Ukończył Carnegie Mellon University w Pittsburghu. Pracuje w firmie Microsoft w Seattle, gdzie mieszka z dwoma kotami i chwiejną piramidą książek. Kiedy nie planuje "Kampanii Cieni", maluje żołnierzyki i gra we wszelkiego rodzaju gry. Jest także autorem powieści "The Forbidden Library", której akcja rozgrywa się w średniowieczu.http://djangowexler.com/
Trzeci tom zaczyna wracać na dobre tory. Mniej wątków politycznych, a więcej bitew. Vordan nie tylko musi walczyć z sąsiednimi krajami, ale jest również targany konfliktem wewnętrznym. Intrygi które przewijają się w trakcie są ciekawe. A szereg akcji zapada w pamięć
W zasadzie to są takie Kampanie Cienia jakie polubiłem z pierwszego tomu. Szybkie, intensywne. Denerwuje jedynie wątek miłosny, który był już kiepsko napisany w drugim tomie. W trzecim jest on jeszcze gorszy. Teraz relacje Winter i Jane przypominają relacje niezbyt rozgarniętego (może nawet wręcz przygłupiego) dziecka z ADHD i mordującej się z nim nauczycielki na zielonej szkole.
Nie mniej książki nie czyta się źle, szereg ciekawych zwrotów akcji sprawia że jeden słaby wątek, nie przeszkadza tak mocno. Trochę rozczarowuje końcówka tego tomu, ale i tak nie jest źle.
Dobre prochowe fantasy.
W końcu, po 4 książkach, jakichś 2000 stronach, wyprawach na północ, południe, wschód i zachód Marcusowi, Winter i Raesinii udaje się być postaciami, o których przyjemnie się czyta. Nie wiem, czemu dopiero teraz, ale brawo dla autora.
Co by jednak nie mówić, coś mnie do tej książki ciągnęło. Może to fakt, że nie lubię nieskończonych serii na mojej mózgowej książkowej półce. Może co innego? Nie wiem. Ważne jest jednak to, że nie żałuję sięgnięcia po "Piekielny Batalion". Główni bohaterowie przechodzą mocną przemianę w sferze narracyjnej, jednak w dalszym ciągu zachowują swoje charakterystyczne cechy. Pomaga to w tym, żeby w końcu zainteresować się ich losem.
Fabularnie nie udało się uniknąć drobnych/poważnych wpadek. Sama historia daję radę, kolejne rzeczy mają sens i można zauważyć jak wydarzenia poprzednich tomów wpłynęły na działania poszczególnych bohaterów indywidualnych lub zbiorowych. Wątki osobiste są jednak mocno przekombinowane. Takie rzeczy jak relacja Marcusa z Winter są jakby wyjęte z książki "102 najczęstsze klisze w kulturze".
Całość kończy się też śmiesznym cliffhangerem. Śmiesznym, ale jednocześnie strasznie głupim i kompletnie niepasującym do dotychczasowego zachowania jednej z postaci.
Największym sukcesem jest jednak to:
Postać występująca przez jakieś 30 stron (w mającej ich ponad 600 książce) kradnie scenę wszystkim innym głównym bohaterom! Tak! Udało się! "Jak to możliwe?" - zapytacie. "Nie mam pojęcia, ale tu to się udało" - odpowiem z powagą. I na tym zakończył on swój wywód, gdyż do dodania nie miał już nic.