-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński5
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać358
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
Biblioteczka
2023-02-03
2021-11-29
Dlaczego tak ważna to książka, dlaczego tak potrzebny jest człowiek, który ją urodził i wreszcie czemu nie powinniśmy pozwolić na nienawiść, jaką chce się go zatopić?
Olga Tokarczuk ocala w nas człowieczeństwo wbrew zarzutom, że je kala. Przepuszcza przez swój światłoczuły krwiobieg słowa, by dać nam nadzieję. Przygląda się światu przez okrągłe szkła swoich okularów nie po to, by go pogrążyć, ale by w tym zalewie krwi i podłości, w jakie odziana jest historia, odnaleźć sens.
Nawet jeśli zginiesz, nie wszystek umrzesz. Zawsze zostanie ślad i ktoś go zobaczy, podniesie i skieruje pod światło.
Tak bardzo dziękuję Noblistce za tę piękną książkę.
Dziwna i długa była to podróż, trwała prawie dwa lata. Czasem zapominałam o niej i żyłam innymi sprawami, po czym znowu sięgałam ręką po znajomy i bogaty w znaczenia ciężar tej historii.
To tylko pozornie opowieść o Jakubie Franku i jego wyznawcach, a także o Europie XVIII wiecznej, tak żywa, jakbyśmy w specjalnej kapsule czasu mogli się cofnąć kilkaset wieków wstecz i odnaleźli się w niej; jakby trwała tam, gdzieś w czasoprzestrzeni obok, zupełnie niezmieniona..
Przede wszystkim to uniwersalny traktat o człowieku i o tym, co mieszka w jego pojemnym sercu. To, w co wierzy, w jaki sposób stawia swoje stopy idąc po ścieżkach życia. To mogłaby być opowieść o każdym z nas, widziana okiem kilku wielopłaszczyznowych kamer. Niespieszna, głęboka, bogata w treść.
Warto przepłynąć ten ocean słów i zmierzyć się z tą historią. Bez niej będziemy ubożsi o ten osad ziaren słów, jaki w nas zostanie i po czasie, kiedy dojrzeje, wzrośnie w nas jak zboże gotowe urodzić życiodajny chleb.
Bierzcie i jedzcie zdaje się mówić Noblistka. W czasie naszego trwania, świata ginącego w chaosie, ja potrzebuję takiego właśnie, świetlistego uniwersum.
To szerokie i pełne humanitaryzmu spojrzenie na człowieka w świecie, pełne miłosierdzia dla jego przywar i wad, a jednocześnie tak nieograniczone. Całość ujęta w baśniowy, pełny, wezbrany metaforą język. Czuję się nasycona tą historią po same koniuszki palców. Wczoraj, gdy "pochowałam" już Jakuba Franka, do końca zostało 30 stron i rozsądek kazał zgasić światło, nie mogłam zasnąć. Pod powiekami grały miraże tureckich chust, słowa piętrzyły się w mózgu w misterną piramidę i za chwilę, zbyt szybko poskładane sypały się wniwecz. Chciałabym opisać co czuję. Nie wiem czy potrafię. Wiem jedno- ci, którzy Olgi nienawidzą, nie mają w sercu ani dobra, ani miłości, ani piękna, na które tak hojnie się powołują. Dawno zagubili też prawdę.
Olga to siostra Frankla. Takiego mędrca nam trzeba w czasach zarazy.
Autorka pyta: "Gdyby ludzie umieli zachować swoją wiedzę o świecie, gdyby potrafili wyryć ją w skale, w kryształach, diamencie i przekazywać w ten sposób swoim następcom, może świat wyglądałby zupełnie inaczej. Cóż nam z tak kruchego tworzywa jak papier? Cóż nam z pisania książek?"
Za chwilę sama, na zasadzie kontrastu odpowiada:
"Coś, o czym się nie mówi, przestaje istnieć. [...] Oto jak wielka jest siła słowa: tam gdzie go zabraknie, znika świat. [...] Po co mówić? Gdyby chcieć się kogoś pozbyć ze świata, to nie za pomocą miecza ani ognia, ani żadnego gwałtu. Trzeba o tym kimś milczeć, nigdy nie nazywać go po imieniu. W ten sposób sczeźnie na zawsze w niepamięci."
Bądźmy uważni, tak po prostu. Nie dajmy się utopić w tej druzgoczącej fali nienawiści, jaka zalewa nas wszystkich. Nie zgubmy ścieżki, która prowadzi w stronę lepszego jutra i lepszego siebie. Czytajmy mądre książki i próbujmy naprawiać świat. Ona nas poprowadzi.
Dlaczego tak ważna to książka, dlaczego tak potrzebny jest człowiek, który ją urodził i wreszcie czemu nie powinniśmy pozwolić na nienawiść, jaką chce się go zatopić?
Olga Tokarczuk ocala w nas człowieczeństwo wbrew zarzutom, że je kala. Przepuszcza przez swój światłoczuły krwiobieg słowa, by dać nam nadzieję. Przygląda się światu przez okrągłe szkła swoich okularów nie po...
2021-08-04
"Człowiek, proszę państwa, moi drodzy, ma duszę ciało i narratora."
Cykl esejów Olgi Tokarczuk to niełatwa lektura. Należy się przygotować na sprawdzenie znaczeń co najmniej kilkunastu pojęć (ja włożyłam do książki ściągę- karteczkę, którą przygotowałam podczas czytania); Noblistka jest bowiem erudytką, która swobodnie i bez napuszenia, posługuje się naukową terminologią. Potrafi jednak cierpliwie i w całkiem przystępny dla mnie sposób objaśniać czytelnikowi świat.
Ta książka to Jej credo, wyznanie wiary, pisarski dekalog.
Zawarła tu wszystko- od inspiracji i przebłysków zachwytu, poprzez wyjaśnienie istotnych dla siebie płaszczyzn wiedzy i życia (m.in. stosunku do zwierząt, szeroko rozumianej inności, historii filmografii (przyznaję, dla mnie najmniej czytelny rozdział), po konsekwentne zmierzanie w stronę Jej najbliższą- czytania i pisania.
Od Hermesa, patrona tłumaczy (w którym to rozdziale uświadomiłam sobie, że dzięki tłumaczom arabskim i późniejszym ocalało dziedzictwo ludności dziejów zamierzchłych); potem Autorka pochyla się nad historią czytania i swoimi czytelniczymi inspiracjami, jak również nad barwnym wachlarzem pisarskich motywacji, gdzie w przejmujących słowach stwierdza:
"Czy zastanawialiście się kiedyś nad tym, iż źródłem twórczości literackiej może być to, że coś chce być napisane? Że niejako poza nami istnieją tematy, obrazy, przeczucia, które domagają się od nas nazwania i wyartykułowania? Że podejmując takie tematy, zostajemy przez nie otoczeni specyficzną opieką [...]
Kiedy w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku kupiłam dom w Kotlinie Kłodzkiej, wszystko wokół mnie zaczęło nagle szeptać. Kamienne, wiecznie wilgotne schody do piwnicy, strumień, nad którym wciąż jeszcze tkwiły resztki młyna wodnego, kamienie ułożone na miedzach, nawy kościoła w Nowej Rudzie... Dziwny to był stan, jakby- użyję tego słowa- nawiedzenia. Każde z miejsc, które wtedy poznawałam, wydawało mi się wielopoziomowe, pełne mniej lub bardziej oczywistych znaczeń. Ze wspomnianych szeptów oraz całej masy niedookreślonych informacji, przeczuć i domysłów zaczęły powoli wyłaniać się wątki różnych opowieści, które domagały się spisania i podzielenia nimi z innymi."
Przecież i ja mam zawsze wrażenie, że tam na tej niezwykłej, kłodzkiej ziemi, spomiędzy niewidocznych dziur w czasoprzestrzeni, wolno, niczym mgła, sączy się prawie niesłyszalny szept! Nie umiem (w tym pośpiechu, w jakim zawsze przebiegam te miejsca, by jak najwięcej z nich zobaczyć i poczuć w jak najkrótszym czasie) go usłyszeć dokładnie, ale czuję to! Do mokrych oczu, do gęsiej skórki, do przeczucia jeżącego włosy... Pani Olga jest mi tożsama w tym uczuciu, a czasem mam wrażenie, że to i Ona mnie prowadzi...
W połowie książki Autorka płynnie przechodzi do sedna- do clou swojej opowieści- narracji i narratora.
Podbite rzetelną wiedzą o aspekcie psychologii w kreowaniu narracji rozważania niespiesznie wiodą nas po antypodach Jej nadzwyczajnego umysłu. Z czego i czy w ogóle pisarz stwarza narratora czy też może on wyłania się sam z jakiegoś innego, nieokreślonego wymiaru, który nie ma ani miejsca, ani czasu. Narrator pierwszoosobowy lub obserwator trzecioosobowy, wielogłos narracyjny czy wreszcie narrator wszechogarniający, czwartoosobowy, pradawny głos, do którego (tak myślę) dostęp mają tylko najwięksi myśliciele. Tacy, jak Ona- Olga Tokarczuk (przejmujący fragment o Jencie obserwującej przez chwilę piszącą Olgę Tokarczuk, to metafizyka, która głęboko przejmuje i wzrusza czytelnika).
Następnie spotykamy rozważania na temat powstawania niektórych książek Noblistki; tropy i motywy, które Nią kierowały, żmudny, ale i zachwycający proces twórczy, obejmujący całe lata życia człowieka- autora (Księgi Jakubowe, Przypadek Duszejko (Prowadź swój pług przez kości umarłych)- Duszejko to nota bene dla mnie najbliższa sercu postać z książek Tokarczuk, kocham ją, dla mnie jest żywą postacią, inspiracją, przyjaciółką, uosobieniem wizji i marzeń o przyszłości, oczywiście bez kryminalnych skłonności...).
Pod koniec rozważań poświęca cały rozdział wyobraźni, zwąc ją Krainą Metaksy, z której przybywa do nas poznanie świata, zarysowuje się ciągłość opowieści, łączącej nas z prawiekami i praludźmi, czyniąc z nas wspólnotę zdolną porozumieć się ponad podziałami, językami, zwyczajami- na płaszczyźnie mitologicznej, międzykulturalnej i międzyludzkiej. ("To coś między językiem, a wyobrażeniem, obrazem, a przeczuciem, coś nieuchwytnego, a jednocześnie najbardziej realnego, ponieważ wpływa na świat, na jego historie i pojedyncze ludzkie egzystencje. A jednocześnie Kraina Metaksy to ten obszar doświadczenia, który zawsze pozostaje niejasny i zamazany, trudny do zwerbalizowania, w którym jednak ciągle trwają procesy stawania się, fermentowania, buzowania. To stąd do świadomości przedostają się treści i dziwne, i owocne zarazem. Można powiedzieć, że to miejsce poznawania Nietzscheańskiej "ruchliwej armii metafor, metonimii, antropomorfizmów."
Na sam koniec spotykamy znaną wszystkim, poruszającą, budzącą mój bezbrzeżny zachwyt mowę Noblowską, w której jak w soczewce skupiają się wszystkie założenia światopoglądowo- twórcze Olgi Tokarczuk. Podsumowuje je słowami:
"Piszę fikcję, ale nigdy nie jest to coś wyssanego z palca. Kiedy piszę, muszę wszystko czuć wewnątrz siebie samej. Muszę przepuścić przez siebie wszystkie istoty i przedmioty obecne w książce, wszystko co ludzkie i pozaludzkie, żyjące i nieobdarzone życiem. Każdej rzeczy i osobie muszę przyjrzeć się z bliska, z największą powagą i uosobić je w sobie, spersonalizować. Do tego właśnie służy mi czułość- czułość jest bowiem sztuką uosabiania, współodczuwania, w więc nieustannego odnajdywania podobieństw. Tworzenie opowieści jest niekończącym się ożywianiem, nadawaniem istnienia tym wszystkim okruchom świata, jakimi są ludzkie doświadczenia, przeżyte sytuacje, wspomnienia. Czułość personalizuje to wszystko, do czego się odnosi, pozwala dać temu głos, dać przestrzeń i czas do zaistnienia i ekspresji. To czułość sprawia, że imbryk zaczyna mówić." (Czytelnicy będą wiedzieli, o co chodzi z tym imbrykiem).
W poruszanych tutaj przez Autorkę tematach sporo też krytycznego głosu na temat współczesnego pisarstwa i czytelnictwa, a może raczej wobec rynkowej machiny wydawniczej, która tym wszystkim steruje. Autorka zachowuje staroświeckie umiłowanie dla pisania, które wynika z natchnienia, z podszeptu czasoprzestrzeni, z próby urealnienia niewiadomego, które domaga się głosu i daleka jest od chęci liczenia na tym zysków, choć zauważa też, że pisarz, jak każdy człowiek chce mieć z czego żyć i pomimo wyobrażeniom wielu, naprawdę ciężko pracuje.
Jest też w bardzo przejrzysty sposób wyjaśnione, dlaczego do władzy dochodzą totalitaryzmy, język dogmatów, prosta czarno-biała wizja świata pełnego wrogów, przeciwników. Tak nam współczesnym niestety bliskiej rzeczywistości, która zdaje się zagarniać i zakrywać czarną zasłoną wszystko, czego nie rozumie i co jest dla niej potencjalnym zagrożeniem.
Ocalmy w sobie i dla siebie, a także dla tych co przyjdą po nas ten lepszy świat- świat łączącej nas opowieści, wspólnej płaszczyzny imaginacji, która jest naszym stale ewoluującym kodem genetycznym. W tym strumieniu energii opływającej świat jesteśmy wieczni.
Olga Tokarczuk, jak jeden z mędrców Panteonu, snuje opowieść jak najczulszy z narratorów. Tylko dajmy się prowadzić.
"Człowiek, proszę państwa, moi drodzy, ma duszę ciało i narratora."
Cykl esejów Olgi Tokarczuk to niełatwa lektura. Należy się przygotować na sprawdzenie znaczeń co najmniej kilkunastu pojęć (ja włożyłam do książki ściągę- karteczkę, którą przygotowałam podczas czytania); Noblistka jest bowiem erudytką, która swobodnie i bez napuszenia, posługuje się naukową terminologią....
2021-01-25
Czym jest szczęście? Piwniczne półki pełne przetworów (na szczęście- bezmięsnych!), na które patrzę, myśląc jak Barbara(-"Mamy tego, a mamy"); chwile w górach, płynące w dwóch płaszczyznach- minutnika biegnącego nieubłaganie dookoła tarczy zegara i bezczasu, drgającego w zachwycie pośród traw, skał, wirującego w otchłani powietrza. To także radość zbiorów własnoręcznie wyhodowanych warzyw, przyszpilanie piękna jak motyli na szpilkach, gdy naciskam spust migawki aparatu fotograficznego, wędrowanie przed siebie, a także odkrywanie prawdy o świecie i ludziach na kartach książek, tak często utkanych z miraży słów. Zadaję sobie wtedy pytanie- jak to możliwe, by fikcja literacka tak mocno zakorzeniła się w prawdzie, że może się stać drogowskazem dla czytelnika? Czego potrzeba, by zatracić się w czytaniu, do tego stopnia, by wkradało się w sny?
Joanna Bator ofiarowała nam dar, który jak diament zalśnił spomiędzy przędzy słów. Misternie tkane zdania, tak doskonałe, że miękko wsiąkają pod skórę, budzą całe spektrum emocji, olśniewają swoim pięknem. Jestem wrażliwa na melodię słów, a tutaj po prostu oniemiałam!
I ta opowieść, tkana na cztery głosy, w której jest wszystko, czego potrzeba, by odebrać lekcję życia. Historia Berty, Barbary, Violetty i Kaliny, nad którą posępnie góruje wieża rozsypującego się w proch kościoła w Unisławiu Śląskim, widziana przeze mnie tego lata, gdy aż zabrakło mi tchu, tak uderzył mnie niemy krzyk świata, który na tych ziemiach bezpowrotnie przeminął. Wałbrzych, miasto, które ma dla mnie dwie twarze, jak dwie strony medalu- brzydką i ciemną zrujnowanych dzielnic i jasne, świetliste, zielone piękno otaczających go gór. A przecież znam je tylko zza szyby samochodu, z przelotu w drodze od celu, do celu. Zyskał kontekst, podszewkę, jak odzież, która dzięki niej nie uwiera i ogrzewa.
Jeszcze długo słowa tej książki będą we mnie krążyć i szukać ujścia w refleksji.
Zostaję też z takim zdaniem, które przyczepiło się do mnie podczas czytania, to powiedzenie indiańskie:
"W każdym z nas walczą dwa wilki. Jeden jest zły, to gniew, zazdrość, chciwość, pretensja, kłamstwo, pogarda i ego. Drugi jest dobry, to radość, pokój, miłość, nadzieja, pokora, uprzejmość, empatia i prawda. Który wilk wygra? Ten, którego karmisz."
Miłość, dobro i prawda, tylko one mają moc ocalenia, więc nimi nakarm swego wilka.
Czym jest szczęście? Piwniczne półki pełne przetworów (na szczęście- bezmięsnych!), na które patrzę, myśląc jak Barbara(-"Mamy tego, a mamy"); chwile w górach, płynące w dwóch płaszczyznach- minutnika biegnącego nieubłaganie dookoła tarczy zegara i bezczasu, drgającego w zachwycie pośród traw, skał, wirującego w otchłani powietrza. To także radość zbiorów własnoręcznie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-15
Anna Dziewit- Meller znów nie zwiodła!
W cudownym, mięsistym, przaśnym języku śląskiej gwary wykreowała boleśnie prawdziwą opowieść o wszystkich grzechach i namiętnościach ludzkiego serca, które w zakamarkach najgłębszych pokładów komórkowych przenosi traumę- z pokolenia na pokolenie. Cierpienie jest odnawiane wciąż i wciąż, aż do chwili, gdy urodzi się odwaga, by wreszcie je przeciąć, odcinając pępowinę bólu.
Mnie przyniosła jeszcze coś- echa życia na pograniczu śląskiej ziemi, wpływy czarne jak węgiel, które naznaczyły moją duszę- nawet nie wiedziałam, że aż tak bardzo. Dobrze było się o tym wszystkim dowiedzieć i po raz kolejny zanurzyć się w arcy ciekawej tematyce psychologii traumy, ubranej w bliski ciału strój dobrej, głębokiej powieści o ludziach. Gorąco polecam!
Anna Dziewit- Meller znów nie zwiodła!
W cudownym, mięsistym, przaśnym języku śląskiej gwary wykreowała boleśnie prawdziwą opowieść o wszystkich grzechach i namiętnościach ludzkiego serca, które w zakamarkach najgłębszych pokładów komórkowych przenosi traumę- z pokolenia na pokolenie. Cierpienie jest odnawiane wciąż i wciąż, aż do chwili, gdy urodzi się odwaga, by wreszcie...
2019-12-29
2018-02-07
Noc, cichy dom. Mąż chrapie na lewym boku, syn w drugim pokoju przytula rozgrzany policzek do poduszki; zegar miarowo tyka. To mój czas. Kiedy zagonione ręce nie muszą już nic robić, a głowa może uciec poprzez strony w daleki świat książkowych historii i w bliski- własnych wspomnień.
Martyna Bunda zabrała mnie w tę niezwykłą podróż zaledwie wczoraj, a doszłam tak daleko. Z Rozelą, Gertą, Trudą, Ildą, ale i ja sama- z moją mamą i moimi dwiema siostrami.
Jakiż to debiut, gdy otrzymuje się opowieść, która jak krew wartko płynie pod skórą. Przychodzi jak ktoś bliski i rozsiada się nad herbatą. To wielki dar tak pisać!
Z humorem, bo przecież te przezabawne historie dziewiczogórskich zwierząt co rusz wywołują salwy śmiechu. Nie tylko zwierząt zresztą- ludzie też nie są pozbawieni humorystycznych rysów, zarówno mężczyźni i kobiety. Humor językowy i sytuacyjny jest jednym z wielu atutów powieści.
Jest również głębia, dojrzałość, sentymentalna tkliwość i czułość właśnie, wbrew przewrotnemu tytułowi. Dzieje twardej i nieziemsko silnej Rozeli i jej córek są symboliczną opowieścią o kobietach tamtych czasów- panien z dzieckiem, gwałconych przez żołnierzy bezimiennych kobiet, matek zmuszonych samodzielnie wychowywać dzieci, żon aresztowanych, bądź nieudolnych mężów, kochanek będących tą drugą... Kobiet zaradnych, czasem szalonych, ciężko pracujących, pomysłowych, samotnych, tęskniących, mających marzenia i stawiających czoła prozie życia.
Tu jest wszystko i śmiech i łzy, artyzm i prostota; życie, które nie znosi próżni i zaciekle jak perz walczy o przetrwanie.
Jestem głęboko wzruszona darem, jaki otrzymałam. Jeśli to jest kolejny kamyk, który muszę podnieść na drodze do własnej historii, chowam go z namaszczeniem do pudełka: "wielkie wzruszenie". Tak właśnie chciałabym opowiedzieć historię mojej rodziny.
Zakończę niezwykłym cytatem:
"Rozela bardzo chciała czuć radość. Była ją dłużna i córce, i dziecku, które się miało urodzić. A jednak poczuła niepokój. To życie jest nie do udźwignięcia- pomyślała. - Wciąż jakieś zmiany. Nie sposób uporać się z jedną, a już goni następna. Przestraszyła się, że aż tyle nie wytrzyma."
Toż to Heraklit z Efezu w najczystszej, kobiecej postaci.
Panta rhei. Popłyńmy i my z tym oczyszczającym nurtem...
Noc, cichy dom. Mąż chrapie na lewym boku, syn w drugim pokoju przytula rozgrzany policzek do poduszki; zegar miarowo tyka. To mój czas. Kiedy zagonione ręce nie muszą już nic robić, a głowa może uciec poprzez strony w daleki świat książkowych historii i w bliski- własnych wspomnień.
Martyna Bunda zabrała mnie w tę niezwykłą podróż zaledwie wczoraj, a doszłam tak daleko. Z...
2017-11-26
Niepozorna książeczka, wzięta z bibliotecznej półki z braku laku i po znanym nazwisku okazała się czytelniczym przysmakiem! Ogromnie wzruszające rozważania o nieco poradnikowej naturze chwyciły mnie za serce.
Pan Marek- psycholog- napisał przedmowy do każdego z rozdziałów. To niezwykle ważne i mądre przekazy dotyczące związków, emocji, wychowania dzieci, naszych refleksji w stosunku do życia i jego szerokiego aspektu.
Tuż za nim zabiera głos matka, karmicielka, bogini domowego ogniska, niezwykle utalentowana pisarka- Małgorzata Kalicińska. Snuje rozważania w niezwykły sposób powiązane z psychologicznym wstępem, odnosząc je do własnej rodziny. Robi to z gracją, lekko, zabawnie, z polotem i z ogromną dawką wzruszenia, ciepła, i co tu kryć- miłości.
Bohaterami tej książki, jej pełnoprawnymi autorami, są też Jej najbliżsi- nie tylko tytułowa córka, ale syn, mąż, matka, krewni. Wraca świat ze wspomnień, anegdoty rodzinne, smaczki ze starego albumu.
"Danie" zaserwowane w tak niezwykły sposób wchodzi głęboko do krwiobiegu i oszołomiony czytelnik stwierdza nagle, że czyta jedną z najpiękniejszych książek o rodzinie, wychowaniu dzieci i człowieku, jakie spotkał dotychczas.
Każdy tę małą- wielką książkę powinien mieć w swojej rodzinnej biblioteczce, a już obowiązkowo powinny ją czytać przyszłe żony i matki. Jest nadzwyczaj pouczająca, pełna kreatywności i humoru.
Już wiem skąd Autorka ma w sobie nieprzebrane pokłady ciepła i życiowej mądrości.
Niepozorna książeczka, wzięta z bibliotecznej półki z braku laku i po znanym nazwisku okazała się czytelniczym przysmakiem! Ogromnie wzruszające rozważania o nieco poradnikowej naturze chwyciły mnie za serce.
Pan Marek- psycholog- napisał przedmowy do każdego z rozdziałów. To niezwykle ważne i mądre przekazy dotyczące związków, emocji, wychowania dzieci, naszych refleksji...
2017-09-30
O wielkości i nieprzeciętności tej książki przemawia fakt, że od premiery minęło bardzo niewiele, a już ma dziesiątki recenzji. Widać, że czytelnicy czekali na tę powieść.
Cieszę się, że nie umknęło mi nazwisko Jakuba Małeckiego i mogę nakarmić swoją duszę jego przepięknymi historiami.
"Rdza" wpisuje się w kanwę narracji, które bohaterami czynią zwyczajnych ludzi, z najbliższymi nam wszystkim sprawami- świadomością przemijania, z nieustanną próbą ocalenia najdroższych sercu wspomnień, z życiem, na które składa się milion nieistotnych spraw, które w ostatecznym rozrachunku budują naszą tożsamość i ze śmiercią, która jest alter ego życia.
Każdy z bohaterów plecie swoją nić na tle przyrody, niezmiernie ważnego motywu powieści Małeckiego. Nić, splątaną z innymi, tworzącą swoistą pajęczynę połączeń i relacji międzyludzkich.
Historia nienachalnie, w tle, ale znacząco, wpływa na losy postaci. Czas płynie jak w naszym życiu- początkowo powoli, by potem gnać na złamanie karku ku nieuchronnemu kresowi.
Spójna przemyślana kompozycja, cudowna proza godna klasyków polskiej literatury; a w niej Szymon Stawny, jego babcia Tośka i inni mieszkańcy Chojen. Żyjący blisko, jak moi sąsiedzi z rodzinnej wioski; znajomi, bliscy, ważni.
Jestem oczarowana tą historią, głęboko poruszona, myślę o niej i o tym, co ukryte pod słowami- o tym, co najważniejsze. Z całego serca dziękuję człowiekowi, który potrafi tak pisać.
"Stary Kłoda mówił. Że tak to już w życiu bywa. Nic nie jest na zawsze. Ale nie trzeba się gnębić, bo może będzie lepiej".
Cóż ważniejszego można powiedzieć drugiemu człowiekowi? Można tylko, po prostu, być obok. I jak Tośka kupić nową pralkę, by zabawki miały w starej bezpieczne schronienie...
O wielkości i nieprzeciętności tej książki przemawia fakt, że od premiery minęło bardzo niewiele, a już ma dziesiątki recenzji. Widać, że czytelnicy czekali na tę powieść.
Cieszę się, że nie umknęło mi nazwisko Jakuba Małeckiego i mogę nakarmić swoją duszę jego przepięknymi historiami.
"Rdza" wpisuje się w kanwę narracji, które bohaterami czynią zwyczajnych ludzi, z...
2017-07-04
Autorka, Aida Amer pisze w posłowiu, że powieść ta jest literacką fikcją, a mimo to pracując nad nią wciąż szukała prawdy.
Odnalazłam tę właśnie życiową prawdę i wzruszyła mnie ona niezwykle.
Prawdę o tęsknocie ludzkiego serca, o pracy, która daje poczucie sensu, o głębokim zespoleniu z przyrodą, które potrafi leczyć chorą duszę.
Wraz z opowieścią o rodzinie Sztulmowskich i Stulmaherów i przetaczającą się nad nimi machiną wojen XX wieku wróciły do mnie cenne chwile mojego skromnego życia.
Droga do szkoły, ścieżką wijącą się pośród pachnących i szumiących łanów zbóż, pełnych maków i chabrów, ptasie trele i zapach siana przewracanego drewnianymi grabiami, wszystkie wojenne, rodzinne opowieści, wypowiadane w kuchni przez wujka, gdy pod blachą płonął prawdziwy ogień. Historie przodków, które ciasno oplotły się wokół mojego serca, zasupłały i nie umiem dać im popłynąć, choć bardzo tego pragnę...
Autorka dobrze wiedziała kogo poruszy jej książka:
- Postać Jana Putry, który pomimo podeszłego wieku niespodziewanie dla wszystkich wybiera się na wędrówkę po świecie, jest dla mnie w tej książce najcenniejsza. Stworzyłam ją z myślą o tych, którzy marzą, by ruszyć w drogę. Przez "ruszanie w drogę" rozumiem odmianę własnego życia, zerwanie z rutyną i monotonią, odwagę w podejmowaniu zupełnie nowych wyzwań niezależnie od wieku i liczby grosików uzbieranych w puszce po herbacie. Tej właśnie odwagi życzę Tobie, drogi czytelniku...
Aido, chcę wierzyć, że Twoje słowa w stosunku do mnie kiedyś okażą się prorocze. Twoja książka to dla mnie cenny dar, dziękuję.
Autorka, Aida Amer pisze w posłowiu, że powieść ta jest literacką fikcją, a mimo to pracując nad nią wciąż szukała prawdy.
Odnalazłam tę właśnie życiową prawdę i wzruszyła mnie ona niezwykle.
Prawdę o tęsknocie ludzkiego serca, o pracy, która daje poczucie sensu, o głębokim zespoleniu z przyrodą, które potrafi leczyć chorą duszę.
Wraz z opowieścią o rodzinie Sztulmowskich i...
Absolutnie wciągająca książka! Porywająca rzeka słów splatająca ze sobą historie pozornie nieznanych sobie osób. Rzecz o poszukiwaniu samego siebie, o dojrzewaniu do sztuki wyborów. Zabawna, wzruszająca, nie pozostawiająca miejsca na oddech. Piękna! Tyle miałam w sobie słów na jej temat, a tak się złożyło, że po jej skończeniu nie miałam dostępu do internetu. Słowa uciekły, zachwyt pozostał. Polecam!
Absolutnie wciągająca książka! Porywająca rzeka słów splatająca ze sobą historie pozornie nieznanych sobie osób. Rzecz o poszukiwaniu samego siebie, o dojrzewaniu do sztuki wyborów. Zabawna, wzruszająca, nie pozostawiająca miejsca na oddech. Piękna! Tyle miałam w sobie słów na jej temat, a tak się złożyło, że po jej skończeniu nie miałam dostępu do internetu. Słowa uciekły,...
więcej mniej Pokaż mimo toZe ściśniętym sercem przemierzałam z Wiesławem Adamczykiem jego wojenne szlaki. Pełna wzruszeń, bohaterstwa i mądrości książka o przetrwaniu- we wszystkich odcieniach tego słowa.
Ze ściśniętym sercem przemierzałam z Wiesławem Adamczykiem jego wojenne szlaki. Pełna wzruszeń, bohaterstwa i mądrości książka o przetrwaniu- we wszystkich odcieniach tego słowa.
Pokaż mimo to
Język prozy Joanny Bator jest pełen życia, soczysty, porywający. Rozśmiesza do łez, zasmuca, zastanawia. Piaskowa Góra doskonale oddaje realia powojennej Polski i mentalność Polaków.
Odnalazłam w Dominice siebie...w jej indywidualizmie, braku zgody na przeciętność, w poszukiwaniu szczęścia.
Język prozy Joanny Bator jest pełen życia, soczysty, porywający. Rozśmiesza do łez, zasmuca, zastanawia. Piaskowa Góra doskonale oddaje realia powojennej Polski i mentalność Polaków.
Odnalazłam w Dominice siebie...w jej indywidualizmie, braku zgody na przeciętność, w poszukiwaniu szczęścia.
Dopiero co spod okularów spłynęło po policzkach kilka gorących łez. Może to szaruga za oknem, długotrwała choroba, może po prostu smutek istnienia, a może to ta książka?
Wymyka mi się ona. Gdzieś między łzą, a potoczystą narracją, ukrywa się, jak to licho, jej sens. Człowiek i jego z nami bycie. My, szukający odbicia siebie w jego życiu i przez tę podróż - drogi do siebie samego. Inni, ważni. Świat, sztuczny- pozorów i bliski, szczery - natury. Próbuję to wszystko w sobie pozbierać. Wiem, że ma mi ona coś istotnego do przekazania.
Odbyłam tę podróż razem z Tarniną, w jej wędrówce w poszukiwaniu przeszłości ukochanej ciotki, do Nowej Ziemi i jej nieznanego siostrzenicy życia.
Szybką, jak mgnienie. Nasyconą emocjami, skierowaną do wewnątrz, by odwrócić wzrok od spływających po szybie kropel, od myśli o mijającym nieuchronnie czasie, od szarugi i beznadziei.
A tam, w splątanym gaju roślin, zwierząt i emocji, prawdziwe życie, tuż pod stromymi stokami uśpionych wulkanów.
Pełnokrwiści bohaterowie, wątek myśliwych, odkrywanie tajemnic starego domu i sekretów Wandy ze starego sztambucha.
I jak zwykle znalazłam w tej książce siebie. Odbitą w trzeszczach Tośki, bezsilną wobec złośliwego licha, sarnio bezbronną w zasadzce.
Uwagę zwraca bardzo ciekawy język- wartki, pocięty na krótkie równoważniki, a tak pełny obrazowych porównań, metafor, czarów. Początkowo mało uważny czytelnik może się pogubić w licznych dygresjach, ale szybko naciąga gęstą, ziołową atmosferą, od której może zakręcić się w głowie.
By zachłysnąć się i na chwilę zapomnieć o codzienności. Pomyśleć o przemijaniu i o tym co ważne. O konfrontacji ze śmiercią, z odchodzeniem bliskiej osoby, o zgodzie na nieuchronność tego, przed czym nijak nie zdołamy uciec.
Bardzo wzruszające ostatnie strony książki poświęcone Wandzie- czułe wspomnienie odchodzenia bliskiej i kochanej osoby. Pełne szacunku, tkliwe, a jednocześnie mocne. Tak mówmy o śmierci- jak o przejściu, ale i obecności, która się nie kończy z chwilą, gdy serce przestaje bić. To bardzo ważny i potrzebny temat.
I dlatego długo będzie jeszcze we mnie rezonować ta książka. Szukać, wciąż szukać ujścia.
Choćby te słowa:
"Myślę, że gdy czytasz ten list, wiesz już o czym mówię. O oczekiwaniach, które stawia nam świat, inni ludzie, wreszcie, które my sami sobie stawiamy. O dziecięcej wrażliwości, która jest naszą perłą, jest perłą, pamiętaj, choć czasami zdaje się nam, że to łyżka dziegciu. O zwątpieniu w siebie, co wcale nie musi być symbolem klęski, bo nie ma nic głupszego, niż pyszna pewność. O bezsilności i rozpaczy, bo nasz wpływ na resztę świata jest mocno ograniczony. O potrzebie akceptacji, wyrosłej z niskiego poczucia własnej wartości. O osamotnieniu, w którym jesteśmy w stanie zrobić wiele, by choć przez chwilę czuć, że odgrywamy jakąś rolę. Łatwo wtedy o łańcuchy, kajdany, kleszcze. O niechciane wybory i kłamstwa. O zaprzeczenie sobie, co prowadzi do faktycznej klęski. "
Dopiero co spod okularów spłynęło po policzkach kilka gorących łez. Może to szaruga za oknem, długotrwała choroba, może po prostu smutek istnienia, a może to ta książka?
więcej Pokaż mimo toWymyka mi się ona. Gdzieś między łzą, a potoczystą narracją, ukrywa się, jak to licho, jej sens. Człowiek i jego z nami bycie. My, szukający odbicia siebie w jego życiu i przez tę podróż - drogi do siebie...