-
ArtykułyZakładki, a także wszystko, czego jako zakładek używamy. Czym zaznaczasz przeczytane strony książek?Anna Sierant29
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać368
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać8
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2014-08-11
2019-11-09
Nie ulega wątpliwości, że jako ludzkość od kilku jak nie kilkunastu lat jesteśmy w okresie niepokojów, przemian geopolitycznych i starć najróżniejszych ideologii, który nastąpił po wydawałoby się pewnej globalnej pauzie przejawiającej się dominacją systemu liberalno-demokratycznego. Jeżeli dodamy do tego galopującą politykę międzynarodową i związane z nią wydarzenia to z całą powagą można stwierdzić, że – jak głosi chińskie przekleństwo – żyjemy w ciekawych czasach. Obok wielkiej polityki jest też ta bardziej przyziemna i codzienna, czyli próba zdobycia uwagi społecznej i wyrobienia w ludziach odpowiednich nawyków, aby móc przeforsować określone rozwiązania i zwyczaje - nie tylko polityczne. Książka Krzysztofa Karonia odnosi się właśnie do nurtu, który kiełkował od kilku stuleci, ale swój renesans przechodzi od kilkudziesięciu lat, a mianowicie marksizmu kulturowego.
Główną zaletą tej pozycji jest to, co wydaje się najprostsze i najbardziej oczywiste – pojęcia podstawowe. Jest to zestawienie definicji elementarnych zwrotów używanych nierzadko bezwiednie i automatycznie przez wszystkich z nas z tą różnicą, że ukazano ewolucję samych definicji tak, że obecnie często oznaczają coś nie tylko odmiennego, ale zupełnie przeciwnego niż pierwotnie. Obok prawidłowej definicji pracy, wolności, dobrobytu, tolerancji, dyskursu (który nie jest synonimem dyskusji) czy lenistwa dostajemy także objaśnienie dlaczego katolicyzm stanowi (wraz z grecką filozofią i prawem rzymskim) integralny element cywilizacji łacińskiej, jaki jest prawdziwy problem z postępującą seksualizacją sfery publicznej, omawia skutki usankcjonowania kradzieży na masową skalę poprzez uznanie pracy zbędnej i szkodliwej jako wartościową, zaprzeczenie etosowi pracy tudzież tłumaczy błędne przekonanie o „końcu historii”. Bardzo istotną częścią dzieła Krzysztofa Karonia jest rozłożenie na czynniki pierwsze całego wieloletniego procesu powstawania teorii dyskursu, zwrotu lingwistycznego i powszechnie panującego relatywizmu, które to dominują w większości współczesnych narracji. Autor niezwykle błyskotliwie przedstawia historię samego pomysłu przez jego ewolucję i komplikacje jakie napotkał na drodze (historyczne bankructwo marksizmu-komunizmu) aż po jego obecną dominację w mediach, kulturze (zwłaszcza popularnej) i dziedzinach humanistycznych. Nie jest to jednak tylko puste narzekanie, ale po wyprowadzeniu konkretnych założeń następuje przemawiająca do czytelnika synteza, którą została zawarta pośrednio na ostatnich kilkudziesięciu stronach książki.
Pewnym zarzutem wobec „Historii antykultury” mógłby być wysoki poziom ogólności widoczny szczególnie w części poświęconej historii świata oraz historii filozofii. W rozdziałach tych mamy do czynienia ze skrótowymi opisami odnoszącymi się do wybranych aspektów wymienionych dziedzin i najczęściej są to dosłownie wzmianki. Omówienie postulatów niektórych szkół filozoficznych to nierzadko kilka-kilkanaście zdań, a opis losów np. starożytnej Grecji czy Rzymu raptem strona. Oczywiście nie sposób zebrać w jednej książce wszystkiego, ale można było te sekcje bardziej rozbudować (ująć w inny sposób?). Z drugiej strony, być może autor uznał to za niewskazane, ponieważ z punktu widzenia historii antykultury istotne są tylko wybrane wątki. Nie zmienia to faktu, że osoby specjalizujące się w wybranej filozofii czy szkole socjologii mogą narzekać, że konkretną osobę/problematykę potraktowano po macoszemu.
Inną sprawą jest poczucie, że jednak zbyt często negatywne zjawiska są przez autora podczepiane pod marksizm. Bez wątpienia najczęściej ma on rację, lecz w niektórych przypadkach wydaje się, że mamy do czynienia ze zwykłą niegodziwością, kłamstwem bądź poprawnością polityczną i nie ma potrzeby doszukiwać się zjawisk o charakterze marksistowskim. Nieco brakuje także jednolitego zakończenia, które podsumowałoby cały wywód Krzysztofa Karonia. Co prawda nie jest to ten typ książki, w którym łatwo o podanie rozwiązania, ale przydałoby się ono o tyle, że uczyniłoby z książki coś więcej niż tylko analizę sytuacji. W obecnej formie, „lekarstwo na marksizm” trzeba zbierać z fragmentów rozsianych w różnych miejscach książki i dopiero potem samodzielnie komponować. Wiąże się to z ogromną zaletą, jaką jest podanie publikacji źródłowych, w których omawiani autorzy prezentowali swoje poglądy. Być może taki był cel autora.
Technicznie książka dzieli się na dwie wyraźne części: opisującą historię rozwoju filozofii i nauk społecznych oraz właściwą historię antykultury. Ta pierwsza jest wyraźnie trudniejszą i mniej przyswajalną lekturą z powodu ogromnej kondensacji wiedzy w niewielkiej objętości. Mamy tu mnóstwo pojęć i określeń z zakresu antropologii, filozofii i nauk społecznych, które dla wielu będą skomplikowane, lecz stanowią też podbudowę pod część właściwą książki. Krótkie rozdziały ułatwiają czytanie na wyrywki, co przy takiej porcji wiedzy jest konieczne, ponieważ częste są sytuacje kiedy przerywamy lekturę, aby przemyśleć pewien wątek bądź sprawdzić coś w innym źródle. Od strony wizualnej, twarda okładka z nietypowym wzorem także rzuca się w oczy i może być kojarzona z daleka.
Zbierając to wszystko w całość, „Historia antykultury” jest książką wybitną. Nie tylko przypomina podstawowe pojęcia, które w ramach współczesnej ofensywy ideologicznej uległy wypaczeniu, ale też opisuje rozwój nauk humanistycznych od czasów najdawniejszych do współczesności. Tłumaczy, objaśnia i pomaga naprostować pewne fakty, które dawniej wydawały się oczywiste, a obecnie zostały rozmyte w gąszczu zawiłości semantycznych.
Tak naprawdę największą wadą książki Krzysztofa Karonia jest to, że pojawia się zbyt późno. Sam autor w wywiadach zauważa, że jako społeczeństwa jesteśmy już „zaorani” i patrząc na obecną sytuację globalną nie można się nie zgodzić. „Historia antykultury” powinna była zostać wydana 10-15 lat temu kiedy świat jeszcze stał na rozdrożu i pewne zjawiska dopiero raczkowały. Współcześnie sprawy posunęły się tak daleko (zwłaszcza na Zachodzie), że można się tylko bronić lub próbować dotrzeć do najmłodszych, gdyż pokolenie osób 30+ w dużej mierze zostało sformatowane i ma ogromne trudności, aby samodzielnie wydobyć się na – nomen omen - wolność.
Nie ulega wątpliwości, że jako ludzkość od kilku jak nie kilkunastu lat jesteśmy w okresie niepokojów, przemian geopolitycznych i starć najróżniejszych ideologii, który nastąpił po wydawałoby się pewnej globalnej pauzie przejawiającej się dominacją systemu liberalno-demokratycznego. Jeżeli dodamy do tego galopującą politykę międzynarodową i związane z nią wydarzenia to z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-05-13
Waldemar Łysiak uchodzi za kontrowersyjnego pisarza, który nierzadko przedstawia swoje poglądy w sposób dobitny, co nie wszystkim (zwłaszcza osobom, którym zarzuca różne przewiny) może się podobać. Faktem jest, że autor jest wielkim wirtuozem językowym, a jednocześnie bez ogródek przedstawia to, co jego zdaniem jest warte omówienia. Uderza mocno, celnie i na pewno nie lubi kompromisów. Zdaje sobie sprawę, że prawda często leży pośrodku, ale jak sam zaznacza jest ona dla niego nadrzędną wartością i do niej dąży. Można to oczywiście potraktować z przymrużeniem oka (iluż to pisarzy mówiło podobnie), lecz w tym przypadku Łysiak podpiera się obficie źródłami. Mamy więc cytaty, wypowiedzi dla mediów, fragmenty wywiadów, audycji czy rozmów telewizyjnych, konkretne przemówienia, nawiązania do prawdziwych wywodów innych osób oraz powoływanie się na dokumenty, a wszystko to oznaczone stosownymi datami i numerami, co wyklucza zmyślenia ze strony autora. Iście benedyktyńska praca, ale dzięki temu czytelnik operuje na faktach, a nie domysłach czy zgadywankach.
Łysiak uchodzi za najwybitniejszego napoleonistę w kraju, jednak nie wszystkie jego książki zachwycają. Lektura „Fletu z mandragory” może się wydawać niezrozumiała, a „Talleyrand” pozostawia pewien niedosyt. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja z „Mitologią świata bez klamek”. Trudno jednoznacznie sklasyfikować tę książkę, jednak – mówiąc najbardziej ogólnie – porusza ona tematy społeczne. Główny nacisk położony został na historię i politykę (oraz wpływ jednej na drugą) w odniesieniu do – kolejno – Polski, Europy i świata. Autor jako przedstawiciel prawicy i konserwatyzmu ma jasno wyrobione poglądy na poruszane sprawy, a poparcie swoich wypowiedzi przytaczanymi materiałami tylko dodaje im autentyczności.
Książka stanowi swojego rodzaju oskarżenie-zarzut wobec kondycji współczesnego świata oraz, przede wszystkim, Salonu – środowiska, które po uwłaszczeniu po roku 1989 przejęło – wprost lub pośrednio – władzę w Polsce. Łysiak demaskuje zakłamanie Zachodu, mit silnej Europy, historii-nauczycielki (w myśl zasady: „Historia narodów nauczyła nas, że narody niczego nie nauczyły się z historii”), celebrytów, zmian zachodzących na świecie, laicyzacji oraz wielu innych. Problem w tym, że jakiekolwiek zagłębienie się w tematykę poszczególnych rozdziałów zdradzałoby ich treść. Jest to specyficzny warsztat pisarski, który nie każdemu może przypaść do gustu, ale bez wątpienia stanowi potężny cios w pozostałości po komunizmie w Polsce oraz światowe dążenie do bylejakości i standaryzacji (w negatywnym znaczeniu). Pozycja obowiązkowa dla każdego zainteresowanego otaczającym go światem i ponurymi cieniami przeszłości ciągnącymi się za współczesnymi narodami.
Waldemar Łysiak uchodzi za kontrowersyjnego pisarza, który nierzadko przedstawia swoje poglądy w sposób dobitny, co nie wszystkim (zwłaszcza osobom, którym zarzuca różne przewiny) może się podobać. Faktem jest, że autor jest wielkim wirtuozem językowym, a jednocześnie bez ogródek przedstawia to, co jego zdaniem jest warte omówienia. Uderza mocno, celnie i na pewno nie lubi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-02-16
Postępujący rozwój technologiczny niosący ze sobą potrzebę analizowania ogromnej ilości danych przyczynia się również do wynajdywania narzędzi, które będą w stanie pomóc w kontrolowaniu i sterowaniu najróżniejszymi procesami opartymi o te dane. Jednym z takich narzędzi jest cybernetyka – nauka o faktycznej organizacji, mechanizmach kontroli i komunikacji. O ile sama dziedzina jest względnie nowa, ponieważ ma raptem nieco ponad 70 lat – co w porównaniu z historią matematyki czy fizyki wypada bardzo blado – o tyle mało kto wie, że Polska może poszczycić się pionierskimi badaniami w tym zakresie. Józef Kossecki był jednym z twórców polskiej szkoły cybernetycznej i jednocześnie osobą, która tchnęła nowe życie w teorię sterowania i techniki regulacji adaptując je do wielu dziedzin życia, z czego najważniejszą jest bez wątpienia zarządzanie państwem.
„Naukowe podstawy nacjokratyzmu” to wyłożony przez autora program bazujący na cybernetyce społecznej. Książka podzielona jest na dwie wyraźnie odmienne części. Pierwsza, poświęcona historii, prezentuje (neo)realistyczne spojrzenie na wydarzenia z przeszłości. Znajdziemy tu odbłyski koncepcji i metod badawczych, które współcześnie wracają do łask za sprawą geopolityki, czyli tłumaczenie międzynarodowych zależności poprzez siłę militarną lub jej brak, interesy, rozgrywki służb, potęgę ekonomiczną i inne obiektywne elementy, na które w dotychczasowym popularnym modelu liberalno-demokratycznym najczęściej nie zwraca się uwagi. Autor bardzo trzeźwo zauważa, że ideologia i propaganda są nieodłączną częścią polityki (tak krajowej, jak i zagranicznej), ale nigdy jej nie zastępują, gdyż są stosowane jako narzędzia do realizacji konkretnych celów. Z wypowiedzi docenta Kosseckiego bije pragmatyzm, ale trudno odmówić mu słuszności, choć dla osób nieprzyzwyczajonych niektóre fragmenty mogą być nieco szokujące.
Właściwą częścią książki jest ta poświęcona społeczeństwu jako systemowi cybernetycznemu. W ogromnym skrócie polega to na zaprzęgnięciu aparatu cybernetycznego do zdefiniowania, opisania i wytłumaczenia struktur i sposobów funkcjonowania narodów. Jest tu sporo definicji, różnych określeń i metod badawczych pozwalających spojrzeć na każde państwo w sposób zmatematyzowany, lecz jednocześnie utylitarnie, niezwykle sugestywnie i przekonująco. Warto więc zapoznać się ze zwrotami typu efektor, alimentator, zasilacz oraz akumulator (rozumiane znacznie szerzej niż to znane z elektrotechniki), sterowność, korelator, nad- i podsystem, moc swobodna, energia wewnętrzna i inne, które umożliwiają nam zrozumienie świata, w który wprowadza nas autor. Najbardziej zadziwiające w tym jest to, że „Naukowe podstawy nacjokratyzmu” zostały napisane przystępnie i zrozumiale, co w pierwszej chwili nie jest takie oczywiste, ponieważ mnogość pojęć z zakresu teorii sterowania i technik regulacji znanych choćby z automatyki może odstraszyć osoby nie mające przygotowania matematycznego. Nic bardziej mylnego. Kossecki wyprowadza wszystko od absolutnych podstaw, tłumaczy dosłownie od zera wszystkie elementarne zależności i stopniowo przechodzi do jądra problemu, czyli analizy poszczególnych systemów sterowania społecznego z naciskiem na rolę, jaką odgrywa w nich określony normotyp cywilizacyjny – kultura społeczna. Jest to świetna pozycja tak dla „ścisłowców”, jak i filozofów, socjologów, ludzi zainteresowanych teorią zależności, polityką, kierowaniem państwem czy szeroko pojętym zarządzaniem.
Ta niepozorna – nieco ponad 200 stron – książka okazuje się być kamieniem milowym w rozumieniu procesów sterowania. Ułatwia interpretację wielu wydarzeń z przeszłości w sposób, jaki rzeczywiście miał miejsce, czyli obdarte z medialno-ideologicznej otoczki, wprowadza realizm do myślenia na skalę międzynarodową, a przy tym pozwala wysnuć własne wnioski co do przyszłości wielu inicjatyw społecznych i politycznych. Warte wspomnienia jest także rozwiązanie zasugerowane Polsce, które miałoby pomóc jej wybić się ponad jej obecny stan. Podejście Kosseckiego jest świeże, nietuzinkowe, dzisiaj powiedzielibyśmy niepopularne politycznie, ale rozsądne i trzeźwe. Jeżeli wziąć pod uwagę, że autor rozpoczął swoją działalność naukową w latach 50-tych, a obecnie wiele z jego tez jest nadal aktualna (dotyczy to również przewidywań związanych z przyszłością) to można nieskromnie powiedzieć, że rozwinięte i uogólnione przez niego teorie Mariana Mazura podparte jakościową teorią informacji i procesów cybernetycznych są genialne. To jedna z tych książek, którą zaczynamy czytać z lekkim niepokojem czy podołamy, a kończymy z pragnieniem dalszych tomów.
Postępujący rozwój technologiczny niosący ze sobą potrzebę analizowania ogromnej ilości danych przyczynia się również do wynajdywania narzędzi, które będą w stanie pomóc w kontrolowaniu i sterowaniu najróżniejszymi procesami opartymi o te dane. Jednym z takich narzędzi jest cybernetyka – nauka o faktycznej organizacji, mechanizmach kontroli i komunikacji. O ile sama...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-09-20
Niewątpliwie życie w „ciekawych czasach” wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości. Nie jest także niczym dziwnym, że wiele osób próbuje zrozumieć procesy zachodzące w świecie tym bardziej, że od kilku lat zdają się one postępować w coraz szybszym tempie. Zgodnie z pragmatycznym, neorealistycznym podejściem do relacji międzynarodowych najlepszą obecnie szkołą wyjaśniającą w sposób najpełniejszy zachodzące zjawiska jest geopolityka. Jacek Bartosiak jako osoba, która w znacznym stopniu przyczyniła się do tego, że dziedzina ta od pewnego czasu przeżywa w Polsce intensywny renesans tym razem – po książce skupiającej się na starciu USA-Chiny – postanowił przyjrzeć się naszemu regionowi.
Poprzez szczegółową charakterystykę geografii Polski, z uwzględnieniem ukształtowania terenu, cieków wodnych, nasycenia ośrodkami ludzkimi oraz przebiegu głównych szlaków transportowych i handlowych, autorowi udało się zabrać nas na spacer po wyobraźni. Rzeczywiście, aby zrozumieć jakie przełożenie ma teoria geopolityki na rzeczywistość, konieczne jest zrozumienie umiejscowienia Rzeczpospolitej w Europie, a nawet na świecie. Książce z pewnością udaje się przybliżyć ten temat, choć liczba szczegółów i drobiazgowe niekiedy potraktowanie spraw czysto geograficznych można niektórych przytłoczyć.
Najważniejszym przesłaniem uderzającym czytelnika już od pierwszych stron jest realizm i pragmatyzm w stosunkach międzynarodowych. Jest to podejście, które towarzyszy nam przez całą lekturę i przejawia się w wielu rozdziałach. Jeżeli dodamy do tego spojrzenie na historię Polski pod tym kątem to zaczynamy rozumieć, że prawdziwa polityka rządzi się prawidłami, które w polskiej codzienności nie są powszechnie praktykowane, choć wszyscy przecież o nich słyszeliśmy przy różnych okazjach. Dla osób, które do tej pory uwierzyły w globalny „koniec historii” Francisa Fukuyamy, dzieło Jacka Bartosiaka z pewnością otworzy nową szufladkę w głowie i zmusi do zrewidowania poglądów na temat tego, o co w rzeczywistości chodzi na świecie. Nie chcąc streszczać treści poszczególnych części, warto tylko napomknąć, że istotą jest dobrze rozumiany interes narodowy, o który politycy, a w dalszej kolejności społeczeństwa powinny dbać i nie tracić czasu na rozpraszacze ani tematy trzeciorzędne. U podstaw racji stanu każdego państwa – niezależnie od jego formy i charakteru – leżą gwarancje zapewniające jego egzystencję oraz warunki rozwoju. Realizacja tych warunków wymaga odpowiedniego zorganizowania państwa jako systemu zapewniającego mu bezpieczeństwo tj. niepodległość oraz integralność terytorialną i stabilność wewnętrzną. W strukturze organizacyjnej tego systemu można wyróżnić szereg elementów wzajemnie się przenikających i tworzących całość. Stanowią go głównie podsystemy: polityczny, ekonomiczny i obronny. Ich zadaniem jest zapewnienie właściwego funkcjonowania i rozwoju państwa – zgodnie z jego racją stanu, w tym także przeciwdziałanie wszelkim formom zagrożeń jego bezpieczeństwa zarówno niezbrojnych, jak i zbrojnych. Już samo to sprawia, że podejściu (neo)realistycznemu bliżej do prawej niż do lewej strony sporu politycznego i to widać na co dzień.
Od strony technicznej, książka podzielona została na sześć rozdziałów, które stopniowo wprowadzają nas w prawidła geopolityki i geostrategii z naciskiem właśnie na myślenie pragmatyczne, może nawet wręcz utylitarne, ale jednocześnie prawdziwe. Zastosowano tu niejako metodę dedukcyjna, czyli zaczynając od ogółu przechodzimy do coraz większych szczegółów (świat, USA-Chiny, Europa, Polska). Jakość poszczególnych fragmentów pozwala zrozumieć - mówiąc najprościej - kto ma jaki interes w naszym regionie i jakie wpływy się ścierają w Europie Środkowo-Wschodniej od właściwie czasów I RP. Wyraźnie widać, że omawiana dziedzina jest interdyscyplinarna, ponieważ głęboko czerpie z historii, politologii i stosunków międzynarodowych, doktryn obronnych i techniki wojskowej, a i nie brakuje wzmianek socjologicznych czy odrobinę filozoficznych.
Najpoważniejszą wadą jaką można wskazać nie jest konkretny zapis czy data ale fakt, że jeśli ktoś „siedzi” w publicystyce Bartosiaka to spora część książki wyda mu się znajoma. Wiąże się to z tym, że wprowadzenie omawiające sytuację z największej możliwej perspektywy, czyli od strony konfliktu amerykańsko-chińskiego, jest tak naprawdę stałym elementem w wielu wykładach i artykułach JB. Do tego dochodzi opis sytuacji Rosji, amerykańskich sojuszników na zachodnim Pacyfiku, trudności związane z utrzymaniem łańcuchów dostaw czy kondycji i charakterystyki zdolności obronnych państw Europy Zachodniej. To się w dużej mierze powtarza, choć oczywiście w przypadku opisywanej książki jest to rozwinięte o wątki dotyczące stricte kwestii polskiej. Nie mniej, jeśli ktoś zna wcześniejsze dzieła lub wykłady, to może mieć lekkie deja vu.
Na szczególną uwagę zasługuje ostatni, szósty rozdział, stanowiący istną wisienkę na torcie. Podejmuje on kwestie hipotetycznego scenariusza wojennego i działań ją poprzedzających w sposób, który zdaje się jeszcze nigdy nie został omówiony w polskiej literaturze. Autor bardzo szczegółowo, wręcz drobiazgowo, opisuje koncepcje operacyjne wszystkich graczy w regionie w przypadku konieczności obrony wschodniej flanki NATO tj. USA, Rosji, Polski, krajów europejskiego Rimlandu i państw bałtyckich. Dostajemy tu nie tylko analizę poglądów decydentów, ale także opis sprzętu, charakterystykę terenu, sposób wykorzystania posiadanych środków (nie tylko militarnych, ale także politycznych), a w konsekwencji potencjalne skutki podjętych przez Rosjan działań. Fascynujące, zwłaszcza dla osób zainteresowanych nieco głębiej tematem i jednocześnie unikatowe w skali kraju. Już dla samych tych 150 stron warto kupić "Rzeczpospolitą - między lądem, a morzem".
Koniec końców otrzymujemy pozycję wybitną, znacznie wyróżniającą się na rynku i jedną z najlepszych w swojej dziedzinie. Książka sama w sobie może nie jest kamieniem milowym, ponieważ to jej poprzedniczka właściwie przetarła szlak niemniej, dopiero tutaj możemy przeczytać tak dużo o naszym teatrze działań wojennych. Ogromną zaletą jest również zaszczepienie w czytelniku specyficznego sposobu myślenia: pragmatycznego w relacjach międzynarodowych oraz w kategoriach interesu narodowego w stosunku do własnego kraju. Dosyć gorzką refleksją pozostaje fakt, że wielokrotnie w swojej przeszłości Polska nie kierowała się tymi zasadami, co skutkowało bolesnymi lekcjami, więc miejmy nadzieję, że uda się wychować pokolenie, które będzie potrafiło się wydobyć ponad zalewające nas tematy zastępcze i zająć na poważnie sprawami państwa. "Rzeczpospolita" jest bez dwóch zdań jedną z cegiełek, która nam w tym pomaga.
Niewątpliwie życie w „ciekawych czasach” wpływa na nasze postrzeganie rzeczywistości. Nie jest także niczym dziwnym, że wiele osób próbuje zrozumieć procesy zachodzące w świecie tym bardziej, że od kilku lat zdają się one postępować w coraz szybszym tempie. Zgodnie z pragmatycznym, neorealistycznym podejściem do relacji międzynarodowych najlepszą obecnie szkołą wyjaśniającą...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012-05-12
Wspólnie z „Mitologią świata bez klamek” książka ta stanowi integralną całość. Bardzo zbliżona tematyka, miejscami pogłębione zainteresowanie problemami, które w „Mitologii” zostały tylko zasygnalizowane., a do tego ten sam wysublimowany język Waldemara Łysiaka. Poruszane problemy opisane również tutaj: począwszy od ewolucji i postępu przez ogólnie pojętą politykę (wojny, demokrację, kolonizację) i historię aż po kulturę i sport. Autor bez ogródek rozprawia się z dogmatami współczesnego lewactwa i środowisk lewicujących, co w połączeniu z nieraz ciętym językiem może być odebrane jako obcesowość. Jednak książka ma charakter bardziej kazania niż zbieraniny oszczerstw i oskarżeń. Oczywiście, poprzez punktowanie co i dlaczego autor uważa za niestosowne/niewłaściwe każdy ogarnięty czytelnik wyrobi sobie zdanie, co stanowi prawdę. Właściwie w niektórych rozdziałach nie ma miejsca nic ponad przedstawienie stosownych faktów, a te jak wiadomo są obiektywne.
Spotkałem się z opiniami, że autor na wszystko narzeka, więc stanowi rodzaj Polaka-wiecznego malkontenta i dlatego też nie sposób go zadowolić. Zawsze, w każdej niemal dziedzinie życia znajdzie się coś, do czego można się przyczepić, znaleźć braki i wytknąć uchybienia. To prawda. Jednak cel książki jest inny: Łysiak zdaje sobie sprawę, że sam świata nie zmieni (jak zresztą nikt w pojedynkę) – chodzi tu o przedstawienie faktów i niekiedy pomoc z ich zrozumieniu tak, aby osoba czytająca zdała sobie sprawę z problemu w maksymalnie obiektywny sposób. Nie ze wszystkimi poglądami pisarza można się zgodzić (czasem przedstawiane przez niego sądy są zbyt drastyczne, a innym razem z kolei chciałoby się, aby autor poszedł o krok dalej), lecz nie ulega wątpliwości, że nie ma tu domysłów. Jeżeli pojawiają się zarzuty, to są one poparte cytatem/-ami i stosownymi źródłami. Z tego też powodu uważam, że „Stulecie kłamców” wyróżnia się na czele podobnych mu książek (jak choćby „Michnikowszczyzna” Ziemkiewicza, która jest niezła). Zarzuty o dorabianie ideologii nie mają sensu, gdyż mamy podane źródła. Jawnego naginania faktów bądź też kłamania także nie uświadczymy, o co autor był oskarżany i straszony procesami jednak koniec końców nikt się nie zdecydował na wstąpienie na drogę sądową. Wskazuje to wyraźnie, że celem było zwykłe zakrzyczenie pisarza i próba pokazania go w nieprzyjaznym świetle. Inna sprawa, że książki Łysiaka należą do bardzo dobrze sprzedawalnych, a mimo to w mediach główno-nurtowych jego postać praktycznie nie istnieje, choć sam autor nie należy do osób medialnych. To również o czymś świadczy.
Wspólnie z „Mitologią świata bez klamek” książka ta stanowi integralną całość. Bardzo zbliżona tematyka, miejscami pogłębione zainteresowanie problemami, które w „Mitologii” zostały tylko zasygnalizowane., a do tego ten sam wysublimowany język Waldemara Łysiaka. Poruszane problemy opisane również tutaj: począwszy od ewolucji i postępu przez ogólnie pojętą politykę (wojny,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-19
Nazwisko Heinza Guderiana jest znane nie tylko każdemu historykowi wojskowości, ale też pasjonatom broni pancernej oraz taktyki ich użycia. Nie ma się czemu dziwić, gdyż jest to na swój sposób książka-legenda, która wytyczyła drogę dla całej dziedziny teorii wykorzystania tej broni. „Achtung Panzer” to pozycja o tyle interesująca, że stanowi wielopoziomową analizę kondycji nowatorskiego rodzaju broni w okresie Dwudziestolecia poruszającą bogatą problematykę, a przy tym stawiającą tezy pozwalające zrozumieć sposób funkcjonowania czołgów na polu bitwy. Ze względu na całościowe podejście do tematu, książka stanowi dużą wartość i ważny przyczynek w temacie militariów. Główne poruszane aspekty:
1. Aspekt historyczny – opis rozwoju broni pancernej od rachitycznych początków (bitwy w ostatnich dwóch latach Pierwszej Wojny) po stosunkowo sprawnie działające dywizje pancerne Wehrmachtu pod koniec lat 30-tych. Guderian opisuje to dosyć szczegółowo, skupiając się na kilku ważniejszych z punktu widzenia taktyki starciach.
2. Aspekt organizacyjny – sposób uformowania wojsk, ich skład i struktura poszczególnych pododdziałów. Poza kilkoma fragmentami, charakterystyka jest dosyć ogólna i pobieżna dzięki czemu nawet laikowi łatwo zrozumieć wątpliwości jakie mieli twórcy Panzerwaffe.
3. Aspekt polityczny – jeden z ciekawszych wątków powracający właściwie w każdym z rozdziałów. Nie jest tajemnicą, że tworzenie i uniezależnianie wojsk pancernych od innych rodzajów broni nie przebiegało gładko. Guderian – raz bezpośrednio, a innym razem w sposób zawoalowany – daje do zrozumienia, że dochodziło do (nieraz ostrych) różnic poglądowych między decydentami i to zarówno ze strony wojska, jak i polityki. Autor dobrze opisuje tarcia z niektórymi urzędami, napotykane problemy administracyjne, lecz również wsparcie jakie otrzymywał od starszych oficerów (przynajmniej tych podzielających jego wizję).
4. Aspekt wojskowy – taktyka użycia czołgów została przedstawiona przez Guderiana jako mozolny i długotrwały proces rozłożony na lata, który – gdyby nie jego osobiste poświęcenie – nie osiągnąłby poziomu, jaki sobie zamarzył. Świetnie opisano ideę współdziałania wozów opancerzonych ze sobą oraz innymi rodzajami broni, problem wsparcia ze strony wojsk inżynieryjnych („pionierów”) i artylerii, a także opis techniczny samych czołgów. Następstwem tego jest wyłożenie przez autora swoich poglądów na większy problem jakim jest cała, wówczas bardzo nowatorska, koncepcja wojny powietrzno-lądowej, z której w krótkim czasie narodził się Blitzkrieg. To najbardziej wartościowa część „Achtung Panzer” i choćby dla tych kilkudziesięciu stron warto sięgnąć po książkę.
Warty odnotowania jest także bardzo dobry wstęp w wykonaniu Krzysztofa Fudaleja, który nie tylko dokonał zgrabnego streszczenia książki, ale przede wszystkim przedstawił sylwetkę samego Guderiana i skonfrontował przemyślenia generała ze stanem faktycznym. Jest to o tyle interesujące i potrzebne, że autorowi „Achtung Panzer” zdarza się koloryzować, uwypuklać własną rolę kosztem pozostałych (wszak byli też inni teoretycy wojskowości forsujący pomysł mechanizacji armii niemieckiej w tamtym okresie) tudzież wyolbrzymiać pewne trudności tak, aby przekonać docelową grupę czytelników do swoich racji. Dobrze współgra to z charakterem generała Wehrmachtu, który uchodził za osobę krewką, dosyć żywiołową i energiczną, a miejscami może nawet agresywną w wyrażaniu swoich – nie zawsze popularnych – opinii.
Mając na uwadze powyższe braki, nie można umniejszać roli Heinza Guderiana jako wizjonera, pioniera oraz – co może najważniejsze – praktycznego organizatora oddziałów pancernych i zmechanizowanych/zmotoryzowanych. Rozsądna konceptualizacja przyszłej wojny połączona z możliwościami intelektualnymi oraz pracowitością, a przy tym dalekosiężne myślenie pozwalające stworzyć nowoczesną koncepcję operacyjną słusznie stawia autora na piedestale. Współcześnie przemyślenia Guderiana są „oczywistą oczywistością”, lecz z perspektywy 80 lat wnioski Guderiana były iście rewolucyjne.
Nazwisko Heinza Guderiana jest znane nie tylko każdemu historykowi wojskowości, ale też pasjonatom broni pancernej oraz taktyki ich użycia. Nie ma się czemu dziwić, gdyż jest to na swój sposób książka-legenda, która wytyczyła drogę dla całej dziedziny teorii wykorzystania tej broni. „Achtung Panzer” to pozycja o tyle interesująca, że stanowi wielopoziomową analizę kondycji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-20
Nowele pozytywistyczne są powszechnie znanym gatunkiem literackim, więc w przypadku utworów tego typu można podejrzewać, jaki temat będzie poruszany. Był to nurt przeciwstawiający się romantyzmowi, głoszący wiarę w postęp i zdobycze nauki, a także postulujący kulturalną i gospodarczą odbudowę poprzez pracę u podstaw. I ten ostatni aspekt wydaje się najbardziej widoczny w „Bartku Zwycięzcy”. Sienkiewicz - znany u nas głównie z obszernych powieści - w tym przypadku skupił się na jednym, wybranym problemie świadomości narodowej. To zadziwiające jak wiele treści można zmieścić na kilkunastu/dwudziestukilku (w zależności od wydania) stronach. Dodatkowo poruszana problematyka jest wielopoziomowa, co też dobrze świadczy o lotności autora. Mamy tu problem stosunku Niemców do ludności ziem zaboru pruskiego (w książce region wielkopolski), opis życia obok siebie obu społeczności, początki Kulturkampfu, pruską mentalność, kwestię wojny francusko-pruskiej 1870-1871 oraz najciekawszy i najbardziej przejmujący motyw polskości mieszkańców prowincji, który klaruje się właściwie dopiero na ostatnich stronach. Wyraźnie słychać tu echa wielu trosk pozytywistów: zainteresowanie wsią i kondycją chłopstwa, chęć edukacji najniższych warstw społecznych, próba upolitycznienia mas czy najszerzej pojęte krzewienie polskości i patriotyzmu wśród niewykształconych.
Pomimo faktu, że okres, w którym toczy się akcja noweli jest dosyć odległy (II poł XIX w.) to omawiany problem dzisiaj wydaje się nadal aktualny. Nie chodzi tu o gnębienie Polaków przez Niemców czy różne utarczki między nami, a naszym zachodnim sąsiadem, bo to jest wtórne i jest efektem poważniejszego problemu. Sienkiewicz – świadomie bądź nie – reprezentuje tu program ruchu Narodowej Demokracji , który w czasach zaborów miał postulaty mocno bazujące na ideach pozytywistycznych. Autor dowodzi, że wszystko można przetrwać jeżeli naród będzie stanowił zwartą, zgraną i zintegrowaną grupę wyznającą wspólne wartości. Odnosząc się do dzisiejszych realiów politycznych: wojna polsko-polska to jedna z najgorszych tragedii jaka może się Polakom przydarzyć, gdyż wywołuje niepotrzebne napięcia, sztuczne spory i powoduje, że siły zewnętrzne mogą łatwo ingerować w funkcjonowanie państwa. Jakże aktualne.
Tak jak trafna jest diagnoza problemu trapiącego społeczność polską pod zaborami, tak samo sensowne jest remedium, czyli właśnie praca u podstaw. Sienkiewicz nie wyraża się negatywnie o prymitywizmie chłopstwa, nie ocenia ani nie wyśmiewa ich naiwności politycznej. Nie mówiąc wprost, mimo wszystko pokazuje, że chłopstwo owszem jest prymitywne i nieoświecone, ale rozwiązaniem nie jest odrzucenie i dalsze sponiewieranie go (dzisiaj powiedzielibyśmy np. zwyzywanie od lemingów) tylko edukacja, wytłumaczenie pewnych spraw i dawanie przykładu, co swoją drogą wymaga odpowiednich ludzi do tego. Patrząc z perspektywy naszej historii było to rozwiązanie słuszne i skuteczne.
Od strony czysto literackiej „Bartek Zwycięzca” jest przeciętny. Jest to książka skupiająca się na problemie i treści, a nie formie. Istotny jest przekaz i stosowane narzędzia mają podkreślić jego wagę, toteż trudno oczekiwać tu pięknych cytatów, kwiecistych opisów bądź rozbudowanych metafor. Brak tu subtelności znanych z literatury pięknej, ale z drugiej strony nie taka jest rola tego dzieła. Jak to zwykle bywa u innych przedstawicieli tego gatunku, nowela ma zwracać uwagę na ważne, społeczne problemy i pod tym względem jest świetną, uniwersalną lekturą.
Nowele pozytywistyczne są powszechnie znanym gatunkiem literackim, więc w przypadku utworów tego typu można podejrzewać, jaki temat będzie poruszany. Był to nurt przeciwstawiający się romantyzmowi, głoszący wiarę w postęp i zdobycze nauki, a także postulujący kulturalną i gospodarczą odbudowę poprzez pracę u podstaw. I ten ostatni aspekt wydaje się najbardziej widoczny w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-02-18
Bardzo sobie cenię twórczość Lema z dwóch powodów. Po pierwsze, co może nie jest niczym niezwykłym bo dawniej rynek fantastyki nie był tak rozwinięty jak dzisiaj, to od niego zaczynałem przygodę z literaturą science-fiction i do dzisiaj pozostał sentyment związany z opowiadaniami, które piętnaście lat temu się czytało, ale nie do końca jeszcze rozumiało. Drugim powodem jest to, że reprezentuje ten gatunek fantastyki naukowej, który najbardziej mi się podoba. Spotkałem się z określeniem „klasyczne SF”, ale równie dobrze można to nazwać „surowym SF”. Autor w swoich dziełach skupia się na potędze nauki i techniki, ludzkiej naturze wobec tejże oraz refleksjach filozoficznych na pograniczu fascynacji i obawy przed nieustannie rozwijającą się technologią. O ile ludzką naturą zajmują się odpowiedni specjaliści, a sam rozwój i postęp jest domeną stosowni specjaliści/inżynierowie, o tyle przestrzeń na styku tych dwóch dziedzin pozostaje w sferze fantazji pisarzy.
Zupełnie słusznie uznaje się Lema za prekursora wielu nurtów, pomysłów i wątków, z którymi obecnie – opowiadania mają po 30 lat – zdążyliśmy się już oswoić, ale wtedy nie były takie oczywiste.
Problem przedstawiania ludzkiego organizmu, w szczególności mózgu gdyż jest on najważniejszym organem, jako skomplikowanej i precyzyjnej maszyny, który odpowiednio „zasilany” potrafi sam tworzyć, poruszany jest w pierwszym z opowiadań („Ze wspomnień Iljona Tichego”). Corcoran ze swoim Losorysem po części bada ograniczenia ludzkiego rozumu (czym przypomina znany wszystkim archetyp szalonego naukowca owładniętego jakąś ideą), a po części bawi się w Boga uznając, że istota zdolna tworzyć nowe świadomości stoi wyżej w hierarchii ludzkości, lecz jednocześnie pozostaje niezrozumiana, odtrącona i samotna w swoich dociekaniach. Najbardziej przejmujący jest obraz sposobu zbudowania mózgu z mechanicznych części wspartych elektryką i elektroniką, który działa zupełnie tak jak nasz własny, naturalny chciałoby się powiedzieć.
Oprócz tego, w kolejnym opowiadaniu, mamy próbę odtworzenia w sposób wirtualny ludzkiej świadomości czy może raczej świadomości całej ludzkości. Oprócz spraw oczywistych jak charakterystyka wymaganej złożoności obliczeniowej i potrzebnej do tego ilości cykli taktowania procesora, pojawiają się również dylematy moralne pod postacią pytań „czy ludzkość TAK NAPRAWDĘ nie chce mieć żadnych problemów, trudności ani komplikacji w życiu?”. Przegrzanie się jednostki centralnej (jakbyśmy dzisiaj powiedzieli) podczas próby zrozumienia tego problemu jest bardzo wymowną odpowiedzią.
Tytułowe opowiadanie uważam za najsłabsze z całego cyklu, ale tylko ze względu na zbytnią rozwlekłość opisów wzrostu czarnej kulki – broni biologicznej rosnącej w „ciemności i pleśni” która w końcu pożera wszystko i wymusza zdecydowaną reakcję postronnych osób. Sam temat jest ciekawy, choćby ze współczesnej perspektywy zagrożeń jakie niesie ze sobą nauka, ale opowiadanie mogłoby by mieć 20 stron mniej.
Z sześciu opowiadań, to trzy ostatnie stanowią o prawdziwej jakości twórczości Lema. Jest to, jak już wspomniałem, „surowe SF”. Pojawiają się tu odwieczne pytania i wątpliwości zasiane przez twórców gatunku. Skoro postępująca mechanizacja, komputeryzacja, automatyzacja i uprzemysłowienie wszystkich dziedzin życia jest czymś nieuniknionym to jak w takiej cywilizacji ma się odnaleźć człowiek? Powoli zaczynamy poruszać się w świecie, gdzie za kompana służy nam komputer, roboty wykonują wszystkie codzienne czynności, a z góry ustalone algorytmy normują nasze życie. Niekiedy więcej czasu spędzamy przez monitorem niż twarzą w twarz z żywą istotą. Z jednej strony to bardzo wygodne, ale z drugiej przypomina Ellen Ripley z „Nostromo”, gdzie przez miesiące nie ma żywego ducha, z którym moglibyśmy zwyczajnie pogadać. Potworna samotność wśród chłodnych i bezuczuciowych mechanizmów to jedno, ale równocześnie jaki jest kres tego szalonego postępu? Jak daleko i jak długo zamierzamy rozwijać maszyny i komputery – gdzie jest granica? SI to już rzeczywistość, ale czy grozi nam wizja z „Matrixa” albo „Terminatora”?
Lem nie posuwa się aż tak daleko. Co prawda w „Stu trzydziestu siedmiu sekundach” domyślamy się, że komputer IBM powiązany z siecią kilkudziesięciu tysięcy innych jednostek rachujących uzyskał własną świadomość, a nawet zdolność przewidywania przyszłości, ale ciągle jest to traktowane jako ciekawostka, a nie zagrożenie. Intrygujące i niepokojące, ale bezpieczne.
Co innego czynnik ludzki. W „Ananke” poznajemy wpływ ludzkiego charakteru na tworzone maszyny, które niejako dziedziczą – poprzez proces szybkiego uczenia się – pewne człowiecze cechy. Oczywiście niekonieczne te dobre…
Z kolei „Albatros” stanowi solidnie napisany thriller, w którym jesteśmy świadkami zagłady jednego ze statków kosmicznych opowiedzianej w formie dialogów i opisów zachowań załogi jednostki otrzymującej prośbę o pomoc: nie ma tu wybuchów, efekciarstwa, walk rodem z „Gwiezdnych wojen” tylko napływające komunikaty, gorączkująca się załoga, błyskające kontrolki pulpitów i ekranów oraz mnóstwo, mnóstwo napięcia.
Gdyby chcieć skonstruować określenie najlepiej pasujące do zbioru opowiadań „Ciemność i pleśń” to śmiało można je nazwać opowiadaniami grozy. Może współcześnie bardziej jesteśmy przyzwyczajeni do horrorów fantasy ze wszystkimi ich upiornymi konstruktami, ale także u Lema atmosfera potrafi się zagęszczać z każdą stroną. I znów wspomniany minimalizm: mamy okręty powietrzne, naukowy język, opis przemian i procesów fizycznych, jednak główną rolę gra tu ludzka psychika, ziemskie dylematy i charakter. Nie potrzeba strasznych potworów, widowiskowych kataklizmów ani bieganiny czy strzelaniny, aby poczuć niepokój i pewną niezdrową fascynację kiedy przychodzi do przemyśleń po zakończeniu lektury. Jako wisienkę na torcie warto zaznaczyć, że utwory Lema wymagają niekiedy pewnej inteligencji, wiadomości z różnych dziedzin i choćby podstawowej wiedzy, aby w pełni je zrozumieć i docenić. Miła odmiana po współczesnej, coraz częstszej, papce.
Bardzo sobie cenię twórczość Lema z dwóch powodów. Po pierwsze, co może nie jest niczym niezwykłym bo dawniej rynek fantastyki nie był tak rozwinięty jak dzisiaj, to od niego zaczynałem przygodę z literaturą science-fiction i do dzisiaj pozostał sentyment związany z opowiadaniami, które piętnaście lat temu się czytało, ale nie do końca jeszcze rozumiało. Drugim powodem jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-01
Stanisław Michalkiewicz znany jest jako konserwatywny publicysta, który pomimo wielu wydanych książek nie osiągnął – jak się wydaje – statusu medialnego celebryty jak kilku jemu podobnych. Może to i lepiej, bo dzięki temu odnosi się wrażenie, że większą wagę przywiązuje on do merytorycznego przekazu zamiast emocjonalnego oddziaływania. Dokładnie tak jest z „Dobrym „złym” liberalizmem”. Jest to książka z gatunku podręcznika podstaw polityki społecznej i ekonomicznej, który napisano rzeczywiście w taki sposób, aby maksymalnie prosto i zrozumiale wyłożyć fundamenty ideologii (choć może to zbyt mocne słowo) liberalnego konserwatyzmu. Na co dzień, w politycznej gorączce i w trakcie pobieżnego analizowania wydarzeń społecznych, często gdzieś gubi się znaczenie elementarnych pojęć, które powinien znać i jakimi operować powinien konserwatysta. Michalkiewicz zaspokaja tę potrzebę.
Książka podzielona jest na tzw. szkice, czyli kilku-kilkunastostronnicowe felietony, gdzie od początkowych pojęć przechodzimy do bardziej złożonych kwestii i zapoznajemy się zarówno z wykładnią, nazwijmy to, formalną jak i opiniami autora. Jako wolnościowiec, wolnorynkowiec i osoba o nastawieniu pozytywistycznym, Michalkiewicz dużą wagę przywiązuje do praw naturalnych, niezależności każdego z obywateli oraz istotnej roli silnej gospodarki w budowie silnego (a co się z tym wiąże – bezpiecznego) państwa. Z jednej strony jest to typowy elementarz, ale z drugiej pozwala usystematyzować wiedzę na tematy, które często absorbują uwagę wszelkiej maści społeczników i ludzi zaangażowanych politycznie.
Dużą zaletą jest prosty język publikacji. „Dobry „zły” liberalizm” czyta się szybko, przyjemnie i posiada kilka fragmentów, do których warto wracać, a najlepiej dobrze zapamiętać i wziąć sobie do serca. Autor nie sięga po teorie ekonomiczne, wiele tematów upraszcza, nie wymaga znajomości skomplikowanych modeli politycznych, a mimo to przekazuje sporą porcję konkretnej wiedzy. Niektóre sprawy okazują się wręcz trywialnie proste do zrozumienia kiedy dobrze pojmie się podstawy, choć w kilku miejscach Michalkiewicz zdaje się wyciągać niepełne wnioski (fakt, sam przyznaje że są to jedynie jego autorskie hipotezy).
Główna wada to strona techniczna. Jak już zauważono książka albo nie przeszła przez korektę albo była ona mocno niekompetentna, gdyż roi się od literówek i różnego rodzaju błędów literackich. Nieco psuje to lekturę, ale jeżeli przymknie się oko na te niedopracowania skupiając na samym przekazie, to z pewnością nie będzie to czas stracony.
Stanisław Michalkiewicz znany jest jako konserwatywny publicysta, który pomimo wielu wydanych książek nie osiągnął – jak się wydaje – statusu medialnego celebryty jak kilku jemu podobnych. Może to i lepiej, bo dzięki temu odnosi się wrażenie, że większą wagę przywiązuje on do merytorycznego przekazu zamiast emocjonalnego oddziaływania. Dokładnie tak jest z „Dobrym „złym”...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-01
Bez wątpienia jednym z najważniejszych elementów branych pod uwagę podczas planowania, organizowania i przeprowadzania działań wojennych jest czynnik geografii. Jest to taki rodzaj nauki przyrodniczej i społecznej, która z jednej strony wydaje się oczywista i bywa traktowana po macoszemu (co często się boleśnie mści), a z drugiej ma fundamentalny wpływ na przebieg każdego starcia. W takim właśnie duchu napisano „Działania militarne w Polsce Południowo-Wschodniej”. Teoretycznie jest to książka historyczna, lecz wstęp oraz szkielet jest „geograficzny”. W sumie otrzymujemy więc dzieło o charakterze geostrategicznym, a może nawet geopolitycznym, które skupia się na wycinku obszaru dawnej Rzeczpospolitej.
Od razu trzeba zaznaczyć, że jest to pozycja bardzo niszowa. Nie dość, że zakres omawianych działań ogranicza się do konkretnego, wydzielonego obszaru i nie dotyczy np. całej Polski to jeszcze kładzie nacisk na aspekt wyłącznie militarny, więc automatycznie może odstraszać osoby zajmujące się „czystą” historią lub takie, które patrzą na temat bardziej syntetycznie i budują swoje koncepcje czerpiąc z różnych dziedzin. Za to dla miłośników historii wojskowości „Działania militarne...” stanowią nie lada gratkę.
Całość została podzielona chronologicznie zgodnie z występowaniem konkretnym starć i wojen, a kolejne rozdziały są różnej długości. Te opisujące okresy kiedy „nic się nie działo” są krótsze, lakoniczne i obejmują dłuższe ramy czasowe, a z kolei latom dotyczącym powstań (Chmielnickiego, listopadowe, styczniowe) czy wojen poświęcono wyraźnie więcej uwagi. W czasie lektury należy przede wszystkim przestawić się na przyjęty przez autorów sposób pisania uwzględniający tylko ten wycinek danych działań, który miał miejsce na omawianych obszarze. Innymi słowy, jeżeli starcie zbrojne miało miejsce na innym terenie to pomimo faktu, że było niezwykle ważne dla naszej historii, tutaj nie będzie uwzględnione (np. wielka wojna z Zakonem). Książka stanowi świetną formę atlasu historycznego, dzięki któremu możemy śledzić dokładny przebieg konkretnych aktywności wojska, a poprzez swoją ogromną szczegółowość zadowoli każdego zainteresowanego tematem.
W przypadku tego rodzaju publicystyki trudno mówić o wadach rozumianych klasycznie. Błędów merytorycznych nie odnotowałem, choć oczywiście aby tak naprawdę ocenić jakość danych należałoby usiąść z mapą nad każdym akapitem i sprawdzać czy dana rzeka rzeczywiście biegnie tak jak opisano albo czy określona przeszkoda terenowa faktycznie sięga tam gdzie twierdzą autorzy, a ukształtowanie powierzchni naprawdę uniemożliwia takie czy inne zachowanie oddziału wojska. Jest to nierealne, ale też niepotrzebne. Niewątpliwie niedopatrzeniem wydawnictwa jest za to słaba korekta. Książka zawiera sporo literówek na zasadzie brakujących liter, przestawionego szyku lub braku pewnych oznaczeń jak kropka przy liczebnikach porządkowych. Niby nic, niby tylko kosmetyka, ale wcale nierzadkie są przypadki, że w połączeniu z numeracją lub nazewnictwem jednostek bojowych wprowadza to zamieszanie.
Jakkolwiek „Działania militarne...” są pozycją wyraźnie dla pasjonatów bądź osób zajmujących się historią ziem południowo-wschodnich naukowo to książka posiada także kilka ukrytych zalet. Po pierwsze, spora jej część odnosi się do czasów I RP kiedy to Polska była jedną z lądowych potęg europejskich i bez wątpienia stanowiła imperium w swojej części kontynentu. Z jednej strony podnosi to na duchu, ale z drugiej daje pojęcie jakimi kategoriami myśleli wtedy nasi włodarze mając świadomość, że jest się jednym z rozgrywających. Geografia determinuje też zakres możliwości jakie ma dane państwo i w „Działaniach militarnych...” jest świetnie ukazane jak dostęp do ważnych szlaków komunikacyjnych (lub jego brak) wpływa na rozwój kraju.
Dodatkowo książka jest świetnym przewodnikiem turystycznym. Oczywiście większość z obiektów militarnych, umocnień, zamków i bunkrów nie przetrwało do dzisiejszych czasów, ale nie oznacza to, że nie ma czego zwiedzać. Na wyróżnienie zasługują tu znane miasta jak Przemysł, Kraków (które były najważniejszymi i największymi twierdzami w swoim czasie) czy Zamość, ale także pomniejsze miasteczka rozrzucone np. wzdłuż Bugu, w których gdzieniegdzie można znaleźć pozostałości po dawnych czasach. Z lektury można wyłowić niejeden pomysł na wycieczkę wzdłuż naszej południowo-wschodniej granicy.
Ogólnie rzecz biorąc, publikacja ta pomimo swojej specyfiki i niszowego charakteru jest cenną pozycją dla różnego rodzaju czytelnika: od miłośników historii i geografii przez fanów militariów i architektury obronnej po ludzi zainteresowanych szerokim spojrzeniem na dawną politykę pod kątem geostrategii. Daje przekrojowe pojęcie o omawianym temacie, ale ilość szczegółów zadowoli nawet najbardziej wybrednego konesera.
Bez wątpienia jednym z najważniejszych elementów branych pod uwagę podczas planowania, organizowania i przeprowadzania działań wojennych jest czynnik geografii. Jest to taki rodzaj nauki przyrodniczej i społecznej, która z jednej strony wydaje się oczywista i bywa traktowana po macoszemu (co często się boleśnie mści), a z drugiej ma fundamentalny wpływ na przebieg każdego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2020-04-07
Spośród wielu społecznych kwestii, które rozpalają media, temat broni palnej nie należy do najbardziej emocjonujących. Owszem, jest to sprawa ważna, nawet drażliwa, ociera się o bezpieczeństwo obywateli oraz ich podstawowe prawa (jak prawo do obrony koniecznej), lecz ze względu na pewien poziom skomplikowania – tak prawnego, jak i technicznego – brak jej odpowiedniej „nośności”. Jest to o tyle dziwne, że akurat Rzeczpospolita ma długie tradycje strzeleckie i warto byłoby pomyśleć nad ich przywróceniem. Zgodnie z prezentowaną w książce wizją, to nie jest tak, że w Polsce nie ma prawa do posiadania broni przez zwykłych ludzi. Ono istnieje, tylko aby uzyskać zezwolenie należy poddać się sztucznie skomplikowanemu procesowi, ponieść przesadne koszty i dodatkowo przejść odpowiednie procedury prawne. Innymi słowy: jest to po prostu zbyt skomplikowane i zbyt kosztowne.
„Dzieci i broń” nie jest jednak książką poświęconą wyłącznie broni palnej i problemom związanym z tym zagadnieniem na rynku polskim. W rzeczywistości jest to rozległy wywiad z prezesem Jackiem Hogą stanowiący wykładnię jego poglądów tak na sprawy bezpieczeństwa, jak i pracy fundacji Ad Arma czy współczesnej kondycji społeczeństw. Omawiane tematy obejmują bardzo szeroki zakres (za spisem treści: autorytety, edukacja, Kościół katolicki, kultura, państwo, rodzina, łowiectwo), a forma wywiadu-rzeki ułatwia autorowi robienie wielu dygresji i poruszanie spraw, które może nie są na czołówkach gazet, ale często odnosi się wrażenie, że powinny.
Jak to zwykle bywa w przypadku tego rodzaju publikacji, trudno je oceniać w taki sposób jak robi się to przy zwykłych książkach. Wszystko zależy od stosunku czytelnika do poglądów prezentowanych przez uczestnika wywiadu. Na podstawie udzielanych odpowiedzi oraz uwag rzucanych przy okazji poruszania kolejnych kwestii, prezes Ad Army rysuje nam się jako osoba o tradycyjnym i zdroworozsądkowym podejściu do życia i funkcjonowania państwa. Z jednej strony nacisk położony jest na rodzinę, posiadanie i wychowywanie dzieci, chrześcijaństwo jako fundament polskości czy wolność osobistą jako podstawowy aspekt życia każdego obywatela, a z drugiej przedstawiana jest wizja upodmiotowienia Polaków poprzez wprowadzenie „praktycznego prawa do życia”, czyli prawną możliwość obrony przed napaścią z użyciem współczesnych środków.
Nieco odrębną częścią jest ostatni rozdział poświęcony możliwościom obronnym Wojska Polskiego. Jest to jedynie pobieżna analiza zakładająca skupienie się na wybranych aspektach, ale obraz naszej armii jaki wyłania się po nawet takim powierzchownym spojrzeniu wola o pomstę do nieba. I nie chodzi wyłącznie o stan posiadanego sprzętu, ale także brak decyzyjności, „woli politycznej”, wielu bezsensownych procedur, rozbuchanej administracji, złych przepisów i wielu innych organizacyjno-prawnych chorób, które trapią polskie wojsko. Zdecydowanie nie jest to część optymistyczna.
Niezależnie od oceny światopoglądu Jacka Hogi, to trzeba przyznać, że jest on sensowny, logiczny i nie ogranicza się wyłącznie – jak to często u nas bywa - do krytykowania. Jest to ciekawe spojrzenie, warte rozważenia i miejscami dające do myślenia. Wydaje się, że w naszej przestrzeni publicznej i medialnej często brakuje mówienia wprost i wskazywania pewnych problemów bezpośrednio, więc pod tym względem wypowiedzi prezesa Ad Army są często powiewem świeżości. To jednak budujące, że istnieją w Polsce fundacje nieuwiązane politycznie, starające się szerzyć słuszne, obywatelskie idee.
Spośród wielu społecznych kwestii, które rozpalają media, temat broni palnej nie należy do najbardziej emocjonujących. Owszem, jest to sprawa ważna, nawet drażliwa, ociera się o bezpieczeństwo obywateli oraz ich podstawowe prawa (jak prawo do obrony koniecznej), lecz ze względu na pewien poziom skomplikowania – tak prawnego, jak i technicznego – brak jej odpowiedniej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013-01-31
Nie ma w polskiej zbiorowej świadomości dziedziny bardziej obciążonej stereotypami niż stosunki polsko-żydowskie. Temat jest tak obszerny, że nie sposób przytoczyć wszystkich autorów z różnych dziedzin, którzy poświęcili się analizie tego problemu. Ciągła ewolucja owych relacji pomimo upływu czasu nie przestaje rozbudzać umysłów i prowadzić do coraz to nowych dyskusji. Pomimo tego, że większość faktów jest od dawna znana, zmieniają się interpretacje i to one wywołują tyle emocji.
Piotrowi Kuncewiczowi udało się moim zdaniem dokonać spójnej syntezy i spojrzeć maksymalnie obiektywnie na całość zagadnienia. W opisie książki czytamy, że jest ona efektem osobistych przemyśleń autora i próbą jego zmierzenia się z tą wielką namiętnością, ale oprócz tego stanowi również najlepsze jakie spotkałem opracowanie dziejów narodu żydowskiego. Być może pod względem naukowym ustępuje warsztatowo co poniektórym badaczom, ale w stopniu wystarczającym wykłada to, co Kuncewicz zamierza nam przekazać, popiera to dowodami, stawia tezy, które zostają potwierdzone, a następnie wyciąga logiczne wnioski. Nie pomijając także stosownej puenty. Warto zwrócić uwagę właśnie na racjonalne podejście do sprawy, gdyż z racji samej drażliwości tematu nie jest łatwo pozostać tu bezstronnym.
Ważnym aspektem dzieła jest bez wątpienia historia starozakonnych i ich losy od czasów starożytnych. Dowiadujemy się, gdzie mieli osady i jak żyli potomkowie Fenicjan, poznajemy politykę ich państwa wobec krajów hellenistycznych oraz starcia z potęgą Rzymu zakończone zniszczeniem świątyni w Jerozolimie i wielką emigracją, która doprowadziła do zasiedlenia innych krajów Europy (początkowo w basenie Morza Śródziemnego). Każda epoka zostaje w „Goju patrzącym na Żyda” zestawiona z sytuacją i kondycją Żydów na świecie oraz poddana analizie pod kątem ich stosunków z mieszkańcami innych krajów i udziału w toczącej się historii.
Autor barwnie i zrozumiale opisuje społeczność semicką, przytacza ich zwyczaje i rytuały, wskazuje czym i w jaki sposób różnią się oni od chrześcijan, wyznawców Islamu oraz innych religii, co służy zbudowaniu argumentu, że jednym z powodów przejawów antysemityzmu jest obawa przed innością. To, czego się nie zna, nie rozumie, co wydaje się obce i w dodatku przybywa z zewnątrz, instynktownie traktowane jest z nieufnością przejawiającą się w różnoraki sposób: jedni poprzestają na zwykłej obawie, niepokoju i alienacji, inni posuwają się do agresji i brutalności. Kuncewicz przedstawia życie codzienne Żydów wygnanych ze swojej ojczyzny, która została zniszczona i zaanektowana, pośród innych nacji, gdzie znaleźli schronienie, co jest bardzo wymownym czynnikiem składającym się na współczesne relacje z Żydami.
Wydawać by się mogło, że antysemityzm (w jakiej postaci by nie występował) jest spowodowany – jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach – nietolerancją, ograniczonością umysłową i wąskimi horyzontami ludzi (tych prostych oraz tych u władzy) oraz strachem przed czymś nieznanym, a przedstawiciele narodu wybranego (jak sami się nazywają) występują tylko w roli ofiar przytyków, drwin, szyderstw i ataków. Nic bardziej mylnego. W tym właśnie miejscu rozpoczyna się najciekawsza część książki, która ma pokazać nie tyle, że wszystkiemu winni są Żydzi, ale że wina leży po obu stronach, niekiedy z wychyleniem w lewą stronę.
Nie sposób przytoczyć tu wszystkich przykładów dowodzących tego, że nie tylko goje (osoby pochodzenia nieżydowskiego) są winni, ale także ludność wyznania mojżeszowego często odtrącała pomocną dłoń wyciągniętą w swoim kierunku co prowadziło do sporów, konfliktów i komplikowało wzajemne współżycie, więc najlepiej ustosunkować się tylko do kilku przykładów.
O ile ucieczka Żydów z Izraela i ich życie w diasporze było spowodowane czynnikiem zewnętrznym (wzmianka o Rzymianach), o tyle ich późniejsze przepędzanie z kolejnych krajów europejskich już niekoniecznie. Starozakonni zostali wypędzeni z Hiszpanii, Francji, wielu księstw niemieckich (to czasy zanim Niemcy były zjednoczone pod jedną władzą), ponadto trudno o ich znaczącą obecność w Anglii czy Skandynawii. Dopiero – ciągle gonieni – znaleźli bezpieczną przystań w Polsce, gdzie pozwolono im się osiedlić i nawet nadano liczne przywileje za Kazimierza Wielkiego (słynny krakowski Kazimierz, który w średniowieczu był odrębnym miastem). Ufano, że tak liczna społeczność przybyła z zagranicy ulegnie asymilacji albo przynajmniej wesprze państwo, które udzieliło jej schronienia, kiedy wszyscy wokół odwrócili się plecami. Historia pierwszej Rzeczpospolitej pokazuje jednak smutną prawdę, iż obie nacje (polska i żydowska) zawsze żyły obok siebie, nigdy razem ze sobą. Oczywiście były przypadki sugerujące wzajemne współdziałanie (choćby sytuacja z „Ziemi obiecanej”) we wspólnym interesie, ale zdecydowana większość żyła w odosobnieniu (słynnych gettach znanych już od średniowiecza). Bardzo dobrym dowodem jest tutaj postać Berka Joselewicza, który w czasie powstania kościuszkowskiego sformował pułk walczący po stronie polskiej, w czym – jak ze smutkiem zauważa autor – pozostał odosobniony, ponieważ jest to jedyny przypadek w historii gdzie Żydzi wsparli tak licznie sprawę polską.
Wśród naszego narodu pokutuje także świadomość zaszłości z czasów komunistycznych, kiedy to wielu spośród prominentnych działaczy komitetu centralnego, aparatu bezpieczeństwa i służb nękających i prześladujących Polaków była pochodzenia żydowskiego. Odbiło się to na naszej mentalności i podejściu do problemu, bo pomimo tylu cierpień znikąd szukać zadośćuczynienia. Nawiązując do historii po 1989 roku trzeba także wspomnieć o wpływowych politykach niektórych naszych rządów, którzy także będąc pochodzenia żydowskiego obrzucali kraj inwektywami i obelgami na arenie międzynarodowej w Brukseli na forum UE. Trudno w takich warunkach o pojednanie.
Sprawa pogromów jest jednocześnie delikatna i prosta do wyjaśnienia. Pogromy nie były organizowane tylko w Polsce i nie dotyczyły tylko Żydów, gdyż jest to problem ogólnoświatowy. Bez dwóch zdań nigdy nie powinny się odbyć, a ich prowodyrów należy bezwzględnie ścigać i sądzić, lecz nie jest to powód, aby piętnować tylko Polskę z tego powodu. W każdym społeczeństwie znajduje się kilka procent ludzi, którzy za nic mają poszanowanie innego człowieka: jego godności, prawa do życia i samostanowienia.
Najbardziej dobitnym przykładem świadczącym o tym, że naród żydowski sam wydaje się nie być przekonany co do pojednania z Polakami są ciągłe incydenty i niepotrzebne rozdrapywanie dawnych ran („polskie obozy śmierci” w wykonaniu amerykańskiego prezydenta, filmy w rodzaju „Pokłosia” Pasikowskiego, zbędne uroczystości w Jedwabnem, sztuczne promowanie przez mainstreamowy Salon artystów powiązanych ze środowiskiem żydowskim kosztem pozostałych i wiele innych). Kuncewicz świetnie ukazuje także wiele dawniejszych epizodów, które stawały się takimi właśnie małymi ogniskami wzajemnej niechęci.
Istnieje odznaczenie „Sprawiedliwy wśród narodów świata” przyznawane przez izraelską organizację Yad Vashem, które jest nadawane ludziom najbardziej na świecie zasłużonym w pomaganiu Żydom i dziwnym trafem Polacy stanowią największą część spośród osób, jakie medal otrzymały. Żadna inna nacja nie ma tylu wyróżnionych.
Warto też wspomnieć, że w czasie drugiej wojny światowej Polska była jedynym krajem w Europie, gdzie za pomoc udzieloną Żydom groziła kara śmierci (w takiej np. Francji można było co najwyżej stracić pracę), co było ewenementem i – patrząc na liczbę odznaczonych wspomnianym wyżej orderem – nie odstraszało Polaków od niesienia pomocy bliźniemu. Kończąc swoją powieść, Kuncewicz słusznie zwraca uwagę, że nie ma na celu postawienia się ponad narodem izraelskim, ale zwyczajnego unormowania stosunków między oboma nacjami i nadziei na usłyszenie choćby ciepłego słowa od tych, z którymi dzielimy tak dużo wspólnej, często bolesnej, historii.
Nie ma w polskiej zbiorowej świadomości dziedziny bardziej obciążonej stereotypami niż stosunki polsko-żydowskie. Temat jest tak obszerny, że nie sposób przytoczyć wszystkich autorów z różnych dziedzin, którzy poświęcili się analizie tego problemu. Ciągła ewolucja owych relacji pomimo upływu czasu nie przestaje rozbudzać umysłów i prowadzić do coraz to nowych dyskusji....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-09-27
Szwecja należy do grupy państw, które w całej swojej wielowiekowej historii miały zaledwie jedno stulecie, kiedy rzeczywiście były potęgami i liczącymi się graczami na arenie międzynarodowej. Kształtowały politykę krajów ościennych, realizowały wielkie ponadnarodowe wizje, a przy tym dokonywały intensywnej modernizacji własnego podwórka. Sylwetka Gustawa II Adolfa jest o tyle warta zapoznania, że był on monarchą, który zapoczątkował okres świetności tego kraju i wprowadził go do grona najbardziej wpływowych bytów politycznych w XVII wieku. Książka Zbigniewa Anusika stanowi kompletną biografię tego monarchy, który okazał się jednym z najważniejszych (a w samej Szwecji – najlepszych) w historii.
Przy okazji omawiania całego intensywnego życia króla Gustawa, przedstawione nam zostają burzliwe losy samej Szwecji, która z kraju przeraźliwie wręcz biednego urasta do rangi państwa zdolnego narzucać swoją wolę sąsiadom i z sukcesami angażować się w wielką, europejską politykę. Książka jest przepełniona treścią: od chłopskiej codzienności przez arystokratyczną salonowość i dworskie intrygi aż po kluczowe zagrania na najwyższych szczeblach władzy, a wszystko zanurzone w niemal nieustającej zawierusze wojennej, jaka przetaczała się przez akwen Bałtyku. To, co może się podobać to przybliżenie sylwetki nie tylko samego monarchy – który bez wątpienia był silną osobowością – ale także wielu jego ministrów, generałów, współpracowników, przeciwników politycznych oraz osób postronnych, które odcisnęły swoje piętno na Gustawie Adolfie. Na pierwszy plan wysuwa się tu niezwykle interesujący kanclerz Axel Oxenstierna pełniący rolę szarej eminencji i będący odpowiednikiem francuskich kardynałów Richelieu i Mazarina lub polskiego biskupa Oleśnickiego. W rzeczywistości więc dostajemy nie tyle biografię jednej osoby, co biografię Szwecji w okresie panowania tegoż monarchy.
Książka zawiera wiele soczystych opisów zarówno pojedynczych postaci jak też bitew i starć kawaleryjskich, ale można odnieść wrażenie, że w przypadku charakteryzowania zmagań na terenie Rzeszy Niemieckiej nie dość przybliżono sylwetki co poniektórych uczestników. Powoduje to kilkukrotne zgubienie się w czasie lektury (głównie z powodu podobieństwa nazwisk rodowych), choć problem dotyczy tylko 2-3 rozdziałów. Niektóre z wątków są opisane zbyt pobieżnie, inne zbyt rozwlekle. Z drugiej strony, na swój sposób dobrze oddaje to rzeczywistą sytuację – wszak nie istniało w tamtym czasie państwo niemieckie, tylko kilkaset księstw z czego kilka-kilkanaście miało decydujący głos. Świetnie opisano ciągle zmieniające się sojusze, intrygi dyskredytujące stronę przeciwną, a także ukazano szerszy kontekst polityczny.
To, czego jednak najbardziej brakuje w książce to opis sytuacji już po śmierci króla w bitwie pod Lutzen. Autor mógł nakreślić chociaż kilkanaście kolejnych lat, kiedy Szwedzi już bez swojego wodza, nadal walczyli i koniec końców wyszli z Wojny Trzydziestoletniej jako mocarstwo. W skrócie: szwedzkie ambicje nie umarły wraz ze śmiercią króla.
Za to zupełnie nie ma można mieć pretensji do sposobu przedstawienia samej postaci Gustawa Adolfa. Opisy są barwne, niekiedy wzruszające (problemy miłosne jeszcze za życia matki), straszne (naturalistyczne okrucieństwo wojny), rubaszne (wygląd króla pod koniec życia), przejmujące (dowody osobistej odwagi), komediowe (relacje z małżonką), a nawet o walorze edukacyjnym (relacje z kanclerzem i budowa zrębów nowoczesnego państwa). Jeśli dodać do tego wybuchowy i bardzo emocjonalny charakter króla, który bardzo szybko przechodził od słów do czynów i często musiano go powstrzymywać przed pochopnymi decyzjami, to dostaniemy niezwykle wyrazistego człowieka swojej epoki. Nie sposób nie poczuć pewnej sympatii.
Spośród wielu innych wątków poruszanych w książce na uwagę zasługuje sprawa Rzeczpospolitej. Właściwie wszystkie wydarzenia mające miejsce w XVII wieku pomiędzy Polską, a Szwecją podyktowane były polityką dynastyczną Wazów. O ile naszą rodzimą wersję wydarzeń znamy (choćby z lekcji historii), o tyle Zbigniew Anusik przedstawia skandynawski punkt widzenia. Nie różnią się one znacząco, choć mamy możliwość poznania motywacji szwedzkich decydentów oraz szczegółów inwazji w Inflantach czy Pomorzu Gdańskim. Na swój sposób, biografia Gustawa II Adolfa pośrednio ukazuje Zygmunta III jako bardzo sprawnego monarchę, który musiał działać w niesprzyjających okolicznościach wewnętrznych i pomimo tego udało mu się osiągnąć bardzo wiele dla swojego kraju. Wartościowy przyczynek do dziejów XVII-wiecznej Polski. Aż się prosi o stworzenie alternatywnego scenariusza, kiedy to Rzeczpospolita Obojga Narodów wspólnie ze Szwecją tworzą unię jak ta wcześniejsza z Litwą i panują nad Bałtykiem.
Czasy panowania Wazów to bez wątpienia niesamowicie interesujący okres w historii, a książka Zbigniewa Anusika tylko to potwierdza. Rozgrywki rodowe, wielkie bitwy i kampanie, dramatyczne losy prostych ludzi, uniwersalne problemy jakim musiano sprostać czy pewna ponadczasowość w przekazywanej treści. Pomimo kilku drobnych zgrzytów fabularnych i mnóstwa dat, to dostajemy tu niemal powieść historyczną. Najjaśniejszym punktem jest oczywiście krewki Gustaw Adolf, ale warto poznać także inne wyraziste osoby z jego otoczenia (Oxenstierna, Wallenstein, Zygmunt III) wraz z kontekstem społeczno-politycznym. Świetny początek studiów nad całą epoką.
Szwecja należy do grupy państw, które w całej swojej wielowiekowej historii miały zaledwie jedno stulecie, kiedy rzeczywiście były potęgami i liczącymi się graczami na arenie międzynarodowej. Kształtowały politykę krajów ościennych, realizowały wielkie ponadnarodowe wizje, a przy tym dokonywały intensywnej modernizacji własnego podwórka. Sylwetka Gustawa II Adolfa jest o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-01-21
Biblia dla miłośników fizyki.
To, co najbardziej się rzuca w oczy to ogrom wiedzy zawartej w tej solidnej księdze oraz jakość wykonania. Rzeczywiście widać te drobiazgowe, wieloletnie badania źródłowe związane z dziejami fizyki, a także poważne potraktowanie tematu. Autor podszedł do poszczególnych problemów komplementarnie, czyli oprócz przedstawienia danej teorii poznajemy również kłopoty z jakimi borykali się uczeni badający podobne zagadnienia, fragmenty ich historii (nie brakuje elementów humorystycznych) i możliwości jakie się wiązały z idącymi za odkryciami przełomami intelektualnymi. Zapewne część opisów mogłaby być bardziej rozwinięta, a inne nieco skrócone, ale zamysł przekazania odpowiedniej pigułki wiedzy (czy wręcz: piguły) udało się w moim przekonaniu zrealizować.
„Historia fizyki” to na swój sposób pozycja interdyscyplinarna. Niby jest to książka o przeszłości, czyli ma wartość historyczną, ale z racji ilości materiału matematycznego (od którego się nie da uciec omawiając taką tematykę) balansuje na granicy literatury naukowej. Trochę może nawet popularnej, gdyż prof. Wróblewskiemu zależało na maksymalnie przystępnym przekazie, co jednak nie do końca się powiodło. Określenie beletryzowany podręcznik naukowy mogłoby tu pasować, ale znów nie jest to pozycja, z której można się uczyć do egzaminu.
Najlepiej po prostu postawić „Historię fizyki” na półce i zaglądać od czasu do czasu, dawkując sobie informacje o wybranym problemie fizycznym bądź badaczu jednocześnie mając na uwadze fakt, że przykład tej książki ukazuje jak powinna wyglądać popularyzacja nauki.
Biblia dla miłośników fizyki.
To, co najbardziej się rzuca w oczy to ogrom wiedzy zawartej w tej solidnej księdze oraz jakość wykonania. Rzeczywiście widać te drobiazgowe, wieloletnie badania źródłowe związane z dziejami fizyki, a także poważne potraktowanie tematu. Autor podszedł do poszczególnych problemów komplementarnie, czyli oprócz przedstawienia danej teorii...
2017-10-01
Nie jest wielką tajemnicą, że sposób przedstawiania oraz narracje dotyczące polskiej historii ewoluowały na przestrzeni wieków i to nie tylko z powodu ‘mądrości etapu’, ale też faktu, że zgodnie ze starym powiedzeniem piszą ją zwycięzcy. Istnieje także wiele mitów, które powtarzane z pokolenia na pokolenie nie były przez nikogo weryfikowane i ciągną się za nami od stuleci. Do tego dochodzi jeszcze wpływ najróżniejszych prądów związanych ze specyfiką danego okresu historycznego jak pisanie ku pokrzepieniu serc w czasie zaborów czy fałszowanie naszych dziejów w latach powojennych. Nie pomagają tu niestety podręczniki szkolne, gdzie ukazuje się tzw. wersję kanoniczną naszej historii, w której nie ma zbyt wiele miejsca na niuanse i odcienie szarości. Radosław Patlewicz postanowił zagłębić się w mniej spopularyzowane źródła, sięgnąć nieco głębiej w materiały z epoki i z punktu widzenia państwowca ocenić na ile utrwalone przekonania i mity są prawdziwe, a przy tym zabrać nas w podróż po burzliwych dziejach I RP.
Pomimo tego, że książka nie jest gruba – ma nieco ponad 250 stron – to jest bardzo treściwa, gdyż w mocno skondensowany sposób opisuje Polskę od czasów „przedmieszkowych” rozprawiając się z mitem Wielkiej Lechii aż do III rozbioru w 1795 roku z fatalną rolą Stanisława Augusta Poniatowskiego. Autor nie stworzył podręcznika do historii ani nie stara się przedstawić swojej wizji historii alternatywnej tudzież wydumanych teorii spiskowych (choć jest dużo o masonach), lecz skupia się na wybranych problemach, które jego zdaniem miały istotne znaczenie w tworzeniu, a potem utrwalaniu, pewnych mitów. Niekiedy było to spowodowane przypadkiem, czasem ingerencją zewnętrzną, a bywało, że planowym działaniem sił wewnątrz kraju. Aby w pełni zrozumieć przekaz Patlewicza konieczne jest postawienie się w pozycji osoby, dla której najistotniejsze jest przetrwanie i siła państwa polskiego zbudowanego na bazie tradycyjnych, fundamentalnych (może nawet konserwatywnych) wartości z silnym wpływem religii katolickiej, która to odcisnęła bardzo mocne piętno w kształtowaniu się naszego państwa.
Nie sposób streścić niemal tysiąca lat w krótkim tekście, więc warto odnotować, że jeśli – jak zapewnia autor na swoich spotkaniach promujących dzieło – na wszystkie postawione tezy jest w stanie przedstawić stosowną bibliografię (książka nie zawiera przypisów poza krótką listą kilkunastu pozycji historycznych na końcu), to mamy do czynienia z dziełem rewolucyjnym. „Historia polityczna Polski” pozwala spojrzeć na wiele aspektów naszych dziejów w innym świetle poprzez poznanie motywacji osób, które w różnych stuleciach miały wpływ na kierunki naszej polityki. Duże znaczenie zostało przypisane rewolucji protestanckiej i spustoszeniu jakie ona wywołała w mentalności zachodnich społeczeństw, czego skutki są widoczne do dzisiaj pod postacią marksizmu kulturowego. Oprócz tego podkreślono ważność samostanowienia i wolności gospodarczej, ułudę retoryki demokratycznej, mocno skrytykowano donoszenie na własny kraj za granicę czy przedkładanie partykularnych interesów nad dobro ojczyzny. Co najbardziej niepokojące, wędrując przez kolejne rozdziały, trudno miejscami nie znaleźć analogii do współczesności.
Od strony technicznej, książce nic nie można zarzucić. Tekst jest sensownie i chronologicznie podzielony na rozdziały, które czyta się dobrze i gładko. Dosyć często natrafiamy na czarno-białe zdjęcia opisywanych postaci czy miniaturowe przedruki map z epoki, co uzupełnia lekturę o element wizualny, a całości dodaje atrakcyjności. Podsumowując, jest to pozycja obowiązkowa dla wszystkich zainteresowanych losami Polski, którzy chcieliby poznać więcej szczegółów o naszych dziejach wliczając w to sylwetki nie tylko rzeczywistych zdrajców kierujących się kunktatorstwem, którzy dzisiaj uchodzą za postacie co najmniej neutralne, ale też o zapomnianych bohaterach (jak Jan Tarło czy biskup Sołtyk), którzy zaginęli gdzieś w mroku dziejów, a nierzadko zapłacili najwyższą ceną za trwanie przy polskości.
Jedyną wadą, jakiej udało mi się doszukać w książce jest – oprócz tego, że zbyt krótka – to częste powoływanie się na drobne, incydentalne wręcz przykłady mające podeprzeć niektóre z tez. Nie jest to jakiś zasadniczy błąd, ponieważ najważniejsze zarzuty są i tak oparte na przynajmniej kilku filarach, ale jest to na tyle częste, że potrafi się rzucić w oczy. Wydaje się odrobinę naciągane to, że na podstawie jednego, mało znaczącego drobiazgu wyprowadza się niekiedy całą teorię na dany temat. Oczywiście zarzut nie dotyczy tych poważnych przedsięwzięć, które stanowiły prawdziwe zwrotnice w polskich dziejach.
Pozostaje czekać z niecierpliwością na drugi tom opisujący okres od XIX wieku do współczesności, który ma się ukazać w przyszłym roku.
Nie jest wielką tajemnicą, że sposób przedstawiania oraz narracje dotyczące polskiej historii ewoluowały na przestrzeni wieków i to nie tylko z powodu ‘mądrości etapu’, ale też faktu, że zgodnie ze starym powiedzeniem piszą ją zwycięzcy. Istnieje także wiele mitów, które powtarzane z pokolenia na pokolenie nie były przez nikogo weryfikowane i ciągną się za nami od stuleci....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-16
O ile historia wojen jest stara jak sama ludzkość i towarzyszy nam od starożytności, o tyle dzieje powszechnej myśli wojskowej datują się jako znacznie młodsze zjawisko. Zgodnie z pierwszą tezą autora, narodziny polskiego dorobku w tym zakresie należy upatrywać w drugiej połowie XV wieku i data ta nie odbiega znacząco od początków europejskich. Opracowanie Lecha Wyszczelskiego obejmuje okres od czasów Jagiellonów po Drugą Wojnę, które zostały wyznaczone jako pewna cezura mogąca być już obiektywnie podsumowana. Nie da się ukryć, że poziom polskiej myśli wojskowej był mocno skorelowany z kondycją Rzeczpospolitej i zależność ta była niemal proporcjonalna, czyli im słabsze i bardziej zdegenerowane było państwo, tym większy upadek intelektualny. Autor bardzo trafnie zauważa również, że specyfiką rozwoju dorobku polskiej myśli wojskowej do rozbiorów było koncentrowanie uwagi nie tyle na refleksji ogólnej – występowała ona częściowo w pracach Jana Tarnowskiego, Andrzeja Frycza-Modrzewskiego, a najpełniej u Kazimierza Siemienowicza – ile na problematyce zapewnienia bezpieczeństwa Polsce w okresie upadku państwowości.
Od strony merytorycznej „Historia polskiej myśli wojskowej” wypada nad wyraz dobrze. Tematyka mogłaby sugerować żmudne przedzieranie się przez dzieła teoretyków wojskowości (których na przestrzeni ponad pięciu wieków nie brakowało…), co na dłuższą metę groziło bardzo nużącą lekturą. Nic z tych rzeczy. Książka istotnie zawiera wiele odwołań do źródeł, nierzadko przytaczając stosowne fragmenty, lecz jest to na tyle treściwe, że autorowi udaje się przekazać to, co najważniejsze bez zbędnej wylewności. Przy okazji omawiania poszczególnych prac stykamy się – co jest nieuniknione – z naszą historią, ułatwiając w ten sposób odnalezienie kontekstu geopolitycznego towarzyszącego warunkom w jakich powstawały poszczególne prace. Ilość przytaczanych dzieł wraz z sylwetkami niektórych co bardziej istotnych myślicieli daje obraz jak wiele materiału zostało omówione.
Patrząc z kolei na książkę pod kątem bardziej technicznym, to – zgodnie z tytułem - jest zadziwiająco dobrym i obiektywnym przewodnikiem po historii polskiej myśli wojskowej. Chronologiczny podział na rozdziały pozwala zaobserwować ewolucję poglądów polskich myślicieli w kolejnych wiekach, w czym znacząco pomaga przytoczenie tematów ich prac i głównych postawionych w nich tez. Dostajemy tu całą plejadę postaci: od głównych architektów polskiej myśli wojskowej po mało znanych i mających niewielki wkład badaczy i publicystów. Nie mniej każda sylwetka została opatrzona przez autora komentarzem pozwalającym ocenić na ile wymyślane koncepcje miały szansę skutecznej realizacji, a na ile pozostawały w sferze fantazji twórcy i nawet dzisiaj są trudne do wdrożenia.
W książce Wyszczelskiego wyraźnie widać, że nacisk został położony na ustosunkowanie się do dorobku kilku najważniejszych polskich myślicieli wojskowych, którzy rzeczywiście mieli wpływ na formowanie się myśli wojskowej. Jest to z jednej strony analiza ich pomysłów, a z drugiej całkiem merytoryczna krytyka co poniektórych wyidealizowanych sugestii rozwoju. Bardzo ciekawym aspektem poruszanej tematyki jest szczegółowe omówienie koncepcji wojny partyzanckiej oraz jej bardziej masowej wersji, czyli wojny ludowej, która dominowała na naszych obszarach w XIX wieku i przez wielu była uznawana za jedyny sposób na odzyskanie niepodległości. Inną bardzo dobrą częścią książki jest ta poświęcona polskiemu myśleniu wojskowemu w latach 30-tych XX wieku – okres tuż przed wojną. Świetnie ukazano powody dlaczego koncepcja wojny błyskawicznej była takim zaskoczeniem i okazała się być tak skuteczna wobec państw europejskich, które bazując na własnych teoretycznych przemyśleniach niemal zupełnie nie przypisywały broni pancernej czy szerzej uderzeniom pancerno-zmotoryzowanym kluczowej roli. Myśl wojskowa II RP się na tym tle niestety nie wyróżniała z wyjątkiem Stanisława Jasińskiego i jego rozważań dotyczących dominacji lotniczej.
Książka Lecha Wyszczelskiego stanowi świetne uzupełnienie wiedzy z zakresu historii wojskowości dla osób zainteresowanych tematem historii Polski oraz wojskowości ogólnie. Dobrze ukazano stopniowe odchodzenie od pewnych typów uzbrojenia czy taktyk na rzecz nowatorskich rozwiązań przy zachowaniu polskiej specyfiki i uwarunkowań (geograficznych, politycznych, gospodarczych). Lektura „Historii polskiej myśli wojskowej” zachęca także do głębszego zapoznania się z biografiami kilku postaci z naszej historii, które stanowiły duży autorytet w swojej dziedzinie i często niezwykle dojrzałymi przemyśleniami wyprzedzały swoje czasy, ale z różnych względów nie znalazły odpowiedniego zainteresowania. Wyrazistym symbolem pozostaje okres Drugiej Wojny jako ten, który definitywnie zakończył kilkuwiekowy okres samodzielności politycznej, a przy tym samodzielności w analitycznym myśleniu o wojskowości. Aż się prosi, aby ktoś przyjrzał się ostatnim dekadom XX wieku pod względem rozwoju historii wojskowości.
O ile historia wojen jest stara jak sama ludzkość i towarzyszy nam od starożytności, o tyle dzieje powszechnej myśli wojskowej datują się jako znacznie młodsze zjawisko. Zgodnie z pierwszą tezą autora, narodziny polskiego dorobku w tym zakresie należy upatrywać w drugiej połowie XV wieku i data ta nie odbiega znacząco od początków europejskich. Opracowanie Lecha...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-05-09
Książka stanowi właściwie jedno wielkie epitafium poświęcone polskiemu przemysłowi i można się zastanawiać w jaki sposób w ogóle oceniać obiektywizm autorów. Nie jest to de facto beletrystyka, ponieważ zdecydowaną większość treści stanowią tabele z listami zakładów przemysłowych i produkcyjnych podzielone na poszczególne branże, a także analiza ich rozmieszczenia, priorytetów funkcjonowania i ocena podjętych działań po otwarciu na konkurencję międzynarodową. Każda dziedzina opatrzona została kilkustronnicowym komentarzem, a w ramach podsumowania pojawiają się wnioski charakteryzujące cały proces transformacji ustrojowej w ujęciu właśnie gospodarczym.
Co prawda autorzy się zarzekają, że ocena zjawiska nie jest jednoznaczna oraz wskazują szereg czynników wpływających na wysoką nierentowność wielu PRLowskich fabryk i firm, które musiały być zlikwidowane, lecz jednocześnie w przejrzysty i łatwy sposób pokazują, że skala szalonej prywatyzacji i „dostosowywania” naszej gospodarki do wolnego rynku oraz nowych wymogów była zatrważająco niejasna, a wręcz zupełnie niewspółmierna do potrzeb.
Przebieganie wzrokiem po kolejnych dziesiątkach zlikwidowanych zakładów przemysłowych przypomina czytanie listy zamordowanych. Aż zadziwiające, że nikt nie odpowiedział i nie poniósł odpowiedzialności za tę zbrodnię, która cofnęła nas w rozwoju całe dekady wstecz. Smutna i przygnębiająca książka, tym bardziej że treść podana została w tak chłodny sposób.
Książka stanowi właściwie jedno wielkie epitafium poświęcone polskiemu przemysłowi i można się zastanawiać w jaki sposób w ogóle oceniać obiektywizm autorów. Nie jest to de facto beletrystyka, ponieważ zdecydowaną większość treści stanowią tabele z listami zakładów przemysłowych i produkcyjnych podzielone na poszczególne branże, a także analiza ich rozmieszczenia,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2015-02-16
Jeśli chodzi o literaturę publicystyczną dotyczącą spraw politycznych istnieją dwa typy książek wybitnych. Pierwszy to taki, który dobitnie głosząc rewolucyjne tezy wraz z ich argumentacją zwala z nóg, szokuje, uderza boleśnie i burzy światopogląd. Drugi natomiast jest o wiele spokojniejszy: również porusza ważkie problemy, ale stara się wyważyć swoje opinie, poprzeć racje pewnym procesem myślowym, wykazać związki przyczynowo-skutkowe i tym samym przekonać czytelnika, że przesłanki wskazują na właśnie to jedyne sensowne wytłumaczenie. Oba typy są niezwykle interesujące – pierwszy wbija w fotel i niemal zapiera dech w piersiach, drugi zasiewa ziarno niepokoju i daje mnóstwo do myślenia. „Jakie piękne samobójstwo” należy do tej drugiej kategorii.
Najprościej książkę można by określić jako pewne rewizjonistyczne opracowanie mające na celu ponowne przeanalizowanie sytuacji polskiej polityki w okresie dla nas kluczowym, czyli tuż przed Drugą Wojną. Autor sięga jednak w czasy wcześniejsze (jest wzmianka o Polsce sarmackiej, rozbiorach, dwóch naszych największych powstaniach w XIX wieku aż do odrodzenia Rzeczpospolitej w 1918), co ma nam uzmysłowić, że nic nie bierze się z próżni, a już szczególnie procesy historyczne, które – pomimo szarpania przez gwałtowne wydarzenia – wykazują pewną ciągłość na przestrzeni wieków. Najważniejszy okres w tym zestawieniu to rzecz jasna Dwudziestolecie, gdyż to bezpośrednio po nim nastąpił krach naszej państwowości.
Ziemkiewicz „odbrązawia” pewne postacie i wydarzenia, poddaje w wątpliwość kompetencje większości przedstawicieli na szczytach władzy, a także stara się dociec prawdy w kilku zagadkowych kwestiach (np. brytyjski udział w katastrofie gibraltarskiej). O większości sanacyjnych oficjeli ma opinię, iż zostali „awansowani ponad swoje zdolności i umiejętności”. Zgodnie z jego słowami Rydz byłby bardzo dobrym dowódcą dywizji, może nawet armii, działającym w myśl jasnych rozkazów wodza o szerszych niż on horyzontach myślowych (ale niestety został marszałkiem Polski), Mościcki byłby znakomitym rektorem politechniki lub ministrem (a został prezydentem), Sławoj Składkowski szefem inspekcji sanitarnej lub naczelnym lekarzem kraju, Dąb-Biernacki dowódcą straceńczej placówki w rodzaju Westerplatte, nie mówiąc już o pułkowniku Kocu, którego wykształcenie ograniczało się do eksternistycznej matury, a został prezesem Banku Polskiego. W obecności miernot nie robi się wielkiej polityki. Takich przykładów jest więcej i jest to tylko jedna z ułomności, jakie są opisywane.
Książka jest wielowątkowa i wielopłaszczyznowa. Zawiera skrótowe biografie co ciekawszych i praktycznie nieznanych postaci jak Adolf Bocheński czy Józef Retinger oraz jednocześnie dokonuje analizy sytuacji geopolitycznej na kontynencie europejskim tuż przed i zaraz po Wojnie z uwzględnieniem roli (lub ewentualnej roli) Polski. Część spraw jest znana ze szkoły, inna ze współczesnych publikacji, ale trzeba przyznać Ziemkiewiczowi, że dostrzeżenie niektórych powiązań i relacji jest faktycznie imponujące. Z jednej strony rozlicza sanację, która po śmierci Marszałka poszła w otchłań, z drugiej jednak nie gloryfikuje obozu narodowego (choć lekko go wybiela) dostrzegając, że nasze problemy miały głębsze podłoże.
Przyczepić się można właściwie tylko do braku bibliografii i jakichkolwiek źródeł. Owszem, pojawiają się w tekście nazwy dokumentów i powoływanie na konkretne osoby, ale jednak na upartego cała książka to jeden wielki felieton prezentujący luźne opinie autora na dany temat. Może nie do końca jest to wada, ponieważ już we wstępie (a i potem się to kilkukrotnie przewija) Ziemkiewicz zaznacza, że nie miał ambicji pisania pracy historycznej, ale niekiedy brakuje mi stosownego przypisu. Druga wada wiąże się z pierwszą. Charakter felietonu powoduje brak sztywnej konstrukcji, co przekłada się na niezliczone wtrącenia, dygresje i uwagi przytaczane mimochodem wywołujące pewien chaos w czasie czytania. Bez wątpienia autor gdyby mógł, przekazałby znacznie więcej wiadomości. Nie wszystkie głoszone tezy są równie solidne, a z pewnymi opiniami można się kłócić, ale ogólny cel chyba został osiągnięty – książka zmusza do głębokiej refleksji.
„Jakie piękne samobójstwo” powinno zainteresować nie tylko osoby o zacięciu historycznym, lecz przede wszystkim ciekawych powodów naszej obecnej kondycji jako państwa. Świetnie opisane procesy, które doprowadziły do niewspółmiernego rozlewu polskiej krwi (i to nie tylko na frontach wojny), charakterystyki osób decyzyjnych w tamtym czasie oraz diagnoza polskiej klasy politycznej II RP. Polecam wszystkim zafascynowanym kwestią jak to się stało, że spośród tylu dostępnych opcji Polska musiała przejść przez najgorszy możliwy scenariusz.
Jeśli chodzi o literaturę publicystyczną dotyczącą spraw politycznych istnieją dwa typy książek wybitnych. Pierwszy to taki, który dobitnie głosząc rewolucyjne tezy wraz z ich argumentacją zwala z nóg, szokuje, uderza boleśnie i burzy światopogląd. Drugi natomiast jest o wiele spokojniejszy: również porusza ważkie problemy, ale stara się wyważyć swoje opinie, poprzeć racje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-02-24
Właściwie to w jaki sposób ocenić książkę, która wyczerpująco traktuje obrany temat? Publikacja Oskara Pietrewicza jest bardzo niepozorna: niewielki format, wydanie raczej niczym się nie wyróżniające, nawet liczba stron nie przeraża jak na podjętą problematykę. Jednak poprzez analityczne podejście do sprawy, obiektywne przedstawienie racji wszystkich występujących stron (głównie, oczywiście, obu Korei) i sensowne jak się wydaje wnioski udało się stworzyć kompendium wiedzy o Półwyspie Koreańskim, które przedstawia nam wszystko to, co powinna wiedzieć osoba zainteresowana tamtym regionem. Jak przystało na tego typu opracowania, nie da się jednoznacznie zakwalifikować „Krewetki między wielorybami”. Mamy tu historię regionu koreańskiego, jego tło społeczne, opis stosunków międzynarodowych, charakterystykę polityki prowadzoną przez oba te azjatyckie kraje, temat bezpieczeństwa narodowego i współczesnych konfliktów, a wszystko okraszone wstępem sięgającym koreańskich legend.
Książka podzielona jest na dwie główne części. Większa z nich obejmuje historię obu Korei od powstania po współczesność. Warto odnotować, że ostatnie z opisywanych wydarzeń miały miejsce niemal w połowie 2016 roku, więc dostajemy bardzo aktualną porcję wiedzy. Przeważa tutaj polityka, zwłaszcza rozpoczęte w latach 90-tych i początku dwutysięcznych zmagania między czterema głównymi graczami w regionie, gdzie obie Koree stanowią kość niezgody. Autor przeskakuje z opisu jednej Korei na drugą, ukazując różnice w postrzeganiu rzeczywistości przez rządzących tymi państwami i jednocześnie odmienną percepcję jeśli chodzi o kondycję krajów. Widać to szczególnie w podejściu do spraw bezpieczeństwa: Korea Południowa kojarzona jest z nowoczesnością i rozwojem, lecz wciąż pamiętane są tam zbrodnie japońskie podczas okupacji przez Kraj Kwitnącej Wiśni (co dosyć znacząco utrudnia wszelkie próby pogłębionej współpracy), która to okupacja z kolei położyła podwaliny pod obecny sukces gospodarczy. Podobnie z państwem Kim Dzong Una, który nie jest przedstawiony jako zło wcielone (jak to często bywa w mediach), a bardziej za wyrachowanego polityka, który stara się balansować między silniejszymi od siebie, od czasu do czasu posuwając się do szantażu nuklearnego i rakietowego. Plus za to na konto autora, ponieważ pozwala dzięki temu bardziej zrozumieć motywację rządzących i uprzytomnić sobie, że z pewnością – zwłaszcza dotyczy to Północy – na ich czele nie stoją szaleńcy. Niejako przy okazji uświadamia nam, że Półwysep Koreański przez cały czas jest areną wielu sprzeczności, a założenie, że tamtejsze problemy można rozwiązać bez Koreańczyków jest nie tylko naiwne, lecz przede wszystkim niebezpieczne, gdyż może prowokować do podejmowania działań prowadzących do zaognienia i tak napiętej sytuacji.
Druga, znacznie krótsza, część poświęcona jest skróconemu opisowi podejścia każdego z kluczowych rozgrywających w obszarze Półwyspu tj. USA, Chin, Japonii, Rosji i obu Korei. Jest to swoiste streszczenie (lub jak kto woli – podsumowanie) zawierające najważniejsze uwagi odnośnie postępowania w zbliżającym się okresie niepewności. Wyraźnie przy tym widać, że obecna sytuacja jest o tyle wyjątkowa, że cały omawiany obszar przestał być obiektem peryferyjnej rywalizacji, a stał się przedmiotem zainteresowania całego świata.
Właściwie jedyna sprawa utrudniająca czytanie to dosyć duża drobiazgowość zawarta w książce tycząca się polityki ostatnich kilkunastu lat. Mnóstwo traktatów, dat, porozumień, kolejnych części sesji zjazdów negocjacyjnych, prób łagodzenia sytuacji lub taktycznego zaostrzania oraz odniesień do aktów prawnych nie wpływają korzystnie na czytanie, choć z drugiej strony jest to konieczność jeśli chciałoby się przedstawić pełny obraz. Obecność przypisów miejscami także pomaga zrozumieć meritum konfliktów.
Całość podsumowuje zestaw podstawowych map ilustrujących obie Korea i sam Półwysep, flagi państwowe, a także para tabel z zestawionymi danymi gospodarczymi. Dla osób zainteresowanych polityką Pyongyangu i Seulu jest to pozycja obowiązkowa.
Właściwie to w jaki sposób ocenić książkę, która wyczerpująco traktuje obrany temat? Publikacja Oskara Pietrewicza jest bardzo niepozorna: niewielki format, wydanie raczej niczym się nie wyróżniające, nawet liczba stron nie przeraża jak na podjętą problematykę. Jednak poprzez analityczne podejście do sprawy, obiektywne przedstawienie racji wszystkich występujących stron...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
"Przez 25 lat zasiadał w Komitecie Centralnym Partii; przez 27 lat – łącznie ze stanowiskiem premiera – był na stanowiskach ministerialnych; policzyłem, że przez 25 lat był w ścisłym kierownictwie Komitetu Obrony Kraju. Proszę mi pokazać kogokolwiek, kto miał tyle władzy, co generał Jaruzelski."
Oczywiście samo posiadanie władzy nie stawia jeszcze w negatywnym świetle, o ile ma się wiedzę jak należy tej władzy używać.
Sylwetka Wojciecha Jaruzelskiego obrosła wieloma mitami i została mocno podkoloryzowana przez niektóre środowiska i media po 1989 roku, lecz niezależnie od tego trudno tu mówić o osobie kontrowersyjnej jak w przypadku Wałęsy-Bolka. W ogóle mam wrażenie, że określenie "kontrowersyjny" jest współcześnie mocno nadużywane. Bliższe prawdy byłoby postawienie pytania w formie: jak bardzo negatywna była to postać? Niedawna śmierć generała skłania do pewnych podsumowań, refleksji i w konsekwencji wyciągnięcia odpowiednich wniosków, a szczegółowa biografia w wykonaniu Lecha Kowalskiego bardzo nam w tym pomaga.
Na początku trzeba zaznaczyć, że recenzja tej książki stanowi duży problem z kilku powodów. Losy Jaruzelskiego były przez bez mała pół wieku nierozłącznie związane z naszą historią najnowszą – praktycznie cały okres powojenny aż do lat dwutysięcznych kręci się wokół niego. Zagadnienie to samo w sobie jest bardzo zagmatwane, o wielu sprawach jeszcze nie wiemy, pewnych aspektów możemy się tylko domyślać, a innych zapewne nigdy nie poznamy. Na dobrą sprawę jest to opowieść nie tylko o człowieku, ale również o wielkiej polityce, gospodarce, sprawach wewnątrzpaństwowych, wojskowości czy nawet problemach społecznych, od których nie da się uciec omawiając tę epokę. Nie sposób więc streścić tu te kilkadziesiąt lat polskiej historii, a i skrócona wersja życiorysu generała także nie wchodzi w grę z racji ogromu wydarzeń (także tych przełomowych), z których wiele zasługuje na indywidualne opracowania. Inną sprawą jest poczucie, że nie mamy do czynienia li tylko z historią. Czas, w którym działał jego bohater jest trochę jak angielski Present Perfect – jego skutki widzimy na co dzień, w teraźniejszości.
Stosunek autora do Jaruzelskiego jest jednoznaczny, więc ograniczę się do skrótowego przedstawienia co ważniejszych zarzutów opartych na faktach z życia generała, które zostały przytoczone aby uzasadnić tezę Lecha Kowalskiego, która fragmentarycznie przewija się pod koniec każdego z dziewięciu rozdziałów, aby dojrzeć pod koniec.
1. Pozostanie w armii (podporządkowanej ZSRR) po zakończeniu działań zbrojnych związanych z Drugą Wojną. O ile samo zaciągnięcie się było dosyć powszechną wtedy praktyką i jest nawet zrozumiałe (wielu Polaków chciało walczyć z III Rzeszą, obojętne pod czyim sztandarem), to już od 1944 zaczyna się budowa przez komunistów reżimu sprzecznego z potrzebami społeczeństwa polskiego, w czym armia podległa Stalinowi czynnie uczestniczy. Warto tu nadmienić o jawnej serii powstań przeciwko nowej władzy ze wschodu (Lubelszczyzna, Rzeszowszczyzna, rejony Mazowieckiego, województwo krakowskie), przeciwko którym Jaruzelski jako szef zwiadu występował razem z ppłk. gwardii Foninem. Mamy więc walkę (w tym przypadku inwigilację i rozpracowywanie) polskiego podziemia spowodowane faktem, że AK było poważną siłą i bez jej zniszczenia nie można było mówić o wprowadzeniu w Polsce komunizmu. Już w latach 1944-1945 Jaruzelski staje więc po drugiej stronie, a jego tłumaczenia, że walczył z UPA (w Krakowie?! Warszawie?!) są po prostu śmieszne.
2. Współpraca z WSI jako TW Wolski (zarejestrowany dobrowolnie w 1946 roku). Zachowały się dokumenty potwierdzające Jaruzelskiego jako kontakt operacyjny, potem rezydenta (osobę posiadającą własną siatkę agentów, co było dowodem ogromnego zaufania ze strony Moskwy) oraz częściowo jego dokonania. Częściowo, gdyż jego pełna teczka zaginęła (została zniszczona lub pozostaje w rękach prywatnych), ale z tego co pozostało wyraźnie widać, że donoszenie było u niego na porządku dziennym (także na kolegów – np. chorąży Skowron z 5 pp, płk Dodik z 12 dywizji ze Szczecina, który uratował mu tyłek czy wspomniany już Fonin) i skutecznie pomagał zapełniać więzienia Służby Informacyjnej, która przewyższała Gestapo o klasę jeśli chodzi o brutalność działań. Związanie się z tajnymi służbami przyspieszyło też gwałtownie karierę Wojciecha Jaruzelskiego.
3. Brak kompetencji do dowodzenia większymi oddziałami. Generał nigdy nie został tak naprawdę wyszkolony w dowodzeniu czymś większym niż drużyna. Po skończonym kursie oficerskim w Rembertowie, pod skrzydłami generała Popławskiego, będąc w Dowództwie Wojsk Lądowych, Jaruzelski zajął się nadzorowaniem szkolnictwa wojskowego, a przy okazji zrobił eksternistycznie trzyletnie studia na akademii w rok (wiadomo jak studiuje ktoś z ramienia ministerstwa w placówce, która temu ministerstwu podlega) i dbał mocno o klasowy dobór kandydatów do wszystkich większych uczelni w kraju: Akademii Morskiej w Gdyni, szkoły lotniczej w Dęblinie, warszawskiej WAT etc. Bez odpowiedniego przygotowania ideologicznego żaden wojskowy nie mógł nawet marzyć o zostaniu starszym oficerem.
4. Sowietyzacja i upartyjnienie polskiej armii. Za jego władzy obowiązkową lekturą w wojsku stała się "Krótka historia WKP(b)", co w połączeniu z zarzutem przytoczonym wyżej dawało pełnię możliwości indoktrynacji oficerów i wojska jako takiego, a wszystko to w ramach marksistowsko-leninowskiej czystości ideologicznej, czym także się zajmował. Jaruzelski zaczął budować otoczenie podporządkowanych sobie pochlebców, którzy mogli niedomagać merytorycznie jako żołnierze liniowi, ale ważne żeby byli posłuszni i wszystko mu zawdzięczali, co potem miało się przełożyć na politykę prowadzoną przez PRL.
5. Czystka antysemicka i udział w komisji "odżydzającej" armię w wyniku czego zdegradowano i zniszczono kariery ("z powodu braku wartości moralnych") oficerów polskich pochodzenia żydowskiego oraz oficerów im sprzyjających. Łącznie pochłonęła 1348 wojskowych (co zachowało się w sześciu wydanych rozkazach, ostatnie jeszcze w 1980 roku).
6. Udział w inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, gdzie na niemal bezbronny naród rzucono blisko 27 tysięcy wojska (sam tylko PRL) i 600 czołgów (łącznie) połączone z okupacją 16% ich terytorium. Jaruzelski – wtedy już jako minister obrony narodowej – odegrał rolę taką, jak przystało na szefa MON: wszystko dopiął na ostatni guzik, podpisał wszystkie rozkazy i za wszystko odpowiadał, a osobiście nigdy się nie pojawił wśród wojska tylko nadzorował wszystko ze stolicy, co było u niego normą.
7. Rok 1970 to wypadki na Wybrzeżu. Jaruzelski jest tym, który bez szemrania wykonuje rozkaz z Moskwy. Trzeba tu nadmienić, że w tamtym okresie w armii zależało od niego wszystko. Gomułka mógł sobie krzyczeć o poderwaniu lotnictwa i użyciu rakiet przeciwko protestującym, ale wszystkie niezbędne rozkazy związane z użyciem broni po linii wojskowej wychodziły od Jaruzelskiego i taka jest jego odpowiedzialność za tamtą zbrodnię. Stosowne dokumenty zostały sprowadzone do DWL do Warszawy (przy udziale m. in. gen. Hoche z Trójmiasta) i zniszczone, więc w tym przypadku generał zatarł za sobą ślady.
8. Współtworzenie i rozbudowa "koalicyjnej doktryny obronnej Układu Warszawskiego" na bazie współpracy pomiędzy wszystkimi krajami powiązanymi ze Związkiem Radzieckim w ramach przygotowań do konfliktu Wschód-Zachód. Zgodnie z naukami sowieckich strategów ZSRR było od początku swojego istnienia przygotowywane do ekspansji terytorialnej w ramach niesienia i krzewienia rewolucji robotniczej na świecie, a państwa członkowskie UW miały mu w tym pomagać w miarę swoich możliwości (choć przy 10-milionowej Armii Czerwonej raczej robiłyby za dekorację). Problem tylko w tym, że nie ma na świecie lepszego miejsca do zatrzymania pochodu Rosjan na zachód jak terytorium Polski, gdzie trzy główne rzeki (Bug, Wisła i Odra) w naturalny sposób by tę ich armię spowalniały. A jeżeli państwa NATO miały tego świadomość i planowały od 40 do 60 taktycznych uderzeń jądrowych (jak wynika z dokumentów) na ziemie polskie, to Polska nie przetrwałaby tego konfliktu. Członkowie (wraz oczywiście z Jaruzelskim jako przełożonym ze strony PRL) sztabu generalnego LWP na tym etapie doskonale zdawali sobie z tego sprawę i wiedzieli, że w oparciu o radziecką "doktrynę obronną" i "porozumienie przyjaźni" byliśmy skazani na niebyt (lub w najlepszym razie pustynię nuklearną).
9. Ruina gospodarcza państwa. Miliony wyłudzone z innych ministerstw (stenogramy z posiedzeń KC) na rzecz ministerstwa obrony, które bardzo usłużnie kupowało wszelkie propozycje sprzętowe lub modernizacje wojskowe jakie sugerowali sowieci plus drążenie budżetu przez "czyny społeczne", z których wiele także było podyktowanych względami militarnymi. Jeżeli poszukujemy czynników, które spowodowały załamanie gospodarki typu socjalistycznego to jednym z ważniejszych była rozrzutność Jaruzelskiego (i Gierka) na siły zbrojne oraz rozdymany budżet.
10. Stan wojenny. Najpoważniejszy zarzut, który w bardzo pokrętny sposób także dzisiaj jest wybielany. Ze wszystkich dokumentów, do jakich udało się dotrzeć autorowi oraz sprawozdań ze spotkań KC i Biura Politycznego oraz stenogramów rozmów z Głównego Zarządu Szkolenia Bojowego, Dowództwa Wojsk Lądowych, Głównego Zarządu Politycznego WP, Sztabu Generalnego i Ministerstwa Obrony Narodowej wynika, że sprawa jest niesamowicie prosta. Sowieci nie przygotowywali wkroczenia w żadnym stopniu, a to Jaruzelski kilkukrotnie pyta (zgodnie z zachowaną korespondencją) czy polscy towarzysze mogą liczyć na interwencję zbrojną w razie gdyby sobie nie poradził – ci jednak konsekwentnie odmawiali tłumacząc, że ma to zrobić sam. Nie może tu być więc mowy o usprawiedliwianiu wprowadzenia stanu wojennego dla uchronienia kraju przed inwazją radziecką, bo taka po prostu nie była w ogóle brana przez ZSRR pod uwagę. Jaruzelski ponosi pełną odpowiedzialność, za którą już niestesty nie odpowie.
11. Militaryzacja administracji państwowej w latach 90-tych: szef MSW – gen. Kiszczak, szef MON – gen. Siwicki, szef kancelarii prezydenta – gen. Janiszewski, szef kancelarii KC – płk Kołodziejczak, kierownik wydziału kadr KC – płk Dziekan i wielu innych. Tu wojewoda, tam minister, gdzie indziej wiceminister – typowy desant zielonych (wojskowych) na aparat państwa. Było to zgodne z zaleceniem Moskwy, aby zwiększać udział oficerów w strukturach kraju, gdyż korpus oficerski (zwłaszcza ten wyższy) był już wtedy przeczyszczony, sprawdzony, podległy Jaruzelskiemu (mnóstwo jego wychowanków i kumpli), a poza tym jak to w armii: rozkaz jest rozkaz.
12. Brak niezbędnych reform gospodarczych w latach 80. Zamiast próbować modernizować kraj, generał bawi się w gry personalne, stawia sobie klocki (preferując dyscyplinę i posłuszeństwo, a nie indywidualności potrzebne do prowadzenia prawdziwej polityki). Ma przy tym wręcz fatalną rękę do ludzi, to jest aż niepojęte. Autor tłumaczy to doświadczeniami z przeszłości i sposobem myślenia typowego wojskowego, któremu się wydaje, że jeśli przeniesie warunki panujące w garnizonach i koszarach na codzienne życie, a przy tym zastąpi kodeks pracy regulaminem wojskowym to kraj drgnie. Niestety nijak miało się to do rzeczywistości, co spowodowało, że gospodarka poszła w przepaść. W obecności miernot nie robi się wielkich rzeczy, a taka była niestety wierchuszka partyjna.
13. Okrągły Stół i przemiany. Po roku 1986 Jaruzelski i jego otoczenie zaczęli się bać tego, co zachodziło w gorbaczowskim ZSRR, ale że komuniści zawsze myślą pragmatycznie, to zbliżający się upadek Związku Radzieckiego i konieczność podzielenia się władzą z opozycją, postanowili wykorzystać na swoją korzyść i pójść taktycznie na ustępstwa, co było o tyle łatwiejsze, że środowisko solidarnościowe się podzieliło na frakcję skorą do ugody z komunistami i część "twardą", ale niechcącą doprowadzić do rozłamu, więc przytakującą tej pierwszej. Poza tym, należało na kogoś zrzucić winę za drastyczne reformy gospodarcze, przed którymi już nie dało się uciec. Skutkiem tego wszystkiego były szeptane rozmowy w Magdalence, gdzie właściwie generałowi przyklaśnięto, że wiodące resorty będą należały do jego sitwy partyjnej (on – prezydent i zwierzchnik Sił Zbrojnych, Kiszczak – szef MSW, Siwicki – szef MON), a jemu samemu włos z głowy nie spadnie (czego przez lata pilnował m. in. Michnik wożąc go po Europie i przedstawiając na salonach). Mając zwierzchność na siłami zbrojnymi, bezpieką i najwyższą władzę w kraju, od Jaruzelskiego zależało wszystko.
Opinia o Okrągłym Stole jest w "Generale ze skazą" bardzo negatywna: "Przecież to była najlepsza sztuczka - przyjęcie formy demokratycznej przez posttotalitarną nomenklaturę. Nie można było przeprowadzić lustracji, nie można było w żaden sposób oczyścić aparatu władzy ze starych funkcjonariuszy. Wszędzie, nie tylko w sądownictwie, ale w każdej instytucji (łącznie z Kościołem) jest kontynuacja PRL, bo niby co mieli ci ludzie-komuniści robić? Przestać przychodzić do pracy, kiedy można było przyjść i ukraść pół szpitala? Oczywiście, że zostali, jak się ich nie wywaliło, tam gdzie byli za komuny i jeszcze się podreperowali finansowo."
Mając wszystkie powyższe zarzuty na uwadze (niektóre mniej, inne bardziej poważne) na kpinę zakrawa określenie Jaruzelskiego jako "ojca niepodległości" czy "człowieka honoru" (krążące kiedyś w mediach, powtarzane choćby przez naczelnego GW), a uroczysty pogrzeb na Powązkach (i również przyjęcie chrztu na łożu śmierci) to ponury żart historii. Wrogość wobec niepodległościowego podziemia, bezwzględność wobec konkurentów, koniukturalizm i oportunizm (generał chyba nigdy nie wyobrażał sobie, że mógłby nie być na świeczniku), a przede wszystkim lojalność wobec Moskwy i patriotyzm sowiecki to główne cechy składające się na osobowość tej postaci.
Praca pułkownika doktora Lecha Kowalskiego liczy 672 strony. Układ pracy (chronologiczny) i techniczna strona książki nie budzą zastrzeżeń, z wyjątkiem braku numeracji przypisów. Używane zwykle w tego rodzaju pracach numerowane odnośniki zastąpiono gwiazdkami. Nie jest to w moim odczuciu zbyt fortunne rozwiązanie. Życie Wojciecha Jaruzelskiego wyglądało tak, a nie inaczej, ale autor po ostatnim awansie opisywanego bohatera pisze już niewiele o funkcjach wojskowych. Ba, nie dowiadujemy się także, kiedy generał przeszedł w stan spoczynku – brakuje więc swoistej klamry w kompozycji pracy. Nie od rzeczy byłoby zamieścić poza głównym tekstem także zestawienie jego awansów i listę otrzymanych odznaczeń – mnogość baretek (czy rzadziej samych odznaczeń) widocznych na fotografiach generała jest przecież frapująca.
Warsztat pisarski jest w moim odczuciu nierówny. Są fragmenty ciekawe i nudne, lepiej i gorzej napisane. Styl nie jest wyszukany, zdania – na ogół proste i bardzo krótkie. Większość rozdziałów i podrozdziałów kończy emocjonalne, stylistycznie nieco „odstające” podsumowanie.
Jest wielką tragedią Polski i także naszej historii jako nauki, że do dziś mimo dwudziestu-kilku lat od zmian po '89 roku, pojawiła się dopiero pierwsza kompletna naukowa biografia Wojciecha Jaruzelskiego. W krajach cywilizowanych i demokratycznych coś takiego jest nie do pomyślenia i dlatego nikogo nie dziwi kilkanaście (jeśli nie -dziesiąt) opracowań dotyczących przeszłości prezydentów USA, Blaira czy Merkel. U nas wciąż czekamy na pełne i rzetelne biografie Cimoszewicza, Kiszczaka, Mazowieckiego, nie mówiąć już o Millerze, Kwaśniewskim czy Oleksym. W normalnym kraju każda osoba sprawująca ważne dla państwa funkcje (jak premier czy prezydent) jest gruntownie prześwietlana, a przy tym badane jest wszystko z przeszłości i życia takiej postaci. Dlaczego? Otóż jeśli ktoś kieruje polityką dużego organizmu jakim jest każdy kraj z osobna i podejmuje ważne dla niego decyzje, to nie może być traktowany jak zwykły, szary obywatel. To samo dotyczy partii oraz kluczowych instytucji: gdzie jest monografia Służb Informacyjnych (WSI) albo UOPu, biografie czołowych przedstawicieli tych służb i urzędów wraz z opisami co tak naprawdę robiły i jak działały? Powoli, powoli wychodzą nowe publikacje tylko szkoda, że potrzeba na to aż TYLE czasu. Najwyraźniej ujawnianie prawdy w naszym kraju jest ciężkim orzechem do zgryzienia i oby "Generał ze skazą" wskazał kierunek, w jakim należy podążać.
"Przez 25 lat zasiadał w Komitecie Centralnym Partii; przez 27 lat – łącznie ze stanowiskiem premiera – był na stanowiskach ministerialnych; policzyłem, że przez 25 lat był w ścisłym kierownictwie Komitetu Obrony Kraju. Proszę mi pokazać kogokolwiek, kto miał tyle władzy, co generał Jaruzelski."
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toOczywiście samo posiadanie władzy nie stawia jeszcze w negatywnym świetle, o...