Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

(...)
Po pierwsze, postacie - bo skoro brak porywającej fabuły, należałoby się skupić na bohaterach. Zacznijmy od naszej main hero, doktor Bancroft - postaci mdłej i nijakiej. Niby silny charakter, niby kobieta po przejściach, niby udręczona zmaganiem się z rodzinnymi sekretami... A ani sympatii, ani żadnych innych emocji w czytelniku nie wywołuje. Podobnie w przypadku Marka Huntera, który nota bene zdaje się być nieudolną kopią Nicka Masona z "Domu zagubionych dusz", widać, że Cottama ciągnie do wątków militarnych. Oczywiście, większość autorów ma swój typ bohatera, nie jest to żadną nowością, ale w tym wypadku kompletnie się nie sprawdza. I w końcu Adam. Fakt, nietrudno wyłożyć się na kreacji dziesięciolatka. Ale trzeba autorowi przyznać, że wyłożyć się tak spektakularnie też nie jest łatwo. Fragmenty serwowane z punktu widzenia dziecka to jedno wielkie pomieszanie z poplątaniem. Najpierw dostajemy wymuszone, nienaturalnie brzmiące powtórzenia, mające zapewne imitować mowę dziesięciolatka, prosty język... i w tym samym akapicie pada zdanie: (...) to jeden z tych kapryśnych zbiegów okoliczności, jakich życie sporo dostarcza, znacznie częściej, niż wynikałoby z rachunku prawdopodobieństwa. Niech żyją wiarygodne kreacje.

Fabuła. Odniosłam wrażenie, że żadnej nie ma. Cały czas coś tam się dzieje, ale brak w tym wszystkim dynamiki. I miast wciągających opisów i wartkiej akcji mamy dłużyznę za dłużyzną. A mieszanie stu wątków naraz też nie pomaga: bah! czarna magia w klimatach voodoo, bah! polowanie na czarownice, bah! Trzecia Rzesza. I - podobnie jak treść - klimat rozbiega się w tysiąc stron jednocześnie, a czytelnik stoi sobie pośrodku całego tego bajzlu niespecjalnie wiedząc, co ze sobą zrobić.

A na sam koniec oberwie oprawa graficzna - w ciągu ostatnich X lat Amber wrzucił na nasz rynek trzy powieści Cottama, dwie pierwsze dzielą kolorystykę, dwie ostatnie wymiary, a kiedy zbierzemy wszystko do kupy, zamiast estetycznej całości otrzymujemy kolejny bajzel... Nie wspominając już o samej ilustracji "Klątwy Magdaleny". Domyślam się, że grafik miał przed oczami rzeczoną Magdalenę. Szkoda tylko, że nikt nie zapoznał się z treścią książki, bo - jak na złość - Magdalena to nie żadna tajemnicza niewiasta, a wioska w Amazonii... No i masz.

(...)
Po pierwsze, postacie - bo skoro brak porywającej fabuły, należałoby się skupić na bohaterach. Zacznijmy od naszej main hero, doktor Bancroft - postaci mdłej i nijakiej. Niby silny charakter, niby kobieta po przejściach, niby udręczona zmaganiem się z rodzinnymi sekretami... A ani sympatii, ani żadnych innych emocji w czytelniku nie wywołuje. Podobnie w przypadku...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Przebudowa zakładu dla obłąkanych w Blackstone zostaje chwilowo wstrzymana, Pierwszy Narodowy Bank w Blackstone zmaga się z kryzysem, a kariera Julesa Hartwicka nie maluje się w zbyt radosnych barwach. Co innego można powiedzieć o jego życiu rodzinnym. Do czasu. W noc zaręczyn córki Jules znajduje tajemniczy podarek. Jak w pierwszej części, fant podrzucony przez naszego tajemniczego mąciwodę w rekordowym czasie burzy szczęście Hartwicków.

Tym razem historia jest nieco bardziej rozbudowana niż w "Lalce" (choć wciąż zamyka się w małej objętości nieco ponad stu stron). Fabuła toczy się trzytorowo, choć skupia się głównie na Hartwickach, śledzimy również poczynania Olivera - który zdaje się ma do odegrania ważną rolę w całej historii - i Rebeki Morrison. Zamiast ciągłego dorzucania nowych postaci skupiamy się na tych, które poznaliśmy już we wstępie do serii, dzięki temu powieść jest zdecydowanie bardziej płynna i spokojnie można się skupić na śledzeniu intrygi, bez zbędnego rozpraszania się coraz to nowymi nazwiskami.

Gdyby tak podjąć próbę spłodzenia porządnej recenzji - dobranie odpowiednich cytatów stanowiłoby niezły problem. Dlaczego? Bo w książce zwyczajnie brakuje naprawdę dobrych fragmentów, takich, które można by umieścić na okładce, które stanowiłyby reklamę autora. Saul pisze bardzo oszczędnie i nijako. Rozumiem, że powieść w odcinkach wymaga zachowania pewnej zwięzłości, ale wiele scen aż prosi się o bardziej plastyczne i rozbudowane opisy. Językowo - też zero rewelacji. Saulowi brakuje czegoś, czym dysponuje nawet taki Guy Smith - stylu. "Kroniki" tak na dobrą sprawę mógłby spisywać ktokolwiek. Mamy naprawdę świetne fragmenty z udziałem Rebeki i jej ciotki-fanatyczki. Można by z nich wycisnąć o wiele więcej, bo choć sceny są mocno niepokojące - wczucie się w klimat jest już kwestią dobrych chęci czytelnika. Paranoja w którą popada Jules? Nie liczyłam na kreację kalibru Jacka Torrance'a, ale znów, postać średnio przekonująca w swoim szaleństwie. Nota bene porównanie do kingowego Lśnienia samo ciśnie się na usta, mamy praktycznie ten sam schemat: śnieżyca-rodzina odcięta od świata zewnętrznego-paranoja-pijany wariat z młotkiem w dłoni. Porównywać możemy oczywiście wyłącznie pod względem fabularnym, bo analiza warsztatu byłaby już złośliwością pod adresem Saula ;)

Mimo to powieść trzyma w napięciu do ostatniej strony. I szczęśliwie ostatnią stronę czyta się godzinę po pierwszej, w przeciwnym razie przewidywalność i schematyczność stałyby się zdecydowanie zbyt męczące. "Medalion" stanowi tylko jeden wątek w nieco bardziej złożonej historii i wciąż mam nadzieję, że wszystkie te sztampowe nowelki złożą się jednak w nieco ciekawszy obrazek. Póki co - brnę do przodu.

Przebudowa zakładu dla obłąkanych w Blackstone zostaje chwilowo wstrzymana, Pierwszy Narodowy Bank w Blackstone zmaga się z kryzysem, a kariera Julesa Hartwicka nie maluje się w zbyt radosnych barwach. Co innego można powiedzieć o jego życiu rodzinnym. Do czasu. W noc zaręczyn córki Jules znajduje tajemniczy podarek. Jak w pierwszej części, fant podrzucony przez naszego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Blackstone to małe miasteczko położone w New Hampshire. I jak każde małe miasteczko - szczególnie to występujące w powieści grozy - może poszczycić się budynkiem o bardzo wątpliwej reputacji. W tym przypadku epicentrum ponurych wydarzeń jest górujące nad miastem domiszcze, niegdyś pełniące rolę zakładu dla obłąkanych. Mija wiele lat od zamknięcia ośrodka, kiedy zarząd miasta - z inicjatywy Billa McGuire'a - postanawia zastąpić niszczejący budynek nowym centrum handlowym. W tym samym czasie McGuire'owie otrzymują anonimowy podarek: tytułową lalkę. Niepozorny przedmiot szybko przyczynia się do wprowadzenia zamętu w spokojne życie rodzinne Billa.

Przede wszystkim powieść pisana jest bardzo prostym językiem, bez żadnych ubarwień czy błyśnięć "giętkim piórem". Saul pisze konkretnie i zwięźle, właściwie jedyne opisy jakich uświadczymy tyczą się architektoniki - choć i tutaj szaleństwa nie ma. O ironio, autor poświęcił parę linijek na szybkie nakreślenie wyglądu postaci drugo- i trzecioplanowych, podczas gdy nie wspomniał nawet słowem o rodzinie McGuire'ów, wokół której skupia się cała historia. Między wierszami można wyłapać śladowe informacje, a o ile wiek Billa możemy pi razy drzwi oszacować i pięć lat w tę czy we w tę nie zrobi nam różnicy, o tyle w przypadku jego córki, Megan, stanowi to spory problem. Zwłaszcza, że jest poprowadzona dość niekonsekwentnie i trudno stwierdzić, czy mamy do czynienia z pięcio- czy dziesięciolatką. Kolejny zarzut w kwestii bohaterów? Zbyt duże zagęszczenie postaci i nazwisk w pierwszych stronach. Zbędne czy nie, okaże się dopiero przy kolejnych odcinkach. Póki co, wprowadzają tylko niepotrzebny chaos.

Sama historia jest mocno skondensowana - trudno wybrać odpowiedni fragment do wpisu, nie zdradzając przy tym zbyt wiele informacji. Jednocześnie fabuła nie należy do oryginalnych. Od samego początku lalka wzbudza fascynację zarówno żony jak i córki Billa, a przy okazji nasze podejrzenia. Bardzo łatwo przewidzieć, jak potoczą się losy rodziny i nawet czytelnik kompletnie nieobeznany z gatunkiem nie będzie zaskoczony.

Mimo wszystkich tych potknięć powieść trzyma w napięciu, Saul umiejętnie korzysta z wyślizganych motywów i straszaków, dobrze oddaje klimat małej mieściny... i nie ma co wymagać więcej. "Lalka" miała być wstępem do sześcioczęściowej serii, zarysować fabułę i wprowadzić nas wśród mieszkańców Blackstone. Pojawiają się pierwsze zagadki: kto wysyła przeklęte przedmioty? W jakim celu? Na to pytanie możemy sobie połowicznie odpowiedzieć, zerkając na sam tytuł, jednak kryje się za nim znacznie więcej.

Pierwsza część spełniła swoje zadanie idealnie. Co prawda w stylu autora można dopatrzeć się wielu niedociągnięć, ale summa summarum - czyta się przyjemnie. Na naszym rodzimym rynku pojawiły się niestety tylko cztery z sześciu części, także trzeba się liczyć z tym, że finał będzie serwowany w języku angielskim.

Blackstone to małe miasteczko położone w New Hampshire. I jak każde małe miasteczko - szczególnie to występujące w powieści grozy - może poszczycić się budynkiem o bardzo wątpliwej reputacji. W tym przypadku epicentrum ponurych wydarzeń jest górujące nad miastem domiszcze, niegdyś pełniące rolę zakładu dla obłąkanych. Mija wiele lat od zamknięcia ośrodka, kiedy zarząd...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

A ja zdecydowanie odradzam.
Całość napisana jest po linii najmniejszego oporu. Mało tu ciekawostek, czy nawet faktów, treść jest po prostu uboga. Zdarzają się błędy, i to dość znaczące. Jasne data urodzenia tego, czy tamtego nie ma znaczenia dla twórczości grupy samej w sobie. Ale jeśli autor bierze się za przybliżanie nam życia danego muzyka, byłoby jednak dobrze, gdyby nie przekręcał dat urodzenia i imion (!). Także miast Brada mamy Brandona, a Mike'owi Shinodzie strącono z karku dobre dziewięć miesięcy. I nie dość, że przekręcono miesiąc, to również dzień. A najlepsze jest to, że w wersji z 2007 mamy nadal te same byki.
A teraz część estetyczna. Też kuleje, mówiąc łagodnie.
Zacznijmy od okładki, na której brakuje nam basisty, Phoenixa. Owszem, z zespołu odszedł, ale wrócił dość szybko. Gdyby książka obejmowała wyłącznie okres jego nieobecności - wtedy byłoby to całkiem zrozumiałe. Ale w tym momencie, zupełnie tego nie rozumiem. W końcu całkiem rozsądnie byłoby dać na front zdjęcie, na którym są wszyscy członkowie grupy...
Zdjęcia w środku. Czasem odnosiłam wrażenie, że grafik opił się kawą i lokalizacja niektórych ilustracji jest efektem trzęsących się rąk i późnej godziny. Pomijając już, że są wybrane na chybił trafił, tak jakby ktoś wpisał w google "Linkin Park" i zrzucał na dysk co drugi obrazek.
Brak formatowania w tekście. A jeśli, to wyjątkowo lewe. Całość napisana 12? 14?... Ariala. Brak wyjustowania, co tylko utwierdza w przekonaniu, że wszystko robione było po prostu niedbale i na odwal się.
Kiepsko klejony grzbiet. Gdyby znalazł się jednak ktoś, kto raz po raz wertowałby strony, zbyt długo nie nacieszyłby się książką w całości. Chociaż słyszałam o takich, którym rozlatywało się w rękach przy pierwszym czytaniu...
Podsumowując: równie dobrze można by krzyknąć: haaalo, my tu odcinamy kupony. Niedbałość aż razi po oczach, a zarówno szata graficzna jak i rozmiary odstraszają.

A ja zdecydowanie odradzam.

Całość napisana jest po linii najmniejszego oporu. Mało tu ciekawostek, czy nawet faktów, treść jest po prostu uboga. Zdarzają się błędy, i to dość znaczące. Jasne data urodzenia tego, czy tamtego nie ma znaczenia dla twórczości grupy samej w sobie. Ale jeśli autor bierze się za przybliżanie nam życia danego muzyka, byłoby jednak dobrze, gdyby...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jeśli chodzi o Herberta, więcej mam za niż przed sobą. Lubię tego pana, lubię jego styl, lubię go za to, że potrafi opowiedzieć tradycyjne ghost story, umiejętnie korzystając z konwencji nie popadając przy tym w bezmyślne powielanie schematu... Dlatego po lekturze "Włóczni" czuję się zwyczajnie oszukana. I przyznaję bez bicia - nie dobrnęłam do końca. Wysiadłam dosłownie w ostatnich rozdziałach, kiedy akcja zaczęła się zagęszczać, w momencie, w którym zazwyczaj trudno byłoby zamknąć książkę. A jednak zamknęłam, bez większego żalu.
Harry Steadman, były agent Mosadu, dziś prywatny detektyw, zajmuje się sprawą Ganta, handlarza bronią. Z pozoru prosta sprawa okazuje się być czymś znacznie większym, wraz z naszym głównym bohaterem zagłębiamy się w sekrety Trzeciej Rzeszy i kult Himmlera.
Pomysł niby dobry. Wykonanie już niekoniecznie. Twórcy gatunku często sięgają po wątki wojenne i nazistowskie - w końcu nic tak nie wzbudza grozy jak fanatyzm i wojna sama w sobie. Temat nie do skopania? A jednak. Historia. Ciągnie. Się. Jak glut. Horroru w tym horrorze tyle, co kot napłakał, 3/4 powieści bardziej ma się ku sensacji (choć biorąc pod uwagę wartkość akcji jest to spore nadużycie słowa "sensacja"...). Okej, herbertowscy bohaterzy oryginalnością nigdy nie grzeszą, ale jeszcze nigdy nie spotkałam się w jego powieściach z tak marnie wykreowanymi, płaskimi postaciami. Sam Harry jest zwyczajnie nudny i nijak swoją osobą nie jest w stanie czytelnika zainteresować.
Co tu dużo mówić, Włócznia to plama na honorze Herberta, trudno uwierzyć, że ten sam autor spłodził "Nawiedzonego" czy "Innych". Odradzam, chyba, że jako lek na bezsenność.

Jeśli chodzi o Herberta, więcej mam za niż przed sobą. Lubię tego pana, lubię jego styl, lubię go za to, że potrafi opowiedzieć tradycyjne ghost story, umiejętnie korzystając z konwencji nie popadając przy tym w bezmyślne powielanie schematu... Dlatego po lekturze "Włóczni" czuję się zwyczajnie oszukana. I przyznaję bez bicia - nie dobrnęłam do końca. Wysiadłam dosłownie w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to