zakończenia mojej pierwszej przygody z papierowymi wersjami Harry'ego Pottera.
Co znajdziemy wewnątrz Insygniów Śmierci? Oczywiście tak długo oczekiwane ostateczne starcie Harry'ego z Vodemortem. Ale zanim do niego dojdzie trójka przyjaciół będzie musiała odnaleźć i zniszczyć horkruksy, co wcale nie jest łatwe, kiedy nie wie się, gdzie szukać. W obliczu śmiertelnego zagrożenia i opanowania świata czarodziejów przez śmierciożerców na ich drodze stanie wiele przeszkód, nie tak wcale łatwych do pokonania.
Ta część różni się od pozostałych. Nie ma tu już tak uwielbianego przeze mnie Hogwartu. Nie ma peronu 9 i 3/4, nie ma quidditcha i chatki Hagrida. I muszę przyznać, że naprawdę mi tego brakowało. Nie znaczy to jednak, że książka przez to staje się gorsza. Autorka znów zaskakuje nas nowinkami ze świata czarodziejów, kreuje nowe fakty i rzuca inne spojrzenie na stare. Powtarzałam to przy okazji opinii o każdej z poprzednich części i powiem to i teraz. Stworzenie tego wszystkiego, dopracowanie każdego szczegółu i pozornie nic nieznaczącego faktu, wykreowanie oddzielnego świata to naprawdę geniusz i kocham autorkę za to! W tej najbardziej dojrzałej części doskonale widać przemianę bohaterów. Nie tylko tych głównych. Patrząc na Kamień Filozoficzny i Igrzyska Śmierci można zaobserwować, jak wszyscy się zmienili. Jak ta długa droga, którą musieli przejść, ich ukształtowała. Szczególnie rzuciła mi się tu metamorfoza Nevilla. A z innych bohaterów, w tej części szczególnie zasłużył się Snape. Przez całą moją przygodę z książkami miałam naprawdę sprzeczne uczucia względem niego, a tu taka bomba na koniec...
W Insygniach Śmierci było o wiele więcej akcji niż poprzednio. Tyle spraw wymagało rozwiązania, tyle kwestii trzeba było zamknąć. I kiedy jeszcze pierwszą połowę czytało mi się względnie spokojnie i potrafiłam pomiędzy czytaniem robić jeszcze coś innego, to kiedy doszłam do drugiej, cały świat zniknął i jak w transie zmuszona byłam do poznawania historii dalej. I kiedy we wcześniejszych częściach tak często towarzyszył mi klimat kominka, herbatki i kocyka, to tutaj zapanował mrok i groza. Z jednej strony brakowało mi tego poprzedniego wrażenia, ale z drugiej... Tyle emocji nie miałam chyba przy żadnym z poprzednich tomów. I choć bardzo ciężko było mi się pogodzić z niektórymi decyzjami autorki, to jednak właśnie takie rozwiązania sprawiają, że całość staje się tak doskonała.
Żałuję, że książki o Harry'm Potterze czytałam dopiero teraz. Wiem jednak, że jeszcze nie raz do nich wrócę. Po skończeniu Igrzysk Śmierci poczułam ogromny smutek, że to już koniec, że nie przeczytam już o niczym nowym. Dlatego teraz udam się do księgarni, zaopatrzę we wszystkie części i będę udawać, że czytam je znów pierwszy raz.
Nie odkryję tu Ameryki stwierdzając, że wszystko kiedyś musi się skończyć. Tak już jest. Nawet najlepsze rzeczy nie mogą trwać wiecznie. Bo z pewnością gdyby trwały, cały ich urok gdzieś by uleciał. Przyszedł też moment zakończenia mojej pierwszej przygody z papierowymi wersjami Harry'ego Pottera.
Co znajdziemy wewnątrz Insygniów Śmierci? Oczywiście tak długo oczekiwane...
Przygodę z książkowymi wersjami Harry'ego Pottera przeżywam dopiero pierwszy raz. Oglądałam jednak filmy po kilka razy i to nimi się zachwycałam. Dzięki ekranizacjom wiedziałam też, czego spodziewać się po książkach. I choć papierowe wersje pokochałam już od pierwszego tomu, to dopiero po szóstym w końcu zrozumiałam, dlaczego każdy fan wspomina to słynne oczekiwanie na kolejną część.
Myślę, że fabuły tej książki nie trzeba streszczać. Nie trzeba naświetlać biegu wydarzeń. Gdyby jednak ktoś Was nie znał do tej pory tej serii, powiem tylko, że w tej części dowiemy się wielu rzeczy na temat młodości Lorda Voldemorta. On sam postanowi przystąpić do ataku i zaatakować jednego ze swoich wrogów. A trójka naszych przyjaciół będzie się musiała zmierzyć z podręcznikiem Księcia Półkrwi i knuciem Malfoy'a.
Kolejny raz zastanawiam się nad tym, dlaczego dopiero teraz sięgnęłam po książki z tej serii? Jak mogło mnie tyle ominąć? Nad światem stworzonym przez J. K. Rowling zachwycałam się już w opiniach o poprzednich tomach. I teraz nie mogłoby być inaczej! Hogwart to wykreowany w najdrobniejszych szczegółach odrębny świat. Świat, który żyje własnym życiem i w którym z wielką chęcią bym się znalazła. I myślę, że nie tylko ja. Ta część potwierdza też to, o czym wiedziałam już wcześniej. Autorka miała genialny pomysł na serię i z tomu na tom realizowała go w niezwykle przemyślany sposób. Wszystko tam się zgadza. Wszystko ma swoje miejsca. To po prostu majstersztyk!
Ten tom wydaje się takim wstępem przed ostateczną rozgrywką. Ale co to był za wstęp! Ile emocji się tam przewijało! Uwielbiam tę część za wszystkie wspomnienia o Voldemorcie. Za dojrzałe wersje Harry'ego, Rona i Hermiony i wszystkie ich sercowe rozterki. I to zakończenie na koniec! Choć wiedziałam przecież, że tak będzie, to i tak nie mogłam się pozbyć rozdarcia w sercu i uczucia zdruzgotania. Im bliżej końca, tym coraz mniej jest sielanki znanej z początku. Wszyscy przygotowują się na ostatnie starcie i mimo, że już widziałam ekranizację, to i tak emocjonalnie przygotowuję się na książkową wersję.
Harry Potter i Książę Półkrwi pochłonął mnie tak bardzo, że czym prędzej odwiedzę bibliotekę i sięgnę po kolejny tom. Czuję, że nie zaznam spokoju, dopóki tego nie zrobię! Ta seria to nawet nie powiew geniuszu, ale prawdziwy podmuch, któremu naprawdę warto się poddać!
Przygodę z książkowymi wersjami Harry'ego Pottera przeżywam dopiero pierwszy raz. Oglądałam jednak filmy po kilka razy i to nimi się zachwycałam. Dzięki ekranizacjom wiedziałam też, czego spodziewać się po książkach. I choć papierowe wersje pokochałam już od pierwszego tomu, to dopiero po szóstym w końcu zrozumiałam, dlaczego każdy fan wspomina to słynne oczekiwanie na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Byliśmy łgarzami zainteresowało mnie już przy przygotowywaniu kwietniowych zapowiedzi. Do książki przyciągnął mnie głównie tytuł, który sugerował tajemnicę, a choć okładka jest raczej w klimacie wakacyjnej radości, to aż wyczuwa się coś mrocznego, co tylko czeka, aby zaatakować. Do faktu, że książkę poleca John Green, podchodziłam raczej z dystansem, ale mimo wszystko wiedziałam, że chcę ją poznać.
Fabuła skupia się w okół bogatej i szanowanej rodziny Sinclairów. Kilkadziesiąt lat temu jej założyciel zbił fortunę, która teraz jest tylko przedmiotem kłótni jego córek. Kłótni, które doprowadzą do wielkiej tragedii. Każde wakacje Sinclairowie spędzają na prywatnej wyspie. Odizolowani od świata mogą wieść tam swe błogie życie, a czworo Łgarzy może cieszyć się swoim towarzystwem.
Spotkałam się z bardzo różnymi recenzjami tej pozycji. Albo ludzie ją uwielbiali albo spotykali się z rozczarowaniem, oczekując więcej. Zastanawiam się teraz, do której grupy ja należę i dochodzę do wniosku, że do żadnej. Bo choć byłam bardzo ciekawa tej książki, to jednak nie miałam względem niej większych oczekiwań. Takie "Zobaczymy co los przyniesie". I chyba dobrze na tym wyszłam, bo czytając ani przez chwilę nie byłam rozczarowana. Może nie w pełni zachwycona, ale na pewno nie znudzona!
Pierwsze, co wyróżnia autorkę to jej styl. Pani Lockhart lubi gry słowne, zagadki i zabawy z czytelnikiem. Jest w tym coś innego, niespotykanego często i unikatowego. Polubiłam to jej pióro, bo dzięki niemu autorka bardzo zgrabnie przedstawiła swój pomysł. A on też nie był jakiś oklepany. Wakacyjna atmosfera, pod którą czają się sekrety i tajemnica. Rajska wyspa, której sielanka zostaje zburzona. Jak dla mnie oczekiwany klimat został osiągnięty. Do tego stopniowe odkrywanie prawdy i taka mała bomba na koniec. I oczywiście wątek choroby psychicznej, który mimo wszystko jest raczej unikany, a tym bardziej w książkach dla młodzieży. Wszystko to stworzyło mieszankę, którą czytałam z wielką przyjemnością. I choć dało się zauważyć pewne zgrzyty w fabule, a egoizm bohaterów czasem solidnie raził w oczy, to jednak nie zakłóciło mi to pozytywnego odbioru całości.
Nie mówię, że Byliśmy łgarzami to niezwykle odkrywcza książka, prawdziwa perła i genialne arcydzieło. Do tego jeszcze troszczę jej brakuje. Nie zmienia to faktu, że spędziłam z nią kilka miłych godzin. I w zasadzie podoba mi się, że ta książka jest właśnie taka.
Byliśmy łgarzami zainteresowało mnie już przy przygotowywaniu kwietniowych zapowiedzi. Do książki przyciągnął mnie głównie tytuł, który sugerował tajemnicę, a choć okładka jest raczej w klimacie wakacyjnej radości, to aż wyczuwa się coś mrocznego, co tylko czeka, aby zaatakować. Do faktu, że książkę poleca John Green, podchodziłam raczej z dystansem, ale mimo wszystko...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
W trakcie wakacji chyba każdy z nas szuka książki, która swoją treścią wpisze się w letni klimat. Książki lekkiej, ale niebanalnej. Dobrze napisanej, ale też z dystansem do świata. Absorbującej i niepozwalającej o sobie zapomnieć. Naprzeciw naszym wymaganiom wychodzi Łukasz Wasilewski ze swoją powieścią Oddawaj różdżkę, Phong!
Poznajmy tu trzy dziewczyny, w których życiu pojawi się pewien Szatyn. Zosia to wzięta pisarka, która jednak nie potrafi uwierzyć w siebie. Tatiana wykorzystuje swoje wdzięki, aby mącić w głowach, a Natalia przechodzi przez życie jako geek i zawsze trafia na złych facetów. A nasz Szatyn? Szatyn chce odkupić dawne winy i stara się pomagać. Choć nie zawsze mu to wychodzi...
Na początek muszę otwarcie przyznać, że do książek polskich autorów podchodzę raczej z dystansem. Taki zły, irracjonalny brak ochoty, żeby po nie sięgnąć. Kiedy przeczytałam opis Oddawaj różdżkę, Phong! kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. I naprawdę bardzo się bałam, że przez te moje uprzedzenia mi się nie spodoba. Na szczęście niepotrzebnie, bo książka okazała się być naprawdę dobra. Momentami przedziwna, ale w jak najbardziej pozytywnym sensie. Sam pomysł na organizację, w której pracował nasz główny bohater był tak nieprawdopodobny, że aż ciężko było uwierzyć w możliwość jej istnienia. Również i niektóre zachowania bohaterów były tak irracjonalne , że aż zastanawiałam się często, czy dana rzecz naprawdę się dzieję.
Do powieści jednak nie należy podchodzić całkowicie na poważnie. Jest ona bowiem takim polemizowaniem autorka z konwencją komedii romantycznej. Właśnie to sprawia, że wszelkie dziwaczne zachowania zamiast denerwować, bawią. Pan Łukasz Wasilewski bardzo sprawnie posługuje się językiem. Lekko, z pasją i w przemyślany sposób kreśli historię, która porywa czytelnika do swego świata i oplata kocem uroku, którego nie da się zdjąć, dopóki nie skończy się czytania. Nie brak tu też inteligentnego humoru czy magii Warszawy. I jest teakże romans. Ale nie taki zwykły, z utartymi schematami i ogólnie przyjętymi zachowaniami. Daleko tu do normalności, co bardzo mnie cieszy. Autor stworzył coś nowego, bez sztampowości przedstawił ciekawą historią, którą czytałam z najczystszą przyjemnością!
Choć akcja książki dzieje się zimą, to fabuła sprawia, że będzie doskonałą pozycją na wakacje. Ciekawie napisana, z pomysłem, a co najważniejsze, wnosząca powiew świeżości do wszelkich miłosnych historii. Autor miał dobry pomysł i równie dobrze go zrealizował. Nie popełniajcie mojego błędu i nie brońcie się przed polskimi autorami! Tej powieści naprawdę warto dać szansę!
W trakcie wakacji chyba każdy z nas szuka książki, która swoją treścią wpisze się w letni klimat. Książki lekkiej, ale niebanalnej. Dobrze napisanej, ale też z dystansem do świata. Absorbującej i niepozwalającej o sobie zapomnieć. Naprzeciw naszym wymaganiom wychodzi Łukasz Wasilewski ze swoją powieścią Oddawaj różdżkę, Phong!
Poznajmy tu trzy dziewczyny, w których życiu...
O Love, Rosie słyszał chyba każdy za sprawą głośnej ekranizacji. Choć powieść wydana była w Polsce już wcześniej, to prawdziwy szum na jej punkcie zrobił się dopiero niedawno w związku z kinową premierą. Sama najpierw obejrzałam film i choć muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego, to i tak produkcja narobiła mi ochoty na książkę. W końcu nadszedł czas i na papierową wersję.
Cecelia Ahern opowiada nam historię dwójki przyjaciół. Rosie i Alex znali się od dziecka. Wspierali się, byli ze sobą w trudnych chwilach. Rodzice Alexa postanowili jednak przeprowadzić się z Irlandii do Ameryki, a przyjaciele musieli zmierzyć się z rozłąką. Nie oznaczało to jednak końca ich przyjaźni. Ich relacja stała się nawet silniejsza, a wszystkie kłody, które postawiło przed nimi życie, dzięki niej stawały się łatwiejsze do przeskoczenia.
Na początku warto zaznaczać, że jest to powieść epistolarna. Nie często mam z takim gatunkiem do czynienia i raczej nie jestem tak w stu procentach do niego przekonana, ale muszę przyznać, że nie miałam najmniejszych problemów z przyswajaniem fabuły. Listy pisane były tu nie tylko przez Rosie i Alexa, ale także przez rodzinę Rosie czy znajomych. Dzięki temu można było nabrać szerszego spojrzenia i nie odczuwało się braku aktualnej akcji. Taka forma była z pewnością bardzo pouczająca i odkrywcza. I czytało się świetnie!
W powieści poruszonych mamy kilka wątków. Jest oczywiście przyjaźń. Jest miłość i macierzyństwo. Są więzi rodzinne, ból rozstania i wszelkie trudy, którym człowiek musi sprostać. Sprawia to, że książka jest po prostu o życiu. I dlatego jest tak realistyczna, tak do bólu prawdziwa i szczera. Nie ma mowy o słodzeniu i łatwych happy endach. Każda radość, to radość wywalczona łzami. I właśnie dzięki takim sytuacjom autorka pokazuje, że życie, mimo trudów, może być piękne, a z każdej chwili da się wyciągnąć jakiś pozytywny aspekt. Sama historia nie należy do łatwych i przyjemnych. Jest jednak podana w taki sposób, że nie można oderwać się od lektury. Każdą porażkę przeżywamy razem z bohaterami. Z każdej radości cieszymy się razem z nimi. I właśnie przez te wszechobecne emocje książka jest tak dobra!
Bardzo się cieszę, że miałam okazję poznać Love, Rosie. Cecelia Ahern opowiedziała piękną historię o życiu, trudnych wyborach i konsekwencjach swoich działań. Opowiedziała ją w taki sposób, że czytanie dalej staje się koniecznością. Właśnie takie książki lubię! A ta z pewnością pozostanie ze mną na bardzo długi czas!
O Love, Rosie słyszał chyba każdy za sprawą głośnej ekranizacji. Choć powieść wydana była w Polsce już wcześniej, to prawdziwy szum na jej punkcie zrobił się dopiero niedawno w związku z kinową premierą. Sama najpierw obejrzałam film i choć muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś innego, to i tak produkcja narobiła mi ochoty na książkę. W końcu nadszedł czas i na...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Zastanawialiście się kiedyś jak to jest mieć siostrę bliźniaczkę albo brata bliźniaka? Taką kopię siebie, którą się zobaczy bez spoglądania w lustro. Ten fakt na pewno bardzo dobrze zna Cath i Wren, bohaterki powieści Fangirl Rainbow Rowell. Dziewczyny oprócz wyglądu nie mają jednak ze sobą wiele wspólnego. Wren lubi korzystać z życia i brać z niego garściami, Cath natomiast jest typem domatorki. Szaleje na punkcie Simona Snowa - bohatera książki, którą pokochał cały świat, a na dodatek pisze o nim fanfik i ma nawet swoich własnych fanów. W college'u jednak dziewczyny postanawiają się rozdzielić i zamieszkać oddzielnie, co dla Cath okazuje się niezwykle trudne. Na jej drodze staną nowi ludzie, a stare problemy poproszą o rozwiązanie.
Ciężko określić w kilku słowach, o czym jest ta książka. Pojawia się tu oczywiście temat fanfików. Nigdy nie pałałam do nich jakąś wielką miłością. Nie pisałam ich ani nie czytałam. Dlatego też fajnie było poznać ten świat i poczuć, na czym to tak naprawdę polega. Mamy też relacje między rodzeństwem oraz matką a córką. Niby tematy wielokrotnie przerabiane, ale jednak ugryzione z innej strony i wnoszące solidny powiew świeżości. Jest tu także dojrzewanie, różne sposoby na radzenie sobie z problemami oraz miłość. Czyli bardzo ciekawa mieszanka.
Nawet nie macie pojęcia, jak przyjemnie czytało mi się tę książkę! Od początku do końca wypełniało mnie błogie uczucie, które kazało mi czytać kolejny rozdział, a zarazem nie czytać, żeby nie musieć się z nim żegnać. To nie tak, że nie dostrzegałam wad i dosłownie wszystko mi się podobało. Nie potrafiłam jednak tak bezwarunkowo i w stu procentach pokochać tej książki. Drażniło mnie dziecinne zachowanie Cath i podejście do życia Wren. Niektóre fragmenty historii też raziły swoją naiwnością i aż nierealnością. Mimo to kocham sposób, w jaki ta powieść jest napisana! Lekko, niewymuszenie i z pasją, którą czuć na odległość. To jedna z tych pozycji, które pozwalają się oderwać od świata i zanurzyć w innej rzeczywistości. Rzeczywistości niby zwykłej, w której my sami moglibyśmy się znaleźć, a jednak przedstawionej tak, że tęsknimy do tego miejsca, choć w nim nie byliśmy. A do tego humor, który jeszcze bardziej wzbudza naszą sympatię do książki.
Fangirl nie jest powieścią idealną. Nie jest też arcydziełem, które będzie miało specjalne miejsce w mojej pamięci i do którego z pewnością wrócę. To książka, które doskonale umiliła mi czas. Którą świetnie mi się czytało i która pozwoliła zapomnieć o problemach. Nie zawsze musimy szukać geniuszu, czasem wystarczy coś, co urzeka swoją prostotą i co po prostu na kilka godzin sprawi, że znajdziemy się w innym świecie. Fangirl jest potwierdzeniem tego, dlaczego kocham czytać! Jeżeli chcecie poznać, dlaczego tak wiele ludzi zachwyca się Panią Rainbow Rowell, wystarczy wyciągnąć rękę i chwycić po tę powieść.
Zastanawialiście się kiedyś jak to jest mieć siostrę bliźniaczkę albo brata bliźniaka? Taką kopię siebie, którą się zobaczy bez spoglądania w lustro. Ten fakt na pewno bardzo dobrze zna Cath i Wren, bohaterki powieści Fangirl Rainbow Rowell. Dziewczyny oprócz wyglądu nie mają jednak ze sobą wiele wspólnego. Wren lubi korzystać z życia i brać z niego garściami, Cath...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dobry thriller nie jest zły. Zgodzicie się chyba ze mną, prawda? Sama nie czytam ich często, ale nie mogłabym powiedzieć, że ten gatunek w zupełności mi nie pasuje. Tajemnica, dreszczyk grozy, ciekawi bohaterowie i historia, która pochłania w całości. Jak tu przejść obojętnie obok takiej mieszanki? Zaginiona dziewczyna jest świetnym jej przykładem.
Nick i Amy to małżeństwo z pięcioletnim stażem. Dzień rocznicy ślubu nie będzie jednak pełen sielanki. Kiedy Amy znika w tajemniczych okolicznościach, głównym podejrzanym staje się Nick. Okazuje się, że małżeństwo tych dwojga wcale nie było idealne. Kłamstwa coraz trudniej jest oddzielić od prawdy, a ustalenie faktycznego stanu rzeczy staje się niemal niemożliwe. Na jaw wyjdą rzeczy, o których nikt nie miał pojęcia, a o odkrytej prawdzie można niemal zapomnieć.
Kilka miesięcy temu widziałam ekranizację tej książki, więc historia była mi już jako tako znana. I choć w innych przypadkach oglądanie filmu najpierw jak najbardziej mi odpowiada, tak w przypadku Zaginionej dziewczyny trochę popsuło mi to czytanie. Nie pamiętałam wszystkich faktów, ale te najważniejsze pozostały w mojej pamięci, co sprawiło, że nie byłabym już tak zaskoczona. A w tego typu książkach motyw zaskoczenia to bardzo ważna rzecz. Muszę zapamiętać, że moja zasada "Najpierw film, potem książka" nie dotyczy thrillerów.
Mimo tego faktu, jestem pod ogromnym wrażeniem pomysłu autorki. Stworzyła tak zawiłą, złożoną i dopracowaną historię, że to aż nieprawdopodobne. Każdy fakt ma tam znaczenie, każdy liczy się dla opowieści, choć dowiadujemy się o tym dopiero później. Autorka odkrywa je stopniowo, rysuje pewną wizję, która potem i tak zostaje zburzona. Czytając nabrałam przeświadczenia, że Gillian Flynn to nieprzebrana skarbnica pomysłów. Kiedy już coś zaczęło się krystalizować, autorka znów wyskakiwała z nowym faktem i snuła sobie intrygę, jakby nigdy nic. Ach! Tego się nie da opisać w kilku zdaniach!
Świetny pomysł został poparty równie świetnym wykonaniem. Historia pisana jest z punktu widzenia Nicka, jak i w formie pamiętnika Amy, dzięki czemu możemy nabrać szerszego pojęcia o wszystkim. Autorka doskonale wie, jakiego języka użyć, o czym powiedzieć nam teraz, a o czym później, żeby wzbudzić ciekawość i wywołać gęsią skórkę. Do tego kreacja postaci. Nie mogę wyjść z podziwu! Amy jest chyba najbardziej zagadkową postacią z jaką miałam do czynienia. Ta kobieta to taka bomba, nawet nie zdajemy sobie sprawy, co ma w środku. Teraz dopiero podziwiam Rosamund Pike, bo zagranie jej to z pewnością nie była bułka z masłem.
Zaginiona dziewczyna to książka, która ze strony na stronę odkrywa przed nami swoje tajemnice, a na koniec i tak mamy wrażenie, że nie wszystko zostało powiedziane. Że gra wciąż się toczy. Takie książki chciałabym czytać zawsze! Na pewno jeszcze wrócę do pióra autorki. A Wam gorąco polecam Zaginioną dziewczynę!
Dobry thriller nie jest zły. Zgodzicie się chyba ze mną, prawda? Sama nie czytam ich często, ale nie mogłabym powiedzieć, że ten gatunek w zupełności mi nie pasuje. Tajemnica, dreszczyk grozy, ciekawi bohaterowie i historia, która pochłania w całości. Jak tu przejść obojętnie obok takiej mieszanki? Zaginiona dziewczyna jest świetnym jej przykładem.
Nick i Amy to małżeństwo...
Dzień, jak każdy inny. Wsiadasz do pociągu, którym każdego dnia dojeżdżasz do pracy. Patrzysz przez okno i obserwujesz. Krajobrazy, mijane domy, a przede wszystkim ludzi w tych domach. Kiedy pociąg zatrzymuje się przed tym semaforem, co zazwyczaj, Ty przyglądasz się parze w domu nieopodal i snujesz historie o ich życiu. Ale dziś, coś się zmieniło. Stało się coś, co zmieni wszystko i przyniesie wielkie konsekwencje.
Tak kreśli się przed nami fabuła Dziewczyny z pociągu. Tajemnica czai się w powietrzu i nie można uniknąć gęsiej skórki. Tytułową dziewczyną z pociągu jest Rachel Watson - kobieta, którą przytłaczają prywatne problemy i dobija monotonne życie. Nic więc dziwnego, że życie innych traktuje jak okazję do uczynienia swojego bardziej ciekawym. Tragedia, którą zauważa pewnego dnia z okna pociągu staje się doskonałym pretekstem, aby los obcych ludzi stał się przez chwilę jej własnym. Przyznam otwarcie, że kiedy tylko przeczytałam opis tej książki, wiedziałam, że będę musiała ją przeczytać. Tajemnica, którą trzeba było odkryć, nie dawałaby mi spokoju tak, jak bohaterce.
Szczerze mówiąc moja wizja tej książki nie do końca odpowiadała temu, co znalazłam w środku. Obraz, który sobie wykreowałam skupiał się bowiem jedynie na uczuciu tajemnicy, wszechobecnej niepewności i niepokoju. Autorka natomiast przedstawiła mi pełną historię. Historię, z doskonałym podłożem sytuacyjnym i świetną kreacją psychologiczną postaci. Oprócz thrillerowego nastroju w książce poruszony jest też problem alkoholizmu oraz problemów małżeńskich. Ale to wszystko schodzi na drugi plan, ustępując miejsca historii. Opowieść przemyślana jest w najdrobniejszych szczegółach i skonstruowana z ogromną precyzją. Zagadka porywa nas już od samego początku. Dzięki realistycznym opisom przeżywamy każdą sytuację razem z bohaterami i ponad wszystko dążymy razem z nimi do rozwiązania. Nie zabraknie tu zwrotów akcji, a zakończenie wbije w fotel. Taki obrót spraw naprawdę ciężko przewidzieć.
Dziewczyna z pociągu spełniła wszystkie żądania, które wystosowałam względem niej. Mroczny klimat towarzyszył mi od początku do końca, a tajemnica sprawiła, że nie mogłam oderwać się od czytania. Książka jest bardzo dobrą pozycją w swym gatunku i z pewnością warto jej się bliżej bliżej. Dreszczyk emocji gwarantowany!
Dzień, jak każdy inny. Wsiadasz do pociągu, którym każdego dnia dojeżdżasz do pracy. Patrzysz przez okno i obserwujesz. Krajobrazy, mijane domy, a przede wszystkim ludzi w tych domach. Kiedy pociąg zatrzymuje się przed tym semaforem, co zazwyczaj, Ty przyglądasz się parze w domu nieopodal i snujesz historie o ich życiu. Ale dziś, coś się zmieniło. Stało się coś, co zmieni...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to