-
ArtykułyDzień Bibliotekarza i Bibliotek – poznajcie 5 bibliotecznych ciekawostekAnna Sierant11
-
Artykuły„Kuchnia książek” to list, który wysyłam do trzydziestoletniej siebie – wywiad z Kim Jee HyeAnna Sierant1
-
ArtykułyLiteracki klejnot, czyli „Rozbite lustro” Mercè Rodoredy. Rozmawiamy z tłumaczką Anną SawickąEwa Cieślik2
-
ArtykułyMatura 2024 z języka polskiego. Jakie były lektury?Konrad Wrzesiński8
Biblioteczka
2020-05-25
2020-05-03
2020-01-25
2020-01-14
Zawsze przy książkach z historią alternatywną, a już na pewno z fantastyczną historią alternatywną moich ulubionych epok, o których wiem więcej niż „cośtam”, boję się, że nagle przeczytam jakiś opis czy scenkę, po której złapię się za głowę i wyklnę autora, za brak rozpoznania lub też wyobraźni (jak wiadomo, w historii alternatywnej trzeba dokonywać pewnych zmian względem stanu faktycznego, przy czym wypada mieć też na uwadze konsekwencje, jakie te zmiany mogłyby wywołać). Do tej lektury podchodziłam jednak z nadzieją. Byłam na świeżo po obejrzeniu serialu BBC, w którym brakowało mi dosłownie dwóch rzeczy do rozjaśnienia całości. Chciałam sprawdzić, czy znajdę je w książce, no a poza tym wiadomo, Gaiman zachęca i tak dalej.
No i nie zawiodłam się! Roztrząsania teologiczne, na których mi szczególnie zależało, znalazłam bardzo szybko, ba, oprócz nich czytelnik jest częstowany sporą dozą wyjaśnień rozsianych po przypisach, zatem można z ręką na sercu powiedzieć, że autorka nie tylko zrobiła porządny research historyczny (pod tym względem nic mi nie zazgrzytało), ale też całkiem poważnie zbadała sprawę angielskiej magii odwołując się do rozlicznych źródeł…
W porównaniu z serialem książka jest bardziej realistyczna, nie tak mroczna. Na przykład Dżentelmen serialowy wyglądał na typowego zimnego drania, tymczasem tutaj jest to taki napuszony śmieszek. Parę wątków, w ekranizacji ukazanych dość gotycko, w książce jest skondensowanych (pobyt lady Pole w domu wariatów, jej przyjaźń z Arabellą), również sama końcówka wydała mi jednak być nieco przyśpieszona. Cieszy para głównych bohaterów – są barwni i wyraziści, nie służą wyłącznie temu, by „zawiesić” na nich akcję.
Jeśli chodzi o język, to jest to tak starannie, tak szczegółowo i z tak uroczo rozwlekłym realizmem napisane włącznie z pojawiającym się tu i ówdzie przegadaniem, że naśladownictwo starego stylu muszę uznać za wielce udane. To może być zaletą i jest nią dla mnie, jako cegiełka dołożona do tworzenia klimatu – bardziej uwspółcześniona narracja z pewnością mniej by pasowała. Jednak dla innych może być również wadą, bo wielu czytelników zapewne preferuje książki, których akcja toczy się bardziej żwawo i bez żartobliwych dickensowskich opisów postaci trzecioplanowych.
Zawsze przy książkach z historią alternatywną, a już na pewno z fantastyczną historią alternatywną moich ulubionych epok, o których wiem więcej niż „cośtam”, boję się, że nagle przeczytam jakiś opis czy scenkę, po której złapię się za głowę i wyklnę autora, za brak rozpoznania lub też wyobraźni (jak wiadomo, w historii alternatywnej trzeba dokonywać pewnych zmian względem...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ciekawy koncept owinięty jednak w trochę zbyt grubymi nićmi szyty idiot plot.
PS. Główny bohater to Gary Stu, którego potrzebujemy, ale na którego nie zasłużyliśmy.
Ciekawy koncept owinięty jednak w trochę zbyt grubymi nićmi szyty idiot plot.
PS. Główny bohater to Gary Stu, którego potrzebujemy, ale na którego nie zasłużyliśmy.
Dawno tak bardzo nie rantowałam na Balzaka.
Książka dedykowana krewnej, młodej pannie, co ujemnie odbija się na jakości zarówno postaci jak i fabuły. Bohaterowie skonstruowani tak topornie, żeby nie było wątpliwości, kto jest zły (autor najbardziej puścił się poręczy przy opisie fizjonomii imć Goupila, ale nie tylko), a kto dobry. Jest Święta (prawie że dosłownie) Bohaterka Tytułowa - równocześnie dzielna i przewrażliwiona, w zależności od tego, czego wymaga akurat fabuła. Ma ona również rzekomo mądrych i rozważnych opiekunów*, którzy - doskonale wiedząc, że brzydcy i kaprawi spadkobiercy rodzinnej fortuny są gotowi ją rozszarpać - wychowali ją sobie na przewrażliwioną dziewoję o zerowej odporności psychicznej i takimż instynkcie przetrwania - bez mała nie da się jej powiedzieć niczego niemiłego, bo olaboga, to ją zabije (no ale najważniejsze przecież że nie boi się biei i jest taka dobra, że nawet pryszczaci i garbaci spadkobiercy czują sie nieswojo pod jej Niezłomnym Spojrzeniem).
Jedyna normalna postać pojawia się rzadko, wygłasza przy tym bardzo trafny osąd o Urszuli, a na końcu ginie z arcygłupich powodów.
3/10 zamiast 2/10 tylko dlatego, że jednak nie jest to "Achaja" tylko obmierzła lektura umoralniająca dla panien. Nawet cameo moich paryskich ulubieńców, Lucusia i de Marsaya, nie jest w stanie mnie udobruchać.
*to też dobre:
- lokalne podejrzane indywiduum prosi cię o rękę pupilki
- odmawiasz
- następnego dnia twoja pupilka zaczyna dostawać szkalujące anonimy
- COŚ TAKIEGO, KIMŻE MOŻE BYĆ ADRESAT, NO MA KTOŚ JAKIŚ POMYSŁ?
Dawno tak bardzo nie rantowałam na Balzaka.
Książka dedykowana krewnej, młodej pannie, co ujemnie odbija się na jakości zarówno postaci jak i fabuły. Bohaterowie skonstruowani tak topornie, żeby nie było wątpliwości, kto jest zły (autor najbardziej puścił się poręczy przy opisie fizjonomii imć Goupila, ale nie tylko), a kto dobry. Jest Święta (prawie że dosłownie)...
To mój pierwszy kontakt ze Scottem. W zasadzie większość starych powieści, które czytam, są to powieści "miejskie", więc przemytnicy wałęsający się po pieczarach szkockiego wygwizdowa stanowią, mimo wszystko, ciekawą odmianę (a poza tym ostatnio mam subiektywną fazę na rzeczy o morzu). Pod względem fabuły to trochę dziwnie się ocenia takie książki, bo znamy już te wszystkie twisty, które może kiedyś mogły zaskakiwać, ale dzisiaj już nie. Bohaterowie sympatyczni, ci źli nie są groteskowi, co na plus. Szkoda mi Lucy, bo dziewoja nie ma charakteru, ale to chyba zabieg w ramach utrzymywania równowagi we wszechświecie, bo te niedobory nadrabia Meg Merilles <3 <3 <3
Sympatyczna lektura, choć bez efektu "wow".
To mój pierwszy kontakt ze Scottem. W zasadzie większość starych powieści, które czytam, są to powieści "miejskie", więc przemytnicy wałęsający się po pieczarach szkockiego wygwizdowa stanowią, mimo wszystko, ciekawą odmianę (a poza tym ostatnio mam subiektywną fazę na rzeczy o morzu). Pod względem fabuły to trochę dziwnie się ocenia takie książki, bo znamy już te wszystkie...
więcej Pokaż mimo to