Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , , , , ,

A jednak urzekła mnie ta powieść, wzruszyła. Były też łzy. Hosseini jest wspaniałym gawędziarzem i chociaż nie wszystkie z wielu opowiedzianych historii otrzymały satysfakcjonujące, pełne zakończenie, to jednak ta wielowątkowość, wielość narratorów stanowi, dla mnie przynajmniej, o wartości tej książki. Każda z opowieści jest echem uniwersalnych, odwiecznych wartości i przedstawia różne odcienie ojcostwa, macierzyństwa, braterstwa, siostrzeństwa, przyjaźni, zdrady, zawiści, poświęcenia. Abdullah wszystko poświęciłby dla młodszej siostrzyczki Pari, a jednak nie potrafi zapobiec tragicznemu rozpadowi rodziny. Nabi jest wzorem oddania, lojalności wobec swojego bogatego pana, a jednak zdradza rodzinę i do końca życia się z tym nie pogodzi. Parwana próbuje zdusić zazdrość, zawiść do siostry bliźniaczki, a potem odkupić swoje winy opiekując się nią do końca życia. Idris chciałby być szlachetny i uratować jedno małe dziecięce życie, ale nie daje rady, jest za słaby. Marcos (najpiękniejsza moim zdaniem historia) doświadcza niezwykłego uczucia przyjaźni (a może miłości) do okaleczonej dziewczyny - Thalii, a jednak od niej ucieka. Nie umie zbliżyć się do swojej surowej matki i odpowiedzieć na miłość. Pari (młodsza) poświęca życie schorowanym rodzicom i odnajduje szczęście w odzyskanych rodzinnych relacjach. Nila nie radzi sobie z macierzyństwem, które miało być cudownym lekiem na wszystkie jej problemy.

Wszyscy bohaterowie są związani z Afganistanem, ale większość z nich rozrzucona została po całym świecie, stąd czasem wrażenie zbyt szybkich przeskoków w czasie i przestrzeni.

Marcos, jedyny bohater książki, który nie jest Afgańczykiem, Grek, który pracuje jako lekarz na rzecz ofiar wojny w Afganistanie, tak pisze o swoim powrocie do domu, na jedną z małych greckich wysepek:
"Mimo to, gdy stawiam walizkę na podłodze, mam wrażenie, jakby w środku tego wszystkiego ziała dziura. Całe dziesięciolecia w życiu mojej matki i Thalii to dla mnie białe plamy. Nie było mnie tu. Opuściłem wszystkie posiłki, które jadły razem przy tym stole, wspólne śmiechy, kłótnie, okresy nudy, choroby, długie cykle rytuałów, z których składa się życie. Wejście do rodzinnego domu, w którym spędziłem dzieciństwo, powoduje lekką dezorientację, jak przeczytanie zakończenia książki, kiedyś zaczętej, a potem porzuconej".

W sumie książka mogłaby być tylko prostą opowieścią o zagubionym i cudem odnalezionym rodzeństwie (Abdullahu i Pari), która stanowi klamrę powieści - wyidealizowana kraina dzieciństwa i smutno/pokrzepiający koniec. Stracilibyśmy jednak wiele innych historii, które stanowią esencję tej książki. A jeśli chcielibyście poznać więcej powieści o Afganistanie polecam (poza pozostałymi książkami Hosseiniego) także: "Bezowocne czuwanie" Nadeema Aslama i "Jaskółki z Kabulu" Yasminy Khadry.

A jednak urzekła mnie ta powieść, wzruszyła. Były też łzy. Hosseini jest wspaniałym gawędziarzem i chociaż nie wszystkie z wielu opowiedzianych historii otrzymały satysfakcjonujące, pełne zakończenie, to jednak ta wielowątkowość, wielość narratorów stanowi, dla mnie przynajmniej, o wartości tej książki. Każda z opowieści jest echem uniwersalnych, odwiecznych wartości i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Trynidad. Okolice Port-of-Spain, lata przedwojenne i tuż powojenne XX wieku.

Naipaul bierze zwykłego przedstawiciela ludzkiej rasy, przeciętnego aż do bólu nieudacznika z różnymi słabościami i czyni go bohaterem powieści. Pan Biswas (imię Mohun nie używane często) pochodzi z rodziny hinduskich braminów, ale nie zachowuje związków z rodziną pochodzenia.
Przeznaczenie przywiodło ojca Mohuna „z Indii na plantację trzciny cukrowej, przedwcześnie postarzyło i porzuciło, by umierał w rozsypującej się lepiance pośród mokradeł. Mimo to często i z czułością mówił o przeznaczeniu, jakby sam fakt, że jakoś przeżył, stanowił dowód wyjątkowego uprzywilejowania”. Mohun urodził o północy i był „źle ułożony”. Pandit, hinduski mistrz-erudyta, przepowiedział, przy użyciu astrologicznego almanachu, że wyrośnie on na „rozwiązłego i rozrzutnego, możliwe, że stanie się kłamcą” i powinien trzymać się z dala od drzew i wody.

Pan Biswas, obwiniany za śmierć ojca i rozpad rodziny, przez całą opowieść zmaga się ze swoim pokręconym losem, próbując odzyskać szacunek do samego siebie. Sam często powoduje różne komplikacje, popełnia komiczne pomyłki, z których potem nie może się wyplątać. Na przykład zostawia liścik miłosny do pierwszej dziewczyny, która mu wpada w oko - Shamy, a już następnego dnia dowiadują się o tym wszyscy członkowie jej rodziny, a pani Tulsi zmusza go do oświadczyn i ślubu. Zostaje jednym z bardzo wielu zięciów, których podrzędna rola w klanie jest już z góry ustalona. Pan Biswas jest jednak zięciem niepodporządkowanym, nie okazuje wdzięczności, buntuje się, pogardza rodziną, okazując to bardzo wyraźnie. Za to nie rozstaje się z książkami filozofów. Mimowolnie zostaje wciągnięty w grę, w której nie zna reguł. Jest pechowy prawie jak Charlie Chaplin - wyśmiewany, poniżany przez groteskowo wielką rodzinę Tulsich, a z powodu biedy oraz nieporadności nie daje rady się od nich uwolnić. „Świat był za mały, rodzina Tulsich zbyt wielka. Czuł się jak w pułapce”.

Pani Tulsi, ta wredna "stara krowa" umiejętnie niszczy marzenia, np. marzenie pana Biswasa o dodatkowym pokoju dla dzieci, których czwórki doczekał się nasz bohater: „Wcale nie potrzebujesz dodatkowego pokoju. Wystarczy, że nocami zawiesisz kilka worków po cukrze na tych słupkach, i będziesz miał dodatkowy pokój”. Riposta pana Biswasa – doskonała (nawiązująca do wcześniejszych pomysłów pani Tulsi o zastosowaniu skrzyń na węgiel): „Nie wiem, po co budują jeszcze domy. W dzisiejszych czasach nikt nie chce domu. Potrzebne są jedynie skrzynie na węgiel. Jedna skrzynia na jedną osobę. Jeśli urodzi się dziecko, wystarczy zdobyć następną skrzynię. Pozbylibyśmy się widoku domów. Byłyby tylko podwórza z pięcioma lub sześcioma skrzyniami po węglu, ustawionymi w dwóch albo trzech rzędach”.

Bronią pana Biswasa była właśnie ironia, sarkazm, ale podszyty smutkiem, bo nikt nie doceniał jego talentu. Reakcją rodziny na drwinę, kpinę ze strony pana B. była wściekłość, płacz, złość, przeklinanie, wrzaski i odrzucenie, również przez własną żonę i dzieci. A Biswas tak bardzo potrzebował akceptacji, wsparcia, jednak nie jej otrzymał właściwie od nikogo. Łaknął innego, normalnego domu i sześć razy mu się nie udało…

To o Tulsich, o przerażającej, toksycznej rodzinie jest ta książka. Hinduski klan, który czasy świetności ma już za sobą, próbuje niewolniczo trzymać się reguł/zwyczajów ze swojego macierzystego kraju, ale do bardziej nowoczesnych czasów też stara się dostosować, robiąc różne, najczęściej żałosne, prymitywne interesy, biznesy. Tulsi niszczą najpiękniejszą posiadłość w okolicach Port-of-Spain – Shorthills, którą w pewnym momencie tej historii zasiedlili. Tam, gdzie rosły dzikie drzewka pomarańczowe, a awokado pleniły się przy drodze jak byle chaszcze, gdzie pyszniły się palmy gri-gri o białych pniach, czerwonych owocach i ciemnozielonych liściach, a elegancji dodawało boisko do krykieta i basen, po jakimś czasie – na skutek chorych pomysłów Tulsi - nie zostało nic, zdewastowano zieleń, wycięto drzewa dostarczające owoców, wzgórza zaczęły się zapadać, powiększała się sterta śmieci.

W ten symboliczny sposób kończy się kult, okrutna wspólnota hinduistycznej rodziny. Okrutnej chyba najbardziej wobec dzieci, które muszą być bezwzględnie posłuszne pani Tulsi, często nie dojadają zmuszone do codziennego jedzenia ohydnych papek. Dzieci nie dostają nawet na święta żadnych indywidualnych prezentów. Zero indywidualności, totalne posłuszeństwo. Karane rózgami w ten sam sposób przez wszystkie rodziny, nie mają własnych łóżek, śpią czasem na stołach, na workach po cukrze, gdzie popadnie, a do szkoły wstają o 4 rano, wracając w nocy wiele kilometrów na piechotę. Pan Biswas, uciekając stamtąd kilkukrotnie, próbuje odwrócić los swoich dzieci…. Czy mu się to uda? Nie znalazłam jednoznacznej odpowiedzi.

W swoim małym życiu pan B. stale trafiał na przeszkody, ale miewał też swoje małe satysfakcje, niewielkie sukcesy, np. został redaktorem i autorem poczytnych reportaży w piśmie „Sentinel” (właściwie to brukowiec). To bardzo zabawny fragment książki - można na chwilę odetchnąć od smutku i beznadziei dominujących w pozostałych częściach powieści.

Pan Biswas stał się mistrzem wyłapywania sensacyjnych tematów do swojego dziennika, jego rubryka stała się najbardziej popularna wśród mieszkańców Port-of-Spain. Przeczytajcie króciutki tekst, pierwszy napisany przez pana B., tekst dzięki któremu stał się znanym dziennikarzem, a „Sentinel” zwiększył nakład:

„TATUŚ WRACA DO DOMU W TRUMNIE
Ostatnie podróż amerykańskiego odkrywcy
W CHŁODNI
M. Biswas

Gdzieś w Ameryce, w schludnym domku o czerwonym dachu, czworo dzieci pytało mamę każdego dnia: „Mamusiu, kiedy tatuś wróci do domu?”
Niecały rok wcześniej tatuś – George Elmer Edman, znany powszechnie podróżnik i odkrywca – wyjechał, żeby badać Amazonię.
No cóż, mam dla was wiadomość, dziateczki.
Tatuś jest już w drodze do domu.
Wczoraj minął Trynidad. W trumnie.”

Wyobrażacie sobie chyba „święte oburzenie” czytelników. Ja – tak.

Celem Naipaula wydaje się opisanie ludzkiego życia takiego jakim jest, bez upiększania, bez szukania sensu, tropienie życia przyziemnego, z codziennymi błędami, odbijaniem się od ściany, powtarzalnością. Narracja Naipaula nie jest podporządkowana żadnemu imperatywowi, przymusowi "uporządkowanej" literatury, nie musi się kończyć jakimś logicznym zakończeniem albo pokrzepiać serca i wychodzić naprzeciw oczekiwaniom czytelników uwielbiającym happy end. To po prostu los człowieka, przeklęty, przypadkowy los.

Trynidad. Okolice Port-of-Spain, lata przedwojenne i tuż powojenne XX wieku.

Naipaul bierze zwykłego przedstawiciela ludzkiej rasy, przeciętnego aż do bólu nieudacznika z różnymi słabościami i czyni go bohaterem powieści. Pan Biswas (imię Mohun nie używane często) pochodzi z rodziny hinduskich braminów, ale nie zachowuje związków z rodziną pochodzenia.
Przeznaczenie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

„Pół życia” to druga powieść Naipaula (po „Zakręcie rzeki”), którą miałam przyjemność poznać. Jest to ostatnia jego powieść, wydana w 2001 roku. Rodzina pisarza pochodzi z Nepalu (Naipaul znaczy Nepal), a on sam urodził się w Trynidadzie na Karaibach, studiował w Londynie i wiele podróżował, również do Afryki. Zarówno „Zakręt rzeki”, jak i „Pół życia” odnoszą się do afrykańskich doświadczeń autora; są przede wszystkim o nieprzystawalności, niedopasowaniu do miejsca, w którym dane jest żyć bohaterom, o Hindusach, którzy próbowali budować swoją tożsamość poza ojczyzną.

Bohater powieści - Willie Chandran – urodził się w Indiach, pochodził ze zubożałej rodziny kapłańskiej, związanej z pewną świątynią. Dziadek był na służbie u maharadży. Ojciec Williego „miał w sobie małego, podżegającego do buntu demona”, nie chciał pogodzić się ze służalczą pozycją rodziny, uważając takie życie za miałkie, złudnie bezpieczne i pozbawione sensu. Zbuntował się, wywołał skandal, sprzeciwił się wyznaczonej ścieżce życia – „zdecydowałem się zrezygnować z tych wszystkich dróg do śmierci za życia, wzgardzić nimi i uczynić jedyną szlachetną rzecz, jaka leżała w mojej mocy, czyli poślubić osobę jak najniższego stanu”. Ożenił się z jedną z najbrzydszych dziewczyn na uniwersytecie, pochodzącą z niższych warstw społecznych córką podżegacza, która go (ideologicznie) pociągała i którą jednocześnie gardził. Z tego związku urodził się Willie i jego siostra, rodzina nie była szczęśliwa. Willie (tradycyjnie dla męskich członków tej rodziny) nie zgodził się z planem życia, który szykował mu ojciec, udało mu się uciec przeznaczeniu, wyjechać na studia do Londynu, gdzie – jak sam Naipaul – próbował doświadczeń dziennikarskich i bywać atrakcją wielokulturowych salonów. Nie znalazł tam miejsca, żył na marginesie „wielkiego świata”, groziła mu bieda, brak pracy. Niewielkie dochody przynosiło mu pisanie opowiadań, ale nie został wielkim pisarzem.

Najciekawsza część powieści dzieje się w Afryce, w nienazwanym kraju Afryki Wschodniej, prawdopodobnie w Mozambiku, dokąd Willie wyjeżdża z Aną, urodzoną w Afryce dziewczyną, córką Portugalczyka i Afrykanki. Para wyjeżdża do Afryki, do posiadłości Any, podupadłego domu ze śladami kolonialnego przepychu. Willie pozostaje tu 18 lat, czyli prawie pół życia, próbuje odnaleźć swoje miejsce wśród ludzi, których styl życia przypomina jeszcze czasy kolonialne, pełne przyjęć i pustych rozmów, gdzie namiętności ukrywane są pod maskami. Jest to sztucznie wykreowany świat ludzi „gorszego sortu” - Portugalczyków, z których większość ma wśród przodków afrykańskiego dziadka. Willie odkrywa także dziką stronę Afryki i – nie mogąc opanować w sobie pokus namiętności - pogrąża się w seksualnym rozpasaniu, wdaje w wyniszczający romans, zagłuszając w sobie pustkę i wyobcowanie.

Życie, jakie przydarza się Williemu, autor celowo przedstawia tak, jakby bohater do końca w nim nie uczestniczył, jakby żył cudzym życiem. Ani w Indiach, ani w Londynie, ani w Afryce Willie nie czuje się sobą, nie znajduje sensu w tym, co robi (a właściwie to nie wiadomo, co dokładnie robi), odczuwając smutek, nostalgię za jakimś wyidealizowanym światem, którego nie ma. Willie ma pewne obsesje, na przykład boi się, że utraci zdolność komunikowania się, że przestanie rozumieć język, a musiał się ich nauczyć w życiu kilka. Zaczyna rozumieć, że nie wtopi się w żadne z miejsc, w których przebywa, nie ucieknie od swojej tożsamości (Hindusa-chrześcijanina), a z nią właśnie nie chce się identyfikować i jej właśnie się wstydzi. Willie kojarzy mi się trochę z bohaterami Czechowa, którzy w oczekiwaniu na „coś” tracą sens życia. Tak jak w „Zakręcie rzeki” tak i w tej powieści, pisarz analizuje sytuację osadnika, przybysza, człowieka nie będącego tubylcem, człowieka wielu kultur, nieprzystosowanego do żadnej z nich, nie potrafiącego podejmować decyzji, płynącego z prądem.

Powieść kończy się dialogiem pomiędzy Williem a Aną w chwili, gdy nadchodzi koniec kolonialnego świata, upada portugalska kolonia, a władzę przejmują partyzanci:
- „Jestem czterdziestoletnim mężczyzną. Mam już dość życia twoim życiem. Teraz mam za sobą najlepsze lata życia, a jeszcze niczego nie dokonałem. Nawet jeśli pojedziemy do Portugalii, nawet jeśli mnie tam wpuszczą, to nadal będzie twoje życie. Zbyt długo się ukrywałem.
- Może i ja tak naprawdę nie żyłam własnym życiem – odparła Ana.”
Jest to właściwie jedyny moment, kiedy autor daje coś powiedzieć kobiecie. Powieść przedstawia bowiem tylko męski punkt widzenia. Taki jest Naipaul.

„Pół życia” to druga powieść Naipaula (po „Zakręcie rzeki”), którą miałam przyjemność poznać. Jest to ostatnia jego powieść, wydana w 2001 roku. Rodzina pisarza pochodzi z Nepalu (Naipaul znaczy Nepal), a on sam urodził się w Trynidadzie na Karaibach, studiował w Londynie i wiele podróżował, również do Afryki. Zarówno „Zakręt rzeki”, jak i „Pół życia” odnoszą się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Po 20. latach od „Boga rzeczy małych” (nagrodzonego Bookerem) indyjska pisarka, działaczka, feministka, postać bardzo kontrowersyjna w Indiach, napisała (po angielsku) „Ministerstwo niezrównanego szczęścia”, powieść tak wielobarwną, skomplikowaną, poszarpaną, potrzaskaną, pełną tragedii, bólu, jak współczesne Indie.

Mnie ta książką całkowicie pochłonęła, mimo że po drodze, gdzieś w 1/3, miałam chwile zwątpienia, gdyż nie rozumiałam skomplikowanego kontekstu społeczno-kulturowego, pogubiłam się w nadmiarze nazwisk, zdarzeń i powiązań między nimi. Jak zauważyłam, wielu czytelników właśnie wtedy porzuciło powieść. Nie róbcie tego! Po prostu trzeba założyć, że nie wszystko musi być do końca zrozumiałe, zwłaszcza jeśli się nie jest znawcą problemów tego kraju. Warto ten trudniejszy moment przetrwać i dać się wchłonąć przez klimat powieści. Rytm języka, sposób opowiadania, jest tu bardzo ważny, literacko niezrównany.

Jest jedyna w swoim rodzaju powieść, czasem pełna liryzmu, delikatności, humoru czy absurdu, czasem brutalna i agresywna jak polityczne manifesty, dokładna, rzetelna jak doniesienia reporterskie, ale zawsze angażująca emocjonalnie, bardzo angażująca – bywa wstrząsająca, szokująca. Autorka wybrała różne formy przekazu, aby mówić o ludziach skrzywdzonych, będących na marginesie i dlatego – jak mi się wydaje – książka może sprawiać wrażenie poszarpanej, czasem niespójnej. Pisarka ciągle zmienia perspektywę, punkt widzenia, sposób pisania. Bohaterowie, z których chyba żadnego nie wyróżnia i nie czyni „bohaterem głównym” wraz z historiami ich życia (pełnymi retrospektyw) zmieniają się, by potem znowu powrócić. Ostatecznie wszystkie wątki łączą się ze sobą w bardzo ciekawy sposób.

Ogromnie interesująca jest pierwsza część książki, której akcja dzieje się w Starym Dehli. Bohaterką jest niesamowita Andźum, która nie mogąc w pełni zidentyfikować się ze swoją płcią, ucieka od rodziny i trafia do Chłabdag, Domu Marzeń prowadzonego przez hidźry (osoby transpłciowe), uważane w przez mieszkańców Indii za istoty szczególne, czasem przynoszące szczęście, czasem pecha, ale doświadczające pewnej przestrzeni wolności. Andźum, uzyskując sporą sławę, ponownie porzuca dotychczasowe życie i ucieka tym razem … na cmentarz, gdzie tworzy, prowadzi, rozwija rodzaj zajazdu dla odrzuconych, dla osób z poharatanymi życiorysami. Gości w nim niesamowitych ludzi (a także zwierzęta). Zajazd Dźannat staje się słynnym miejscem. Pokoje zajazdu w naturalny sposób zaczynają się rozrastać i łączą się z grobami osób pochowanych na cmentarzu, a ich historie stają się również częścią życia żywych; te dwa światy przenikają się tworząc miejsce zupełnie unikalne, taką wysepkę szczęścia, azylu dla odrzuconych uciekinierów. Powstanie takiego "żywego" cmentarza dla wielu stało się receptą na bezdomność, samotność, brak akceptacji, mogło zapewnić spokój, miłość, stało się nawet sposobem zarabiania. Solidarność odrzuconych, tak - w tym tkwi siła. Ta część powieści chwyta za serce, postaci budowane są delikatnie, subtelnie, zwłaszcza postać Andźum, w której walczą sprzeczne pragnienia – chce być mężczyzną i jednocześnie mieć dziecko.

Wokół licznych, przewijających się w powieści postaci, toczy się życie oszałamiającego Dehli: „Miasto rozciągało się całymi milami. Tysiącletnie czarownice, drzemiące, lecz nie śpiące nawet o tej godzinie. Szare wiadukty wyczołgiwały się z jej czaszki meduzy, splatając się i rozplatając po żółtym oparem lamp sodowych. Śpiące ciała bezdomnych pokrywały wysokie, wąskie chodniki szczelnie, jedno przy drugim, aż po horyzont”. W pewnym okresie „zbędnych ludzi”, których w ramach industrializacji wysiedlono donikąd, wygnano ze stolicy, a politycy zawyrokowali: „Ludzie, których nie stać na życie w mieście, nie powinni się w nim zjawiać.” Jedynym miejscem, gdzie mogli wyrazić swój gniew i niezgodę było stare obserwatorium Dźantar Mantar; większość z nich: „komuniści, insurekcjoniści, secesjoniści, rewolucjoniści, marzyciele, ćpuny, porąbani, pojebani, najróżniejsi durnie” w nieskończoność protestowali przeciw rządowi, korupcji, domagali się ukarania winnych katastrof, pogromów, chcąc poruszyć media i opinię międzynarodową, ogłaszając głodówkę do końca życia. Tam poznajemy najbardziej skrzywdzone serce Indii.

W drugiej części książki jeszcze silniej uwidacznia się perspektywa społeczna. W stanie Gundźarat, w północno-zachodniej części Indii, skupiają się jak w soczewce problemy tego poszarpanego kraju: bieda i bogactwo, konflikty religijne, a na ich tle masakry muzułmanów, sikhów, hindusów, a także zaciekłe walki o Kaszmir. O jego niepodległość walczyli rdzenni mieszkańcy Kaszmiru, głównie młodzi bojownicy oraz sympatycy ruchu. Administracja rządowa, wojsko, policja zażarcie bronili ustalonego porządku.

Kaszmir, jak pięknie, sensualnie brzmi to słowo, kojarzące się z miękkością dywanu. Tutaj Kaszmir staje się koszmarem dla wszystkich tam żyjących. „Tak rozpoczęło się powstanie. Śmierć była wszędzie. Śmierć była wszystkim. Karierą. Pragnieniem. Marzeniem. Poezją. Miłością. Samą młodością. Umieranie stało się po prostu innym sposobem życia. Cmentarze wyrastały w parkach i łąkach, nad strumieniami i rzeczkami, na polach i leśnych polanach. Mogiły wyrastały z ziemi niczym dziecięce zęby. Każda wioska, każda miejscowość miała swój własny cmentarz. Ci, którzy się o to nie zatroszczyli, uważani byli za kolaborantów (…) Więzienia zapełniały się, miejsca pracy wyparowywały. (…) I tylko grabarze nie mieli odpoczynku. Dla nich była to harówkaharówkaharówka.”

Tilo i Musę, bohaterów tej części powieści, którzy poznali się na studiach w Delhi, połączyła miłość w walce o Azadi (wolność Kaszmiru) oraz przeczucie nieodwołalności nadchodzącej śmierci, na którą legendarny z czasem wojownik - Musa - spokojnie przygotowywał swoją kochankę. Powieść spajają ta oraz inne ludzkie historie, są przepięknie opowiedziane.

W jednym z wywiadów pisarka opowiedziała o różnicy między „Bogiem rzeczy małych” a „Ministerstwem niezrównanego szczęścia”. "W pierwszej piszę o rodzinie ze złamanym sercem, o ludziach przechodzących transgresję. W drugiej normalnej rodziny już nie ma. Jest za to wielu ludzi o złamanym sercu, którzy próbują z miliona rozbitych części stworzyć nowe ludzkie serce – na cmentarzu”.

Tilo, skomplikowana, dziwna dziewczyna, której przemianę obserwujemy w powieści, napisała w swoim notatniku: „Jak opowiedzieć potrzaskaną historię? Powoli stając się każdym. Nie. Powoli stając się wszystkim”. Arundhati Roy z wielu odłamków opowiedziała historię swojego kraju, dbając o przedstawienie w niej historii każdego człowieka; każdego z osobna i wszystkich razem.

Po 20. latach od „Boga rzeczy małych” (nagrodzonego Bookerem) indyjska pisarka, działaczka, feministka, postać bardzo kontrowersyjna w Indiach, napisała (po angielsku) „Ministerstwo niezrównanego szczęścia”, powieść tak wielobarwną, skomplikowaną, poszarpaną, potrzaskaną, pełną tragedii, bólu, jak współczesne Indie.

Mnie ta książką całkowicie pochłonęła, mimo że po drodze,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Dwa dobre dni z moim kotkiem i książką. Musiałam trochę odpocząć, zwolnić tempo i zająć się swoim zdrowiem. Podobało mi się to spotkanie z miniaturowymi epizodami o relacji człowieka i kota, umieszczonymi w konkretnych czasach historycznych (siermiężny PRL, korporacyjna współczesność, dziewiętnastowieczne Zakopane i zdjęcie tajemniczej góralki). Pełno tu odniesień do klasycznej literatury (Gombrowicz, Mann, Dostojewski, Eliot, Leśmian, Marai). Każda z tych miniaturek, nota bene mistrzowskich językowo, skłania do refleksji, zamyślenia nad kondycją człowieka. Czytałam parę stron, zamykałam książkę, myślałam, patrzyłam na zachowanie swojego kota.
Moja Kicia często czeka przy drzwiach w porze powrotu "państwa" do domu.
"Kot bierze pod uwagę okoliczności nieprzewidywalne, sytuacje awaryjne, nie jest jak mysz, co nie znalazłszy okrucha, w mig czmycha w kąty bardziej obiecujące, nie jest jak ptak, co przeskoczy na drugą gałąź drzewa. Kot czeka. (...) Kocia cierpliwość nauczyła się, że w oczekiwaniu na przyjemność, jak w każdym dążeniu do celu, mieści się więcej ekscytujących doznań niż w nasyceniu. Iluż ludzi gubi pogoń za "już, natychmiast, niezwłocznie". Człowieka charakteryzują pragnienia pochopnomyślne. Kot stoi wyżej."

Elżbieta Isakiewicz pisze delikatnie, dowcipnie, mądrze o "kociej lekkości bytu" w kontraście do często nienaturalnych, chaotycznych, sprzecznych ze sobą poczynań człowieka. "Człowiek nie nauczy kota, finezyjnego konsumenta bytu, mistrza dostojnego przemijania niczego, co jest ważne dla wypełnienia istnienia, niczego, czego kot by nie wiedział. To on uczy człowieka. To dlatego kot ma mnie, ciebie, dlatego chcemy krążyć po jego orbicie. Kot stoi wyżej".

Dwa dobre dni z moim kotkiem i książką. Musiałam trochę odpocząć, zwolnić tempo i zająć się swoim zdrowiem. Podobało mi się to spotkanie z miniaturowymi epizodami o relacji człowieka i kota, umieszczonymi w konkretnych czasach historycznych (siermiężny PRL, korporacyjna współczesność, dziewiętnastowieczne Zakopane i zdjęcie tajemniczej góralki). Pełno tu odniesień do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Życie jest tylko jedno, ale opowiedzieć je można na wiele sposobów. Jalo, wysoki, chudy, o dziewczęcej urodzie, z pochodzenia Asyryjczyk albo Kurd (nie jest pewny, kto jest jego ojcem), przypadkowy podglądacz i przypadkowy (?) bojownik walczący w libańskiej wojnie domowej, zaczyna cokolwiek rozumieć z tego, kim jest i co właściwie zdarzyło się w jego życiu, i co właściwie znaczyło jego życie dla innych, gdy jest już właściwie za późno. W powieści Iljasa Churiego przeczytamy wiele różnych wersji jednego młodego życia spisanych przez Jalo na rozkaz śledczego w więzieniu, do którego trafił zadenuncjowany przez dziewczynę, którą zgwałcił i kochał jednocześnie. Czy da radę wydostać się (choćby psychicznie) z beznadziei libańskiego więzienia, gdy zawiedli go wszyscy ludzie, gdy przekroczył już ostatnie granice upokorzenia, nie ma już za kim tęsknić, gdy jest już na dnie? „Jalo odkrył, że człowiek może istnieć tylko wtedy, gdy znajdzie się na samym dnie. Tam, na dole, już nie jest niczyim narzędziem. Tam człowiek staje się barankiem zarżniętym za ludzkość, a jego duch unosi się nad światem, bo jest już wolny.” Jalo nie jest już tym, kim był i nie rozumie tego kogoś kim był .. tego obcego Jalo. „Wyobrażenie, że istnieje ktoś bardzo podobny do mnie, dawniej traktowałem jako coś, co dotyczy tylko okresu dzieciństwa; to znaczy wspominając dzieciństwo, miałem wrażenie, że dziecko, którym byłem, to nie ja. Teraz jednak, doświadczywszy więzienia i tortur, całe życie Jalo widzę jako życie kogoś innego. (…) Patrzę na siebie w lustrze samego siebie i widzę innego człowieka. Boję się go, boję się jego myśli i czynów. Nie, nie mówię tego po to, żeby uciec od odpowiedzialności. Wiem, że płacę za swoje błędy, i proszę o wybaczenie Boga Najwyższego.”

Mam słabość do książek, w których prawda jednych nie jest prawdą dla drugich. I do książek, w których rozgryzana jest sama materia słów, pisania, opowiadania. Co dla Jalo znaczą słowa, kiedy w długie więzienne noce zastanawia się nad tym, jak opisać swoje życie?

„Ze słowami Jalo pojedna się dopiero w areszcie, kiedy śledczy nakaże mu napisać historię całego swojego życia, od początku do końca, i to nie jeden raz. Wtedy odkryje, że dziadek miał rację; że słowa kiedy się je pisze, patrzą na piszącego, rozmawiają z nim i same mu narzucają, co ma pisać.”

„Kiedy tam, w celi, pisał w samotności historię swojego życia, czując, jak pustka wrzyna się w otaczającą go przestrzeń, patrząc na białe kartki i pióra, zatęsknił do zapachu atramentu w pokoju dziadka. Utożsamił się z tajemnicą kalmara – przez Arabów zwanego habbar, atramentnikiem – i uzmysłowił sobie, że to niewielkie morskie zwierzę było wynalazcą pisania, gdyż odkryło, że wypływającym z siebie atramentem może pisać swą obronę przed śmiercią i sprzeciw wobec niej, że może zwodzić wroga, strzykając mu w twarz czarną mazią i kryć się przed jego wzrokiem w ciemnym gąszczu wymalowanym w morskiej toni. Siedząc samotnie w celi, Jalo musi strzyknąć atramentem na papier, jak kalmar nie ma broni innej niż atrament, którym może zwieść tych, co na niego polują i wymknąć się śmierci. Jalo pomyślał, że ugotują go w atramencie, którym pisze, że czarny atrament spływający na papier zabije go. (…) Jalo pisał jak atramentnik idący na śmierć.”

„Największym zaskoczeniem był dla mnie atrament. Bo atrament płynie bez wahania, atrament się, proszę Pana, nie jąka. Atrament wypływa mi z palców, jakbym upodobnił się do kalmara (..). Pisanie to jedyny sposób, żeby pamiętać. Bez pisania życie człowieka ograniczałoby się do chwili teraźniejszej i żyłoby się bez pamięci, jak zwierzę”.

„Teraz, proszę Pana (Jalo pisze do śledczego), rozumiem, dlaczego tak trudno mi pisać: mam wyrazić moją historię słowami, a ja nie bardzo się do tego nadaję. Bo kto chce pisać, musi mieć treści w dwójnasób, i opowiadać dwakroć więcej, niż milczeć. Ale kiedy opowieścią jest życie człowieka, to człowiek mówi, milcząc.”

Jalo dostał wyrok; jego historie, których pisanie wydawało się największą torturą, nie pomogły, nie zdały się na nic, śledczy je podeptał. Jalo zapragnął najbardziej na świecie kilku kartek papieru, żeby zacząć pisać na nowo ... i kolejny raz doznać oczyszczającej mocy słów. Piękna literatura, czasem kojarząca mi się z "Księgą szeptów" Vosganiana, a trochę z "Tym oślepiającym, nieobecnym światłem" Jellouna. Język, słowa, pisanie, literatura nadają sens życiu nawet wtedy, gdy nie ma już nadziei.

Życie jest tylko jedno, ale opowiedzieć je można na wiele sposobów. Jalo, wysoki, chudy, o dziewczęcej urodzie, z pochodzenia Asyryjczyk albo Kurd (nie jest pewny, kto jest jego ojcem), przypadkowy podglądacz i przypadkowy (?) bojownik walczący w libańskiej wojnie domowej, zaczyna cokolwiek rozumieć z tego, kim jest i co właściwie zdarzyło się w jego życiu, i co właściwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Jakże proste wydają się inne książki/powieści w porównaniu do prozy Calvino. A zaczyna się tak zwyczajnie ..."Zabierasz się do czytania nowej powieści Itala Calvina Jeśli w zimową noc podróżny. Rozluźnij się. Wytęż uwagę. Oddal od siebie każdą inną myśl. Pozwól, żeby świat, który cię otacza, rozpłynął się w nieokreślonej mgle". Niepostrzeżenie wchodzisz w świat skomplikowanych relacji pomiędzy pisarzem a światem, pisarzem a czytelnikiem. Nie wszystko jest zrozumiałe, trudno ogarnąć piętrzące się komplikacje narracji podstawowej i jej relacji z dziesięcioma niedokończonymi, rozpoczętymi i urywającymi się w najbardziej sensacyjnym punkcie, fabułami. Ciekawe, czy ktoś pokusiłby się kiedyś na ich dokończenie. Żałuję i jestem zła, że nigdy nie zostaną dokończone, nawet wiedząc, że to tylko zabawa, gra pisarza z czytelnikiem. Wciągnęła mnie zwłaszcza taka jedna japońska (nawiązująca do Mishimy) oraz iberoamerykańska (nawiązująca do Borgesa?).
W książce Calvino znalazłam fragmenty, skierowane jakby do mnie - czytelnika zastanawiającego się nad tym, co i po co czyta.
O czytelniku i pisarzu:
"Istnieje pewna linia graniczna: po jednej stronie znajdują się ci, którzy wytwarzają książki, po drugiej ci, którzy je czytają. Ja chcę pozostać jedną z tych, którzy je czytają, dlatego też rozmyślnie pozostaję po tej stronie granicy. Inaczej kończy się bezinteresowna przyjemność z lektury, a w każdym razie przekształca się w coś innego, co nie jest tym, czego ja oczekuję.(...) Świat tych, którzy zajmują się książkami zawodowo, coraz bardziej się zaludnia i zmierza do utożsamienia się ze światem czytelników. (...) Liczba tych, którzy korzystają z książek po to, aby wyprodukować następne książki, wzrasta szybciej niż liczba tych, którzy lubią je czytać. Wiem, że jeśli przekroczę tę granicę choćby jeden raz, przypadkiem, przy okazji, to ryzykuję, że przeniknę do tej wzbierającej fali. Dlatego też nie zamierzam postawić nogi w wydawnictwie".
Czytelnicy - kategorie (rozmowa czytelników w bibliotece):
1. Czytelnik błądzący myślami gdzie indziej
"Jeśli jakaś książka naprawdę mnie zainteresuje, potrafię prześledzić zaledwie parę linijek, a skoro tylko wyłowię tylko jakąś myśl poddaną przez tekst, jakieś wrażenie, pytanie czy obraz, już wpadam na boczny tor, biegnę wzdłuż linii stycznej, przeskakuję od jednej myśli do drugiej, od obrazu do obrazu, podążam meandrycznym tokiem własnego rozumowania i fantazji, aż do całkowitego ich wyczerpania, o przy tym oddalam się od książki tak bardzo, że tracę ją z oczu ... Już te parę stronic zawiera dla mnie taką mnogość światów, że nie potrafię ich zgłębić".
2. Czytelnik przykuty do lektury, czytający między wierszami
"Nie mogę, przeciwnie niż pan, oderwać uwagi od zapisanych linijek nawet na chwilę. Nie mogę się rozpraszać, jeśli nie chcę przeoczyć jakiejś cennej wskazówki. Za każdym razem, kiedy natrafiam na jeden z takich znaczących okruchów, muszę nieustępliwie drążyć dokoła, czy znaleziona bryłka nie okaże się zapowiedzią żyły. Dlatego też moja lektura nigdy nie dobiega końca: czytam i wciąż odczytuję ponownie, szukając potwierdzenia każdego nowego odkrycia między wierszami".
3. Czytający książki ponownie, za każdym razem książkę tę samą, ale inną
"Ja również odczuwam potrzebę ponownego przeczytania książek, które już czytałem - lecz za każdym razem wydaje mi się, że czytam zupełnie nową książkę. Czy to ja ulegam nieustannej przemianie i widzę rzeczy, których przedtem nie dostrzegałem? Czy też lektura jest konstrukcją, której kształt ostateczny zależy od wielkiej ilości zmiennych elementów i nie może powtórzyć się dwukrotnie według tego samego schematu? Za każdym razem, kiedy próbuję raz jeszcze odtworzyć emocje poprzedniej lektury, wydobywam wrażenia odmienne i nieoczekiwane, nie odnajduję zaś wrażeń wcześniejszych".
4. Czytelnik jednej księgi, składającej się z wielu książek
"Każda nowa książka, jaką czytałem, staje się częścią tej pełnej i scalonej księgi, którą tworzy suma moich lektur. Każda z cząstkowych książek musi ulec przetworzeniu, musi wejść w związek z książkami, które przeczytałem wcześniej, stać się ich uzupełnieniem lub rozwinięciem, zaprzeczeniem lub glossą czy punktem odniesienia".
5. Czytelnik poszukujący jednej księgi przeczytanej w dzieciństwie
"Także i mnie wszystkie książki, które czytam, prowadzą do jedynej księgi - lecz ta księga należy do minionego czasu i zaledwie majaczy w moich wspomnieniach. Dla mnie tak powieść wyprzedza wszystkie inne opowieści, toteż wszystkie opowieści, które czytam, wydają mi się jej dalekim echem, natychmiast ginącym. W moich lekturach nieustannie poszukuję tej księgi przeczytanej w dzieciństwie, lecz pamiętam ją zbyt słabo, aby móc ją odnaleźć."
6. Czytelnik zafascynowany początkiem książki
"Dla mnie najbardziej liczy się chwila poprzedzająca lekturę. Czasem sam tytuł wystarcza, abym rozpalił w sobie pragnienie przeczytania książki, która być może nie istnieje. Czasami wystarcza mi początek książki, pierwsze zdanie.. Jeśli wam potrzeba niewiele do uruchomienia wyobraźni, to mnie potrzeba jeszcze mniej, wystarcza mi sama obietnica lektury".
7. Czytelnik - pasjonat zakończeń
"Dla mnie natomiast liczy się zakończenie. lecz to prawdziwe, jedynie istotne, ukryte w mroku, ów punkt docelowy, do którego książka zamierza cię doprowadzić. Mój wzrok dąży do miejsca pomiędzy słowami, starając się dostrzec to, co wyłania się z oddali, z przestrzeni, która rozciąga się ponad słowem "koniec".
8. Czytelnik zwyczajny, czytający od początku do końca
"Lubię czytać w książkach tylko to, co jest w nich zapisane, lubię dopatrywać się związku szczegółów w całością i niektóre lektury uważam za ostatecznie zakończone. Lubię tez czytać książki niezależnie jedna od drugiej, każdą za to, co ją odróżnia od pozostałych, i za to, co sama wnosi nowego, a przede wszystkim lubię czytać od początku do końca".
Komu, jakim czytelnikom Calvino zadedykował swoją książkę?
Na pewno zafascynował początkiem, na pewno jest to powieść dla umiejących czytać między wierszami, lubiących zaskoczenia, gry, zabawy literaturą. Ja odkryłam w sobie coś z czytelnika numer 4 i 6. A ty jakim jesteś czytelnikiem?

Jakże proste wydają się inne książki/powieści w porównaniu do prozy Calvino. A zaczyna się tak zwyczajnie ..."Zabierasz się do czytania nowej powieści Itala Calvina Jeśli w zimową noc podróżny. Rozluźnij się. Wytęż uwagę. Oddal od siebie każdą inną myśl. Pozwól, żeby świat, który cię otacza, rozpłynął się w nieokreślonej mgle". Niepostrzeżenie wchodzisz w świat...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Kilkanaście ostatnich dni 1897 roku w Bukareszcie. Redaktorzy najpoczytniejszej miejskiej gazety "Universul" szukają tematów na pierwsze strony dziennika. Plotki i towarzyskie rozmowy, redaktorskie dyskusje, a także policyjne śledztwo toczą się wokół tajemniczego morderstwa na młodym arystokracie; jednocześnie w tym samym czasie zostaje znaleziony dziwny, niepasujący do otoczenia, niepoznający nikogo i przez nikogo nierozpoznany Dan Cretu. Interesująco poprowadzona narracja pokazuje te kilkanaście dni z różnych perspektyw: redaktorów gazety, małego gońca Nicu. prefekta policji, emerytowanego generała, lekarza i jego córki - Julii oraz tajemniczego Dana. Czas w końcówce roku jakby się zatrzymał. Redaktorzy gazety podsumowują rok i zadają sobie pytanie "Będzie dobrze?" Przeczytajcie proszę jak widzą przyszłość Rumunii. Są trzy głosy:
- "myślę, że Rumunia przypomina orkiestrę, ale nie zagrała jeszcze koncertu, wciąż tylko ćwiczy. A to skrzypek zaskrzypi, a to solista zacznie w złym momencie, a to sekcja dęta coś zepsuje lub dyrygent się rozgniewa i zatrzyma muzykę, żeby na wszystkich nakrzyczeć, bezładnie, wszystko jest postrzępiona i wciąż zaczynane od początku, ale podczas właściwego koncertu melodia będzie płynąć bez skazy, a aplauz Europy..."
- "a mnie się zdaje, że to jak gra w bilard (...). Uderzasz w bilę nie po to, by ją poruszyć, ale żeby poruszyć inną, każde uderzenie ma ukryty cel, zygzak do wykonania i każdy ruch zachodzi precyzyjnie, jak w kosmicznym mechanizmie, tak też Bóg musi uderzać w światy, kijem. W końcu wygramy, nawet jeśli jeszcze tego nie widać przy naszym stole bilardowym historii";
- przyszłość Rumunii "przypomina raczej rój szarańczy". "Przychodzą nawałnice i nie mamy jak się im opierać, siła wielkiej historii jest nieporównywalna w stosunku do naszej odporności, a to odnosi się też do życia prywatnego. Na każdej stronie historii świata i my robimy skok, nie kontrolując się, a naszą jedyną szansą jest pozwolić się unosić, ale wykorzystując jak najlepiej wiatr zdarzeń, żebyśmy nie zostali na ziemi, w tyle. Żebyśmy dopasowali się do szybkości czasów, Żebyśmy się dopasowali, a nie opierali." Zastanawiające w kontekście dalszej historii Europy i Rumunii. A co z tą Polską w końcu 2017 roku?

Kilkanaście ostatnich dni 1897 roku w Bukareszcie. Redaktorzy najpoczytniejszej miejskiej gazety "Universul" szukają tematów na pierwsze strony dziennika. Plotki i towarzyskie rozmowy, redaktorskie dyskusje, a także policyjne śledztwo toczą się wokół tajemniczego morderstwa na młodym arystokracie; jednocześnie w tym samym czasie zostaje znaleziony dziwny, niepasujący do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Po przeczytaniu tej niewielkiej książki pozostają mi w głowie same pytania. Pierwsze chciałabym zadać autorowi – skąd taki pomysł na książkę? Co chciał pan powiedzieć o Polsce? Czy to, że mimo najwyższego heroizmu, bohaterstwa indywidualnych osób, Polacy zawsze pozostają przegranymi? Miljenko Jergović był w ubiegłym roku w Polsce i żałuję, że nie mogłam być na spotkaniu autorskim.
„Pytania mogą człowiekowi zaszkodzić bardziej niż odpowiedzi. Po pytaniach zazwyczaj poznaje się, czego kto nie wie, gdzie go łatwo zranić i jak dałoby się go oszukać.”
Jergović snuje opowieść bardzo specyficzną w klimacie realizmu magicznego. Prawda o wydarzeniach opowiadanych przez pisarza przetrwa dzięki jedynemu słowu „KARADOZ” (postać z tureckiego, popularnego na Bałkanach, teatru cieni, pokraczny wesołek). Co znaczy przyjazd chorego chłopca, nazwanego Karadozem, do położonej w górach, niemalże na końcu świata, chorwackiej wioski? Czy to szatan? W małej bałkańskiej wsi rodzi się mit o tym, co znaczyły odwiedziny dziwnego orszaku. Co to za język, którym posługiwali się przybysze? Musiał być zapewne szatański, bo niezrozumiały, dziwnie szeleszczący, a jednocześnie jakby nieco podobny do języka wieśniaków.
Co zostanie po nas poza jakimś wycinkiem z tego, co zrozumieli z naszego życia inni ludzie, z którymi zetknęliśmy się w czasie naszej życiowej drogi? Nasze życie (z powiedzmy kilkorgiem towarzyszących ludzi) jest takim orszakiem, którego sensu, celu nie zrozumieją inni, przechodzący obok, ci, których spotykamy (przypadkowo) na swojej drodze. Nasze życie będzie tylko takim ułamkiem, odpryskiem prawdziwych zdarzeń, idei i celów, do których dążyliśmy. Dlatego właśnie zanim umrzemy powinniśmy komuś przekazać „naszą opowieść”. Inaczej będziemy nieopowiedziani  Pięknie to wymyślił Jergović.
A Ernest Wilimowski, legendarny piłkarz, "zdrajca" zapomniany przez rodaków, bo urodził się ni to Polakiem, ni to Niemcem, po prostu Ślązakiem, jaką rolę ma w tej powieści? Co symbolizuje słynny mecz z czerwca 1938 roku? Profesora Mieczkowskiego, pomysłodawcy tej niezwykłej podróży z Krakowa aż do Dalmacji, piłka nożna nie interesowała. „Zastępowała mu jedynie coś ważniejszego, coś czego nie mógł mieć. Piłka nożna była metaforą. A o metaforach się nie mówi, nie analizuje się ich, inaczej życie byłoby męką (…).”
Powieść ma kilka warstw, jest również zapowiedzią, wyczuwanej przez wielu, wojny. W bałkańskiej wiosce, w hotelu zwanym Niemieckim Domem, profesor Mieroszewski zainstalował radio, doskonale słyszalne w okolicy. Po słynnym meczu radio zaczęło go męczyć, „nie chciał już niczego słyszeć, bo we wszystkim, na każdej długości fal i na każdej szerokości, słyszało się jedynie wojnę”.
Powieść jest również małą historią bałkańskiej wioski i pewnego domu, nazwanego potem „Niemieckim Domem” – hotelem dla chorych i cierpiących, dla uciekinierów i umierających. W tym bardzo starym domu jest ogromna kamienna misa na oliwę, tak duża, że nie mieści się w drzwi; wokół niej zbudowano dom. Piękny przedmiot opowiadający historię i łączący ludzi.
Lubię książki o sensie opowiadania historii. „Nie ma chyba większej kary niż milczenie, kiedy inni mówią, i niż życie upływające na słuchaniu jednej i tej samej opowieści, w której człowiek nie może uczestniczyć”. Dlatego żyjmy pełną życia i opowiadajmy o tym, nie bądźmy tylko milczącymi widzami nie mającymi nic do powiedzenia. Co za banał  (przepraszam). Nie powinnam tak upraszczać Jergovića, jest niepowtarzalny.

Po przeczytaniu tej niewielkiej książki pozostają mi w głowie same pytania. Pierwsze chciałabym zadać autorowi – skąd taki pomysł na książkę? Co chciał pan powiedzieć o Polsce? Czy to, że mimo najwyższego heroizmu, bohaterstwa indywidualnych osób, Polacy zawsze pozostają przegranymi? Miljenko Jergović był w ubiegłym roku w Polsce i żałuję, że nie mogłam być na spotkaniu...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Czasy tuż przedwojenne i wojenne w zmieniającej swój ustrój, podzielonej, okupowanej Jugosławii (1938-1945). Niezwykłej, niezależnej i „chcącej po prostu żyć” Veroniki nie zapomną nigdy przynajmniej trzej mężczyźni związani z jej życiem, którym pisarz oddał w swojej powieści głos: Stewa, młody serbski oficer, kawalerzysta rozbitej królewskiej, jugosłowiańskiej armii, kochanek kobiety; Horst – niemiecki lekarz, który odwiedzał Veronikę i jej męża w zamku Pogorsko w Górnej Krainie, niedaleko Lublany, u podnóża góry (przepięknie się nazywającej) Strmi vrh (Stromy wierch?) oraz Iwan Jeranek, młody parobek w tym zamku, partyzant. Każdy z nich „widział ją tej nocy”, widział ją w swoich własnych nocnych koszmarach, wspomnieniach pełnych tęsknoty, żalu a także poczucia winy.
Melancholijna (przepiękne, powtarzające się refreny piosenek towarzyszących życiu bohaterów), smutna i wzruszająca (parę razy mogą pojawić się łzy) powieść. To także studium zdrady: Veronica zdradziła męża, a potem także kochanka - ponownie wiążąc się z mężem; Stewa zdradził swój oficerski honor walcząc całkiem już niehonorowymi metodami w przegranej sprawie; ostatni król Jugosławii Peter Karadordević zdradza swoją wierną armię, ucieka na zachód; parobek, życzliwie traktowany przez małżeństwo Leona i Veroniki, „odwdzięcza się” zdradą… Tak musiało być? Takie były czasy? W kontraście do brudnych metod toczącej się na terenach Jugosławii wojny, Drago Janćar kilkukrotnie wspomina polską kawalerię, polskich ułanów walczących z niemieckimi czołgami. To było wspaniałe, legendarne, honorowe, ale wojna nie jest honorowa, wygrywają najbrutalniejsi, co my – mieszkańcy środkowo-wschodniej Europy – doskonale wiemy. Czy zapomnimy o tym, jak chcieliby niektórzy bohaterowie książki? Drago Janćar zapomnieć nie daje – grzebie w prywatnej i społecznej pamięci aż do bólu.

Czasy tuż przedwojenne i wojenne w zmieniającej swój ustrój, podzielonej, okupowanej Jugosławii (1938-1945). Niezwykłej, niezależnej i „chcącej po prostu żyć” Veroniki nie zapomną nigdy przynajmniej trzej mężczyźni związani z jej życiem, którym pisarz oddał w swojej powieści głos: Stewa, młody serbski oficer, kawalerzysta rozbitej królewskiej, jugosłowiańskiej armii,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , , , ,

Za mną dwie książki o ojcach napisane przez dwóch wybitnych pisarzy: Miljenko Jergovica („Ojciec”) i Martina Pollacka („Śmierć w bunkrze”). Obaj autorzy prowadzą pasjonujące literackie śledztwa, szperają w dokumentach, wpatrują się w fotografie i odwiedzają różne miejsce, aby ustalić, co właściwie przeżyli i jacy naprawdę byli ich ojcowie. Chcą rozliczyć się z ojcami oraz z całą epoką, którą reprezentowali, rozliczyć się i ostatecznie pożegnać, zamknąć ten rozdział w życiu związany z relacją z ojcem, a także – z bolesną szczerością – ujawnić różne fakty np. powiązania ojców z nazizmem, nacjonalizmem i komunizmem, ruchami, które wstrząsnęły światem w latach przedwojennych, wojennych i powojennych. W rzeczywistości relacje ojciec-syn prawie nie istniały. Doktor Jergovic, doskonały chorwacki lekarz – specjalista od białaczek, nigdy nie opowiedział o swoim życiu (np. o tym, jaką rolę pełnił w partyzantce Tity), starannie unikał głębszych rozmów i nie odpowiadał na natarczywe pytania syna. „Wszystko, co wiem, opowiedzieli mi inni” pisze Miljenko Jergovic.
Adwokat i wysoki rangą oficer SS Gerhard Bast to zbrodniarz wojenny, którego śmierć (w 1945 roku) okrywa tajemnica. Martin Pollack, jego syn, nie miał możliwości poznać ojca (był za mały, gdy ojciec zginął). Co ważniejsze – nie dotarł do prawie żadnych wspomnień rodzinnych o ojcu. Na temat przeszłości w tej rodzinie się milczało. Pollack, z dociekliwością najlepszego śledczego, ze szczątków zachowanych informacji, odtwarza historię życia ojca. Jest wobec niego bezlitosny, a jego proza jest chłodna jak relacja z procesu sądowego. Sędzią jest własny syn, który wziął w cugle własne emocje. Same fakty i dokumenty, samo śledztwo – proces dochodzenia do (przybliżonej) choćby prawdy – mówią za siebie, czuć pasję i determinację pisarza. Taka proza jest zresztą charakterystyczna dla Pollacka – podobny ton ma książka „Ojcobójca”.
Miljenko Jergovic pisze inaczej – jego książka to raczej esej, pełen refleksji, wnikliwych analiz historycznych, emocjonalnych ocen. W przeciwieństwie do większości swoich rodaków, jak twierdzi pisarz, czuje imperatyw żeby historię poznawać, analizować, rozumieć i wyciągać z niej wnioski, historię należy „odfałszować” – nie można milczeć, „żeby z tego fałszu nie powstały nowe, jeszcze potworniejsze przerzuty przeszłości”. Obie lektury to pasjonujące śledztwa, odważne, wnikliwe, odkrywcze (zwłaszcza dla takiego jak ja czytelnika, który nie jest znawcą historii).

Za mną dwie książki o ojcach napisane przez dwóch wybitnych pisarzy: Miljenko Jergovica („Ojciec”) i Martina Pollacka („Śmierć w bunkrze”). Obaj autorzy prowadzą pasjonujące literackie śledztwa, szperają w dokumentach, wpatrują się w fotografie i odwiedzają różne miejsce, aby ustalić, co właściwie przeżyli i jacy naprawdę byli ich ojcowie. Chcą rozliczyć się z ojcami oraz z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

http://radoscczytania.blox.pl/2010/03/Ojcobojca-Sprawa-Filipa-Halsmanna-Martin-Pollack.html

http://radoscczytania.blox.pl/2010/03/Ojcobojca-Sprawa-Filipa-Halsmanna-Martin-Pollack.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Tym razem jest to nieudany czytelniczy trop. Autorką "Roku Koguta" jest córka Pavla Kohouta ("Koguta"), którego przedziwną, wielopłaszczyznową "Kacicę" czytałam niedawno. Czyżbym miała nadzieję, że córka pisze w podobnym stylu? Naprawdę próbowałam przekonać się do tej książki, a jednak nie dałam rady. Czułam silne odpychanie, niemalże fizyczne. Nie porwał mnie styl (chłodny, dziennikarski), przygnębił temat, odrzucił - bolesny realizm, szczera do bólu wiwisekcja życia kobiety pozbawionej nadziei. Takich historii znam z życia bardzo dużo, nie chce o nich czytać. Przepraszam.

Tym razem jest to nieudany czytelniczy trop. Autorką "Roku Koguta" jest córka Pavla Kohouta ("Koguta"), którego przedziwną, wielopłaszczyznową "Kacicę" czytałam niedawno. Czyżbym miała nadzieję, że córka pisze w podobnym stylu? Naprawdę próbowałam przekonać się do tej książki, a jednak nie dałam rady. Czułam silne odpychanie, niemalże fizyczne. Nie porwał mnie styl...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Bardzo udany ciąg dalszy moich spotkań z literaturą czeską. Bohaterem tej lirycznej opowieści jest wiejski lekarz, przeżywający kres życia w samotności, ze spokojem i z wielką godnością, chłonąc i podziwiając naturę każdej z pór roku jak najpiękniejsze dzieło sztuki, żyjący w maleńkiej wiosce gdzieś w Czechach. Doktor ma u boku koguta Pedra - hedonistę, poganina, kpiarza, który: codziennie rano budzi go do życia optymistycznym "Kukuryku" (musisz wstawać, choćbyś miał nie wiem jaką depresję), towarzyszy w obchodach lekarskich po wsi; jest wyrozumiałym przyjacielem, zrzędzącym czasem jak stara baba i jak ksiądz wygłaszającym kazania; czasem milczącym, a czasem komentującym słuchaczem. Pedro jest nawet artystą, bo swoim pysznym ogonem "maluje" na śniegu. Wspaniałe rozmowy egzystencjalne prowadzą ze sobą! Jesteś samotny? - wymyśl sobie własnego Koguta! Zamierzam kupić kilka książek Fischla i rozdawać w prezencie - spodobała mi się ta pozornie prosta i banalna, a w istocie mądra i subtelna książka.

Bardzo udany ciąg dalszy moich spotkań z literaturą czeską. Bohaterem tej lirycznej opowieści jest wiejski lekarz, przeżywający kres życia w samotności, ze spokojem i z wielką godnością, chłonąc i podziwiając naturę każdej z pór roku jak najpiękniejsze dzieło sztuki, żyjący w maleńkiej wiosce gdzieś w Czechach. Doktor ma u boku koguta Pedra - hedonistę, poganina, kpiarza,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Zdecydowanie to najlepsza powieść Laurenta Gaude. Porównałabym ją do "Drogi" Cormaca McCarthy'ego. Podziwiam piękny styl książki, jej elegijny klimat. Narracja ma spokojny, hipnotyzujący rytm. W mistrzowski sposób przenikają się, splatają i łączą losy kilku osób, których świat skończył się, gdy Katrina wzięła w posiadanie Nowy Orlean. I jest mały chłopczyk, którzy z pozycji sędziego, obserwatora, patrzy na tę apokalipsę mądrze, przenikliwie - jakby rozumiał więcej niż dorośli. I jest niesamowita postać stuletniej czarnuchy Josephine, która przeczuła nadejście "tej suki" Katriny. Ta czarownica z bagien, czarnucha o głosie zdartym przez długie życie pełne walki, sterana jak stare wierzby na bagnach, ona sama i świat czarnych ludzi, jest nie do zdarcia. Świat czarnych z Luizjany, złączonych nieodwracalnie z tym bagiennym klimatem, będzie nadal istniał, a ona sama wybierze moment swojej śmierci i umrze jak wolny człowiek.

Josephine jest postacią uosabiającą amerykańskie sumienie. Demokracja, równość - to wszystko frazesy - biali Amerykanie umknęli ze swoich domów przed nadejściem huraganu, czarni - zostali stłoczeni na stadionie, otoczeni przez wygłodniałe aligatory, wtedy gdy pękły tamy, a Nowy Orlean został zatopiony. Josephine unika ewakuacji, jak długo jest to możliwe. Odjeżdża ostatnia, ostatnim autobusem, pełna dumy, odrzucająca puste gesty i frazesy o pomocy. "Udręczona starością chciałabym, żeby wiatr rozbił mnie w pył. Tylko ja, Josephine Linc. Steelson się nie boje, we mnie nic już nie można zniszczyć poza niezłomną wolą, a tej nikt mi nie odbierze, bo z niej jestem zrobiona, czarny niezłomny głaz, który z czasem tylko twardnieje". Niesamowita postać, nie da się jej zapomnieć.

Zdecydowanie to najlepsza powieść Laurenta Gaude. Porównałabym ją do "Drogi" Cormaca McCarthy'ego. Podziwiam piękny styl książki, jej elegijny klimat. Narracja ma spokojny, hipnotyzujący rytm. W mistrzowski sposób przenikają się, splatają i łączą losy kilku osób, których świat skończył się, gdy Katrina wzięła w posiadanie Nowy Orlean. I jest mały chłopczyk, którzy z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , , ,

W zabieganym przedświątecznym czasie niełatwo mi było znaleźć chwilę na książkę. Tym razem okazało się to dla mnie szczególnie trudnym wyzwaniem. Po pierwsze wybrałam autorkę, którą znam tylko z jednej książki "Wywiad z wampirem" i nie do końca jestem pewna, czy jej styl mi odpowiada - ociera się o pretensjonalność, kicz. Po drugie - początek powieści tak mnie wymęczył, że bliska byłam odłożenia jej na zawsze. Kusił mnie jednak temat - barwny Nowy Orlean, początek 19 wieku, przed wojną secesyjną; zagmatwane stosunki rasowe, w tle historia buntu na Haiti, historia "wolnych ludzi koloru", wpływy francuskie w Luizjanie. Od połowy powieść stała się pasjonująca, emocjonująca, nabrała tempa, aczkolwiek - literacko jest powiedzmy "średnia". Trzecia moja uwaga dotyczy wydawnictwa, poziomu tłumaczenia, składu, korekty - niestety to wszystko na żenującym poziomie. Dawno nie zetknęłam się z takim zjawiskiem. Nie wiem, czy ktoś w wydawnictwie Vis a vis przeczytał tę książkę ze zrozumieniem. Z taką liczbą podstawowych błędów jeszcze nigdy się nie spotkałam (nawet tego typu jak "ona powiedział"). Może książką zasługuje jednak na nieco większą uwagę, na ponowną szansę u innego wydawcy.

W zabieganym przedświątecznym czasie niełatwo mi było znaleźć chwilę na książkę. Tym razem okazało się to dla mnie szczególnie trudnym wyzwaniem. Po pierwsze wybrałam autorkę, którą znam tylko z jednej książki "Wywiad z wampirem" i nie do końca jestem pewna, czy jej styl mi odpowiada - ociera się o pretensjonalność, kicz. Po drugie - początek powieści tak mnie wymęczył, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

Czy można żyć po to, aby opowiadać, aby snuć w nieskończoność opowieści, historie, fabuły? Tak – i jest to życie mające większy sens, bardziej spełnione.

Powieść przenosi nas na Bliski Wschód, gdzie hakawati (mistrzowie opowieści) to byli zawodowcy, gromadzący w kawiarniach tłumy spragnionych opowieści Libańczyków, Druzów, Turków, Ormian, Kurdów, wszystkich licznych narodowości zamieszkujących ten rejon. Miasteczko zamierało zasłuchane, gdy hakawati rozpoczynał swoją historię. Sam akt mówienia, opowiadania, snucia historii został uświęcony. Hawakati uwodzi, urzeka, porywa publiczność tak, że zapomina się o wszystkim.

Jakie znaczenie w życiu człowieka mają opowiadane historie? Autor opowiada ich tyle, że toniemy w ich nurtach: homerycznych, baśniowych, legendarnych, awanturniczych i wziętych z codziennego życia. Są to opowieści dziadka, wujka z rodu al-Charratów - umiejętności gawędziarskie przekazywane są z pokolenia na pokolenie. Historii oraz ich opowiadaczy jest bardzo wiele - jedne prowadzą do innych, i tak w nieskończoność. Opowieści o emirach, sułtanach, bejach, niewolnikach, dżinnach, pięknych kobietach, herosach licznych wojen, o postaciach biblijnych (Abraham, Izmael), śpiewakach i muzykach grających na udzie, o bliźniętach i gołębiarzach; o Orfeuszu i Eurydyce.

Historie, opowiadania, gawędy, przekazywane ustnie legendy, mity, historie z życia wzięte o młodości ukochanych osób - wszystkie one przeplatają się wzajemnie pełnią różne role: ratują ludzi przed złem, powstrzymują słuchacza przed działaniem w szybkich emocjach, przed zdradą – „nie działaj za szybko, posłuchaj”; koją cierpienie, oddalają od smutku; dają wytchnienie, emocje, radość; zapełniają czas, gdy skończą się tematy do rozmów (na starość); dają zapomnienie w chwilach grozy; przekazywane wnukowi mogą ocalić od zapomnienia historię rodziny; ratują przed samotnością.

Osamotniony młodziutki wujek głównego bohatera powieści, zaczął mówić do … gołębi:
„Gołębie reagowały na mnie. Może nie rozumiały ani słowa z tego, co do nich mówiłem, ale polubiły dźwięk mego głosu. Gdy skończyły mi się tematy, zaczynałem paplać. Mówiłem, mówiłem, aż pewnego dnia zacząłem robić to, co umiem najlepiej. Dla publiczności złożonej z gołębi i ludzi zacząłem snuć opowieści.”

Gdzie można słuchać historii? Wszędzie: w kawiarni, w podróży (gdy nudno), w schronie (podczas wojny), przy piecu w zimny dzień, przy łóżku umierającego… Słuchają ich wszyscy w Imperium Osmańskim, w Egipcie, beduini na pustyni, w Urfie, w Iraku, w Armenii, w Syrii, w Libanie – w Trypolisie a przede wszystkim w Bejrucie; słuchają ich także gołębie :-).

Pisarz podkreśla, że opowiadania nie muszą być rozumiane do końca – „odrzuć potrzebę rozumienia czegokolwiek. W tym świecie i w świecie opowieści ta potrzeba jest niczym innym jak przeszkodą”.

Kto może opowiedzieć historię? Chyba jednak nie każdy. Musi mieć ten dar, musi ćwiczyć, inaczej nie skupi uwagi na opowiadanej historii, powinien robić to po mistrzowsku. Bo historia jest tu najważniejsza. „Nie ufaj nigdy narratorowi, zaufaj historii” – pisze autor. Na początku Księgi Drugiej pojawia się cytat z Javiera Mariasa (mojego ukochanego pisarza): „… opowieść nie jest własnością tylko tych, którzy jej towarzyszą, ani tego, kto ją wymyśla, raz opowiedziana – należy do kogokolwiek, przekazywana z ust do ust, i jest przekręcana, i przeinaczana, niczego nie opowiada się dwukrotnie tak samo ani tymi samymi słowami…”.

Jak w każdej świetnej powieści i tutaj również – ważny jest rytm, hipnotyzująca główna linia melodyczna oraz poboczne wątki, frazy, które przenikają się wzajemnie, aby potem dołączyć znów do głównego nurtu. Można się zagubić, owszem, ale potem zawsze się odnajdziemy; można nie rozumieć wszystkiego – to nie jest wymagane; trzeba tylko słuchać i dać się ponieść historii.

Kto może słuchać historii? Każdy z nas, oby tylko dał się ponieść i umiał zasłuchać.

W „Hakawatim” każdy może znaleźć swoją ulubioną opowieść. Mnie urzekły np.: ta o ośmiu małych demonach, z których każdy bawił się innym kolorem, a także ta o przyjaźni gołębiarzy z Bejrutu… A na koniec opowiem wam historię o łysej papudze. Opowiadanie jest zaraźliwe, posłuchajcie:

„ Kiedyś wuj Dżihad opowiadał historię o papudze należącej do handlarza perfumami. Przez długie lata ptak zabawiał klientów różnymi opowiastkami i anegdotami. Pewnej nocy do sklepu wpadł kot goniący mysz i wystraszył papugę. Ptak latał od półki do półki, tłukąc po drodze flakony z perfumami. Gdy kupiec wrócił i zobaczył bałagan, rąbnął papugę z taką siłą, że spadły jej wszystkie pióra z głowy. Łysa papuga smuciła się wiele dni, aż w końcu pewnego ranka do sklepu wszedł łysy mężczyzna. Rozradowany ptak powitał go okrzykiem:
- Ty też potłukłeś flakony z perfumami?”

To jest taka powieść, że zaraz po jej zakończeniu, chciałoby się rozpocząć lekturę na nowo (tym bardziej, że wtedy byłabym już lepiej zorientowana w różnych powiązaniach pomiędzy historiami i postaciami). A jednak jest coś, czego mi brakowało – drzewa genealogicznego rodziny al-Charratów. Trudno mi się było połapać w ich koligacjach, a rodzina była bardzo liczna… Przydałaby się też mapka miejsc, w których rozgrywają się różne historie. Ale może to już prośba pod adresem kolejnego wydania. A to wydanie jest piękne – magiczna okładka, winiety, rozmieszczenie cytatów na początku każdej z ksiąg, czcionka. No i przede wszystkim tłumaczenie – wspaniała praca trojga tłumaczy: Anny Gralak, Marii Markuch i Mateusza Borowskiego. Podziękowania dla wydawnictwa Znak i nieśmiała prośba o wydanie następnej powieści Rabiha Alameddine. Wspaniała proza.

Czy można żyć po to, aby opowiadać, aby snuć w nieskończoność opowieści, historie, fabuły? Tak – i jest to życie mające większy sens, bardziej spełnione.

Powieść przenosi nas na Bliski Wschód, gdzie hakawati (mistrzowie opowieści) to byli zawodowcy, gromadzący w kawiarniach tłumy spragnionych opowieści Libańczyków, Druzów, Turków, Ormian, Kurdów, wszystkich licznych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Shahriar Mandanipour, będący na indeksie we własnym kraju, na początku książki pisze o sobie w ten sposób:„… jestem irańskim pisarzem, zmęczonym pisaniem różnych mrocznych i gorzkich historii, pełnych duchów i narratorów w zaświatach, a także wszelkich utworów, które kończą się przewidywalnie – czyli śmiercią i zniszczeniem. Jestem pisarzem, zbliżającym się do pięćdziesiątki, który zrozumiał, że w rzekomo realnym świecie wokół nas jest już dosyć śmierci, zniszczenia oraz smutku i że nie mam prawa dorzucać do nich kolejnych porażek ani beznadziei, które wypełniają moje teksty. (…) z całego serca pragnę napisać powieść o miłości. Historię pewnej dziewczyny, co jeszcze nie widziała mężczyzny, który kocha się w niej już od roku, a którego ona też bardzo kocha.” Autor chce wskrzesić w swoich rodakach, zanikające coraz bardziej, poczucie wolności wyboru indywidualnej drogi życia, mając tu na myśli głównie miłość, której nie da się zamknąć w absurdalnej klatce systemu totalitarnego. Pisze – „po tej lekturze mój czytelnik nie będzie się bał zakochać”. Jest to także książka o męce pisania, tworzenia w totalitarnym systemie, o potrzebie chronienia ostatnich wartości kultury, o trudnej do zachowania wolności słowa.

Pisarz bardzo lekko prowadzi historię miłosną między Sarą (dziewczyna) i Darą (młody facet), która to historia zaczyna w końcu żyć własnym życiem, nie tylko wymykając się wyobrażonemu cenzorowi, ale także – samemu autorowi. Autor przeplata perypetie bohaterów ze zdarzeniami z własnego życia, pisarza w represyjnym systemie politycznym, gdzie starożytna kultura perska, a także wpływy zachodu, powoli zanikają. Wprowadza fikcyjne dialogi z cenzorem, wprowadza autocenzurę (te zdania, słowa, akapity są w tekście powieści skreślone), zakładając z góry, które słowa nie spodobałyby się cenzorowi. Książka jest zabawna, absurdalna, autoironiczna; dzięki nieszablonowym zabiegom formalnym (skreślanie „ocenzurowanego” tekstu, pogrubianie, przedstawianie kilku wersji tej samej sytuacji – dialogi pisarza ze sobą i cenzorem)autor nadaje powieści lekkość – nie czułam się przytłoczona tym, co czytam o tym skrajnie represyjnym państwie. Jak ominąć rygorystyczne nakazy segregacji płciowej pisząc autentyczną historię miłosną? Za łamanie tych nakazów grozi chłosta, więzienie, śmierć. Bohaterowie, Sara i Dara, stworzyli sekretny sposób porozumiewania się poprzez zaznaczanie kropkami wyrazów w książkach wypożyczonych z biblioteki (pierwszy list do Sary został ukryty w „Ślepej sowie”, kolejny w „Drakuli”, w irańskim poemacie mistycznym „ Chosrow i Szirin”, w „Nieznośnej lekkości bytu” Kundery). Zdobycie tych książek graniczyło z cudem.

Pisarz zbudował historię miłosną bardzo pięknie – począwszy od nieśmiałych prób sekretnego porozumiewania się, poprzez ukradkowe spotkania, chodzenie do kina, muzeum, spacery po uczęszczanych ulicach (bo tylko takie spacery zmniejszają niebezpieczeństwo złapania i aresztowania przez strażników reżimu), skradanie się Dary pod domem Sary i aresztowanie go za to, aż do pierwszej randki, podczas której dominuje strach przed odkryciem ich sekretu.

Podobał mi się np. taki fragment:
„Po wyjściu z kina idą razem w milczeniu. Potem Sara zauważa, że Dara celowo idzie z nią noga w nogę, jak maszerujący żołnierze.
Sara uśmiecha się, wskazuje nogi Dary i pyta:
- Dlaczego to robisz?
- Nie wiem. Zapytaj moje nogi.
- Dlaczego drży ci głos?
- Zapytaj moje serce.
Serce Sary zaczyna gwałtownie bić.
- I co my teraz zrobimy? – pyta Dara.
- Nie wiem. Zapytaj o to nasz los.
- A gdzie on jest?
- Nie wiem. Zapytajmy nasze przeznaczenie.
Dara myśli: „Modlę się o to, żeby nasze przeznaczenie nie znajdowało się w rękach jakiegoś tchórzliwego, nędznego, ocenzurowanego pisarza…”

W Iranie – Republice Islamskiej, Ministerstwo Kultury i Przewodnictwa Islamskiego udziela zgody na wywóz utworu z drukarni i jego dystrybucję. Wiele książek uznanych za deprawujące z punktu widzenia islamskiej ideologii, szło na przemiał. Wydawcy zbankrutowali. Pisarze wyjechali lub nie publikują, przymierają głodem pisząc do szuflady. W ministerstwie pracuje cenzor o pseudonimie Porfiry Pietrowicz; wykonuje „święty zawód” - oczyszcza tekst książki z nieprzyzwoitych słów i zdań, zagrażających moralności publicznej i tradycyjnym wartościom społecznym. Duchowe męczarnie pana Pietrowicza nad daną książką mogą trwać nawet lata… Trzeba bowiem koniecznie wykryć te wyrazy, które z pozoru niewinne, podstępem przemyca pisarz. Tak sobie myślę, ile czasu panu Pietrowiczowi zajmie zbadanie wielu warstw tej książki, ile godzin trudu, znoju i potu… Ta absurdalna robota nie zostanie wykonana, na szczęście bowiem nie ocenzurowana książka dociera do Irańczyków poprzez ich rodaków żyjących w innych krajach świata - pisarz mieszka w USA. Tak opresyjne państwo, jak irańskie, trudno sobie wyobrazić, nawet nam, Polakom. Przeczytajcie.

Shahriar Mandanipour, będący na indeksie we własnym kraju, na początku książki pisze o sobie w ten sposób:„… jestem irańskim pisarzem, zmęczonym pisaniem różnych mrocznych i gorzkich historii, pełnych duchów i narratorów w zaświatach, a także wszelkich utworów, które kończą się przewidywalnie – czyli śmiercią i zniszczeniem. Jestem pisarzem, zbliżającym się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Byłabym idealną odbiorczynią przesłania tej książki, ale oto siedzę niezadowolona. Moim marzeniem jest, jak pewnie wielu osób, które w samotności dużo czytają, chęć późniejszego podzielenia się refleksjami, emocjami jakie wzbudziła książka. Czytanie to w końcu czynność bardzo osobista, a emocje bywają bardzo silne i nie są zazwyczaj rozumiane przez osoby z najbliższego otoczenia. Wspaniale byłoby mieć taki krąg znajomych, literackie kółko do spotykania się i rozmawiania o przeczytanych w tym samym czasie książkach. Przeżywać na nowo książkę i widzieć ją oczami innych, poznawać ludzi poprzez to, jakie emocje wzbudziła w nich lektura… Trudno jednak taki czas wydobyć z zapędzonego życia. To raczej plan na przyszłość.

Tym razem cieszyłam się, że mam przed sobą książkę dedykowaną sobie. Moc literatury w totalitarnym systemie – to fantastyczny temat, przyznajcie. Przeczytałam – o ile pamiętam – chyba tylko jedną podobną książkę: „Balzac i chińska krawcówna”. Przede mną kolejna powieść o Iranie „Irańska historia miłosna” - z opisu na okładce wynika, że tu również w życie wplata się literatura.

Życie w Islamskiej Republice Iranu było nieprzewidywalne, rząd miewał cykle pewnej tolerancji, po czym przychodziła kolej na terror. Po dojściu do władzy reżimu Chomeiniego, zwłaszcza kobiety znalazły się w sytuacji najgorszej w całej historii Iranu. Autorka książki, Azar Nafisi, była wykładowczyni literatury zachodniej na uniwersytecie teherańskim, zorganizowała właśnie wtedy rodzaj feministycznego seminarium literackiego, w swoim prywatnym mieszkaniu, tuż pod nosem strażników reżimu.

„Główny cenzor filmowy Iranu był ślepy, a jego metoda pracy polegała na tym, że kazał autorom scenariuszy nagrywać sobie teksty na kasety magnetofonowe, przy czym nie wolno im było w żaden sposób ich uatrakcyjniać ani nadawać im dramaturgii modulacją głosu. Jego następca, mimo że nie był ślepy, pozostał wierny tej metodzie pracy. Nasz świat pod władzą mułłów modelowały bezbarwne szkła ślepego cenzora”. Jak dalej pisze autorka – żyli w świecie, który odmawiał utworom literackim jakiejkolwiek wartości i cenił je tylko o tyle, o ile pełniły rolę służebną w pozornie pilniejszym dziele – ideologii religijnej islamu. „Nasze kółko ….. było próbą ucieczki przed uporczywym wzrokiem ślepego cenzora, choć na kilka godzin w tygodniu”. Jedna z dziewczyn, Manna, powiedziała: „możemy nazwać te zajęcia naszą własną przestrzenią, swego rodzaju grupową wersją własnego pokoju Virginii Woolf”.

Pisarka wybrała dzieła literackie, które najlepiej – jej zdaniem – współgrają, czy też odnoszą się do życia w Islamskiej Republice Iranu – m.in. Nabokova „Zaproszenie na egzekucję” i „Lolitę”, „Wielkiego Gatsby’ego” Fitzgeralda, „Daisy Miller” i „Dom na placu Waszyngtona” Henry’ego Jamesa, „Dumę i uprzedzenie” Jane Austen. Znaczną część książki zajmują erudycyjne popisy autorki, z punktu widzenia krytyka literackiego. Pisarka mniej interesuje się społecznym ich odbiorem i emocjami jakie budzi książka w innych osobach. Jednak fragment książki poświęcony „Wielkiemu Gatsby’emu” jest bardziej „żywy”, mniej sztuczno-książkowy. To „proces Gatsby’ego”, wymyślony przez początkującą wówczas wykładowczynię dla studentów, wśród których toczyły się zażarte dyskusje o tej książce. „Czy koniecznie musimy sądzić tę książkę?”- zapytał ktoś. „Przecież to dobry czas na procesy – powiedziałam – nieprawdaż?” Powołano prokuratora („Czy tylko Gatsby zasługuje na śmierć? Nie! Cale społeczeństwo amerykańskie zasługuje na ten sam los. Co to za marzenie, kraść cudzą żonę, propagować seks, kłamać i oszukiwać..!" – grzmiał); był obrońca („to zadziwiająca książka, uczy człowieka cenić własne marzenia, ale też mieć się przed nimi na baczności”). W podsumowaniu tego zdarzenia autorka napisała: „Wspólnym elementem łączącym nas w Iranie z Fitzgeraldem było to marzenie, które stało się naszą obsesją i zawojowało naszą rzeczywistość, to straszne, piękne marzenie, w imię którego można było usprawiedliwić czy wybaczyć dowolną ilość przemocy”.

Literatura i życie w państwie totalitarnym - to fantastyczny temat na książkę. Niestety rozczarowana jestem wykonaniem. Tytuł, opis na okładce ale także i pierwsze kilkanaście może stron zapowiadały prawdziwą ucztę. Niestety nie znalazłam tego, czego oczekiwałam, a raczej czuję niedosyt…

Gdyby autorka zdecydowała się napisać książkę jeszcze raz, miałabym następujące prośby:
- o nie nadużywanie terminologii stosowanej przez krytyków literackich, bo potoki słów o literaturze brzmią w sposób napuszony, nienaturalnie. Np. „W literaturze pięknej szukamy nie tyle rzeczywistości, co epifanii prawdy”. Pisarka jest o wiele bardziej autentyczna w innych fragmentach książki, zwłaszcza gdy opowiada o codziennym życiu w Iranie, o okrucieństwie, przemocy, więzieniach, protestach, poniżaniu kobiet, cenzurowaniu niemalże każdej chwili życia;
- o poprowadzenie wątku kobiecego klubu literackiego przez całą książkę. Siedem interesujących, odważnych dziewczyn, tkwiących w swoich własnych skomplikowanych historiach – to jest dopiero fantastyczny materiał literacki. Gdyby tak pisarka zechciała przybliżyć się do nich emocjonalnie, bardziej ich słuchać i powstrzymać chęć prezentowania co chwilę swoich własnych poglądów na literaturę…. Poza tym, po pierwszych udanych stronach, na połowę książki ten tytułowy wątek gdzieś zanika, żeby dopiero na końcu wrócić…. szkoda. Książka staje się w ten sposób nieco chaotyczna i niespójna.

Azar Nafisi zdecydowała się pisać o sobie, ale unikała pogłębienia wątków osobistych. W książce pojawia się jej mąż, Bażim. Co on właściwie myślał o spotkaniach klubu czytelniczek w swoim własnym mieszkaniu? Tuż pod nosem reżimu i strażników patrolujących przestrzeganie moralności, pozwalał żonie na osobiste spotkania w mieszkaniu innego mężczyzny, którego nazywała „czarodziejem”. Jak na mieszkańca Iranu, był wyjątkowy. W książce mężczyźni to przeważnie fanatyczni wrogowie wszystkiego, co kobiece – makijażu, pomalowanych paznokci, uśmiechu, dosłownie wszystkiego. Kobieta, która miała to nieszczęście, że któryś z fanatyków zobaczył jej lekko odsłoniętą, białą szyję, została nazwana prowokatorką i uwięziona. Szkoda, że dla przeciwwagi, nie mogliśmy poznać bliżej „normalnego” mężczyzny.

Gdyby, gdyby …. mam jeszcze parę uwag i próśb. Ale to byłaby już rzeczywiście inna książka. Jeszcze nienapisana.

Byłabym idealną odbiorczynią przesłania tej książki, ale oto siedzę niezadowolona. Moim marzeniem jest, jak pewnie wielu osób, które w samotności dużo czytają, chęć późniejszego podzielenia się refleksjami, emocjami jakie wzbudziła książka. Czytanie to w końcu czynność bardzo osobista, a emocje bywają bardzo silne i nie są zazwyczaj rozumiane przez osoby z najbliższego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

http://radoscczytania.blox.pl/2009/08/Kochankowie-mojej-matki-Christopher-Hope.html

http://radoscczytania.blox.pl/2009/08/Kochankowie-mojej-matki-Christopher-Hope.html

Pokaż mimo to