Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

http://magiaksiazki.blogspot.com/2013/05/bernadette-mcdonald-ucieczka-na-szczyt.html

http://magiaksiazki.blogspot.com/2013/05/bernadette-mcdonald-ucieczka-na-szczyt.html

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Każdy człowiek posiada jedno życie i to jak ono wygląda zależy od decyzji podejmowanych w czasie jego trwania. Nie ma szansy cofnięcia raz przedsięwziętych kroków i poprawienia błędów pojawiających się podczas naszej życiowej drogi. Dlatego powinniśmy w sposób przemyślany podchodzić do wszystkiego co nas spotyka, ponieważ drugiej szansy nikt nam nie da.

Bohater Marii Nurowskiej, Stefan Gnadecki, to surowy i bezkompromisowy człowiek, który w dość młodym wieku został wojewodą miasta S.. Wraz ze stanowiskiem otrzymał sekretarkę – Wandę, która w dość szybkim czasie stała się również jego żoną. Jednak sielanki młoda para nie miała szans uświadczyć. Za sprawą intryg matki Stefana i wysoko postawionych dygnitarzy zmuszeni są rozstać się na zawsze. Wanda zapatrzona w Stefana jak w obrazek, do końca życia spędzonego na emigracji w Ameryce, pozostaje wierna tej beznadziejnej miłości. Wraz z nią za granicę wyjeżdża młodszy syn – Stefan, zakochany w matce bez pamięci, w Polsce i przy ojcu zostaje z kolei starszy syn – Michał.

Stefan czytając pamiętniki Wandy i czekając na przyjazd syna z jej ciałem przypomina sobie historię ich znajomości. Początkowo jest na byłą żonę wściekły, często ją obraża i poniża, jednak wraz z lekturą kolejnych stron mięknie i uświadamia sobie jak wiele Wanda znaczyła, jaki wpływ miała na jego życie i jak bardzo bez niej było puste.

Maria Nurowska za sprawą swoich bohaterów pokazuje jak łatwo człowiekowi może umknąć to co najważniejsze. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że druga osoba jest nam bliska i dopiero odejście czy śmierć nam to uświadamiają. Z reguły jest już jednak za późno…

Ciekawa jest też historia synów Stefana i Wandy. Michał z wyglądu podobny bardzo do matki, jednak wychowany przy ojcu i charakterem go przypominający, życiowy nieudacznik i alkoholik. Stefan z kolei z wyglądu kopia swojego rodziciela, wykształcony na najlepszych uczelniach charakterem przypominał swoją babkę a matkę Stefana. Tak jak ta zapatrzona była w syna, tak chłopak od dziecka zapatrzył się w matkę. Obaj chłopcy wychowani zostali w skrajnie różnych warunkach i aż ciekawe jest, jak wyglądałoby ich życie i ukształtowałyby się charaktery, gdyby zamienić ich miejscami.

Dużym atutem powieści jest też świetnie oddany klimat lat, w jakich toczy się akcja, czyli głębokiego i chwilami mrocznego PRL-u. Okres niesprzyjający miłości i szczęściu ma duży wpływ na codzienność bohaterów. Pokazany jest też moment przejścia z ustroju totalitarnego do demokracji i wszystkie problemy ludzi nieprzygotowanych do zmian systemu, którzy myślami pozostali jeszcze długo przy starych porządkach.

Miejscami historia może irytować, za sprawą ślepej miłości Wandy, którą po prostu chciałoby się potrząsnąć i wyciągnąć z letargu spowodowanego wiecznym czekaniem na Stefana. Rozczarowuje też zakończenie, które w moim odczucie jest aż nazbyt oczywiste. Jednak mimo tych momentów całość czyta się wręcz jednym tchem, a historia stworzona przez Nurowską wzbudza wiele emocji tych pozytywnych i negatywnych zarazem.

Każdy człowiek posiada jedno życie i to jak ono wygląda zależy od decyzji podejmowanych w czasie jego trwania. Nie ma szansy cofnięcia raz przedsięwziętych kroków i poprawienia błędów pojawiających się podczas naszej życiowej drogi. Dlatego powinniśmy w sposób przemyślany podchodzić do wszystkiego co nas spotyka, ponieważ drugiej szansy nikt nam nie da.

Bohater Marii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Uśmiechy Bombaju" to książką pod każdym względem wyjątkowa, obok której nie można przejść obojętnie, bez refleksji nad własnym życiem. Po przeczytaniu, odłożyłam ją na bok i nie mogłam przestać myśleć o Jaume, o slumsach i biedzie tam panującej. Wytrzymałam chwilkę i zaczęłam czytać jeszcze raz... Nie potrafię się od tej pozycji teraz uwolnić.

To, że mam czytelniczego bzika na punkcie Indii, nie jest żadną tajemnicą. Staram się od czasu do czasu przeczytać jakąś pozycję o regionie, gdzie oprócz piękna i barw dominuje przede wszystkim bród, ubóstwo i niesprawiedliwość. Najlepszym tego przykładem jest właśnie Bombaj, gdzie piękne budowle kontrastują ze slumsami, które zamieszkują rzesze ludzi bez szansy na jakąkolwiek lepszą przyszłość.

Jaume Sanllorente do Indii trafił zupełnie przypadkiem. Tak naprawdę wakacje chciał spędzić w Afryce, która bardziej go interesowała i o której dużo czytał i pisał. Indie były mu zupełnie nieznane... Pierwsze wrażenie autora? Nigdy więcej! Tuż po wyjściu z samolotu uderza w niego wszechobecny smród, a każdy kontakt z indyjskimi miastami, to kolejne obrazy nędzy i rozpaczy. Ale mimo to, po powrocie z wakacji, u Jaume pojawia się swoista tęsknota za Indiami, która powoduje, że już po niecałym roku wraca... tym razem do Bombaju. Podczas drugiej wizyty trafia do sierocińca Karuna, gdzie poznaje wstrząsające historie dzieci, które mimo całego okrucieństwa, jakie je w życiu spotkało, uśmiechają się! Podejrzewam, że niewielu ludzi jest w stanie wyobrazić sobie ogrom nieszczęść i niesprawiedliwości jaka spotkała te dzieciaki. Jaume Sanllorente postanowił po powrocie do Hiszpanii, że nie może tego tak zostawić, że musi coś zrobić. Zakłada więc organizację pozarządową, której nadaje nazwę "Uśmiechy Bombaju", sprzedaje wszystko co posiada, pieniądze przeznacza na ratowanie sierocińca, a sam przenosi się do miejsca, gdzie jest potrzebny i może pomóc. Młody, przystojny mężczyzna rezygnuje z dotychczasowego życia i w pełni poświęca się dzieciom z najniższej indyjskiej kasty społecznej - niedotykalnych.

"Od tamtej pory nie myślę za dużo o swoim życiu, skupiłem się na innych, a konkretnie na moich małych wielkich przyjaciołach z bombajskiego sierocińca. Odkryłem sekret szczęścia. Prawdziwe szczęście jest możliwe tylko wtedy, gdy z powodzeniem zabiegamy o nie u bliźnich. Trudno znaleźć słowa zdolne wyrazić uczucie radości, której się dostępuje , widząc radość innych."


Jaume Sanllorente przywraca wiarę w to, że istnieje jeszcze bezinteresowna, niepodszyta jakąkolwiek chęcią zysku, ludzka dobroć. Bo to jak autor pisze, opowiada o tym co widział naładowane jest tyloma emocjami, że nie można nie uwierzyć w jego szczere intencje. W te intencje uwierzyły również dzieci, którym Jaume pomagał, a największą nagrodą był napis na tablicy, jaki pewnego razu odczytał:

"Jaume znaczy Bóg Ci wynagrodzi. Nam już wynagrodził obecnością Jaumego"


"Uśmiechy Bombaju" to świetny obraz wielkiej metropolii, wstrząsający niemal na każdym kroku, za sprawą pojedynczych historii, jakie miał okazje poznać młody Hiszpan. A to zaledwie ułamek tego, co Bombaj ukrywa w zakamarkach uliczek, czy w naprędce skleconych barakach slumsów. Miliony ludzi, miliony historii, miliony nieszczęść. Jaume poznał ich mikroskopijną część i postanowił zmienić świat. Niewielu jest ludzi takich jak on. Łatwo jest mówić o dobroci, trudniej wziąć sprawy w swoje ręce i działać. I jeżeli jeszcze raz usłyszę, że jeden człowiek nie może nic zmienić i zbawić świata, z czystym sumieniem będę mogła podać przykład Jaume Sanllorente.

Ta lektura, to nie tylko gratka dla miłośników Indii, ale pozycja obowiązkowa dla każdego, ponieważ uczy człowieczeństwa, zaangażowania i empatii. Pokazuje, że do szczęścia wcale nie jest nam potrzebny wielki stan posiadania, a wielkie i otwarte na innych serce.
"Uśmiechy Bombaju" to lektura, która w tym roku zrobiła na mnie największe wrażenie i do której z pewnością jeszcze nie raz wrócę, polecam Wam więc z czystym sumieniem. Po prostu trzeba to przeczytać!

"Uśmiechy Bombaju" to książką pod każdym względem wyjątkowa, obok której nie można przejść obojętnie, bez refleksji nad własnym życiem. Po przeczytaniu, odłożyłam ją na bok i nie mogłam przestać myśleć o Jaume, o slumsach i biedzie tam panującej. Wytrzymałam chwilkę i zaczęłam czytać jeszcze raz... Nie potrafię się od tej pozycji teraz uwolnić.

To, że mam czytelniczego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Najnowsza książka Karola Arentowicza "Ojciec" uświadomiła mi jak wielka rolę w moim życiu odegrał właśnie tata. Jak wiele cech i zachowań dla niego charakterystycznych odnajduję u siebie. Odkąd pamiętam, lepszy kontakt miałam właśnie z ojcem, to dzięki niemu jestem tym, kim jestem i przede wszystkim takim a nie innym człowiekiem. Oczywiście nie przyswoiłam sobie tylko tych pozytywnych cech. Jest wiele negatywnych, które posiadamy obydwoje. Jestem więc nieodrodną córeczką tatusia i jego prawie wierną kopią. Może brzmi to banalnie, ale na co dzień chyba nam to po prostu umyka.

Karol Arentowicz stara się w tej króciutkiej książeczce uświadomić czytelnikowi jak wielką rolę w życiu pełni ojciec, czyli ten drugi po matce. Na trzech skrajnych przykładach - Stalina, Hitlera i Jezusa pokazuje, że tata to ktoś, kto ma niezwykle wielki wpływ na kształt przyszłego życia syna (córki oczywiście też ;-)). Nie jest wprawdzie powiedziane, że syn złego ojca będzie także złym ojcem, ale niestety, jak pokazuje wiele przykładów, w tym dwóch dyktatorów powyżej, najczęściej złe dzieciństwo i zły ojciec niszczą życie dziecka i odbijają się na późniejszych latach jego życia.

Arentowicz pokazuje nam również siebie jako ojca, swoje rozterki dotyczące córki i jej wychowania. Prezentuje obraz taty dorosłej już dziewczyny, który z perspektywy czasu widzi popełnione błędy i ubolewa nad niemożnością ich naprawienia.
"Ojciec" może nie odkrywa "Ameryki", ale pozwala tak jak w moim przypadku, uświadomić sobie jak wielki wpływ na wychowanie ma tata i jak ważny w rozwoju dziecka jest właśnie ten ojcowski dobry przykład. Wydaje mi się, że każdy młody ojciec lub mężczyzna planujący nim zostać powinien sobie przyswoić tę wiedzę, a pozycja Arentowicza jest ku temu idealna.

Ciężko jest tę książkę oceniać w kategoriach dobra - zła, bo chyba nie o to chodzi. Stanowi ona raczej prywatne rozliczenie autora z ojcostwem, z którego każdy może zaczerpnąć coś dla siebie.

Najnowsza książka Karola Arentowicza "Ojciec" uświadomiła mi jak wielka rolę w moim życiu odegrał właśnie tata. Jak wiele cech i zachowań dla niego charakterystycznych odnajduję u siebie. Odkąd pamiętam, lepszy kontakt miałam właśnie z ojcem, to dzięki niemu jestem tym, kim jestem i przede wszystkim takim a nie innym człowiekiem. Oczywiście nie przyswoiłam sobie tylko tych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Doczekałam powrotu Klaudyny z Montigny!
Przy poprzedniej części narzekałam, że Klaudyna straciła trochę ze swojej przebojowości, stała się wręcz smętna i melancholijna, w tej nadrabia z nawiązką!

Po ślubie z Renaudem i trwającej kilkanaście miesięcy podróży poślubnej, podczas której młoda mężatka odwiedza między innymi dawną szkołę, miejsca młodzieńczych psot, młode małżeństwo wraca do Paryża. Klaudyna nie potrafi się jednak odnaleźć, nie czuje się w domu swojego męża, jak w swoim domu. Zaczyna dostrzegać skazę na idealnym wizerunku małżeństwa, nudzą ją codzienne obowiązki, nie lubi przyjmować gości, czy chodzić do teatru.
Renaud traktuje ją troszkę jak córuchnę, daje wszystko, rozpieszczając w ten sposób. Nie inaczej jest, kiedy na horyzoncie pojawia się urocza Rezi. Zarówno Klaudyna, jak i jej mąż nie mogą oprzeć się cudnemu stworzeniu. Rodzi się głęboka fascynacja, podszyta nutką erotyzmu, która udziela się całej trójce. Renaud podaje więc Klaudynie Rezi niemalże jak na tacy...

Colette po raz kolejny udowadnia, że swoją epokę wyprzedziła. Klaudyna może i jest dzisiaj lekko staroświecka, ale w dalszym ciągu potrafi zgorszyć czytelnika. W tej części otrzymujemy klasyczny trójkąt, gdzie każda z osób ma słabość do pozostałych. Pojawia się również fascynacja małżeństwa młodziutkimi dziewczynkami... wszystko bardzo, bardzo niepoprawne.

Trzecia część stanowczo lepsza od drugiej, Klaudyna znowu pokazuje pazura, niemniej straciła moją sympatię. Dalej jako bohaterka mnie fascynuje, ale już jej nie lubię. Irytuje mnie jej zachowanie, denerwuje podejście do życia i męża. Ta, która zawsze ma tyle do powiedzenia, tym razem w odpowiednim momencie zapomniała powiedzieć "stop", co kończy się takim a nie innym finałem. Jakim? Koniecznie musicie się przekonać, bo nawet irytująca Klaudyna, to lektura godna uwagi!

Doczekałam powrotu Klaudyny z Montigny!
Przy poprzedniej części narzekałam, że Klaudyna straciła trochę ze swojej przebojowości, stała się wręcz smętna i melancholijna, w tej nadrabia z nawiązką!

Po ślubie z Renaudem i trwającej kilkanaście miesięcy podróży poślubnej, podczas której młoda mężatka odwiedza między innymi dawną szkołę, miejsca młodzieńczych psot, młode...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ach ta Klaudyna...!

Nadszedł czas na pożegnanie z ukochanym przez bohaterkę, miejscem dziecięcych przygód, młodzieńczych psot - Montigny. Uroczą, pełną lasów, łąk i wszelkiej zieleni mieścinę, trzeba zamienić na szary i ponury Paryż. Klaudyna, aby zrobić na złość koleżankom, godzi się na propozycję ojca i przeprowadza się do miasta. Szybko jednaj swej decyzji zaczyna żałować, co doprowadza ją do głębokiej depresji i choroby. Jakby miała mało problemów, Melania ścina jej piękne włosy! Dziewczyna nie potrafi się odnaleźć w nowym świecie.
Zmienia się trochę, kiedy poznaje ciotkę - siostrę ojca - i jej wnuka, cudnego Marcela. Chłopak jest jej równolatkiem i szybko znajdują wspólny język. Nie myślcie sobie, że coś między nimi zaiskrzy... Marcel ma przyjaciela... bliskiego przyjaciela - Charliego. Ma również ojca - Renauda, i to właśnie on sprawi, że młodej damie serce zabije mocniej.

"Klaudyna w Paryżu", to kolejna po "Klaudynie w szkole" pozycja Sidonie Gabrielle Colette opisująca losy zwariowanej, niezwykle świadomej, jak na swój wiek dziewczyny. Jednak, o ile w pierwszej części Klaudyna szokowała, a tyle w tej jakby straciła rezon. Pozostał jej wprawdzie cięty języczek, ale ubrana w sztywne kołnierzyki i dopasowaną spódnicę, czasami jest wręcz za grzeczna! Aż się prosi zawołać - Wróć Klaudyna z Montigny!
Za to zaskakuje nas Łusia, która z niewinnej dziewczynki, zmienia się w kobietę wyrachowaną, wykorzystującą ciało, dla pozyskania dóbr materialnych. Stanowi kontrast dla ugrzecznionej głównej bohaterki.

Pierwsza część była stanowczo bardziej niepoprawna i pikantna, w tej czegoś mi zabrakło, nie czytałam już z takimi wypiekami na twarzy jak wcześniej. Niemniej, nie mogę się już doczekać powrotu Klaudyna jako mężatki! Ciekawa jestem, jak z tą nową drogą życiową poradzi sobie dziewczyna posiadająca własne zdanie, nie dająca sobą manipulować, a żyjąca w czasach, kiedy kobieta za dużo do powiedzenia nie ma...

Ach ta Klaudyna...!

Nadszedł czas na pożegnanie z ukochanym przez bohaterkę, miejscem dziecięcych przygód, młodzieńczych psot - Montigny. Uroczą, pełną lasów, łąk i wszelkiej zieleni mieścinę, trzeba zamienić na szary i ponury Paryż. Klaudyna, aby zrobić na złość koleżankom, godzi się na propozycję ojca i przeprowadza się do miasta. Szybko jednaj swej decyzji zaczyna...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Prowadził nas los Kinga Choszcz, Radosław Siuda
Ocena 7,4
Prowadził nas los Kinga Choszcz, Rado...

Na półkach: , , ,

"Prowadził nas los" to jedna z tych książek, które zapamiętam na bardzo, bardzo długo i do której na pewno jeszcze nie raz wrócę. Już dawno, żadna pozycja nie zrobiła na mnie takiego wrażenie, nie dała mi tyle do myślenia. Czytałam i nie potrafiłam jej odłożyć, z drugiej strony miałam świadomość, że im szybciej skończę, tym szybciej dobiegnie końca moja podróż wraz z Kingą i Chopinem. A to ostatnia rzecz na jaką miałam ochotę.

Ta para, dwojga młodych ludzi, wyruszyła w swoją podróż dookoła świata w październiku 1998 roku. Wtedy nie wiedzieli jeszcze, że ta "wycieczka" zajmie im prawie 5 lat. Zaopatrzeni jedynie w plecaki i niecałe 600 dolarów ruszyli w stronę przygody. Odwiedzali miejsca, do których nie docierają turyści w klimatyzowanych autobusach, poznali wielu ludzi, dobrych ludzi, którzy niemal na każdym kroku udzielali im bezinteresownej pomocy. Zdarzały się tez nieprzyjemne przygody- Kinga dwa razy została okradziona, za pierwszym razem straciła cały sprzęt fotograficzny, za drugim wszystkie pieniądze.

Kinga i Chopin przemierzyli całą Amerykę Północną, aż po Alaskę, barwną Amerykę Południową, Nową Zelandię, Australię, Azję i po części Europę. Odwiedzili łącznie 47 państw, a każde obdarowało ich niesamowitymi doświadczeniami, widokami i kulturą. Przeżyli więcej niż każdy normalny człowiek i udowodnili, że marzenia naprawdę się spełniają, jeśli tylko bardzo tego chcemy. W końcu kto by pomyślał, że można złapać stopa na statek, albo... samolot! Oni tego wszystkiego doświadczyli. Za tę podróż otrzymali w 2003 roku jedną z najbardziej prestiżowych nagród podróżniczych - Kolosa.

Wielu ludzi krytykuje książki Kingi, za styl w jakim są napisane - pojechałam, zobaczyłam, odwiedziłam... Ale musimy wziąć pod uwagę fakt, że jest to dziennik z podróży. A jak piszemy dziennik czy pamiętnik? Poza tym autorka, posługując się takim a nie innym stylem świetnie oddaje atmosferę miejsc w których się znajduje. A my czytelnicy, mamy wrażenie, jakbyśmy przemieszczali się wraz z nią.
Ta pozycja różni się od Nepalu, który czytałam niedawno. Tutaj, jak dowiadujemy się we wstępie, trzeba było zrobić wiele cięć w tekście, i odrzucić dużo, bardzo dobrych zdjęć, ponieważ oryginalny dziennik z 5 lat mógłby okazać się zbyt opasłym dla czytelnika wyzwaniem. Miejscami można odczuć te skracanie tekstu, czuje się lekki niedosyt, chciałoby się więcej. Kinga potrafiła jednak z każdego kraju pokazać to co dla jego kultury najbardziej charakterystyczne. Dlatego czytając np. o Japonii, odnajdywałam wszystkie charakterystyczne cechy tego miejsca, znane mi już z innych czytanych wcześniej pozycji. W "Prowadził nas los" dostajemy w pigułce, to co najistotniejsze dla danej kultury, jednocześnie poznając ludzi i zakątki niedostępne turystom i nieopisane w przewodnikach.

Dzięki Kindze i Chopinowi uwierzyłam w to, że można spełniać swoje marzenia, wystarczy tylko bardzo mocno chcieć i nie bać się realizacji. Nie ważne czego one dotyczą, po prostu trzeba dążyć do ich spełnienia.
Polecam Wam wszystkim gorąco, a sama biegnę po ostatnia już książkę Kingi "Moją Afrykę" i nieopisany smutek mnie ogarnia, kiedy myślę, że więcej już nie będzie, bo z autorką się najzwyczajniej w świecie "zaprzyjaźniłam".

"Prowadził nas los" to jedna z tych książek, które zapamiętam na bardzo, bardzo długo i do której na pewno jeszcze nie raz wrócę. Już dawno, żadna pozycja nie zrobiła na mnie takiego wrażenie, nie dała mi tyle do myślenia. Czytałam i nie potrafiłam jej odłożyć, z drugiej strony miałam świadomość, że im szybciej skończę, tym szybciej dobiegnie końca moja podróż wraz z Kingą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ominęła mnie jakoś zawierucha związana z filmem Janusza Majewskiego, o książce usłyszałam też stosunkowo niedawno, a zainteresowałam się nią, za sprawą szaty graficznej i okładki. Najzwyczajniej w świecie "wpadła mi w oko".

"Mała matura"to jedna z tych pozycji, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Podzielona jest na trzy części. Pierwsza - "Słodkie lata" opisuje dzieciństwo Ludwika Taschke, w pięknym przedwojennym Lwowie. Ta część pełna jest ciepła i pozytywnych emocji. Opisuje beztroskie lata wczesnego dzieciństwa i stanowi wstęp do późniejszych, tragicznych wydarzeń wojennych. Lwów widziany oczami małego chłopca, to piękne wielojęzyczne i wielonarodowe miasto. Ludwik pochodzi z dobrego domu, niczego mu nie brakuje, rodzice go kochają i jedynym jego problemem staje się młodsza, apodyktyczna siostra Hania.
Życie zmienia się wraz z nadejściem wojny. Na początku uderzyło mnie to, jak niewiele różniły się wspomnienia z czasów wojny od tych wcześniejszych. Owszem pojawiały się momenty kiedy był świadkiem zła, ale było tego niewiele i jako czytelnik nie odczułam grozy śmierci. Aż do momentu kiedy dotarło do mnie, że właśnie te, wydawać by się mogło, sporadyczne "przypadki" odzwierciedlają to co w wojnie najgorsze. Nie wiadomo czego i po kim się spodziewać. Ludwik jako mały chłopiec widział rzeczy, jakich widzieć nie powinien i które prawdopodobnie na zawsze zmieniły jego wizję rzeczywistości. Okupant, zabiera jemu i rodzinie nie tylko dobra doczesne, ale odziera z tego co najpiękniejsze - beztroskiego dzieciństwa, które już się nie powtórzy. I właśnie świadomość, że dzieci stają się świadkami wydarzeń, dla ich niewinnych oczu nieprzeznaczonych, budzi największy smutek.
Trzecia część książki stanowi wspomnienia z powojennego Krakowa, gdzie Ludwik wraz z rodziną się przeniósł. To właśnie w tym mieście Ludwik przezywa pierwsze miłostki, odkrywa swoją seksualność, dojrzewa. W gimnazjum spotyka go wiele zabawnych historii, przy których my czytelnicy nieraz się uśmiechniemy, ale uderza w niego również brutalna rzeczywistość komunistycznego państwa.

Siłą "Małej matury" jest język, jakim została napisana. Bez zbędnych ozdobników, ale bardzo celnie trafiający w odbiorcę. Kiedy trzeba wulgarny, z dużą ilością przekleństw, kiedy indziej zaopatrzony w odpowiedni lwowski akcent... Książka jest zrazem sagą rodzinną, opowieścią o dorastaniu i pozycją opisującą lata wojny i okupacji. Historię w niej opisaną, prawdopodobnie można by przyrównać do wielu podobnych, a Ludwik jest przykładem chłopca podobnego do innych, których najlepsze lata młodości przypadły w tym smutnym okresie dla kraju.

Chyba mam ostatnio szczęście w doborze lektur, ponieważ czego nie wezmę do rąk, po prostu mi się podoba. Pozycja Janusza Majewskiego pochłonęła mnie i niemal każdą wolną chwilę poświęciłam na jej lekturę. Jedyne, czego mogłabym się "uczepić", to duża ilość błędów i literówek, ale w żadnym stopniu nie umniejsza to wartości tekstu.

Nie sposób oddać w recenzji całego klimatu tej książki, dlatego polecam każdemu, kto ma ochotę na dobrą i wartościową lekturę!

Ominęła mnie jakoś zawierucha związana z filmem Janusza Majewskiego, o książce usłyszałam też stosunkowo niedawno, a zainteresowałam się nią, za sprawą szaty graficznej i okładki. Najzwyczajniej w świecie "wpadła mi w oko".

"Mała matura"to jedna z tych pozycji, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Podzielona jest na trzy części. Pierwsza - "Słodkie lata" opisuje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Powieść Richarda Harvella, to jedna z niewielu pozycji, jakie dostarczają nam całego wachlarza rozlicznych emocji. "Dzwony" to przede wszystkim dźwięki, które przebrzmiewają z każdej strony tej niezwykłej opowieści i działają na nasze zmysły. Dostosowujemy się do nastroju, do poszczególnych tonów historii, a dźwięk narasta, uspakaja się, wchodzi w decydującą fazę i prowadzi nas aż do upragnionego finału.

Mojżesz nie miał szczęśliwego dzieciństwa. Urodził się w małej wiosce, jako syn głuchoniemej kobiety, na co dzień zajmującej się wprawianiem w ruch dzwonów kościelnych, które są niezwykle głośne i pozbawiły już słuchu kilkanaście osób. Jednak kobieta czuje je całą sobą, ma niezwykły dar i ten dar przekazała swojemu synowi. Chłopiec od najwcześniejszych lat, był niezwykle czuły na dźwięki, jednak zupełnie nie szkodziła mu bliska obecność dzwonów. Słuch miał wręcz genialny. Żył z matką w dzwonnicy, która stała się ich jedynym światem, aż do momentu, kiedy "Ojciec" postanowił się ich pozbyć. Pobił Mojżesza i wrzucił go do rwącej rzeki. Chłopiec, praktycznie skazany na śmierć cudem ocalał, dzięki dwóm mnichom Mikołajowi i Romusowi, którzy od tej chwili staną się jego najlepszymi przyjaciółmi. Wraz z nimi trafia do klasztoru, gdzie nauczyciel Ulrich odkrywa jego niezwykły głos, na punkcie którego wpada w obsesję. Poza murami klasztoru poznaje Amalię, której matce śpiewa przy łożu śmierci. Dziewczyna staje się jego przyjaciółka i powierniczką, a później największą miłością życia... Jego życie rujnują jednak wydarzenia pewnej nocy, kiedy Ulrich wraz z doktorem Rapucci zmieniają go w musico.

Akcja powieści toczy się w XIII wieku, kiedy kastraci uważani byli za Anioły o przepięknym głosie, a wśród tych Aniołów, Mojżesz zyskał sławę największą, czego dowiadujemy się już na pierwszych stronach powieści.
"Dzwony" to niezwykle udany debiut literacki Richarda Harvella, który za sprawą słów, potrafi wprowadzić czytelnika w odpowiedni nastrój...

"Dźwięk rozlał się po dolinie. Był drażniący niczym zardzewiałe zawiasy, dudniący niczym lawina, przenikliwy niczym wrzask i kojący niczym szept matki"

Życie bohatera jest trudne, pełne smutku, bólu, cierpienia, ale dosięga on zaszczytu poznania prawdziwej miłości, spotkania bratniej duszy, która nie zważa na jego ograniczenia cielesne. Autor zachował odpowiednie proporcje miedzy tymi uczuciowymi biegunami, nie przytłacza nas ogromem cierpienia, ani też nie drażni ckliwą opowieścią o miłości.
"Dzwony" intensywnością dźwięku przypominały mi "Hiszpański smyczek" Andromedy Romany-Lax. O ile tam przebrzmiewał dostojny pogłos wiolonczeli, o tyle tutaj słyszymy echo pieśni wykonywanej przez Mojżesza w klasztornych murach, czy też akty cudownego "Orfeusza i Eurydyki" na wiedeńskiej scenie.
Żałuję, że tak mało miejsca autor poświęcił na karierę genialnego musico, ponieważ historia kończy się zanim, młody już wtedy mężczyzna, ja rozpoczął. Niemniej może to i lepiej, że Harvell pozostawia nam miejsce dla pobudzenia wyobraźni.
"Dzwony" czyta się jednym tchem, nie sposób się oderwać, a ze wszystkich stron atakowani jesteśmy całą gamą emocji. Oby trafiało się więcej takich debiutów, gdyż książką jest po prostu świetna.

Jeżeli macie ochotę "usłyszeć" piękna historię, to polecam "Dzwony"!

Powieść Richarda Harvella, to jedna z niewielu pozycji, jakie dostarczają nam całego wachlarza rozlicznych emocji. "Dzwony" to przede wszystkim dźwięki, które przebrzmiewają z każdej strony tej niezwykłej opowieści i działają na nasze zmysły. Dostosowujemy się do nastroju, do poszczególnych tonów historii, a dźwięk narasta, uspakaja się, wchodzi w decydującą fazę i prowadzi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"- Proszę pana, jest pan siódmą osobą, do której mnie przełączono. Proszę mnie już dalej nie przełączać..."

Czy zdarzyło Wam się kiedyś dzwonić do jakiejś firmy, gdzie po kolei przełączano Was do kolejnych osób, a żadna nie potrafiła udzielić odpowiedniej informacji? A zastanawialiście się kiedyś, czym taka dezinformacja w dużych instytucjach jest spowodowana? Jeżeli chociaż raz przeszło Wam takie pytanie przez myśl, to koniecznie musicie sięgnąć po książkę "Jak niechcący spowodowałem upadek światowego koncernu", najnowszą pozycje Harosława Jaszka, autora znanego z książki "Jak niczego nie rozpętałem"

Pierwsze co w tej pozycji rzuca się w oczy, to zdjęcie na okładce. Wzięłam książkę do ręki... najpierw wielkie zdziwienie - co to jest? Potem długotrwały atak śmiechu, którym postanowiłam zarazić resztę rodziny (nie było to trudne), a następnie kolejne zastanowienie - co też to zdjęcie ma do wielkiego koncernu? Jak się okazało bardzo wiele, a wyjaśnienie pojawia się na kartach książki.

Bohater, niemłody już mężczyzna, zostaje zatrudniony w światowym koncernie - Netholu - producencie otwieraczy do puszek. Wszystko w firmie budzi zachwyt, szczególnie plakaty z których krzyczą hasła takie jak: "Poprawmy świat", "Chcemy zmieniać świat na lepsze poprzez oferowanie coraz nowszych produktów", "Chcemy być liderem wśród dostawców produktów, które produkujemy", "Zawsze widzimy cel", "Najważniejszy jest sprawny proces", itd... Oczywiście bohater w 100% identyfikuje się z misją i wizją firmy i w całej swej niemal dziecięcej naiwności, wierzy, że Nethol to miejsce gdzie najważniejszy jest pracownik. Ale hasła na plakatach i rzeczywistość, to dwa zupełnie różne światy.
Koncern sterowany jest przez... normy i procedury, poprawiane niemal każdego dnia. Oczywiście większość nieżyciowa i niewykonalna (że już nie wspomnę o tym, że niezapamiętywalna). Ale, jak wiadomo człowiek potrafi dostosować się do każdych warunków... W końcu zawsze można wdrożyć procedurę awaryjną... (patrz -> okładka)

"Jak niechcący...", to satyryczny obraz wielkiego koncernu, pełny z pozoru absurdalnych sytuacji, które jak wiem z zasłyszenia, mają miejsce w rzeczywistości. Chociaż autor na końcu książki, jak zwykle dodał informację, że wszelkie sytuacje i osoby są fikcyjne, myślę, że każdy zatrudniony w dużym przedsiębiorstwie znajdzie coś, co będzie mu się kojarzyć z jego własnymi absurdami firmowymi.
Nie lada gratka dla studentów ekonomii i zarządzania (sama skończyłam zarządzanie, więc miałam powody do tym większej radości), bo wszystkie hasła które pojawiają się na salach wykładowych, tutaj znajdują swoje nietypowe zastosowanie. Do tego skróty typu PSAMI (Badanie zadowolenia i motywacji personelu), KASA (badanie zadowolenia kluczowych klientów), PAPKA (doroczna ocena pracowników w kluczowych obszarach) i mój faworyt - IAIA (nie będę rozwijać, sami sprawdzicie), powodowały u mnie niekontrolowane ataki wesołości. Prawda, że są niezwykle... wymowne?

Cała ta pozycja, to ukazanie w krzywym zwierciadle nowoczesnego zarządzania, które często nijak się da zastosować w praktyce. Nie ma w "Jak niechcący..." momentu słabszego, książka jest niezwykle równa, pełna ironii i świetnego humoru. I moim skromnym zdaniem, lepsza niż poprzedniczka.

Jeżeli chcecie wiedzieć, jak doprowadzić do upadku światowego koncernu, to koniecznie sięgnijcie! Z czystym sumieniem polecam, a autorowi z całego serca dziękuję za długotrwałą poprawę humoru. Do tej pozycji na pewno wrócę jeszcze nie raz i czekam na kolejne!

"- Proszę pana, jest pan siódmą osobą, do której mnie przełączono. Proszę mnie już dalej nie przełączać..."

Czy zdarzyło Wam się kiedyś dzwonić do jakiejś firmy, gdzie po kolei przełączano Was do kolejnych osób, a żadna nie potrafiła udzielić odpowiedniej informacji? A zastanawialiście się kiedyś, czym taka dezinformacja w dużych instytucjach jest spowodowana? Jeżeli...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szwedzka delegacja odwiedziła Kambodżę w sierpniu 1978 roku, w czasie gdy funkcjonowała piekielnie śmiertelna machina, sterowana przez Czerwonych Khmerów. Pochłaniała dziennie tysiące ofiar. Czworo delegatów: Gunnar Bergstrom, Hedda Ekerwald, Jan Myrdal i Marita Wikander, wystawiło bardzo pozytywne i entuzjastyczne świadectwo Demokratycznej Kampuczy, w której głód, terror i śmierć były na porządku dziennym.

Książka, która powstała po ich powrocie do Szwecji, jest pochwałą całego systemu stosowanego przez Pol Pota i czerwonych Khmerów. W mało obiektywnej pozycji, nie wspomniano ani słowem o milionach ludzi, którzy stracili życie.

Idling próbuje dojść do tego, jak przebywając w tej masowe umieralni, można było być tak zaślepionym i nie zauważyć całego zła jakie wyrządzono ludowi.
Jak można patrzeć, ale nie widzieć niczego?

Książka, składa się z raczej krótkich rozdziałów, w których w szybkich migawkach poznajemy historię życia Saloth Sara, który zmienił później imię na Pol Pot. Poprzez krótkie scenki poznajemy jego ideologię, charakter, życie...

Peter Froberg Idling, przedstawia nam również historię kraju, którego wojna nie oszczędzała. Zniszczony po bombardowaniach amerykańskich, nie miał szans sprostać utopijnej wizji Pol Pota.
Komunistyczna Partia Kambodży przejęła władzę w 1975 roku, a w 1979 została obalona przez wojska wietnamskie, wspierane przez ZSRR. Przez te cztery lata wysiedlono miasta i całą ludność przeniesiono na wsie, zniesiono wszelką własność i różnice klasowe. To samo w sobie nie było złe, ale zniszczony kraj nie potrafił sprostać planom produkcyjnym, ludność więc borykała się z problemem głodu, który najczęściej prowadził do śmierci. Wszelkie przejawy jakiejkolwiek niezgodności z panującą ideologią często karano śmiercią, która dotykała nawet malutkie dzieci.

"Jedno ze zdjęć zostaje w pamięci. mogę przywołać je w każdej chwili. To fotografia małego chłopca. Nie starszy jak pięć lat. Mały wróg ludu" (fotografia znajduje się w byłym więzieniu S-21, w którym obecnie jest muzeum)


Peter Idling odbył podróż po Kambodży śladami szwedzkiej delegacji. Czytelnik może przeczytać więc o emocjach i przemyśleniach autora, który nie wstydzi się okazać słabości, zapłakać nad losem poszczególnych ludzi jak i całego narodu.
”Uśmiech Pol Pota” to piękna i wartościowa książka, opisująca trudną historię kraju, który jest dla nas raczej egzotyczny i nieznany. Warto przeczytać jak błędne i fanatyczne myślenie grupy ludzi, może zmienić życie mieszkańców całego kraju w piekło. Przeczytać jak odizolowany kraj i ludzie w nim rządzący popełniają zbrodnię ludobójstwa, jednocześnie mydląc oczy opinii publicznej na całym świecie.

Idling stworzył bardzo solidny reportaż, podparty wieloma wywiadami, podróżami i dużą ilością dokumentacji. Czy znajduje odpowiedź na pytanie wyjściowe...? Koniecznie musicie sięgnąć po ten przejmujący reportaż, który nie bez powodu znalazł się w finale tegorocznej edycji Nagrody Kapuścińskiego.

"Robota czerwonych Khmerów nie była głupia, tylko ta ich ideologia. I to jak traktowali ludzi. Komunistyczne brednie. Ale nie wszystko, co robili, było głupie"

Polecam!

Szwedzka delegacja odwiedziła Kambodżę w sierpniu 1978 roku, w czasie gdy funkcjonowała piekielnie śmiertelna machina, sterowana przez Czerwonych Khmerów. Pochłaniała dziennie tysiące ofiar. Czworo delegatów: Gunnar Bergstrom, Hedda Ekerwald, Jan Myrdal i Marita Wikander, wystawiło bardzo pozytywne i entuzjastyczne świadectwo Demokratycznej Kampuczy, w której głód, terror i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Na książkę Colette miałam ochotę od dawna, więc bardzo byłam rada, kiedy wydawnictwo WAB wznowiło cykl o Klaudynie, debiut literacki pisarki. Pierwsze wydanie ukazało się w roku 1900 i ze względu na treść wzbudziło sporo kontrowersji. Co ciekawe... Klaudyna czytana dziś, wcale nie trąci myszką, a jej ponadczasowa treść do teraz zakrawa o mały skandal.

Główna bohaterka, której dzienniki mamy okazję czytać (dużo w książce wątków autobiograficznych Colette i jej wspomnień ze szkoły) to rezolutna i zwariowana dziewczyna, która dojrzałością dawno przerosła swoje rówieśnice. Czyta książki nieodpowiednie dla swojego wieku i przede wszystkim wie i rozumie rzeczy, których rozumieć nie powinna. Żeby było ciekawiej, romansuje ze swoją nauczycielką, uroczą Aimee, która porzuca ją niestety dla dyrektorki. Romans Aimee i Panny Sergent, to główna atrakcja szkoły, ponieważ jest on niezwykle burzliwy, zaborczy i pełen zazdrości.
Klaudyna wychowuje się sama, ojciec jej, badacz ślimaczego życia nie ma wpływu na córkę, która podejmuje wszystkie decyzje dotyczące własnego wychowania. Niezwykle inteligentna i piękna dziewczyna wzbudza zainteresowanie również wśród męskiej części bohaterów. Podkochuje się w niej nauczyciel, zachwyca szkolny delegat.
Klaudyna prowadzi życie niezwykle intensywne i pełne zwariowanych wypadków.

Zastanawiam się, jak autorce udało się stworzyć ponad 110 lat temu książkę, którą czytając dziś nie jesteśmy w stanie się znudzić. "Klaudyna w szkole" po prostu pochłania czytelnika. Z wypiekami na twarzy czytałam kolejne strony z przygodami bohaterki i nie mogę się już doczekać "Klaudyny w Paryżu". Polubiłam niezwykle tę uroczą nastolatkę i podejrzewam, że wiele osób ma podobnie jak ja. Ponieważ Klaudyny nie da się nie lubić... jej ciętego języka, świetnych ripost i ogromnej wiedzy na temat życia.

Genialny obraz ludzi, bez masek narzucanych przez konwenanse, z wszystkimi słabościami i niedociągnięciami. Książka, kiedyś owiana skandalem, do dziś pozostaje bardzo niepoprawna. Chwała więc autorce, za stworzenie historii, która wygrywa z biegnącym czasu.
Polecam!

Na książkę Colette miałam ochotę od dawna, więc bardzo byłam rada, kiedy wydawnictwo WAB wznowiło cykl o Klaudynie, debiut literacki pisarki. Pierwsze wydanie ukazało się w roku 1900 i ze względu na treść wzbudziło sporo kontrowersji. Co ciekawe... Klaudyna czytana dziś, wcale nie trąci myszką, a jej ponadczasowa treść do teraz zakrawa o mały skandal.

Główna bohaterka,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Dziewczynka w zielonym sweterku Krystyna Chiger, Daniel Paisner
Ocena 7,8
Dziewczynka w ... Krystyna Chiger, Da...

Na półkach: , ,

Czy potraficie sobie wyobrazić, że przez 14 miesięcy jesteście odcięci od słońca i świeżego powietrza, otaczają Was ścieki, brud, smród, robaki i ogromne ilości szczurów, a za pożywienie macie z reguły kawałek chleba, cienką zupę i 3/4 szklanki wody z przeciekającej fontanny? Potraficie? Ja niestety nie... a Krystyna Chiger przeżyła to jako siedmioletnia dziewczynka.

"W nocy szczury biegały po nas, ale i do tego z czasem się przyzwyczailiśmy."

Mała Krysia pochodziła z rodziny dość zamożnych Żydów. Dzieciństwo wspomina bardzo dobrze, jako okres, kiedy traktowana była niczym mała księżniczka. Wraz z rodzicami i młodszym braciszkiem Pawełkiem, mieszkali we Lwowie, prężnie rozwijającym się i dającym duże perspektywy mieście. Życie całej rodziny zmieniło się wraz ze wkroczeniem wojsk sowieckich na terytorium miasta. Ojciec - Ignacy Chiger stracił swój sklep z tekstyliami i został zmuszony do imania się różnych innych zajęć. Na szczęście był bardzo obrotny i rodzina dawała sobie radę. "Szczęście" skończyło się wraz z rokiem 1941. Rodzina trafiła do lwowskiego getta, w którym dzięki sprytowi ojca, udawał im się ujść z życiem. Kilka tygodni przed ostateczną likwidacją getta, Chiger wraz z kilkoma innymi osobami wpadł na pomysł o ukryciu się w kanałach. Podczas jednej z eskapad zwiadowczych, natknęli się na kanalarza Leopolda Sochę. Ten wraz z dwoma kolegami Stefanem Wróblewskim i Jerzym Kowalowem, zaproponowali Żydom pomoc w przetrwaniu, za dzienną opłatę, wynoszącą 500 ówczesnych złotych.
Po zejściu do kanałów, rozpoczyna się wielomiesięczna walka o przetrwanie całej grupy, okupiona wieloma poświęceniami. To, jak 10 osób (na początku grupa liczyła 70, po selekcji 21) przetrwało te, wydawać by się mogło, niemożliwe do przetrwania warunki, jest dla mojej wyobraźni po prostu nie do pomyślenia.

"Setki szczurów, może tysiące. I robaki. Pokłady tłustych, oślizłych robali wszelkich rozmiarów, robali pokrywających całe ściany, kamienie, warstwy mułu. To było obrzydliwsze niż najokropniejszy koszmar, a my byliśmy w samym jego środku."

W tym miejscu powinnam napisać więcej o niezwykłym człowieku... Leopold Socha opiekował się Chigerami i pozostałym za pieniądze. Dostarczał im za to żywność, rzeczy niezbędne do funkcjonowania, ubrania, a o takie zaopatrzenie codziennie w czasie wojny, nie było łatwa. Wiązało się z codziennym czołganiem przez rury, wyrzeczeniami w stosunku do własnej rodziny i innymi niedogodnościami. Przede wszystkim, cały czas istniało ryzyko złapania. W momencie kiedy Żydom skończyły się pieniądze, Poldek, bo tak go nazywał Ignacy Chiger, aby nie zniechęcić swoich kolegów, którzy bezinteresowni nie byli, brał pieniądze od Ignacego i zaraz mu je oddawał, aby ten mógł mu zapłacić dnia następnego, a ze swojej własnej kieszeni dzielił się ze współtowarzyszami. Nastąpił jednak moment krytyczny, kiedy Socha musiał powiedzieć dość, ponieważ opieka nad tak dużą grupą osób, była dla niego niewykonalna. Przyszedł ostatni raz, pożegnał się i miał już więcej nie wrócić. Jednak wrócił i to już dnia następnego i wracał tak aż do momentu opuszczenia kanałów przez swoją grupę. Co ciekawe, przed wojną świętym człowiekiem nie był. Drobny złodziejaszek z bardzo nieciekawą przeszłością, nawrócił się dopiero za sprawą żony Wandy.
Zginął niestety tragicznie, pod kołami samochodu tuż po wojnie. W 1978 roku, pośmiertnie otrzymał tytuł Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata.

Historia Krystyny i pozostałych osób, pokazuje, jak wiele człowiek jest w stanie znieść, aby żyć, do jak wielu poświęceń jest gotowy, dla życia. Jak organizm potrafi przystosować się do miejsca, które do tego przystosowania zupełnie się nie nadaje.

"Wtedy Gienia stłumiła oddech dziecka. Poświęciła swojego nowo narodzonego synka, którego szanse na przeżycie były i tak nikłe, dla dobra innych, których szanse na przeżycie były tylko odrobinę większe"

Za każdym razem, kiedy czytam literaturę opisującą II Wojnę Światową i Holokaust, zastanawiam się, skąd u oprawców bierze się takie odczłowieczenie, jak do tego dochodzi? Na to pytanie jeszcze nikt nie udzielił niestety odpowiedzi... Warto czytać, warto pamiętać, aby nigdy nie powielić błędów przeszłości.

Mam tylko jedno zastrzeżenie do książki... tytuł. Za bardzo podobny do "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku" Romy Ligockiej.

Czy potraficie sobie wyobrazić, że przez 14 miesięcy jesteście odcięci od słońca i świeżego powietrza, otaczają Was ścieki, brud, smród, robaki i ogromne ilości szczurów, a za pożywienie macie z reguły kawałek chleba, cienką zupę i 3/4 szklanki wody z przeciekającej fontanny? Potraficie? Ja niestety nie... a Krystyna Chiger przeżyła to jako siedmioletnia dziewczynka.

...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Wszystko zaczyna się od przepowiedni Sangomy... Robert ma strzec błękitnookiego anioła. Tym aniołem okazuję się być Wiktoria, która przyjeżdża na zasłużony odpoczynek do Kapsztadu. Podczas spaceru po mieście, wybuchają zamieszki, a tajemniczy mężczyzna wciska jej w dłoń figurkę o kształcie brzemiennej kobiety i zaraz potem ginie. Wiktoria i Robert udają się na policję, jednak kiedy okazuje się że figurka ma wielką moc a policjant nerwowo reaguje na jej widok, postanawiają uciekać z kraju.
Równolegle siostra Wiktori, Dagmara przylatuje do Nairobi, aby dalej dostać się do RPA. Trafia tam na lekarzy bez granic, a ponieważ jest studentką medycyny, a w kraju panuje malaria, postanawia zostać i pomóc ratować chorych.

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Z jednej strony, pomysł bardzo dobry, podobał mi się, ale wplecenie we wszystko podwójnego romansu bohaterek zepsuło mi całą jakość czytania. Bo wątek romansowy, był po prostu... harlequinowy. Kiedy po raz kolejny przeczytałam, że wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka (jakby sama chodzić nie umiała!) miałam ochotę książkę odłożyć.
Z drugiej strony, bardzo sugestywny opis Afryki, mieszkańców i zwyczajów. Bohaterki przejeżdżają przez dużą część kontynentu i uczestniczą w rytuałach, m. in. inicjacja chłopców, dużo jest o obrzezaniu dziewczynek, wydawaniu ich za mąż, chorobach itd.

Książkę czytało się dość dobrze i pewnie gdyby nie naiwność niektórych wątków oceniłabym ja bardzo wysoko. Ale niestety...
Polecam miłośnikom Afryki, autorka spędziła trochę czasu na tym kontynencie i potrafi przekazać czytelnikowi swoje zamiłowanie do niego.

Wszystko zaczyna się od przepowiedni Sangomy... Robert ma strzec błękitnookiego anioła. Tym aniołem okazuję się być Wiktoria, która przyjeżdża na zasłużony odpoczynek do Kapsztadu. Podczas spaceru po mieście, wybuchają zamieszki, a tajemniczy mężczyzna wciska jej w dłoń figurkę o kształcie brzemiennej kobiety i zaraz potem ginie. Wiktoria i Robert udają się na policję,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Podchodziłam do książki nastawiona bardzo negatywnie, spodziewałam się marnego czytadła i o dziwo... mile się rozczarowałam.
Tzw. literatura kobieca ostatnio mnie drażni. Mam wrażenie, że wszystkie książki są odbite przez kalki, napisane wg. tego samego schematu. Brak mi jakiejś świeżości... "Miłość w pięciu smakach" spełniła moje oczekiwania, dostałam coś trochę innego.

Isabelle, Amerykanka chińskiego pochodzenia traci pracę i chłopaka. (wiem, to jest schematyczne, ale dalszy ciąg już troszkę mniej...) Ponieważ nic nie trzyma jej w domu, postanawia wyjechać do swojej starszej siostry Claire, która mieszka w Pekinie i jest bardzo znaną prawniczką. W Chinach znajduje pracę w gazecie "Beijing NOW", gdzie zajmuje m. in. ocenianiem restauracji.
Oczywiście oprócz pracy, w życiu bohaterki pojawiają się też mężczyźni: zwariowany muzyk Jeff i Stateczny ambasador Charllie.
Isabelle przeżywa w Chinach wiele zabawnych przygód, przy których buzia może się uśmiechnąć... a jak skończą się jej perypetie? Koniecznie musicie sprawdzić.

Książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, bo po prostu się przy niej odprężyłam, wyłączyłam myślenie na kilka chwil i mogłam odpocząć. Podobały mi się strasznie sugestywne opisy jedzenia, a że uwielbiam chińską kuchnię (no może pomijając niektóre co "oryginalniejsze" potrawy), to często słyszałam burczenie w brzuchu. Dodatkowo na końcu książki znajdziemy kilka ciekawych przepisów Ann Mah, m. in. na sałatkę z krewetek z solą i pieprzem.


"...tylko w Chinach, a przez długi czas jedynie w Pekinie, przyrządzano szczególną potrawę znaną jako beijing Kaoya (po chińsku), Peking duck (po angielsku) i canard lacque (po francusku), czyli kaczkę po pekińsku. [...] przyrządzony drób ma lśniącą, złocistą i przyjemnie chrupką skórkę oraz wilgotne soczyste mięso, a całość zniewalająco pachnie i pozbawiona jest zbędnego tłuszczu."

"Uliczni sprzedawcy w Pekinie oferują wiele potraw, takich jak bułeczki na parze, między innymi faszerowane mięsem, pieczone ciasteczka sezamowe, tłuste ciasteczka z cebulką, smażone tofu, pieczone słodkie ziemniaki, które największą popularnością ciesza sie w zimie [...]. Trzeba wstać naprawdę wcześnie, inaczej zanim dotrze się na miejsce, zostaną wyprzedane."

Z pozoru banalna historia, ma swoją głębszą treść, bo Isabelle z wierzchniej powłoki Chinka, wewnętrznie czuje się i jest Amerykanką. Nie zna dobrze języka Chińskiego, dlatego też w Pekinie czuje się jak dziwoląg, o mylącej powierzchowności. W Ameryce jest oceniana przez pryzmat wyglądu i zwyczajów panujących w jej rodzinnym domu, a w Chinach nie jest akceptowana przez to, że jest Amerykanką. W każdym miejscu czuje się trochę wyobcowana. Jest to więc historia o poszukiwaniu samego siebie i swojego miejsca na ziemi.

Podsumowując: smakowite jedzenie, zabawne epizody, ciekawe perypetie uczuciowe... Polecam każdemu, kto pragnie chwili odprężenia, przy pysznej historii!

Podchodziłam do książki nastawiona bardzo negatywnie, spodziewałam się marnego czytadła i o dziwo... mile się rozczarowałam.
Tzw. literatura kobieca ostatnio mnie drażni. Mam wrażenie, że wszystkie książki są odbite przez kalki, napisane wg. tego samego schematu. Brak mi jakiejś świeżości... "Miłość w pięciu smakach" spełniła moje oczekiwania, dostałam coś trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Strasznie ciężko zacząć mi pisać o tej książce, bo rozmowy w niej zamieszczone, zawierały duży ładunek emocjonalny i zrobiły na mnie wielkie wrażenia. Były momenty, kiedy ze wzruszenia łezka zakręciła mi się w oku.
Od zawsze podziwiam ludzi z pasją, a dla wszystkich bohaterów "drugoplanowych" tej książki pasją były góry. Zaczynając od tych najniższych, kończąc na ośmiotysięcznikach.

Olga Morawska przeprowadziła rozmowy z kilkunastoma osobami, których bliscy ponad wszystko pokochali góry i wspinanie. Sama autorka, to żona zmarłego tragicznie w 2009 roku Piotra Morawskiego, który podczas zdobywania Manaslu wpadł w głęboką szczelinę, na wysokości 5500 m.n.p.m.

Bohaterami Pani Olgi są ludzie, którzy stanowią drugi plan dla tych, którzy większość swego czasu spędzają w górach. Tematem przewodnim rozmów miało być czekanie, jednak w wielu przypadkach rozmowy wg. mnie popłynęły własnym torem i o samym czekaniu dowiadujemy się stosunkowo niewiele. Nie znaczy to wcale, że owe rozmowy nie wyszły... wręcz przeciwnie, możemy poznać troszkę inne oblicze alpinizmu, góry widziane oczami rodziców, żon, rodzeństwa. Wiele rozmów zostało przeprowadzonych z osobami, które swoich bliskich pochowały w górach. Tak więc dowiadujemy się, co czują kiedy przychodzi wiadomość, jak radzą sobie z życiem, z codziennością. Dużo jest wspomnień z wielkich wypraw na ośmiotysięczniki, o problemach, jakie napotykało się w czasach PRL-u, mimo których, były to najlepsze czasy polskiego alpinizmu.

Wracając do czekania... Aż dziw bierze, jak bardzo różni się ono od tego ponad 20 lat temu. Teraz rodziny mają stałą łączność satelitarną. Wiedzą kiedy się ktoś potknie, kiedy poczuje się źle, wiedzą wszystko... Ponad 20 lat temu pierwsze wiadomości przychodziły po około miesiącu od wyjazdu. Dziwi mnie bardzo, że większość osób z którymi rozmawiała Pani Olga woli to czekanie kiedyś, z niewielka ilością informacji.

"Góry na opak" pochłonęłam i chciałabym więcej. Książka opatrzona jest wieloma fotografiami autorstwa Piotra Morawskiego i to właśnie dzięki tym fotografiom publikacja powstała. Pani Olga nie chciała wydawać kolejnego albumu tylko ze zdjęciami z gór, bo takich już wiele na rynku, dlatego powstał pomysł z rozmowami.
Samo wydanie jest przepiękne, opatrzone mnóstwem fotografii, na kredowym, grubym papierze i co mnie zdziwiło, cana 44,9 przy tej jakości wydaje mi się wręcz niska!

Postanowiłam na koniec wymienić bohaterów książki: Konstanty Miodowicz (brat Dobrosławy Miodowicz-Wolf), Stefan Heinrich (brat Andrzeja Heinricha), Irena Załuska (mama Darka Załuskiego), Elżbieta Pawlikowska (żona Macieja Pawlikowskiego), Paweł Pustelnik (syn Piotra Pustelnika), Wanda Czok (żona Andrzeja Czoka), Anna Milewska Zawada (żona Andrzeja Zawady), Grażyna Jaworska-Chrobak (żona Eugeniusza Chrobaka), Wojtek Kukuczka (syn Jerzego Kukuczki), Michał Błaszkiewicz (brat Wandy Rutkiewicz)

Polecam z całego serca.

Strasznie ciężko zacząć mi pisać o tej książce, bo rozmowy w niej zamieszczone, zawierały duży ładunek emocjonalny i zrobiły na mnie wielkie wrażenia. Były momenty, kiedy ze wzruszenia łezka zakręciła mi się w oku.
Od zawsze podziwiam ludzi z pasją, a dla wszystkich bohaterów "drugoplanowych" tej książki pasją były góry. Zaczynając od tych najniższych, kończąc na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Strasznie się cieszę, że dzięki Światowemu tygodniowi książki w empiku, miałam okazję zapoznać się z twórczością Sebastiana Reńcy. Kiedy zobaczyłam listę spotkań, sprawdziłam po kolei pozycje wszystkich autorów i "Ślady" od razu mnie zainteresowały, zarówno przez piękną okładką jak i treść.

Tomasz, to młody nauczyciel, który po rozstaniu z dziewczyną przenosi się do jakiejś prowincjonalnej mieściny, aby uczyć języka polskiego. Poznaje tam Kostka, dziennikarza alkoholika, Martę, właścicielkę baru i Kubę, małego chłopca z patologicznej rodziny. Każda z tych postaci wywiera na niego ogromny wpływ, a relacje z poszczególnymi osobami zmieniają tory jego życia. Pewnego dnia, na starym żydowskim cmentarzu, w tajemniczy sposób spotyka Juliana Aszkenazyego. Postanawia odkryć jego historię, a w tym celu udaje się aż do Lwowa...

Ta książka napisana jest z punktu widzenia mężczyzny, a co za tym idzie jest bardzo... męska. Pełna jest dosadnych, czasami wręcz brutalnych przemyśleń, które niestety znajdują odzwierciedlenie w dzisiejszej rzeczywistości, z czym ciężko nam czytelnikom się pogodzić
Autor często stosuje zabieg retrospekcji. Były chwile, że sama gubiłam orientację, nie wiedziałam w którym momencie czasowym się znajdowałam. Dużo jest też odniesień do rzeczywistych wydarzeń z naszych współczesnych czasów, o których mogliśmy kiedyś posłuchać w radiu, bądź też telewizji.
Na minus niestety muszę ocenić to, że autor chyba za wiele srok chciał złapać za ogon. Mnogość wątków pozostawia lekki niedosyt. Książka niepozornej grubości, bo 191 stron, a zawiera bardzo wiele treści. Niestety, niektórym historiom brakuje rozwinięcia. Ale, jak się dowiedziałam na spotkaniu z panem Reńcą, jest możliwe, że powstanie kontynuacja "Śladów" i wtedy będę w stanie wybaczyć tę oszczędność treści.

"Ślady" zataczają koło, kończą się i zaczynają niemal tą samą sceną. Czyta się naprawdę bardzo dobrze, mimo że czasami aż razi w oczy brutalna rzeczywistość przekazana na kartach powieści.

Strasznie się cieszę, że dzięki Światowemu tygodniowi książki w empiku, miałam okazję zapoznać się z twórczością Sebastiana Reńcy. Kiedy zobaczyłam listę spotkań, sprawdziłam po kolei pozycje wszystkich autorów i "Ślady" od razu mnie zainteresowały, zarówno przez piękną okładką jak i treść.

Tomasz, to młody nauczyciel, który po rozstaniu z dziewczyną przenosi się do...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Harlan Coben jest niekwestionowanym mistrzem gatunku i moim ulubionym pisarzem amerykańskim. Po jego książki biegnę zawsze w dniu ich premiery i nie inaczej było tym razem. Oczywiście zaczęłam czytać niemal natychmiast po zakupie, nie zważając na inne rozpoczęte tytuły.

Wenda Tynes jest dziennikarką i prowadzi program, w którym na żywo demaskuje pedofilów. Jej kolejną "ofiarą" staje się Dan Mercer, pracownik opieki społecznej, na co dzień pracujący z dziećmi. Zaszczuty przez społeczeństwo ucieka i ukrywa się przed ludźmi, jednocześnie wynajmując bardzo dobrego adwokata, który podważa w sądzie dowody zebrane przeciwko niemu. Dan zostaje oczyszczony z zarzutów, jednak w oczach społeczeństwa wygląda to zupełnie inaczej. Mniej więcej w tym samym czasie znika siedemnastolatka Haley McWaid. Trzy miesiące poszukiwań nie przynoszą rezultatów, do czasu połączenia tych dwóch pozornie niewiążących się ze sobą spraw...

Cobena wręcz wielbię, ale potrafię być też wobec niego krytyczna, dlatego niestety muszę zauważyć lekki spadek formy, w porównaniu z książkami wydawanymi kilka lat temu. Oczywiście jest dużo, dużo lepiej, niż w "Zaginionej", która bardzo mnie rozczarowała, ale mimo to czuję jakiś zgrzyt w całości.
Nie lada gratką dla fanów Mayrona i Wina będzie to, że ten drugi pojawia się w książce, jak również kilku innych bohaterów znanych nam już wcześniej. Coben wykorzystuje kilka rozwiązań, które, mam wrażenie, pojawiały się już w innych jego pozycjach.
Zakończenie jak zwykle nieprzewidywalne i zaskakujące, aczkolwiek jednego wątku domyśliłam się trochę wcześniej. Czyta się niezwykle szybko, mnie to zajęło jedno południe i oczywiście ciężko się oderwać. Jest to solidnie napisany kryminał i thriller. Bardzo podobało mi się pokazanie wirtualnego świata i wszystkich kryjących się za nim zagrożeń. Coben pokazuje, jak łatwo ten świat nas pochłania i jak często stajemy się nieświadomie jego ofiarami. Portale społęcznościowe i blogi funkcjonują w tej powieści jako narzędzie do wyrządzania zła i myślę, że książka stanowi ciekawe ostrzeżenie przed internetem i stojącymi za nim zagrożeniami.

Mimo kilku niedociągnięć polecam, bo Coben to Coben, czyta się go wyśmienicie.

Harlan Coben jest niekwestionowanym mistrzem gatunku i moim ulubionym pisarzem amerykańskim. Po jego książki biegnę zawsze w dniu ich premiery i nie inaczej było tym razem. Oczywiście zaczęłam czytać niemal natychmiast po zakupie, nie zważając na inne rozpoczęte tytuły.

Wenda Tynes jest dziennikarką i prowadzi program, w którym na żywo demaskuje pedofilów. Jej kolejną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Co sprawia, że chcemy sięgnąć po książkę? Niewątpliwie okładka... taka po prostu bajkowa... (prawdopodobnie za sprawą rysunków, których twórcą jest Jean-Jacques Sempe, autor ilustracji do serii z Mikołajkiem)

Historia jaką zaserwował nam autor, też jest lekko oderwana od rzeczywistości...

Autor - Marcel Pagnol - prozaik, dramaturg, reżyser filmowy i teatralny.

Miejsce akcji - mała prowansalska wioska, gdzie wszyscy się znają. Jednak jak to w małych wioskach bywa, jest mnóstwo waśni, a każdy o każdym wie wszystko.

Bohaterowie:

Piekarz - Poczciwy człowiek po czterdziestce. Nie jest specjalnie bystry, czy przystojny, ale ma dobre serce. Sprowadza się do wioski i obejmuje stanowisko po poprzedniku, który się niestety powiesił. Nie potrafi przyjąć do wiadomości zdrady żony.

Piekarzowa - młoda, piękna i zdaje się nieszczęśliwa kobieta. Przyjeżdża wraz z mężem do wioski. Szybko wpada jej w oko pasterz.

Pasterz - młody i przystojny chłopak zatrudniony u Markiza. Przyjeżdża odbierać dla niego chleb... łatwo dostaje się pod urok piekarzowej.

Markiz - miejscowy arystokrata, ma duży wpływ na proboszcza i innych mieszkańców. Mieszka wraz z czterema "bratanicami".

Proboszcz - młody, pełen wręcz fanatycznych ideałów człowiek. Pozostaje w konflikcie z miejscowym nauczycielem (ten drugi nie czyta odpowiedniej prasy)

Nauczyciel - niedawno pojawił się w wiosce, po skończeniu seminarium nauczycielskiego. Dość liberalny w poglądach.

Mieszkańcy wioski - ludzie często ze sobą skłóceni, zapatrzeni we własne potrzeby, chcący po prostu zjeść chleb!

Akcja - Żona piekarza, kilka dni po sprowadzeniu się do wioski, ucieka z pasterzem. Piekarz odmawia dalszego wyrobu chleba i zalewa przysłowiowego robaka. Mieszkańcy wioski, żądni świeżego pieczywa, postanawiają sprowadzić piekarzową do stęsknionego małżonka.

Jako, że książka napisana jest w formie dramatu, tak i moje przedstawienie postaci i akcji dość nietypowe. Marcel Pagnol stworzył historię lekką, z dużą dawką humoru, którą się wręcz pochłania. Łatwo wczuć się w prowincjonalną atmosferę i przeżywać wraz z bohaterami "wielkie" rozterki. To taka świetnie napisana bajka dla dorosłych.
Czy historia zakończy się dobrze, a mieszkańcy dostaną chleb? Koniecznie musicie się przekonać sami!

Co sprawia, że chcemy sięgnąć po książkę? Niewątpliwie okładka... taka po prostu bajkowa... (prawdopodobnie za sprawą rysunków, których twórcą jest Jean-Jacques Sempe, autor ilustracji do serii z Mikołajkiem)

Historia jaką zaserwował nam autor, też jest lekko oderwana od rzeczywistości...

Autor - Marcel Pagnol - prozaik, dramaturg, reżyser filmowy i teatralny.

Miejsce...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Potrzebowałam czegoś łatwego, lekkiego, najlepiej o miłości, - sięgnęłam po Villę... Miałam duże oczekiwania wobec tej książki, ponieważ wcześniej czytałam wiele pozytywnych recenzji dotyczących zarówno tej, jak i innych pozycji tego autora. Niestety, Pezzelli nie sprostał moim oczekiwaniom, czuję wręcz wielki zawód.

Jason Mirabella, to młody i ambitny specjalista do spraw marketingu. Życie układa mu się bardzo pomyślnie, ma pieniądze, piękną narzeczoną i świetną pracę. Niestety popełnia błąd, za który musi zapłacić wysoką cenę. Pieniądze i oszczędności znikają w zastraszającym tempie, narzeczona odchodzi... Jason zostaje z niczym. Ledwo starcza mu na bilet powrotny na Rhode Island, gdzie jego ojciec wraz z dwojgiem rodzeństwa prowadzi pensjonat. Bohater, niczym syn marnotrawny powraca na łono rodziny, aby wylizać rany i odkryć, co w życiu jest najważniejsze...

Swego czasu, bardzo lubiłam takie historie i wręcz je pochłaniałam, ale ta rozczarowała mnie bardzo. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to wymagająca lektura, ot czytadło do poduszki, ale czy musi być przy tym aż do bólu przewidywalne? Autor wykorzystał utarty już schemat, więc bez problemu mogłabym siąść nad szklaną kulą i przewidzieć, co wydarzy się na kolejnej stronie, albo w kolejnym rozdziale.
Na plus oceniłabym niektórych bohaterów. Szybko dają się polubić, tylko liczyłam na trochę więcej z życia pensjonatu i pracy w nim.

Krytyka wobec książki, wynika też z faktu, że spodziewałam się czegoś bardziej klimatycznego, czy też poruszającego, bo dałam się zwieść przepięknej okładce. A powiało wielką, przewidywalną nudą. Nie sprostała moim wymaganiom i nie wiem czy wynika to z tego, że już się nie nadaję do czytania takich książek, czy też dlatego że z tą książką jest po prostu coś nie tak (czytałam również pozytywne recenzje jak pisałam wyżej, więc chyba to pierwsze jednak)

Jestem na nie, ale nie przekreślałabym tej pozycji, bo zdaję sobie sprawę z tego, że znajdzie ona wielu zwolenników.

Potrzebowałam czegoś łatwego, lekkiego, najlepiej o miłości, - sięgnęłam po Villę... Miałam duże oczekiwania wobec tej książki, ponieważ wcześniej czytałam wiele pozytywnych recenzji dotyczących zarówno tej, jak i innych pozycji tego autora. Niestety, Pezzelli nie sprostał moim oczekiwaniom, czuję wręcz wielki zawód.

Jason Mirabella, to młody i ambitny specjalista do spraw...

więcej Pokaż mimo to