-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel16
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik267
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika
8 gwiazdek, czyli rewelacja. Może nie za jakieś fabularne wodotryski, na pewno nie za dialogi. Ale to rzadko dziś spotykana odmiana starej dobre SF z naprawdę mocnym akcentem na S. Bo ta nauka wyłazi bez przerwy - właściwie w połowie książka jest naukowym opisem rozmaitych dziedzin wiedzy. A bohater - omnibusem, który zna się w praktyce na wszystkim, akurat na tyle, by objaśniać to w pierwszej osobnie czytelnikowi, robiąc co najmniej na nie-ekspertach wrażenie wybitnego fachowca.
Urokliwe jest to, że jeśli pominąć nie wiem czy fizycznie możliwe istnienie astrofagów, dosłownie i w przenośni siły napędowej tej powieści - to reszta sprawia wrażenie pełnego realizmu. Wszystko się zgadza, mamy nasze, już dziś dostępne technologie, mamy bardzo realny świat z jednym tylko cudownym novum, które sprawia, że da się polecieć do gwiazd. A realizm w fantastyce to jest to, co najtrudniej autorom zachować.
Dobra książka, ciekawa, trzymająca w napięciu, strasząca nas od czasu do czasu widmem ostatecznej klęski, a tym samym zguby i bohatera, i ludzkości.
Nie wiem, czy to typ powieści do której się wraca. Ale pierwsza lektura wypada naprawdę dobrze. Warto sięgnąć, naturalnie jeśli kogoś nie nuży nadmiar typowych dla ambitnych, klasycznych opowieści SF opisów tego, jak co działa i dlaczego.
Pewnie na lekturę szkolną taka książka byłaby świetna.
8 gwiazdek, czyli rewelacja. Może nie za jakieś fabularne wodotryski, na pewno nie za dialogi. Ale to rzadko dziś spotykana odmiana starej dobre SF z naprawdę mocnym akcentem na S. Bo ta nauka wyłazi bez przerwy - właściwie w połowie książka jest naukowym opisem rozmaitych dziedzin wiedzy. A bohater - omnibusem, który zna się w praktyce na wszystkim, akurat na tyle, by...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-09-10
Lektura obowiązkowa dla tych, którzy chcą zrozumieć współczesność. Bo niestety, opierając się na co bardziej liberalnych mediach polskich - już jej nie zrozumieją. Choć nie jest z tym tak tragicznie jak z mediami Zachodniej Europy. I o tym między innymi jest ta książka: o porażającej wręcz cenzurze, niemal terrorze, który knebluje debatę - nawet nie krytykę, po prostu debatę - na temat imigracji i jej wpływu na przyszłość Europy.
Cenna pozycja, choć miejscami ciut trudna jako że autora znosi na wyżyny filozofii. Ale miejscami tylko - większość książki to konkrety. Niekiedy szokujące, prawie zawsze tchnące pesymizmem. Wygląda na to, że Zachód, jaki znamy, umrze przed końcem tego wieku, o ile nie wcześniej.
Lektura obowiązkowa dla tych, którzy chcą zrozumieć współczesność. Bo niestety, opierając się na co bardziej liberalnych mediach polskich - już jej nie zrozumieją. Choć nie jest z tym tak tragicznie jak z mediami Zachodniej Europy. I o tym między innymi jest ta książka: o porażającej wręcz cenzurze, niemal terrorze, który knebluje debatę - nawet nie krytykę, po prostu...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mam problem z tym cyklem. Nie powala jakością pisania, natomiast zaciekawił mnie, bo jakoś do tej pory omijałem łukiem historię Dżyngis Chana - więc mało wiedziałem o tym, co i jak a to najlepsza pozycja wyjściowa do czytania o jakichś historycznych wydarzeniach. Bo gdy sięgam po pozycję opisującą Grunwald - cóż, wiem z góry, kto wygra, jak i dlaczego. Więc nudą zalatuje. A o Mongołach wiedziałem za mało, więc mogłem liczyć na to, że czegoś nowego się dowiem, że coś mnie ZASKOCZY - o co przecież tak naprawdę mocno chodzi w powieści.
Niejako przy okazji miałem nadzieję poznać kawał solidnie zbadanej przez autora historii i w ten sposób się jej nauczyć. Przez lekturę, lekką, łatwą i przyjemną.
No i tu wypada wytoczyć armatę dużego kalibru i z niej przywalić.
Bo o ile w pierwszych tomach, gdy bohaterowie podbijali Chiny i Chorezm, byłem w stanie wierzyć autorowi na słowo, że wie, co pisze o tyle wszystko aż we mnie zawyło, gdy ten popisał się "wiedzą" o podbijaniu Europy przez skośnookich.
Boże ty mój! Facet wymyśli sobie 50 tys. wojska jakiegoś księcia Bolesława stojące pod Krakowem (cholera ich wie, czemu głupki w samym mieście nie próbowali się bronić, lepiej by na tym raczej wyszli) i, jakby tego było mało - w szeregi tej armii wrzucił, a co mu tam, DZIESIĘĆ TYSIĘCY TEMPLARIUSZY!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Właśnie tylu wykrzykników wymaga podkreślenie tego kuriozalnego pomysłu literackiego. Bo sorki, ale Grunwald, który uchodzi za jedną z większych bitew średniowiecznej Europy, w prawie 200 lat później, czyli już przy wyraźnie większym zaludnieniu, jednolitym państwie i wyższym PKB (co dawało większe możliwości mobilizacji) zdołał zgromadzić coś około 20 tys., zbrojnych. Bitwa wczesnego średniowiecza, w Polsce, na 50 tys. ludzi?! Skąd to autorowi przyszło do głowy?! No i ci templariusze w liczbie wziętej z kompletnego sufitu...
Jak się pewnie domyślacie - moja wiara w wiedzę autora o tym, co wypisuje, legła w gruzach i raczej się nie pozbiera.
Mam problem z tym cyklem. Nie powala jakością pisania, natomiast zaciekawił mnie, bo jakoś do tej pory omijałem łukiem historię Dżyngis Chana - więc mało wiedziałem o tym, co i jak a to najlepsza pozycja wyjściowa do czytania o jakichś historycznych wydarzeniach. Bo gdy sięgam po pozycję opisującą Grunwald - cóż, wiem z góry, kto wygra, jak i dlaczego. Więc nudą zalatuje. A...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mróz ma jedną zaletę dość rzadko niestety spotykaną pośród obecnych autorów kryminałów (zwłaszcza tych ze Skandynawii, którzy dominują na naszych półkach czort wie czemu). Mróz nie przynudza. Coś się w jego powieściach dzieje. Wbrew pozorom - to nie jest dla kryminału typowe, zwykle nikt tam ani nie strzela, ani nie gania, anie nie ucieka, ot, urzędnik przy kawie prowadzi śledztwo a główne jego zmartwienie to konferencje prasowe. No więc tu dla Mroza plusy.
Ale przynajmniej odnośnie tej książki - jak się człowiek zastanowi nad szczegółami, to ona jest miejscami głupia po prostu. Prokurator wywalony z roboty za to, że dotknął ręki przesłuchiwanej?! Prostytutki?! I jej słowo wystarczyło?! W Polsce??!!!!
Albo inna bajka - znany z twarzy i wszelkich innych śladów biologicznych, tożsamościowych itp facet, zbrodniarz takiego kalibru jak nieomal Bin Laden tylko bardziej wredny SIEDEM LAT ukrywa się w Polsce i czyni to skutecznie. Ot tak. Nie miliarder przy tym, nie mafioso z powiązaniami, nie-szary obywatel.
Ludzie z wydawnictwa pana Mroza - za co wy bierzecie pieniądze? Ktoś powinien autorowi dyskretnie podpowiedzieć, że skoro ma to nie być komedia typu "Kiler" tylko niby realistyczna powieść, to trzeba by ociupinę uwiarygodnić te cuda niewidy.
Ucieczka arcyzbrodniarza, którego policja WYPUSZCZA a więc ma czas się przygotować, by go śledzić i z oczu nie stracić tak banalnie jak to w książce opisano - też kompletnie wyssana z palca. Mróz to tłumaczy "a bo w Afganistanie wojsko na rynku tak taliba straciło z oczu choć drony latały". Taliba na rynku w Afganistanie - spoko. Pieszego zwłaszcza. Ale tu mamy parking przed supermarketem z którego wyjeżdża się kilkoma raptem drogami i policję, która, powtórzę, wiedziała że facet będzie uciekał i trzeba go śledzić.
Naprawdę - ciekawe to może i jest, ale napisane jak scenariusz na film hollywoodzki adresowany do widza niepełnoletniego. Bo dorosły może mieć problemy ze strawieniem czegoś tak bezmyślnie pisanego.
Już nie będę analizował psychologicznej strony zachowań czy to bohaterów (powiedzmy, że obaj, z Behawiorystą włącznie, to psychole i to usprawiedliwia wszystko) czy społeczeństwa. Powiem tylko - jest dość kuriozalnie i nie wierzę, by głosowanie "zabić biznesmena czy poobcinać ręce i nogi małym dziewczynkom" Polacy rozstrzygnęli na korzyść biznesmena. No po prostu nie wierzę, moje widzenie narodu jest dokładnie odwrotne. W każdym razie - i tu jest sporo wątpliwości, ale te są natury mniej materialnej, trudniej zatem cię autora czepiać.
Mróz ma jedną zaletę dość rzadko niestety spotykaną pośród obecnych autorów kryminałów (zwłaszcza tych ze Skandynawii, którzy dominują na naszych półkach czort wie czemu). Mróz nie przynudza. Coś się w jego powieściach dzieje. Wbrew pozorom - to nie jest dla kryminału typowe, zwykle nikt tam ani nie strzela, ani nie gania, anie nie ucieka, ot, urzędnik przy kawie prowadzi...
więcej mniej Pokaż mimo to
Może jak przeczytam całość Księgi Całości, to docenię te wczesne tomy. Na obecnym etapie - nie za bardzo mogę. Nie, żeby były złe, ale jak na książkę, która podobno Zajdla dostała, to "Król Bezmiarów" jest trochę za słaby. Przy czym może to nie jego wina a pomysłu na świat - z jakimiś Pasmami Szerni i mętnie opisaną kosmologią (pół biedy) oraz strasznie ubożuchną mapą polityczną (duża bieda). No bo czego można oczekiwać od kontynentu, który jest jeden, nie za duży i zawiera JEDNO państwo? No, na pewno nie tego, co tygrysy lubią najbardziej, czyli bogactwo polityki i tym samym wojen ze świata jak u Wegnera czy Sapkowskiego. I tak jestem pod dużym wrażeniem, że to jedno jedyne Cesarstwo ma aż tyle flot i formacji zbrojnych, bo cholera wie z kim to wojsko ma wojować - skoro innych państw nie ma i tyko skrawek mapy to jakaś dziwna ziemia, gdzie żyją zwierzoludy.
W tym tomie dochodzą na szczęście piraci. Tak, jeśli dobrze policzyłem, trzech. Słabo, ale floty cesarskie widać też słabe, bo lata mijają i piratom nic złego się za bardzo nie dzieje.
Dobra, bez opisu akcji. Bo wbrew temu szokująco ubogiemu światu - coś tam jednak sie dzieje. Niestety, tego czego lubię, czyli militariów, prawie tu nie uświadczymy. Walk mało i opisanych po łebkach. Na szczęście zjawiska magiczne są z kolei dość umiarkowanej mocy i nie ma takich przegięć jak w Malezjańskiej Księdze czy w Czarnej Kompanii, któych w ogóle nei idzie czytać, bo tam jakieś zakapiory takimi czarami miotają, że biedny rycerz czy rota kuszników służą za kręgle do zmiatania ich z powierzchni ziemi i wieje tragiczną nudą od walkopodobnych opisów.
Kres ma ciekawy dar do brzmiącego jak epicki opisu floty złożonej z trzech małych stateczków albo dwóch setek wojska. To akurat dobrze wróży, bo choć świat mały i politycznie nudny jak flaki z olejem - przy takim podejściu może wykreuje w jakimś kolejnym tomie ciekawą wojnę z paroma bitwami.
I dlatego, oraz ponieważ podobał mi sie główny chyba bohater, nawigator Raladan, gość po prostu sympatyczny i rycerski, daję 6 gwiazdek.
Może jak przeczytam całość Księgi Całości, to docenię te wczesne tomy. Na obecnym etapie - nie za bardzo mogę. Nie, żeby były złe, ale jak na książkę, która podobno Zajdla dostała, to "Król Bezmiarów" jest trochę za słaby. Przy czym może to nie jego wina a pomysłu na świat - z jakimiś Pasmami Szerni i mętnie opisaną kosmologią (pół biedy) oraz strasznie ubożuchną mapą...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jak dla mnie - kalka układu Chyłka, stara wyjadaczka w zawodzie + młody praktykant Chyłki (niestety, ksywy nie pomnę, jednak Mróz to nie jest dla mnie pisarz godny zapamiętania).
Schemat nie jest zły, ma urok, zwłaszcza że tu nieco inaczej się zaczyna znajomość pary bohaterów. Za to cięte, zgryźliwo ironiczne uwagi pani komisarz, jej osobliwe podejście do procedur no i błyskotliwość - mocno zbliżone do cyklu Mistrza Płodności Polskiej Prozy Współczesnej.
No i fajnie. Bo dialogi między parą bohaterów, między którymi iskrzy emocjonalnie - są w tej opowieści najlepsze. Śledztwo? Banał podlany rutyną i przełożony powtarzalnością. Ot, zabili, policja przesłuchała iluś, mordercę ustaliła. Gdyby nie ten (oby) rodzący się romans i ciekawość, jak na polu osobistym się Lenie i Marcelowi ułoży - bym napisał, że szkoda czasu. Mnie szkoda, bo ja generalnie nie lubię kryminałów właśnie za to, jak straszliwie sztampowa i powtarzalna jest ta literatura dzisiaj i jak rzadko można się natknąć na coś oryginalnego, o odmiennym klimacie albo choć - też ważne - w jakiejś innej, nietypowej lokalizacji.
Ale że jestem romantyk - zaciekawiło mnie, co autorka zrobi z tą dwójką i na tej zasadzie mogę książkę polecić.
Jak dla mnie - kalka układu Chyłka, stara wyjadaczka w zawodzie + młody praktykant Chyłki (niestety, ksywy nie pomnę, jednak Mróz to nie jest dla mnie pisarz godny zapamiętania).
Schemat nie jest zły, ma urok, zwłaszcza że tu nieco inaczej się zaczyna znajomość pary bohaterów. Za to cięte, zgryźliwo ironiczne uwagi pani komisarz, jej osobliwe podejście do procedur no i...
Pierwszy tom tej sagi uważam niestety za słaby - zero emocji, schemat, niczego porywającego. Świat opisany tak oszczędnie, że prawie go nie widzimy w tle. Wojny, walki? Prawie żadnych. Słowem - mało atrakcji. Na szczęście drugi wypada lepiej (może dlatego że ze mnie seksista i Zadra, atrakcyjna na różne sposoby dziewczyna, bardziej mnie kręciła niż ułomny chłopak, który walczyć nie umie, i niby nadrabia rozumem, ale też jakimiś genialnymi konceptami nie powala).
Generalnie jednak nie jest to cykl, który bym polecał na bezludną wyspę. Ot, jeden z tych, które można przeczytać, by zobaczyć, jak to się skończy.
Pierwszy tom tej sagi uważam niestety za słaby - zero emocji, schemat, niczego porywającego. Świat opisany tak oszczędnie, że prawie go nie widzimy w tle. Wojny, walki? Prawie żadnych. Słowem - mało atrakcji. Na szczęście drugi wypada lepiej (może dlatego że ze mnie seksista i Zadra, atrakcyjna na różne sposoby dziewczyna, bardziej mnie kręciła niż ułomny chłopak, który...
więcej mniej Pokaż mimo toTak naprawdę kryminały są zwykle mocno sztampowe, że dzielę je na dobre i marne nie wg tego, kto, kogo i po co zabił oraz jak go złapali, ale - czy śledczy są fajni. No więc tu, o dziwo (bo to jednak rzadkość) jako tako byli. Nie ziewałem, czytając o prywatnym życiu policjantów. A to już jest duży atut książki. Porusza osoba głównego Złego i liczne jego zbrodnie. Trup pada tu wg klasycznego powiedzenia, że ożywia historię. Autor nie żałuje nam ich i dość makabrycznie się obchodzi z kolejnymi ofiarami, więc się pod tym względem nie nudzimy. Nie ma oczywiście pościgów, pojedynków itd, to tylko polski kryminał, napisany chyba tak (czasem o to autorów podejrzewam) by możliwie tanio dało się go sfilmować (no a taki kaskader czy pirotechnik podwyższaja koszt filmu). W sumie jednak nie jest źle, nie jest nudno i to na tle większości krajowej produkcji (oraz skandynawskiej) jest znaczący plus.
Tak naprawdę kryminały są zwykle mocno sztampowe, że dzielę je na dobre i marne nie wg tego, kto, kogo i po co zabił oraz jak go złapali, ale - czy śledczy są fajni. No więc tu, o dziwo (bo to jednak rzadkość) jako tako byli. Nie ziewałem, czytając o prywatnym życiu policjantów. A to już jest duży atut książki. Porusza osoba głównego Złego i liczne jego zbrodnie. Trup pada...
więcej mniej Pokaż mimo to
Napaliłem się na tę powieść, bo lubię wszystko co o wojnach (plus, co się zwykle łączy, polityce tudzież ekonomii stojącej za tymi zjawiskami). I niestety - rozczarowałem się, trafiając do cudacznej krainy, w której cudowny miecz i zbroja, pierwszy krojący każdą materię, druga odporna na każdy prawie cios (poza tym cudownym mieczem) czynią z paru użytkowników tych magicznych gadżetów jakieś nadludzkie istoty. I cała strategia wojny polega na zebraniu większej grupy takich kolegów, by ci setkami i tysiącami kroili biednych, bezsilnych wrogów.
Słabe strasznie, bo strasznie wydumane i nie mające - nawet jako metafora - żadnego precedensu w dziejach naszego świata i naszych wojen. Od strony tej ekonomii, która zawsze świat napędzała i której opis by się przydał, skoro mamy do czynienia ze światem całkiem obcym - tez jest jakoś marnie. W sumie po całej lekturze kompletnie nie kojarzymy, o co ci ludzie tak się latami biją.
A, no tak, są jakieś istoty wyższe, bogowie czy coś. Niby to w fantasy dopuszczalne, niektórzy nawet tak lubią. Ja nie za bardzo, dlatego cóż, nie zyskała historia mego uznania. Jest najwyżej taka sobie. Podobnie jak bohaterowie, którzy mi w pamięć nie zapadli. Przeczytać można, ale zachwytu i głębszych wzruszeń nie wywoła. Ot, taki średniak.
Napaliłem się na tę powieść, bo lubię wszystko co o wojnach (plus, co się zwykle łączy, polityce tudzież ekonomii stojącej za tymi zjawiskami). I niestety - rozczarowałem się, trafiając do cudacznej krainy, w której cudowny miecz i zbroja, pierwszy krojący każdą materię, druga odporna na każdy prawie cios (poza tym cudownym mieczem) czynią z paru użytkowników tych...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jakbym czytał tom pierwszy. Identyczny schemat - do tego się ograniczę, by nie spoilerować. Typ klasycznego (czytaj: trochę nudnego) kryminału, w którym 95% początku to dochodzenie, też klasyczne, ot, jeżdżą po LA i pytają ludzi, a morderca od czasu do czasu dorzuca kolejną ofiarę. Końcówka - odrobina akcji, ale... Jezus Maria, robiąca z Huntera kompletnego kretyna, bo dwa razy łamię najbardziej żelazną zasadę policji (i w ogóle myślącej istoty) i oddaje broń mordercy, co się w normalnym życiu kończy zgonem policjanta-frajera. Więc finał, cóż, mało realistyczny.
Aż się boję sięgać po tom 3, by znów nie natknąć się na to samo. No ale to już by chyba była przesada, więc pewnie zaryzykuję lekturę - może coś nowego się pojawi.
W dodatku - nadal bez jakiegoś wątku romansowego, fajnej dziewczyny dla Huntera. Życia prywatnego właściwie chłop nie ma, żadnych akcji w środkowych partiach książki nie uświadczymy, serca mu żadna panna nie łamie... Kurczę, nudne to trochę jak na współczesny kryminał. I tylko sadyzmem kolejnych mordów autor pobudza czytelnika, wyrywając go z popadania w drzemkę.
Ocena prawie 8? Dziwne.
Jakbym czytał tom pierwszy. Identyczny schemat - do tego się ograniczę, by nie spoilerować. Typ klasycznego (czytaj: trochę nudnego) kryminału, w którym 95% początku to dochodzenie, też klasyczne, ot, jeżdżą po LA i pytają ludzi, a morderca od czasu do czasu dorzuca kolejną ofiarę. Końcówka - odrobina akcji, ale... Jezus Maria, robiąca z Huntera kompletnego kretyna, bo dwa...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie lubię takich tanich chwytów, jak ten, na którym książkę oparto. Żeby za mocno nie spojlerować, bo w sumie jednym krótkim zdaniem można by rozłożyć całość na łopatki i w ogóle odebrać 80% przyjemności z czytania - są książki, które oszukują czytelnika, bazując na niedoskonałości "interfejsu" łączącego autora i czytelnika. Otóż - w odróżnieniu od np. filmu, gdzie widzimy co i jak, w powieści tego nie widzimy. Można opisać całą historię pięknej białej kobiety, opowiadającej w pierwszej osobie o czymś tam - a na koniec odpalić bombę: to nie biała kobieta, tylko brzydki stary Murzyn z urojeniami.
No i właśnie te urojenia, ta niepewność, co jest prawdą a co nie, to motor powieści Mroza. Milion sto tysięcy dwieście piątej która taki tani chwyt stosuje - przez co już mniej bawi, niż w przypadku tych pierwszych stu tysięcy, bazujących na koncepcji "co z tego, że coś mi tu opisano w duchu realizmu, skoro bohaterka może mieć świra i to wszystko jej się tylko wydaje?"
Niektórzy lubią takie zabawy i wtedy im się pewnie powieść spodoba. Ja nie lubię, więc się nie spodobała. Strasznie wydumana historia. Niby autorzy mają prawo do takowych, wolno im opisać jedyny w dziejach przypadek. Ale wolę, gdy w sposób niezwykły, pomysłowy i odmienny, opisują coś skądinąd banalnego i często spotykanego w przyrodzie - mocniej wysilając przy tym pomysłowość i wkładając wysiłek w to, by z pozoru banalne, było niezwykłe.
Nie lubię takich tanich chwytów, jak ten, na którym książkę oparto. Żeby za mocno nie spojlerować, bo w sumie jednym krótkim zdaniem można by rozłożyć całość na łopatki i w ogóle odebrać 80% przyjemności z czytania - są książki, które oszukują czytelnika, bazując na niedoskonałości "interfejsu" łączącego autora i czytelnika. Otóż - w odróżnieniu od np. filmu, gdzie widzimy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Ponieważ to jest kryminał skandynawski, a ja uważam że nie ma gorzej literatury (tu robię wyjątek dla książek Nesbo) - to litościwie nawet pochwalę tę. Bo na tle innych wyróżnia się czymś niebywałym: prawie, prawie nie nudzi. I to już jest naprawdę wiele jak na coś, co napisano za Bałtykiem i ma być o zbrodni. Nie ma koszmaru skandynawskich kryminałów, czyli zespołu policjantów (zwykle z lekka specjalnej troski), którzy stale przesiadują w pokoju socjalnym (najważniejsze miejsce w tamtejszych komisariatach) i naradzają się, kto z kim jutro pogada i kto co jutro sprawdzi. Nie ma schorowanych krewnych, którymi policjant szwedzki nieustająco się opiekuje, nie ma krewnych z problemami, którymi tez się opiekuje. Ba, nie ma kolektywu glin - do czego przywykłem w kryminałach Skandynawów. Duże plusy. Nie ma kobiety głównego bohatera - MINUS!!! Czyżby gej? Nie wiemy. Może w następnych tomach.
Intryga kryminalna i owszem, robi zaskakujący zwrot. Ale co do prawdopodobieństwa... Litościwie pominę. Powiem tak: autor, chcąc być oryginalnym i zaskoczyć, mocno naruszył granicę, za którą opowieść z jako tako realistycznej staje się wydumaną.
Szwedzka policja to łajzy totalne - oto jakieś żule rozbrajają patrol grożąc nożem i zamykają ten patrol w piwnicy. I nic. No po prostu nic. Autor nijak tego nie skomentował - albo tam tak wygląda państwo i ono zdycha, jest z dykty bardziej niż nasze, albo autor jakoś nie pomyślał, że tak nietypowe wydarzenia wypadałoby jednak uczcić jakimś dłuższym akapitem. Że, powiedzmy, koledzy się śmieją z takich pożal się boże glin. Nieletni - totalnie zdemoralizowani, policjant nie robi na nich najmniejszego wrażenia. Też nie wiem, jako Polak, czy to taki standard szwedzki i dlatego brak komentarza, czy znów autor był zajęty czym innym i zapomniał napisać, że to zaskoczyło bohaterów, bo większość szwedzkich nieletnich jednak jaki taki respekt do gliny czuje.
Wniosek? Można przeczytać, jeśli ktoś się już upiera by za Bałtykiem szukać kryminałów - ale nie wiem po co sobie tak psuć życie, skoro nawet polskie są lepsze, nie mówiąc o anglosaskich.
Ponieważ to jest kryminał skandynawski, a ja uważam że nie ma gorzej literatury (tu robię wyjątek dla książek Nesbo) - to litościwie nawet pochwalę tę. Bo na tle innych wyróżnia się czymś niebywałym: prawie, prawie nie nudzi. I to już jest naprawdę wiele jak na coś, co napisano za Bałtykiem i ma być o zbrodni. Nie ma koszmaru skandynawskich kryminałów, czyli zespołu...
więcej mniej Pokaż mimo toJak dla mnie ta książka była raczej smutna niż straszna.
Jak dla mnie ta książka była raczej smutna niż straszna.
Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Nie jest złe, nie jest dobre. Nie jest nowatorskie, bo ileż razy można czytać dość jednak z sufitu wziętą historię o seryjnym sadystycznym zabójcy, który - klasyka budząca ziewanie - robi co może, by pomóc policji dać się złapać, czytaj: bawi się z glinami w ciuciubabkę, dzwoniąc do nich, pisząc i przysyłając prezenty?
Biorąc pod uwagę, jaka to już sztampa - nawet nieźle wyszło, bo przynajmniej w finale okazuje się, że to nie jest kolejny pojeb który cóż, zabija bo lubi i pogrywa z glinami, bo też lubi, co tam rzeczywistość, która nam mówi, że jednak przestępcy, nawet zdrowo pokręceni, jednak wolą zachować ostrożność i nie dać się złapać.
Ale że dzieje się to w Los Angeles, jak co drugi taki kryminał - wielki minus ode mnie. Ileż można? Jak już musi być sztampa, to niech choć w jakimś egzotycznym otoczeniu. No a największy zarzut - że w dość grubym tomie akcji tak mało. Co rozumiem przez "akcję"? Weźcie którąś z części "Brudnego Harry`ego" a zrozumiecie. Tam też jest śledztwo, też rozmowy, analizy dowodów itd. ale - co jakiś czas się coś DZIEJE. Harry biega, Harry strzela, kolejne trupy ożywiają akcję.
Tutaj niestety nie.
Więc choć nie jest źle, nie jest też dobrze. Jest powtarzalnie, autor trochę mało fajerwerków nam funduje.
Może w następnych tomach się to rozkręci. Zobaczę.
Nie jest złe, nie jest dobre. Nie jest nowatorskie, bo ileż razy można czytać dość jednak z sufitu wziętą historię o seryjnym sadystycznym zabójcy, który - klasyka budząca ziewanie - robi co może, by pomóc policji dać się złapać, czytaj: bawi się z glinami w ciuciubabkę, dzwoniąc do nich, pisząc i przysyłając prezenty?
Biorąc pod uwagę, jaka to już sztampa - nawet nieźle...
Strasznie antypolska książka. W zasadzie ani jeden polski bohater - fakt że mało ich tu - nie jest pozytywny. Sami dranie i łajdacy a Polacy opisani są w zasadzie na równi z Niemcami. Generalnie - szkodliwa książka. Bo gdy ma się szansę zaistnieć poza granicami RP a Twardoch ma (może trochę właśnie dlatego, że takie pisze - zrównujące Polaków z Niemcami) to jest duże prawdopodobieństwo, że trafi toto jako jedyny utwór opisujący okupację, z jakim się zetknie czytelnik zagraniczny. No i nic a nic się nie dowie o tym, że Polacy Żydom jednak także pomagali a nie wyłącznie ich pomagali zabijać. U Twardocha jest tylko szmalcownictwo i jawne mordy. Tak, jasne - było i to. Ale nie było TYLKO TO i co więcej - nikt nigdy nie wykazał, że takie postawy przeważały.
Mówiąc inaczej - autor kłamie w swojej książce. Nie Polakom. Gdyby wydał ją z adnotacją "tylko do krajowego użytku" to bym się nie czepiał. Bo my wiemy jak to wyglądało i mamy bagaż innych lektur, szkolnej wiedzy, filmów czy wreszcie opowieści rodzinnych. Ale obcy nie mają. Im Twardoch mówi - patrzcie, jedyny jako tako ludzki "Polak" to Ślązak z Wehrmachtu, który wprawdzie pomagał w egzekucji Żydów, ale niechętnie.
Taka to jest prawda pana Twardocha o Polakach. On chyba faktycznie czuje się innoplemieńcem i całkiem szczerze nas nie lubi.
A książka? Ciężka, smętna, od strony faktograficznej słaba, bo wiele konkretnej wiedzy o epoce nie wnosi.
Strasznie antypolska książka. W zasadzie ani jeden polski bohater - fakt że mało ich tu - nie jest pozytywny. Sami dranie i łajdacy a Polacy opisani są w zasadzie na równi z Niemcami. Generalnie - szkodliwa książka. Bo gdy ma się szansę zaistnieć poza granicami RP a Twardoch ma (może trochę właśnie dlatego, że takie pisze - zrównujące Polaków z Niemcami) to jest duże...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie jest złe. Choć trochę pachnie książką napisaną ze sponsoringiem władz, pewnej miejscowości nieopodal Wrocławia, którą to miejscowość poznajemy z dokładnością do starych dziur w murze, napisów po wojsku radzieckim i tego typu atrakcji. Co mnie zaskoczyło - to brak wyjaśnienia, czemu główny zły był taki zły i czemu zabijał wg kalendarza. Niby w życiu też tak bywa: mordercę się ustali, ale część motywów, metod itd. pozostaje nieznana. Ale to w życiu - w książce autor ma raczej niepisany obowiązek wyjaśnić, co jak i dlaczego.
A właśnie... To wyjaśnienie. Ponieważ do samego końca nie wiadomo, o co idzie mordercy (czyli i dlaczego robi co robi), naturalnie, bo jakże by mogło być inaczej - ten zamiast spokojnie mordować, zaczyna polować na policjanta, który na niego poluje, dopada jego kobiety (jakże by mogło być inaczej - toż to element obowiazkowy) a gdy wkurzony glina chce go osobiście, sam i bez informowania innych policjantów dopaść, zły wali go w łeb w miejscu, gdzie policjant oczekiwał stoczenia z nim finałowej walki. Czemu? Ano, bo inaczej by nie szło wyjaśnić czytelnikowi, co było grane. Musiał zły dobrego złapać i przed egzekucją wygadać się ile wlezie. Choć - tu ukłon do autora, chyba miał jakieś wyrzuty sumienia - na wstępie zły mówi, że niczego nie powie, bo to nie amerykański kryminał. Ale to JEST właśnie to, wiec potem grzecznie i długo opowiada, czemu był zły i zabijał.
Jest przy tym kretynem, wiec choć policjant niby wcześniej nieprzytomny, rozbrojony i powinien nie mieć szans albo choć mieć związane ręce i nogi - nie ma tak dobrze, ty zły gnojku! He, he. Jest jak w amerykańskich kryminałach i w sytuacji beznadziejnej naturalnie dobry się rzuca i wygrywa.
No ok, jest pewna okoliczność, która mu trochę pomogła. Ale też taka, hm, mocno mało prawdopodobna.
Co nie zmienia faktu, że rachunek prawdopodobieństwa dostaje trochę po łbie w tej książce.
Ale że ja babiarz jestem, a tam występuje atrakcyjna Paulina którą naturalnie polubiłem - daję autorowi plusa za nią i oceniam książkę jako przeciętną. Co u mnie nie jest wynikiem złym, chcę podkreślić.
Nie jest złe. Choć trochę pachnie książką napisaną ze sponsoringiem władz, pewnej miejscowości nieopodal Wrocławia, którą to miejscowość poznajemy z dokładnością do starych dziur w murze, napisów po wojsku radzieckim i tego typu atrakcji. Co mnie zaskoczyło - to brak wyjaśnienia, czemu główny zły był taki zły i czemu zabijał wg kalendarza. Niby w życiu też tak bywa:...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ta książka, zestawiona z cyklem "Gry o tron" pięknie pokazuje, jak o tym samym (no, prawie tym samym, bo to jednak wcześniejsze dzieje Westeros) można mocno inaczej napisać, nawet będąc jednym autorem. Od razu powiem - frajda z lektury na poziomie poniżej 50% tej z lektury "Gry...". Dobrze widać, jaką rolę mają w opowieściach dialogi, szczegółowe opisy, pokazanie detalu. To trochę tak, jakby porównać pójście do kina na film albo wysłuchanie, jak kolega nam - nawet starannie i rzetelnie - tylko ten film opowiada. Wiemy na koniec, co i jak, możemy tą wiedzą pobić uczestnika seansu, ale... no, nie to jednak. Inna analogia jaka mi się nasuwa, jest nieprzyzwoita - zestawienie realnego seksu z pornograficznym.
Odniosłem wrażenie, że albo Martin poszedł w komercję i napisał kręgosłup scenariusza na kilka (kilkanaście?) kolejnych seriali, do nakręcenia w świecie Westeros, albo się poczuł stary i próbował na szybko, po łebkach napisać coś, co napisałby w formie powieści, gdyby mu pozostało te kilkadziesiąt lat życia. Bo też tyle by to chyba trzeba było pisać, skoro mowa o jakichś 250 latach panowania dynastii Targaryenów, a przecież "Gra o tron" zajęła mistrzowi lat pisania co najmniej kilka - choć w Westeros upływa ich niewiele: mała Arya Stark nadal jest młodziutką dziewczyną, gdy dochodzimy do finału.
Wypada docenić autora, jeśli kierował się "wyrzutami sumienia" i nie chciał zostawiać publiczności z kompletną pustką - że jak to, taka piękna historia i potem nic, bo autor stary był i zmarł? No więc autor ile mógł, napisał, pokazał, w jakim kierunku by poszedł, gdyby mu dano następne kilkadziesiąt lat życia.
Wcale się nie zdziwię, gdy jakiś Netflix czy inne HBO kupi prawa do ekranizacji i z czasem zacznie, w oparciu o ten zarys historii, zamawiać scenariusze i kręcić filmy. Może - powieści też wydawać.
No ale czy czytać to co jest? Gdyby ktoś optymistycznie liczył, że mam rację i takie seriale zaczną powstawać - to może nie warto. Bo utraci się element niespodzianki. A książka niewiele więcej daje poza wiedzą "jak to było, kto, z kim, kiedy, kogo?" Artyzmu w tym niewiele, ot, jak w rzeczowej opowieści kumpla o tym co widział w kinie.
Kto się zakochał w świecie "Gry...", może spróbować. Jedni z obrzydzeniem odrzucą, czując się oszukani - że nie ma żadnego Tyriona z jego cynicznymi uwagami, żadnych bajecznych opisów przyrody, klimatu egzotycznego świata - inni się może wciągną, nakładając na ten mało barwny opis sceny zapamiętane z lektury albo oglądania na ekranie wiadomego cyklu. A że miejscami i w "Grze o tron" Martin pozwalał sobie na takie relacje - o jakimś turnieju, któremu poświęcono kilka stron, wyliczając, kto kogo z konia zwalił, komu połamano którą kość itd - to w tych miejscach "Ogień i krew" się z "Grą..." zbliży, przez chwilę będzie do pomylenia.
Do czytania na własne ryzyko, bo może i znudzić kogoś, kto film oglądał podskakując na kanapie z podniecenia.
Ta książka, zestawiona z cyklem "Gry o tron" pięknie pokazuje, jak o tym samym (no, prawie tym samym, bo to jednak wcześniejsze dzieje Westeros) można mocno inaczej napisać, nawet będąc jednym autorem. Od razu powiem - frajda z lektury na poziomie poniżej 50% tej z lektury "Gry...". Dobrze widać, jaką rolę mają w opowieściach dialogi, szczegółowe opisy, pokazanie detalu. To...
więcej mniej Pokaż mimo to
Książka potencjalnie dobra, pewnie jako scenariusz filmu nawet mocno obiecująca (bo film to obrazy plus klimat robiony muzyką), natomiast w wersji książki, samodzielnej - po prostu napisana po łebkach. Niby mamy ciąg potencjalnie ciekawych scenek, ale każda wygląda bardziej jak plan fabuły, nie fabuła. Szast, prast , scenka odfajkowana, lecimy dalej, nim się czytelnik przejął, wzruszył, przestraszył, roześmiał. Taka jedna wielka niedoróbka - o ile autor nie miał na myśli właśnie stworzenia czegoś, co w czytaniu satysfakcji za bardzo nie da, ale a nuż widelec filmowcy to podchwycą. Bo akurat w roli scenariusza filmu kinowego albo nawet króciutkiego serialu - tekst o takich gabarytach jest jak znalazł.
No a tym bardziej odczuwa się rozczarowanie, że tematyka jest jednak w miarę dziewicza. O zombie apokalipsie powstał już chyba cały podgatunek literacki. O wojnie z robotami, o buncie maszyn - niewiele. Bo nawet filmowe "Terminatory" to opowieści głównie o tym co było po katastrofie, ewentualnie co było przed i jak temu bohaterowie próbują zapobiec, względnie przygotować się na partyzantkę w świecie rządzonym przez maszyny. A tu mamy całość: świat przed buntem maszyn, w trakcie, wojnę po buncie i zagładzie sporej części ludzkości i jeszcze, w pakiecie, wygraną ludzi.
Ogrom wydarzeń zatem. I ten ogrom autor próbował upchnąć w książce, jednej tylko, w dodatku bynajmniej nie jakiejś grubej i uczciwie wypełnionej tekstem - od dużej liczby mikro rozdziałów robi się w srodku dużo pustego niezadrukowanego papieru, co sztucznie zawyża liczbę stron.
Jeśli to wszystko pominąć - to da się czytać. Ale niczego nie urywa.
Książka potencjalnie dobra, pewnie jako scenariusz filmu nawet mocno obiecująca (bo film to obrazy plus klimat robiony muzyką), natomiast w wersji książki, samodzielnej - po prostu napisana po łebkach. Niby mamy ciąg potencjalnie ciekawych scenek, ale każda wygląda bardziej jak plan fabuły, nie fabuła. Szast, prast , scenka odfajkowana, lecimy dalej, nim się czytelnik...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mam problem z tą książką. Bo z jednej strony autor otwarcie i niemal na okrągło pisze o tym, jak się bał - ale gdy się wczytać w to, co wypisuje, to odnosi się wrażenie, że gość wyolbrzymia zagrożenia i w ten przewrotny sposób macha do nas napisem "ale ze mnie wielki heros".
No bo jak podejść do motywu następującego: obok konwoju wybucha mina pułapka, dwóch zabitych leży, wokół sterczy iluś żołnierzy, "strzegących zwłok" dalej tłum Irakijczyków tak blisko że nawala kamieniami po tych żołnierzach, 60 metrów dalej przy drodze druga mina (stoi skrzynka i przeraża widokiem) a z odległych o 300 metrów domów (albo dalej albo bliżej bo cholera wie ile ich tam stoi - ten jeden jest opisany liczbowo) strzelają do Brytyjczyków ... hm, napisano że snajperzy, ale... Ale potem nasz heros te 60 do miny nr 2 idzie PO SZOSIE o 6 pasach ruchu - około 20-30 minut. No i ci "snajperzy" strzelają. Cały czas. Pół godziny. Bardziej do tego towarzstwa pochowanego za wozami bojowymi kawałek od niego. Ale jednak.
No i się to wszystko nie trzyma kupy. Ani słowa o tym - dlaczego tak cholernie niecelnie? Ślepi snajperzy? Dlaczego armia brytyjska, mając obok Warriory z kamerami termalnymi i innymi bajerami tak daje do siebie strzelać? Dlaczego przy takim ogniu, idącym w godziny (a, bo wcześniej pan saper zjechał i pół godziny tak myślał o tym, jak to niebezpieczne wszystko) kule nie trafiają tego tłumu tubylców, co stoją dookoła i walą kamieniami? I dlaczego autor pisze, że musiał minę usunąć... bo w tamtą stronę drogą nie pojadą, gdyż mina, a z powrotem, czyli tak jak przyjechali, to nie mogą wracać, no bo tłum by musiał się rozstąpić.
I tak dalej, absurd za absurdem. Czytam, próbuję ogarnąć sytuację i ni cholery nie mogę. Bo nawet jeśli opis samego wydarzenia jest prawdziwy, to jego objaśnianie kompletnie z sufitu. Wymiękłem totalne, gdy oto w końcu heros miał odpalić ładunek likwidujący zapalnik (ale nie samą bombę) i się zaczyna martwić. O... uwaga, uwaga... przelatujące samoloty!!! Ano tak, on się boi, że jak jednak wybuchnie sama bomba, nie tylko gadżet do likwidacji zapalnika, to strącą jakiś samolot. Przy czym, przypomnę, o te 300 m są domy mieszkalne a tłum Irakijczyków nawala tymi kamieniami.
Kurczę, ludzie, mam szacunek dla gościa, że pojechał do tego Iraku i tam się zajmował czymś, co może czasem wybuchnąć.Ale ta książka to jednak zbrodnia na logicznym mysleniu. Obraża nas chyba autor, wciskając porcje kitu. Po co? By zamaskować jedno - że przy tym całym strachu, jaki opisuje, ryzyko było chyba znacznie mniejsze niż to z opisu wynika i on po prostu WYOLBRZYMIA.
No bo na koniec banalne pytanie - po jaką cholerę ten marsz na bombę pod obstrzałem i tysiącem powtórzeń, jak cholerstwo może nagle pierdyknąć - skoro Anglicy OD POCZĄTKU są przy zwłokach kolegów i mogli je po prostu podnieść, zabrać i odjechać w siną dal. A to motywem "wyniosę ciało kolegi" autor tłumaczy tę "grę w rosyjską ruletkę z tylko jedna pustą komorą". Tak dokładnie ocenił ryzyko akcji. 5/6 na to, że zginie.
Więc jeśli ktoś szuka prawdy o robocie i motywach saperów w Iraku pracujących, to sorry - w tej książce nie znajdzie. Bo od niej jakimiś przemilczeniami zalatuje i oszukiwaniem czytelnika.
Mam problem z tą książką. Bo z jednej strony autor otwarcie i niemal na okrągło pisze o tym, jak się bał - ale gdy się wczytać w to, co wypisuje, to odnosi się wrażenie, że gość wyolbrzymia zagrożenia i w ten przewrotny sposób macha do nas napisem "ale ze mnie wielki heros".
No bo jak podejść do motywu następującego: obok konwoju wybucha mina pułapka, dwóch zabitych leży,...
Książka rewelacyjna. Wizja multi-kulti ku której być może zmierza Unia - wywracająca bebechy i wręcz porywająca do dyskusji. Nie kupować, gdy się jest feministką/gejem/imigrantem z krain ciepłych. Koniecznie kupić, gdy się jest takim jak bohater białym heteroseksualnym samcem, czyli jednostką zbrodniczą i skazaną na unicestwienie w świecie, w którym rozum poszedł spać i nastała dyktatura politycznej poprawności.
Autor pisze przejmująco, a przy tym i mądrze, i zabawnie. Pewnie ciut przejaskrawia, ale to święte prawo a nawet może obowiązek fantastyki, bo ten gatunek wynaleziono w jego wersji futurologicznej po to w zasadzie, by zastanawiać się nad przyszłością i zagrożeniami, które niosą - trochę metodą wyolbrzymiania skutków idiotycznych działań, doktryn, wyborów.
Wizja Europy rządzonej przez kobiety, gejów i Arabów - przeraża. W dużej mierze tym, że jest mimo przejaskrawień złowrogo realna, bo pierwsze obrazki z tych oglądanych na kartach powieści mamy już przed oczyma, w doniesieniach całkiem współczesnych mediów.
Książka rewelacyjna. Wizja multi-kulti ku której być może zmierza Unia - wywracająca bebechy i wręcz porywająca do dyskusji. Nie kupować, gdy się jest feministką/gejem/imigrantem z krain ciepłych. Koniecznie kupić, gdy się jest takim jak bohater białym heteroseksualnym samcem, czyli jednostką zbrodniczą i skazaną na unicestwienie w świecie, w którym rozum poszedł spać i...
więcej Pokaż mimo to