-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński8
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać459
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2013-07-07
2013-01-01
2012-10-01
Jeśli chodzi o Herberta, więcej mam za niż przed sobą. Lubię tego pana, lubię jego styl, lubię go za to, że potrafi opowiedzieć tradycyjne ghost story, umiejętnie korzystając z konwencji nie popadając przy tym w bezmyślne powielanie schematu... Dlatego po lekturze "Włóczni" czuję się zwyczajnie oszukana. I przyznaję bez bicia - nie dobrnęłam do końca. Wysiadłam dosłownie w ostatnich rozdziałach, kiedy akcja zaczęła się zagęszczać, w momencie, w którym zazwyczaj trudno byłoby zamknąć książkę. A jednak zamknęłam, bez większego żalu.
Harry Steadman, były agent Mosadu, dziś prywatny detektyw, zajmuje się sprawą Ganta, handlarza bronią. Z pozoru prosta sprawa okazuje się być czymś znacznie większym, wraz z naszym głównym bohaterem zagłębiamy się w sekrety Trzeciej Rzeszy i kult Himmlera.
Pomysł niby dobry. Wykonanie już niekoniecznie. Twórcy gatunku często sięgają po wątki wojenne i nazistowskie - w końcu nic tak nie wzbudza grozy jak fanatyzm i wojna sama w sobie. Temat nie do skopania? A jednak. Historia. Ciągnie. Się. Jak glut. Horroru w tym horrorze tyle, co kot napłakał, 3/4 powieści bardziej ma się ku sensacji (choć biorąc pod uwagę wartkość akcji jest to spore nadużycie słowa "sensacja"...). Okej, herbertowscy bohaterzy oryginalnością nigdy nie grzeszą, ale jeszcze nigdy nie spotkałam się w jego powieściach z tak marnie wykreowanymi, płaskimi postaciami. Sam Harry jest zwyczajnie nudny i nijak swoją osobą nie jest w stanie czytelnika zainteresować.
Co tu dużo mówić, Włócznia to plama na honorze Herberta, trudno uwierzyć, że ten sam autor spłodził "Nawiedzonego" czy "Innych". Odradzam, chyba, że jako lek na bezsenność.
Jeśli chodzi o Herberta, więcej mam za niż przed sobą. Lubię tego pana, lubię jego styl, lubię go za to, że potrafi opowiedzieć tradycyjne ghost story, umiejętnie korzystając z konwencji nie popadając przy tym w bezmyślne powielanie schematu... Dlatego po lekturze "Włóczni" czuję się zwyczajnie oszukana. I przyznaję bez bicia - nie dobrnęłam do końca. Wysiadłam dosłownie w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
(...)
Po pierwsze, postacie - bo skoro brak porywającej fabuły, należałoby się skupić na bohaterach. Zacznijmy od naszej main hero, doktor Bancroft - postaci mdłej i nijakiej. Niby silny charakter, niby kobieta po przejściach, niby udręczona zmaganiem się z rodzinnymi sekretami... A ani sympatii, ani żadnych innych emocji w czytelniku nie wywołuje. Podobnie w przypadku Marka Huntera, który nota bene zdaje się być nieudolną kopią Nicka Masona z "Domu zagubionych dusz", widać, że Cottama ciągnie do wątków militarnych. Oczywiście, większość autorów ma swój typ bohatera, nie jest to żadną nowością, ale w tym wypadku kompletnie się nie sprawdza. I w końcu Adam. Fakt, nietrudno wyłożyć się na kreacji dziesięciolatka. Ale trzeba autorowi przyznać, że wyłożyć się tak spektakularnie też nie jest łatwo. Fragmenty serwowane z punktu widzenia dziecka to jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Najpierw dostajemy wymuszone, nienaturalnie brzmiące powtórzenia, mające zapewne imitować mowę dziesięciolatka, prosty język... i w tym samym akapicie pada zdanie: (...) to jeden z tych kapryśnych zbiegów okoliczności, jakich życie sporo dostarcza, znacznie częściej, niż wynikałoby z rachunku prawdopodobieństwa. Niech żyją wiarygodne kreacje.
Fabuła. Odniosłam wrażenie, że żadnej nie ma. Cały czas coś tam się dzieje, ale brak w tym wszystkim dynamiki. I miast wciągających opisów i wartkiej akcji mamy dłużyznę za dłużyzną. A mieszanie stu wątków naraz też nie pomaga: bah! czarna magia w klimatach voodoo, bah! polowanie na czarownice, bah! Trzecia Rzesza. I - podobnie jak treść - klimat rozbiega się w tysiąc stron jednocześnie, a czytelnik stoi sobie pośrodku całego tego bajzlu niespecjalnie wiedząc, co ze sobą zrobić.
A na sam koniec oberwie oprawa graficzna - w ciągu ostatnich X lat Amber wrzucił na nasz rynek trzy powieści Cottama, dwie pierwsze dzielą kolorystykę, dwie ostatnie wymiary, a kiedy zbierzemy wszystko do kupy, zamiast estetycznej całości otrzymujemy kolejny bajzel... Nie wspominając już o samej ilustracji "Klątwy Magdaleny". Domyślam się, że grafik miał przed oczami rzeczoną Magdalenę. Szkoda tylko, że nikt nie zapoznał się z treścią książki, bo - jak na złość - Magdalena to nie żadna tajemnicza niewiasta, a wioska w Amazonii... No i masz.
(...)
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toPo pierwsze, postacie - bo skoro brak porywającej fabuły, należałoby się skupić na bohaterach. Zacznijmy od naszej main hero, doktor Bancroft - postaci mdłej i nijakiej. Niby silny charakter, niby kobieta po przejściach, niby udręczona zmaganiem się z rodzinnymi sekretami... A ani sympatii, ani żadnych innych emocji w czytelniku nie wywołuje. Podobnie w przypadku...