-
Artykuły„Nie ma bardziej zagadkowego stworzenia niż człowiek” – mówi Anna NiemczynowBarbaraDorosz2
-
ArtykułyNie jesteś sama. Rozmawiamy z Kathleen Glasgow, autorką „Girl in Pieces”Zofia Karaszewska2
-
ArtykułyKsiążka na Dzień Matki. Sprawdź propozycje wydawnictwa Czwarta StronaLubimyCzytać1
-
ArtykułyBabcie z fińskiej dzielnicy nadchodzą. Przeczytaj najnowszą książkę Marty Kisiel!LubimyCzytać2
Biblioteczka
2022-02-16
2020-07-27
2012-05-06
2012-05-27
Książka przypomina mi stylem i klimatem małą poetycką powieść Portugalczyka Jose Luisa Peixoto pt. "Puste spojrzenie". Zarówno tam jak i w "Ostatnim czytelniku" życie w małej wioseczce toczy się jakby poza realnym światem, rządzi się odrębnymi prawami, a codzienne wydarzenia mają swój inny, magiczny, surrealistyczny wymiar.
Icamole to wioska na krańcu świata, zapadła dziura w Meksyku, trawiona największą od lat suszą; wcześniej (w epoce prekambryjskiej) było tam morze. "Icamole nie zmieniło się od ery trylobitów: przez morze czy przez pustynię uciec nie ma dokąd". W miasteczku nie ma już co pić ani co jeść - nie daje się złapać ptaków, nie ma nawet żmij, ani suchych liści, za to mrówki i karaluchy mnożą się ze szczególną zaciętością. Królewskim owocem, dostępnym tylko nielicznym, jest awocado, które pełni tu swoją makabryczno/magiczną rolę - porównywane jest np. do skóry zamordowanej pięknej dziewczynki.
Toscana odsłania mroczne tajemnice wioski, a robi to w sposób daleki od zwyczajnej narracji, potoczystej i banalnej. Bohaterami powieści uczynił starego bibliotekarza Lucio i jego syna Remigio. Lucio jest pierwszym i ostatnim zarazem bibliotekarzem w miasteczku, zwolnionym już dawno z tej funkcji, strażnikiem i sędzią niewielkiego księgozbioru. Jest także jedynym, ostatnim czytelnikiem, w którego wyobraźni rzeczywistość miesza się i w zaskakujący sposób łączy z fikcją przeczytanych książek. Lucio dzieli książki na te, które zatrzymuje i które mają wpływ na jego życie oraz na te (zdecydowana większość), które ostro cenzuruje, odrzuca i kieruje do "piekła", czyli na pożarcie karaluchom. Dzieli książki na dobre i na złe, gardząc systematycznym katalogowaniem i założeniami nowoczesnego bibliotekarstwa. "Czytam książki jedna za drugą, zanim zdecyduję, czy odłożyć je na półki, czy wysłać do piekła. (...) zawsze jest więcej książek niż życia.(...) na każde dwadzieścia osiem stron, jakie się wydaje, czyta się tylko jedną. Bo są książki, które daje się ludziom, którzy nie czytają, bo trafiają do biblioteki bez czytelników, bo kupowane są po to, by zapełnić regał (...)". Autor nie szczędzi uszczypliwości i ironii wobec popularnych, piszących pod publiczkę, pisarzy ("hiszpański bełkot"). Na przykład twierdzi, że nieudaczni pisarze "nie utrafiają we właściwy, naturalny sposób łączenia zdań" używając nawiasów i pauz gmatwających rytm prozy, idą na łatwiznę używając nadmiernej liczby przymiotników; wyśmiewa stosowanie "wyświechtanych dialogów" tam, gdzie można by zostawić milczenie, niedopowiedzenie. Przede wszystkim jednak "książki, które zachowuję - mówi Lucio - są życiem". Buntuje się przeciwko tym, które fałszują, upraszczają rzeczywistość, naginają ją do potrzeb czytelnika lub są pisane z zamiarem otrzymania nagrody krytyków literackich.
Myślę, że ta niełatwa, czasem denerwująca, ale i bardzo poruszająca książka, jest również buntem przeciwko czemuś, komuś. Nie mam na tyle literackiego wyrobienia, żeby to przeanalizować. Ale czy każdy tekst musi być przewidywalną, banalną, łatwostrawną, kojącą duszę papką? Często gubiłam wątki, wracałam do poprzednich stron, nie rozumiejąc do końca co się wydarzyło. Dla mnie jednak przede wszystkim ważny był klimat powieści, przenikanie się rzeczywistości i magii, realnego życia i literackiej fikcji, tajemniczej zbrodni na ślicznej Anamarii i historii o małej Babette, która zginęła podczas rewolucji francuskiej. Podobał mi się także język, styl pisarza, taki na wskroś iberoamerykański. Zostało we mnie wiele obrazów np. Babette leżąca na chodniku i ciesząca się deszczem w czasie wiosennej burzy, czy historia Fritza i Petry, którzy wędrując po świecie w Icamole znaleźli swój raj. No i ta niesamowita atmosfera miasteczka na końcu świata, miejsca pozbawionego wody i przejawów życia, miejsca zapomnianego przez wszystkich.
I jeszcze o okładce - niestety jest plagiatem okładki świetnej powieści Awrahama Jehoszui "Pan Mani". Czyżby graficy nie mieli już innych pomysłów?
Książka przypomina mi stylem i klimatem małą poetycką powieść Portugalczyka Jose Luisa Peixoto pt. "Puste spojrzenie". Zarówno tam jak i w "Ostatnim czytelniku" życie w małej wioseczce toczy się jakby poza realnym światem, rządzi się odrębnymi prawami, a codzienne wydarzenia mają swój inny, magiczny, surrealistyczny wymiar.
Icamole to wioska na krańcu świata, zapadła...
2016-03-28
2016-04-02
2012-06-06
Pomimo, że teoretycznie powinny to być moje klimaty (uwielbiam realizm magiczny), książka nie poruszyła mnie szczególnie, nie chwyciła za serce... Nie wiem właściwie dlaczego - czy za krótka, zbyt oszczędna w słowach, zbyt wymagająca literacko? Być może zagubiłam się wśród eksperymentów formalnych prozy Juana Rulfo (niejednoznaczność narratorów, zmienność czasu zdarzeń) i nie zrozumiałam przesłania książki. Może jest to też wina niedostatecznego z mojej strony skupienia się i wczucia w rytm słowa.
Jest tu ten klimat, który tak lubię, oniryczny, senny; są przedziwne rozmowy umarłych z żywymi (czy też półżywymi, bo nigdy nie byłam pewna, która z postaci żyje). Cały czas czekałam jednak na moment przełomowy, na to coś, dla którego warto byłoby przebrnąć przez całą (co prawda niewielką) książkę. Myślałam, że będzie to na przykład miłość Pedro i Susany.
Postać pięknej, obłąkanej, chorej Susany, w której kochał się okrutny Pedro Paramo i krótko zarysowana historia jej życia, wzbudziła we mnie więcej emocji, ale wątek ten rozmył się jak sen wśród innych, równie niedokończonych (może takie właśnie było założenie powieści). Po śmierci Susany w miasteczku Comala przez trzy dni bez przerwy biły dzwony, aż wszyscy mieszkańcy prawie ogłuchli; potem jednak żałoba przekształciła się w jarmark. Pedro Paramo, rzeczywisty władca miasteczka, powiedział wtedy, wściekły, że nikt już nie rozumie jego żalu: "Siądę z założonymi rękami i Comala umrze z głodu". W podobny krótki, siłowy, okrutny sposób Pedro trzymał w ryzach całą okolicę przez wiele lat. Może to właśnie jest kwintesencja powieści - Meksyk to kraj, w którym żadem bunt nie może się powieść, przegrywa z siłą pieniądza, przemocy, władzy.
Nie umiałam w pełni docenić, ale wcale nie chciałabym zniechęcać innych do tej pięknie wydanej powieści. To, co dla mnie stanowiło trudność i wymagało dużego jak widać intelektualnego wysiłku (konstrukcja powieści, sposób narracji, język) dla innych może być genialne (takie są zresztą oceny krytyków i późniejszych mistrzów realizmu magicznego). Moją słabością jest, że lubię powieści raczej przegadane, wręcz barokowe w stylu, być może po prostu tym razem nie potrafiłam docenić kunsztu tego oszczędnego słowa.
Pomimo, że teoretycznie powinny to być moje klimaty (uwielbiam realizm magiczny), książka nie poruszyła mnie szczególnie, nie chwyciła za serce... Nie wiem właściwie dlaczego - czy za krótka, zbyt oszczędna w słowach, zbyt wymagająca literacko? Być może zagubiłam się wśród eksperymentów formalnych prozy Juana Rulfo (niejednoznaczność narratorów, zmienność czasu zdarzeń) i...
więcej mniej Pokaż mimo to2016-04-03
2016-03-30
2012-09-02
2016-03-19
2016-01-12
Jest to powieść rozliczeniowa, o związkach literatury i życia, oparta na motywach autobiograficznych, powieść o straconym pokoleniu meksykańskich lewicowych poetów urodzonych w latach 50-tych, a w latach 70-tych zyskujących pewną sławę jako bebechorealiści. Pamięć o nich jednak szybko się ulotniła, zatarły się wspomnienia, umarł zarazem ich poetycki dorobek.
Dobrze, że nie zniechęciłam się pierwszą częścią książki i przebrnęłam przez wyznania pewnego kochliwego 17-letniego młokosa Garcia Madero, początkującego w dziedzinie poezji i miłości, nowego członka owej grupy młodych awangardowych poetów. Jej liderzy (Ulises Lima i Arturo Belano) są właśnie bohaterami książki, tytułowymi "dzikimi detektywami", szukającymi śladów zaginionej założycielki ruchu, legendarnej poetki Cesarei.
Nie jest to łatwa literatura, trzeba porzucić niecierpliwe pytania w rodzaju: "no i co wreszcie będzie dalej?", "kim są, jacy naprawdę są bohaterowie?". Dałam się ponieść nurtowi tej zagadkowej prozy, gęstej od literackich odniesień, pełnej (czasem męczących) szczegółów i niuansów. Najważniejsza jest tu jednak atmosfera niepewności, nie ma wszechwiedzącego narratora: nic nie jest do końca jasne, nie dostajemy pełnej wiedzy o bohaterach, nie będziemy wiedzieć do końca czy są miernymi czy dobrymi poetami, czy w związkach z licznymi kobietami są cyniczni czy romantyczni, skąd mają pieniądze na życie - czy utrzymują się z handlu narkotykami, czy są ścigani przez policję, czy naprawdę nie porzucą swoich młodzieńczych ideałów dla pieniędzy, sławy, kariery, czy wykorzystują ludzi czy im pomagają, co naprawdę myślą i czują itd. itd, To pasjonujące, że czytelnik może sam poczuć się detektywem - większa część książki to relacje z rozmów, historie ludzi, którzy zetknęli się z Ulisesem Limą i Arturem Belano w różnych okresach ich życia, ale tak naprawdę niewiele lub prawie nic o nich nie wiedzą, ich relacje, zwierzenia są niepełne, szczątkowe, niedokładne, czasem także dziwne, mroczne, aż przerażające, na pograniczu thrillera. Zadziwia hipnotyczny wpływ bohaterów nawet na te osoby, które weszły w ich życie na krótko, przypadkiem. Zadziwia również to, jak wiele kobiet dało się ponieść uczuciu do poety - niezaradnego, nieżyciowego, zatopionego w nierealnym świecie, gardzącego zwykłymi, przyziemnymi sprawami.
Z opowiadań świadków (przyjaciół, znajomych, kochanek, a także zupełnie przypadkowych osób) wyłaniają się zaledwie szkice postaci. Niektóre z tych historii są ciekawe same w sobie, często niesamowite, podszyte czarnym humorem, nieprawdopodobne (np. o Chilijczyku, który przypłynął do Europy statkiem na gapę, a potem został milionerem, bo odgadywał cyfry w loterii...albo o "matce meksykańskiej poezji", która bez jedzenia przetrwała kilkanaście dni w opuszczonym gmachu uniwersytetu po rozruchach studenckich w 1968 roku). Jest tu kilka takich perełek, to moje ulubione fragmenty powieści.
Poprzez te relacje, zwierzenia powstaje barwny portret społeczny Meksyku: poeci, literaci, wydawcy, studenci, piękne dziewczyny zakochane w poetach, panienki z dobrych domów, ich ojcowie, ich kochankowie, prostytutka i alfons, dealerzy narkotyków, reporterzy i dziennikarze, pacjent szpitala psychiatrycznego itd. Za bohaterami przemierzamy też kontynent południowoamerykański, Europę (Włochy, Francję, Hiszpanię) i Afrykę.
Dałam się wciągnąć w tę literacką podróż, bo lubię literaturę iberoamerykańską, magiczną, barwną, zmysłową, soczystą, bo zaciekawił mnie fenomen pisarza, który sławę zyskał dopiero po śmierci. Nie żałuję, bo książka jest szalenie wciągająca, mimo że tak ulotna i niedookreślona, pewnie taka jak poezja i nieprzewidywalna jak życie.
Jest to powieść rozliczeniowa, o związkach literatury i życia, oparta na motywach autobiograficznych, powieść o straconym pokoleniu meksykańskich lewicowych poetów urodzonych w latach 50-tych, a w latach 70-tych zyskujących pewną sławę jako bebechorealiści. Pamięć o nich jednak szybko się ulotniła, zatarły się wspomnienia, umarł zarazem ich poetycki dorobek.
więcej Pokaż mimo toDobrze, że nie...