Pracował jako dziennikarz, a następnie radca prawny dla organizacji humanitarnej w Kambodży. Tam zrodził się pomysł jego pierwszej książki "Uśmiechu Pol Pota", która ukazała się w 2006 roku. Rok później Idling jako jedyny pisarz został nominowany do nagrody dziennika "Dagens Nyheter" za osiągnięcia w dziedzinie kultury. Regularnie publikuje w najważniejszych szwedzkich gazetach: "Dagens Nyheter", "Tidningen Vi", "Upsala Nya Tidning". Obecnie pracuje nad swoją pierwszą powieścią.http://www.idling.se/
Trudna historia najnowsza Kambodży i przejęcie władzy przez reżim Czerwonych Khmerów w roku 1975, którzy zabijali i siali terror, kontrolując aż do 1998 r. niektóre obszary kraju. Terror ten - według szacunków - pochłonął prawie dwa miliony ofiar. Niestety ani wcześniej, ani teraz rząd nie kwapi się do osądzenia ludobójstwa. Objęci amnestią winowajcy oczekiwali na proces w luksusowych willach w reżimie aresztu domowego, a obecnie sprawujący władzę kiedyś również byli w strukturach Czerwonych Kherów. W książce autor prowadzi śledztwo i stawia pytania, czy ludzie którzy odwiedzali Kambodżę w tych latach mogli nie zauważyć tego obłędu?
Chociaż tematyka tego reportażu jest bardzo ciekawa, samo opracowanie jest raczej średnie. Począwszy od gatunku: bo nie jest to reportaż w ścisłym tego słowa znaczeniu.
Opowieść toczy się tu trzema ścieżkami: pierwsza obejmuje wydarzenia społeczno-polityczne w Kambodży w latach powojennych do upadku reżimu Czerwonych Khmerów, druga obejmuje wizytę szwedzkiej delegacji w państwie Khmerów, trzecia zaś to relacja z czasów współczesnych i wyjazdu autora do Kambodży. Niby fajnie, że tak wielowątkowo. Ale wszystkie te trzy ścieżki wzajemnie się przeplatają, wprowadzając niepotrzebny chaos. Zamieszanie najbardziej potęguje opis wydarzeń politycznych w Kambodży, które autor przedstawia zupełnie nie chronologicznie, skacząc raz w lata 60., raz w koniec 70., potem jeszcze do 50. XX wieku. Robi się z tego niezły mętlik i wpływa bardzo niekorzystnie na lekturę.
W ogóle sposób przedstawienia tej opowieści odebrałam jako próbę usprawiedliwienia owej szwedzkiej delegacji, która nie była niczym innym, jak odwiedzeniem przysłowiowych wiosek potiomkinowskich. Goście w swoich relacjach zachwycali się nad organizacją państwa Czerwonych Khmerów, nad tym, jak kraj podnosi się ze zgliszcz wywołanych amerykańskimi bombardowaniami. Jasne, widzieli jedynie to, co reżim pozwolił im zobaczyć. Ale z drugiej strony - chyba właśnie tylko to chcieli zobaczyć... I właśnie wokół tego zagadnienia krąży lwia część tej książki.
Ja się rozczarowałam, lektura mnie wymęczyła i zniechęciła. Zainteresowanych w temacie odsyłam raczej do innych, bardziej rzetelnych pozycji...