rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Bardzo marna książka. Pomysł ok, ktoś, kto potrafi pisać, mógłby z tego zrobić mocną powieść sensacyjno-polityczno-fantastyczną.
No ale niestety - tu autor okazał się grafomanem.
I chyba tak wypada zakończyć, bez znęcania się nad nim. Gość po prostu nie umie pisać książek. Coś tam pewnie przeczytał, coś kojarzy, ale wychodzi mu tak żenująco nieskładnie, tak się to wszystko kupy nie trzyma i poraża dyktą i tekturą, że na tym poprzestańmy - grafomania.

Bardzo marna książka. Pomysł ok, ktoś, kto potrafi pisać, mógłby z tego zrobić mocną powieść sensacyjno-polityczno-fantastyczną.
No ale niestety - tu autor okazał się grafomanem.
I chyba tak wypada zakończyć, bez znęcania się nad nim. Gość po prostu nie umie pisać książek. Coś tam pewnie przeczytał, coś kojarzy, ale wychodzi mu tak żenująco nieskładnie, tak się to wszystko...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miejscami czyta się jak podręcznik czy to ekonomii, czy historii, z akcentem że "podręcznik", czyli książkę z definicji napisanej kiepsko, nudnej i nijakiej. Nie wiem co to właściwie jest - chyba jakiś obiekt towarzyszący wiadomej grze online. Gra jaka jest, nie wiem, ale jeśli książka miała zareklamować ją tym, co nie grają, to w moim przypadku poniosła spektakularną klęskę - ani myślę podchodzić do tego czegoś. Bohaterów, z którymi dałoby się sympatyzować - brak. Motywacje stron konfliktu - niby zrozumiałe, ale jakieś takie dziwne, wydumane. Odwołania do historii - mętne i nie wyjaśniające wielu kwestii. Ot, wzięli się ludziska i pobili. Jakieś, słowo z uporem powtarzane - rasy. Ale ludzi. Ale nie, nie te co to wiadomo: wg koloru rozróżniane. Jakieś inne. Jakie? Czym się rasy różnią? Autor zapomniał napisać. Grubaśna cegła, ileś tam razy wspomina się o odrazie, jaką ktoś do osobnika rasy innej czuje, ale czemu czuje - musimy sobie zgadnąć.
Myślałby kto - space opera, więc chociaż fajna wojna będzie. Nie, nie będzie fajnej wojny. Kompletnie brak tu tego, co tygrysy lubią w opisach wojen, czy to na włócznie, czy na okręty kosmiczne. Niby ktoś tam do kogoś strzela, ale czemu ten wygrywa, tamten przegrywa, i jak to się ma do jakichś taktyk, strategii, co z ekonomią i czy mamy umrzeć z podziwu słysząc "pancernik kosmiczny się pojawił" czy wzruszyć ramionami, bo to odpowiednik byle czołgu z wojny na Ukrainie- nie wiemy. Autor zapomniał wyjaśnić. Ba, nie wiemy nawet ile ludzi czy planet ten dziwny świat zamieszkuje. Coś tam o bilionach się przebąkuje. Ale przez to właśnie nic nie wiemy, czyli czy rozwalenie powiedzmy 100 okrętów to to co u nas, czyli katastrofa, czy jak utrata 100 żołnierzy w skali wojny światowej, czyli epizod niegodny wzmianki w jakimś raporcie dla ciut wyższego dowództwa.
Podsumowując: nie ma ta książka praktycznie żadnych atrakcji. Ani z perspektywy wielkiej polityki i strategii nie dostarczy frajdy, ani przygody jakichś bohaterów nas nie porwą. Miłość chociaż? A, jest - siostry do brata. On ginie, jej jest smutno. Koniec warstwy głębszych emocji.
Kicha po prostu. Broń boże kupować.

Miejscami czyta się jak podręcznik czy to ekonomii, czy historii, z akcentem że "podręcznik", czyli książkę z definicji napisanej kiepsko, nudnej i nijakiej. Nie wiem co to właściwie jest - chyba jakiś obiekt towarzyszący wiadomej grze online. Gra jaka jest, nie wiem, ale jeśli książka miała zareklamować ją tym, co nie grają, to w moim przypadku poniosła spektakularną...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Teoretycznie od fantastyki nie należy oczekiwać realizmu (a wg niektórych nawet sensu). Ale ja oczekuję. I dlatego ta książka podwójnie słabo wygląda. Po drugie, bo jest właśnie mało realistyczna. Jakiś żenujący pomysł z pociągającą za sznurki nie Ameryką, Radziecką Rosją, III Rzeszą. A skąd! To wszystko, okazuje się, frajerzy robieni w bambuko. Bo tak naprawdę wszystkimi i wszystkim manipuluje jakaś egzotyczna międzynarodówka przemysłowców. Którzy chcą, a jakże, przejąć władzę nad światem. Jak? Żenująco dziwnie.
No ale to jest po drugie. I byłoby od biedy do wybaczenia, gdyby po pierwsze książka nie była po prostu blada, nudna, słaba, nijaka.
Zdecydowanie nie ma sensu tego kupować. Można spróbować przeczytać pożyczone z biblioteki. Ale też odradzam, bo ten czas da się lepiej wykorzystać.

Teoretycznie od fantastyki nie należy oczekiwać realizmu (a wg niektórych nawet sensu). Ale ja oczekuję. I dlatego ta książka podwójnie słabo wygląda. Po drugie, bo jest właśnie mało realistyczna. Jakiś żenujący pomysł z pociągającą za sznurki nie Ameryką, Radziecką Rosją, III Rzeszą. A skąd! To wszystko, okazuje się, frajerzy robieni w bambuko. Bo tak naprawdę wszystkimi i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nietypowa koncepcja podróży w czasie (?) w tonacji raczej magii niż fizyki. Niestety, zamiast typowej dla tego podgatunku epickiej historii o wpływaniu na losy świata, mamy dość prostą historię człowieka, który, cóż, ma problemy z samym sobą i siłą podświadomości kreuje większość napotkanych w powieści problemów. Jakieś takie mało porywające. Przeczytać można, kupić bym nie kupił, bo za słabe.

Nietypowa koncepcja podróży w czasie (?) w tonacji raczej magii niż fizyki. Niestety, zamiast typowej dla tego podgatunku epickiej historii o wpływaniu na losy świata, mamy dość prostą historię człowieka, który, cóż, ma problemy z samym sobą i siłą podświadomości kreuje większość napotkanych w powieści problemów. Jakieś takie mało porywające. Przeczytać można, kupić bym nie...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak na fantastykę, czyli gatunek, który umożliwia szersze rozłożenie skrzydeł - książka po prostu dość nijaka. Chyba jakaś ludzka kolonia w dalekim kosmosie, ale można to przegapić, bo autor raz o tym wspomina tak jakoś nie wprost. Po jakimś kataklizmie, wiec mamy jakieś zatęchłe zadupie gdzie bieda i syf, niemili ludzie w niemiłej okolicy i jacyś niby zombie ,ale w sumie to jednak żywi, więc pewnie mutanty, w roli złych. Jakieś niby królestwa, tez takie skarlałe i żałosne. Niby szeryf rządzący mieściną poszukiwaczy dziwnego metalu.
Brak sympatycznych bohaterów. Smętne kilmaty, mało widowiskowa akcja, a z niby science fiction robi się w końcu fantasy z elementami magicznymi.
Nudne po prostu. Niby poprawne, ale brak ikry tej książce.

Jak na fantastykę, czyli gatunek, który umożliwia szersze rozłożenie skrzydeł - książka po prostu dość nijaka. Chyba jakaś ludzka kolonia w dalekim kosmosie, ale można to przegapić, bo autor raz o tym wspomina tak jakoś nie wprost. Po jakimś kataklizmie, wiec mamy jakieś zatęchłe zadupie gdzie bieda i syf, niemili ludzie w niemiłej okolicy i jacyś niby zombie ,ale w sumie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka potencjalnie dobra, pewnie jako scenariusz filmu nawet mocno obiecująca (bo film to obrazy plus klimat robiony muzyką), natomiast w wersji książki, samodzielnej - po prostu napisana po łebkach. Niby mamy ciąg potencjalnie ciekawych scenek, ale każda wygląda bardziej jak plan fabuły, nie fabuła. Szast, prast , scenka odfajkowana, lecimy dalej, nim się czytelnik przejął, wzruszył, przestraszył, roześmiał. Taka jedna wielka niedoróbka - o ile autor nie miał na myśli właśnie stworzenia czegoś, co w czytaniu satysfakcji za bardzo nie da, ale a nuż widelec filmowcy to podchwycą. Bo akurat w roli scenariusza filmu kinowego albo nawet króciutkiego serialu - tekst o takich gabarytach jest jak znalazł.
No a tym bardziej odczuwa się rozczarowanie, że tematyka jest jednak w miarę dziewicza. O zombie apokalipsie powstał już chyba cały podgatunek literacki. O wojnie z robotami, o buncie maszyn - niewiele. Bo nawet filmowe "Terminatory" to opowieści głównie o tym co było po katastrofie, ewentualnie co było przed i jak temu bohaterowie próbują zapobiec, względnie przygotować się na partyzantkę w świecie rządzonym przez maszyny. A tu mamy całość: świat przed buntem maszyn, w trakcie, wojnę po buncie i zagładzie sporej części ludzkości i jeszcze, w pakiecie, wygraną ludzi.
Ogrom wydarzeń zatem. I ten ogrom autor próbował upchnąć w książce, jednej tylko, w dodatku bynajmniej nie jakiejś grubej i uczciwie wypełnionej tekstem - od dużej liczby mikro rozdziałów robi się w srodku dużo pustego niezadrukowanego papieru, co sztucznie zawyża liczbę stron.
Jeśli to wszystko pominąć - to da się czytać. Ale niczego nie urywa.

Książka potencjalnie dobra, pewnie jako scenariusz filmu nawet mocno obiecująca (bo film to obrazy plus klimat robiony muzyką), natomiast w wersji książki, samodzielnej - po prostu napisana po łebkach. Niby mamy ciąg potencjalnie ciekawych scenek, ale każda wygląda bardziej jak plan fabuły, nie fabuła. Szast, prast , scenka odfajkowana, lecimy dalej, nim się czytelnik...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Knot. Oszustwo czytelnika, któremu się najpierw funduje modne ostatnio przez podobnej jakości autorów opisy w pierwszej osobie, sugerujące uczciwą, autentyczną opowieść o tym, co się dzieje - by na koniec powiedzieć "ha, ha, głupi czytelniku, nie zgadłeś, że narrator(ka) kłamie i to dlatego całość nie ma sensu".
No bo go za bardzo nie ma. Książka o dość durnej zemście na niewinnej osobie (co jeszcze można zrozumieć - świat bywa irracjonalny i dramatycznie niesprawiedliwy) dokonanej na zasadzie "polscy policjanci i sędziowie to kretyni, więc im wystarczy dać pamiętnik pani intrygantki, wrabiającej faceta plus tak zrobić, by facet nie miał alibi i już, mamy skazanie". To co jest jądrem i kręgosłupem każdego jako tako szanującego się kryminału - tu nie występuje. Zero szacunku dla tych wszystkich drobiazgów ,niuansów, wątpliwości które powinny inspirować śledczych do badania sprawy od każdej strony. Morał z książki? Taki właśnie - nawet bez podrzucania dowodów, bez fałszywych świadków, bez wyraźnych motywów po stronie rzekomego sprawcy - można go wrobić. I o ile byłoby to nawet ciekawe, to wrabianie i jego mechanizm, gdyby autor raczy zadać sobie trud i dopracować szczegóły - nie jest, bo autor całą uwagę skupił na zaskoczeniu nas w finale tym, kto konkretnie pisał te relacje. A udaje mu się, owszem, bo - i to jest ten żenujący chwyt poniżej pasa - autorka relacji kobiecej nieustannie opisuje siebie, męża i dziecko, czytamy to, czytamy, czytamy, by na koniec przeczytać, że żadnego dziecka nie ma, ha, ha, frajerzy, ale się daliście nabrać!
Sorry, ale to jest gówniarskie podejście do tematu.
No i dopiero w posłowiu, ni z gruszki nie z pietruszki, pan Czornyj ubolewa nad faktem, że w Polsce ileś tam osób skazano niezasadnie albo co najmniej w sposób wątpliwy.
Jakby nie napisał, to za cholerę by się nie szło domyślić, że to coś, udające kryminał, ma jakiś morał i szczere intencje napiętnowania źle działającego świata.

Knot. Oszustwo czytelnika, któremu się najpierw funduje modne ostatnio przez podobnej jakości autorów opisy w pierwszej osobie, sugerujące uczciwą, autentyczną opowieść o tym, co się dzieje - by na koniec powiedzieć "ha, ha, głupi czytelniku, nie zgadłeś, że narrator(ka) kłamie i to dlatego całość nie ma sensu".
No bo go za bardzo nie ma. Książka o dość durnej zemście na...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Długa wojna Stephen Baxter, Terry Pratchett
Ocena 6,4
Długa wojna Stephen Baxter, Ter...

Na półkach:

Długa wojna bez jednego choćby kawałka wojny, czyli część druga cyklu który popełnił (wierzyć się nie chce, jedyna okoliczność łagodząca, ze nie sam a w duecie) mistrz Pratchett od Świata Dysku.
Który był naprawdę dobry, bo śmieszny i miejscami nawet z jakąś lekko trzymającą w napięciu akcją (choć jednak bardziej na poczuciu humoru cykl jechał).
Ten cykl jest pisany serio - i wyszła totalna kicha. Totalna. Dobry pomysł na universum - i na tym koniec. Panowie autorzy się zmęczyli i poprzestali na idei że Ziemia na nieskończony szereg równoległych Ziem, ktore poszły odrobinę inną ścieżką rozwoju niż ta nasza, a że miliony ich są, to niektóre potrafią się całkiem sporo różnić.
Można by z tego stworzyć monumentalny zbiór fascynujących opowieści przy których universum Gwiezdnych Wojen to krasnal bez polotu. Ale nie zrobiono nic. Dosłownie. Jakieś pozory akcji, generalnie jednak nuda, nuda, nuda i nuda. I nuda.
I chyba najlepiej symbolizuje to sam tytuł, w którym pobrzmiewa zapowiedź jakiejś epickiej, bo Długiej wojny - po czym sami autorzy w finale kwitują to stwierdzeniem "w ktorej nie padł ani jeden strzał"
Bo cała opowieść jest o tym, że są pewne drobne nieporozumienia między metropolią a koloniami z Ziem równoległych a w paru miejscach ludzie źle potraktowali śpiewające trolle i to może doprowadzić do czegoś niemiłego.
Niestety (dla czytelnika) nie doprowadza więc nic się nie dzieje przez te ponad 400 stron i dostajemy porcję g...na totalnego.
Wierzyć się nie chce, że dobry skądinąd autor maczał palce w takim gniocie.

Długa wojna bez jednego choćby kawałka wojny, czyli część druga cyklu który popełnił (wierzyć się nie chce, jedyna okoliczność łagodząca, ze nie sam a w duecie) mistrz Pratchett od Świata Dysku.
Który był naprawdę dobry, bo śmieszny i miejscami nawet z jakąś lekko trzymającą w napięciu akcją (choć jednak bardziej na poczuciu humoru cykl jechał).
Ten cykl jest pisany serio -...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Długa Ziemia Stephen Baxter, Terry Pratchett
Ocena 7,0
Długa Ziemia Stephen Baxter, Ter...

Na półkach:

Biorąc pod uwagę, jaki potencjał dawał sam pomysł nieskończenie wielu Ziem do których można przechodzić (potem już przelatywać) niemalże od niechcenia, z jedynym ograniczeniem - nic żelaznego nie przenika, nie ma kontaktu innego między światami niż poprzez ludzi, którzy "przekraczają" - to powieść jest... PORAŻAJĄCO wręcz mdła, nudna i o niczym. Naprawdę trudno mi przywołać z pamięci coś, co dostało tak egzotyczne, na tyle pozwalające uniwersum i co tak nędznie wykorzystano. Czyli w praktyce - zupełnie nie wykorzystano. Ot, ludzie wędrują przez te nieskończenie liczne światy, każdy trochę inny, i tam albo żyją jak łowcy-zbieracze albo zakładają jakieś osiedla pionierskie. Po tych Ziemiach plączą się śpiewające stada trolli, które śpiewają i gdy je najdzie ochota, pomagają ludziom w pracy - tu coś podniosą, tam przepiłują. Ze dwa razy na bohatera rzuciły się tzw. elfy, czyli tacy źli, z włóczniami czy inną bronią białą. Walki były... tak, tak, nie trzymam w napięciu - równie nudne i gówniane jak cała reszta.
I to tyle. Cały opis powieści.
Jedno monotonne pasmo ględzenia o niczym.
Pratchett nigdy nie słynął z jakiejś dynamicznej akcji - ale w świecie Dysku nadrabiał to aż nadto poczuciem humoru. Tu humoru nie ma i pozostaje totalna pustka.
Bardzo, bardzo bolesny zawód. Tym większy, że naprawdę, mając takie bogactwo możliwości do wykorzystania - średnio zdolny autor napisałby dużo lepszą powieść.
Odradzam nie tylko kupno, ale chyba nawet lekturę pozyskanej darmo. Szkoda czasu.

Biorąc pod uwagę, jaki potencjał dawał sam pomysł nieskończenie wielu Ziem do których można przechodzić (potem już przelatywać) niemalże od niechcenia, z jedynym ograniczeniem - nic żelaznego nie przenika, nie ma kontaktu innego między światami niż poprzez ludzi, którzy "przekraczają" - to powieść jest... PORAŻAJĄCO wręcz mdła, nudna i o niczym. Naprawdę trudno mi przywołać...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejny bubel spod pióra Mroza. Z pozoru - och, jakie to ciekawe! Ileż się dzieje, co za tempo!
Sęk w tym - że przez tempo (pisania) autor kompletnie olał jakąkolwiek logikę. Książka jest na poziomie "dla dzieci albo głupków". Dążność do zasypania czytelnika atrakcjami sprawiła, że one sensu nie mają.
No bo tak: 2/3 akcji rozgrywa się w Opolu gdzie policjanci próbują powiązać znalezione zwłoki (jakim cudem je znaleziono tuż przed porwaniem samolotu, w nocy praktycznie - nie wiemy, Mróz nie raczy napisać, ot, typowe, że grubo przed świtem policja, której NIKT nie powiadomił, wchodzi do domu i znajduje ofiarę). Mróz próbuje zasugerować, że to śledztwo prowadzone w gorączkowym tempie może ocalić pasażerów porwanego samolotu. Tylko nie wyjaśnia PO JAKIE LICHO terroryści bawią się z opolską policją w ciuciubabkę. To znaczy niby owszem, pada "wyjasnienie" - żeby ukryć związek z Opolem jednego z porywaczy. Ale czemu niby miałoby to cokolwiek zmienić - że się władza, już po porwaniu, dowie, że to Czeczeniec? Zwłaszcza, że sami porywacze robią co mogą, by rozeszła się informacja - to Czeczeńcy porwali.
Coś tam Mróz miał na myśli, ale pomyśleć nie zdążył, bo pisał. Akcja musiała isć. Nieważne, że bez sensu. Grunt że akcja. Tempo zastępuje sens.
Albo kluczowa kwestia zniknięcia ogromnego samolotu pasażerskiego nad Europą. Źli wyłączają transponder, szantażem zmuszają NATO do zaparkowania w widocznym miejscu kompletu samolotów AWACS - i hop, czary mary! Nikt nie wie, gdzie sie podział Boeing!
Jezu, toż to trzeba po prostu debila w roli pisarza, by coś takiego wykombinować. Chłop jest totalnym dnem w temacie lotnictwa wojskowego tudzież radarów naziemnych jeśli myśli, że jak nie lata AWACS i to NATO (bo np. Szwecja ma własne i na mur beton to one by przejęły rolę uziemionych, ba, Rosjanie by swoje posłali, zwłaszcza że są domniemanym celem ataku) to już świat ślepnie. Nie, panie ignorancie Mróz - KAŻDY wojskowy myśliwiec z palcem w dyszy by mógł takiego pasażera śledzić, tyle że z mniejszej niż AWACS odległości. Bo każdy ma własny radar - bez tego nie było współczesnym myśliwcem.
Co więcej - masę radarów mają też naziemne jednostki OPL. I marynarka wojenna. Ale Mróz, geniusz pisania szybkiego acz głupiego, ewidentnie nie pomyślał o tym. Bo on miał typowy dla siebie pomysł: zasypać czytelnika tak szybą porcją idiotyzmów, by czytelnik przestał myśleć i mknął od petardy do petardy.
Takie debilizmy jak pokonanie przez jednego terrorystę (otoczonego w budynku) większości oddziału antyterrorystów, ot tak, od niechcenia, jak podkradnięcie się zimą, w gołym polu, na śniegu, do pary policjantów i ogłuszsenie ich też nie przez Winnetou, ale przypadkowego gościa z ABW, konkretnie jakiejś lokalnej placówki, gdzie żadni Rambo nie stacjonują...
Dno i metr mułu. Ta książka jest po prostu GŁUPIA w stopniu przytłaczającym.
No ale najbardziej podobały mi się wizje niezestrzeliwania samolotu, który ma coś w Polsce rozbić jak pamiętnego 11 września w USA. Ponieważ prawo zabrania zestrzelenia takiej maszyny to TAK, NAPRAWDĘ władze tego nie zrobią. Och, ach, no bo przeciez nie wolno. Jak wiemy - politycy całego świata to do szpiku kości praworządni kretyni, którzy spokojnie będą patrzeć, jak im porwany samolot rozwala Pałac Kultury czy inny podobny obiekt.
Ale to jest tylko mały kretynizm. Wielki na tym polega, że w wizji Mroza pasażerowie porwanego samolotu, zamiast uznać "a to my p...limy takie durne państwo" uznają tę niemożność za oczywistą i WSZYSCY ZGODNIE, BEZ JEDNEGO PROTESTU godzą się na SAMOSPALENIE razem z samolotem. Tak, dosłownie - mają rozpalić w kabinie wielki ogień i się usmażyć żywcem.
Prawda, jakie to REALISTYCZNE? :)
Sorry, drodzy państwo , ale równie durnej książki nie czytałem od dawna - chyba nawet "Parabellum" tegoż grafomana Mroza było mniej głupie.

Kolejny bubel spod pióra Mroza. Z pozoru - och, jakie to ciekawe! Ileż się dzieje, co za tempo!
Sęk w tym - że przez tempo (pisania) autor kompletnie olał jakąkolwiek logikę. Książka jest na poziomie "dla dzieci albo głupków". Dążność do zasypania czytelnika atrakcjami sprawiła, że one sensu nie mają.
No bo tak: 2/3 akcji rozgrywa się w Opolu gdzie policjanci próbują...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Problem z tą książką jest taki, że podane powyżej streszczenie w praktyce zawiera wszystko, co sama książka. Wierzyć mi się nie chciało, gdy ją kończyłem: prawie 400 stron i NIC się nie zadziało. Dosłownie nic. Dwie panie, dwie praktycznie odrębne historie, których na dobrą sprawę nic nie łączy (ot, sugestia na ostatnich stronach, że może jedna coś dziecku drugiej złego zrobi... może...) i obie w praktyce bez akcji. Para kupuje dom, para urządza dom, para wspomina poronienie żony, para zachodzi w ciążę, rodzi się jej drugie dziecko - koniec połowy książki poświęconej parze. I nie, to nie tak, że upraszczam. Tam NAPRAWDĘ tyle napisano. Jasne, popadając w szczegóły. Ale z wydarzeń było to i tylko to. Żadnych dylematów, zwrotów akcji, kryzysów, konfliktów. Kupili dom, remontują, ona wspomina pierwszą ciążę i zachodzi w drugą.
Drugi wątek - równie "rozbudowany".
Sam nie wiem, czy autorkę chwalić, że potrafi zapełnić 400 stron niczym, czy jednak się zżymać, że taki kit ludziom wciska jako powieść. W każdym razie - na moją listę bestsellerów pozycja nie trafiła. No ale czego oczekiwać od autorki, która w szybkości produkowania powieści pobiła samego mistrza pisania szybkiego choc niekoniecznie z sensem, czyli Remigiusza Mroza? Ot, takiej właśnie opowiastki, którą lepszy autor mógłby dyktować stenotypistce lepiąc pierogi, trenując na rowerze, wyprowadzając psa i przy innych tego typu zajęciach, którym można śmiało poświęcić połowę uwagi, bo tej drugiej w pełni wystarczy na napisanie tak ambitnego dzieła :)

Problem z tą książką jest taki, że podane powyżej streszczenie w praktyce zawiera wszystko, co sama książka. Wierzyć mi się nie chciało, gdy ją kończyłem: prawie 400 stron i NIC się nie zadziało. Dosłownie nic. Dwie panie, dwie praktycznie odrębne historie, których na dobrą sprawę nic nie łączy (ot, sugestia na ostatnich stronach, że może jedna coś dziecku drugiej złego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To kolejny, pewnie ze setny raz , gdy przekonuję się o smutnym fakcie (serio, cholernie mnie to smuci, bo tragicznie ogranicza liczbę atrakcyjnych dla mnie książek): że kobiety NIE POTRAFIĄ pisać porządnych, krwistych, trzymających w napięciu historii wojennych.
No nie, niestety.
Mamy tu bowiem w teorii arcyciekawy dla miłośnika militariów "egzotycznych" (czyli w klimatach fantasy się dziejących) świat. Europa epoki Trafalgaru tyle że ze smokami jako dodatkiem. Tworzą te smoki siły powietrzne ówczesnych państw - Napoleon ma swoje, Anglia swoje i tak dalej, ot, swoiste, osobliwe lotnictwo dorzucone do znanych nam realiów.
Ileż wspaniałych scen do opisania! Ile potencjalnych wywodów, czy to samego autora czy bohaterów o taktykach walk! No bo smoki kontra żaglowce, smoki walczące z innymi poprzez wymiany salw burtowych albo abordaże - jako że każdy smok nosi oczywiście załogę (choć znacznie bardziej kameralną niż okręt). Jakie genialne pole do zbudowania jakichś "Dwunastu awiatorów i ich smok" - czyli odpowiednika wiadomo czego z czołgiem i psem.
I guzik z tego wychodzi. Bo pisze to kobieta. W dodatku ewidentnie nie za mocno obdarowana talentem pisarskim. Jest parę bitewek, tak to chyba wypada nazwać. Nudą od nich wieje. Czuć kompletny brak zainteresowania autorki tym akurat aspektem wojny. Ją - jakież to typowe dla kobiecej literatury - obchodzi 100 razy bardziej relacja kapitana takiego smoka-okrętu ze smokiem właśnie. Bo już resztę załogi potraktowano po macoszemu. Ot, po parę rozproszonych akapitów o co ważniejszych postaciach. Koniec, kropka.
Mogło być dobrze, gdyby rzucić taki pomysł i powierzyć facetowi, który uwielbia wojenne historie. Jakiemuś odpowiednikowi C.S. Forrestera, który stworzył serię o Hornblowerze (nawiasem mówiąc - mocno podejrzewam, że ją Novik przestudiowała, próbując poznać epokę i klimaty floty JKM). Niestety, Forresterowi autorka do łydek nie dorosła gdy idzie o tworzenie prozy wojennej z elementem przygodowym, naszpikowanej wiedzą techniczną o żeglarstwie i morzu, z której to wiedzy płyną wspaniałe zwroty akcji i zerowy poziom nudy.
Podsumowując - słabizna.
Kobiety - jeśli nie jesteście tą jedną na milion, która czuje klimat prozy wojenno wojskowej, to po prostu odpuście sobie. Bo po prostu to nie są wasze tematy, wy ich nie lubicie, a jak się nie jest pasjonatem wojska wszelakiego i wojen rozmaitego typu, to po prostu się nie stworzy dobrej powieści o walkach, takich w miarę zespołowych.

To kolejny, pewnie ze setny raz , gdy przekonuję się o smutnym fakcie (serio, cholernie mnie to smuci, bo tragicznie ogranicza liczbę atrakcyjnych dla mnie książek): że kobiety NIE POTRAFIĄ pisać porządnych, krwistych, trzymających w napięciu historii wojennych.
No nie, niestety.
Mamy tu bowiem w teorii arcyciekawy dla miłośnika militariów "egzotycznych" (czyli w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytam na okładce "laureat nagród Nebula" i już zacieram ręce - ależ się będzie działo!
A potem... jakby to powiedzieć... Niby się nawet dzieje. Jakby to w punktach wymienić, ile ta książka powinna mieć atrakcji, to się Wiedźmin chowa, nuda od nudziarza Sapkowskiego. Ale niestety - to co średnio zdolny gimnazjalista opisałby w sposób no, choć trochę atrakcyjny, trzymający w napięciu porównywalnym z tym z baterii do zegarka - imć laureat serwuje nam z napięciem równym równemu zeru. Serio. Co akcja, która powinna jakoś emocjonować - to ziewamy.
Mógłbym tu długo wyliczać, ile niewypałów zawiera ta dość obszerna (500+ stron niczego) książka. Ale po co? Ona bowiem da się opisać znacznie krócej: ani kawałka atrakcji. Nuda, bylejakość, ciężkie do rozeznania przesłanie, jeśli w ogóle jakieś było. Ot, właśnie jakby temu gimnazjaliście kazali wypełnić tekstem 500 stron i tekst miałby sprawiać pozory powieści. No to ok, sprawia. Są obcy, ho, ho, nawet dwa gatunki. No i są. I tyle. Jacy są? Nie wiadomo. Co się z nimi stało? A cholera wie. Jakieś ciekawostki z dziejów obcych? A gdzie tam. Niby jest atrakcja bo obcy atakują i jeden facet ginie. Jakoś. Coś mu zrobili. Co? Nie wiadomo, kogo to obchodzi? Dramatyczna walka z tymi złowrogimi stworami? He, he, jeszcze czego. Szast , prast, pozabijani albo uciekli. Uciechy czytelnik miał co niemiara.
Podsumowanie: omijać szerokim łukiem. Szkoda czasu, szkoda prądu w lampce, szkoda oczu.

Czytam na okładce "laureat nagród Nebula" i już zacieram ręce - ależ się będzie działo!
A potem... jakby to powiedzieć... Niby się nawet dzieje. Jakby to w punktach wymienić, ile ta książka powinna mieć atrakcji, to się Wiedźmin chowa, nuda od nudziarza Sapkowskiego. Ale niestety - to co średnio zdolny gimnazjalista opisałby w sposób no, choć trochę atrakcyjny, trzymający...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie uważam, by to co napiszę było spojlerem, więc nie zaznaczę tej opcji. Ale jak ktoś chce wiedzieć jak najmniej o książce - to niech dalej nie czyta. Choć wydaje mi się, że po lekturze tego, co wydawca umieścił na tyle okładki plus odczytaniu paru pierwszych "mott" na początkach rozdziałów (kolejne opisy rakiety, jaką mają Amerykanie wystrzelić, procedur przy jej starcie, szczegółów konstrukcji) jest raczej oczywistym dla średnio rozgarniętego czytelnika - o czym mowa.
Że o tym przywoływanym w tle starcie Explorera.
No i, pomijając całą treść powieści, która jest jak to u Folletta, niezła, ale nie rzucająca na kolana (może dlatego, że to pisarz-realista, który w ogóle ale to absolutnie nie uznaje klasyczny powieściowych herosów i pisze o przeciętniakach, ludziach, którym jakakolwiek walka przychodzi z trudem i którzy są jak z sąsiedztwa wzięci, tacy normalni aż do irytacji - bo czytelnik oczekuje jednak bohatera-bojownika) - więc pomijając tę treść, która ma czytelnika tym i owym zaskoczyć, chcę poruszyć wyłącznie jedno zagadnienie. Za to kluczowe.
Otóż - ta powieść trochę nie ma sensu.
Wmawia się bowiem czytelnikowi, że jeśli coś złego stanie się amerykańskiej odpowiedzi na wystrzelonego "chwilę wcześniej" Sputnika - to Ameryka przegra wyścig w kosmos i, co więcej, O KOSMOS.
Podobnie durnej tezy nigdy nigdzie nie znalazłem. Gdyby jeszcze autor jakoś próbował to uzasadnić... Fakt, że się nie da, bo niby czemu najbardziej nawet spektakularna katastrofa dziewiczej rakiety miałaby zniechęcić Amerykanów do prób budowania następnych, następnych i następnych... Ale powiedzmy, że coś tam można wykombinować, co od biedy ujdzie za wyjaśnienie. Oto prezydent ma wrogów, ci szukają haka i jak rakieta pierdyknie w Kapitol, zamiast dolecieć na orbitę - to ci źli ludzie tak namącą, że przez następne 30 lat USA nie podejmie prób latania w kosmos. A do tej pory Sowieci tak odskoczą technologicznie, że... no, chyba by musieli przed Reaganem i naprawdę wynaleźć Gwiezdne Wojny i jako jedyni w kosmosie -zestrzeliwać wszystko, co kto inny spróbuje z mozołem na orbitę wynieść. Głęboki i nierealistyczne SF, ale przynajmniej miałoby to jakiś sens.
Teza Folletta - że porażka tej pierwszej próby załatwia Amerykę na cacy, koniec, klęska, zamykamy interes - jest po prostu dramatycznie głupia. A na tym się opiera cała fabuła, bo o to w sumie chodzi. Że agenci Kremla próbują sabotować start i jeśli wygrają - to KATASTROFA pisana tak właśnie, wielkimi literami.
No i to jest dla mnie coś nowego - pierwsza książka, która, sama w sobie niezła, odpycha i to mocno właśnie idiotycznie przyjętym założeniem wiodącym. Że mianowicie idzie o coś wielkiego.
A tymczasem, w świeci realnym, poszłoby o kilka miesięcy poślizgu w harmonogramie wypraw orbitalnych, może o spadek o kilka punktów procentowych notowań prezydenta i ułatwienie kandydowania jego konkurentowi. I tyle.
Autor wpadł na głupi pomysł i pomknął z jego realizacją, nie zadawszy sobie trudu doszlifowania go do kategorii "pomysł dyskusyjny, ale ok, do przyjęcia"

Nie uważam, by to co napiszę było spojlerem, więc nie zaznaczę tej opcji. Ale jak ktoś chce wiedzieć jak najmniej o książce - to niech dalej nie czyta. Choć wydaje mi się, że po lekturze tego, co wydawca umieścił na tyle okładki plus odczytaniu paru pierwszych "mott" na początkach rozdziałów (kolejne opisy rakiety, jaką mają Amerykanie wystrzelić, procedur przy jej starcie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kiedy się czyta, wygląda to nawet dobrze i budzi nadzieje na jakiś zaskakujący finał. Po czym przychodzi finał... i człowiek czuje się oszukany. Bo niby owszem, zaskoczył. Ale dlatego, że autor skonstruował ABSURDALNĄ intrygę, w której parę rzeczy po prostu się nijak kupy nie trzyma i to na tym braku logiki i racjonalizmu opiera się całe napięcie.
Doradzam przemyśleć tak zakup, jak i - w przypadku lektury książki z biblioteki - sensowność opisanej historii.
Litościwie nie będę spojerował, w celu wyjaśnienia, co mi zgrzytało o mózg.
Jak widać kolejny po Mrozie spec od taśmowego pseudopisarstwa gardzi czytelnikami, rzucając im niedopracowane, pełne dziur logicznych pomysły w roli kosztujących tyle co normalne powieści, będących tak naprawdę dopiero pierwszą przymiarką do porządnie skonstruowanej książki.
Obraza inteligencji, niestety.

Kiedy się czyta, wygląda to nawet dobrze i budzi nadzieje na jakiś zaskakujący finał. Po czym przychodzi finał... i człowiek czuje się oszukany. Bo niby owszem, zaskoczył. Ale dlatego, że autor skonstruował ABSURDALNĄ intrygę, w której parę rzeczy po prostu się nijak kupy nie trzyma i to na tym braku logiki i racjonalizmu opiera się całe napięcie.
Doradzam przemyśleć tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zbiór jakby dłuższych opowiadań. Słabych z wyjątkiem "Siedmiu najemników" - to umieszczono na końcu tomu i dzięki temu zamyka się go z poczuciem jakiej takiej satysfakcji. Zwłaszcza że to dopiero drugi tom, w którym Kres choć trochę użył wojowników i broni do większej walki. Nie w sensie skali bitwy - bo jak sama nazwa mówi, walczy głównie tych siedmioro. W sensie, że nieco więcej czasu zajmuje właśnie opisanie wszystkiego od strony walki, przygotowań do niej, pewnych niuansów no i konkretnej, chaotycznej łomotaniny ciągnącej się miło przez dobrych ileś stron. Co tygrysy lubią najbardziej :)

Zbiór jakby dłuższych opowiadań. Słabych z wyjątkiem "Siedmiu najemników" - to umieszczono na końcu tomu i dzięki temu zamyka się go z poczuciem jakiej takiej satysfakcji. Zwłaszcza że to dopiero drugi tom, w którym Kres choć trochę użył wojowników i broni do większej walki. Nie w sensie skali bitwy - bo jak sama nazwa mówi, walczy głównie tych siedmioro. W sensie, że nieco...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niby pełna zagadek i kolejnych niespodzianek książka. Ale... no niestety, to wszystko kosztem potraktowania czytelnika jak głupka, który jest w stanie przełknąć kompletnie nieprawdopodobne zbiegi okoliczności. Bo stąd, nie z jakiegoś genialnego pomysłu bierze się siła napędowa tego kryminału. Sprawcy (mam nadzieję że nie jest spojlerem napisanie tego w liczbie mnogiej) to jakaś grupa cudaków, z których już JEDNO występuje w realnym świecie nader rzadko. By wystąpiło więcej - praktyczne jakiegoś cudu trzeba, niczym trafienia w totka. Teoretycznie niby możliwe, w praktyce, gdy nie grają miliony hazardzistów, a dany Kowalski - niemożliwe. A kryminał nie powinien bazować na AŻ tak nierealnych fundamentach.
No i znów, czym już wymiotuję - sprawca seryjnych mordów, naturalnie (jakże by inaczej) z mocno szczególnym okrucieństwem zamiast robić swoje i znikać, zabawia się z policją. Pogrywa sobie, ślady zostawia. No i naturalnie, co też jest wpisane w szablon dla autorów takiej literatury - zamierza zabić głównego śledczego. Który - kolejny do wyrzygania schematyczny schemat - cudem, który nie powinien mieć prawa nastąpić, oczywiście wymyka się nieuchronnej śmierci, tak samo łatwo, jak przedtem, choć wiedział na co się zanosi, łatwo wpadł złemu w ręce i już już był trupem.
Czyli to samo, co w poprzednim tomie i w 1001 książkach autorów tego kalibru. Z pozoru kreatywnych, faktycznie - jadących wg utartego schematu.
Przeczytać zatem można, zachwycać to się niestety nie zachwycałem, zwłaszcza że zabrakło tego, co w podobnych sztampowych powieściach bywa atrakcją mniej sztampową - jakiejś ciekawej relacji osobistej między bohaterem a jego panią serca. Tu niby pani jest, ale tak naprawdę jakby jej nie było, bo para wzięła i zerwała. Coś iskrzy, ale słabo.

Niby pełna zagadek i kolejnych niespodzianek książka. Ale... no niestety, to wszystko kosztem potraktowania czytelnika jak głupka, który jest w stanie przełknąć kompletnie nieprawdopodobne zbiegi okoliczności. Bo stąd, nie z jakiegoś genialnego pomysłu bierze się siła napędowa tego kryminału. Sprawcy (mam nadzieję że nie jest spojlerem napisanie tego w liczbie mnogiej) to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niestety, trochę muszę spojlerem pojechać: ta książka ma zasadniczą wadę, która ją w praktyce skreśla jako poważną lekturę. A mianowicie: założenie, że oto najbardziej morderczy z możliwych morderców, który praktycznie co dzień kogoś zabija, a to dla bułki, a to dla paru złotych, a to tak sobie, bo ma ochotę - ucieka z konwoju policyjnego a władze Polski, zamiast ogłosić gigantyczne (ale też pewnie bardzo krótkie, bo szybko udane) polowanie na tę bestię - Z GÓRY GODZĄ SIĘ na to, by chłop wyrżnął ileś tam osób na trasie Rzeszów-Wschowa. No idiotyzm kompletny! I gdyby to jeszcze było tajemnicą cynicznego ministra, jakiegoś jego asystenta od brudnej roboty i ze dwóch smutnych panów z szemranych służb... Ale nie! O tym, że zwiała najgroźniejsza postać chyba nawet Europy - wie cały ogromny i stale sie rozrastający zespół policjantów. Żadnych tam z hakami w życiorysach, których władza ma na sznurku, więc ma prawo wierzyć w ich milczenie. A gdzie tam! Normalni gliniarze, i to tacy z tych lepszych, czytaj, bardziej ideowych, realnie chcących zwalczać zło.
Autor chyba po pijanemu pisał tę książkę, zapatrzony w równie kretyńskiego "Behawiorystę" Mroza. Tak go olśniła wizja że kompletnie odpłynął gdy mowa o realiach, o próbie wczucia się w sytuację postaci. Wyobrażacie sobie taki numer: jakaś władza ot tak, lekką ręką, pozwala seryjnemu mordercy mordować po 1-2 osoby dziennie i nawet nie próbuje go schwytać - spokojnie czeka, aż gość dowlecze się (nie ma pieniędzy, nie ma kontaktów, wiec podróż autostopem i za zdobywane po 20-50 zł pieniądze zajmuje mu dni a potem tygodnie) do tej Wschody, gdzie świr ma misję do wypełnienia.
No nie, nie, nie - TAK to by mogli pogrywać Rosjanie u Putina, a też nie wiem, czy by się zdecydowali. Ale nie nasi politycy. Bo w Polsce taka rzecz, z tyloma wtajemniczonymi i to w dodatku nie z marginesu a ludźmi uczciwymi, ba, stróżami prawa z powołania - MUSIAŁABY się wydać i partia, która zgodziła się na masakrę rodaków, byłaby SKOŃCZONA.
Panie Kościelny - za to jedno pała się panu należy. Głupia jest ta książka w swym podstawowym założeniu.

Niestety, trochę muszę spojlerem pojechać: ta książka ma zasadniczą wadę, która ją w praktyce skreśla jako poważną lekturę. A mianowicie: założenie, że oto najbardziej morderczy z możliwych morderców, który praktycznie co dzień kogoś zabija, a to dla bułki, a to dla paru złotych, a to tak sobie, bo ma ochotę - ucieka z konwoju policyjnego a władze Polski, zamiast ogłosić...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

8 gwiazdek, czyli rewelacja. Może nie za jakieś fabularne wodotryski, na pewno nie za dialogi. Ale to rzadko dziś spotykana odmiana starej dobre SF z naprawdę mocnym akcentem na S. Bo ta nauka wyłazi bez przerwy - właściwie w połowie książka jest naukowym opisem rozmaitych dziedzin wiedzy. A bohater - omnibusem, który zna się w praktyce na wszystkim, akurat na tyle, by objaśniać to w pierwszej osobnie czytelnikowi, robiąc co najmniej na nie-ekspertach wrażenie wybitnego fachowca.
Urokliwe jest to, że jeśli pominąć nie wiem czy fizycznie możliwe istnienie astrofagów, dosłownie i w przenośni siły napędowej tej powieści - to reszta sprawia wrażenie pełnego realizmu. Wszystko się zgadza, mamy nasze, już dziś dostępne technologie, mamy bardzo realny świat z jednym tylko cudownym novum, które sprawia, że da się polecieć do gwiazd. A realizm w fantastyce to jest to, co najtrudniej autorom zachować.
Dobra książka, ciekawa, trzymająca w napięciu, strasząca nas od czasu do czasu widmem ostatecznej klęski, a tym samym zguby i bohatera, i ludzkości.
Nie wiem, czy to typ powieści do której się wraca. Ale pierwsza lektura wypada naprawdę dobrze. Warto sięgnąć, naturalnie jeśli kogoś nie nuży nadmiar typowych dla ambitnych, klasycznych opowieści SF opisów tego, jak co działa i dlaczego.
Pewnie na lekturę szkolną taka książka byłaby świetna.

8 gwiazdek, czyli rewelacja. Może nie za jakieś fabularne wodotryski, na pewno nie za dialogi. Ale to rzadko dziś spotykana odmiana starej dobre SF z naprawdę mocnym akcentem na S. Bo ta nauka wyłazi bez przerwy - właściwie w połowie książka jest naukowym opisem rozmaitych dziedzin wiedzy. A bohater - omnibusem, który zna się w praktyce na wszystkim, akurat na tyle, by...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Klasyczny Mróz - w trakcie czytania robi nawet dobre wrażenie, ale jeśli potem odłożyć książkę i chwilę POMYSLEĆ - to nagle człowiek łapie się na wniosku, że autor akurat nie pomyślał i pewne rzeczy po prostu sensu nie mają, są z sufitu wzięte i straszliwie wręcz wydumane.
Więc doradzam tym, co przeczytali, by zadali sobie pytanie: po jakie licho ci Źli tak wszystko komplikowali? I w ogóle - na kogo polowali, kusząc ich na pójście szlakiem zagadek? Przestępcy to w 99% a w przypadku przestępców zgrupowanych nawet w 100% tacy sami ludzie jak inni - czyli zmierzający możliwie prostą i łatwą drogą do jakiegoś konkretnego, wymiernego celu. W przypadku grup przestępczych - zwykle po prosu pieniędzy. A tymczasem tu mamy oto grupę cudaków, którzy chyba o jednym myśleli - żeby pan Mróz mógł napisać straszliwie przekombinowany ni to kryminał, ni daleką kopię książek Dona Browna, o podążaniu szlakiem zaszyfrowanych wskazówek, które wiodą do kolejnych, kolejnych i kolejnych. Po co? No właśnie - PO CO zafundowano taką zabawę w podchody Kai Burzyńskiej? Ano - o tym autor jakoś tak zapomniał napisać, jakoś to wyjaśnić w miarę sensownie.
Tak to jest, gdy się chce bić rekordy liczby powieści wydawanej rocznie. Na wymyślenie fabuły, która zarazem będzie sensowna, realistyczna ale i oryginalna, niepowtarzalna - potrzeba niestety trochę czasu i pracy wyobraźnią. Bo inaczej mknie się radośnie, na koniec odkrywa, że upss, trochę to nie miało sensu - więc się wzrusza ramionami i daje czytelnikowi bubla z defektem.

Klasyczny Mróz - w trakcie czytania robi nawet dobre wrażenie, ale jeśli potem odłożyć książkę i chwilę POMYSLEĆ - to nagle człowiek łapie się na wniosku, że autor akurat nie pomyślał i pewne rzeczy po prostu sensu nie mają, są z sufitu wzięte i straszliwie wręcz wydumane.
Więc doradzam tym, co przeczytali, by zadali sobie pytanie: po jakie licho ci Źli tak wszystko...

więcej Pokaż mimo to