-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński38
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant6
-
ArtykułyPaul Auster nie żyje. Pisarz miał 77 latAnna Sierant6
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na maj 2024Anna Sierant978
Biblioteczka
2024-04-22
2024-03-11
No trochę trąci myszką, ale jednak przywraca wspomnienia
No trochę trąci myszką, ale jednak przywraca wspomnienia
Pokaż mimo to2024-02-28
2024-02-09
pomyślałabym, że zbiór jak zbiór, ale to zakończenie! jakie to dopracowane i przemyślane!
pomyślałabym, że zbiór jak zbiór, ale to zakończenie! jakie to dopracowane i przemyślane!
Pokaż mimo to2024-02-11
Daisy Jones w wersji totalnie mrocznej i bolesnej
Daisy Jones w wersji totalnie mrocznej i bolesnej
Pokaż mimo to2024-01-31
Kilka słów o każdym opowiadaniu:
• Wszyscy razem – Katarzyna Czajka-Kominiarczuk – 4.5/5☆ – dobry odcinek Black Mirror (drobne błędy logiczne, typu "jestem pierwszym człowiekiem, któremu się to przytrafiło", a chwilę dalej "widzę, że urzędniczka prowadzi taką rozmowę nie po raz pierwszy"; ale pomysł cool, niby sci-fi, ale drugie dno może być bliskie osobom, które straciły dziecko/poroniły)
• Szwedzkie porządki pośmiertne – Aneta Jadowska – 3/5☆ – Lockwood vibe, możliwe, że to opowiadanie z jednej z serii autorki, na logikę do Szamańskiego Tanga, ale nie czytałam i nie znając bohaterów miałam problem z ogarnięciem co i jak/z wciągnięciem się
• Modlitwy do strzaskanego kamienia – Jakub Małecki – 4.5/5☆ – z potencjałem, w klimacie Normalnych Ludzi, ale za krótkie!!!!
• Hiobowa (opo)wieść – Zuzanna Sus – 5/5☆ – popłakałam się. Ucz mnie, mistrzu. Tak pisać, tak dobierać słowa, tak działać na emocje.
• Ostatnie żniwa – Andrzej Betkiewicz – 4/5☆ – popłaczmy sobie jeszcze trochę, czemu nie
• Opętany – Przemek Corso – 3.5/5☆ – potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, o co w tej historii chodzi i o ile pomysł na plus, tak wykonanie nie zrobiło na mnie wielkiego wrażenia
• Alberta ci doradzi – Marcin Okoniewski – bez oceny, bo nie dokończyłam, kompletnie mnie to nie chwyciło, bohaterowie byli mi obojętni. Może spodziewałam się czegoś bardziej "wow" znając język Marcina, którym posługuje się chociażby na Facebooku?
• Boginiak – Grzegorz Gajek – 2.5/5☆ – dla fanów ludowych historii (so not me)
• Diabła za rogi – Joanna W. Gajzler – 5/5☆ – co prawda opowiadanie powiązane z Necrovetem, ale myślę, że bez znajomości pierwowzoru też da się radę ogarnąć. No i rozumienie myśli zwierząt, popłakałam się
• Guide of the past – Karolina Kozłowska – 2/5☆ – łojezu. Pomysł był niezły, taki mroczny i trzymający w napięciu slasher, Nerve w horrorowej wersji, ale straszliwie słabo to napisane. Charaktery zmieniające się z akapitu na akapit, sztuczne dialogi i brak logicznego myślenia (aplikacja, która może doprowadzić do śmierci ludzi? Nie ważne! Najgorzej, że zbiera dane z telefonu!), trochę takie szkolne wypracowanko
• Konsekwencje podrywania lasek spoza swojej ligi na przykładzie procesu leczenia wilkożwactwa – Mika Moszyńska – 4/5☆ – bardzo miły wstęp do luźnej i zabawnej historii fantasy, chyba czekam na pełną wersję
• Za płotem – Piotr Mąka – 3.5/5☆ – takie baśniowe okay
• Tego nie było w planach – Ewa Mędrzecka – 4.5/5☆ – fabuła bardzo okay, Felicjan na plus, humor też, chociaż personalnie nie jestem wielką fanką stylu pisania "na Kisiel". I minusik za liczne powtórzenia, pierwsza strona, a słowo "tego" pojawiło się 5 razy i ta świadomość już mi towarzyszyła przez resztę lektury (potem było lepiej)
• Sen domu babci – Konrad Misiewicz – 3/5☆ – a takie sobie
• Oszczędności – Daniel Muniowski – 2/5☆ – trochę gimbaza style, a trochę 😶. dziwne to było i chociaż może gdzieś tam absurdalnie prawdziwe, to jednak nie do końca przyjemne do czytania
• Zakon Ostatniego Słowa – Justyna Sosnowska, Robert Jasiak – 4/5☆ – sympatycznie!
• Adam Szaja – krótkie, jak dłuższy post na Facebooku, więc ciężki ocenić
• Czupas – Milena Wójtowicz – 3/5☆ – znowu powiązanie z większym uniwersum, znowu stylistyka języka a'la Kisiel, co nie jest moim ulubionym zabiegiem
• Smok, dziewica i salwy bultowe – Marcin Mortka (współpraca Nikola Mańdok) – 4/5☆ – co prawda nie przepadam za tematyką morską/piracką, ale coś w stylu Marcina Mortki mnie urzekło (a było to moje pierwsze spotkanie z twórczością tego autora, więc chyba sięgnę po więcej)
Kilka słów o każdym opowiadaniu:
• Wszyscy razem – Katarzyna Czajka-Kominiarczuk – 4.5/5☆ – dobry odcinek Black Mirror (drobne błędy logiczne, typu "jestem pierwszym człowiekiem, któremu się to przytrafiło", a chwilę dalej "widzę, że urzędniczka prowadzi taką rozmowę nie po raz pierwszy"; ale pomysł cool, niby sci-fi, ale drugie dno może być bliskie osobom, które straciły...
2023-09-17
Zaufaj mi, jestem Twoim kosmicznym psychoterapeutą!
Okay, rzadko sięgam po książki polskich autorów, szczególnie debiutantów (jakaś taka brzydka łatka się przykleiła, trzeba będzie próbować ją oderwać). I ogromnie cieszę się, że oderwałam ją właśnie teraz, bo Klinika Doktora Marcha zrobiła na mnie niezwykle pozytywne wrażenie.
No bo tak, przeczytałam opis. I słuchajcie, psychoterapeuta z kosmosu, który pomaga klientom radzić sobie z traumami po utknięciu w pętli czasowej, po trafieniu do magicznej krainy albo po nabyciu mocy nieśmiertelności?! No brzmi fantastycznie!
I faktycznie pomysł na fabułę jest niezwykle oryginalny (i jeszcze ta delikatna wzmianka o reprezentacji, nienachalnie, naturalnie, tak, jak lubię 🤌🏻), a i wykonanie niczego sobie, bo styl autorki okazał się niezwykle dojrzały i kompletnie nie czułam, że czytam coś z polskiego podwórka – to mogła być książka dowolnej zagranicznej osoby autorskiej.
“Klinika Doktora Marcha” ma także coś na kształt kompozycji szkatułkowej, co chcę zaznaczyć, bo wiem, że nie każdy jest jej fanem (a inni będą celowo poszukiwać): teoretycznie Klinikę można by uznać za zbiór opowiadań, bo w każdym rozdziale spotykamy innego pacjenta, ale jednak ich historie będą łączyć się w mniej lub bardziej oczywisty sposób. Należy jednak wspomnieć, że to niejako opowieść w opowieści, to znaczy klienci będą snuć swoją historię, wyjaśniać problemy, a nie je nam pokazywać – część z czytelników może to uznać za zbyt prostą ekspozycję (bo to jakby fabułę filmu Marvela ktoś opowiedział nam na pięciu stronach), ale dla mnie to dość wyraźna cecha powieści szkatułkowej, która przecież z tego zabiegu korzysta (to trochę jak Luis z Antmana, który w biegu opowiada nam skrótowo jakąś przygodę). Nie jest to więc wada omawianej książki, a raczej cecha gatunku (którego możemy być fanami bądź nie).
Podsumowując: przy Klinice bawiłam się świetnie. Oczywiście, jedne rozdziały podobały mi się bardziej niż inne, ale w wypadku każdego z nich nie mogłam wyjść z podziwu nad kreatywnością Zuzanny. Bo przecież tyle w popkulturze pokazywanych jest nam niezwykłych przygód superbohaterów i innych postaci fantastycznych – tu Alicja wpada do magicznej krainy, tu Adaline przestaje się starzeć, tam Doctor Who skacze z epoki do epoki, a tam ktoś z Marvela ratuje świat– ale nikt nigdy nie mówił nam, co dalej; jak ogromną traumę musiały przeżyć te postaci, jakie trudności miały z przyzwyczajeniem się do normalnego życia po powrocie z tego nietypowego, jak walczyły z poczuciem odrealnienia. Jasne, to nadal tylko fikcyjni bohaterowie, jednak wczuwając się w historię warto zastanowić się nad ich dalszymi losami. A Zuzanna Patkowska i Doktor March właśnie ten ciąg dalszy przed nami rysują.
Współpraca reklamowa z Zuzanną Patkowską
Zaufaj mi, jestem Twoim kosmicznym psychoterapeutą!
Okay, rzadko sięgam po książki polskich autorów, szczególnie debiutantów (jakaś taka brzydka łatka się przykleiła, trzeba będzie próbować ją oderwać). I ogromnie cieszę się, że oderwałam ją właśnie teraz, bo Klinika Doktora Marcha zrobiła na mnie niezwykle pozytywne wrażenie.
No bo tak, przeczytałam opis. I słuchajcie,...
2022-01-25
Motyw znany nam z Romeo i Julii już niejednokrotnie był powielany w popkulturze, retellingi czerpią z tego dramatu w mniej lub bardziej oczywisty sposób. Na naszym rynku 26 stycznia ukaże się powieść, która w założeniu także sięgnęła po twórczość Shakespeare'a, jak się jednak okazuje, nawiązuje do niej w bardzo delikatny sposób – These Violent Delights bliżej jest raczej do dość brutalnej, przepełnionej polityką i azjatycką kulturą z elementami fantastyki nowej wersji West Side Story (które także było inspirowane Romeo i Julią) z domieszką filmowej Mulan z 2020 roku, niż romantycznej tragedii.
These Violent Delights. Gwałtowne Pasje opiera się na dość prostym założeniu: dwa przeciwne sobie gangi będą musiały złączyć siły, by pokonać wroga. Wróg jednak będzie dość specyficzny, bo początkowo nieokreślony. W 1926 roku w Szanghaju panuje bowiem zaraźliwe Szaleństwo, na wskutek którego ludzie rozrywają sobie gardła i nikt nie zna przyczyny tego stanu. Sprawą najbardziej interesuje się dwójka młodych ludzi będących dla siebie śmiertelnymi wrogami, chociaż przed laty, niczym Romeo i Julia z dwóch skłóconych ze sobą rodzin, darzących się uczuciem. Juliette, następczyni jednego z rodów mafijnych, Szkarłatnego Gangu oraz Roma należący do Białych Kwiatów, będą musieli spróbować trzymać emocje na wodzy i skupić się na zadaniu, by nie dopuścić do kolejnych ofiar wśród bliskich.
Na początek zaznaczę, że nie jestem w pełni przekonana do określania These Violent Delights mianem YA, czyli powieści dla młodzieży. Przede wszystkim historia jest dość brutalna, same opisy rozrywania gardeł mogą zostać odebrane za co najmniej niesmaczne. Po drugie, książką rządzi polityka – podczas całej narracji będzie nam tłumaczona sytuacja kraju, historia gangów i ich konfliktu, ale też nie zabraknie takich pojęć jak komuniści, nacjonaliści czy rewolucja bolszewicka. Autorka w posłowiu wyjaśnia swój pomysł na prowadzenie fabuły, zarysowuje sytuację polityczną, rozwój ekonomiczny i opisuje wojny, które w tamtych czasach w Chinach faktycznie miały miejsce. Brakowało mi jednak w samej akcji nieco prostszego, nieco bardziej obrazowego wyjaśnienia tych zamieszek politycznych, ponieważ łatwo było się w nich zagubić i w natłoku różnych nazwisk, władców, polityków i nacji nie zrozumieć pewnych założeń. Finalnie poleciłabym tę lekturę nieco starszym odbiorcom, powiedzmy 15+.
Co do samej akcji o wiele bardziej podobała mi się druga połowa książki – gdy poznałam już poszczególne postaci i mogłam skupić się na rozwiązywaniu sprawy tajemniczego szaleństwa. W pierwszej części dało się odczuć, że TVD jest dla Chloe Gong debiutem, że młoda autorka ma świetny pomysł, bogatą wyobraźnię i opracowany zarys świata, ale nie do końca wie, jak go przekazać czytelnikowi. Kilkoma pierwszymi rozdziałami rządzi bowiem ekspozycja i zamiast wyjaśnienia pewnych zależności czy istotnych fragmentów z przeszłości bohaterów gdzieś między wierszami, w dialogach, czy po prostu nam daną scenę pokazując, zdecydowano się na liczne wspomnienia dziejące się najczęściej w myślach Juliette. Powieść gubiła przez to tempo, ponieważ podczas emocjonującej sceny czy rozmowy nasza bohaterka nagle się zawieszała i przez kilka stron, we własnej głowie, zarysowywała czytelnikowi kontekst do momentu, aż rozmówca nie wybił jej z zamyślenia. Rozumiem jednak, że w jakiś sposób trzeba było przekazać odbiorcy pewne wątki i być może faktycznie nie dało się tego zrobić lepiej.
Czy These Violent Delights spodoba się komuś, kto uwielbia Romeo i Julię i liczy na retelling tej historii? I tak i nie. Najbardziej oczywistym nawiązaniem są oczywiście imiona wszystkich bohaterów oraz nieco zmodyfikowane popularne w dramacie Shakespeare'a sceny (oczywiście jest i balkon). Romans nie stanowi tu jednak głównej osi fabuły, jest raczej tłem do pewnych wydarzeń czy umotywowaniem napięcia w relacji głównych bohaterów. Reszta historii toczy się swoim torem, chociaż czasem zachowanie postaci może kojarzyć się z renesansową czy barokową epoką (Juliette najpierw twierdzi, że gardzi etykietkami, po czym złości się, że ktoś jej się nie ukłonił – a może to nie kwestia epoki, tylko ego dziewczyny).
Do tego podrzucę małe ostrzeżenie dla osób, które nie chcą czytać o pandemii i kwestiach z nią związanych – co prawda książkowe Szaleństwo objawia się nieco inaczej od aktualnie panującego wirusa, jednak sama problematyka zaraźliwej i śmiertelnej choroby może dla wielu osób wywołać dyskomfort.
Nie ukrywam, że These Violent Delights. Gwałtowne Pasje okazały się być czymś całkiem innym, niż początkowo zakładałam. I chociaż w pierwszej chwili nie byłam z tego zadowolona i odczuwałam pewien zgrzyt, dość szybko wciągnęłam się w historię i w stworzoną przez Chloe Gong intrygę. To chyba po prostu jedna z tych książek, co do których warto nie nastawiać się wcale, a już z pewnością lepiej nie mieć konkretnych wymagań. Jeżeli oczekujecie ckliwego i pięknego romansu, jak przystało na Romeo i Julię, możecie się zawieść. TVD stanowi raczej krwawe, pełne polityki i silnych bohaterów połączenie Wojny Makowej Kuang, Tancerzy Burzy Kristoffa i filmu Mulan z 2020 roku, w którym nie czekają na nas ani piosenki, ani urocze smoczki – a to wszystko z bardzo delikatną inspiracją dziełem Shakespeare'a.
https://www.wybrednamaruda.pl/2022/01/pandemia-w-azjatyckiej-wersji-romeo-i.html
Motyw znany nam z Romeo i Julii już niejednokrotnie był powielany w popkulturze, retellingi czerpią z tego dramatu w mniej lub bardziej oczywisty sposób. Na naszym rynku 26 stycznia ukaże się powieść, która w założeniu także sięgnęła po twórczość Shakespeare'a, jak się jednak okazuje, nawiązuje do niej w bardzo delikatny sposób – These Violent Delights bliżej jest raczej do...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-19
Klątwiarze to materiał na film sensacyjny i mieszanka wybuchowa – nie boję się tego określenia. Zarówno pod względem zaskakujących zwrotów akcji jak i dzięki połączeniu wielu różnorodnych wątków fabularnych gwarantuje czytelnikowi godziny świetnej zabawy wypełnionej magią i pościgami. Holly Black sprytnie ukryła między wierszami pojedyncze tropy, odpowiednio przemilcza pewne fragmenty retrospekcji, dzięki czemu zaskakuje, gdy wszystkie puzzle wskakują na swoje miejsce. Sprawy kryminalne, przekręty godne najlepszych hochsztaplerów, oddanie narracji osobie nie do końca godnej zaufania i ukrywane przed nami tajemnice sprawiają, że angażujemy się w historię i z szybszym pulsem obserwujemy potyczki polityczne między tymi, którzy Klątwiarzy traktują jak wiedźmy do spalenia na stosie, a drugą stroną, która czary chce zalegalizować. System magiczny jest tu od podstaw wyjaśniony: otrzymujemy zarówno przykłady stosowania zaklęć, jak i kwestię genetyczne przekazywania tych umiejętności; dowiadujemy się o tzw. odrzutach, cenie, jaką muszą ponosić Klątwarze używający magii, jak i o amuletach, które przed klątwą mogą ochronić. Pod tym względem powieść ta stanowi doskonały przykład wypełnionego akcją urban fantasy i to niekoniecznie young adult – podobnie jak Szóstka Wron, która w rzeczywistości miała być przeznaczona dla starszych czytelników, a młody wiek bohaterów przyciągnął młodzież, tak i tu znajdzie się wiele krwawych scen, morderstw i zleceń, mafijnych utarczek, aspektów politycznych i psychologicznych: to z pewnością nie jest zwyczajna młodzieżówka o czarodziejach i dużej dawce paranormalnego romansu – klimatycznie znajdujemy się znacznie bliżej ostatnich części Pottera, niż pierwszych.
Pełna opinia: https://www.wybrednamaruda.pl/2021/11/3-tomy-od-holly-black-w-jednej-cegle.html
Klątwiarze to materiał na film sensacyjny i mieszanka wybuchowa – nie boję się tego określenia. Zarówno pod względem zaskakujących zwrotów akcji jak i dzięki połączeniu wielu różnorodnych wątków fabularnych gwarantuje czytelnikowi godziny świetnej zabawy wypełnionej magią i pościgami. Holly Black sprytnie ukryła między wierszami pojedyncze tropy, odpowiednio przemilcza...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-07
Uwielbiam motyw z Dnia Świstaka, a tu właśnie ta tematyka w młodzieżowym ujęciu. Jestem bardzo, bardzo zadowolona z lektury i chciałabym, by więcej osób po nią sięgnęło. Jest mi strasznie przykro, kiedy na naprawdę ciekawe tytuły nie ma takiego hype'u, jak na niektóre średniaczki
Uwielbiam motyw z Dnia Świstaka, a tu właśnie ta tematyka w młodzieżowym ujęciu. Jestem bardzo, bardzo zadowolona z lektury i chciałabym, by więcej osób po nią sięgnęło. Jest mi strasznie przykro, kiedy na naprawdę ciekawe tytuły nie ma takiego hype'u, jak na niektóre średniaczki
Pokaż mimo to2021-08-18
Tematyka poszukiwania rodziców biologicznych nie jest zbyt częsta w literaturze młodzieżowej, więc za to ogromny plus. Zaletą jest także, że autorka zdecydowała się na nietypowy format. On jednak stał się dla mnie głównym minusem książki. Cała narracja prowadzona jest po części epistolarnie (e-maile i komunikatory internetowe), a po części jako wiersz biały przedstawiający myśli i emocje głównej bohaterki: krótkie, urywane i metaforyczne hasła zastąpiły więc narrację pierwszoosobową. I chociaż końcówka porusza, to mam wrażenie, że mamy tu przerost formy nad treścią; że format zabrał nieco powagi, dramatyzmu czy konkretnych opisów z fabuły, niejako odwrócił uwagę od tego, co było w niej istotne. Być może do kogoś właśnie taki format przemówi bardziej, ja jednak nie jestem stworzona do poezji, do tak melancholijnej, refleksyjnej dziedziny sztuki i wyrażania siebie, przez co książka bardziej mnie męczyła, niż zachwycała. Wolałabym, by wiersze były dodatkiem, elementem towarzyszącym naturalnej narracji, niż jej główną częścią.
Tematyka poszukiwania rodziców biologicznych nie jest zbyt częsta w literaturze młodzieżowej, więc za to ogromny plus. Zaletą jest także, że autorka zdecydowała się na nietypowy format. On jednak stał się dla mnie głównym minusem książki. Cała narracja prowadzona jest po części epistolarnie (e-maile i komunikatory internetowe), a po części jako wiersz biały przedstawiający...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-07-11
Niby druga książka Weroniki Łodygi, ale jednak prequel do Hurt/Comfort i to jednak ona bardziej pachnie debiutem.
Angst with happy ending podobało mi się minimalnie mniej. Nie związałam się aż tak z postaciami, nie przeżywałam zwrotów akcji, kilka istotnych i ciekawych wątków zepchnięto na drugi plan, a język wydawał mi się zbytnio stylizowany na młodzieżowy, szczególnie w pierwszych rozdziałach.
Na plus ukazanie osoby aseksualnej i aromantycznej, która te cechy dopiero w sobie odkrywa. Dzięki takiej postaci dostajemy bardzo interesujące podejście do tematu płci; tego, że na przyjaźń nie ma wpływu budowa ciała drugiej osoby czy jej genitalia, że płeć nie jest człowieka główną, jedyną i całkowicie opisującą go cechą, że można ją postawić na równi chociażby z zamiłowaniem do noszenia kolorowych skarpetek. I to bardzo dobra decyzja, by przedstawić to z perspektywy osoby, która faktycznie tych różnic nie widzi i nigdy nie widziała, bo nie odczuwa pociągu.
Jednak mam wrażenie, że właśnie przez ten element niektórzy mogą uznać Angst with happy ending za powieść na swój sposób nudną: jesteśmy przyzwyczajeni do romansów w książkach, chociażby gdzieś na drugim planie, często podejmowane przez bohaterów decyzje wiążą się właśnie z miłością – a tu patrzymy na fabułę oczami osoby, która ma problemy z okazywaniem uczuć, której decyzje nie opierają się stricte na emocjach, którą momentami można uznać za "bez serca", za patrzącą na świat zero-jedynkowo i aż zanadto racjonalnie i która nie rozumie znaczenia wielu aluzji czy podtekstów. Ale takie osoby również istnieją, każdy funkcjonuje na swój sposób i jestem bardzo zadowolona, że doczekaliśmy się w końcu w literaturze młodzieżowej i takiej reprezentacji: której życie nie polega jedynie na znalezieniu wielkiej miłości i u której na "to do list" znajduje się coś więcej, niż tylko bycie częścią trójkąta miłosnego (z wampirem bądź nie).
Niby druga książka Weroniki Łodygi, ale jednak prequel do Hurt/Comfort i to jednak ona bardziej pachnie debiutem.
Angst with happy ending podobało mi się minimalnie mniej. Nie związałam się aż tak z postaciami, nie przeżywałam zwrotów akcji, kilka istotnych i ciekawych wątków zepchnięto na drugi plan, a język wydawał mi się zbytnio stylizowany na młodzieżowy, szczególnie w...
2021-06-20
I siup, leci do ulubionych!
Jestem naprawdę bardzo, bardzo zadowolona. Podobał mi się styl autorki – niesilący się ani na literaturę piękną, ani na joł joł joł język młodzieżowy; podobała mi się tematyka i mimo że akcja nie pędzi, to wciągnęłam się jak nigdy; podobały mi się postacie – bo każdy miał swoją historię i swój inny sposób funkcjonowania czy radzenia sobie z problemami. Wiem, że Artur dla wielu osób stanowi tu niezwykle irytujący punkt opowieści, ale dla mnie to po prostu reprezentacja zwyczajnych ludzi, czego, wbrew pozorom, nie spotyka się zbyt często w młodzieżówkach. Reprezentacja osób, które nie są bohaterami poświęcającymi się dla ludzkości, a mają wady, problemy, czasem myślą egoistycznie, czasem popełniają błędy czy wpadają w panikę. I autorka pokazała, że z takimi osobami też można się związać, można je pokochać i one mogą pokochać innych. Bo nikt nie jest idealny i trzeba nauczyć się żyć wśród osób nieperfekcyjnych, które może czasem nas zirytują, może zrobią coś nie po naszej myśli – ale mają do tego pełne prawo, bo nie są Katniss czy inną Niezgodną.
I siup, leci do ulubionych!
Jestem naprawdę bardzo, bardzo zadowolona. Podobał mi się styl autorki – niesilący się ani na literaturę piękną, ani na joł joł joł język młodzieżowy; podobała mi się tematyka i mimo że akcja nie pędzi, to wciągnęłam się jak nigdy; podobały mi się postacie – bo każdy miał swoją historię i swój inny sposób funkcjonowania czy radzenia sobie z...
2021-03-18
To tylko 30 stron, ale jakich!
To jak prequel do trylogii Grisza, dzieciństwo Darklinga i JAK CZERŃ KOCHAM, DARKLING TO NAJBARDZIEJ MULTI-LAYERED POSTAĆ W CAŁEJ SERII!! Można go lubić lub nie, rozumieć lub nie szanować, ale to jest bohater po prostu perfekcyjnie napisany.
To tylko 30 stron, ale jakich!
To jak prequel do trylogii Grisza, dzieciństwo Darklinga i JAK CZERŃ KOCHAM, DARKLING TO NAJBARDZIEJ MULTI-LAYERED POSTAĆ W CAŁEJ SERII!! Można go lubić lub nie, rozumieć lub nie szanować, ale to jest bohater po prostu perfekcyjnie napisany.
2021-03-16
Tę powieść trzeba czytać emocjami.
Najgłośniej Krzyczy Serce było moim pierwszym spotkaniem z Martyną Senator: nie mogę powiedzieć, że zachwycił mnie styl autorki czy głębia wykreowanych przez nią postaci. Szczególnie początek mocno mnie zniechęcił, gdyż nasi bohaterowie poznają się w szkole, gdy są zmuszeni usiąść w jednej ławce i opis tej sceny to niemal kropka w kropkę popularny fragment Zmierzchu. Nie miałam więc dobrych przeczuć, jednak potem było tylko lepiej.
Szybko okazało się, że za prostym, młodzieżowym stylem autorki i dość stereotypowymi postaciami kryje się coś więcej. Kryje się historia tragiczna i bolesna, sytuacje niezwykle często obserwowane w szkołach, a tak rzadko omawiane w książkach. Triggery: przemoc psychiczna i fizyczna, znęcanie się, popularni uczniowie wybierający sobie słabą ofiarę i nieponoszący żadnych konsekwencji ze względu na swoją rodzinę/kontakty/zachowanie przy nauczycielach. I nauczyciele, którzy nie robią z tym kompletnie nic, bo przecież nie mogą ukarać syna biznesmena zapewniającego szkole komputery. Czytanie tej książki momentami po prostu boli i dla wielu nastolatków jej lektura może być zbyt traumatyczna. Dla innych jednak będzie wybawieniem, wskazówką, radą co zrobić, gdy spotyka ich to samo.
Podsumowując: emocjonalnie, jeżeli chodzi o dotarcie do nastolatków i w prosty sposób poruszenie ważnych i trudnych dla nich tematów – jako pedagog z wykształcenia jestem bardzo na tak. Jednak jako recenzent nie mogę odjąć kilku punktów za drobne braki – filologicznie nie nastawiajmy się na literaturę wysokich lotów.
Tę powieść trzeba czytać emocjami.
Najgłośniej Krzyczy Serce było moim pierwszym spotkaniem z Martyną Senator: nie mogę powiedzieć, że zachwycił mnie styl autorki czy głębia wykreowanych przez nią postaci. Szczególnie początek mocno mnie zniechęcił, gdyż nasi bohaterowie poznają się w szkole, gdy są zmuszeni usiąść w jednej ławce i opis tej sceny to niemal kropka w kropkę...
2021-02-26
Po książkę sięgnęłam – oczywiście – ze względu na musical, na podstawie którego powstała oraz film muzyczny wyprodukowany ostatnio przez Netflix. Nie jest idealna, chociaż fajnie rozwija część wątków, dla których zabrakło miejsca w wersji ekranowej.
Różnice? Przede wszystkim jest dużo poważniej. O ile w filmie większość czasu antenowego dostały gwiazdy, tak tu schodzą one na dalszy plan. Książka skupia się na nastolatkach, ich orientacji, na tym jak są traktowane przez rówieśników czy rodziców. Dużo tu tematów religijnych oraz rodzicielstwa, no i negatywnych zachowań wobec społeczności LGBT+.
I tu właśnie mam problem: nie wiem, jak potraktować sposób przedstawienia pewnego rodzaju homofobii w tej książce. Dla zarysowania wątku: Emma, która powiedziała głośno o swojej orientacji, mierzy się z wieloma wyzwiskami w szkole, ale i w domu, z którego została wyrzucona przez własnych rodziców. Alyssa natomiast boi się przyznać, że jest lesbijką, bo wie, że złamie tym matce serce, wie, jaka będzie reakcja jej i znajomych. Z jednej strony można powiedzieć, że to dobrze, że autorka postanowiła pokazać również te negatywne podejście do osób homoseksualnych, że są wśród nas ludzie z bardzo ograniczonym i stereotypowym sposobem myślenia, że na takich też można trafić – zamiast romantyzować cały ten wątek i udawać, że życie jest piękne i różowe. Z drugiej jednak strony nie wiem, czy to nie przesada; czy pokazywanie tego wykluczenia, tego, że przyznanie się do orientacji niehetoronormatywnej jest czymś tak wielkim, że od razu wszystko się zmienia, traci się znajomych, a rodzina wyrzuca człowieka z domu i urywa z nim kontakt: czy tak przedstawione w książce wydarzenia nie utrwalą przypadkiem tych zachowań? Czy nie sprawią, że czytelnik faktycznie, gdzieś podświadomie, będzie uznawał homoseksualizm za inność ,zamiast traktować wszystkich ludzi na jednym poziomie? Przyznam, że mam problem z tym wątkiem, nie do końca wiem, co chciała przekazać autorka i muszę sobie jeszcze przemyśleć, jak powinno się to ugryźć i czy jest w tym wszystkim jakiś złoty środek.
Po książkę sięgnęłam – oczywiście – ze względu na musical, na podstawie którego powstała oraz film muzyczny wyprodukowany ostatnio przez Netflix. Nie jest idealna, chociaż fajnie rozwija część wątków, dla których zabrakło miejsca w wersji ekranowej.
Różnice? Przede wszystkim jest dużo poważniej. O ile w filmie większość czasu antenowego dostały gwiazdy, tak tu schodzą one...
2021-02-09
To mój pierwszy DNF tego roku, czyli książka, której nie skończyłam. Nie powiem, żeby była obiektywnie zła – prawdopodobnie wybrałam sobie zły moment na czytanie i tytuł ten stracił u mnie przez porównanie. Mianowicie czytałam to w tym samym czasie "Jak zatrzymać czas", tematyka bardzo podobna, związana z życiem przez kilka stuleci. Niestety, styl Augusta był dla mnie znacznie mniej przystępny, było tu także nieco przytłaczające mnie naukowe podejście do tematu z mnóstwem słownictwa medycznego, chemicznego, fizycznego... Może kiedyś skończę, ale przez najbliższe miesiące na pewno nie mam ochoty do tej lektury wracać.
To mój pierwszy DNF tego roku, czyli książka, której nie skończyłam. Nie powiem, żeby była obiektywnie zła – prawdopodobnie wybrałam sobie zły moment na czytanie i tytuł ten stracił u mnie przez porównanie. Mianowicie czytałam to w tym samym czasie "Jak zatrzymać czas", tematyka bardzo podobna, związana z życiem przez kilka stuleci. Niestety, styl Augusta był dla mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-02
Zapowiadało się bardzo dobrze. Ale potem autor pomyślał: hej! zróbmy jakiś nieoczekiwany plot twist! Mógł go zrobić. Mógł go zrobić dobrze. Ale nie. Nawalił. W literaturze i w filmach nie buduje się dramaturgii na takim rozwiązaniu... Rozczarowujące. A dreszczyk był taki dobry!
Zapowiadało się bardzo dobrze. Ale potem autor pomyślał: hej! zróbmy jakiś nieoczekiwany plot twist! Mógł go zrobić. Mógł go zrobić dobrze. Ale nie. Nawalił. W literaturze i w filmach nie buduje się dramaturgii na takim rozwiązaniu... Rozczarowujące. A dreszczyk był taki dobry!
Pokaż mimo to2020-04-22
Bardzo staram się nie zostać nastoletnią, piszczącą romansiarą, ale po tej książce może być z tym ciężko
Bardzo staram się nie zostać nastoletnią, piszczącą romansiarą, ale po tej książce może być z tym ciężko
Pokaż mimo to